Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Mściwój i Swanhilda: tragedja w 5 aktach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mściwój i Swanhilda: tragedja w 5 aktach - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 275 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OSO­BY:

Mści­wój, Mie­czy­sław – ksią­żę­ta bor­dyc­cy.

Ber­nard z domu Bi­lun­gów, ksią­żę sa­ski.

Dy­trych, mar­gra­bia Mar­ki pół­noc­nej.

Bru­no, syn mar­gra­bie­go Dy­try­cha.

Win­hard, jego przy­ja­ciel.

He­cyl, mar­sza­łek dwo­ru księ­cia Ber­nar­da.

Ono­drag, Woj­mir, Dzierz­ko, Przy­bi­gniew, Go­ści­sław, Bar­nu­ta, – pa­no­wie lu­tyc­cy

Ka­płan sło­wiań­ski.

Ja­rosz, Moj­mir – dwor­scy ksią­żąt bo­dryc­kich

Po­seł ze Star­gra­du, mia­sta w zie­mi Wa­grów.

Zby­sła­wa, cór­ka Ono­dra­ga, żona Mie­czy­sła­wa.

Swan­hil­da, sy­no­wi­ca księ­cia Ber­nar­da.

To­wa­rzysz­ka Swan­hil­dy.

Mnich, spo­wied­nik Swan­hil­dy.

Ry­ce­rze sa­scy i sło­wiań­scy – pa­no­wie lu­tyc­cy – za­kon­ni­ce – piel­grzy­mi że­bra­cy. Rzecz dzie­je się w r. 996 i 997.Sce­na I.

HE­CYL.

Trą­bią na wie­ży – straż­nik znać daje, że ksią­żę­ta bo­dryc­cy ze swo­ją dru­ży­ną nad­jeż­dża­ją. – Ży­cze­niem księ­cia jest, aby­śmy uro­czy­ście wy­szli na spo­tka­nie go­ści.

1. RY­CERZ.

Kie­dym był mło­dym, wy­cho­dzi­li­śmy pa­trzeć, jak Sło­wian w kaj­da­nach pro­wa­dzą – jeń­ców, schwy­ta­nych w bi­twach; ani mi się nie śni­ło, że w sta­ro­ści będę wy­cho­dził z niz­kim po­kło­nem na ich spo­tka­nie.

2 RY­CERZ.

Zmie­ni­ły się cza­sy – mógł­by kto my­śleć, że się na­sze­mu orę­żo­wi po­wo­dzić prze­sta­ło.

HE­CYL.

Póki trwa­li upo­rnie w swej prze­klę­tej wie­rze, póty nie cho­wa­li­śmy mie­cza w po­chwę; ale dziś, kie­dy tam peł­no ko­ścio­łów i klasz­to­rów – nie mo­że­my prze­cie pę­dzać się za nimi, jak za dzi­kim zwie­rzem.

3 RY­CERZ.

Ko­ścio­ły sto­ją, ale dla na­szych księ­ży, nie dla nich; spy­taj­cie Ek­ber­ta – on ich zna naj­le­piej; kil­ka lat do­wo­dził tam stra­żą bi­sku­pią.

2 RY­CERZ.

Cóż ty mó­wisz na to, Ek­ber­cie?

4 RY­CERZ.

Cóż ? – to, że z wil­ka nie zro­bisz ba­ran­ka, ani z tej psiar­ni sło­wiań­skiej Chry­stu­so­wej trzo­dy. Gdy­by­śmy ich nie spę­dza­li byli co nie­dzie­li do ko­ścio­ła, pew­no­by księ­ża mszę dla go­łych ścian od­pra­wia­li. – Szko­da tyl­ko tej wody, któ­rą na chrzest tej ha­ła­stry wy­psu­to.

WSZY­SCY.

Szko­da da­li­bóg, szko­da.

4 RY­CERZ .

Cho­dzi­li­śmy czę­sto z bi­sku­pem ło­wić po­gan po la­sach, gdzie ukry­li w gę­stwi­nach nie­ma­ło bał­wa­nów. – Nie­raz schwy­ci­li­śmy ich jak spią­ce­go za­ją­ca w zbo­żu – sie­dzie­li w koło bo­żysz­cza, śpie­wa­jąc pie­śni, gra­jąc na ja­kichś tam brzę­ka­dłach i po­pi­ja­jąc miód i piwo. We­sel­sze to na­bo­żeń­stwo niż u nas.

3 RY­CERZ.

Szko­da tyl­ko, że du­szy nie zba­wia.

2 RY­CERZ.

I có­że­ście ro­bi­li z nimi?

4 RY­CERZ.

Wpa­da­li­śmy na nich jak bu­rza z gra­dem; kto się opie­rać ośmie­lił, za­rą­ba­li­śmy go na miej­scu, resz­tę wią­za­li­śmy i sprze­da­wa­li do nie­wo­li. Cza­sem jed­nak mu­sie­li­śmy ich pu­ścić, bo ksią­żę­ta bar­dzo za nimi ob­sta­wa­li.

2 RY­CERZ.

O, ja­bym tym ksią­żę­tom nic do­wie­rzał wca­le.

4 RY­CERZ.

Mści­wo­ja wi­dy­wa­łem czę­sto w ko­ście­le; mo­dlił się na ko­la­nach i to bar­dzo ser­decz­nie; – ten zaś dru­gi, Mie­czy­sław, to wcie­lo­ny sza­tan – ule­gał wpraw­dzie bi­sku­po­wi, ale nie­raz w roz­mo­wie szy­dził z nie­go.

1 RY­CERZ.

Ojca ich, sta­re­go Mści­wo­ja, zna­łem do­brze; – pa­mię­tam, jak go tu chrzci­li za nie­bosz­czy­ka księ­cia Her­ma­na.

4 RY­CERZ.

Chy­try to był czło­wiek, oże­nił się z bi­sku­pa sio­strą, a ka­zał mu po no­cach do­bra pu­sto­szyć, na­resz­cie żonę od sie­bie od­pę­dził. W sam czas go so­bie sza­ta­ni za­bra­li, bo za jego ży­cia by­ło­by z pew­no­ścią do woj­ny przy­szło.

1 RY­CERZ.

Ja­bym i za dziś nie rę­czył, te mło­de wilcz­ki nie od­ro­dzą się od sta­re­go.

HE­CYL.

No, ale dziś dzię­ki ro­zu­mo­wi księ­cia i bez­woj­ny z Bo­dry­ca­mi bę­dzie­my ich mie­li do­brze w ręku. Zo­ba­czy­cie, że po we­se­lu Mści­wo­ja z Swan­hil­dą roz­go­spo­da­ru­je­my się tam u nich jak u sie­bie w domu (wcho­dzi Win­hard). Otóż i Win­hard; gdzie­żeś swe­go to­wa­rzy­sza Bru­no­na zo­sta­wił?

3 RY­CERZ.

Za­pi­ja pew­no gdzieś swo­je zmar­twie­nie.

1 RY­CERZ.

A toż by prze­cie Win­hard na krok go nie od­stą­pił; nie bar­dzo on lubi od­cho­dzić od dzba­na, póki w nim choć kro­pla zo­sta­je.

2 RY­CERZ.

Nie miła to jed­nak rzecz pa­trzeć na we­se­le, na­któ­rem­by się próż­no pa­nem mło­dym być chcia­ło.

WIN­HARD.

Jesz­cze da­le­ko do we­se­la; prze­cież wie­cie, że wprzó­dy pój­dzie­my na woj­nę ra­zem; tym­cza­sem może gdzie na wło­skich po­lach kru­ki panu mło­de­mu pieśń we­sel­ną za­kra­czą.

1 RY­CERZ.

No, ale choć­by Mści­wój sto razy zgi­nął, to jesz­cze­by Swan­hil­da z ta­kim war­to­gło­wem i opo­jem, jak twój Bru­no, do oł­ta­rza nie po­szła (od­cho­dzą w głąb wszy­scy – wcho­dzą Dy­trych i Bru­no).SCE­NA II.

BRU­NO.

Praw­daż to, oj­cze, że wszyst­ko stra­co­ne?–

Więc żad­ne proś­by, żad­ne przed­sta­wie­nia

Za­mia­rów księ­cia zmie­nić nie zdo­ła­ją?

DY­TRYCH.

Czyż tyle razy już ci nie mó­wi­łem,

Byś się da­rem­ną nie łu­dził na­dzie­ją?

Wiesz, że już wszyst­ko daw­no uło­żo­ne

I że dziś Sło­wian przy­jaz­du cze­ka­my.

BRU­NO.

Ach, cze­muż owe prze­mi­nę­ły cza­sy,

Gdy mię­dzy nimi a nami szu­mia­ła

Jak pie­kło strasz­na, nie­prze­by­ta pusz­cza!

Prze­klę­ty to­por, co pierw­szy wy­rą­bał

Dro­gi, przez któ­re do nas się wdzie­ra­ją!

DY­TRYCH.

My­lisz się, synu, je­że­li kto się­ga

Do cu­dzej zie­mi zwy­cięz­ką pra­wi­cą,

To my z pew­no­ścią – nie oni.

BRU­NO.

Więc cze­mu

Tak się ko­rzy­my zwy­cię­żo­nym wro­gom,

Tak się sta­ra­my o ła­skę i wzglę­dy

Tych, co drżeć win­ni przed po­tę­gą na­szą?

DY­TRYCH.

Ksią­że ma waż­ne po­wo­dy za­pew­nić

So­bie ich wier­ność – nie dość, że mu będą

Len­ni­kiem, jesz­cze chce mieć z nich przy­ja­ciół.

BRU­NO.

Jed­nak za dro­go przy­jaźń oku­pu­je.

Czyż ona war­ta tego, by na za­mian

Dać skarb tak dro­gi: rękę naj­pięk­niej­szej.

Ger­mań­skiej córy? – Oj­cze, to zbyt dziw­ne –

Uwie­rzyć trud­no na­wet temu.

DY­TRYCH.

Dar­mo

Tra­cisz twe sło­wa – a przy­tem Swan­hil­da

Mi­ło­wać cie­bie nie chce – do Mści­wo­ja

Przy­lgnę­ła całą du­szą.

BRU­NO.

Wiem ja do­brze,

Skąd owa mi­łość swój po­czą­tek bie­rze.

Mni­chy to w ser­ce Swan­hil­dy wsz­cze­pi­li

Uczu­cie owe w na­dziei, że zno­wu

W sło­wiań­skiej zie­mi po­zysz­czą prze­wa­gę.

Co się za ży­cia sta­re­go Mści­wo­ja

Z rąk im wy­my­kać za­czę­ła.

DY­TRYCH.

Być może,

Lecz ty nie wzbu­dzisz nig­dy w niej mi­ło­ści.

Wie ona o tem, iż na ło­wach czę­ściej

Niź­li w ko­ście­le by­wasz – pu­har peł­ny

Po­nie­siesz prę­dzej do ust, niż krzyż świę­ty.

Gdy­by nie mie­li księ­ża na mnie wzglę­du,

Daw­no­by klą­twę na cie­bie rzu­ci­li,

Za two­je łowy w świę­ta i nie­dzie­le.

Nie taj­no też to wszyst­kim, iż nie gar­dzisz,

Gdy się do cie­bie dziew­czę­ta za­lot­nie

Uśmiech­ną, wie­dząc, że nie po­ża­łu­jesz

Zło­ta za mi­łość chwi­lo­wą. – Swan­hil­da

Po­boż­na, czy­sta dzie­wa, w mo­dłach tyl­ko

I księ­gach świę­tych cał­kiem za­to­pio­na.

BRU­NO.

A więc dla tego ser­ce jej wy­bra­ło

Nędz­ni­ka tego, któ­re­go je­dy­ną

Za­le­tą może nie­co gład­kie lice;

Co na­wet pew­nie jest z po­zo­ru tyl­ko

Chrze­ści­ja­ni­nem. – Dziw­ne to, na Boga,

Ser­ce nie­wie­ście – du­sza to­nie w nie­bie,

A zmy­sły jed­nak to ser­ce prze­ku­pią.

DY­TRYCH.

Za­nie­chaj, synu, ża­lów i unie­sień,

Zgódź się z ksią­żę­cia wolą, prze­ciw któ­rej

I ja nic nie mam, choć ża­łu­ję cie­bie.

BRU­NO.

Może ze­chce­cie jesz­cze, bym ich dło­nie

Ser­decz­nie ści­skał – ko­rzył się przed nimi.

Nie, ja nie znio­sę na­wet obec­no­ści

Śmier­tel­nych na­szych wro­gów – du­sza cała

Wzdry­ga się na to samo, że sło­wiań­skie

Dźwię­ki za­dra­snąć mogą moje ucho. –

A cóż do­pie­ro pa­trzeć na ten wi­dok,

Że się tu bra­tać będą z nami – (wcho­dzi ksią­że Ber­nard).SCE­NA III.

BER­NARD.

Co to?

Ty się na­przy­krzasz ojcu? – ma­łoć tego,

Co tyle razy już ci mó­wi­li­śmy?

BRU­NO.

Ksią­żę, choć sło­wo jesz­cze…

BER­NARD.

Wiem już z góry,

Co chcesz po­wie­dzieć mi – lecz nie­za­dłu­go

Dam ci od­po­wiedź taką, co wy­star­czy

Na wiecz­ne cza­sy (Trą­by za sce­ną). Sły­szysz, to od­po­wiedź!

Już nie­da­le­ko są – wkrót­ce przy­bę­dą,

Za­mia­rów mo­ich nie my­ślę od­mie­niać.

BRU­NO.

Ksią­żę, mój oj­cze! – nie, to być nie może –

Nie ścier­pię tego – miecz uto­pię cały

W zdra­dziec­kich pier­siach, za­nim mu do­zwo­lę

Unieść Swan­hil­dę.

BER­NARD.

Milcz, zu­chwa­ły chłop­cze,

Co to? – ty, nędz­ny dzie­ciu­chu, ty chciał­byś

Krzy­żo­wać moje za­mia­ry? – Milcz, śmiał­ku,

Milcz, bo cię zwią­zać każę i po­sa­dzić

Do naj­ciem­niej­szej jamy w mem wię­zie­niu.

DY­TRYCH.

Strzeż się, sprze­ci­wiać woli star­szych, synu!

BRU­NO.

Ksią­żę, mój oj­cze!….

Ber­nard.

Milcz, ni sło­wa wię­cej!

Da­ruj, mar­gra­bio; może się zby­tecz­nie

Unio­słem – lecz ten dzie­ciuch bez­ro­zum­ny

Mej woli i twych przed­sta­wień nie słu­cha.

He­cy­lu! słu­chaj! (He­cyl się zbli­ża), idź­cie za nim, pil­nie

Strzeż­cie go – je­śli się po­wa­ży cho­ciaż

Dłoń zwró­cić w stro­nę, gdzie oręż u boku,

To go skrę­po­wać i przy­wieść przedem­nie.

(He­cyl, Bru­no i dwóch in­nych wy­cho­dzą).S C E N A IV.

Mar­gra­bio, prze­bacz memu unie­sie­niu,

Lecz on dziś go­tów wsz­cząć nie­wcze­sne spo­ry;

Dziś, gdy­śmy win­ni przy­brać ta­kie lica,

By na­wet oka bły­śnię­ciem nie zdra­dzie

Nie­chę­ci skry­tej.

DY­TRYCH.

Ja mu się nie dzi­wię. –

Jam sta­ry, ksią­żę, – krew już nie wre w ży­łach,

Jed­nak­że czo­ło samo mi się marsz­czy,

Gdy spoj­rzę w stro­nę, zkąd tu przy­być mają.

Żal mi też jego zbo­la­łe­go ser­ca.

BER­NARD.

Wierz mi, mar­gra­bio, to jest szał chwi­lo­wy,

Krnąbr­ne­go ser­ca upór, co się zży­ma,

Jak dziec­ko, do­stać gdy cac­ka nie może,

Któ­re­by po­tem samo roz­ła­ma­ło.

Po­święć mi syna, mar­gra­bio – jam tak­że

Po­świę­cić go­tów wła­sną sy­no­wie­cę,

Je­śli in­a­czej losy nie roz­rzą­dzą. –

Znasz prze­cie moje za­my­sły.

DY­TRYCH.

Znam ksią­żę.

Wiesz, żem zdol­niej­szy mie­czem wła­dać ostrym,

Niź­li do rady – pełń, coś po­sta­no­wił –

Za­wsze ci wier­nie stać przy boku będę.

Jed­nak mi dziw­no, że za­my­sły knu­jąc

Wzglę­dem ce­sa­rza, sam go dzi­siaj wie­dziesz

Do Włoch – i jesz­cze szu­kasz sprzy­mie­rzeń­ców

Dla jego spra­wy.

BER­NARD.

Nie dziw się, mar­gra­bio;

Gdy­by­śmy dzi­siaj po­zo­sta­li w domu,

Ca­łe­by Niem­cy zdra­dą to na­zwa­ły –

Ger­ma­nii sła­wa wszyst­kich do Włoch woła.

Po­tem na­dej­dą inne cza­sy, mło­dy

Nie­do­świad­czo­ny ce­sarz wnet za­po­mni,

Że mu nie­miec­ki oręż dał po­tę­gę –

Chy­tre go Wło­chy i Gre­ki oto­czą,

A on im ła­ski sy­pać po­cznie szczo­drze;

Wte­dy czas bę­dzie wznieść do góry mie­cze

I o znie­wa­gę Niem­ców się upo­mnieć,

Wten­czas nam wszy­scy przy­kla­ski­wać będą.

Pa­mię­taj jed­nak, mar­gra­bio, iż wte­dy

Bia­da nam, je­śli choć jed­ne­go wro­ga

Zo­sta­wim w tyle za sobą.

DY­TRYCH.

Ro­zu­miem,

Le­piej że wróg ten pój­dzie ra­zem z nami.

Lecz je­śli oni tak się roz­zu­chwa­lą,

Że się za rów­nych nam uwa­żać będą?….

BER­NARD.

Do cza­su zno­sić bę­dziem to mu­sie­li,

Po­tem na­dej­dzie chwi­la im przy­po­mnieć,

Czem być po­win­ni – dziś ich wi­tać trze­ba

Naj­słod­szym lica uśmie­chem i łu­dzić

Naj­po­nęt­niej­szej obiet­ni­cy sło­wem.SCE­NA V.

(Trą­by – wcho­dzą Mści­wój i Mie­czy­sław w or­sza­ku ry­ce­rzy, ksią­żę Ber­nard idzie na­prze­ciw­ko nich).

BER­NARD.

Wi­taj­cie, mili go­ście. Dzię­ki szcze­re

Przyj­mij­cie za­raz w pro­gach mego domu,

Że­ście tak chęt­nie na we­zwa­nie moje

Ze­chcie­li przy­być.

MŚCI­WÓJ.

Spie­szy­li­śmy tu­taj,

By dać ci, ksią­żę, do­wód, jak nam dro­giem

Twe za­ufa­nie – dla mnie tem ci wię­cej,

Żeś speł­nił daw­ne du­szy mej pra­gnie­nia.

Przy­jąw­szy proś­by me o rękę ślicz­nej

Twej sy­no­wi­cy, co dziś dom ten zdo­bi,

Jak naj­pięk­niej­szy kwiat z roz­wi­tem ło­nom.

BER­NARD .

Choć mi żal bę­dzie od­dać ją da­le­ko,

Jed­nak­że czer­pię po­cie­chę w tej my­śli.

Że ona bę­dzie tym za­kła­dem słod­kim,

Co nas po­wią­że trwa­łej i ser­decz­niej,

Niż do­tąd było. Gdy z wy­pra­wy wró­cim.

Na któ­rą wzy­wa nas ce­sa­rza wola,

Z wy­pra­wy, któ­ra, da Bóg, krót­ką bę­dzie,

Bo chy­trzy, ale tchórz­li­wi wro­go­wie

Wi­do­ku tylu męż­nych się ulęk­ną –

Gdy wró­cim, mó­wię, w jed­nej szczę­snej chwi­li

Bę­dzie­my sła­wić try­umf i we­se­le.

MIE­CZY­SŁAW.

Po któ­rem oby lep­sze przy­szły cza­sy

Dla na­szej i dla wa­szej zie­mi, ksią­żę;

Kie­dy bę­dzie­my już krew­ny­mi, wte­dy

Są­dzę, iż brat­nią bę­dzie wa­sza ręka,

Gdy wy­cią­gnie­cie ją do nas.

BER­NARD.

Tak, ksią­żę. –

Ufam, że wró­cą się te szczę­sne cza­sy,

Gdy z mym ro­dzi­cem oj­ciec wasz w tych sa­mych

Kom­na­tach cha­dzał, złą­czo­ny ser­decz­nym

Przy­jaź­ni wę­złem, po­twier­dzo­nym jesz­cze

Chrztu świę­tym zdro­jem, któ­rym w tym­że sa­mym

Nie­chę­ci chmu­ry na­ga­niać po­czę­ła;

Lecz snadź dziś Bóg sam po­sy­ła wiatr bło­gi,

By roz­wiał chmu­ry te po­mię­dzy nami.

MŚCI­WÓJ.

Nasz ro­dzic sta­nął już przed są­dem Pana,

Co mu prze­ba­czył, je­że­li był w błę­dzie,

Przez wzgląd na czy­ste jego ser­ca chę­ci.

BER­NARD.

Wierz­cie, ksią­żę­ta, ze łzą żalu w oku

Po­wi­ta­li­śmy wieść o jego zgo­nie;

Lecz żal ła­go­dzi ta myśl, że sy­no­wie

Spad­ko­bier­ca­mi są daw­nej przy­jaź­ni,

A nie póź­niej­szej nie­chę­ci. –

Więc wi­tam Was, dro­dzy go­ście, ta­kiem sa­mem ser­cem,

Ja­kiem się zmar­li oj­co­wie wi­ta­li.

Chciej­cie roz­go­ścić się w tym domu, któ­ry

Tak nie­cier­pli­wie cze­kał was, ksią­żę­ta.

Krót­kim, nie­ste­ty, bę­dzie tu wasz po­byt;

Niech więc we­so­ło chwi­le te ucie­ka,

Bo nie­za­dłu­go bę­dziem stąd da­le­ko.

(Wszy­scy wy­cho­dzą).SCE­NA VI.

SWAN­HIL­DA.

Czy wiesz z pew­no­ścią, że ksią­że przy­je­chał?

TO­WA­RZYSZ­KA.

Sama wi­dzia­łam, jak wjeż­dżał z dru­ży­ną

W zam­ko­wą bra­mę.

SWAN­HIL­DA.

Boże! dzię­ki To­bie!

Prze­czu­cie słod­kie cią­gle mi mó­wi­ło,

Że on przy­je­dzie wkrót­ce – cho­ciaż nie wiem.

Dla cze­go co noc dziw­ne sny mię… stra­szą,

Za­miast ślub­ne­go wień­ca wi­dzę bia­łą

Za­sło­nę mnisz­ki, – przy we­sel­nej uczcie

Za­miast mu­zy­ki wrza­wę sły­szę dzi­ką

I krew nie wino z pu­ha­rów się leje.

MNICH.

Cór­ko! to może Bóg ostrze­ga cie­bie,

Że ci ten zwią­zek szczę­ścia nie przy­nie­sie.

SWAN­HIL­DA.

A może sza­tan w czar­nym płasz­czu nocy

Przy­cho­dzi stra­szyć, aby ze­rwać zwią­zek,

Któ­ry ma za­chwiać pań­stwem jego w zie­mi

Po­gań­skiej. – Wszak­że, oj­cze, ślu­by na­sze

Po­ło­żą ko­niec są­siedz­kim roz­ter­kom –

Utwier­dzać będą Chry­stu­so­wą wia­rę

W sło­wiań­skiej zie­mi.

MNICH.

Praw­da – lecz nie wie­my,

Czy księ­ciu ufać moż­na.

SWAN­HIL­DA.

O nie oj­cze,

W tem kształt­nem cie­le duch szla­chet­ny żyje.

Kto zdra­dę kno­wać zdol­ny, ten nie wznie­sie

Ja­sne­go czo­ła tak śmia­ło do góry.

Spojrz tyl­ko w oczy – przez te okna pa­trzy

Za­cny miesz­ka­niec tej pięk­nej bu­do­wy. –

A jego wia­ra, go­rą­ce mo­dli­twy,

Uf­ność dzie­cię­ca pra­wie, z jaką słu­chał

Twych nauk oj­cze – czy­liż nam nie rę­czą

Ze ser­ce swo­je szcze­rze od­dał Bogu?

MNICH.

I oj­ciec jego tak­że, jak się zda­ło,

Go­rą­co przy­jął na­szą świę­tą wia­rę,

Lecz nie wy­rzu­cił on z ser­ca sza­ta­na,

Tyl­ko go ukrył głę­biej. Sam star­gradz­ki

Bi­skup mu sio­strę swo­ją dał za żonę,

Choć ostrze­ga­li do­brzy przy­ja­cie­le;

Za to on po­tem oszu­kał bi­sku­pa

I precz od­trą­cił żonę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: