Mózg incognito. Wojna domowa w twojej głowie - ebook
Mózg incognito. Wojna domowa w twojej głowie - ebook
Jeśli świadomy umysł – ta część, którą uważamy za nasze „ja” - jest tylko wierzchołkiem góry lodowej, czym zajmuje się reszta mózgu?
W tej błyskotliwej i prowokującej książce znany neurobiolog David Eagleman przemierza głębiny podświadomego mózgu, aby rozjaśnić zaskakujące tajemnice.
Dlaczego twoja stopa znajduje się już w połowie drogi do pedału hamulca, zanim zdasz sobie sprawę z niebezpieczeństwa, które na ciebie czyha? Dlaczego słyszysz swoje imię w rozmowie, której nie sądziłeś, że słuchasz? Co łączy Ulissesa z kryzysem kredytowym? Dlaczego Thomas Edison poraził słonia prądem w 1916 roku? Dlaczego osoby, których imiona zaczynają się na literę J, są bardziej skłonne do poślubiania osób o imionach na tę samą literę? Dlaczego tak trudno jest dochować tajemnicy? I jak to w ogóle możliwe, żeby się na siebie złościć - kto dokładnie jest na kogo zły?
Autor w przekonujący sposób dowodzi, że często działamy nieświadomie i bez tego nasze życie utknęłoby w martwym punkcie, a nasz mózg to wewnętrzna drużyna rywali, dzięki czemu potrafimy być kreatywni.
„Mózg incognito to ekscytująca eksploracja umysłu i wszystkich jego sprzeczności.
David Eagleman ujawnia z typową dla siebie gracją i elokwencją wszystkie neuronowe sztuczki magiczne kryjące się za poznawczą iluzją, którą nazywamy rzeczywistością ”.
Jonah Lehrer, autor How We Decide
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8202-380-0 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przyjrzyjcie się sobie w lustrze. Pod waszą niepowtarzalną powierzchownością kryją się całe światy niezwykle złożonych mechanizmów: skomplikowane rusztowanie z połączonych ze sobą kości, sieć mocnych mięśni, rozmaite specjalistyczne płyny i zestaw organów wewnętrznych, które nieustannie pracują, by utrzymać was przy życiu. Cała ta maszyneria jest elegancko opakowana jednolitą, samonaprawialną, zaawansowaną technologicznie powłoką — skórą.
Każdy z was ma również mózg. Tysiąc trzysta gramów najbardziej skomplikowanej ze wszystkich znanych nam substancji. Oto centrum dowodzenia, które przyjmuje meldunki za pośrednictwem maleńkich przejść do opancerzonego bunkra, jakim jest czaszka.
Mózg składa się z komórek zwanych neuronami i komórkami glejowymi. Są ich setki miliardów, a każda ma budowę skomplikowaną niczym plan miasta. Mieszczą się w niej cały ludzki genom oraz miliardy molekuł poruszających się po zawiłych trajektoriach. Każda komórka wysyła impulsy elektryczne do sąsiadek w tempie dochodzącym do kilku setek na sekundę. Gdyby każdy z tych sygnałów zamienić na foton światła, efekt byłby oślepiający.
Komórki mózgu łączą się w sieć o strukturze tak złożonej, że jej opisanie wymagałoby wymyślenia kilku nowych słów, a nawet nowej gałęzi matematyki. Przeciętny neuron ma około dziesięciu tysięcy połączeń z sąsiednimi komórkami nerwowymi. Nasz mózg składa się z miliardów neuronów, co oznacza, że w jednym centymetrze sześciennym tkanki mózgowej jest ich tyle, ile gwiazd w zbiorowisku zwanym Drogą Mleczną.
Zamknięty w ludzkiej czaszce organ o masie tysiąca trzystu gramów i konsystencji różowej galarety to przedziwna maszyna licząca. Składa się ona z miniaturowych, samokonfigurujących się części, a jej osiągi znacznie przekraczają możliwości jakiegokolwiek urządzenia, o budowie którego choćby marzyliśmy. Ilekroć więc poczujecie się leniwi lub intelektualnie niesprawni, przypomnijcie sobie, że jesteście najpracowitszym oraz najmądrzejszym mechanizmem na tej planecie.
Mamy niezwykłą historię. O ile nam wiadomo, jesteśmy jedynym na Ziemi systemem na tyle skomplikowanym, że sam rzucił się w wir rozszyfrowywania języka własnego programowania. Wyobraźcie sobie, że wasz domowy komputer przejmuje kontrolę nad swoimi urządzeniami peryferyjnymi, zdejmuje obudowę i kieruje obiektyw kamerki na własne obwody. To my.
Wiedza, którą zdobyliśmy, badając wnętrze ludzkich czaszek, zalicza się do najważniejszych naukowych osiągnięć naszego gatunku. Zrozumieliśmy bowiem, że wielobarwny kalejdoskop naszych zachowań, myśli i doznań jest nierozerwalnie złączony z rozległą, mokrą siecią elektryczno-chemiczną zwaną systemem nerwowym. Maszyneria ta jest nam zupełnie obca, a przecież to ona stanowi naszą osobowość.
Potężna magia
W roku 1949 Arthur Alberts wyruszył w podróż z Yonkers w stanie Nowy Jork do wiosek leżących między Złotym Wybrzeżem nad Zatoką Gwinejską a Timbuktu w Afryce Zachodniej. Zabrał ze sobą żonę, aparat fotograficzny, jeepa oraz — ponieważ był melomanem — magnetofon zasilany silnikiem samochodu. Chciał otworzyć uszy Zachodu na dźwięki Czarnego Lądu, a jego nagrania należą do najistotniejszych w historii tego kontynentu1. Korzystanie z magnetofonu wpędziło Albertsa w kłopoty. Jeden z zachodnioafrykańskich tubylców, słysząc swój głos z odtwarzacza, oskarżył autora nagrania o „kradzież języka”. Alberts uniknął pobicia tylko dzięki temu, że szybko wyciągnął lusterko i przekonał niezadowolonego Afrykańczyka, że jego język nadal jest na miejscu.
Nietrudno zrozumieć, dlaczego mieszkańcy Afryki traktowali magnetofon Albertsa z taką nieufnością. Wypowiedź wydaje się czymś ulotnym i nieuchwytnym. Powiedzieć coś, to jak rozrzucić puch na wietrze — nie da się zebrać go z powrotem. Głosy nie mają wagi ani zapachu, nie można zamknąć ich w dłoni.
Zaskakujący jest zatem fakt, że głos to w istocie coś fizycznego. Jeśli zbuduje się nieduże urządzenie na tyle czułe, by było w stanie wychwycić drobne różnice w sprężeniu molekuł w powietrzu, uda się zarejestrować te zmiany i odtworzyć je później. To mikrofon. Miliony stacji radiowych na całym świecie z dumą udostępniają nam rozrzucony na wietrze puch, który uważaliśmy za bezpowrotnie utracony. Kiedy Alberts odtwarzał swoje nagrania z magnetofonu, jeden z mieszkańców Afryki Zachodniej nazwał to osiągnięcie „potężną magią”.
Podobnie jest z myślami. Czym tak naprawdę jest myśl? Nie wydaje się, by miała jakąkolwiek wagę — robi wrażenie ulotnej i nieuchwytnej. Nie ma też kształtu, zapachu ani żadnych innych cech fizycznych. Jest niczym potężna magia. Jednak, podobnie jak głos, opiera się na zjawisku fizycznym. Wiemy o tym, ponieważ fizyczne zmiany w mózgu wywołują zmiany w myślach. W fazie głębokiego snu myśli całkowicie cichną. Kiedy mózg przechodzi w fazę śnienia, pojawiają się same z siebie. Za dnia naszą głowę wypełniają normalne, powszechnie akceptowane myśli, które z zacięciem modulujemy, doprawiając chemiczny koktajl w mózgu alkoholem, narkotykami, papierosami, kawą lub ćwiczeniami. Stan fizycznej materii wpływa na stan naszych myśli.
Co więcej, zdrowie tej fizycznej materii jest warunkiem koniecznym normalnego myślenia. Jeśli w wyniku wypadku uszkodzimy mały palec, będzie nam przykro, ale ten fakt nie zmieni naszych świadomych doznań. Jeżeli jednak szkody dozna fragment tkanki mózgowej, choćby tak nieduży jak najmniejszy palec, może to wpłynąć na naszą zdolność rozumienia muzyki, rozpoznawania nazw zwierząt, rozróżniania kolorów, szacowania ryzyka, podejmowania decyzji, odczytywania sygnałów przesyłanych przez nasze ciała lub pojmowania, czym jest lustro — tym samym odsłaniając przedziwne, ukryte zasady działania napędzającej nas maszynerii. Nasze nadzieje, marzenia, aspiracje, lęki, talent komiczny, najlepsze pomysły, poczucie humoru i pragnienia są wynikiem działania tego tajemniczego organu. Kiedy zmienia się nasz mózg, zmieniamy się i my. Intuicyjnie przyjmujemy, że myśli nie mają fizycznej podstawy, że są niczym puch na wietrze, lecz w istocie bezpośrednio zależą od stanu owego enigmatycznego centrum dowodzenia w naszych głowach.
Studiując własne obwody, szybko dochodzi się do prostego wniosku, że większość działań i myśli nie podlega naszej świadomej kontroli. Zawiła dżungla neuronów działa według własnego programu. Świadomy byt — „ja”, które budzi się do życia, kiedy co rano otwieramy oczy — jest najmniejszą cząstką procesów zachodzących w mózgu. Nasze życie wewnętrzne jest zależne od funkcjonowania mózgu, lecz on zajmuje się też swoimi sprawami. Większość jego działań odbywa się za plecami świadomości. Nasze „ja” po prostu nie ma do nich dostępu.
Świadomość przypomina pasażera na gapę płynącego parowym transatlantykiem. Uważa on fakt podróżowania za swoją zasługę i nie zwraca uwagi na cud techniki, który mu to umożliwia. Ta książka opowiada o tym niezwykłym urządzeniu. Wyjaśnia, skąd mamy o nim informacje, co one oznaczają i jakie można z nich wyciągnąć wnioski na temat ludzi, ekonomii, tajemnic, striptizerek, kont emerytalnych, przestępców, artystów, Odysei, pijaków, pacjentów po wylewach, hazardzistów, sportowców, wyżłów, rasistów, kochanków i każdej decyzji, którą uważaliście za podjętą samodzielnie.
* * *
Niedawno przeprowadzono eksperyment, w którym mężczyźni mieli oceniać atrakcyjność kobiet na podstawie zdjęć. Fotografie o wymiarach dwadzieścia pięć na dwadzieścia centymetrów przedstawiały je z półprofilu. Badani nie byli świadomi, że modelki na połowie zdjęć mają rozszerzone źrenice, na drugiej połowie zaś nie, i niezmiennie uznawali panie o rozszerzonych źrenicach za atrakcyjniejsze. Co ciekawsze, nie wiedzieli, na jakiej podstawie podejmują decyzję. Żaden z badanych nie stwierdził: „Zauważyłem, że oczy tej modelki mają źrenicę szerszą o dwa milimetry”. Po prostu z bliżej sobie nieznanych przyczyn uznawali część kobiet za ładniejsze.
Kto w takim razie dokonywał wyboru? Gdzieś w niedostępnych dla świadomości zakamarkach mózgu siedzi coś, co dobrze wie, że rozszerzone źrenice u kobiety są sygnałem podniecenia i gotowości do stosunku. Mózgi badanych zdawały sobie z tego sprawę, a sami badani nie, a przynajmniej nie bezpośrednio. Zapewne nie byli też świadomi, że ich poglądy na piękno i odczuwanie pociągu seksualnego są głęboko zakodowane i popychane we właściwym kierunku przez programy, które zostały wypracowane w trwającym miliony lat procesie selekcji naturalnej.
Wybierając najbardziej atrakcyjne kobiety, mężczyźni nie mieli pojęcia, że ta decyzja tak naprawdę nie należy do nich, lecz do serii programów wmontowywanych coraz głębiej i głębiej w obwody mózgu od pokoleń. Mózg zajmuje się zbieraniem informacji i modelowaniem zachowania odpowiednio do sytuacji. Nie jest istotne, czy świadomość uczestniczy w procesie podejmowania decyzji, czy też nie. Zresztą zazwyczaj jest z niego wyłączona.
Czy chodzi o rozszerzone źrenice, zazdrość, wzajemną fascynację, zamiłowanie do tłustych potraw, czy o świetny pomysł, na który wpadliśmy tydzień temu, nasza świadomość jest najmniejszym trybikiem w mózgu. Przez większość czasu pracuje on na autopilocie, a nasz świadomy umysł rzadko ma dostęp do wielkiej fabryki kryjącej się pod jego powierzchnią.
Dowody na potwierdzenie tego stanu rzeczy możemy zauważyć, kiedy naciskamy hamulec na ułamek sekundy przed tym, jak świadomie zarejestrujemy, że z bocznej drogi wyjeżdża prosto na nas czerwona toyota; kiedy wychwytujemy swoje imię w prowadzonej na drugim końcu pokoju rozmowie, której wcale się nie przysłuchiwaliśmy; kiedy nie wiedzieć czemu uznajemy kogoś za atrakcyjnego lub gdy nasz układ nerwowy podsuwa nam „przeczucie” odnośnie do właściwego wyboru.
Mózg to system skomplikowany, ale nie niezrozumiały. Nasza sieć neuronowa uformowała się w procesie naturalnej selekcji po to, by rozwiązywać problemy, z którymi borykali się nasi przodkowie w ciągu całej historii rozwoju Homo sapiens. Ewolucja kształtowała nasz mózg w równym stopniu co oczy czy śledzionę. Podobnie rzecz się miała ze świadomością — została wypracowana przez mózg, ponieważ jest to rozwiązanie korzystne, jednak tylko pod warunkiem że jaźń zbyt głęboko nie sięga.
Spróbujmy sobie wyobrazić, co dzieje się w tej chwili w całym kraju. Pracują fabryki, linie telekomunikacyjne przenoszą tysiące wiadomości, zakłady wysyłają swoje produkty. Ludzie cały czas jedzą. Ściekami płyną nieczystości. Policja ściga przestępców. Strony podpisują umowy. Spotykają się zakochani. Sekretarki odbierają telefony, nauczyciele przekazują wiedzę, sportowcy rywalizują ze sobą, chirurdzy operują, autobusy mkną ulicami. Być może i chcecie wiedzieć, co się obecnie dzieje w kraju, ale i tak nie bylibyście w stanie przyswoić wszystkich tych informacji. Zresztą większość z nich na nic by się wam nie przydała. Potrzebujecie jakiegoś streszczenia, sięgacie więc po gazetę — nie gęsto zadrukowany poważny dziennik, lecz czasopismo, które poda wam informacje w przystępniejszej formie. Nie zdziwi was fakt, że nie znajdziecie tam opisu żadnego z przytoczonych powyżej wydarzeń — w końcu interesują was tylko konkretne dane. Chcecie wiedzieć, że parlament przegłosował właśnie ustawę, która bezpośrednio będzie dotyczyć waszej rodziny, ale szczegóły jej dotyczące — z nazwiskami prawników, nazwami firm i głównymi przeciwnikami nowelizacji — nie będą dla was aż tak istotne. Nie zależy wam na wszystkich danych o dostawach żywności w całym kraju — co bydło je i jaki jego odsetek trafia na stół — ale chcecie, żeby was ostrzeżono o epidemii choroby wściekłych krów. Nie obchodzi was ilość produkowanych i wyrzucanych śmieci; chcecie tylko wiedzieć, czy nie wylądują w waszym ogródku. Nie interesuje was położenie i infrastruktura fabryk, ale chętnie poczytacie o strajku robotników. Te wszystkie informacje znajdziecie właśnie w gazecie.
Świadomy umysł jest czymś w rodzaju gazety. Nasze mózgi pracują przez całą dobę i — zupełnie jak w każdym kraju — większość tych działań odbywa się na szczeblu lokalnym: małe grupki podejmują decyzję za decyzją i komunikują się z innymi grupkami. Kiedy „czytamy” mentalny nagłówek, dotyczące go istotne wydarzenia już miały miejsce, umowy zostały sfinalizowane. Mamy zaskakująco niewielki dostęp do wszystkiego, co się dzieje za kulisami. W naszych głowach zyskują poparcie i dochodzą do władzy całe ugrupowania polityczne, zanim w ogóle odczujemy ich istnienie jako uczucie, przeczucie lub myśl. O wszystkim dowiadujemy się ostatni.
Jesteśmy jednak dość osobliwym typem czytelnika. Patrzymy na nagłówek i przypisujemy sobie autorstwo całego pomysłu, jakbyśmy to my pierwsi na niego wpadli. Radośnie oznajmiamy światu: „Wymyśliłem coś!”, podczas gdy tak naprawdę zanim doznaliśmy tego przebłysku geniuszu, nasz mózg wykonał ogromną pracę. Nad podaną nam właśnie na talerzu ideą nasza sieć neuronowa męczyła się przez kilka godzin lub nawet lat, zbierając informacje i testując rozmaite kombinacje. My zaś uważamy tę myśl za własną, nie poświęciwszy ani chwili uwagi tej cudownej maszynerii ukrytej za kulisami.
Zresztą dlaczego ktoś miałby mieć nam za złe, że przypisujemy sobie całą zasługę? Mózg pracuje w tajemnicy, produkując pomysły niczym za sprawą potężnej magii. Nie pozwala, by w jego kolosalny system operacyjny ingerowała świadoma wola. Rządzi incognito.
Czyją w takim razie zasługą jest innowacyjny pomysł? W 1862 roku szkocki fizyk i matematyk James Clerk Maxwell wyprowadził zestaw podstawowych równań łączących ze sobą zjawiska elektryczności i magnetyzmu. Na łożu śmierci ostatkiem sił wyznał, że słynne równania odkryło „coś w jego wnętrzu”, a nie on sam. Twierdził, iż nie ma pojęcia, jak przyszły mu do głowy — po prostu przyszły. William Blake opisał coś podobnego, mówiąc o swoim poemacie pod tytułem Milton: „Pisałem ten wiersz pod dyktando, po dwanaście, a czasem dwadzieścia wersów za jednym posiedzeniem, bez żadnej premedytacji, a niekiedy wręcz wbrew własnej woli”. Johann Wolfgang Goethe twierdził, że stworzył Cierpienia młodego Wertera niemal bez udziału świadomości, jakby trzymał pióro, które samo się poruszało.
Ciekawy jest również przypadek angielskiego poety Samuela Taylora Coleridge’a. W 1796 roku zaczął zażywać opium. Początkowo uśmierzał za jego pomocą bóle zębów i nerwobóle twarzy, jednak wkrótce całkowicie się uzależnił i zaczął pochłaniać prawie dwa litry laudanum tygodniowo. Pełen egzotycznych motywów poemat Kubla Chan powstał w narkotycznym upojeniu, które sam autor określił jako rodzaj snu. Dla Coleridge’a zażywanie opium stało się sposobem na połączenie z podświadomą częścią sieci neuronowej. Autorstwo tego utworu przypisujemy Coleridge’owi, ponieważ wyprodukował go jego mózg, a nie żaden inny. Jednak skoro sam poeta nie potrafił napisać go na trzeźwo, kto jest prawdziwym autorem Kubla Chana?
Karl Jung powiedział kiedyś: „W każdym z nas jest ktoś, kogo nie znamy”. Muzycy Pink Floyd ujęli to w podobny sposób: „There’s someone in my head, but it’s not me” („Ktoś siedzi w mojej głowie, ale to nie ja”).
* * *
Niemal całe nasze życie umysłowe przebiega poza kontrolą świadomości. Co ciekawe, tak jest lepiej. Jaźń może przypisywać sobie wszystkie zasługi, lecz jej rola w większości procesów decyzyjnych w naszym mózgu powinna być zminimalizowana. Kiedy świadomość miesza się do rzeczy, których nie rozumie, wszystkie procesy przebiegają mniej sprawnie. Jeśli zaczniemy się zastanawiać, w jaki sposób palce przeskakują po klawiszach fortepianu, nie będziemy w stanie zagrać niczego w odpowiednim tempie.
Interferencję świadomości można zademonstrować nawet podczas spotkania towarzyskiego. Dajcie koleżance do ręki dwa pisaki, jeden do prawej, a drugi do lewej, i poproście, żeby podpisała się obiema naraz — prawą zwyczajnie, a lewą odwrotnie (w lustrzanym odbiciu). Szybko przekona się, że jest tylko jeden sposób, żeby to zrobić: przestać o tym myśleć. Jeśli wyłączy świadomą koncentrację, jej dłonie bez wysiłku wykonają niezbędne ruchy; jeżeli zacznie się zastanawiać nad tym, co robi, natychmiast straci koordynację.
Dlatego właśnie świadomość nie jest zapraszana na mentalne przyjęcia, a kiedy już znajdzie się na liście gości, zazwyczaj o wszystkim dowiaduje się ostatnia. Za dobry przykład może posłużyć baseball. Dwudziestego sierpnia 1974 roku podczas meczu drużyn California Angels i Detroit Tigers dokonano wyczynu, który znalazł się w Księdze rekordów Guinnessa. Obliczono, że Nolan Ryan wyrzucał piłkę z prędkością stu sześćdziesięciu dwóch kilometrów na godzinę (czterdzieści cztery i siedem dziesiątych metra na sekundę). Oznacza to, że posłana przez niego piłka docierała do odległej o osiemnaście i pół metra bazy domowej w zaledwie cztery dziesiąte sekundy. W tym czasie wysyłany przez piłkę sygnał świetlny musi trafić do oka zawodnika z kijem, przedostać się przez obwody siatkówki, aktywować odpowiednie komórki na zawiłych autostradach układu wzrokowego wiodących aż na tył głowy, przedostać się do odległych części mózgu odpowiedzialnych za ruch i wywołać zmianę w napięciu mięśni, których wynikiem ma być zamach kijem. Cały ten proces trwa mniej niż cztery dziesiąte sekundy — inaczej żaden zawodnik nie byłby w stanie odbić piłki. Co najdziwniejsze, żeby świadomie zarejestrować, co się dzieje, nasz mózg potrzebuje więcej czasu — około pół sekundy, jak przekonamy się w rozdziale drugim. Piłka porusza się zatem zbyt szybko, aby odbijający zawodnik mógł świadomie ją dostrzec. Okazuje się jednak, że świadome postrzeganie nie jest niezbędne do wykonywania skomplikowanych ruchów. Przekonacie się o tym, kiedy następnym razem zaczniecie się uchylać przed odskakującą gałęzią, zanim ją zauważycie, albo kiedy poderwiecie się z miejsca, zanim odnotujecie, że właśnie dzwoni wasz telefon.
Świadoma jaźń nie znajduje się w centrum dziejących się w mózgu wydarzeń; leży na odległych rubieżach, dokąd docierają jedynie słabe echa.
Plusy detronizacji
To, co wiemy o działaniu mózgu, wyraźnie wpływa na nasze poglądy na temat nas samych. Intuicyjne przekonanie, że znajdujemy się w centrum wszystkiego, ustępuje wierze w bardziej skomplikowany, rozwijający i wspaniały system. Podobny przełom już się kiedyś dokonał.
W pogodną noc w styczniu 1610 roku toskański astronom Galileusz postanowił pójść spać później niż zwykle, a wieczór spędzić, patrząc w niebo przez rurę skonstruowaną według własnego pomysłu. Był to teleskop powiększający obraz dwudziestokrotnie. Tej nocy oglądał planetę Jowisz i zaobserwował, że w jej pobliżu, jakby nanizane na sznurek opasujący ją w połowie, znajdują się trzy obiekty, które wziął za gwiazdy. Zaciekawiły go, więc postanowił przyjrzeć im się również kolejnej nocy. Wbrew jego oczekiwaniom wszystkie trzy obiekty przemieściły się razem z Jowiszem. Wydało mu się to sprzeczne z logiką: przecież gwiazdy nie wędrują z planetami. Galileusz zaczął spędzać noc za nocą na obserwacji tego układu. Piętnastego stycznia sprawa była już jasna: owe trzy obiekty nie były gwiazdami, lecz ciałami planetarnymi krążącymi wokół Jowisza. Okazało się, że planeta ma księżyce.
Odkrycie Galileusza obaliło cały model sfer niebieskich. W ptolemeuszowskiej wizji wszechświata Ziemia była jedynym ośrodkiem, wokół którego obracały się wszystkie gwiazdy i planety. Kopernik przedstawił co prawda alternatywny pomysł — według niego kula ziemska miała obracać się wokół Słońca — lecz ówcześni kosmologowie uważali tę wizję za absurdalną. Księżyce Jowisza, zaobserwowane pewnej cichej styczniowej nocy, udowodniły prawdziwość teorii o licznych ośrodkach ruchu. Ogromne głazy orbitujące wokół tej wielkiej planety kłóciły się z teorią sfer niebieskich. Ptolemeuszowski model stawiający Ziemię w centrum wszechświata legł w gruzach. Dzieło Sidereus nuncius, w którym Galileusz opisał swoje odkrycie, ukazało się drukiem w Wenecji w marcu 1610 roku i przyniosło mu sławę.
Zanim inni miłośnicy nocnego nieba byli w stanie skonstruować instrumenty obserwacyjne podobnej jakości, minęło sześć miesięcy. Popyt na teleskopy wzrósł natychmiast, a niedługo później astronomowie zaczęli podróżować po świecie, aby wytyczyć dokładną mapę położenia Ziemi w kosmosie. W ciągu kolejnych czterech stuleci myśl astronomiczna odsuwała naszą planetę coraz dalej i dalej od środka wszechrzeczy, by w końcu uznać ją za maleńką cząstkę widzialnego wszechświata, złożonego z pięciuset milionów gromad galaktyk, dziesięciu miliardów dużych galaktyk, stu miliardów galaktyk karłowatych i dwóch tysięcy miliardów słońc. (Przy czym obserwowalny wszechświat, mający średnicę około piętnastu miliardów lat świetlnych, może być jedynie drobnym fragmentem jeszcze większego tworu, ale jego nie jesteśmy już w stanie dostrzec). Nic dziwnego, że te zadziwiające liczby sugerują zupełnie inną historię naszego powstania niż ta, w którą wierzyli nasi przodkowie.
Odebranie Ziemi tytułu centrum wszechświata w wielu ludziach wywołało głęboki niepokój. Nasza planeta przestała być niedoścignionym ideałem stworzenia — stała się zaledwie jednym z wielu tego typu ciał niebieskich. Zakwestionowanie jej pozycji wymagało zmian w filozoficznej koncepcji wszechświata. Jakieś dwieście lat po odkryciach Galileusza Johann Wolfgang Goethe tak mówił o ich znaczeniu:
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
1 Z artykułu Music: „Tremendous Magic”, który ukazał się w tygodniku „Time” 4 grudnia 1950 roku.