- W empik go
Możesz, jeśli myślisz że możesz - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Możesz, jeśli myślisz że możesz - ebook
Filozofia pozytywnego myślenia propagowana przez Normana V. Peale’a wywiera niezwykły wpływ na miliony ludzi na całym świecie. Ta klasyczna publikacja o ponadczasowym przesłaniu, nieoceniona dla praktyki codziennego życia, jest ciągłą inspiracją jak zbudować szczęśliwsze, bardziej satysfakcjonujące życie.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64437-46-5 |
Rozmiar pliku: | 621 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Drogi Czytelniku,
Starych przyjaciół serdecznie witamy w nowej książce. Nowi czytelnicy są równie mile widziani. Utrzymywanie starych przyjaźni i zawieranie nowych należy do największych przyjemności życia.
Po co jednak ta kolejna książka, skoro napisałem ich już siedemnaście, a współpracowałem też przy innych? Może to dziwne, ale wciąż nie opuszcza mnie uczucie, że mam coś więcej do powiedzenia, albo chciałbym powtórzyć inaczej to, co już zostało powiedziane, czy też wyrazić w bardziej przekonujący sposób zasady, które okazały się skuteczne.
Już dawno temu zrodziło się we mnie coś na kształt obsesji… jest nią próba pomocy ludziom w tym, by otrzymywali od życia to, co najlepsze i uczyli się radzić sobie w twórczy sposób z jego trudnymi doświadczeniami.
Osobiście zawsze byłem zafascynowany ogromnymi zdolnościami jednostki oraz zadziwiającymi zmianami, jakich istoty ludzkie mogą dokonać w samych sobie. Pasjonuje mnie to tak bardzo, wręcz niewiarygodnie, że po prostu nie potrafię powstrzymać się od poruszenia tematu raz jeszcze, z nowymi, bardziej inspirującymi opowieściami o przemienionych ludziach, którzy naprawdę dokonali czegoś godnego uwagi, szczególnie w procesie wyzwalania własnego potencjału. A przy tym są to historie zwykłych ludzi, takich jak my sami. No, przynajmniej jak ja.
Dzięki poznaniu wielu kobiet i mężczyzn oraz dzięki sposobności przyglądania się, jak pokonują problemy i sięgają po prawdziwe wartości, zdałem sobie sprawę, iż twórcze wyniki wiążą się zawsze z pewnymi konkretnymi zasadami. Napisałem tę książkę po to, by podkreślić te właśnie dynamiczne i dające się zastosować reguły, a także by zachęcić czytelników do wprowadzenia ich w swoje życie. Celem moim jest przekonać cię, czytelniku, że możesz, jeśli myślisz, że możesz.
Książka ta stanowi rezultat entuzjastycznej wiary w ludzi i pragnienia, by pobudzić ich do przejęcia odpowiedzialności za własne życie poprzez pełne wykorzystywanie zadziwiających możliwości tkwiących w ich umysłach.
Jeżeli nie doświadczasz w swym życiu tego, co najlepsze i najbardziej ekscytujące, książka ta ma ci zaproponować realne sugestie prowadzące do osiągnięcia twoich celów. Jeśli dopadają cię trudności i problemy, a twoja pewność siebie słabnie, to mam nadzieję, że ta książka ułatwi ci zrozumienie, że możesz sobie poradzić ze wszystkim, co nadchodzi, i to poradzić sobie dobrze. Podane tu praktyczne propozycje mogą pomóc tobie, podobnie jak pomogły już innym.
Jeśli po przeczytaniu tej książki wzrośnie twoja wiara w moc własnego umysłu, a twój sposób myślenia stanie się bardziej realistyczny i uznasz z całą pewnością, że jesteś w stanie poradzić sobie z każdym problemem, będę uważał, iż osiągnąłem swój cel.
Wierzę, oczywiście, we wszystko, co powiedziano i zrelacjonowano w tej książce, w każdą wysuniętą koncepcję i zasadę. Wierzę, ponieważ one się sprawdzają. Mam nadzieję, że książka ta powie i uczyni coś także dla ciebie.
JESZCZE TYLKO JEDNO SŁOWO
Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, jaką rolę może odegrać książka? Zwłaszcza napisana z pozytywnego i inspirującego punktu widzenia? Chciałbym móc odtworzyć tutaj wiele z otrzymanych listów, które opowiadają o cudownych rezultatach, jakie tego typu książki przyniosły w ludzkim doświadczeniu życiowym. Pozwól, że przytoczę tylko jeden, który nadszedł, gdy kończyłem ten manuskrypt. Mówi on o tym, co książka uczyniła dla pewnej młodej kobiety, Loan Eng Tjioe.
Szanowny Doktorze Peale,
Pana książki wiodły mnie przez trudne etapy życia przed przyjazdem do Stanów Zjednoczonych. Mieszkałam jeszcze w rodzinnym kraju, Indonezji, kiedy trafiłam na Pana książkę Pozostań żywy przez całe swoje życie¹. Byłam w tym czasie nieszczęśliwą, sfrustrowaną studentką college’u. Bardzo pragnęłam wyjechać za granicę, żeby dalej się kształcić i przekonać się, jak wygląda świat poza moją ojczyzną.
Wielu z moich przyjaciół wyjechało na studia do Europy, a ja odprowadzałam ich kolejno na lotnisko, by się z nimi pożegnać. Zawsze wracałam zapłakana pytając, kiedy dla mnie nadejdzie ten dzień. Tata jednak był tylko skromnym biznesmenem i miał pięcioro dzieci do wykarmienia. Nie mógł mi opłacić studiów w Europie.
Wiedziałam, że musiałby wydarzyć się cud, żebym kiedykolwiek mogła wyjechać za granicę. Właśnie wtedy natknęłam się na Pana książkę i dowiedziałam się, iż mogę dostać wszystko, czego chcę, jeśli tylko uwierzę! Mówił Pan w niej także, że muszę działać tak, jakbym była pewna, że otrzymam to, czego pragnę. Pomyślałam, że właściwie nie mam nic do stracenia i mogę spróbować.
Powiedziałam sobie, że dostanę stypendium na studia w Niemczech – kraju, gdzie zawsze chciałam się uczyć, ponieważ tam narodziła się psychologia, a ja w tej dziedzinie się specjalizowałam. Zaczęłam intensywnie uczyć się języka niemieckiego. Napisałam do różnych niemieckich uniwersytetów z pytaniem o możliwość uzyskania stypendium. Wszystkie odpowiedziały negatywnie. Nikt nie mógł przyznać mi stypendium, dopóki nie studiowałam w Niemczech i nie wykazałam się na miejscu swoimi zdolnościami. Nadal jednak nie przestawałam wierzyć. Rodzice uważali, że postradałam zmysły, skoro uczepiłam się tak beznadziejnej walki. Pozwalałam im tak mówić i oto pewnego dnia dostałam list z Uniwersytetu w Bonn, że chętnie rozważą moje zgłoszenie.
Byłam podniecona i zdenerwowana. Teraz musiałam zrobić następny krok w swoim pozytywnym myśleniu. Musiałam uwierzyć, że będę studiować w Niemczech na Uniwersytecie w Bonn. Na ścianie w swoim pokoju powiesiłam zdjęcie tego uniwersytetu, które gdzieś znalazłam. Patrzyłam wciąż na nie i mówiłam do siebie:
„To właśnie tam będziesz studiować!” Ze zdwojoną intensywnością i zapałem uczyłam się języka niemieckiego. Wreszcie, po blisko roku agonii, nadszedł list informujący, że rzeczywiście zdobyłam stypendium. Trzy miesiące później wyjechałam do Niemiec.
Zdarzyło się to wszystko przed ośmiu laty. Wtedy po raz pierwszy, lecz wcale nie ostatni, przekonałam się, że Bóg pragnie dać nam wszystko, o co prosimy, jeżeli tylko uwierzymy.
Zawsze pragnęłam spotkać Pana osobiście. To życzenie właśnie się spełnia. Obecnie wraz z mężem mieszkamy w Nowym jorku i w najbliższą niedzielę nasz syn zostanie przez Pana ochrzczony. Kto mógłby pomyśleć o tym dawno temu, jeszcze w Indonezji, kiedy przylgnęłam do Pana książki jako mojej jedynej nadziei? Dziękuję Panu z całego serca!
Niech Bóg Pana błogosławi!
Może obecna książka i dla ciebie uczyni coś podobnego. Zasady, których naucza, są pełne mocy; dlaczego więc z nich nie zaczerpnąć? Książka powie ci, w jaki sposób to zrobić. I pamiętaj, zawsze pamiętaj: możesz, jeśli myślisz, że możesz.
NORMAN VINCENT PEALE1 ZASADA WYTRWAŁOŚCI: ZAWSZE JEST ZA WCZEŚNIE, BY REZYGNOWAĆ
Istnieje pewna zasada, która powinna być wdrażana i niezmiennie stosowana wobec każdego problemu, a zwłaszcza szczególnie trudnego, zaskakującego czy szalenie zniechęcającego. Oto ona – nigdy nie rezygnuj.
Poddając się, sam zapraszasz porażkę i nie dotyczy ona jedynie konkretnej sprawy bieżącej. Danie za wygraną przyczynia się do pełnej klęski osobowości. Sprzyja powstawaniu psychologii defetystycznej.
Jeżeli przyjęta przez ciebie metoda nie zdaje egzaminu, podejdź do problemu w inny sposób. Kiedy nowe rozwiązanie też okazuje się nietrafne, wypróbuj jeszcze inną drogę, aż w końcu znajdziesz klucz do sytuacji. Zawsze istnieje taki klucz i nieprzerwane, przemyślane, nierozproszone poszukiwanie i atak doprowadzą do niego.
Kiedyś podczas lunchu zauważyłem, że jeden z przyjaciół ma zwyczaj rysowania na białej serwetce schematów ilustrujących tezy, które stawiał. Opowiadał o człowieku, któremu było ciężko, lecz on sam był jeszcze twardszy od problemów i dzięki temu, że nie zaprzestał wysiłków, osiągnął ostatecznie spektakularne wyniki.
Diagram przedstawiał mężczyznę stojącego przed ogromną górą.
W jaki sposób przedostanie się on na drugą stronę tej góry? – zapytał mój znajomy.
– Obejdzie ją – odpowiedziałem.
– jest zbyt rozległa.
– No, dobrze, to przekopie tunel w najwęższym miejscu – zaproponowałem.
– Nie, to byłoby za głęboko. Oto sposób. W umyśle wzniesie się ponad nią… jeżeli człowiek potrafi wynaleźć mechanizm latający na wysokości powyżej dwunastu kilometrów, ponad górami, to znajdzie też takie myślenie, które wyniesie go ponad olbrzymią trudność.
– Bill, to bardzo pomysłowe, jednak czytałem o tej koncepcji już dość dawno temu. Kto powie tej górze: „Podnieś się i rzuć się w morze!”, a nie wątpi w duszy… (Ewangelia wg św. Marka 11,23).
– Tak, to właśnie jest pomysł – zgodził się entuzjastycznie. – Myśl, nie wpadaj w emocje i trzymaj się podstawowej zasady, że zawsze jest za wcześnie, by rezygnować.
Ostatnio dostałem list od człowieka, który z powodzeniem stosował tę zasadę. Pisze, iż kilka lat wcześniej opracował system prefabrykowanych ścian do ruchomych domów. Otworzył firmę, zainwestował w nią wszystkie pieniądze, ale pomysł nie chwycił, nie mógł naprawdę wystartować. Przedsiębiorstwo wpadało w jedne tarapaty po drugich, aż współpracownicy błagali go, by zaniechał sprawy. On jednak nie pozwolił na to.
Człowiek ten myślał w sposób pozytywny. Równocześnie był osobą przejawiającą trwałą wiarę, mógłbyś powiedzieć, prawdziwie niepokonany charakter. Wierzył, że trudność ta nie powinna go zwyciężyć ani zniszczyć. Napisał: „Nawet nie dopuściłem do siebie myśli o zrezygnowaniu”.
Przeprowadził zatem racjonalne, głębokie myślenie i wpadł na pomysł… jeżeli myślisz i nie panikujesz, zawsze trafiasz na pomysł. Postanowił otworzyć linię produkcji systemu prefabrykowanych podłóg, które miały pasować do ścian. I tym trafił w sedno… jego firmę wykupiło duże przedsiębiorstwo produkujące ruchome domy. Pisząc o tym wysunął tę wspaniałą tezę: „Zawsze jest za wcześnie, by rezygnować!”
I ty, i ja widzieliśmy powtarzające się wciąż prawdziwe tragedie. Patrzyliśmy na ludzi i ich cele. Pracowali… zmagali się… myśleli… modlili się… jednak z powodu trudności stawali się coraz bardziej zmęczeni, zniechęceni i ostatecznie rezygnowali. Poniewczasie okazywało się często, że gdyby wytrwali jeszcze tylko troszkę dłużej, potrafili spojrzeć przed siebie, znaleźliby rezultat, którego poszukiwali.
NIGDY NIE MÓW O PORAŻCE
Jak można wypracować taką postawę nie rezygnującą, nie do pokonania? jedno jest pewne – nigdy nie mów o porażce, bo możesz wmówić sobie akceptację klęski. Pewnego razu, kiedy sam przeżywałem trudną sytuację, zadzwonił do mnie jakiś mężczyzna z Zachodniego Wybrzeża. Powiedział tylko tyle:
– Nie zamartwiaj się i nie poddawaj. Przekazuję ci dobre słowo.
I zanim zdążyłem zapytać, co to za dobre słowo, odwiesił słuchawkę. Do tej pory nie wiem, jakie dobre słowo miał na myśli. Nagle jednak zdałem sobie sprawę, iż dawno już nie wypowiadałem dobrych, pełnych nadziei słów; mówiłem w sposób, który zniechęcał. W rzeczywistości wmawiałem sobie postawę defetystyczną, a zatem jednocześnie samą porażkę. Zacząłem więc wymawiać dobre słowa, takie jak nadzieja – przekonanie – wiara – zwycięstwo. Stosowałem pełną mocy afirmację: możesz, jeśli myślisz, że możesz. Na tych podstawach oparłem swoje myślenie i pracę. Spróbuj tego i ty, a cała twoja osobowość zacznie sięgać po dobre rzeczy; i osiągać je.
W jednym z artykułów Phylis Simolke omówiła ową koncepcję dobrego słowa oraz niebezpieczeństw, jakie niesie używanie słów negatywnych. Zaproponowała, na przykład, analizę słowa kat. Sugeruje ono koniec, ostateczny, nieodwołalny wyrok. Przywodzi na myśl klęskę, porażkę, zakończenie. Wymów je jednak od końca i nabierz nowej nadziei, bo wtedy czyta się je tak. Obudź swoją aktywność, dąż niestrudzenie w kierunku celu, aż problem zostanie rozwiązany na tak, a trudność usunięta.
Zwróciła też uwagę na słowo jar. Kiedy wszystko w twoim życiu zdaje się być głębokim, ciemnym jarem trudności, żalu, nieefektywności, odwróć je wspak i utwórz słowo raj. Radź sobie z każdym problemem, który powstaje. Nie będzie już jaru porażki i beznadziejności, ale otworzy się raj dla twej produktywności i twórczego wychodzenia naprzeciw każdego wyzwania. Zamień więc słowo kat na tak, a jar na raj².
Zmień swoje myślenie, by mierzyć się z problemami w pozytywny, konstruktywny sposób. I pamiętaj o zasadzie wytrwałości: Zawsze jest za wcześnie, by rezygnować.
Szansę na dojście w życiu tam, dokąd chcesz, rzeczywiście często zależą od twojej reakcji na przeciwności, które stają w poprzek. Czy poddasz się, czy będziesz wciąż próbował? To naprawdę jest tak proste. A to co wybierzesz, wpłynie na twoją przyszłość i może okazać się dla niej rajem.
ODWOŁAJ SIĘ DO SWOJEJ WYTRZYMAŁOŚCI
Czy słyszałeś kiedykolwiek o zapierającej dech w piersiach karierze Hayesa Jonesa? W 1960 roku stał się fenomenem roku w biegach przez płotki. Wygrywał bieg za biegiem. Bil rekordy. Naprawdę był rewelacyjny. Został oczywiście wytypowany do reprezentacji na Olimpiadę w Rzymie. Tam pośród wielkich, powszechnych oczekiwań na złoty medal wystąpił w biegu na 110 metrów przez płotki.
Ku zaskoczeniu wszystkich – nie wygrał. Ukończył bieg na trzecim miejscu sprawiając, oczywiście, pełne rozczarowanie. Pierwszą myślą było: „No i co! Mogę już przestać biegać”. Przez cztery długie lata nie będzie przecież Olimpiady. Poza tym wygrał już wszelkie znaczące tytuły mistrzowskie w biegach przez płotki. Po co męczyć się przez kolejne cztery wyczerpujące lata, by utrzymać szczytową formę? jedyną rozsądną rzeczą było zrezygnować i zacząć karierę w biznesie.
To wydawało się całkiem logiczne… jednak Hayes jones nie poszedł na to.
– Nie możesz posługiwać się tylko logiką – mówi – w stosunku do czegoś, czego pragnąłeś przez całe życie.
Wznowił więc treningi, po trzy godziny dziennie, przez siedem dni w tygodniu. I w ciągu kilku kolejnych lat ustanowił nowe rekordy w biegach przez płotki na dystansach 60 i 70 jardów³.
Nadszedł wieczór, 22 lutego 1964 roku, w Madison Square Garden. Hayes jones brał udział w biegu przez plotki na dystansie 60 jardów. Ogłosił, że będzie to jego ostatni występ w hali. Napięcie rosło; wszystkie oczy były zwrócone na niego. I wygrał bijąc swój poprzedni rekord, który wydawał się nie do pobicia. Wtedy stała się dziwna rzecz. W tym czasie w starej hali Garden biegacze po przekroczeniu linii mety znikali pod rampą, zanim zdążyli wyhamować i zatrzymać się. Wracając na bieżnię jones stał przez chwilę z pochyloną głową przyjmując aplauz widowni. Siedemnaście tysięcy ludzi, którzy wypełniali trybuny, powstało w uznaniu… jones szlochał, a i wielu widzów uroniło łzę, bo oto widzieli w roli zwycięzcy człowieka, który kiedyś został pokonany. Nie zrezygnował jednak i jego wielbiciele kochali go za to.
Wziął udział w Olimpiadzie w Tokio i przebiegł dystans 110 metrów przez płotki w czasie 13,6 sekundy, wygrywając – i zdobywając złoty medal.
Zakończywszy karierę sportową zaczął pracować w liniach lotniczych jako przedstawiciel handlowy.
Później zaoferował pomoc w programie rozwijania sprawności fizycznej w swoim mieście… jego działania przyniosły spektakularne wyniki.
W swoim przemówieniu do tłumu młodych ludzi przytoczył zdania, które każdy mógłby przyjąć do swego umysłu i żyć według nich⁴:
Zbierzesz kiedyś plon swego trudu,
Nie trać więc fantazji ni ducha!
Sięgnij swej głębi; bo łatwo się poddać:
To podnieść głowę jest trudno.
Łatwo rozpaczać, żeś pokonany –
– i odejść z tego świata;
Prosto się czołgać i rakiem odpełznąć;
Lecz przecież walka, zmaganie do końca,
Gdy tracisz nadzieję z oczu -
To właśnie jest gra twego życia!
Choć starcie groźniejsze jedno od drugiego,
A ty połamany, rozbity i w strachu,
Spróbuj raz tylko jeszcze – bo przecież
Śmiertelnie łatwo jest umrzeć,
To trwanie przy życiu jest trudne.
Historia Hayesa jonesa przywodzi na myśl słowa Goethego: „Najmniejszy spośród nas może wypróbować surową wytrwałość, szorstką i nieprzerwaną, i rzadko mija się z celem, ponieważ jej cicha siła rośnie nieodparcie z upływem czasu”. A oznaczają one: po prostu nie ustawaj w próbach – to przyniesie efekt.
Ta odmowa poddania się nazywana jest zasadą wytrwałości. Niestety, w obecnych czasach miękkości i permisymizmu mało słyszymy o wytrwałości. Jednak w dawnych czasach, kiedy Ameryka wydawała silnych ludzi, do świadomości młodzieży stale wprowadzano przekonanie o wadze wytrwałości. Mówiono młodym, by toczyli dobrą walkę i nigdy nie pozwolili niczemu się powalić, ale jeśliby tak się stało, powinni natychmiast powstać i zaatakować trudność, uderzyć mocno raz i drugi, i trwać bez względu na wszystko. Wytrwałość – to było wówczas kluczowe słowo i wciąż pozostaje ono podstawową zasadą dla każdego, kto pragnie sukcesu. Bez zdecydowanego zastosowania zasady wytrwałości nie można w tym życiu dojść do niczego twórczego.
WYTRWAŁOŚĆ PRZYNOSI REZULTATY
Myśliciele tego świata, ci, którzy znają konsekwencje działania, zawsze głoszą zalety wytrwałości. Mahomet powiedział: „Bóg jest z tymi, którzy trwają”. Wydaje się, że Mahomet wiedział, w czym rzecz, podobnie jak Szekspir, który zostawił nam taką myśl: „Deszcz, padając nieustannie, żłobi marmur”. Marmur jest przecież twardy, bardzo twardy, jednak małe kropelki wody spadając nieustannie, mogą go wyżłobić. Siedemnaście wieków przed poczynieniem tej mądrej obserwacji przez wieszcza z Avon Lukrecjusz doszedł do takiego samego wniosku: „Spadające krople drążą kamień”.
Wielki brytyjski mąż stanu, Edmund Burke, udzielił nam rady przykrojonej na miarę człowieka. On także wierzył w moc zasady wytrwałości. Powiedział: „Nigdy nie popadaj w rozpacz, a jeśli tak się stanie, pracuj nadal w rozpaczy”.
Czy pozwolisz, że podam jeszcze jeden przykład, może nie tak sławnej osoby jak te poprzednio cytowane, ale z pewnością równie mądrej? Ta osoba to moja matka. Przez cale życie stosowała zasadę wytrwałości bez rezygnowania, a miała z czym walczyć – bardzo niewiele pieniędzy i zwykle ludzkie problemy… jednak nigdy nie myślała o wycofaniu się i poddaniu. Była z twardego surowca – mocna zawsze i niezmiennie.
Z dzieciństwa pamiętam dwie rzeczy, których nienawidziłem: szpinak i algebrę. Za żadną z nich nie przepadam do dzisiaj, choć muszę przyznać, że teraz przyrządza się szpinak smaczniej. Po powrocie ze szkoły posępnie informowałem mamę, iż po prostu nie mogę pojąć algebry. Pamiętam szczególnie jeden taki ponury dzień, kiedy miałem tego wszystkiego dość i skarżyłem się:
– Nie potrafię się w tym połapać. To wszystko. Po prostu nie mogę tego zrozumieć. Nie mogę, nie mogę.
Spojrzała na mnie, i wierz mi, nie był to łagodny wzrok mamusi… jej głos brzmiał szorstko i dosadnie. Chociaż fizycznie odeszła z tego świata przed wielu laty, wciąż słyszę te energiczne słowa, kiedy zacytowała znane powiedzenie Williama Edgara Hicksona: „jeżeli od razu nie osiągasz sukcesu, próbuj i próbuj znów”. I dodała: – Możesz, jeśli myślisz, że możesz. – Sprawiła, iż uwierzyłem, że mogę. Afirmacja mocnego trwania, wytrwałości i nieustannego, ukierunkowanego wysiłku wiąże się z ostateczną nagrodą, jeżeli odczuwasz wewnętrzny przymus, by ją sobie wyobrażać i trzymać się jej.
ZASADA ROZPOZNANIA
Zasada wytrwałości, by mogła przynosić skutki, musi być wspierana przez inną życiową zasadę – zasadę rozpoznania i wypływającą z niej siłę.
Co rozumiemy pod pojęciem zasady rozpoznania? Kiedy ktoś doznał porażki w swoim umyśle albo ogarnięty jest postawą samoobrony, potrzebuje nowego postrzegania.
Powinien dokonać wnikliwego spojrzenia, aby dostrzec wewnętrzną przyczynę swojej klęski. Musi rozpoznać sytuację nie tylko od zewnątrz, lecz także od środka. Potrzebny mu intuicyjny wgląd i zrozumienie dotyczące siebie samego – kim i czym jest. Musi dostrzec i zatroszczyć się o swoje wewnętrzne siły. Wtedy może kroczyć ku pomyślnemu rezultatowi.
Faktem jest, że większość ludzi zaprzepaszczających swoje życie i ponoszących klęskę, robi tak, przynajmniej w dużej mierze, ponieważ brak im wewnętrznego zorganizowania. Nie mają jasnego poglądu na to, kim i czym są. Często mówi się: „On sam jest swoim największym wrogiem”. Ludzie mogą mieć cele i wytyczać sobie zadania, a jednak zawodzić. Ktoś może pragnąć osiągnąć coś twórczego, a mimo to zdaje się nie móc tego zrobić; nie udaje mu się. Dlaczego? Może kłopot tkwi w nim samym.
Rzeczywiście, najtrudniej jest poznać samego siebie. Mamy w sobie wbudowany pewien mechanizm samoobronny, który zawsze próbuje zrobić to, czego chcemy. Usiłuje sprawić, by to, co irracjonalne, wydawało się rozsądne. Wiele osób zwyczajnie nie chce siebie poznać. Rozmawiają o innych i ich problemach, ale ukrywają się przed sobą i nie chcą zmierzyć się z rzeczywistością. Największą chwilą w rozwoju każdego z nas jest moment, kiedy przestajemy chować się przed samymi sobą i postanawiamy poznać siebie takich, jakimi jesteśmy.
Zazwyczaj ludzie zawodzą nie dlatego, że nie potrafią poradzić sobie z jakąś zewnętrzną sytuacją – pokonuje ich wewnętrzny lub umysłowy konflikt. Musisz zobaczyć siebie takiego, jaki jesteś naprawdę i radzić sobie ze sobą przy uczciwych założeniach. Na tym polega zasada rozpoznania, opiera się ona na przebadaniu samego siebie. Stań przed lustrem i powiedz do siebie: „Słuchaj, chcę poznać prawdę o tobie”. Twój umysł może ci natychmiast odpowiedzieć: „jesteś w zupełnym porządku. Po co tyle hałasu o nic?” Osoba o normalnym, zdrowym rozsądku zrozumie jednak, iż prawdziwa wiedza o sobie stanowi zawsze początek rozwoju.
Przemawiałem kiedyś na spotkaniu w Waszyngtonie. Przybyło wiele dystyngowanych osobistości rządowych oraz sporo tak zwanych sław. Wielu z nich nie znalem osobiście, po zakończeniu jednak podszedł do mnie jakiś mężczyzna i przedstawił się. Natychmiast rozpoznałem w nim znaną osobę, człowieka wielkich zdolności i zaszczytów, zacząłem więc mówić, jak bardzo podziwiam jego sposób przywództwa.
– To rzeczywiście jest coś! – zauważył. – Bardzo dziękuję. Ale jeśli pańskie uznanie jest zasłużone, to jest ku temu dobra przyczyna.
– Ach tak? – odpowiedziałem.
– Tak – odparł. – To dzięki pana wystąpieniu pewnego wieczoru, około piętnastu lat temu, tu w Waszyngtonie. Brałem w nim udział i słyszałem, co pan mówił. Byłem ambitny i dobrze wykształcony – ciągnął. – Wszyscy mówili, że mam wielkie zdolności. Jednak wiele z tego, co robiłem, okazywało się nietrafione. Moje myślenie i reakcje były strasznie zagmatwane i robiłem mnóstwo głupich ruchów. Tego wieczoru jednak, kiedy słuchałem pana mowy, coś niezwykłego stało się ze mną. Przypominało to bardzo ciemną noc na wsi – wspominał – kiedy nagle rozświetli ją błyskawica i cały krajobraz wyraźnie pojawia się przed oczami. Ujrzałem taki nagły obraz własnego wewnętrznego ja. I zobaczyłem, że byłem nieuporządkowany, niezorganizowany i sam stanowiłem przyczynę swoich porażek. Od razu zdecydowałem zabrać się za to. Pierwszą zatem rzeczą, jaką uczyniłem, była prośba do Boga, by zorganizował mnie, by złożył w całość te wszystkie rozsypane części mojego wewnętrznego ja. Bóg wysłuchał mojej modlitwy. W ciągu następnych dni – kończył – doświadczałem coraz bardziej cudownego, wprost niewiarygodnego poczucia zdolności, jedności i mocy. Oczywiście, nie wszystko stało się od razu bajecznie kolorowe, ale poprawiało się, zmierzało ku lepszemu.
Twórcza zmiana nastąpiła, ponieważ mężczyzna ten umiał zastosować zasadę rozpoznania. Spojrzał w głąb siebie i poprawił to, co dostrzegł złego. W rezultacie zyskał moc, która doprowadziła go do sukcesu.
Gdy poprzez zastosowanie zasady rozpoznania ktoś zaczyna zdawać sobie sprawę z możliwości tkwiących w nim samym, moc ta uwalnia je, rozwija i realizuje w kierunku pomyślnego spełnienia. Przez moc rozumie się poczucie nowej siły, uczucie adekwatności. Zanim jednak kreatywność zacznie działać, trzeba nie tylko nauczyć się poznawać i wierzyć w siebie, lecz także doświadczyć takiego przekonującego uwolnienia mocy, które pozwala trwać mimo wszelkich przeciwności.
Wytrwałość pokrzepiona przez rozpoznanie wyzwala nowe siły i stanowi niezawodną formułę prowadzącą do pomyślnych osiągnięć, niezależnie od tego, jak trudny może okazać się sam proces.
PONAGLANY PRZEZ WEWNĘTRZNY POTENCJAŁ
Spójrzmy na przykład na karierę Boba Pettita. Stał się on jednym z najsławniejszych gwiazdorów swego pokolenia, jednym ze zdobywców największej ilości punktów w całej historii koszykówki mężczyzn.
W wieku czternastu lat, kiedy Bob zaczynał szkołę średnią, miał zaledwie 170 centymetrów wzrostu i ważył 54 kilogramy… jak sam o sobie mówił, miał współrzędne „kija od szczotki”. Był słabym, wątłym, małym chłopcem. Czuł jednak silną, motywującą potrzebę zostania sportowcem. Instynktownie zastosował zasadę rozpoznania. Sam bardziej czuł, niż widział swoje możliwości.
Próbował futbolu, lecz nie dostał się do drużyny. Przyjęto go jednak jako rezerwowego. Pewnego dnia, gdy zabrakło innych graczy, włączono go do gry i zawodnik drużyny przeciwnej strzelił gola ponad nim zdobywając bramkę z odległości 60 metrów. To był koniec jego kariery w futbolu.
Potem próbował baseballu. Któregoś dnia ustawiono go w zastępstwie na drugiej bazie. Kiedy gracz puścił do niego szybką piłkę po ziemi, trafiła dokładnie pomiędzy jego nogi i wpadły dwa punkty. Tak zatem skończyła się również kariera baseballowa.
Wtedy Bob trafił do koszykówki. Szkolna drużyna potrzebowała dwunastu chłopców; zgłosiło się siedemnastu. Po wywieszeniu listy okazało się, że nie ma na niej nazwiska Boba. Niski, wątły i słaby nie wydawał się odpowiedni do sportu. On jednak tak bardzo pragnął być sportowcem wraz z olbrzymami!
Bob udał się zatem do swego kościoła, by porozmawiać z duchownym, który natychmiast spostrzegł to, co było w tym chłopcu. Powiedział mu, że Bóg uczyni go wielkim. I Bob uwierzył. Duchowny miał też pewien pomysł.
– Zorganizujemy drużynę kościelną – powiedział… – l znajdziemy kilka innych kościołów, które zrobią to samo.
Do drużyn tych należeli chłopcy, którzy nie dostali się do drużyn szkolnych. I Bob wreszcie znalazł się w zespole!
Po raz pierwszy w swym życiu poczuł się ważny. Nieustannie trenował. Do drzwi garażu przybił rozciągnięty druciany wieszak na ubranie, który przypominał kosz. Do tego zaimprowizowanego kosza godzinami rzucał piłką tenisową. Ojciec, będąc pod wrażeniem jego wytrwałości, kupił mu prawdziwy kosz i tablicę.
Każdego popołudnia po szkole Bob trenował rzucanie do kosza aż do kolacji. Potem jadł, odrabiał lekcje, wracał i znów trenował do samego zmroku. Za każdym razem, kiedy idąc ulicą widział otwarty kosz na śmieci, coś do niego wrzucał, bez przerwy trafiał wszelkimi przedmiotami do jakichkolwiek koszy. W drużynie kościelnej stał się czołowym zdobywcą punktów. Był zdeterminowany, by osiągnąć szczyty w koszykówce… jego wewnętrzny potencjał nie dawał mu spokoju.
Nie posiadał naturalnej tężyzny fizycznej, więc rozpoczął codzienne ćwiczenia, aby wzmocnić mięśnie rąk i nóg. Każdego dnia z wiarą w siebie wykonywał ćwiczenia i powiadają, że to dzięki swej determinacji urósł trzynaście centymetrów w ciągu roku. W następnym roku wszedł do szkolnej drużyny koszykówki. Trener nie mógł nadziwić się zmianie, jaka zaszła w Bobie, który „rok wcześniej nie mógł przejść eliminacji do drużyny juniorów!”
W ostatniej klasie drużyna Boba wygrała mistrzostwo w kategorii szkół średnich, a Bob nadal trenował, aż został zdobywcą największej ilości punktów w drużynie Uniwersytetu Luizjany, a potem St. Louis Hawks. Stał się cudownym okazem zdrowia fizycznego i duchowego, jednym z największych sportowców swego pokolenia. Dlaczego? Ponieważ wprowadzał w czyn dwie zasady – rozpoznania i wytrwałości. Czując w sobie potencjalną siłę, zwyczajnie się nie poddawał.
Nie musimy być wielkimi sportowcami, aby wykorzystywać zasady rozpoznania i wytrwałości. W codziennych działaniach często stajemy w sytuacjach, w których potrzebna jest nasza zdolność pozytywnego myślenia i niepoddawania się.
NIE USTAWAJ W TRWANIU
Historia problemu, z którym nagle musiałem się zmierzyć, dobrze obrazuje fakt, że sytuacja wyglądająca na zupełnie beznadziejną rozwiązuje się, jeżeli tylko nie tracisz nadziei, a jeszcze lepiej, gdy nada! próbujesz! Nieoczekiwane przeciwności są dobrym tego przykładem.
Po wystąpieniu na spotkaniu w Holland, w stanie Michigan, gdzie zostałem na noc, miałem umówione spotkanie w Phoenix, w stanie Arizona, następnego wieczoru. W normalnych okolicznościach nie byłoby żadnego problemu z dotarciem na miejsce. Zgodnie z planem miałem polecieć wczesnym porannym samolotem z Grand Rapids do Chicago i przesiąść się na samolot do Phoenix, który powinien dowieźć mnie na miejsce z dużą rezerwą czasową. Podróż zapowiadała się spokojnie.
Jednak tego ranka w Holland trudno było dojrzeć samochód zaparkowany tuż przed oknem pokoju w motelu. Mgła była tak gęsta. Zadzwoniłem na lotnisko w Grand Rapids i okazało się, że ono też było cale we mgle. Samoloty nie startowały.
Zatelefonowałem do Detroit. Tam także wszystko zasnuła mgła. Poinformowano mnie, że również lotnisko O’Hare w Chicago ma niesprzyjające warunki atmosferyczne i nie spodziewa się, by jakiekolwiek samoloty mogły tego dnia wystartować. Spróbowałem Minneapolis. Zamglone… jednym słowem znalazłem się we mgle – setki kilometrów od Phoenix i mojego wieczornego zobowiązania.
Co mogłem zrobić? Usiadłem, urządzając małą sesję pozytywnego myślenia i stosując zasadę wytrwałości. Ludzie z Phoenix zarezerwowali mój czas osiem miesięcy wcześniej. Ostatnią rzeczą, którą brałem pod uwagę, byłoby zadzwonić tam teraz i powiedzieć, że nie mogę przyjechać. Mógłbym poddać się i powiedzieć: – Przecież nie mogę nic zrobić. Po prostu nie mogę tam dotrzeć. – Gdybym to przyznał, to jestem pewien, że nie dostałbym się tam. Zamiast tego jednak zdecydowanie uskuteczniałem pozytywną postawę umysłową, wynająłem samochód i wyruszyłem do Chicago wyobrażając sobie, iż mgła się podniesie, kiedy tam dotrę.
Po przejechaniu około siedemdziesięciu z ponad trzystu pięćdziesięciu kilometrów silnik zaczął się krztusić i gasnąć. Te mechaniczne trudności nie rozjaśniły perspektywy programu podróży. Zmusiłem swój umyśl do przyjęcia pozytywnego obrazu. W tym momencie dojechałem do stacji obsługi, gdzie, możesz mi wierzyć lub nie, pracował jeden z najlepszych mechaników, jakich kiedykolwiek udało mi się spotkać. W oka mgnieniu silnik był do połowy rozebrany. Przeczyścił i oskrobal mnóstwo części, a skończył na wymianie ośmiu świec zapłonowych.
– Teraz – powiedział – będzie jechać.
Zadzwoniłem z automatu do Chicago.
– Pański samolot został odwołany – powiedziano mi. Młoda dama dodała jednak: – Ale jest samolot o czwartej po południu. – Dowiózłby mnie zatem dokładnie na czas mojego wystąpienia w Phoenix.
Zgadnij, co się stało, gdy wsiadłem z powrotem do samochodu. Nie zapalił. Akumulator się rozładował. Mechanik podładował akumulator, powiedział mi jednak:
– Dotrze pan do Chicago, ale pod żadnym pozorem niech pan nie wyłącza po drodze silnika!
Z nowymi świecami i wszystkim innym samochód pracował bez zarzutu. Kiedy dojechałem do lotniska O’Hare, wyłączyłem silnik, by wyjąć torbę z bagażnika i więcej już nie zapalił. Akumulator był kompletnie rozładowany. Przekazałem zatem niedomagający samochód niezbyt zachwyconemu policjantowi.
Tysiące ludzi krążyło po hali odlotów. Gdy stałem tak wahając się, nagle z tłumu wyłonił się pracownik linii lotniczych, który mnie rozpoznał, i zapytał:
– W czym problem? – Wytłumaczyłem. – Wszystkie nasze samoloty są uziemione – odparł – ale jeden z innych linii lotniczych próbuje wystartować… jeśli uda się panu dostać do tego samolotu, zdąży pan na spotkanie. Wypróbujmy pozytywne myślenie – nigdy się nie poddawaj. Proszę tu na mnie poczekać.
Zniknął na dobre pół godziny; potem wrócił i powiedział:
– Ten samolot rzeczywiście startuje, ale nie ma już miejsc… jednak powiem coś panu; pójdziemy do wejścia podtrzymując w sobie myśl, że ktoś się nie zgłosi.
Kiedy samolot miał już startować, mój przyjaciel z uśmiechem na twarzy poinformował mnie, że znalazło się dla mnie miejsce. Ktoś się nie zjawił. Przybyłem do Phoenix na czterdzieści pięć minut przed planowaną godziną wystąpienia.
Kiedy wszystko zdaje się sprzysięgać przeciw, to właśnie oznacza porę, aby zastosować pozytywną postawę umysłu, że nadal możesz osiągnąć swój cel, pod warunkiem że będziesz obstawać przy swoim próbując wszystkiego. Jeśli zaczniesz myśleć, że to jest beznadziejne, twój stan umysłu zacznie rzeczywiście przyciągać dalsze kłopoty, by cię pokonać. Zamiast tego trzymaj się myśli, iż warunki zmienią się na twoją korzyść – i działaj nadal.
Łatwa wymówka o okolicznościach niezależnych od nas nazbyt często jest wykorzystywana, aby wytłumaczyć zbyt wczesne poddanie się. Ludzie radzący sobie na tym świecie to tacy, którzy ruszają się i szukają odpowiednich warunków, a jeśli ich nie znajdują, tworzą je. Taka postawa czyni cuda w radzeniu sobie z problemami. Zawsze jest za wcześnie, by rezygnować i poddawać się – więc się nie wycofuj. Możesz, jeśli myślisz, że możesz.
A teraz zbierzmy razem ważniejsze zasady przedstawione w tym rozdziale:
1. Podstawową sprawą przy zmaganiu się z problemem jest to, by nigdy nie przestawać go atakować. Zawsze stosuj zasadę wytrwałości.
2. Pamiętaj – możesz przedostać się przez góry trudności myśląc ponad nimi.
3. Przyjmij motto: „Zawsze jest za wcześnie, by rezygnować”. Wciąż działaj.
4. Używaj słów budujących. Nigdy nie wyrażaj się przygnębiająco. Wypowiadaj dobre słowa.
5. Dobra praca naprawdę się opłaca.
6. Opanuj po mistrzowsku zasadę rozpoznania. Ucz się poznawać siebie. Poznaj tę prawdziwą osobę ukrytą głęboko w tobie.
7. Jeśli od razu ci się nie powiedzie, próbuj i próbuj na nowo.
8. Nie pozwól, aby okoliczności cię pokonały. Możesz, jeśli myślisz, że możesz.
9. Nigdy nie ustawaj w trwaniu – wciąż próbuj – to przyniesie efekt. Ciągle działaj. To może tylko obrócić się na dobre.
10. niech Bóg cię błogosławi przez całą drogę.
Starych przyjaciół serdecznie witamy w nowej książce. Nowi czytelnicy są równie mile widziani. Utrzymywanie starych przyjaźni i zawieranie nowych należy do największych przyjemności życia.
Po co jednak ta kolejna książka, skoro napisałem ich już siedemnaście, a współpracowałem też przy innych? Może to dziwne, ale wciąż nie opuszcza mnie uczucie, że mam coś więcej do powiedzenia, albo chciałbym powtórzyć inaczej to, co już zostało powiedziane, czy też wyrazić w bardziej przekonujący sposób zasady, które okazały się skuteczne.
Już dawno temu zrodziło się we mnie coś na kształt obsesji… jest nią próba pomocy ludziom w tym, by otrzymywali od życia to, co najlepsze i uczyli się radzić sobie w twórczy sposób z jego trudnymi doświadczeniami.
Osobiście zawsze byłem zafascynowany ogromnymi zdolnościami jednostki oraz zadziwiającymi zmianami, jakich istoty ludzkie mogą dokonać w samych sobie. Pasjonuje mnie to tak bardzo, wręcz niewiarygodnie, że po prostu nie potrafię powstrzymać się od poruszenia tematu raz jeszcze, z nowymi, bardziej inspirującymi opowieściami o przemienionych ludziach, którzy naprawdę dokonali czegoś godnego uwagi, szczególnie w procesie wyzwalania własnego potencjału. A przy tym są to historie zwykłych ludzi, takich jak my sami. No, przynajmniej jak ja.
Dzięki poznaniu wielu kobiet i mężczyzn oraz dzięki sposobności przyglądania się, jak pokonują problemy i sięgają po prawdziwe wartości, zdałem sobie sprawę, iż twórcze wyniki wiążą się zawsze z pewnymi konkretnymi zasadami. Napisałem tę książkę po to, by podkreślić te właśnie dynamiczne i dające się zastosować reguły, a także by zachęcić czytelników do wprowadzenia ich w swoje życie. Celem moim jest przekonać cię, czytelniku, że możesz, jeśli myślisz, że możesz.
Książka ta stanowi rezultat entuzjastycznej wiary w ludzi i pragnienia, by pobudzić ich do przejęcia odpowiedzialności za własne życie poprzez pełne wykorzystywanie zadziwiających możliwości tkwiących w ich umysłach.
Jeżeli nie doświadczasz w swym życiu tego, co najlepsze i najbardziej ekscytujące, książka ta ma ci zaproponować realne sugestie prowadzące do osiągnięcia twoich celów. Jeśli dopadają cię trudności i problemy, a twoja pewność siebie słabnie, to mam nadzieję, że ta książka ułatwi ci zrozumienie, że możesz sobie poradzić ze wszystkim, co nadchodzi, i to poradzić sobie dobrze. Podane tu praktyczne propozycje mogą pomóc tobie, podobnie jak pomogły już innym.
Jeśli po przeczytaniu tej książki wzrośnie twoja wiara w moc własnego umysłu, a twój sposób myślenia stanie się bardziej realistyczny i uznasz z całą pewnością, że jesteś w stanie poradzić sobie z każdym problemem, będę uważał, iż osiągnąłem swój cel.
Wierzę, oczywiście, we wszystko, co powiedziano i zrelacjonowano w tej książce, w każdą wysuniętą koncepcję i zasadę. Wierzę, ponieważ one się sprawdzają. Mam nadzieję, że książka ta powie i uczyni coś także dla ciebie.
JESZCZE TYLKO JEDNO SŁOWO
Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, jaką rolę może odegrać książka? Zwłaszcza napisana z pozytywnego i inspirującego punktu widzenia? Chciałbym móc odtworzyć tutaj wiele z otrzymanych listów, które opowiadają o cudownych rezultatach, jakie tego typu książki przyniosły w ludzkim doświadczeniu życiowym. Pozwól, że przytoczę tylko jeden, który nadszedł, gdy kończyłem ten manuskrypt. Mówi on o tym, co książka uczyniła dla pewnej młodej kobiety, Loan Eng Tjioe.
Szanowny Doktorze Peale,
Pana książki wiodły mnie przez trudne etapy życia przed przyjazdem do Stanów Zjednoczonych. Mieszkałam jeszcze w rodzinnym kraju, Indonezji, kiedy trafiłam na Pana książkę Pozostań żywy przez całe swoje życie¹. Byłam w tym czasie nieszczęśliwą, sfrustrowaną studentką college’u. Bardzo pragnęłam wyjechać za granicę, żeby dalej się kształcić i przekonać się, jak wygląda świat poza moją ojczyzną.
Wielu z moich przyjaciół wyjechało na studia do Europy, a ja odprowadzałam ich kolejno na lotnisko, by się z nimi pożegnać. Zawsze wracałam zapłakana pytając, kiedy dla mnie nadejdzie ten dzień. Tata jednak był tylko skromnym biznesmenem i miał pięcioro dzieci do wykarmienia. Nie mógł mi opłacić studiów w Europie.
Wiedziałam, że musiałby wydarzyć się cud, żebym kiedykolwiek mogła wyjechać za granicę. Właśnie wtedy natknęłam się na Pana książkę i dowiedziałam się, iż mogę dostać wszystko, czego chcę, jeśli tylko uwierzę! Mówił Pan w niej także, że muszę działać tak, jakbym była pewna, że otrzymam to, czego pragnę. Pomyślałam, że właściwie nie mam nic do stracenia i mogę spróbować.
Powiedziałam sobie, że dostanę stypendium na studia w Niemczech – kraju, gdzie zawsze chciałam się uczyć, ponieważ tam narodziła się psychologia, a ja w tej dziedzinie się specjalizowałam. Zaczęłam intensywnie uczyć się języka niemieckiego. Napisałam do różnych niemieckich uniwersytetów z pytaniem o możliwość uzyskania stypendium. Wszystkie odpowiedziały negatywnie. Nikt nie mógł przyznać mi stypendium, dopóki nie studiowałam w Niemczech i nie wykazałam się na miejscu swoimi zdolnościami. Nadal jednak nie przestawałam wierzyć. Rodzice uważali, że postradałam zmysły, skoro uczepiłam się tak beznadziejnej walki. Pozwalałam im tak mówić i oto pewnego dnia dostałam list z Uniwersytetu w Bonn, że chętnie rozważą moje zgłoszenie.
Byłam podniecona i zdenerwowana. Teraz musiałam zrobić następny krok w swoim pozytywnym myśleniu. Musiałam uwierzyć, że będę studiować w Niemczech na Uniwersytecie w Bonn. Na ścianie w swoim pokoju powiesiłam zdjęcie tego uniwersytetu, które gdzieś znalazłam. Patrzyłam wciąż na nie i mówiłam do siebie:
„To właśnie tam będziesz studiować!” Ze zdwojoną intensywnością i zapałem uczyłam się języka niemieckiego. Wreszcie, po blisko roku agonii, nadszedł list informujący, że rzeczywiście zdobyłam stypendium. Trzy miesiące później wyjechałam do Niemiec.
Zdarzyło się to wszystko przed ośmiu laty. Wtedy po raz pierwszy, lecz wcale nie ostatni, przekonałam się, że Bóg pragnie dać nam wszystko, o co prosimy, jeżeli tylko uwierzymy.
Zawsze pragnęłam spotkać Pana osobiście. To życzenie właśnie się spełnia. Obecnie wraz z mężem mieszkamy w Nowym jorku i w najbliższą niedzielę nasz syn zostanie przez Pana ochrzczony. Kto mógłby pomyśleć o tym dawno temu, jeszcze w Indonezji, kiedy przylgnęłam do Pana książki jako mojej jedynej nadziei? Dziękuję Panu z całego serca!
Niech Bóg Pana błogosławi!
Może obecna książka i dla ciebie uczyni coś podobnego. Zasady, których naucza, są pełne mocy; dlaczego więc z nich nie zaczerpnąć? Książka powie ci, w jaki sposób to zrobić. I pamiętaj, zawsze pamiętaj: możesz, jeśli myślisz, że możesz.
NORMAN VINCENT PEALE1 ZASADA WYTRWAŁOŚCI: ZAWSZE JEST ZA WCZEŚNIE, BY REZYGNOWAĆ
Istnieje pewna zasada, która powinna być wdrażana i niezmiennie stosowana wobec każdego problemu, a zwłaszcza szczególnie trudnego, zaskakującego czy szalenie zniechęcającego. Oto ona – nigdy nie rezygnuj.
Poddając się, sam zapraszasz porażkę i nie dotyczy ona jedynie konkretnej sprawy bieżącej. Danie za wygraną przyczynia się do pełnej klęski osobowości. Sprzyja powstawaniu psychologii defetystycznej.
Jeżeli przyjęta przez ciebie metoda nie zdaje egzaminu, podejdź do problemu w inny sposób. Kiedy nowe rozwiązanie też okazuje się nietrafne, wypróbuj jeszcze inną drogę, aż w końcu znajdziesz klucz do sytuacji. Zawsze istnieje taki klucz i nieprzerwane, przemyślane, nierozproszone poszukiwanie i atak doprowadzą do niego.
Kiedyś podczas lunchu zauważyłem, że jeden z przyjaciół ma zwyczaj rysowania na białej serwetce schematów ilustrujących tezy, które stawiał. Opowiadał o człowieku, któremu było ciężko, lecz on sam był jeszcze twardszy od problemów i dzięki temu, że nie zaprzestał wysiłków, osiągnął ostatecznie spektakularne wyniki.
Diagram przedstawiał mężczyznę stojącego przed ogromną górą.
W jaki sposób przedostanie się on na drugą stronę tej góry? – zapytał mój znajomy.
– Obejdzie ją – odpowiedziałem.
– jest zbyt rozległa.
– No, dobrze, to przekopie tunel w najwęższym miejscu – zaproponowałem.
– Nie, to byłoby za głęboko. Oto sposób. W umyśle wzniesie się ponad nią… jeżeli człowiek potrafi wynaleźć mechanizm latający na wysokości powyżej dwunastu kilometrów, ponad górami, to znajdzie też takie myślenie, które wyniesie go ponad olbrzymią trudność.
– Bill, to bardzo pomysłowe, jednak czytałem o tej koncepcji już dość dawno temu. Kto powie tej górze: „Podnieś się i rzuć się w morze!”, a nie wątpi w duszy… (Ewangelia wg św. Marka 11,23).
– Tak, to właśnie jest pomysł – zgodził się entuzjastycznie. – Myśl, nie wpadaj w emocje i trzymaj się podstawowej zasady, że zawsze jest za wcześnie, by rezygnować.
Ostatnio dostałem list od człowieka, który z powodzeniem stosował tę zasadę. Pisze, iż kilka lat wcześniej opracował system prefabrykowanych ścian do ruchomych domów. Otworzył firmę, zainwestował w nią wszystkie pieniądze, ale pomysł nie chwycił, nie mógł naprawdę wystartować. Przedsiębiorstwo wpadało w jedne tarapaty po drugich, aż współpracownicy błagali go, by zaniechał sprawy. On jednak nie pozwolił na to.
Człowiek ten myślał w sposób pozytywny. Równocześnie był osobą przejawiającą trwałą wiarę, mógłbyś powiedzieć, prawdziwie niepokonany charakter. Wierzył, że trudność ta nie powinna go zwyciężyć ani zniszczyć. Napisał: „Nawet nie dopuściłem do siebie myśli o zrezygnowaniu”.
Przeprowadził zatem racjonalne, głębokie myślenie i wpadł na pomysł… jeżeli myślisz i nie panikujesz, zawsze trafiasz na pomysł. Postanowił otworzyć linię produkcji systemu prefabrykowanych podłóg, które miały pasować do ścian. I tym trafił w sedno… jego firmę wykupiło duże przedsiębiorstwo produkujące ruchome domy. Pisząc o tym wysunął tę wspaniałą tezę: „Zawsze jest za wcześnie, by rezygnować!”
I ty, i ja widzieliśmy powtarzające się wciąż prawdziwe tragedie. Patrzyliśmy na ludzi i ich cele. Pracowali… zmagali się… myśleli… modlili się… jednak z powodu trudności stawali się coraz bardziej zmęczeni, zniechęceni i ostatecznie rezygnowali. Poniewczasie okazywało się często, że gdyby wytrwali jeszcze tylko troszkę dłużej, potrafili spojrzeć przed siebie, znaleźliby rezultat, którego poszukiwali.
NIGDY NIE MÓW O PORAŻCE
Jak można wypracować taką postawę nie rezygnującą, nie do pokonania? jedno jest pewne – nigdy nie mów o porażce, bo możesz wmówić sobie akceptację klęski. Pewnego razu, kiedy sam przeżywałem trudną sytuację, zadzwonił do mnie jakiś mężczyzna z Zachodniego Wybrzeża. Powiedział tylko tyle:
– Nie zamartwiaj się i nie poddawaj. Przekazuję ci dobre słowo.
I zanim zdążyłem zapytać, co to za dobre słowo, odwiesił słuchawkę. Do tej pory nie wiem, jakie dobre słowo miał na myśli. Nagle jednak zdałem sobie sprawę, iż dawno już nie wypowiadałem dobrych, pełnych nadziei słów; mówiłem w sposób, który zniechęcał. W rzeczywistości wmawiałem sobie postawę defetystyczną, a zatem jednocześnie samą porażkę. Zacząłem więc wymawiać dobre słowa, takie jak nadzieja – przekonanie – wiara – zwycięstwo. Stosowałem pełną mocy afirmację: możesz, jeśli myślisz, że możesz. Na tych podstawach oparłem swoje myślenie i pracę. Spróbuj tego i ty, a cała twoja osobowość zacznie sięgać po dobre rzeczy; i osiągać je.
W jednym z artykułów Phylis Simolke omówiła ową koncepcję dobrego słowa oraz niebezpieczeństw, jakie niesie używanie słów negatywnych. Zaproponowała, na przykład, analizę słowa kat. Sugeruje ono koniec, ostateczny, nieodwołalny wyrok. Przywodzi na myśl klęskę, porażkę, zakończenie. Wymów je jednak od końca i nabierz nowej nadziei, bo wtedy czyta się je tak. Obudź swoją aktywność, dąż niestrudzenie w kierunku celu, aż problem zostanie rozwiązany na tak, a trudność usunięta.
Zwróciła też uwagę na słowo jar. Kiedy wszystko w twoim życiu zdaje się być głębokim, ciemnym jarem trudności, żalu, nieefektywności, odwróć je wspak i utwórz słowo raj. Radź sobie z każdym problemem, który powstaje. Nie będzie już jaru porażki i beznadziejności, ale otworzy się raj dla twej produktywności i twórczego wychodzenia naprzeciw każdego wyzwania. Zamień więc słowo kat na tak, a jar na raj².
Zmień swoje myślenie, by mierzyć się z problemami w pozytywny, konstruktywny sposób. I pamiętaj o zasadzie wytrwałości: Zawsze jest za wcześnie, by rezygnować.
Szansę na dojście w życiu tam, dokąd chcesz, rzeczywiście często zależą od twojej reakcji na przeciwności, które stają w poprzek. Czy poddasz się, czy będziesz wciąż próbował? To naprawdę jest tak proste. A to co wybierzesz, wpłynie na twoją przyszłość i może okazać się dla niej rajem.
ODWOŁAJ SIĘ DO SWOJEJ WYTRZYMAŁOŚCI
Czy słyszałeś kiedykolwiek o zapierającej dech w piersiach karierze Hayesa Jonesa? W 1960 roku stał się fenomenem roku w biegach przez płotki. Wygrywał bieg za biegiem. Bil rekordy. Naprawdę był rewelacyjny. Został oczywiście wytypowany do reprezentacji na Olimpiadę w Rzymie. Tam pośród wielkich, powszechnych oczekiwań na złoty medal wystąpił w biegu na 110 metrów przez płotki.
Ku zaskoczeniu wszystkich – nie wygrał. Ukończył bieg na trzecim miejscu sprawiając, oczywiście, pełne rozczarowanie. Pierwszą myślą było: „No i co! Mogę już przestać biegać”. Przez cztery długie lata nie będzie przecież Olimpiady. Poza tym wygrał już wszelkie znaczące tytuły mistrzowskie w biegach przez płotki. Po co męczyć się przez kolejne cztery wyczerpujące lata, by utrzymać szczytową formę? jedyną rozsądną rzeczą było zrezygnować i zacząć karierę w biznesie.
To wydawało się całkiem logiczne… jednak Hayes jones nie poszedł na to.
– Nie możesz posługiwać się tylko logiką – mówi – w stosunku do czegoś, czego pragnąłeś przez całe życie.
Wznowił więc treningi, po trzy godziny dziennie, przez siedem dni w tygodniu. I w ciągu kilku kolejnych lat ustanowił nowe rekordy w biegach przez płotki na dystansach 60 i 70 jardów³.
Nadszedł wieczór, 22 lutego 1964 roku, w Madison Square Garden. Hayes jones brał udział w biegu przez plotki na dystansie 60 jardów. Ogłosił, że będzie to jego ostatni występ w hali. Napięcie rosło; wszystkie oczy były zwrócone na niego. I wygrał bijąc swój poprzedni rekord, który wydawał się nie do pobicia. Wtedy stała się dziwna rzecz. W tym czasie w starej hali Garden biegacze po przekroczeniu linii mety znikali pod rampą, zanim zdążyli wyhamować i zatrzymać się. Wracając na bieżnię jones stał przez chwilę z pochyloną głową przyjmując aplauz widowni. Siedemnaście tysięcy ludzi, którzy wypełniali trybuny, powstało w uznaniu… jones szlochał, a i wielu widzów uroniło łzę, bo oto widzieli w roli zwycięzcy człowieka, który kiedyś został pokonany. Nie zrezygnował jednak i jego wielbiciele kochali go za to.
Wziął udział w Olimpiadzie w Tokio i przebiegł dystans 110 metrów przez płotki w czasie 13,6 sekundy, wygrywając – i zdobywając złoty medal.
Zakończywszy karierę sportową zaczął pracować w liniach lotniczych jako przedstawiciel handlowy.
Później zaoferował pomoc w programie rozwijania sprawności fizycznej w swoim mieście… jego działania przyniosły spektakularne wyniki.
W swoim przemówieniu do tłumu młodych ludzi przytoczył zdania, które każdy mógłby przyjąć do swego umysłu i żyć według nich⁴:
Zbierzesz kiedyś plon swego trudu,
Nie trać więc fantazji ni ducha!
Sięgnij swej głębi; bo łatwo się poddać:
To podnieść głowę jest trudno.
Łatwo rozpaczać, żeś pokonany –
– i odejść z tego świata;
Prosto się czołgać i rakiem odpełznąć;
Lecz przecież walka, zmaganie do końca,
Gdy tracisz nadzieję z oczu -
To właśnie jest gra twego życia!
Choć starcie groźniejsze jedno od drugiego,
A ty połamany, rozbity i w strachu,
Spróbuj raz tylko jeszcze – bo przecież
Śmiertelnie łatwo jest umrzeć,
To trwanie przy życiu jest trudne.
Historia Hayesa jonesa przywodzi na myśl słowa Goethego: „Najmniejszy spośród nas może wypróbować surową wytrwałość, szorstką i nieprzerwaną, i rzadko mija się z celem, ponieważ jej cicha siła rośnie nieodparcie z upływem czasu”. A oznaczają one: po prostu nie ustawaj w próbach – to przyniesie efekt.
Ta odmowa poddania się nazywana jest zasadą wytrwałości. Niestety, w obecnych czasach miękkości i permisymizmu mało słyszymy o wytrwałości. Jednak w dawnych czasach, kiedy Ameryka wydawała silnych ludzi, do świadomości młodzieży stale wprowadzano przekonanie o wadze wytrwałości. Mówiono młodym, by toczyli dobrą walkę i nigdy nie pozwolili niczemu się powalić, ale jeśliby tak się stało, powinni natychmiast powstać i zaatakować trudność, uderzyć mocno raz i drugi, i trwać bez względu na wszystko. Wytrwałość – to było wówczas kluczowe słowo i wciąż pozostaje ono podstawową zasadą dla każdego, kto pragnie sukcesu. Bez zdecydowanego zastosowania zasady wytrwałości nie można w tym życiu dojść do niczego twórczego.
WYTRWAŁOŚĆ PRZYNOSI REZULTATY
Myśliciele tego świata, ci, którzy znają konsekwencje działania, zawsze głoszą zalety wytrwałości. Mahomet powiedział: „Bóg jest z tymi, którzy trwają”. Wydaje się, że Mahomet wiedział, w czym rzecz, podobnie jak Szekspir, który zostawił nam taką myśl: „Deszcz, padając nieustannie, żłobi marmur”. Marmur jest przecież twardy, bardzo twardy, jednak małe kropelki wody spadając nieustannie, mogą go wyżłobić. Siedemnaście wieków przed poczynieniem tej mądrej obserwacji przez wieszcza z Avon Lukrecjusz doszedł do takiego samego wniosku: „Spadające krople drążą kamień”.
Wielki brytyjski mąż stanu, Edmund Burke, udzielił nam rady przykrojonej na miarę człowieka. On także wierzył w moc zasady wytrwałości. Powiedział: „Nigdy nie popadaj w rozpacz, a jeśli tak się stanie, pracuj nadal w rozpaczy”.
Czy pozwolisz, że podam jeszcze jeden przykład, może nie tak sławnej osoby jak te poprzednio cytowane, ale z pewnością równie mądrej? Ta osoba to moja matka. Przez cale życie stosowała zasadę wytrwałości bez rezygnowania, a miała z czym walczyć – bardzo niewiele pieniędzy i zwykle ludzkie problemy… jednak nigdy nie myślała o wycofaniu się i poddaniu. Była z twardego surowca – mocna zawsze i niezmiennie.
Z dzieciństwa pamiętam dwie rzeczy, których nienawidziłem: szpinak i algebrę. Za żadną z nich nie przepadam do dzisiaj, choć muszę przyznać, że teraz przyrządza się szpinak smaczniej. Po powrocie ze szkoły posępnie informowałem mamę, iż po prostu nie mogę pojąć algebry. Pamiętam szczególnie jeden taki ponury dzień, kiedy miałem tego wszystkiego dość i skarżyłem się:
– Nie potrafię się w tym połapać. To wszystko. Po prostu nie mogę tego zrozumieć. Nie mogę, nie mogę.
Spojrzała na mnie, i wierz mi, nie był to łagodny wzrok mamusi… jej głos brzmiał szorstko i dosadnie. Chociaż fizycznie odeszła z tego świata przed wielu laty, wciąż słyszę te energiczne słowa, kiedy zacytowała znane powiedzenie Williama Edgara Hicksona: „jeżeli od razu nie osiągasz sukcesu, próbuj i próbuj znów”. I dodała: – Możesz, jeśli myślisz, że możesz. – Sprawiła, iż uwierzyłem, że mogę. Afirmacja mocnego trwania, wytrwałości i nieustannego, ukierunkowanego wysiłku wiąże się z ostateczną nagrodą, jeżeli odczuwasz wewnętrzny przymus, by ją sobie wyobrażać i trzymać się jej.
ZASADA ROZPOZNANIA
Zasada wytrwałości, by mogła przynosić skutki, musi być wspierana przez inną życiową zasadę – zasadę rozpoznania i wypływającą z niej siłę.
Co rozumiemy pod pojęciem zasady rozpoznania? Kiedy ktoś doznał porażki w swoim umyśle albo ogarnięty jest postawą samoobrony, potrzebuje nowego postrzegania.
Powinien dokonać wnikliwego spojrzenia, aby dostrzec wewnętrzną przyczynę swojej klęski. Musi rozpoznać sytuację nie tylko od zewnątrz, lecz także od środka. Potrzebny mu intuicyjny wgląd i zrozumienie dotyczące siebie samego – kim i czym jest. Musi dostrzec i zatroszczyć się o swoje wewnętrzne siły. Wtedy może kroczyć ku pomyślnemu rezultatowi.
Faktem jest, że większość ludzi zaprzepaszczających swoje życie i ponoszących klęskę, robi tak, przynajmniej w dużej mierze, ponieważ brak im wewnętrznego zorganizowania. Nie mają jasnego poglądu na to, kim i czym są. Często mówi się: „On sam jest swoim największym wrogiem”. Ludzie mogą mieć cele i wytyczać sobie zadania, a jednak zawodzić. Ktoś może pragnąć osiągnąć coś twórczego, a mimo to zdaje się nie móc tego zrobić; nie udaje mu się. Dlaczego? Może kłopot tkwi w nim samym.
Rzeczywiście, najtrudniej jest poznać samego siebie. Mamy w sobie wbudowany pewien mechanizm samoobronny, który zawsze próbuje zrobić to, czego chcemy. Usiłuje sprawić, by to, co irracjonalne, wydawało się rozsądne. Wiele osób zwyczajnie nie chce siebie poznać. Rozmawiają o innych i ich problemach, ale ukrywają się przed sobą i nie chcą zmierzyć się z rzeczywistością. Największą chwilą w rozwoju każdego z nas jest moment, kiedy przestajemy chować się przed samymi sobą i postanawiamy poznać siebie takich, jakimi jesteśmy.
Zazwyczaj ludzie zawodzą nie dlatego, że nie potrafią poradzić sobie z jakąś zewnętrzną sytuacją – pokonuje ich wewnętrzny lub umysłowy konflikt. Musisz zobaczyć siebie takiego, jaki jesteś naprawdę i radzić sobie ze sobą przy uczciwych założeniach. Na tym polega zasada rozpoznania, opiera się ona na przebadaniu samego siebie. Stań przed lustrem i powiedz do siebie: „Słuchaj, chcę poznać prawdę o tobie”. Twój umysł może ci natychmiast odpowiedzieć: „jesteś w zupełnym porządku. Po co tyle hałasu o nic?” Osoba o normalnym, zdrowym rozsądku zrozumie jednak, iż prawdziwa wiedza o sobie stanowi zawsze początek rozwoju.
Przemawiałem kiedyś na spotkaniu w Waszyngtonie. Przybyło wiele dystyngowanych osobistości rządowych oraz sporo tak zwanych sław. Wielu z nich nie znalem osobiście, po zakończeniu jednak podszedł do mnie jakiś mężczyzna i przedstawił się. Natychmiast rozpoznałem w nim znaną osobę, człowieka wielkich zdolności i zaszczytów, zacząłem więc mówić, jak bardzo podziwiam jego sposób przywództwa.
– To rzeczywiście jest coś! – zauważył. – Bardzo dziękuję. Ale jeśli pańskie uznanie jest zasłużone, to jest ku temu dobra przyczyna.
– Ach tak? – odpowiedziałem.
– Tak – odparł. – To dzięki pana wystąpieniu pewnego wieczoru, około piętnastu lat temu, tu w Waszyngtonie. Brałem w nim udział i słyszałem, co pan mówił. Byłem ambitny i dobrze wykształcony – ciągnął. – Wszyscy mówili, że mam wielkie zdolności. Jednak wiele z tego, co robiłem, okazywało się nietrafione. Moje myślenie i reakcje były strasznie zagmatwane i robiłem mnóstwo głupich ruchów. Tego wieczoru jednak, kiedy słuchałem pana mowy, coś niezwykłego stało się ze mną. Przypominało to bardzo ciemną noc na wsi – wspominał – kiedy nagle rozświetli ją błyskawica i cały krajobraz wyraźnie pojawia się przed oczami. Ujrzałem taki nagły obraz własnego wewnętrznego ja. I zobaczyłem, że byłem nieuporządkowany, niezorganizowany i sam stanowiłem przyczynę swoich porażek. Od razu zdecydowałem zabrać się za to. Pierwszą zatem rzeczą, jaką uczyniłem, była prośba do Boga, by zorganizował mnie, by złożył w całość te wszystkie rozsypane części mojego wewnętrznego ja. Bóg wysłuchał mojej modlitwy. W ciągu następnych dni – kończył – doświadczałem coraz bardziej cudownego, wprost niewiarygodnego poczucia zdolności, jedności i mocy. Oczywiście, nie wszystko stało się od razu bajecznie kolorowe, ale poprawiało się, zmierzało ku lepszemu.
Twórcza zmiana nastąpiła, ponieważ mężczyzna ten umiał zastosować zasadę rozpoznania. Spojrzał w głąb siebie i poprawił to, co dostrzegł złego. W rezultacie zyskał moc, która doprowadziła go do sukcesu.
Gdy poprzez zastosowanie zasady rozpoznania ktoś zaczyna zdawać sobie sprawę z możliwości tkwiących w nim samym, moc ta uwalnia je, rozwija i realizuje w kierunku pomyślnego spełnienia. Przez moc rozumie się poczucie nowej siły, uczucie adekwatności. Zanim jednak kreatywność zacznie działać, trzeba nie tylko nauczyć się poznawać i wierzyć w siebie, lecz także doświadczyć takiego przekonującego uwolnienia mocy, które pozwala trwać mimo wszelkich przeciwności.
Wytrwałość pokrzepiona przez rozpoznanie wyzwala nowe siły i stanowi niezawodną formułę prowadzącą do pomyślnych osiągnięć, niezależnie od tego, jak trudny może okazać się sam proces.
PONAGLANY PRZEZ WEWNĘTRZNY POTENCJAŁ
Spójrzmy na przykład na karierę Boba Pettita. Stał się on jednym z najsławniejszych gwiazdorów swego pokolenia, jednym ze zdobywców największej ilości punktów w całej historii koszykówki mężczyzn.
W wieku czternastu lat, kiedy Bob zaczynał szkołę średnią, miał zaledwie 170 centymetrów wzrostu i ważył 54 kilogramy… jak sam o sobie mówił, miał współrzędne „kija od szczotki”. Był słabym, wątłym, małym chłopcem. Czuł jednak silną, motywującą potrzebę zostania sportowcem. Instynktownie zastosował zasadę rozpoznania. Sam bardziej czuł, niż widział swoje możliwości.
Próbował futbolu, lecz nie dostał się do drużyny. Przyjęto go jednak jako rezerwowego. Pewnego dnia, gdy zabrakło innych graczy, włączono go do gry i zawodnik drużyny przeciwnej strzelił gola ponad nim zdobywając bramkę z odległości 60 metrów. To był koniec jego kariery w futbolu.
Potem próbował baseballu. Któregoś dnia ustawiono go w zastępstwie na drugiej bazie. Kiedy gracz puścił do niego szybką piłkę po ziemi, trafiła dokładnie pomiędzy jego nogi i wpadły dwa punkty. Tak zatem skończyła się również kariera baseballowa.
Wtedy Bob trafił do koszykówki. Szkolna drużyna potrzebowała dwunastu chłopców; zgłosiło się siedemnastu. Po wywieszeniu listy okazało się, że nie ma na niej nazwiska Boba. Niski, wątły i słaby nie wydawał się odpowiedni do sportu. On jednak tak bardzo pragnął być sportowcem wraz z olbrzymami!
Bob udał się zatem do swego kościoła, by porozmawiać z duchownym, który natychmiast spostrzegł to, co było w tym chłopcu. Powiedział mu, że Bóg uczyni go wielkim. I Bob uwierzył. Duchowny miał też pewien pomysł.
– Zorganizujemy drużynę kościelną – powiedział… – l znajdziemy kilka innych kościołów, które zrobią to samo.
Do drużyn tych należeli chłopcy, którzy nie dostali się do drużyn szkolnych. I Bob wreszcie znalazł się w zespole!
Po raz pierwszy w swym życiu poczuł się ważny. Nieustannie trenował. Do drzwi garażu przybił rozciągnięty druciany wieszak na ubranie, który przypominał kosz. Do tego zaimprowizowanego kosza godzinami rzucał piłką tenisową. Ojciec, będąc pod wrażeniem jego wytrwałości, kupił mu prawdziwy kosz i tablicę.
Każdego popołudnia po szkole Bob trenował rzucanie do kosza aż do kolacji. Potem jadł, odrabiał lekcje, wracał i znów trenował do samego zmroku. Za każdym razem, kiedy idąc ulicą widział otwarty kosz na śmieci, coś do niego wrzucał, bez przerwy trafiał wszelkimi przedmiotami do jakichkolwiek koszy. W drużynie kościelnej stał się czołowym zdobywcą punktów. Był zdeterminowany, by osiągnąć szczyty w koszykówce… jego wewnętrzny potencjał nie dawał mu spokoju.
Nie posiadał naturalnej tężyzny fizycznej, więc rozpoczął codzienne ćwiczenia, aby wzmocnić mięśnie rąk i nóg. Każdego dnia z wiarą w siebie wykonywał ćwiczenia i powiadają, że to dzięki swej determinacji urósł trzynaście centymetrów w ciągu roku. W następnym roku wszedł do szkolnej drużyny koszykówki. Trener nie mógł nadziwić się zmianie, jaka zaszła w Bobie, który „rok wcześniej nie mógł przejść eliminacji do drużyny juniorów!”
W ostatniej klasie drużyna Boba wygrała mistrzostwo w kategorii szkół średnich, a Bob nadal trenował, aż został zdobywcą największej ilości punktów w drużynie Uniwersytetu Luizjany, a potem St. Louis Hawks. Stał się cudownym okazem zdrowia fizycznego i duchowego, jednym z największych sportowców swego pokolenia. Dlaczego? Ponieważ wprowadzał w czyn dwie zasady – rozpoznania i wytrwałości. Czując w sobie potencjalną siłę, zwyczajnie się nie poddawał.
Nie musimy być wielkimi sportowcami, aby wykorzystywać zasady rozpoznania i wytrwałości. W codziennych działaniach często stajemy w sytuacjach, w których potrzebna jest nasza zdolność pozytywnego myślenia i niepoddawania się.
NIE USTAWAJ W TRWANIU
Historia problemu, z którym nagle musiałem się zmierzyć, dobrze obrazuje fakt, że sytuacja wyglądająca na zupełnie beznadziejną rozwiązuje się, jeżeli tylko nie tracisz nadziei, a jeszcze lepiej, gdy nada! próbujesz! Nieoczekiwane przeciwności są dobrym tego przykładem.
Po wystąpieniu na spotkaniu w Holland, w stanie Michigan, gdzie zostałem na noc, miałem umówione spotkanie w Phoenix, w stanie Arizona, następnego wieczoru. W normalnych okolicznościach nie byłoby żadnego problemu z dotarciem na miejsce. Zgodnie z planem miałem polecieć wczesnym porannym samolotem z Grand Rapids do Chicago i przesiąść się na samolot do Phoenix, który powinien dowieźć mnie na miejsce z dużą rezerwą czasową. Podróż zapowiadała się spokojnie.
Jednak tego ranka w Holland trudno było dojrzeć samochód zaparkowany tuż przed oknem pokoju w motelu. Mgła była tak gęsta. Zadzwoniłem na lotnisko w Grand Rapids i okazało się, że ono też było cale we mgle. Samoloty nie startowały.
Zatelefonowałem do Detroit. Tam także wszystko zasnuła mgła. Poinformowano mnie, że również lotnisko O’Hare w Chicago ma niesprzyjające warunki atmosferyczne i nie spodziewa się, by jakiekolwiek samoloty mogły tego dnia wystartować. Spróbowałem Minneapolis. Zamglone… jednym słowem znalazłem się we mgle – setki kilometrów od Phoenix i mojego wieczornego zobowiązania.
Co mogłem zrobić? Usiadłem, urządzając małą sesję pozytywnego myślenia i stosując zasadę wytrwałości. Ludzie z Phoenix zarezerwowali mój czas osiem miesięcy wcześniej. Ostatnią rzeczą, którą brałem pod uwagę, byłoby zadzwonić tam teraz i powiedzieć, że nie mogę przyjechać. Mógłbym poddać się i powiedzieć: – Przecież nie mogę nic zrobić. Po prostu nie mogę tam dotrzeć. – Gdybym to przyznał, to jestem pewien, że nie dostałbym się tam. Zamiast tego jednak zdecydowanie uskuteczniałem pozytywną postawę umysłową, wynająłem samochód i wyruszyłem do Chicago wyobrażając sobie, iż mgła się podniesie, kiedy tam dotrę.
Po przejechaniu około siedemdziesięciu z ponad trzystu pięćdziesięciu kilometrów silnik zaczął się krztusić i gasnąć. Te mechaniczne trudności nie rozjaśniły perspektywy programu podróży. Zmusiłem swój umyśl do przyjęcia pozytywnego obrazu. W tym momencie dojechałem do stacji obsługi, gdzie, możesz mi wierzyć lub nie, pracował jeden z najlepszych mechaników, jakich kiedykolwiek udało mi się spotkać. W oka mgnieniu silnik był do połowy rozebrany. Przeczyścił i oskrobal mnóstwo części, a skończył na wymianie ośmiu świec zapłonowych.
– Teraz – powiedział – będzie jechać.
Zadzwoniłem z automatu do Chicago.
– Pański samolot został odwołany – powiedziano mi. Młoda dama dodała jednak: – Ale jest samolot o czwartej po południu. – Dowiózłby mnie zatem dokładnie na czas mojego wystąpienia w Phoenix.
Zgadnij, co się stało, gdy wsiadłem z powrotem do samochodu. Nie zapalił. Akumulator się rozładował. Mechanik podładował akumulator, powiedział mi jednak:
– Dotrze pan do Chicago, ale pod żadnym pozorem niech pan nie wyłącza po drodze silnika!
Z nowymi świecami i wszystkim innym samochód pracował bez zarzutu. Kiedy dojechałem do lotniska O’Hare, wyłączyłem silnik, by wyjąć torbę z bagażnika i więcej już nie zapalił. Akumulator był kompletnie rozładowany. Przekazałem zatem niedomagający samochód niezbyt zachwyconemu policjantowi.
Tysiące ludzi krążyło po hali odlotów. Gdy stałem tak wahając się, nagle z tłumu wyłonił się pracownik linii lotniczych, który mnie rozpoznał, i zapytał:
– W czym problem? – Wytłumaczyłem. – Wszystkie nasze samoloty są uziemione – odparł – ale jeden z innych linii lotniczych próbuje wystartować… jeśli uda się panu dostać do tego samolotu, zdąży pan na spotkanie. Wypróbujmy pozytywne myślenie – nigdy się nie poddawaj. Proszę tu na mnie poczekać.
Zniknął na dobre pół godziny; potem wrócił i powiedział:
– Ten samolot rzeczywiście startuje, ale nie ma już miejsc… jednak powiem coś panu; pójdziemy do wejścia podtrzymując w sobie myśl, że ktoś się nie zgłosi.
Kiedy samolot miał już startować, mój przyjaciel z uśmiechem na twarzy poinformował mnie, że znalazło się dla mnie miejsce. Ktoś się nie zjawił. Przybyłem do Phoenix na czterdzieści pięć minut przed planowaną godziną wystąpienia.
Kiedy wszystko zdaje się sprzysięgać przeciw, to właśnie oznacza porę, aby zastosować pozytywną postawę umysłu, że nadal możesz osiągnąć swój cel, pod warunkiem że będziesz obstawać przy swoim próbując wszystkiego. Jeśli zaczniesz myśleć, że to jest beznadziejne, twój stan umysłu zacznie rzeczywiście przyciągać dalsze kłopoty, by cię pokonać. Zamiast tego trzymaj się myśli, iż warunki zmienią się na twoją korzyść – i działaj nadal.
Łatwa wymówka o okolicznościach niezależnych od nas nazbyt często jest wykorzystywana, aby wytłumaczyć zbyt wczesne poddanie się. Ludzie radzący sobie na tym świecie to tacy, którzy ruszają się i szukają odpowiednich warunków, a jeśli ich nie znajdują, tworzą je. Taka postawa czyni cuda w radzeniu sobie z problemami. Zawsze jest za wcześnie, by rezygnować i poddawać się – więc się nie wycofuj. Możesz, jeśli myślisz, że możesz.
A teraz zbierzmy razem ważniejsze zasady przedstawione w tym rozdziale:
1. Podstawową sprawą przy zmaganiu się z problemem jest to, by nigdy nie przestawać go atakować. Zawsze stosuj zasadę wytrwałości.
2. Pamiętaj – możesz przedostać się przez góry trudności myśląc ponad nimi.
3. Przyjmij motto: „Zawsze jest za wcześnie, by rezygnować”. Wciąż działaj.
4. Używaj słów budujących. Nigdy nie wyrażaj się przygnębiająco. Wypowiadaj dobre słowa.
5. Dobra praca naprawdę się opłaca.
6. Opanuj po mistrzowsku zasadę rozpoznania. Ucz się poznawać siebie. Poznaj tę prawdziwą osobę ukrytą głęboko w tobie.
7. Jeśli od razu ci się nie powiedzie, próbuj i próbuj na nowo.
8. Nie pozwól, aby okoliczności cię pokonały. Możesz, jeśli myślisz, że możesz.
9. Nigdy nie ustawaj w trwaniu – wciąż próbuj – to przyniesie efekt. Ciągle działaj. To może tylko obrócić się na dobre.
10. niech Bóg cię błogosławi przez całą drogę.
więcej..