- promocja
Mroźne łzy. Tom 2 - ebook
Mroźne łzy. Tom 2 - ebook
Pełna magii i zaskakujących zwrotów akcji kontynuacja „Serca z cierni”
Mia Rose powraca do świata żywych. Nie ma pojęcia, kto wyniósł ją z lochów i porzucił w lesie, ale jednego jest pewna – musi odnaleźć swoją matkę w mroźnym królestwie Lumii. To jedyna szansa, aby ocalić bliskich.
Pilar uwalnia się od uroku Angelyne. Chce dotrzeć do Śnieżnego Wilka, legendarnego zabójcy czarownic. Tylko z jego pomocą ma szansę na wyzwolenie śnieżnego królestwa od krwawych rządów Zagi i Angelyne. Na swojej drodze spotyka księcia Quinna, który również szuka schronienia w Lumii.
Wszyscy muszą zmierzyć się z bolesną przeszłością i zdradą. Czy zdołają dotrzeć do magicznego królestwa, zanim będzie za późno? Czy w lawinie kłamstw istnieje szansa na wolność?
O autorce:
Bree Barton — to ceniona autorka, ghostwriter i nauczycielka tańca. Serce z cierni to debiut, który zdecydowała się wydać pod swoim nazwiskiem. Od zawsze wiedziała, że jej życie będzie związane z pisaniem. W wolnym czasie nagrywa filmiki z życia pisarza, odpowiada na pytania fanów i bawi się ze swoim psem. Nie jest fanką gorsetów.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66520-71-4 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W świecie tej trylogii magia rodzi się z zaburzenia równowagi władzy. Osoby obdarzone magią noszą w sobie długą historię zniewolenia, nie wyłączając gwałtów, krzywd cielesnych, zniewag i maltretowania. Ponieważ ta książka wnika głębiej w ich magię, zanurza się też bardziej w owe tematy. Pod wieloma względami ta historia wynika z moich przemyśleń o napaściach na tle seksualnym i depresji – te dwa wątki dla mnie zawsze się przeplatają.
Każdy człowiek doświadcza napaści i/lub depresji w inny sposób. Dołożyłam starań, aby ukazać te sposoby bezstronnie i z wyczuciem.
Uważam, że opowiadane historie działają dwutorowo: przenoszą nas do miejsca, w którym nigdy nie byliśmy, a jednocześnie znajdują oddźwięk w najprawdziwszych częściach naszego jestestwa. W ten sposób książki mogą być potężnymi czynnikami uzdrawiania. Kiedy jednak książka przenosi cię w miejsce, w którym nie czujesz się bezpiecznie, jej oddźwięk może być bolesny i na nowo przywoływać traumę. Za nic nie chcę ranić moich czytelniczek i czytelników, nie chcę im sprawiać przykrości.
Jeżeli w jakimś momencie poczujesz potrzebę, by odłożyć tę książkę – nawet właśnie w tej chwili – proszę, zrób to. Zatroszcz się o siebie. To najważniejsze.
A jeśli cierpisz, proszę, nigdy nie bój się zwrócić do kogoś o pomoc. Na końcu tej książki zamieściłam ważne adresy i kontakty. Z osobistego doświadczenia wiem, że zawsze znajdują się ludzie chętni do zaoferowania wsparcia, nawet gdy sytuacja wydaje się beznadziejna. W moim własnym życiu najlepszym prezentem, jaki sobie dałam, było nauczenie się proszenia o pomoc.
28 DNI DO PŁACZĄCEGO KSIĘŻYCA
Najdroższa Siostro!
Pozwól, że Ci coś opowiem. Pewnego razu była sobie renifira. Miała miękkie białe futro z białymi łatkami jak rozlane mleko. Mieszkała samotnie, z dala od stada, w lesie oprószonym śniegiem jak cukrem pudrem. Kiedy zgłodniała podczas długich zim, wędrowała w pobliże gór, by znaleźć pożywienie.
Gdy pasła się na łąkach u stóp wzgórz, z góry, ze swego leża, spoglądały na nią lodowe lamparty. Widziały, jak pogryza korzonki i mrozokwiaty, jak skubie różowe jabłka i grzyby o maleńkich kapeluszach. Radowały się, kiedy znalazła gniazdo rudzika z jajami lub arktycznego pstrąga rzucającego się bezsilnie na brzegu jeziora. Wiedziały, że renifira będzie od takiego pokarmu tłusta i smakowita. „Renifira jest o tyle dobra, o ile ma smaczne mięso – mawiały. – A my potrzebujemy mięsa, by żyć. Naszej natury nie da się zmienić”.
Podczas gdy lodowe lamparcice karmiły swe młode, największe, najzacieklejsze lamparty posypały ścieżkę płatkami mrozokwiatów, by zwabić renifirę wyżej w góry. I przyczaiły się. Lecz nie musiały długo czekać.
Kiedy przybyła, lamparty zaproponowały jej układ: „Damy ci jeść, jeżeli ty najpierw coś nam dasz”.
Zgodziła się i dała im, czego chciały. Nie obeszły się z nią łagodnie ani życzliwie.
Może słyszałaś już tę historię, droga Siostro. To prastara legenda ze śnieżnego królestwa, historia, którą lud Luumii opowiada swym dzieciom do snu.
Powiedziano mi, że się obudziłaś, że podróżujesz do kraju lodowych lampartów i renifir, aby zdążyć tam na obchody Jyöltide. Lecz Twoje miejsce jest tu, przy mnie, a nie w Luumii. Powinnaś być u mojego boku.
Zaga wyostrzyła mych ludzi, zmieniła ich w palące się do łowów śmiertelne ostrze. Polują na Ciebie wraz z armią o sile tysiąca wiedźm.
Ufam, że gdy przybędą, poddasz się po dobroci.
Kochająca Cię siostra
AngelyneRozdział 1
ZBIEGOWIE
Było ich pięciu. Barczystych. Z ziemistym brudem i kilkudniowym zarostem na białych twarzach. Codziennie przemierzali las, a wieczorem siadali przy ognisku, piekąc na nim tłuste gęsie udka i popijając z blaszanych kubków kamiennosłód. Nieokrzesani mężczyźni, jedzący, pijący i puszczający bąki, jak na brutali przystało. Kryjąc się w cieniu poza zasięgiem ich wzroku, słuchała, jak się wymieniają historyjkami o bójkach, które wygrali, i o dziewczynach, które stracili.
Nie miała zamiaru ich zabijać.
Przynajmniej na początku.
Wiedziała, że Angelyne wysłała ludzi, żeby ją wytropili i powlekli z powrotem do Kaer Killian. Do tej pory szło im żałośnie kiepsko. Nawet do czegoś się przydawali – dzięki nim miała co jeść. Co rano okrążała ich opuszczone obozowisko i przesiewała zwęglone resztki z ogniska. Wysysała stopiony szpik z ptasich kości i ogryzała je do czysta. Raz dopiła resztki z zapomnianej manierki. Załatwiła się nawet rankiem do pozostawionego nieopatrznie kapelusza jednego z tych mężczyzn. Wrócił po swoje nakrycie głowy i prawie zdążył je włożyć. W ostatniej chwili spostrzegł, co jest w środku, i zaczął wrzeszczeć. Śmiała się tak mocno w swojej kryjówce, że o mało się tym nie zdradziła.
Jeśli sądzili, że ją śledzą, to byli w błędzie. Miała nad nimi przewagę i zamierzała ją utrzymać. Prędzej umrze, aniżeli pozwoli, żeby ją zabrano z powrotem do zamku.
Ale Pilar d’Aqila była uczciwą osobą.
Najpierw da im porządną nauczkę.
Teraz czaiła się na skraju ich obozu i jej myśli stawały się coraz mroczniejsze, zaczynała w niej kipieć agresja. Mówili o służących – dziewczynach, które poznała w zamku – układali ranking według jędrności piersi i pulchności tyłków.
– Lubię, kiedy są ładne i mają wielkość pinty. – Pierwszy z nich trzepnął się po udzie. – No i z ikrą.
Piąty, wyglądający na przywódcę, jęknął.
– Za dużo ikry to niedobrze. Szarpią się, kiedy je łapiesz w przejściu do całusa.
Następnie przy wtórze klaśnięć i rechotów zasunął opowieść, od której w Pilar zawrzała krew. Nie znała imion tych mężczyzn, ale nie było jej to potrzebne. Pierwszy. Drugi, Trzeci. Czwarty. Piąty. W takiej kolejności się z nimi rozprawi. Będą jak nuty na skali, jedna prowadząca do drugiej.
Wiedziała, że musi się zachowywać cicho i działać z ukrycia. Pięciu brutali, jedna dziewczyna: szanse były nierówne. Ale im bardziej robili się odrażający, tym mocniej płonął w niej gniew.
Pięści świerzbiły ją do walki, zanim rzeczne szczury wciągnęły do kręgu przy ognisku świeżo schwytanego więźnia – ze związanymi rękami i workiem po ziemniakach na głowie.
– Patrzcie, co znalazłem – powiedział trzeci mężczyzna. – Nasz złodziejaszek.
Pilar poczuła urażoną dumę – to ona podkradała im rzeczy, nie ten ćwok w worku. Tamci kopali go po nogach, aż ugięły się pod nim kolana. Upadł niebezpiecznie blisko trzaskającego ognia.
Piąty ze zbirów podszedł bliżej i ściągnął jeńcowi worek z głowy. Oto na leśnej ziemi klęczał książę rzecznego królestwa.
W zasadzie były książę. Ostatni pozostający przy życiu syn klanu Killian i takie tam.
Wyglądał marnie. Toczył dziko oczyma, blond loki miał zmatowiałe od brudu i pełne liści.
– Proszę, zaczekajcie. Mogę wyjaśnić. – Niezdarnie próbował związanymi rękami sięgnąć do skórzanego woreczka, który miał przy pasie.
– Co to jest? Złoto? – Dowódca chwycił sakiewkę, zważył ją w dłoni i zaśmiał się. – Myślisz, że chcemy twoich monet? Młoda królowa wyznaczyła ładną nagrodę za twoją głowę. Sama siedzi teraz na całym złocie Killian.
Nachylił się, żeby popatrzeć więźniowi w oczy.
– Kradłeś nasze jedzenie, wasza wysokość? Wysysałeś resztki?
– N-nie – zająknął się Quin. – Przysięgam na wszystkich czterech bogów. Nie robiłem tego.
Pilar tak mocno zacisnęła pięści, że paznokcie werżnęły jej się w dłonie. Książę właściwie nic jej nie obchodził, ale nie zasługiwał na to, żeby go ukarano za jej grzeszki.
Piątemu mężczyźnie oczy błyszczały głodem. Znała ten głód i ten błysk.
– Zabierz mężczyźnie mięso, a może ci wybaczy. – Wydobył sztylet z pochwy. – Zabierz mężczyźnie napitek, a poderżnie ci gardło.
Do diabła z tym. Pilar zaatakowała.
Wyskoczyła zza drzewa prosto w krąg zbirów. Bokiem buta kopnęła ognisko, posyłając rozżarzone węgle w twarz pierwszego mężczyzny. Iskry przypiekły mu oczy, gdy się cofał wśród przekleństw.
Drugi zrobił wypad i złapał w garść pasmo jej lśniących czarnych włosów. Przycisnęła jego mięsistą dłoń do swej czaszki. Wolną ręką trzasnęła go w łokieć, aż kość odskoczyła do tyłu. Wrzasnął.
Jeszcze z nim nie skończyła.
Zaparła się mocno stopami i zgięła w pasie, wykrzywiając przeciwnika w półksiężyc, aż stracił równowagę i grzmotnął o ziemię. Im są więksi, tym twardsze mają lądowanie. Zmiażdżyła mu nos butem – podeszwa wciąż się tliła po zetknięciu z ogniskiem – i wgniotła mu w twarz gorące węgle. Dwa ptaszki jednym butem.
Trzeci zbir wydał wojenny okrzyk i złapał ją od tyłu. Brązowym ramieniem otoczył jej szyję i próbował ją powalić. Bez szans. Wygięła kręgosłup w łuk i mocno wypchnęła biodra w tył, wbijając mu łokcie w żebra, i jeszcze raz, i jeszcze, aż usłyszała pękanie kości. Sięgnęła ręką między jego nogi i ścisnęła mu krocze. Zachłysnął się powietrzem i zatoczył do tyłu.
Czwarty przeciwnik prawie się nie liczył. Jeden silny cios w gardło i już leżał na ziemi, dusząc się z pogruchotaną tchawicą. Jego gulgot zabrzmiał jak śpiew. Walka miała swój rytm, swoje tempo. Faceci padali. Pilar tańczyła.
Jej twarz zderzyła się z czyjąś pięścią.
Przyjęła ten cios z gracją. Nie żeby knykcie wbijające jej się w nos dawały okazję do popisywania się wdziękiem. Zatoczyła się w tył, wizję przesłoniły jej czerwone bryzgi.
– Diabelska wiedźma – warknął piąty zbir.
Splunęła krwią i śliną.
– Może mnie złapiesz na całusa?
Połknął przynętę. Chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął bliżej. Drugą rękę miał zajętą – wciąż trzymał sztylet. Niedobrze. Próbował ją ciąć, ale się uchyliła – tyle że nie do tyłu, a taranując go. Śmiałość tego ruchu wyraźnie go zaskoczyła. Dziewczyna zwinęła uwięzioną rękę w pięść i zacisnęła na niej drugą dłoń, po czym działając barkiem jak dźwignią, wyszarpnęła się z jego chwytu w punkcie, gdzie był najsłabszy. Jedna z jej ulubionych sztuczek.
Napastnik był pod wrażeniem.
– A może rzucisz na mnie urok, ognista jędzo? Nie pogardzę twoim słodkim dotykiem.
Wściekłość zalała każdy jej mięsień. Przed oczami stanęła jej chata nad jeziorem. Drewniane belki u sufitu. Klepisko. Złamany smyczek z końskiego włosia.
Kiedy mężczyzna uniósł sztylet, walnęła ramieniem w jego ramię, wytrącając ostrze z toru. Potem rozprostowała wolną dłoń i wraziła wszystkie pięć palców w jego mlecznoniebieskie oczy. „Nie tylko blokuj – kontratakuj”. Takie odebrała szkolenie. „Broń się, ale nie wahaj się zranić jego”.
Palce miała umazane płynną zawartością gałek ocznych. Nie przejęła się tym. Całe jej szkolenie było tego warte. Nawet najgorsze rzeczy.
Pilar złapała nadgarstek zbira i wykręciła go. Rozluźnił chwyt, wypuścił sztylet – prosto w jej nadstawioną lepką dłoń.
– Za dziewczyny – warknęła. – Za nas wszystkie.
Zatopiła klingę dokładnie w sercu zbira.
Zabulgotał powietrzem i krwią, po czym osunął się – bynajmniej nie z gracją – na ziemię. Zapanowała przyjemna cisza. Lub raczej byłaby przyjemna, gdyby nie jęki i postękiwania pokonanych.
– Pil?
Okręciła się, gotowa unieszkodliwić szóstego, lecz przypomniała sobie, że szóstego nie ma. Był tylko książę Quin, klęczący na leśnym runie. Gapił się na nią w szoku i niedowierzaniu. Co – gdy to do niej dotarło – odebrała prawie jako obrazę.
– Pilar Zorastín d’Aqila. – Splunęła długą czerwoną strużką do ognia. – Tylko przyjaciele mówią do mnie „Pil”.
Nieważne, że nie ma przyjaciół.
Otarła sobie usta wierzchem dłoni, zostawiając na smagłej złocistej skórze burą smugę. Strząsnęła krótkie czarne włosy z oczu. Przykucnęła i szarpnięciem wyjęła sztylet z piersi zbira.
Kilkoma ruchami rozcięła więzy krępujące Quina.
– Dzięki – wymamrotał, rozcierając sobie nadgarstki.
Zastanowiło ją, jak zdołał umknąć magii Angelyne, skoro nie potrafił sobie poradzić z pięcioma zbirami. Książę najwyraźniej nie był stworzony do życia uciekiniera. Popatrzył jej w oczy.
– Mam u ciebie dług wdzięczności.
Jego słowa boleśnie nie pasowały. Tego chłopaka trafiła kiedyś jej strzała – strzała przeznaczona dla Mii Rose. Tego chłopaka Pilar spoiła mocnym trunkiem rai rouj pewnej nocy w Refúj. Siostra tego chłopaka przez nią straciła życie.
Jeżeli już, to Pilar miała dług u niego.
Podjęła błyskawiczną decyzję. Tak jak najbardziej lubiła.
– Jeśli idziesz do śnieżnego królestwa – rzekła – chodź ze mną.
– Skąd wiesz, że się wybieram do Luumii?
– Uciekasz przecież tak samo jak ja, nie? – Wsunęła umazany krwią sztylet za cholewkę buta. – Dwóch zbiegów to lepiej niż jeden.Rozdział 2
NICZYM OSTRZE
Srebrna moneta brzęknęła o manierkę w kieszeni Pilar, kiedy oboje z Quinem przemieszczali się chyżo przez las. Otaczały ich blade, wysokie powykręcane pnie drzew z niebieskawymi igłami w koronach. Rzeczne szczury nazywały te drzewa swyn. Dla niej wyglądały jak muzyka, las białych kluczy wiolinowych.
Pilar namacała monetę w kieszeni i przesunęła paznokciem kciuka po jej wyżłobieniach. Kiedy przeprawi się przez Cieśninę Nieboszczyka i dopłynie do Luumii, imię wycięte w monecie okaże się użyteczne. Za dwadzieścia siedem dni wzejdzie Płaczący Księżyc. Tej nocy na stopniach pałacu Śnieżnej Królowej Pilar stanie twarzą w twarz z osobą, dla której odnalezienia zaryzykowałaby wszystko.
Do tego momentu musiała jedynie postarać się przetrwać.
Miała poobijane knykcie, spuchniętą wargę. Mogła sobie wyobrazić, jak skóra purpurowieje jej pod ostro zarysowanymi ciemnymi oczyma. Ale nie czuła bólu. Z dziką zachłannością trzymała się życia.
Quin odchrząknął raz, potem drugi.
– Jeśli chcesz coś powiedzieć – odezwała się – to dawaj.
Odchrząknął po raz trzeci.
– Krew ci leci z nosa.
– Oberwałam pięścią w twarz. Tobie też puściłaby się posoka.
– Więc czemu się nie uleczysz?
– Bo nie chcę.
– Czy to dlatego twoja twarz tak wygląda?
Zatrzymała się.
– Wyjaśnij.
– Po tamtym cięciu od strażnika… – Quin zrobił ruch ręką w stronę jej policzka. – Nadal masz szramę.
Minęły miesiące, od kiedy rękawica strażnika rozorała jej policzek, ale wciąż bolało. Od tamtego ciosu pękła jej kość policzkowa. Przy każdym ruchu szczęką ostry ból strzelał w stronę czoła. Wieczorem ćmiło jej się w oczach, wzrok mąciły czarne plamki.
– Nie uprawiam magii – odpowiedziała. – Już nie.
– Nawet żeby się sama wyleczyć?
– Podoba mi się ta blizna. Dodaje charakteru.
Dłuższa odpowiedź byłaby zbyt skomplikowana: owszem, ze szramą wygląda jak ofiara bitwy, lecz blizna działała też jak przypomnienie. „Nigdy nikomu nie ufaj. Nawet własnej matce”.
Zadarła zaczepnie głowę.
– Kto jak kto, ale ty powinieneś znać cenę magii.
– Znam. – Quin wgryzł się w te słowa. – Jednak jeśli wolno mi się ośmielić: wyglądasz na równie zadowoloną, zabijając ludzi strzałami i żelazem.
– Jak tego człowieka, którego zabiłam, tuż zanim ci podciął gardło.
– Nie zrobiłby mi krzywdy.
– Aż taki jesteś naiwny? – Potrząsnęła głową. – Nie zasłużyłeś na śmierć. Głównie dlatego, że to ja kradłam ich prowiant. Choć go właściwie zwróciłam. W pewnym sensie.
Odczekała, aż mina księcia zmieni się z wyrażającej niezrozumienie w pełną zgrozy. Potem Quin się wyszczerzył.
– Musisz nadążać, Killian. To nie będą ostatni zabójcy, jakich moja matka wyśle moimi śladami.
Jego śmiech zabrzmiał pusto.
– Te zbiry szukały mnie, nie ciebie. Ty zniknęłaś całe tygodnie temu. Nie zastanawiałaś się, czemu nikt cię nie ściga?
Zmarszczyła brwi. Na dobrą sprawę faktycznie: do czasu tych pięciu nie spotkała żadnych strażników, odkąd opuściła zamek. Ale przypisywała to swemu szczęściu.
– Zaga cię nie potrzebuje – wyjaśnił Quin. – Ma teraz nową córkę w osobie Angelyne Rose. Silniejszą córkę.
– Wiem, że próbujesz mnie zranić – wysyczała. – Przestań tańczyć wokół tego, o co ci naprawdę chodzi. Chcesz gadać o Karri? To gadaj.
Nie mogła znieść tego, że wciąż widzi księżniczkę Karri, starszą siostrę Quina, jak się wykrwawia czerwono na śniegu. Brzuch przeszyty strzałą. Strzałą wypuszczoną przez Pilar. Widziała też samą siebie, jak się kuli, tchórzliwie cofa do lasu, przerażona tym, co zrobiła. A wszystko dlatego, że tak kazała jej własna matka.
– Nie obchodzi mnie, ilu niewinnych ludzi zastrzeliłaś ze swego łuku, Pilar Zorastín d’Aqila. – Oczy chłopaka rozbłysły zielenią. – O ile nie potrafisz rozpalić i podporządkować sobie całego królestwa… o ile nie umiesz wśliznąć się w serca ludzi, aby im kazać robić to, czego chcesz… Angelyne jest silniejsza i już.
– Nawet gdybym wciąż używała magii – warknęła – nigdy nie podporządkowałabym sobie sióstr Dujii. Nie tak należy się posługiwać magią.
– W tym punkcie jesteśmy żarliwie jednomyślni.
Pilar odwróciła się na pięcie i pomaszerowała przez las. Odepchnęła od siebie myśli o Karri, Angelyne, Mii Rose – o wszystkich uczestnikach wydarzeń tamtej okropnej nocy. Wcisnęła rękę do kieszeni i znów zaczęła gładzić monetę, wodząc palcami po wyrytym w srebrze imieniu.
„Jeszcze zobaczysz, jaka jestem silna. Silniejsza, niż jej się wydaje”.
Zaga okazała się kłamliwą oszustką. Całymi latami zwodziła siostrzaną wspólnotę Dujii. Głosiła, że magia posłuży im do „obalenia starych struktur władzy”. Pilar łyknęła to jak zmrożoną pintę piwa.
Wyszło jednak na to, że magia jest jeszcze jednym sposobem krzywdzenia ludzi. Najniebezpieczniejszym ze wszystkich.
Teraz Pilar pałała żądzą zemsty. Najpierw zabije matkę. Potem Angelyne Rose, obecną królową rzecznego królestwa i nową ulubienicę Zagi.
Ale jeśli Pilar miała je zabić bez magii, potrzebowała pomocy.
Przesunęła kciukiem po pierwszej literze wyrytej w monecie – wijącej się jak wąż Ś.
Śnieżny Wilk. Jeśli chciała połączyć siły z największym zabójcą wiedźm w czterech królestwach, musiała go najpierw odnaleźć. Początkowo Pilar wcale nie czuła nienawiści do magii. Któraż dziewczynka nie zakochałaby się w czymś, co sprawia, że jej ciało śpiewa?
Zanim skończyła pięć lat, umiała pokryć własną skórę przyjemnym dreszczykiem. Jako ośmiolatka potrafiła skłonić do szybkiego zrośnięcia się kości, gdy złamała nogę. Przyglądała się innym dzieciom w Refúj. Gdy chorowały lub się zraniły, matki bez problemu naprawiały, co trzeba. Zaga nic takiego nie robiła. Była szeptem w ścianach jaskini, niewidzialnym ochrypłym głosem. Pilar wiedziała, że jeśli chce przyciągnąć choć strzęp matczynej uwagi, musi być dobrą Dujią. Nie tylko dobrą: najlepszą.
Ćwiczyła więc. Dniem i nocą. Nagięła się do kształtu, który – jak sądziła – zadowoli matkę. Jeżeli Zaga żyła na zewnątrz własnego ciała, Pilar była fizyczna. Nie interesowały jej subtelne sztuczki magiczne. Uwielbiała wbijać kciuk w czyjś nadgarstek, by zatrzymać krew w żyłach tej osoby.
Miała jeszcze jeden powód, żeby lubić odkrwienie. Była to mroczna magia, która z lewej ręki jej matki uczyniła wiszący u boku ciała martwy kikut. Zaga nigdy nie mówiła o tym, kto jej to zrobił, ale jeżeli Pilar mogła przyciągnąć uwagę swej matki jakąś magiczną zdolnością, odkrwienie na pewno miało tu największe szanse.
I zawiodło.
Mimo to ćwiczyła codziennie. Zaga mówiła im wszystkim, że magia jest dla kobiet sposobem na odzyskanie władzy. Pilar święcie w to wierzyła.
Po tym, co się stało wtedy w chacie, przestała wierzyć w cokolwiek.
– Muszę się odlać – oznajmiła.
– Uroczo – odmruknął Quin. – Nie przeszkadzaj sobie, nie będę cię powstrzymywał.
– Odnoszę wrażenie, że nie jesteś przyzwyczajony do szczerej rozmowy.
– „Szczery” to tylko jedno z możliwych określeń. Powiedziałbym raczej, że się wyrażasz nadzwyczaj obcesowo.
– To moja najlepsza cecha. Jeśli nie liczyć linii szczęki.
Pilar uwielbiała swoje ciało – było zwarte i zwinne, sprężyste i silne – ale nie cierpiała tego, że ono stale zgłaszało potrzeby. Magia dawała tu sporo dodatkowych możliwości i właśnie tego brakowało jej najbardziej. Dzięki magii mogła skondensować płyny we własnym ciele, całymi dniami obywać się bez jedzenia czy wody. Sterować swoim księżycowym cyklem, ograniczając wypływ krwi, jeśli jej akurat przeszkadzał. Mogła nawet spowolnić działanie jelit.
Pilar nie spotkała jeszcze takiej Dujii, która za pomocą magii umiałaby skondensować wypróżnienia.
Zanurkowała pod drzewo i rozpięła spodnie. Quin zaczął pogwizdywać – domyślała się, że po to, aby zagłuszyć szmer sików spływających na niebieskie igły.
– Czy wszystkie ciała przyprawiają cię o zdenerwowanie? – spytała. – Czy tylko moje?
– Nie nazwałbym tego „zdenerwowaniem”…
– Następnym razem, gdy przykucnę, zaśpiewaj sobie kołysankę.
Prawie usłyszała jego grymas zniesmaczenia.
– Stylizujesz się na nieokrzesaną twardzielkę, co?
– Nie dorastałam wśród służących, które co noc opróżniały mój nocnik.
Quin odkaszlnął.
– Sam opróżniałem swój nocnik, odkąd skończyłem osiem lat.
– Gratuluję dzielności.
– Jesteś niemożliwa.
Pilar ziewnęła.
– Pewnie zachowuję się inaczniej niż dziewczęta, z którymi dorastałeś.
– „Inaczej” – poprawił jej błąd.
– I wyglądam też inaczniej.
Czarne włosy obcięte na linii podbródka, kanciaste brązowe oczy i bursztynowa skóra sprawiały, że nikt nie wziąłby Pilar za rzeczną szczurzycę. Wszystkie mieszkanki Glas Ddir, które spotkała, miały bladą skórę i tchórzliwe serce. Jasne oczy, ciemne serca.
– To naturalne – odparł Quin. – Jesteś z ognistego królestwa.
Uśmiechnęła się, dumna ze swego dziedzictwa. Jej duma jednak skwaśniała jak mleko. Matka zawsze przypominała córce, że tylko w połowie wywodzi się z Fojo Karação.
Jej matka – niech zgnije w czterech piekłach.
– Jeśli mam być szczery – dodał Quin – kiedy dorastałem, oprócz matki i siostry nie miałem wokół siebie kobiet czy dziewcząt.
– Nie zapominasz o Mii Rose?
Milczenie.
Pilar, wciąż kucając, wyjrzała zza drzewa. Przez czoło księcia biegła bruzda. Jeśli chciała go dotknąć do żywego, to jej się udało.
Przez jej pierś przemknęło współczucie, zaraz zastąpione niechęcią. Dlaczego wszyscy tak się zachwycają Mią Rose? Była pyszałkowata, zadufana w sobie, zarozumiała. Typowa rzeczna szczurzyca. Tylko taka tępa uparta dziewucha mogła uważać, że pozjadała wszystkie rozumy, podczas gdy nic nie wiedziała.
Nawet tego, jak ocalić własną skórę.
Rzecz jasna, nikt tego nie pamiętał w ten sposób. Zatrzymując własne serce, Mia stała się bohaterką. Mia Rose, męczennica. Mia Rose, wojowniczka. I tak dalej.
Pilar nie cierpiała tego, że większość okropnych ludzi w chwili śmierci zamienia się w świętych.
– Skończyłaś? – zawołał Quin bardziej szorstko niż do tej pory. – Powinniśmy ruszać.
Wstała, zapięła sobie spodnie. Sprawdziła, czy srebrna moneta spoczywa bezpiecznie w kieszeni. Okrążyła drzewo i stanęła twarzą w twarz z księciem.
– Co się tak śpieszysz, Killian? Masz jakiś cel?
– Tak. – Jego oczy wwierciły się w jej źrenice. – Oddalić się jak najbardziej od zamku.
Zaskoczyła ją zapalczywość jego słów. Zanim zdążyła odpowiedzieć, odwrócił się na pięcie i prędkim krokiem ruszył przez las.
– No i kto tu jest nadzwyczajnie obcesowy? – burknęła.
Quin jej nie usłyszał. Był już za kilkoma powykręcanymi drzewami, pewien, że Pilar podążyła jego śladem.
Ciekawił ją, bez dwóch zdań. Dorastała na wyspie z kobietą obdarzoną magią i nie poznała w życiu wielu chłopców. Zwłaszcza książąt.
Przez te kilka miesięcy, gdy podszywała się pod pomywaczkę w Kaer Killian, widywała go czasami z daleka. Początkowo uważała księcia za typowego rozkapryszonego arystokratę. Przynajmniej z tymi pełnymi ustami i wysokimi kośćmi policzkowymi nie był taką obrazą dla oczu jak pomarszczeni dziadkowie z Refúj.
Potem, w noc poprzedzającą jego ślub z Mią Rose, usłyszała, jak książę gra na pianinie.
Długo kryła się w cieniu poza biblioteką, oczarowana smutną, słodką melodią. Kiedy patrzyła, jak Quin gra – jak żarliwie dotyka klawiszy – poczuła, że jej palce tęsknią za skrzypcami.
Potem do biblioteki wpadła jego narzeczona i muzyka urwała się raptownie. Pilar zaś pośpiesznie wycofała się do pomywalni z umocnionym postanowieniem. Przybyła do Kaer, by wypełnić misję: zabić Mię Rose. Odepchnęła od siebie pieśń Quina i w ciemności naostrzyła strzałę.
Jasne, gdy przyszło co do czego, chybiła – nie był to jej najlepszy moment – a tydzień później nadal żywa Mia z Quinem pojawili się w Refúj. Gdy książę tańczył podchmielony bez koszuli, trzepocząc rzęsami do Domeniqa du Zola, Pilar uświadomiła sobie, że przez lata tłumił w sobie prawdziwe ja. Wystarczyła szczodra dawka alkoholu, by się wyzwoliło.
Chciałaby mieć teraz choć odrobinę alkoholu.
Kiedy tak szli wśród biało-niebieskawych drzew, Quin wreszcie przerwał ciszę.
– Czemu nie wrócisz do Refúj?
– Moja matka pogwałciła najświętszą zasadę siostrzanej wspólnoty – wyjaśniła Pilar. – Zabiła inną Dujię. Zatknęłyby moją głowę na włóczni.
– Kobiety, które tam poznałem, nie wyglądały na żądne nabijania czyjejś głowy na włócznię – zauważył.
– Teraz wszystko już jest inaczej.
Miała też inne powody. Jeszcze przed zdradą Zagi Pilar nie była zbytnio lubiana na wyspie.
– A czemu ty nie wrócisz do Glas Ddir? To przecież twój lud. – Zmarszczyła brwi. – Teraz, kiedy twój ojciec nie żyje, powinieneś chyba zostać królem?
– Racja. Po prostu wkroczę tanecznym krokiem i wszyscy obwołają mnie prawowitym dziedzicem tronu. Angelyne zapewne z radością mi go odstąpi, jeśli ją tylko uprzejmie poproszę.
– Po co bawić się w uprzejmości?
– I kto to mówi? Dziewczyna życząca sobie śmierci. – Wskazał kciukiem las za plecami. – Bo inaczej nie wyskoczyłabyś na tamtych pięciu.
– Pragnienie walki i pragnienie śmierci to dwie różne rzeczy.
– Kto cię nauczył tak walczyć? Matka?
Pilar parsknęła śmiechem.
– To jakby pytać, czy wąż mnie nauczył chodzić.
– Kimkolwiek była, zasługuje na uznanie. Nie wytrwałbym ani pięciu sekund, gdybym miał z tobą walczyć wręcz.
Mylił się. Nie wytrwałby nawet trzech.
Mylił się również co do tego, że uczyła ją kobieta.
– Co takiego jest w Luumii? – zagadnął z innej beczki.
– Lodowe lamparty, biała laguna, mnóstwo, mnóstwo butelek z ciepłą maślaną vaalką…
– Wiesz, o co mi chodzi.
Wzruszyła ramionami.
– Szukam kogoś.
– Ja też.
– Powiesz mi kogo?
– Nie.
Wygięła brew w łuk.
– W jaki sposób zamierzasz odnaleźć tę tajemniczą osobę? Jesteś wodnym szczurem, prawie nigdy nie opuszczałeś Kaer. A śnieżne królestwo jest wielkie. Pod kupą śniegu, jak słyszałam.
– Mógłbym ci zadać to samo pytanie.
– Moje poszukiwania będą łatwe. Chodzi mi o wojownika z Luumii. Kiedy ostatniej nocy święta Jyöl wzejdzie Płaczący Księżyc, wojownik stanie na stopniach pałacu Śnieżnej Królowej, okryty peleryną i w masce. Mówią, że potrafi się przeciwstawić najpotężniejszej Dujii i wygrać.
Quin zmarszczył brwi.
– Sama jesteś Gwyrach. Czemu szukasz mężczyzny, który je zabija?
– Jestem Dujią. Nie Gwyrach. Nie reaguję na to słowo.
– Ja też zbytnio się nie obrażam za „rzecznego szczura”.
– Świetnie – burknęła Pilar. – Żadnych demonów, żadnych szczurów.
Quin, usatysfakcjonowany, kiwnął głową. Opadł ciężko na krzywy pień i wyjął z torby kawałek czerstwego chleba.
– Nie poczęstujesz mnie? – zapytała.
– Nie.
– Królewski dupek.
Przeżuł kęs i przełknął, po czym złożył dłonie na skórzanej sakiewce, którą miał przy pasku. Odchylił głowę do tyłu i przymknął powieki.
Przez chwilę wyglądał tak jak jego siostra – Pilar po raz pierwszy dostrzegła podobieństwo. Coś w twardym zarysie szczęki, w tym, jak podniósł podbródek. Uderzyło ją to.
Klapnęła obok na krzywy pień drzewa i zamknęła oczy. Bez skutku. Czegokolwiek próbowała, pod powiekami wciąż była Karri.
Przez te wszystkie miesiące, gdy Pilar przyglądała się ukradkowo księciu w Kaer Killian, patrzyła też na jego siostrę. Księżniczce nie brakowało talentów – na każdym polowaniu trafiała dzika, każda walka potwierdzała jej mistrzostwo we władaniu bronią.
Była też miła i życzliwa. Pilar nieraz widziała, jak Karri wykrada ogiera z zamkowych stajni i jedzie na podzamcze. Tam, w kuźniach, piwiarniach, pubach i burdelach rozmawiała z ludźmi. Nawet z głodnymi dziećmi na ulicach. Nie tylko je zagadywała – słuchała. Poddani kochali ją za to.
A własny ojciec nie.
Pilar wiedziała, jakie to uczucie, gdy twój rodzic nienawidzi cię za to, kim jesteś.
Karri byłaby doskonałą królową. A teraz nie żyje. Pilar nigdy nie wybaczy swojej matce, że kazała jej posłać tę strzałę do celu. Sobie zaś nie wybaczy, że strzeliła.
Potrząsnęła głową, żeby rozjaśnić myśli. Żal z powodu tego, co się wydarzyło, to bierność. Wyniszcza człowieka od środka jak trucizna.
Zemsta z kolei jest czynna. Niczym ostrze.
Znów miała ten sen. Była sama w jaskini. Gapiła się w czarną taflę lodu. Czasem przybierała postać demona, czasem wiedźmy, a nieraz po prostu dziewczyny. Poza odbiciem własnej twarzy w tafli zawsze widziała to samo: księżniczkę Karri wykrwawiającą się na śniegu.
Waliła pięścią w lód i jeszcze raz, i jeszcze, aż roztrzaskiwał się niczym szkło.
Tym razem jednak był tam ktoś oprócz niej.
Z cienia wyszła Mia Rose. Pochyliła się. Otoczyła palcami strzaskany odłamek. Poniosła wzrok na Pilar.
„To koniec” – rzekła.
I podniosła rękę ze srebrzyście błyszczącym odłamkiem.
Pilar ocknęła się, słysząc krzyki Quina.Rozdział 3
BRUD I KREW
– Obudź się. Obudź!
Potrząsała go za ramiona. Wyszeptała jego imię. Wywrzeszczała je. Sięgnęła nawet po swój bukłak i oblała księcia wodą. Ogarnięty potężnym strachem we śnie, krzyczał tak, że mógł postawić na nogi całą armię.
Jeśli jego krzyki ściągną im na kark kolejnych strażników, Pilar poradzi sobie z nimi. Ale jeżeli jej matka wysłała zamiast mężczyzn Dujie? Nawet gdyby Pilar posłużyła się magią, nie zwalczyłaby ich mocy.
Nie w pojedynkę.
Do Płaczącego Księżyca zostało tylko dwadzieścia sześć dni. Największą szansę na znalezienie Śnieżnego Wilka Pilar będzie miała, jeśli się stawi w pałacu królowej w ostatnią noc uroczystości Jyöl. Nie mogła pozwolić, żeby ją złapano.
Walnęła Quina w twarz.
Nie za mocno. Nie chciała go zranić, jedynie obudzić.
Udało jej się.
– Gdzie ja jestem? – wymamrotał, gwałtownie siadając. Potarł sobie nos. – Uderzyłaś mnie?
– Tak. – Różne rzeczy można było zarzucić Pilar, ale nie to, że kłamie. – Wrzeszczałeś jak opętany. Zaraz dopadliby nas zabójcy.
– Miło wiedzieć, że mnie osłaniasz. – Quin wypuścił powietrze, ramiona mu obwisły. – Była tuż obok mnie. Widziałem ją. Dotykałem jej.
Śniła mu się Mia Rose.
W zamku, kiedy Zaga wystawiła na pokaz w Wielkiej Galerii leżące bez życia ciało Mii, Pilar miała mieszane uczucia. Mia była naiwna, owszem – i obrzydliwie się wywyższała – ale czy zasługiwała na śmierć?
Z drugiej strony czy zasługiwała na życie? Tak strasznie chciała ratować swoją słodką młodszą siostrzyczkę, że pociągnęła ich wszystkich z powrotem do Kaer – prosto w pułapkę. To przez Mię zginęła Karri. To przez nią Pilar i Quin, i wszyscy pozostali trafili pod moc uroku. Tańczyła dokładnie tak, jak Zaga i Angelyne jej zagrały, i była zbyt uparta, by to dostrzec.
– Skoro oboje nie śpimy – rzekł Quin, odpychając ją ostro od siebie – równie dobrze możemy ruszać.
Patrzyła, jak książę otrzepuje kurtkę z niebieskich igieł. Twarz miał nabrzmiałą bólem. Gdy spostrzegł, że Pilar patrzy, wziął się w garść. Otarł sobie oczy wierzchem dłoni.
Nie rozumiała, co widział w Mii Rose. Ale nie musiała. Mimo wielu śmierci i życiowych nieszczęść, jakie na niego zwaliła, jedno było pewne: Quin wciąż kochał Mię Rose.
A Mia Rose nie żyła.
Pilar i Quin stanowili dobraną parę zbiegów. Ona lepiej sobie radziła z wiązaniem mocnych węzłów. On z gotowaniem martwych zwierząt. Ale wesołe przekomarzanie z pierwszego dnia urwało się definitywnie, po tym jak śniła mu się Mia.
Typowe. Mia Rose potrafiła zniszczyć wszystko, nawet zza grobu.
– Zapytaj mnie o coś – odezwała się w końcu Pilar, kiedy zmierzali na południe. – O cokolwiek.
– Zgoda. Jak ci się udało uciec?
– Nie ma się czym chwalić – odparła, ewidentnie się chełpiąc – ale wiedziałam, gdzie kuchenne posługaczki trzymają przemycany do zamku alkohol. Moc większości Dujii słabnie, gdy sobie wypiją, a przynajmniej magia nie trzyma im się wtedy kupy. Ukradłam więc trochę rai rouj i wkropiłam do filiżanki matki. Zaprawiłam też napój Angelyne. – Zadarła zadziornie głowę. – A ty jak nawiałeś?
Zawahał się.
– Czy widziałaś Salę Rąk mojego ojca pod rządami nowej królowej?
Pilar potrząsnęła głową.
– W rzadkich momentach, kiedy słabł urok Angelyne, ten, który nazywa rozpaleniem – uściślił – wracała mi przytomność umysłu i szedłem wtedy do tej sali. Nie wiszą w niej już ręce. Na podłodze leży stos ciał.
– Ciał?
– Twoja matka wysyła strażników do każdej wsi, żeby się domagali posłuszeństwa. Wszyscy, którzy odmówią ugięcia kolan przed królową Angelyne, są przywożeni do Kaer na wozach i zostają poddani najwymyślniejszym magicznym okropieństwom. Ich gnijące zwłoki leżą w sali na wielkim stosie.
Pilar zmarszczyła brwi. To było mroczne, nawet jak na jej matkę.
– A co ze smrodem? Nikt od tego nie choruje?
– Angelyne może uleczyć każdego, kogo zechce. I owszem. Odór jest straszny. – Powiódł sobie dłonią po jasnych lokach. – Większość mężczyzn nosi ochronne kamienie. Pierścionki i amulety z uzoolionem oraz innymi klejnotami. Przypuszczam, że chwycą się wszystkiego, co według plotek może zwalczyć magię. Widziałem runy, talizmany i różne błyskotki na ich szyjach albo wetknięte w kieszenie i…
– Splądrowałeś zwłoki.
Przeciągle wypuścił powietrze.
– Potrzebowałem czegoś, co by mi pomogło przeciwstawić się urokowi. Inaczej nigdy by mi się nie udało.
Jego wzrok padł na skórzaną sakiewkę u pasa i Pilar domyśliła się prawdy.
– W tym woreczku masz ukradzione amulety, nie złoto.
Zesztywniał, jakby się obawiał z jej strony wyrzutów, nagany. A ona tak naprawdę była pod wrażeniem. Nigdy, nawet w najdzikszych fantazjach nie wyobraziłaby sobie, że dystyngowany książę Quin okradnie śmierdzące zwłoki. Nagle poczuła ekscytację.
– Killian. Wiesz, co to oznacza? Że jeśli będziemy mieć wystraczająco dużo odpowiednich kamieni, osłabimy magię Angelyne. Że można ją pokonać.
Quin potrząsnął głową.
– Jej księżycowy kamień z dnia na dzień nabiera większej mocy. Wygląda wręcz na to, że im więcej ludzi Angelyne skrzywdzi, tym więcej kolejnych będzie mogła skrzywdzić. – Twarz mu spochmurniała. – Królowa ćwiczy także z innymi kamieniami. Dziwnymi klejnotami, jakich nigdy dotąd nie widziałem. Myślę, że może gromadzi swą magię w nowych miejscach, rzuca czar na przedmioty, których nawet nie będziemy o to podejrzewali.
Pilar zmarszczyła brwi.
– Znam tylko trzy kamienie, które wpływają na magię. Fojuen ją wzmacnia, uzoolion osłabia, a lloira gromadzi dary uzdrawiania danej Dujii. Wygląda na to, że Angelyne znalazła sposób, żeby to też wypaczyć.
– Wiem, że postąpiłem niewłaściwie – bąknął cicho Quin. – Nie powinienem był kraść tych kamieni. Nie jestem z tego dumny.
– Dlaczego? Dzięki temu przetrwałeś.
Kto jak kto, ale Pilar najlepiej wiedziała, że przetrwanie nie chadza w jedwabnym czepku. Przetrwanie oznacza, że człowiek ma brud i krew za paznokciami.
Oznacza, że trzeba kogoś zabić, zanim ten ktoś zabije ciebie.Rozdział 4
ZA NAS OBOJE
Minęły dwa dni, potem trzy. Czwartego Pilar poczuła, że robi się zimniej. W oddali ujrzała wielkie białe kopce na ziemi. Lodowe Jaskinie.
– Zbliżamy się do granicy – oznajmiła Quinowi.
– Tak przypuszczam.
Kiedy się już przeprawią przez Cieśninę Nieboszczyka i wkroczą do śnieżnego królestwa, ich drogi się rozejdą. Na samą myśl o tym zalała ją panika.
– Mam pytanie – rzekł Quin, gdy brnęli przez śnieg. – Wiesz, co się stało z Domenikiem du Zolem?
Rzucił to tak sobie, prawie mimochodem. Nie uszło jednak jej uwadze lekkie drżenie jego oddechu.
Jej też brakowało Domeniqa. Był dla niej w Refúj jedynym prawdziwym przyjacielem, mimo że przyjaźń ta trwała krótko. Wspominała jego życzliwy, lekko skrzywiony uśmieszek, który tak rozjaśniał mu twarz.
Pamiętała też sposób, w jaki on i Quin tańczyli razem pod Błękitnym Feniksem. Spoceni. Tak blisko siebie.
– Nigdy go nie widziałam w zamku – odpowiedziała szczerze.
– A ja tak – rzekł Quin i uświadomiła sobie, że ją tylko podpuszczał. Sam doskonale znał odpowiedź. – Twoja matka wykorzystuje go do magicznych ćwiczeń. Czasem wysyła go ze strażnikami, by przywiózł kolejne ciała do sali. Ona i Angelyne rozpalają go, żeby mówił i robił straszne rzeczy, których normalnie nigdy by się nie dopuścił.
– Skąd możesz wiedzieć, czego Dom by się dopuścił? Przecież dopiero się poznaliście.
– Wiem, że jest dobrym człowiekiem – odburknął. – I mądrym. O hojnym sercu. Bardziej, niżbym to mógł powiedzieć o tobie.
Uniosła rękę.
– Nie kłóciłam się z tobą, Killian. Po prostu zapytałam.
Skrzyżował z nią spojrzenia. W jego oczach błyszczała zapalczywość. Potem odwrócił wzrok.
– Oboje wiemy, że Dom grał na dwie strony. Szkolił się na Łowcę wiedźm, a w tajemnicy chronił swoją rodzinę Dujii. Ale reszta rzecznego królestwa nie zna prawdy. Dla nich jest on potężnym przykładem. Ostatni Łowca, jaki został przy życiu, teraz służy nowej królowej.
– A co z Griffinem Rose’em? Nieustraszonym przywódcą Kręgu Łowców? On przecież też żyje – prychnęła Pilar. – Choć, jak słyszałam, umysł mu tak szwankuje, że siorbie zupę z buta w zamkowych lochach. Zdaje się, że po latach mordowania niewinnych Dujii wreszcie dostał za swoje.
– A mimo to szukasz w Luumii drugiego takiego jak on – mruknął Quin. – Prawdziwy z ciebie kłębek sprzeczności.
Okręciła się.
– Ja jestem kłębkiem sprzeczności? Griffin Rose ożenił się z kobietą, która rzuciła na niego urok! Która nigdy go nie kochała, ale kochała moją matkę; akurat sobie wybrała. Griffin Rose, zabójca wiedźm i ojciec dwóch Dujii, z których jedna nie żyje.
Quin się zatrzymał.
– Mogłabyś okazać trochę szacunku, gdy mówisz o Mii Rose.
Zgromiła go wzrokiem. Mia i Karri były dwoma zamarzniętymi jeziorami, wokół których stąpali na palcach. To nie w stylu Pilar. Niedobrze jej się robiło, gdy nie mogła powiedzieć, co myśli.
Właśnie mieli rozpocząć swoją pierwszą prawdziwą rozmowę, czy mu się to podoba, czy nie.
– Wiem, że są rzeczy, które chcesz mi powiedzieć – rzekła. – Po prostu brak ci do tego odwagi.
– Nie jesteś zbyt subtelną osobą, prawda?
– Na tym świecie nie ma miejsca na subtelność.
– Myślę, że niczego ten świat nie potrzebuje bardziej.
Zaczął sobie nucić.
Pilar rozpoznała melodię. Znów była w Kaer Killian, czaiła się w korytarzu w noc przed książęcym weselem.
Odniosła wrażenie, że od tamtej chwili minęło całe życie. Miała wtedy poczucie wielkiej misji. Zabić Mię Rose, wroga wszystkich Dujii. Uratować siostry. Wrócić do Refúj jako bohaterka i wreszcie oczyścić swe imię.
Czasami to, czego najbardziej pragniemy, okazuje się tym, co nas niszczy.
Quin nucił łagodnie. Nie mogła tego znieść.
– Przestań – syknęła.
Przestał. Zaczerpnął powietrza.
– Chcesz, żebym porozmawiał o Mii? – spytał. – Tęsknię za nią. Myślę o niej przez cały czas. Niekiedy nie śpię w nocy tylko po to, by się przekonać, czy wywołam z pamięci jej piegi.
– Czemu? – Pilar przełknęła łagodność w swym głosie. – Rysujesz jej portret?
– Zawsze jesteś taka bez serca?
Przez całe osiemnastoletnie życie mówiono Pilar, że ma ufać swojemu sercu. „Odczuwaj, a nie myśl – pouczała ją matka. – Zaufaj swemu sercu, nie umysłowi”.
I właśnie serce ją zawiodło.
– Myślę – odpowiedziała – że bardzo marnie ci idzie otrząsanie się z tego.
– Nie próbuję się z tego otrząsnąć. Przeżywam żal po stracie.
– To Mia zatrzymała serce twojej siostry! Powinieneś jej nienawidzić.
– Nie żywię do nikogo nienawiści.
– Kłamca. Każdy kogoś nienawidzi.
Jego zielone oczy rozbłysły bardziej litością niż gniewem, a to było znacznie gorsze. Chciała go zranić. Urazić do żywego, zanim on zrani ją.
– Jesteś tchórzem – stwierdziła. – Nawet nie powinieneś tu być. Gdybyś miał odwagę, znalazłbyś sposób na to, by pokonać Angelyne. Już odrobina odwagi kazałaby ci wrócić do Glas Ddir i ocalić twój lud.
Trafiła. W jego oczach błysnęła iskra wściekłości.
– Nie mów mi, co mam robić, a czego nie. Żyłem u boku ojca i widziałem, do czego jest zdolna nienawiść.
– Jak mogłeś dorastać w tym zamku, z tamtymi ludźmi i nie czuć do nich nienawiści? Do swojego ojca za wszystko, co zrobił?
– Gdybym się poddał takim uczuciom – rzekł, a mięśnie szczęki napięły mu się przy tym – byłbym nie lepszy niż on. Myślisz, że człowiek staje się silniejszy, gdy krzywdzi bliźnich? Ja uważam, że właśnie to czyni z ciebie tchórza. Ukrywasz się za swoimi pięściami, żeby nie musieć nic czuć. Nie widzisz, że przeżywam żal, smutek? – Szarpnął sobie loki na głowie. – Nie chodzi tylko o Mię. Straciłem siostrę. Całą rodzinę.
– Moja matka była całą moją rodziną. Zdradziła mnie.
– Wiem.
– Wykorzystała mnie do zabijania niewinnych ludzi. Strzeliłam do Karri tylko dlatego, że matka mi kazała.
– Wiem. – Spojrzał jej prosto w oczy. – Nie masz monopolu na smutek, Pilar. Nawet jeśli tego nie przyznasz, i tak wiem, że też go przeżywasz.
Dlaczego był tak życzliwy? Ona podsuwała mu ogień, on sypał na to śnieg.
– Nie musisz mi mówić, jak przeżywać smutek – warknęła.
– Oczywiście, że nie muszę. Uważam jednak, że smutek ma moc. Zalewa nas, czy tego chcemy, czy nie. Jeśli go zignorujemy, narasta w nas i wydobywa się na wszelkie możliwe sposoby. Jeśli pamiętamy, co straciliśmy, smutek staje się silniejszy, ale my też rośniemy w siłę.
– Twoja siostra nie żyje przeze mnie. Mia nie żyje przeze mnie. O mało nie zabiłam cię strzałą! Czemu mnie nie nienawidzisz?
– Jestem wściekły. Jestem okropnie smutny. Ale nie ma w tym nienawiści.
– Świetnie. – Zacisnęła szczęki. – W takim razie nienawidzę siebie za nas oboje.
Kiedy położył dłoń na jej ramieniu, wzdrygnęła się. Nie była już w lesie z Quinem. Była w chacie nad jeziorem. Leżała na twardym klepisku i patrzyła na długie drewniane belki sufitowe.
Cios zniosłaby z godnością. Delikatny dotyk przeraził ją.
Instynktownie odepchnęła Quina, aż stracił równowagę. Gdy się zatoczył na ziemię, zabolało ją w piersi.
Nie chciała go zranić. Naprawdę, ani trochę.
Miał rację. Jeśli jej pięści walczyły z uczuciami, zawsze wygrywały te pierwsze.
Kiedy się odezwała, panowała nad swoim głosem.
– Chcę ci coś podarować, Killian.
– Co takiego mogłabyś mi dać?
Wyciągnęła do niego rękę i pomogła mu się podnieść.
– Nauczę cię walczyć.