- promocja
Motyw ukryty - ebook
Motyw ukryty - ebook
Wstrząsające zbrodnie. Prawdziwe historie.
Autorka bestsellerowych powieści kryminalnych Katarzyna Bonda i wybitny profiler dr Bogdan Lach przedstawiają najciekawsze sprawy z archiwum policyjnego psychologa śledczego.
Autorzy krok po kroku prowadzą czytelników przez kolejne etapy poszukiwań sprawców zbrodni. Znajdują dowody lub zbierają dane wiktymologiczne tam, gdzie na pierwszy rzut oka ich nie ma. Demaskują tajemnice z pozoru zwykłych ludzi, którzy okazują się przestępcami. Dzięki umiejętnościom i pracy profilera winowajcy odpowiedzą za popełnione zbrodnie.
"Jeden z najbardziej intrygujących reportaży kryminalnych, jakie czytałem."
Michał Fajbusiewicz, Dziennikarz telewizyjny, autor i prowadzący "Magazyn kryminalny 997"
"Współpraca Bogdana Lacha – najlepszego polskiego profilera, z Katarzyną Bondą – wybitnym dziennikarzem śledczym, po raz kolejny zaowocowała bestsellerem. Książkę czyta się z zapartym tchem, ponieważ rzeczywistość kryminalna tworzy najlepsze scenariusze."
dr Jerzy Pobocha, Prezes Polskiego Towarzystwa Psychiatrii Sądowej
"Wciągająca od pierwszych zdań! Lepsza od niejednej powieści kryminalnej, bo opisująca prawdziwe historie! To książka, którą musi przeczytać każdy pasjonat zagadek kryminalnych."
Monika Prześlakowska, Autorka podcastu "Kryminalne historie"
"Na tę książkę czekałam wiele lat. Po premierze Zbrodni niedoskonałej i Polskich morderczyń miałam głód reportażowego dzieła Katarzyny Bondy i nareszcie się doczekałam. Mamy okazję przyjrzeć się zbrodni z bliska, poznać jej kontekst i zobaczyć, że jej początek sięga czasem wielu lat wstecz. Motyw ukryty obnaża prawdziwe oblicze zbrodni: bezsensownej, brutalnej, ohydnej i drastycznej, i daje odpowiedź na pytanie: co musi się stać, by człowiek był w stanie odebrać komuś życie."
Justyna Mazur, Autorka podcastu "Piąte: nie zabijaj"
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-1427-4 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Monika Prześlakowska, autorka podcastu Kryminalne Historie
Formuła książki pozwala nam poczuć się tak, jakbyśmy byli członkami ekipy śledczej – dostajemy solidną dawkę cennej profilerskiej wiedzy i uczestniczymy w autentycznych sprawach. Katarzyna Bonda i Bogdan Lach to doskonale uzupełniający się duet! (a wiemy co nieco o dobrych duetach!)
Grzegorz i Kamil, autorzy podcastu No nie gadaj
Na tę książkę czekałam wiele lat. Po premierze Zbrodni niedoskonałej i Polskich morderczyń miałam głód reportażowego dzieła Katarzyny Bondy i nareszcie się doczekałam. Mamy okazję przyjrzeć się zbrodni z bliska, poznać jej kontekst i zobaczyć, że jej początek sięga czasem wielu lat wstecz. Motyw ukryty obnaża prawdziwe oblicze zbrodni: bezsensownej, brutalnej, ohydnej i drastycznej, i daje odpowiedź na pytanie: co musi się stać, by człowiek był w stanie odebrać komuś życie.
Justyna Mazur, autorka podcastu Piąte: nie zabijaj
Co kieruje człowiekiem, który staje się mordercą? Co sprawia, że dana osoba zostaje ofiarą? Jeśli zadajesz sobie takie pytania, ta książka pomoże Ci uzyskać na nie odpowiedzi. Moim zdaniem lektura obowiązkowa dla osób interesujących się sprawami kryminalnymi.
Anna Hojnacka, autorka bloga i podcastu historiekryminalne.plWSTĘP
Pierwszy raz spotkałam dr. Bogdana Lacha w 2004 roku. Pracował wtedy w katowickiej Komendzie Wojewódzkiej Policji na stanowisku szefa Wydziału Psychologów. Profilowaniem nieznanych sprawców zajmował się po godzinach pracy, w czasie wolnym, inwestując własne środki, energię i umiejętności oraz ciągle się rozwijając. Spędziłam w towarzystwie tego niezwykłego człowieka jeden dzień, a po powrocie do Warszawy już wiedziałam, że moim obowiązkiem jest o nim opowiedzieć. Niewielu jest takich ludzi w każdej branży: zaangażowanych, z pasją, merytorycznych i arcypracowitych. Przede wszystkim jednak mają oni talent, dar. Niektórzy nazywają to powołaniem. Myślę, że to w pełni wyczerpuje krótką charakterystykę cech dr. Bogdana Lacha. Wszyscy, którzy go znają bliżej, nie mają wątpliwości, że to człowiek nadzwyczaj skromny, niechełpiący się swoją wiedzą, niedążący do sławy. Przyświeca mu natomiast misja. To ideowiec. Pomaga śledczym, sędziom, prokuratorom w analizie materiału dowodowego, by osoby dokonujące przestępstw zostały zatrzymane, ich winę dało się udowodnić, a następnie by odbyły karę za swoje uczynki.
