Mrożek w odsłonach - ebook
Mrożek w odsłonach - ebook
Mrożek na językach
Sławomir Mrożek: milczek, dziwak, outsider. Doskonały kompan. Wspaniały przyjaciel. Sławny pisarz i dramaturg. Jak został zapamiętany?
Mrożek w odsłonach to opowieści i ułamki wspomnień, z których wyłania się postać człowieka o niespożytym poczuciu humoru, zawsze ironicznego wobec swojej pozycji komentatora rzeczywistości. Mrożka, który nie znosił Krupniczej 22, nosił przykrótki płaszczyk, wstydził się dziewcząt, gotował makaron z mięsem dla Witolda Gombrowicza, z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim spędził sylwestra w Neapolu, z Beckettem pomilczał przy irlandzkiej whisky, dbał o wąsy i za pomocą kombinerek rozprawiał się z homarem.
O swoich, zawsze unikalnych i niezapomnianych, spotkaniach z Mrożkiem opowiadają koledzy po piórze, współpracujący z nim przy realizacji jego sztuk reżyserzy i aktorzy, wydawcy jego dzieł, przez lata śledzący jego karierę dziennikarze, fotograficy, dzięki którym powstały jego najsłynniejsze portrety; wreszcie przyjaciele, znajomi i towarzysze najróżniejszych życiowych wydarzeń: Jerzy Aleksandrowicz, Janusz Anderman, Amparo „Payin” Cejudo, Anna Ciećkiewicz-Godzicka, Bogdan Ciosek, Lidia Croce, Maciej Englert, Ludwik Flaszen, Rita Gombrowicz, Marta Herling, Antoine Van Houtte, Antoni Libera, Marta Lipińska, Bronisław Maj, Janusz Majewski, Vera Michalski-Hoffmann, Jarosław Mikołajewski, Beata Mikołajko, Jan Nowicki, Tadeusz Nyczek, Joanna Olczak-Ronikier, Bohdan Paczowski, Wojciech Plewiński, Romana Próchnicka-Vogler, Wojciech Pszoniak, Justyna Sobolewska, Jerzy Stuhr, Piotr Szczerski, Ryszard Szewczyk, Małgorzata Szydłowska, Bartosz Szydłowski, Beata Szymańska, Jacek Aleksander Tatomir, Viet Tu Laura Tran, Kazimierz Wiśniak, Władysław Wolter, Ryszard Zaorski, Anna Zaremba. Wspomnienia opracowała Magdalena Miecznicka.
„Najbardziej zafascynowało mnie w tej książce to, że mimo kolejnych, często zaskakujących oświetleń postaci Mrożka, autor Tanga nadal jawi się nam jako postać pełna tajemnic, uniemożliwiająca jednoznaczne charakterystyki. Jak tu pogodzić spostrzeżenie: «Uważaliśmy go wszyscy za dziwaka» z obserwacją: «Sławek wyróżniał się dowcipem, był bardzo zajmujący i wcale nie milczący, po jego śmierci ze zdumieniem usłyszałem opowieści o jego mrukowatości»?”
Jacek Popiel
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-05710-0 |
Rozmiar pliku: | 11 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
O tym, jak Krystyna Janda nakrzyczała na Mrożka i jak Maciej Stuhr uratował panią Mrożkową
Na początku lat osiemdziesiątych Mrożek przyjechał do Polski. Zaprosił go i holował Józef Opalski, i przyholował do Starego Teatru na Emigrantów w reżyserii Andrzeja Wajdy, w których grałem ze świętej pamięci Jurkiem Bińczyckim. Tak zdenerwowanego Bińczyckiego w życiu nie widziałem, a graliśmy to już chyba ze sto pięćdziesiąty raz, rutynowe przedstawienie po latach sukcesu z tym spektaklem na całym świecie. I nagle wiadomość: „Przyjdzie dzisiaj Mrożek”. Ja też byłem zdenerwowany, ale zagraliśmy, potem przychodzi Mrożek do garderoby. Milczenie. Siedzimy we trzech, jakieś zdawkowe: „Dlaczego Wajda chciał to, a po co tamto?”. Nie klei się rozmowa. To było moje pierwsze osobiste z nim spotkanie. I po dziesięciu minutach męki przebywania w tej ciasnej garderobie Mrożek mówi: „Dobre to było. Chyba najlepsze przedstawienie Emigrantów, jakie zrobiono w Europie. Dziękuję bardzo, do widzenia”. Tyle. On poszedł, a my, królowie życia, do SPATiF-u na wódkę...
Z Krysią Jandą z kolei mieliśmy z Mrożkiem przeżycia na festiwalu Due Mondi w Spoleto w 1984 roku. Gramy Bal manekinów we włoskiej inscenizacji, a Sławek przyjeżdża z francuskim teatrem Laurenta Terzieffa, który wystawia sztukę Ambasador. Krysia i ja mamy wolne popołudnie, idziemy więc na Ambasadora. Zaczyna się, Francuzi coś gadają, no i dochodzi do tego epizodu, w którym do ambasadora przynoszą globus z uciekinierem w środku. We francuskiej inscenizacji otwiera się ten globus i wychodzi z niego... Wałęsa. Krystyna wyszła, ja z grzeczności krakowskiej wytrzymałem. Potem kolacja. Jak ona napadła na Mrożka: „Jakżeś ty mógł?! Wałęsa?! Ucieka z Polski? Czyś ty zwariował?! Jak mogłeś tym durnym Francuzom pozwolić na coś takiego?!”. On się wije, coś tłumaczy, że nie miał wpływu, a Wałęsa był najbardziej znanym Polakiem. Nie obraził się, wiedział, że Krysia ma rację. To też dowodzi jego klasy. Ale swoją drogą, takie bzdury były wtedy w teatrze europejskim. Spoleto, światowy festiwal!
Jerzy Bińczycki (XX) i Jerzy Stuhr (AA) w przedstawieniu Emigranci w reżyserii Andrzeja Wajdy, Stary Teatr, Kraków 1976.
Potem był prześmieszny epizod – mój syn uratował panią Mrożkową. W 1996 roku do Krakowa przyjechał ze Sztokholmu Królewski Teatr Dramatyczny z Iwoną, księżniczką Burgunda w reżyserii Ingmara Bergmana. Spektakl odbył się w Teatrze im. Juliusza Słowackiego, a potem poszliśmy wszyscy na bankiet do kawiarni Pod Chochołami. Stały tam słomiane chochoły i było pełno świeczek, bo robili nastrój, jak to w Krakowie. Siedzimy więc z Mrożkiem i jego żoną, jest dyrektor teatru i są Szwedzi, w tym Erland Josephson, słynny aktor Bergmana, znany ze Scen z życia małżeńskiego. Tutaj grał Króla. A że ja też w Krakowie grałem Króla w Iwonie, tośmy sobie rozmawiali. I nagle zapalił się chochoł nad Mrożkową. Mój syn rzucił się z marynarką, zagasił pożar, uratował Mrożkową i ona do dzisiaj to pamięta.
Z Jerzym Stuhrem w kawiarni Graffiti, Kraków 2001.
Czwarte moje z nim spotkanie nastąpiło w 2000 roku za granicą. Dostałem propozycję wyreżyserowania Wielebnych w Genui, w Teatro Stabile di Genova. To nie przypadek, bo Mrożek po wyjeździe z Polski mieszkał w Chiavari pod Genuą. Byłem zresztą w tym Chiavari, dziura straszna, nie wiem, jak on tam mógł wytrzymać. Ładnie, bo tam wszystko jest śliczne, ale nuda jak jasny piorun. Odwiedzali go wprawdzie i Gombrowicz z Vence, i Wat, bo też gdzieś mieszkał niedaleko, i Herling-Grudziński, który przyjeżdżał z Neapolu. Ale tak czy owak nie wiem, jak on mógł tam tak długo siedzieć. W każdym razie w Genui odbyła się pierwsza poza Polską premiera Tanga w reżyserii dyrektora teatru Iva Chiesy i teraz Genua zwróciła się do mnie, żebym zrobił Wielebnych i w nich zagrał. Nieżyjący już dzisiaj mój przyjaciel Pietro Marchesani, jeden z najlepszych włoskich tłumaczy, który przełożył między innymi całą Szymborską, przetłumaczył Wielebnych na włoski. Dali mi obsadę, jaką chciałem, i przystąpiłem do prób. Przy okazji na uniwersytecie w Genui zorganizowano sympozjum poświęcone Mrożkowi i zaproszono go. Chodziło o to, żeby uczcić jego pierwszą bytność we Włoszech i prapremierę Tanga. Sławek przyjechał więc do Genui na ponad tydzień. Ponieważ w ciągu dnia nie miał co robić, siedział na naszych próbach. Rozumiał po włosku, choć nie słyszałem, żeby mówił. Codziennie chodziliśmy we dwójkę na obiad, a czasem we trójkę z Andrzejem Witkowskim, który robił scenografię. Prowadziłem Mrożka po najlepszych restauracjach genueńskich, których on już nie znał, bo minęło dużo czasu od jego wyjazdu. Potrafiliśmy tak siedzieć przy obiedzie półtorej godziny i nie odezwać się do siebie ani słowem. Wcale nie czułem skrępowania. Właściwie przy nim odpoczywałem. Jako aktor, jestem z natury gadatliwy, ekstrawertyczny, ale przy nim nie denerwowała mnie cisza. Jednym z najbardziej fascynujących opisów psychologicznych postaci jest początek Emigrantów. Jeden przykryty gazetą, drugi stoi w ortalionie, i ten, co stoi, mówi: „Jezdem”. Drugi po pauzie: „Mówi się: jestem”. Czy jest bardziej skondensowany sposób określenia dwóch bohaterów? Nie ma. Sławek to samo robił w kontaktach osobistych. Szukał maksymalnej kondensacji w wypowiedzi. Milczał, milczał, a potem nagle się odzywał i trafiał w samo sedno. To co z innym dogadujesz godzinę, on załatwiał jednym zdaniem. I podczas naszych obiadów dopiero przy deserze się odzywał: „Ty powiedz tej aktorce, żeby nie mówiła tego tekstu, bo to źle jest napisane”. Ja na to: „Sławek, powiedz coś o drugim akcie”. A on: „A, w tym drugim akcie ja się denerwuję, jak wy gracie”. „Czym się denerwujesz?” „Bo wiem, że się zbliżacie do momentu, który słabo napisałem. Jak już przeskoczycie, to idzie lepiej”. Ale ja sam wiedziałem, gdzie są mielizny, i starałem się je obrobić inscenizacyjnie, żeby zniwelować ten efekt. Pytałem go też o co innego: czy wybrałem dobrą poetykę, na granicy tragifarsy. Powiedział, że tak.
Scena zbiorowa ze spektaklu Wielebni w reżyserii Jerzego Stuhra, który wystąpił także w roli profesora Neda Wilkinsona, Stary Teatr, Kraków 2001.
Spotkałem Mrożka jeszcze raz właśnie przy okazji premiery Wielebnych w Krakowie w 2001 roku. Dyrektorem Starego Teatru był wtedy Jerzy Koenig, już nieżyjący, i to właśnie on zaproponował, żebyśmy przenieśli spektakl włoski z polską obsadą. Mrożek i ja robiliśmy wspólnie promocję i razem udzielaliśmy wywiadów.
Opowiedziałem mu o naszym tournée z Emigrantami po Argentynie. Rok 1982, wojna o Falklandy, czyli wjeżdżamy z jednego stanu wojennego w drugi. Samolot był pusty, nikt tam nie latał, bo wojna. A my jako jeden z pierwszych zespołów dostaliśmy za Jaruzelskiego paszporty. Zespół Mazowsze, Warszawska Opera Kameralna i Stary Teatr. Graliśmy Nastazję Filipowną i Emigrantów. Jan Nowicki, Jurek Bińczycki, Jerzy Radziwiłowicz i ja. No i opowiedziałem Mrożkowi następującą anegdotę:
Podczas spektaklu było tłumaczenie symultaniczne. Kabina tłumacza znajdowała się w prawej kulisie. Siedział w niej pan Stanisław, nasz rodak z Wilna, i tłumaczył nas na hiszpański dla widowni. Był stan wojenny, a stan wojenny to jest dla Argentyńczyków poważna sprawa, dlatego przed spektaklem grano argentyński hymn, który ma w sobie wszystko, od symfonii Beethovena po tango argentyńskie. A więc oni wstają i śpiewają... I nagle szału dostali, krzyczą: „Islas Malvinas son Argentinas!!!”, czyli: „Malwiny są argentyńskie!!!”. My się zastanawiamy, jak będziemy grali, kiedy taki szał na widowni. W czasie hymnu kurtyna jest opuszczona, po tej stronie jesteśmy tylko my dwaj i pan Stanisław w kabinie tłumacza. I widzimy, że pan Stanisław wstaje i stoi przez cały hymn.
Po spektaklu idziemy na wódkę, mówię: „Staszek, czemuś ty stał w czasie hymnu argentyńskiego? Przecież widzieliśmy cię tylko my dwaj, po cholerę ty wstałeś?”. A on odpowiada: „Wiesz, ja się staram o obywatelstwo argentyńskie, gdyby ktoś zauważył, że nie stoję...”. Tak to Emigranci się zaczęli jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu. Sławek był zachwycony. Ale to nie koniec historii. Po przedstawieniu przychodzi gość do garderoby, Polak. „Panowie, przepraszam bardzo, ale czy ja mogę moją babcię przyprowadzić? Bo ona chciała coś wam powiedzieć”. Babcia pierwszy raz była w polskim teatrze, pierwszy raz widziała aktorów grających po polsku. Mówimy: „Proszę bardzo”. Wchodzi staruszka w woalce, koronkach, ze srebrną laseczką, dziewiętnasty wiek, coś niesamowitego... I staruszka mówi: „Panowie, ja wam chciałam coś powiedzieć. Chciałam wam dać radę”. My sobie myślimy: jakaś pani, co jest pierwszy raz w teatrze, będzie nam rady dawać. „Ja wam chciałam radę dać: nie wolno się tak kłócić na emigracji. Bo Polacy się zawsze kłócą i przegrywają! Proszę was, nie kłóćcie się tutaj”. Słuchamy i nagle rozumiemy, że ona właśnie daje Mrożkowi i nam fantastyczną recenzję. Kiedy mu to opowiedziałem, stwierdził, że to najlepsza recenzja, jaką miał w życiu. I ta staruszka miała rację. Bo Polacy zawsze się kłócą. Ona tam całe życie przeżyła, i to nie w Buenos Aires, ale gdzieś w Rosario, czyli „Różańcu”, położonym trzysta kilometrów od Buenos, jednej z najstarszych enklaw polskiej emigracji w Argentynie i na świecie chyba.
Bardzo lubiłem Mrożka. On gadał po krakowsku, tak jak ja. My mamy taki dziwny akcent i jak mówię prywatnie, to nie mogę się go wyzbyć. Mrożek miał tak samo. W Baltazarze jest taki epizod, kiedy on się upił w domu Henry’ego Kissingera gdzieś niedaleko Harvardu i nie miał jak wrócić do swojego campusu, więc szedł piechotą highwayem, a potem przez puste bogate przedmieścia. I przypomniał mu się chłop pod Tarnowem, który szedł przez puste pola w pomiętym ubraniu i jak go minął, powiedział tylko: „Śpir my pili”. Wystarczyło, usprawiedliwiony.
Ale najwięcej miałem do czynienia z jego sztukami jako aktor i reżyser. Pierwsza moja samodzielna praca asystenta w Szkole Teatralnej to był spektakl Na pełnym morzu. Grał w nim Bogusław Linda, mój „student”. Grałem natomiast w Rzeźni, Zabawie, w telewizyjnym Tangu Szulkina grałem Edka, AA w Emigrantach. Poza Wielebnymi w Genui reżyserowałem też Emigrantów w Parmie. To było ważne przedstawienie, bo Włosi mają straszny problem imigracyjny. Dlatego zrobili nowe tłumaczenie. Chciałem pomóc im lepiej zrozumieć Rumunów i Albańczyków, którzy siedzą na głównym placu w Sienie i rzucają na nich nienawistne spojrzenia, podczas gdy oni obijają się o nich w swoich płaszczykach.
Robiłem też Czarowną noc w Palermo. Mówiłem potem Mrożkowi: „Patrz, jak ci historia spłatała figla, już Czarowna noc jest nie do wystawienia. Gdzie masz hotel, w którym dwóch obcych facetów w jednym pokoju mieszka?”.
Kiedy wyjechał do Nicei, a ja zacząłem publikować w Wydawnictwie Literackim, pani redaktor Małgorzata Nycz pokazała mi zielony gabinet, w którym wcześniej pracował Sławomir Mrożek. Później, kiedy zachorowałem, Mrożek był w Polsce i odbierał doktorat honoris causa Uniwersytetu Śląskiego. Napisałem mu liścik z gratulacjami, a on wtedy dał mi książkę Stanisław Lem, Sławomir Mrożek Listy 1956–1978 i napisał wielce wymowną dedykację: „Trzymaj się!”.
Ostatnie moje spotkanie ze Sławkiem odbyło się, kiedy z redaktor Lucyną Kowalik robiłem korektę mojej książki Tak sobie myślę. Jestem w Wydawnictwie, układamy zdjęcia, a tu otwierają się drzwi i wchodzi Mrożek. Przywitaliśmy się, Mrożek się do mnie uśmiechnął. Ostatni raz, jak się okazało.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------Spis ilustracji
------------ --------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
s. 195 Sławomir Mrożek w karykaturze Andrzeja Wajdy, 1982. Fot. Andrzej Zbraniecki / East News.
s. 197 Jerzy Bińczycki (XX) i Jerzy Stuhr (AA) w przedstawieniu Emigranci w reżyserii Andrzeja Wajdy, Stary Teatr, Kraków 1976. Fot. Wojciech Plewiński.
s. 198–199 Z Jerzym Stuhrem w kawiarni Graffiti, Kraków 2001. Fot. Grażyna Makara / Agencja Gazeta.
s. 200 Scena zbiorowa ze spektaklu Wielebni w reżyserii Jerzego Stuhra, który wystąpił także w roli profesora Neda Wilkinsona, Stary Teatr, Kraków 2001. Fot. Ryszard Kornecki.
s. 203 Fot. Maciej Bociański / Wydawnictwo Literackie.
------------ --------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wyrażamy wdzięczność wszystkim osobom i instytucjom, które nieodpłatnie udostępniły zdjęcia zamieszczone w tej książce.