Każdy przestępca stara się uniknąć odpowiedzialności, dlatego też analiza biegłego psychologa śledczego bywa czasami decydująca. Już wtedy wydawało mi się ważne, by profiler zyskał w Polsce szacunek należny mu jak innym ekspertom kryminalistyki, tak jak działo się w tamtym czasie w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych Ameryki. Niestety nie u nas – tu psychologia śledcza wciąż była mało znana.
Zaczęłam od napisania do tygodnika „Newsweek” pierwszego w Polsce artykułu poświęconego tej metodzie, którego Bogdan był bohaterem głównym. Samo przekonanie szefów policji, by dr Lach mógł udzielić wywiadu znanemu periodykowi, nie było łatwe, gdyż nie tylko starano się nie ujawniać nazwiska najlepszego polskiego profilera, lecz także nie było zgody na popularyzację wiedzy związanej z psychologią śledczą. Obawiano się, że jeśli opowiemy o profilowaniu czytelnikom, informacje te dotrą niechybnie do przestępców, którzy na tej podstawie będą doskonalić swoje metody. Dziś możemy się z tego śmiać, ale w tamtym czasie doprawdy niewielu ludzi w kraju, nawet związanych z organami ścigania, wiedziało, że mamy praktyka w tej dziedzinie.
Wokół psychologii śledczej narosło wówczas wiele krzywdzących mitów. Metodę nazywano pogardliwie wróżeniem z fusów, zgadywankami lub też porównywano do jasnowidzenia. Teraz już wiemy, że to usystematyzowana wiedza czerpiąca z kryminalistyki, wiktymologii, psychologii, medycyny sądowej, balistyki i wielu innych dziedzin opartych na tzw. twardych danych, a te stereotypy wynikały z ignorancji.
Ślady behawioralne, jakie analizuje psycholog, by stworzyć miarodajną opinię, to ślady na miejscu zdarzenia niewidoczne na pierwszy rzut oka z perspektywy detektywa czy technika kryminalistyki (choć dziś wielu z nich dysponuje tą wiedzą po szkoleniach u Bogdana). Każdy sprawca ma własny modus operandi. Jeśli więc przestępca stara się zatrzeć ślady bądź inscenizować miejsce zdarzenia, by zmylić śledczych, psycholog nieuchronnie to zauważy i będzie umiał wykorzystać tę informację podczas budowania ekspertyzy, by w ten sposób pomóc śledczym w zatrzymaniu winnego. Do tego jednak, by te wszystkie hipotezy powiązać, potrzebny jest umysł i doświadczenie profilera. Im więcej spraw wykrytych ekspert ma na koncie, tym cenniejsza jest jego współpraca z detektywami.
Profil ma ogromną siłę sugestii – pisaliśmy o tym w Zbrodni niedoskonałej. Na szczęście z czasem coraz więcej instytucji, przekonanych skutecznością działania psychologów śledczych sięgało po ich opinie. Przez te wszystkie lata Bogdan pracował niezwykle intensywnie na terenie całego kraju, nie tylko tworząc profile nieznanych sprawców, ale też udzielając się jako biegły na potrzeby procesów sądowych, budując opinie typologiczne, profile wiktymologiczne oraz szkoląc kolejnych adeptów, których w naszym kraju pracują obecnie setki, jeśli nie tysiące. Dr Bogdan Lach współpracował z komendami policji, prokuraturami, sądami i innymi instytucjami potrzebującymi wiarygodnej opinii, by zawęzić grono podejrzanych i ułatwić zatrzymanie nieznanego sprawcy, a także by sprowadzić śledztwo na właściwe tory lub też rozwiać wątpliwości, czy dana osoba mogła brać udział w konkretnej zbrodni. Nie ma w Polsce człowieka lepiej znającego umysły przestępców niż dr Bogdan Lach.
Ja sama byłam psychologią śledczą zafascynowana od początku. Jest to dziedzina właściwie bez dna – można ją zgłębiać i kształcić się w niej nieustannie. Zapewne dlatego jest tak ciekawa dla twórców opowieści, którzy czynią profilerów swoimi bohaterami na szklanych ekranach czy kartach powieści. Pisząc swoją pierwszą książkę Sprawa Niny Frank – uczyniłam psychologa śledczego postacią wiodącą. Był to pierwszy w kraju bohater tego typu w gatunku powieści kryminalnej. Na spotkaniach autorskich lwią część czasu zajmowało mi objaśnianie, czym zajmuje się ów ekspert. To po lekturze tej powieści Bogdan złożył propozycję, by napisać książkę dokumentalną, którą ostatecznie wydaliśmy w 2009 roku. Dziś, po dziesięciu przeszło latach, oddajemy do druku Motyw ukryty, a więc de facto drugą część Zbrodni niedoskonałej. I nie ma już chyba Polaka, który nie znałby słowa profiler, nie czytał książki, nie oglądał serialu czy też filmu kinowego z tym rodzajem specjalisty w roli głównej.
Dr Bogdan Lach przeszedł na emeryturę, nie jest już zatrudniony w policji, ale pracuje jeszcze więcej niż kiedyś. W tym czasie sporządził ponad cztery tysiące opinii, prowadzi własne badania, wykłada na wielu uczelniach, dzieli się swoją wiedzą z adeptami psychologii śledczej, których wciąż przybywa. Przez te lata drogi nasze niejako się rozeszły. Każde z nas zajmowało się własnym dziełem. Nie planowaliśmy z Bogdanem kolejnej wspólnej książki. Ja pisałam powieści (Hubert Meyer i Sasza Załuska – protagoniści moich serii kryminalnych – to nieprzypadkowo profilerzy: choć każde z nich ma inny sposób działania i profil osobowości, pierwsze pytanie, jakie sobie zadają, brzmi: „dlaczego?”). Spotkaliśmy się przypadkiem podczas festiwalu Kryminalna Piła, na który Bogdan przyjechał z wykładem, a ja po nagrodę za Czerwonego Pająka, i po krótkiej rozmowie uznaliśmy, że tak wiele się zmieniło w dziedzinie psychologii śledczej (pod względem przepisów, okoliczności, świadomości oraz badań), że warto ukazać to Państwu w postaci kolejnej publikacji.
Nie jest to pozycja naukowa, choć bazuje na materiałach oryginalnych, aktach spraw, badaniach dr. Lacha i jego doświadczeniu wykładowcy akademickiego oraz praktyka. Staraliśmy się, by zapis był jak najprostszy, zrozumiały dla każdego, gdyż chcielibyśmy, aby książka trafiła do jak najszerszego grona czytelników.
Każdy z nas może być sprawcą lub ofiarą. Czasami milisekundy dzielą człowieka od zbrodni. Niekiedy samo pojawienie się w nieodpowiednim miejscu i czasie sprawia, że zaistnieje konflikt tragiczny w skutkach. Nie chcemy epatować brutalnością, chociaż by pokazać dobro, nieraz konieczne jest sięgnięcie po zło. I zapewniamy, że to, co jest tutaj zaprezentowane, to doprawdy kropla w morzu niegodziwości, jaką wyrządzają sobie ludzie, co też jest zawarte w aktach, które studiuje dr Lach. Zbrodnia nie jest estetyczna, jak pokazuje się to na filmach. Nie jest też emanacją mitycznej siły. Każdy konflikt wynika ze słabości. By mogli Państwo wyobrazić sobie materię, w jakiej porusza się na co dzień dr Lach, konieczne było także ukazanie obrażeń i otoczenia, w jakim znaleziono zwłoki. Jak mawia Bogdan – ciało ofiary to książka, którą należy umieć czytać bardzo dokładnie.
Staramy się więc w tych wyborach stronić od sensacji, choć wiemy, że bardzo wiele z omawianych spraw przypomni Państwu nagłówki prasowe lub telewizyjne wiadomości. Bardzo często bowiem jest tak, że zbrodnia – zwłaszcza ta najbardziej niezrozumiała lub niewykryta – budzi ogromne emocje społeczne.
Chcemy Państwu pokazać te historie w taki sposób, byście mogli oswajać własne lęki, byście nabywali kompetencji poznawczych, ponieważ zbrodnia jest demokratyczna i może dotknąć każdego. A także byście wiedzieli, jak się zachować, jeśli zetkniecie się z sytuacją patologiczną. W tym celu na końcu znajdą Państwo podręczny zestaw organizacji, które zajmują się tą tematyką, zwłaszcza tych, które pomagają ofiarom przestępstw.
Dla zainteresowanych przygotowaliśmy również zestaw lektur o ciężarze naukowym, gdyby była potrzeba pogłębienia wiedzy z dziedziny psychologii śledczej. Bogdan przeanalizował także te dziesięć lat od wydania Zbrodni niedoskonałej i opowiada, jak to dziś wygląda w Polsce.
Nie jest naszym celem budzenie niezdrowych emocji, dlatego też wszystkie personalia, miejsca zdarzeń oraz niektóre okoliczności – mogące naruszać mir rodzin osób nieżyjących bądź też członków rodzin sprawców oraz ich samych – zmieniliśmy na fikcyjne. Poza tym wszystko, o czym przeczytacie w Motywie ukrytym, wydarzyło się naprawdę. Były takie ofiary i byli tacy sprawcy, dokładnie takimi motywami się kierowali i takie ślady behawioralne zostawili na miejscu zdarzenia.
Tradycyjnie już, podobnie jak w Zbrodni niedoskonałej, przygotowaliśmy dla Państwa zagadkę, by każdy mógł wejść w skórę profilującego i niczym ekspert psychologii śledczej, mając ledwie garść informacji o zachowaniu sprawcy, spróbować odkryć samodzielnie, kto stoi za tą przerażającą zbrodnią.
Każde ludzkie działanie pozostawia ślad. Jego ewentualny brak na miejscu zdarzenia, w powiązaniu z danymi zebranymi przez techników i detektywów, może więcej powiedzieć profilerowi o przestępcy, niż on sam często wie o sobie. Nie wszystkie motywy ludzkich działań są widoczne na pierwszy rzut oka. A to, co głęboko ukryte, najczęściej bywa ostatnim elementem układanki.
Tak naprawdę jednak jest to książka o błędach. Tragicznych w skutkach naszych śladach behawioralnych, bo jedynie na własne zachowanie mamy wpływ. Te tropy właśnie są ukrytym motywem, które analizuje psycholog śledczy. I dzięki którym udało się dotrzeć do prawdy w wielu niżej przedstawionych sprawach.
Życzymy Państwu spokojnej lektury.
Katarzyna BondaZ ZIMNĄ KRWIĄ
Filip podjechał pod dom matki, ale brama była zamknięta. Zdziwił się, że nie wyszła na podjazd, bo o beczkę na deszczówkę, którą właśnie przywiózł, suszyła mu głowę od miesiąca. Bardzo zależało jej na tym, by móc podlewać ogród nazbieraną wodą. Narzekała na wysokość opłat i skarżyła się na swoje finanse. Poza tym, przekonywała, rośliny wolą deszczówkę. Rosną wtedy okazalej. Synowie i ich żony szeptali między sobą, że matka tak naciska na Filipa ze skąpstwa. Nagimnastykował się dzisiaj, by wypożyczyć służbowe auto do przewiezienia tak dużego przedmiotu. I miał ledwie godzinę, nim skończy mu się przerwa w pracy.
Zajrzał na posesję. Kwiaty i krzewy, które Liliana Pawlik pielęgnowała z namaszczeniem, pachniały i kwitły nieziemsko. Był środek sierpnia. Niedawno przeszła fala upałów. Liliana zaczynała każdy dzień od podlania ogrodu, dopiero potem zasiadała do kawy. Powinna być teraz w kuchni. Filip oczami wyobraźni widział, jak proponuje mu napój z połowy łyżeczki, tłumacząc swoją oszczędność względami prozdrowotnymi. Nie miał czasu i ochoty na słuchanie jej skarg, więc i tak zamierzał odmówić. Podjechał od tyłu budynku. Wstawił beczkę do przedsionka. Zawołał jeszcze kilka razy, lecz mama wciąż nie odpowiadała. Wtedy spostrzegł, że drzwi wejściowe są uchylone na jakieś trzydzieści centymetrów. Zdarzało się już niejeden raz, że Liliana, wybierając się do pobliskiego sklepu, beztrosko zostawiała dom otwarty. Uważała, że mieszka w spokojnej okolicy, a wszystkowiedzący sąsiedzi pilnują jej domostwa lepiej niż bojowy pies, którego musiała uśpić jesienią ubiegłego roku.
Sama siebie postrzegała jako osobę nadzwyczaj ostrożną. Nie wpuszczała obcych do mieszkania. Z petentami rozmawiała przez płot. Nawet rodzina musiała zapowiadać się telefonicznie, jeśli chciała ją odwiedzić. W rzeczywistości zaś należała do osób niefrasobliwych. Ponieważ jednak kilka tygodni temu wspominała Filipowi o głuchych telefonach, a w weekend nie otworzyła drzwi młodszemu synowi, poczuł niepokój. Nie zamknąwszy samochodu, ruszył wprost do wejścia.
Na podłodze w korytarzu zobaczył pierwszego pomidora i był już pewien, że stało się coś nieoczekiwanego. W dalszej części mieszkania panował nieopisany bałagan. Podłoga pokoju głównego zasłana była stertami dokumentów powypinanych z segregatorów. Zawartość pufów i szuflad wyrzucono na ziemię. Plastikowa siatka z zakupami stała nierozpakowana koło drzwi. Rozsypane promieniście pomidory tworzyły malowniczy wzór na tle dywanu z papierów. Ewidentnie były to ślady włamania. Żołądek podszedł mężczyźnie do gardła. Czy złodziej wciąż jest w budynku? Gdzie jest mama? Ona nigdy nie pozostawiłaby mieszkania w takim stanie. Kochała porządek.
Syn wycofał się z domu, starając się niczego nie dotykać, i zadzwonił do żony, która przyjechała natychmiast razem z dwójką ich dzieci. To ona zawiadomiła szwagra, który pojawił się na posesji niemal jednocześnie z radiowozem. Tymczasem do Filipa wydzwaniał już szef.
Ciało babci odkrył jej ulubiony wnuk – dwudziestoletni Adam. Zbulwersowany zachowaniem ojca, który natychmiast wrócił do pracy, by zwrócić samochód, wtargnął do domu i został tam do czasu, aż wyprosili go technicy.
Liliana Pawlik miała ostatnio trzy pasje: ogród, wczasy i złoto. Śmierć męża, kilka lat później wieloletniego przyjaciela, a wreszcie odejście syna uświadomiły wdowie kruchość ludzkiej egzystencji. Te traumatyczne doświadczenia mocno zmieniły jej dotychczasowe zachowanie. Stała się bezkompromisowa, choć już wcześniej słynęła z tego, że broni swojego zdania jak lwica. Od śmierci męża nie przestała nosić żałoby, choć mijało właśnie pięć lat. Regularnie chodziła na cmentarz, by odwiedzać bliskich, ale coś w niej pękło. Nie chciała być zbolałą wdową. Powtarzała, że własną „ostatnią prostą” zamierza przeżyć jak najaktywniej, i robiła wszystko, by czerpać z życia pełnymi garściami. Czasu zostało tak niewiele, nim Bóg nas do siebie wezwie – tłumaczyła. Jeździła regularnie do sanatoriów oraz na kuracje. Planowała zagraniczne wycieczki. Zapisała się do klubu seniora i aktywnie uczestniczyła we wszystkich spotkaniach. A choć dawno przekroczyła sześćdziesiątkę, nikt nie dawał jej tylu lat. Była szczupła (wciąż trzymała wagę z młodości), zadbana, żywa jak fryga. Poruszała się z gracją. Dużo się śmiała, gestykulowała. Z domu wychodziła zawsze na wysokich obcasach, w dystyngowanej czerni, lecz obwieszona precjozami jak choinka. Nawet na wczasach nie rozstawała się z saszetką, w której trzymała biżuterię. Nie znaleziono ani jednego pierścionka, łańcuszka czy bransoletki z jej kolekcji. W dniu śmierci miała w uchu tylko jeden kolczyk. Śledczy nie mieli wątpliwości, że drugi, wraz z pozostałymi skarbami Liliany, zrabował sprawca.
Kobieta dbała o siebie do przesady. Chodziła na masaże, regularnie się badała, korzystała z dobrodziejstw współczesnej medycyny, by wyglądać młodziej, i czyniła to wielce skutecznie. Potrafiła ubrać się elegancko, starannie dobierała garderobę, choć z gospodarności nie wydawała na nią wielkich kwot. Rzeczy nosiła latami, a zaraz po przyjściu do domu przebierała się w „strój roboczy”, jak nazywała wiekową czarno-białą spódnicę i bluzkę z żorżety, w których zresztą ją znaleziono martwą. Dopiero przed snem wkładała dwuczęściową piżamę. Miała problemy ze wzrokiem, ale okularów używała tylko do czytania i jazdy samochodem. Nawet w ogrodzie pracowała bez nich.
Po śmierci męża odziedziczyła przestronną willę i przejęła jego wysoką emeryturę wojskowego, więc pieniędzy jej nie brakowało. Niedawno ociepliła dom, odnowiła elewację, by budynek z zewnątrz prezentował się okazalej. Afiszowała się ze swoimi dokonaniami finansowymi. Lubiła przyjaźnić się z ludźmi mającymi opinię majętnych.
Jedną z jej najbliższych przyjaciółek była Wanda Barylak, wdowa po biznesmenie i posiadaczka dwóch domów w doskonałym stanie oraz pakietu mniejszościowego akcji mężowskiej spółki, co Lilianie niezwykle imponowało. Wanda często zapraszała Lilę do siebie, ona zaś skwapliwie z tych zaproszeń korzystała. Zwłaszcza w porze obiadowej, by zaoszczędzić, gdyż na jedzenie dla siebie wydawała tyle co nic. Zakupy spożywcze robiła jedynie wtedy, kiedy odwiedzały ją dzieci i wnuki, a więc bardzo rzadko. To raczej ona bywała w domach bliskich. Na własne potrzeby gotowała niskokaloryczną zupę i jadła ją cały tydzień. Z restauracji czy barów nie korzystała. Chyba że została na biesiadę zaproszona i wiedziała, że to nie ona będzie płacić. Wyjątkiem była kawiarnia Kaprys znajdująca się w pobliżu klubu seniora w Bydgoszczy, w której członkom klubu przysługiwały spore rabaty. Tam, zwłaszcza po spotkaniach, Lila była widywana często. W Kaprysie umawiała się na randki z panami z klubu seniora, którzy zabiegali o jej względy. Poruszała się wyłącznie samochodem, a niebawem chciała swoją kię ceed zamienić na nowiutki model z salonu. Już uzgodniła z młodszym synem, że sprzeda mu obecne auto po atrakcyjnej cenie. Poprzedni wóz odkupił od niej starszy syn – Filip. Wdowa uchodziła w okolicy za osobę zamożną i konsekwentnie podtrzymywała tę opinię wśród sąsiadów. Nic dziwnego, że mężczyzn zainteresowanych jej wdziękami był cały wianuszek.
Ale Lila nie kwapiła się do ponownego zamążpójścia. Nie chciała się z nikim wiązać na stałe ani dzielić majątkiem. Samotna nie czuła się wcale. Miała wielu znajomych. Lubiła flirtować. Kiedy jednak sytuacja nabierała rumieńców, zasłaniała się swoim wdowieństwem. Rozmowy na temat seksu bezceremonialnie ucinała. Owszem, spotykała się na kawie, słuchała komplementów, lecz nie dążyła do bliskiej zażyłości, przedkładając towarzystwo koleżanek i rodziny. Śmierć bliskich sprawiła także, że bardzo ważne miejsce w jej życiu zajęła wiara.
Modliła się codziennie. Co niedziela jeździła do kościoła. Celebrowała święta i często myślała o Bogu. O duchowieństwie wypowiadała się jednak krytycznie. Miała ostry konflikt z księdzem, który zażądał od niej pięciuset złotych za uroczystości pogrzebowe. Zdaniem Liliany było to zbyt wiele za takową usługę. Odmówiła zapłaty. Kiedy ksiądz w ramach zemsty ominął ją z kolędą, zaczęła jeździć na msze do innej parafii. Księdzu przestała się kłaniać. Za to co niedziela wpuszczała do domu świadków Jehowy, dyskutowała z nimi i czytała wnikliwie ich ulotki.
Z sąsiadami wymieniała tylko zdawkowe pozdrowienia. Obwiniała ich dzieci, że drażniły jej psa i wrzucały piłkę do ogrodu. Swego czasu podejrzewała, że to za ich sprawą zwierzę połknęło ostrą kość, która przebiła mu żołądek. Jeszcze za życia jej drugiego partnera życiowego miała namolnego adoratora. Zorganizowała randkę tak, by panowie się spotkali. Nowy absztyfikant natychmiast wycofał się z zalotów, ale chował do Lili głęboki żal.
To, co widzieli sąsiedzi i dalsi znajomi, to blichtr, złote pierścionki i zdjęcia z wycieczek. Podziw postronnych sprawiał kobiecie dużo frajdy. Większość jej działań była obliczona na efekt. W rzeczywistości była osobą skrajnie oszczędną. Myła się w misce, by nie zużywać zbyt wiele wody. Wszystkie czynności starała się wykonywać w dzień. Nawet łóżko rozkładała, nim zapadł zmierzch, by nie zużywać niepotrzebnie prądu. Na szafce nocnej trzymała latarkę i nie zapalała górnego światła. Potrafiła kłócić się w sklepie o pięćdziesiąt groszy reszty. Przegoniła węglarzy, którzy co miesiąc przywozili jej opał, bo zażądali pięciu złotych zaliczki. Z okazji świąt, urodzin czy imienin wręczała rodzinie po pięćdziesiąt złotych w kopercie. Mawiała, że droższe prezenty są świadectwem braku taktu i mogą wprawić obdarowanego w zażenowanie. Wyjątek robiła dla ukochanego wnuka Adama i jego narzeczonej, którym sponsorowała wakacje, a nawet podżyrowała pożyczkę (co było niezgodne z jej obyczajami) oraz regularnie wspomagała ich finansowo. Wszystko to jednak w tajemnicy przed resztą rodziny i pod przysięgą, że nie wydadzą sekretu. To właśnie Adam znalazł ją martwą i został do czasu przybycia techników.
Potrafiła odzyskać swoje pieniądze, kiedy nikt inny nie odważyłby się nawet o to prosić. Gdy na udar zmarł jej najstarszy syn i musiała wrócić do Bydgoszczy, zażądała od organizatora połowy wpłaty za wczasy, których z przyczyn losowych nie zdążyła wykorzystać. Tak planowała swoje życie towarzyskie, by posiłek zjeść w gościach. Zawsze kiedy kogoś podwoziła, domagała się zwrotu pieniędzy za paliwo. Nawet bratowa – Leokadia Kotkowska, z którą Liliana się przyjaźniła, a którą woziła na grób własnego syna – musiała płacić. Pewnego razu listonosz nie doniósł Leokadii emerytury. Liliana przełożyła więc wizytę na cmentarzu, aż wpłyną pieniądze, ale obiad u Kotkowskich zjadła z dwóch dań. Często robiła bratowej zakupy – rzecz jasna za opłatą. Na przeglądy jeździła wyłącznie do zaprzyjaźnionego warsztatu, gdzie regulowała tylko połowę ceny rynkowej. Nigdy nie tankowała do pełna. Sama wyrabiała makaron, lepiła pierogi, piekła chleb, gdyż cena gotowych produktów zawiera marżę handlowców, a ona nie zamierzała ich dofinansowywać. W ramach oszczędności nie spuszczała wody w toalecie po załatwieniu potrzeby.
W trakcie remontu łazienki nie zmieniła wyposażenia, gdyż uznała, że to, które funkcjonowało za życia jej męża, jeszcze się nie zużyło. Jeśli nieodzowny był zakup materiałów budowlanych, wybierała najtańsze. Nakazała wstawić używane drzwi, które nabyła za bezcen, i nie przeszkadzało jej, że się nie zamykają (model nie pasował do framugi). Umywalka w łazience była jedynie atrapą, bo Liliana nie chciała inwestować w nową armaturę. Prace remontowe wykonywał dla niej Kazimierz Wasal, przyszły teść jej wnuczki, za co nie otrzymał wynagrodzenia. Liliana podarowała mu w podzięce jedynie dwie butelki swoich słynnych nalewek, bo choć sama nie piła alkoholu ani nie paliła papierosów, jej spiżarka była w tej materii dobrze zaopatrzona.
Często rozdawała swoje dzieło w formie podarunków, zwłaszcza jeśli odwiedzała majętne przyjaciółki – zazwyczaj wdowy. Pranie woziła do synowej, sama robiła tylko ręczne przepierki. Pralkę automatyczną miała, ale i tak do prania pościeli i firan używała pralki wirowej – wiekowej frani. Skracała rozmowy telefoniczne, jeśli to ona dzwoniła, i wydłużała, jeśli dzwoniono do niej. Jej podwórko i garaż zastawione były zużytymi sprzętami, złomem i starymi meblami, ponieważ nie potrafiła się niczego pozbyć. Uważała wyrzucanie takich rzeczy za marnotrawstwo. Nigdy nie wiadomo, co i kiedy może się przydać – przekonywała. – Wydawanie pieniędzy trzeba ściśle kontrolować i ograniczać. Tylko to pozwala zapobiec katastrofom.
O porządek i czystość w domu dbała obsesyjnie. Pielęgnowała kwiaty, wciąż udoskonalała swoje mieszkanie. Starała się zawsze wyglądać schludnie. Swoje działania planowała skrupulatnie i bardzo niechętnie uwzględniała zmiany. Była pedantką. Porządek panował w jej otoczeniu, ale też domagała się go w relacjach z ludźmi. W sytuacjach towarzyskich wszystko musiało przebiegać według jej scenariusza i uparcie nalegała, aby inni dostosowali się do niej. Często dawała szczegółowe instrukcje, jak sprawy mają przebiegać lub być wykonane. Była wtedy miła, szczebiotliwa, łagodna. Kiedy sytuacja wymykała się jej spod kontroli, stawała się kłótliwa, agresywnie domagała się wprowadzenia zasad i stawiała surowe warunki zarówno innym, jak i sobie. Była pamiętliwa. Myślała szybko. Każdy detal miał dla niej znaczenie. W rozmowie zawsze wracała do przerwanego wątku. Niczego nie zapominała.
Różnym osobom przedstawiała odmienne wersje swoich opinii. Każdy z członków rodziny wiedział tyle, ile Liliana chciała mu ujawnić. Manipulowała informacjami. Nie zawsze mówiła prawdę o tym, kto i kiedy ją odwiedzał. Żonglowała tematami, zawsze zachowując jakiś szczegół dla siebie. Często uciekała się do kłamstwa, choć jednocześnie nie tolerowała fałszu u innych. Kiedy prawda wychodziła na jaw, wynikały z tego rozmaite niedomówienia i nieprzyjemności. Liliana jednak się tym nie przejmowała. Była osobą dominującą, narzucającą swoje zdanie, upartą, stanowczą i asertywną. Jeśli ktoś ją uraził, potrafiła zwrócić uwagę, nie przebierając w słowach.
Mimo to lubiła robić z siebie ofiarę. Utyskiwała na swoje dramatyczne położenie finansowe, choć wszyscy wiedzieli, że w całym domu ma schowki na złoto i gotówkę. Regularnie kupowała biżuterię oraz walutę. Tylko w taką lokatę kapitału wierzyła. Na koncie bankowym trzymała pieniądze jedynie przez kilka dni od wpłynięcia emerytury, a i tak zdecydowała się na korzystanie z usług banku ze względu na konflikt z listonoszem (któremu nie chciała dać napiwku w wysokości trzech złotych). Bankom nie ufała jeszcze bardziej niż księżom (uważała, że ją okradają). Kosztowności trzymała w domu i co jakiś czas zmieniała kryjówki. Żaden z synów nie wiedział, ile emerytury pobiera matka, nawet ulubionemu wnukowi nie ujawniała takich informacji. Nikt też z rodziny i jej znajomych nie miał pojęcia, jak duże oszczędności Liliana posiada.
Siedem dni przed śmiercią wybrała z konta 4500 złotych. Wiedziała, że następnego dnia wpłynie na nie kolejna emerytura. Nie miała długów, kredytów. Nie brała pożyczek i sama nie pożyczała pieniędzy. Wszystko, co mogła, kupowała za gotówkę.
Prowadziła bardzo regularny tryb życia: wstawała o szóstej, kładła się przed dwudziestą drugą. Wieczorami oglądała telewizję. Bywało, że zasypiała przy włączonym odbiorniku. Śniadanie jadała o ósmej – zwykle kanapki, i piła herbatę. Obiad pomiędzy dwunastą a czternastą – najczęściej u osób, u których tego dnia gościła. Ostatni posiłek spożywała, gdy na dworze było jeszcze jasno, nie później niż o dziewiętnastej. Była wierna swoim stałym rytuałom. Jej rozkład dnia był łatwo przewidywalny. Zawsze w środy jeździła na targ spożywczy, potem odwiedzała syna Filipa i zostawała u niego na kolacji. W czwartki bywała na bazarze ogrodniczym. Następnie robiła zakupy dla bratowej, u której jadła obiad, a po południu jechała do klubu seniora. Do domu wracała przed zmierzchem.
W okresie tuż przed śmiercią jej tryb życia nie uległ zmianie. Szykowała się do wyjazdu na wczasy nad morze z Danutą Panufnik, którą poznała w klubie seniora. Wpłaciła na tę wycieczkę dwieście złotych zaliczki. Jesienią planowała wyjechać do ciepłych krajów z inną znajomą. Tymczasem zamierzała położyć terakotę przed schodami i wyremontować dach. Rozpoczęła wstępne rozmowy z fachowcami, ale zawiesiła je ze względu na pilniejszy – jej zdaniem – plan zakupu fotela masującego za ponad cztery tysiące złotych. Poza zadawnionymi konfliktami z księdzem, adoratorem i sąsiadami nie miała z nikim zatargów. Mimo jej bezkompromisowości lubiano ją za energię, charyzmę i radość życia. Przez postronnych była postrzegana jako osoba sprytna, lecz godna zaufania.
Sprawca dostał się do mieszkania przez otwarte drzwi. Zamek nie był uszkodzony. Nie było też śladów włamania w furtce tylnego wyjścia. Ciało Liliany znaleziono dopiero dwa dni po zabójstwie. Leżała w pokoju telewizyjnym z twarzą skierowaną do podłogi. Ślady krwi zabezpieczono na ławie, w okolicy zwłok, na kryształowym wazonie i taborecie z miękkim obiciem. W ręku kobieta trzymała zaciśniętą smycz z logotypem jednego z banków, na której zawsze nosiła klucz do auta i z którym to atrybutem nie rozstawała się nawet w czasie snu. Samochód stał na podjeździe, ale kluczyk do niego zniknął.
Kobieta miała podniesioną do góry bluzkę, jakby próbowano ją nieudolnie zdjąć w trakcie szarpaniny, zwiniętą w taki sposób, że odsłaniała plecy. Nie miała na sobie biustonosza. Na lewej ręce, w okolicy przedramienia, zawiązano jej rzemień, który przechodził na szyję i został na niej zadzierzgnięty oraz związany z tyłu węzłem żeglarskim prostym. Drugi taki sam rzemień zabezpieczono w garażu. Parcianym pasem skrępowano kobiecie nogi. Stopy były zabrudzone, co mogło wskazywać, że tuż przed zdarzeniem Liliana podlewała kwiaty w ogrodzie. W momencie śmierci kobieta miała na sobie czarno-białą spódnicę oraz czarne majtki, które zostały rozdarte z jednego boku. Wstępne oględziny zwłok wskazywały na: sześć ran tłuczonych głowy, otarcia naskórka w części nosowej, obrażenia części żuchwowej, otarcia na łokciu, prawym przedramieniu i na części pleców. Za bezpośrednią przyczynę śmierci uznano uduszenie. Została zgwałcona.
Na szklanym stoliku technicy zabezpieczyli ślad brunatnej substancji. Zakrzepła krew i ten sam ślad znajdowały się na dokumentach rozsypanych na podłodze oraz programie telewizyjnym rozłożonym na blacie. Gazeta otwarta była na dacie 13 sierpnia 2013 roku. Podkreślono w niej tytuł filmu Ostatni z rodu VolRochy – seans rozpoczynał się o 22.15. Liliana miała zwyczaj zakreślania programów, które planowała obejrzeć. Często też wycinała z prasy interesujące ją artykuły.
Sto metrów od domu zamordowanej znaleziono pomarańczową torbę na zakupy, w której znajdowała się para mokrych rękawiczek typu „wampirki”, a także jedna dodatkowa sucha, nieużywana, oraz ręcznik kąpielowy we wzory, o wymiarach 130 × 50 centymetrów, który rodzina rozpoznała jako własność wdowy. Zabezpieczone przedmioty przekazano do badań laboratoryjnych.
Nie ustalono, jaką kwotę zabrał z domu Liliany sprawca. Nic również nie było wiadomo o saszetce z biżuterią, którą kobieta nosiła zawsze ze sobą. Nie udało się też oszacować, ile precjoza były warte.
Pies służbowy poprowadził detektywów na tył posesji, do wyjścia z ogrodu. Tą drogą musiał więc sprawca ujść z miejsca zdarzenia. Śledczy zabezpieczyli jego DNA z mokrych rękawiczek znalezionych przez profilera, który zasugerował przeprowadzenie reoględzin dróg dojścia i odejścia sprawcy. Ponieważ zabójca próbował obmyć się w łazience z krwi, psycholog wywnioskował, że nie wiedział o tym, że syfon do umywalki nie jest podłączony, gdyż prace nie zostały dokończone. Usiłował użyć dozownika na mydło, ale pompka nie zadziałała. Odkręcił korek, a po użyciu wrzucił obie części dozownika do zlewu. Zatyczka od umywalki była uszkodzona, więc woda nie spłynęła. Po rozpytaniu sąsiadów udało się uzyskać informację, że kilka dni przed zdarzeniem przed posesją pani Pawlik stał oparty o bramę rower w kolorze czerwonym.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji