Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Music Camp - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 lipca 2024
Ebook
27,99 zł
Audiobook
39,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Music Camp - ebook

Na włoski camping, gdzie odbywają się warsztaty muzyczne, zaproszeni zostają młodzi i zdolni muzycy z całej Polski. Czy może być piękniej? Woda, słońce, plaża, las. Okoliczności są idealne, ale prowadzący projekt dyrygent – surowy i wymagający.

Jasiek, milczący i tajemniczy licealista z Wrocławia, uwielbia zatracać się w ciszy i muzyce. Od samego początku jest zachwycony warsztatami i... pewną dziewczyną, która czasem pojawia się w jego otoczeniu.
Maja czuje się samotna i nierozumiana. Za kilka tygodni ma rozpocząć naukę w Londynie, a nie jest w stanie znieść nawet myśli o wyjeździe. Ojciec ma wobec niej ogromne wymagania i nie chce, by spełniała marzenia o byciu wokalistką.

Kiedy na obozie aura z gorącej i słonecznej zmienia się w deszczową i wietrzną, spotyka się dwoje ludzi, których w niezwykły sposób łączy miłość do muzyki, a rozdzielić mogą, już niedługo, tysiące kilometrów…

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8299-887-0
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

Ju­lio,

ni­gdy nie przy­pusz­cza­łam, że spo­tka mnie taki za­szczyt. Kiedy tylko do­wie­dzia­łam się, że mogę na­pi­sać do Cie­bie list i do­star­czyć go oso­bi­ście pod Twój bal­kon, nie wa­ha­łam się ani chwili. Je­stem go­towa do kon­fron­ta­cji.

Znisz­czy­łaś mi ży­cie, za­bra­łaś wszystko, co naj­cen­niej­sze, i na­wet nie masz po­ję­cia, ja­kie szkody w mo­jej ro­dzi­nie wy­wo­łała Twoja rzewna hi­sto­ryjka.

Cały świat może Cię wiel­bić, wy­sła­wiać i trak­to­wać jako straż­niczkę mi­ło­ści. Dla mnie je­steś i za­wsze bę­dziesz tą, która mi­łość od­biera, nisz­czy, rwie na ka­wałki. We­szłaś w ży­cie mo­jej ro­dziny i sta­ra­no­wa­łaś nasz spo­kój, ode­bra­łaś nam naj­bliż­szą osobę. Do­prawdy nie wiem, czy star­czy mi słów, by opi­sać, jak się czu­łam, kiedy zo­sta­łam sama, i je­dy­nym uczu­ciem, ja­kie mi to­wa­rzy­szyło, była tę­sk­nota. Nie znam in­nego ży­cia. Tylko to, w któ­rym się za kimś pła­cze, na ko­goś czeka, w któ­rym się ma­rzy, śni o oso­bie, a jej ob­raz je­dy­nie się roz­mywa i co­raz bar­dziej za­nika.

Jesz­cze tylko kilka dni, Ju­lio, a do­star­czę Ci mój list, a wraz z nim wy­krzy­czę, co o To­bie my­ślę.

Nie po­zdra­wiam, do­brze wiesz dla­czego!

MajaROZ­DZIAŁ 1

JASIEK

– Czy mo­głoby być pięk­niej? – Da­wid rzuca torbę na trawę i opiera ręce na bio­drach. – Ad­ria­tyk kil­ka­set me­trów od nas, plaża, dwa ba­seny, wło­skie przy­smaki trzy razy dzien­nie. Otwie­raj­cie na­szą let­nią re­zy­den­cję, cze­kam na mo­ment, aż wsko­czę w ką­pie­lówki.

– Ro­zu­miem, że wy­bie­rasz się w nich na spo­tka­nie z dy­ry­gen­tem. – Maks wkłada klucz do zamka.

Wpa­truję się w wy­so­kie igla­ste drzewa od­ci­na­jące się na tle błę­kit­nego nieba i wdy­cham rześki za­pach nad­mor­skiego po­wie­trza. Wcho­dzę za chło­pa­kami do drew­nia­nego domku. Maks rzuca się na fo­tel sto­jący w sa­lo­nie po­łą­czo­nym z ma­łym anek­sem ku­chen­nym. Da­wid od razu kom­bi­nuje przy te­le­wi­zo­rze, a Eryk za­gląda do dwóch mniej­szych po­koi. Za­uważa, że jako je­dyny zwra­cam na niego uwagę, i woła mnie dys­kret­nie.

– Są dwa po­koje z pię­tro­wymi łóż­kami – mówi nie­mal szep­tem.

Za­glą­dam do środka i mie­rzę wzro­kiem po­miesz­cze­nie, w któ­rym oprócz wspo­mnia­nych łó­żek mie­ści się je­dy­nie szafa.

– Bie­rzemy ten? – mó­wię i ob­ser­wuję kon­ster­na­cję ma­lu­jącą się na twa­rzy kum­pla.

– Z jed­nej strony chciał­bym, a z dru­giej... – Eryk zerka do sa­lonu.

– Idioto! Daj tego pi­lota, ja nie wiem, jak ty zdasz ma­turę. – Do­biega mnie po­iry­to­wany głos Maksa i od razu chwy­tam, o co mar­twi się nasz li­der.

– Nie ma sprawy, Eryk, biorę ten drugi, może być z Mak­sem w pa­kie­cie. – Przy­bi­jam mu piątkę, a na jego twa­rzy po­ja­wia się roz­ba­wie­nie.

– Nie mo­żemy do­pro­wa­dzić do roz­lewu krwi. Tych dwóch jesz­cze nie było ra­zem dłu­żej niż kilka go­dzin w jed­nym po­miesz­cze­niu. Zbyt do­brze ich znamy, żeby ry­zy­ko­wać.

– Co? Co tam kom­bi­nu­je­cie? – Da­wid zja­wia się tuż za mo­imi ple­cami.

– Mo­żesz się roz­pa­ko­wać. – Rzu­cam przez ra­mię i wy­cho­dzę.

– No wie­cie! – Sły­szę za sobą zde­gu­sto­wany głos Da­wida. – W sa­lo­nie można urzą­dzać im­prezy, ale w tych niby-po­ko­jach to ja obiema rę­kami ścian do­ty­kam!

Pod­cho­dzę do sto­lika, chwy­tam le­żący tam pi­lot i wy­łą­czam te­le­wi­zor, w któ­rym nada­wane są wia­do­mo­ści, rzecz ja­sna – po wło­sku. Za­uwa­żam też kartkę z na­pi­sem: „Warsz­taty mu­zyczne, Ro­sa­pi­neta”. Wy­gląda na to, że mamy do­kładny plan na dwa ty­go­dnie po­bytu.

– Ej! Pa­mię­ta­cie tego go­ścia z au­to­busu?! – Maks wpada do sa­lonu z te­le­fo­nem nie­mal przy­kle­jo­nym do twa­rzy.

– Tak, pa­mię­tamy wszyst­kich, około pięć­dzie­się­ciu, któ­rzy tu z nami przy­je­chali – od­krzy­kuje mu Da­wid, niby za­jęty roz­pa­ko­wy­wa­niem.

– Mó­wię o nim! Mu­si­cie to zo­ba­czyć! – Z oczami peł­nymi za­sko­cze­nia wy­suwa te­le­fon w moim kie­runku. Za­raz obok zja­wiają się po­zo­stali za­in­te­re­so­wani.

– Ko­ja­rzę, sie­dział przede mną. – Da­wid wzru­sza ra­mio­nami i od­wraca się bez emo­cji.

– On wy­grał w ze­szłym roku ten pro­gram... no! Nie pa­mię­tam na­zwy!

– Oskar Ma­sny? – Na­gle mam wra­że­nie, jakby w mo­jej gło­wie coś za­sko­czyło. Ko­ja­rzę twarz z fil­mi­ków wy­świe­tla­ją­cych się na In­sta­gra­mie. – To był on?!

– Jedna z jego pio­se­nek śmi­gała w ra­diu, te­raz ko­ja­rzę. Co on tu bę­dzie ro­bił? – Da­wid krzywi się za­sko­czony.

– My­ślę, że bę­dzie nam przy­rzą­dzał ma­ka­ron z owo­cami mo­rza, a w wol­nych chwi­lach sprzą­tał domki. – Maks rzuca te­le­fon na fo­tel. – Na twoim miej­scu za­py­tał­bym, co my tu ro­bimy?!

– Nie za­ła­muj mnie – par­ska Eryk.

– Z kim my się mamy mie­rzyć? Z go­ściem, który już ma ta­kie suk­cesy na kon­cie? – Pa­trzy na nas z wy­rzu­tem.

– Nie przy­je­cha­li­śmy tu, żeby się z kim­kol­wiek mie­rzyć. To na­groda. – Eryk po­zo­staje opa­no­wany, nie pod­daje się po­nu­remu na­stro­jowi Maksa. – Wy­gra­li­śmy ogól­no­pol­ski prze­gląd, przy­po­mi­nam ci, że­byś nas nie ścią­gał na dno.

– A poza tym – wtrąca Da­wid – na­sze dwie pio­senki były grane w Ra­diu Wro­cław. Nie mam za­miaru czuć się gor­szy od ja­kie­goś typa tylko dla­tego, że kilka razy wi­dziano go w te­le­wi­zji. Je­den to wy­grał ten pro­gram? O ilu co­kol­wiek sły­sze­li­ście póź­niej? – Pa­trzy na nas, prze­wra­ca­jąc oczami. – No wła­śnie. Przy­je­cha­li­śmy tu przede wszyst­kim w na­grodę, a poza tym dla re­laksu.

– Je­śli na ten re­laks znaj­dziesz czas. – Po­daję mu kartkę z pro­gra­mem.

Da­wid czyta tekst, a na jego twa­rzy po­ja­wia się co­raz więk­sze za­sko­cze­nie.

– Yhm, bar­dziej bym się prze­jął tym niż Oska­rem Mac­nym, Ma­snym czy jak mu tam. – Po­ciera czoło skon­ster­no­wany. – To pew­nie ja­kaś po­myłka. Próba po śnia­da­niu, próba po lun­chu, próba po ko­la­cji. – Da­wid unosi zdez­o­rien­to­wany wzrok znad kartki.

– Masz swoją na­grodę. – Maks wy­mie­rza pełne nie­do­wie­rza­nia spoj­rze­nie w Eryka, po czym wy­rywa kartkę Da­wi­dowi. – Ja pier­dzielę! By­łem pe­wien, że to ściema. My­ślisz, że to moż­liwe?

– Ni­gdy nie by­łem na mu­zycz­nym cam­pingu. – Eryk roz­kłada ręce.

– Co my niby mamy ćwi­czyć? Gamy i pa­saże? – Maks za­czyna się co­raz bar­dziej bu­rzyć.

– Ogar­nijmy ką­piel po ca­ło­noc­nej po­dróży. – Eryk zerka na ze­ga­rek. – Na ra­zie pod prysz­ni­cem. – Roz­ba­wiony wy­mie­rza pa­lec w Da­wida. – Moż­liwe, że ką­pie­lówki nie będą nam po­trzebne. Za pół go­dziny mamy spo­tka­nie z dy­ry­gen­tem, pew­nie wszyst­kiego się do­wiemy.

– Ja już chyba wszystko wiem. – Maks rzuca się na fo­tel. – Mam na­dzieję, że cho­ciaż sklep jest nie­da­leko. Bo zim­nego piwa to mi tu nikt wie­czo­rem nie za­broni wy­pić. O!

– Wśród mo­ich pod­opiecz­nych obo­wią­zuje cał­ko­wity za­kaz spo­ży­wa­nia al­ko­holu. – Męż­czy­zna około czter­dziestki, z ciem­nymi wło­sami po­sta­wio­nymi do góry, w oku­la­rach ze zło­tymi, sty­lo­wymi opraw­kami pio­ru­nuje nas spoj­rze­niem, jakby to wła­śnie po nas spo­dzie­wał się ła­ma­nia za­sad usta­lo­nych przez niego. Jest młody i od razu wi­dać, że mocno wy­ma­ga­jący. Nie chciał­bym się mu sprze­ci­wiać.

– Chyba mu od­wa­liło – szep­cze do mnie Maks. – Mam od pół roku skoń­czone osiem­na­ście lat, co on mi tam bę­dzie...

– Za­pra­szam na fo­rum. – Dy­ry­gent wy­mie­rza ba­tutę pro­sto w Maksa. – Nikt tu nie jest z przy­padku. – Po­waż­nieje jesz­cze bar­dziej, choć wcze­śniej wy­da­wało się to nie­moż­liwe. – Wiem, kogo wy­bra­łem do tego pro­jektu. Wiem, z kim chcę pra­co­wać.

Ob­ser­wuję, jak mój kum­pel za­pada się na krze­śle, a jego twarz, choć przed chwilą była blada, te­raz mieni się ko­lo­rami.

– Za­pro­si­łem was tu, ale nie będę trzy­mał na siłę – do­daje i prze­cho­dzi do opo­wie­ści zwią­za­nych z cam­pin­giem i pró­bami.

Rze­czy­wi­ście cze­kają nas trzy próby dzien­nie. Po­ranna i po­po­łu­dniowa, na któ­rej spo­tkają się wszy­scy uczest­nicy obozu w ra­mach stwo­rze­nia jed­nej wiel­kiej or­kie­stry, oraz wie­czorna, dla po­szcze­gól­nych sek­cji lub osób, które będą po­trze­bo­wały wię­cej czasu na prze­ćwi­cze­nie trud­niej­szych frag­men­tów. Na szczę­ście bę­dzie nas pil­no­wał nie tylko dy­ry­gent – do po­mocy ma jesz­cze dwójkę mło­dych opie­ku­nów, Ma­ria i Agatę, któ­rzy wy­dają się cał­kiem mili. Mu­szą być od nas tylko nie­wiele starsi, bo od razu za­pro­po­no­wali nam, że­by­śmy z nimi prze­szli na „ty”. Po ca­łym tym wstę­pie w mo­jej gło­wie ko­tłuje się mi­lion my­śli. Ni­gdy do­tąd tyle nie ćwi­czy­łem. Może Maks miał ra­cję i rze­czy­wi­ście zna­leź­li­śmy się tu tylko przez przy­pa­dek. Nie je­ste­śmy prze­cież za­wo­do­wymi mu­zy­kami. Wśród Wing­sów to Eryk ma wy­kształ­ce­nie mu­zyczne, pra­wie skoń­czył dwa stop­nie szkoły mu­zycz­nej, choć rzu­cił na­ukę po dzie­się­ciu la­tach. Da­wid, Maks i ja gra­li­śmy za­wsze sami, tak jak lu­bimy, jak sły­szymy... No do­bra, mia­łem przy­godę w dwu­let­niej pry­wat­nej szkole gry na key­bo­ar­dzie, po któ­rej do­sta­łem dy­plom, ale to pra­wie żadne przy­go­to­wa­nie. Na­wet ten skra­wek pa­pieru zo­stał wy­dru­ko­wany na zwy­czaj­nej dru­karce przez dy­rek­torkę szkoły i wy­pi­sany nie­bie­skim dłu­go­pi­sem. W do­datku z błę­dem. Jan Ję­drzej­czak za­miast An­drzej­czak. Nie na­pa­wał dumą, dla­tego nie­zbyt długo wi­siał nad moim biur­kiem.

Sa­mej na­uki w tej po­po­łu­dnio­wej szkółce też nie wspo­mi­nam zbyt do­brze. Za­wsze mia­łem wra­że­nie, że sam je­stem w sta­nie na­uczyć się wię­cej, i rze­czy­wi­ście to ro­bi­łem. Ćwi­czy­łem wie­czo­rami, ze słu­chaw­kami na uszach, wy­szu­ki­wa­łem so­bie co­raz cie­kaw­sze, a jed­no­cze­śnie trud­niej­sze utwory, naj­czę­ściej z ga­tunku mu­zyki roz­ryw­ko­wej. Chyba nie bę­dziemy się tu zaj­mo­wali kla­syką? Or­kie­stra, to brzmi po­waż­nie. Te­raz i ja za­czy­nam po­dej­rze­wać, że mogę nie dać rady. Zer­kam na Eryka, a on po­syła mi krze­piące spoj­rze­nie. Cho­dzimy ra­zem do klasy, znam go zbyt do­brze. Jego obecna mina zna­czy: „okej, przy­znaję, nie bę­dzie ła­two”.

MAJA

Po za­gra­niu kilku gam czuję, że go­rąca struga potu spływa mi po ple­cach. Jak niby mam ćwi­czyć w ta­kim upale? Od­kła­dam skrzypce, ocie­ram czoło i do­pi­jam ostat­nie łyki wody z bu­telki. Ko­niecz­nie mu­szę zna­leźć sklep, nie dam rady grać w ta­kich wa­run­kach, a o sku­pie­niu w ogóle nie ma mowy. Chwy­tam wor­ko­ple­cak i wy­cho­dzę. Na dwo­rze jest zu­peł­nie ina­czej: cie­pło, ale przy­jemne. Lek­kie po­wiewy wia­tru mu­skają mi twarz i ra­miona. Roz­glą­dam się i za­sta­na­wiam, w którą stronę ru­szyć. Po­dobno ten cam­ping ma po­nad czter­dzie­ści hek­ta­rów. Bez na­wi­ga­cji le­piej nie ry­zy­ko­wać. Wy­bie­ram drogę do naj­bliż­szego sklepu i po­dą­żam za wska­zów­kami.

Z od­dali sły­szę szum mo­rza, nade mną po­ru­szają się ko­rony wy­so­kich igla­stych drzew, a po­mię­dzy nimi prze­bły­skują błę­kit nieba i pro­mie­nie słońca. Prze­cho­dzę obok ba­senu, w któ­rym sza­leją dzieci. Mi­jam bo­isko do gry w ko­szy­kówkę, zu­peł­nie pu­ste, pew­nie z po­wodu upału. Na­kła­dam na uszy słu­chawki i już mam włą­czyć apli­ka­cję z mu­zyką, kiedy sły­szę pe­łen re­zy­gna­cji okrzyk.

– Mamma mia! – Ko­bieta w kwie­ci­stym far­tuszku sta­wia na ławce dwie skrzynki pełne po­mi­do­rów, pod­piera się pod boki i bie­rze głę­boki wdech.

– Prze­pra­szam, wszystko w po­rządku? To zna­czy... – Pod­cho­dzę bli­żej i za­sta­na­wiam się, jak to po­wie­dzieć po wło­sku. Uczy­łam się tro­chę przed wy­lo­tem, ale jak wi­dać, po­szło mi dość mar­nie.

– O pro­szę, cam­ping w Ro­sa­pi­ne­cie wita tu­ry­stów z Pol­ski. – Nie­zna­joma pro­stuje się i uśmie­cha przy­jaź­nie.

– Dzię­kuję, to moje pierw­sze go­dziny tu­taj, szu­kam sklepu.

– Jest cał­kiem nie­da­leko.

– Całe szczę­ście, ko­niecz­nie mu­szę się cze­goś na­pić, ale wcze­śniej po­mogę pani.

– Nie trzeba. – Ociera pot z czoła. – Niosę to do kuchni, zo­stało mi kilka kro­ków.

– Dla mnie to ża­den pro­blem. – Chwy­tam jedną skrzynkę i czuję cię­żar w ra­mio­nach. – Za­wsze robi to pani sama?

– Sy­tu­acja jest wy­jąt­kowa, bo nasz po­moc­nik aku­rat ma wolne. Szczę­ście, że na cie­bie tra­fi­łam, dziecko. – Chwyta drugą skrzynkę i od­dy­cha z ulgą. – Tak to można pra­co­wać, od razu mi lżej. Silna z cie­bie dziew­czyna.

– Mieszka tu pani?

– Tak, od­kąd po­zna­łam mo­jego męża Wło­cha, czyli od trzy­dzie­stu lat.

– Piękna hi­sto­ria – wy­rywa mi się i sły­szę w swoim gło­sie sar­kazm, nad któ­rym nie po­tra­fię za­pa­no­wać, więc szu­kam jak naj­szyb­ciej te­matu za­stęp­czego, ale ko­bieta mnie ubiega.

– Co tu ro­bisz? Przy­je­cha­łaś z ro­dzi­cami? Może ze zna­jo­mymi?

– Biorę udział w mu­zycz­nym pro­jek­cie.

Wcho­dzimy do chłod­nego ko­ry­ta­rza, w któ­rym daje się wy­czuć za­pach sma­żo­nego mięsa i ziół.

– Po­staw to tu­taj. – Wska­zuje mi blat.

– Au­rora, amore mio! – Wy­cho­dzi do nas tęgi, wą­saty męż­czy­zna ubrany na biało, który trzyma w ręku drew­nianą łyżkę i chwyta się za głowę.

– Nie musi się o mnie mar­twić, ale za­wsze to robi. Nie uprze­dzi­łam go, że wy­cho­dzę. – Ko­bieta pusz­cza do mnie oko, a póź­niej ca­łuje męż­czy­znę w po­li­czek i mówi coś, czego nie ro­zu­miem. Jej słowa brzmią jak naj­pięk­niej­sza mu­zyka. Są me­lo­dyjne, płynne, śpiewne. Mam wra­że­nie, że uno­szą się i opa­dają ni­czym nuty na pię­cio­li­nii.

– Fran­ce­sco twier­dzi, że na­leżą ci się le­mo­niada i do­bry de­ser. – Wy­rywa mnie z za­chwytu. – Jak masz na imię? – Otwiera lo­dówkę, wy­ciąga z niej dzba­nek pe­łen zło­ci­stego płynu i na­lewa go do dwóch szkla­nek.

– Maja.

– Dzię­kuję ci, Maju. – Po­daje mi le­mo­niadę. – Prze­każ ro­dzi­com, że pięk­nie cię wy­cho­wali.

Spusz­czam głowę, biorę głę­boki wdech i sta­ram się po­zbyć sza­rych my­śli, które nie­uchron­nie nad­cią­gają.

– Na czym grasz? – Pani Au­rora za­czyna być mi­strzy­nią wy­cią­ga­nia mnie z nie­zręcz­nych sy­tu­acji.

– Na skrzyp­cach.

– Ma­ter Dei! Fran­ce­sco! – Zwraca się do męża, a póź­niej znów cza­ruje ję­zy­kiem wło­skim w tak ba­jeczny spo­sób, że wpa­truję się w nią za­uro­czona. – Wiesz, że tata mo­jego męża też był skrzyp­kiem? Grał na na­szym we­selu. Może będę miała moż­li­wość po­słu­chać two­jej gry? – Składa ręce za­uro­czona. – Na tym cam­pingu jest kilka sto­łó­wek, ale to wła­śnie na­sza bę­dzie go­ściła mu­zy­ków z Pol­ski. Cie­szę się, że do nas tra­fi­łaś.

Mąż pani Au­rory do­daje coś po wło­sku, mie­sza­jąc w ogrom­nym garnku.

– Fran­ce­sco mówi, że mieć chody na kuchni to pod­stawa. – Za­tyka usta i za­czyna chi­cho­tać. – Usiądź, na­pij się spo­koj­nie, to twój pierw­szy dzień tu­taj i pew­nie mu­sisz się za­akli­ma­ty­zo­wać. By­łaś już kie­dyś we Wło­szech?

W od­po­wie­dzi kręcę prze­cząco głową.

– A więc gwa­ran­tuję ci, że nie bę­dziesz chciała opusz­czać na­szego kraju. Wło­chy to ma­gia na każ­dym kroku. Ota­cza cię las pi­niowy, kilka me­trów stąd fa­luje Ad­ria­tyk. Tuż obok nas Chiog­gia, We­ne­cja, We­rona. Na ko­la­cję zjesz spa­ghetti car­bo­nara z prze­pisu naj­lep­szego ku­cha­rza, ja­kiego znam, a te­raz spró­bu­jesz na­szej panna cotty, zo­stała nam por­cja z wczo­raj. – Po­daje mi mały pu­cha­rek z biało-czer­woną za­war­to­ścią.

Biorę odro­binę do ust i czuję przy­jemny, słodko-tru­skaw­kowy chłód, a le­mo­niada, lekko kwa­śna, jest naj­pysz­niej­sza, jaką kie­dy­kol­wiek pi­łam. Uśmie­cham się, choć na te­mat po­bytu w tym miej­scu mam zu­peł­nie inne zda­nie niż pani Au­rora.

JASIEK

– Mo­gli­ście wziąć też swoje. – Maks le­dwo unosi ple­cak i krzywi się, kiedy go na­kłada.

– Może od razu torby po­dróżne i wa­lizki. – Da­wid po­pra­wia za­mek, który od­pina się przy ple­caku Maksa.

– Nie mia­łem po­ję­cia, że sklep jest tak da­leko. Nie ma mowy, że­by­śmy ju­tro znów do niego szli. Trzeba mieć za­pasy, i tyle.

– Tro­chę ru­chu nam nie za­szko­dzi – stwier­dzam gło­śno, a Maks od razu pio­ru­nuje mnie spoj­rze­niem.

– Do­bra, chło­paki, od­pa­lam na­wi­ga­cję i wra­camy. – Eryk wy­ciąga z kie­szeni te­le­fon.

– Ra­cja, na­wet nie wiem, w którą stronę ru­szyć, a wszyst­kie domki wy­glą­dają po­dob­nie. – Maks upija kilka ły­ków wody. – Po co oni zro­bili taki mo­loch, prze­cież tu się można zgu­bić! I dla­czego nikt nie do­łą­czył mapy do planu obozu? – Po­iry­to­wany po­pra­wia osu­wa­jące się z ra­mion szelki.

– Wra­ca­jąc do planu... – za­czyna ci­cho Eryk – ju­tro na­wet nie bę­dzie czasu na za­kupy.

Za­czyna się śmiać.

– Se­rio? Cie­bie to bawi?!

– Zo­ba­czymy, jak bę­dzie, jesz­cze nic nie jest prze­są­dzone. Sami sły­sze­li­ście, wie­czorne próby będą do­dat­kowe, dla tych, któ­rzy będą ich po­trze­bo­wali.

– Ty Eryk je­steś w in­nej sy­tu­acji – par­ska Maks. – Nas to pew­nie mi­ster dy­ry­gent wy­śle na wszel­kie moż­liwe. Sły­sze­li­ście go? Pa­nie Ma­twiej­czuk, ba­si­sto ze­społu Wings. – Chło­pak z nie­za­do­wo­le­niem wy­dy­cha po­wie­trze.

– O tak, piękne to było! – Da­wid robi roz­ma­rzoną minę.

– Co?! Co niby było w tym pięk­nego?!

– To, że o nas sły­szał! – Da­wid robi wiel­kie oczy. – Nie je­ste­śmy tacy no name, jak by nam się zda­wało.

– Ciesz się, że nie cie­bie tak wy­wo­łał po na­zwi­sku.

Eryk zerka na mnie i kręci głową w ge­ście po­ro­zu­mie­nia.

Do­cie­ramy do domku, roz­sta­wiamy krze­sła na ma­łym ta­ra­sie, i cho­ciaż lu­bię chło­pa­ków, mam po­czu­cie zmę­cze­nia po kil­ku­na­stu go­dzi­nach spę­dzo­nych ra­zem. Nie je­stem przy­zwy­cza­jony do ta­kiego za­mie­sza­nia wo­kół, czuję, że mu­szę choć tro­chę po­być sam. Spa­cer do sklepu wcale nie był dla mnie zbyt długi, mógł­bym iść jesz­cze da­lej, byle w ci­szy albo z ulu­bioną mu­zyką. Biorę słu­chawki i mó­wię wszyst­kim, że zni­kam na tro­chę.

– Ej, ale na plażę nie mo­żemy sami, sły­sza­łeś. – Maks znów się go­rącz­kuje. – Tylko z opie­ku­nami, całą grupą, jak na ja­kiejś ko­lo­nii dla pod­sta­wówki.

Po­ta­kuję i ru­szam przed sie­bie, de­lek­tu­jąc się wia­trem, słoń­cem i – już po chwili – spo­ko­jem. Czy ze mną jest coś nie tak? Da­wid i Maks, choć wciąż się spi­nają, spę­dzają mnó­stwo czasu ra­zem. Nie wy­glą­dają na zmę­czo­nych swoim to­wa­rzy­stwem, do­ga­dują so­bie i żyją obok bez więk­szych pro­ble­mów. Eryk za­wsze przy­znaje, że nie lubi ci­szy, że woli, kiedy coś się dzieje, kiedy wo­kół są lu­dzie; twier­dzi, że ci­sza wręcz go stre­suje i tylko z Kają może ją zno­sić. A ja – po nie­prze­spa­nej nocy w au­to­bu­sie peł­nym opo­wie­ści, eks­cy­ta­cji, po nie­mal ca­łym dniu w no­wym miej­scu – czuję, że moje ba­te­rie pro­szą o na­ła­do­wa­nie. I co od nie­dawna dziwi mnie naj­bar­dziej? Moja ener­gia bie­rze się z ci­szy i sa­mot­no­ści. Wła­śnie so­bie uświa­do­mi­łem, że te warsz­taty mogą mnie po­skła­dać. Być może nie będę miał czasu na to, by po­być ze sobą, ze swo­imi my­ślami, by od­ciąć się od roz­mów i śmie­chu.

Naj­chęt­niej usiadł­bym te­raz nad mo­rzem, któ­rego szum cały czas sły­szę w od­dali, ale dy­ry­gent tak wy­raź­nie za­zna­czył za­sady po­bytu na warsz­ta­tach, że chyba nikt mu się nie bę­dzie chciał na­ra­żać. Włą­czam mu­zykę i ob­ser­wuję, jak na bo­isko do ko­szy­kówki wcho­dzi dziew­czyna, zrzuca z ra­mion ple­cak i chwyta piłkę. Przez chwilę ko­ły­sze się na ugię­tych ko­la­nach, po czym wy­ko­nuje czy­sty rzut za trzy punkty. Szybko zbiera piłkę spod ko­sza i ba­lan­suje nią po­mię­dzy no­gami. Wszyst­kie ru­chy wy­ko­nuje spraw­nie i płyn­nie, a każdy rzut jest tra­fiony. Za­czy­nam jej po ci­chu ki­bi­co­wać, choć ona sama nie wy­gląda na ani tro­chę za­do­wo­loną z tego, jak do­brze jej idzie. Wy­daje się smutna i nie­obecna, jakby wszyst­kie ge­sty wy­ko­ny­wała me­cha­nicz­nie. Po­do­bają mi się kok upięty na czubku głowy i fa­lu­jące wo­kół niego ciemne sprę­żynki wło­sów. Spor­t­smenka w sze­ro­kich spoden­kach do ko­lan i adi­da­sach, to­tal­nie nie mój typ, a nie mogę ode­rwać od niej wzroku. Jej za­wzię­tość jest wręcz hip­no­ty­zu­jąca. Na­wet nie miał­bym od­wagi do niej do­łą­czyć, sko­si­łaby mnie jed­nym rzu­tem.

Osta­tecz­nie dziew­czyna mocno od­rzuca piłkę, chwyta ple­cak i wy­cho­dzi przez furtkę w ogro­dze­niu z de­ter­mi­na­cją wy­pi­saną na twa­rzy. Czuję, jak drgają mi ką­ciki ust, i choć bar­dzo chciał­bym to po­wstrzy­mać, uśmie­cham się, a ona na chwilę przy­staje. Chyba wła­śnie uświa­do­miła so­bie, że pod­czas roz­gry­wek nie była zu­peł­nie sama. W uszach roz­brzmiewa mi pio­senka, a dziew­czyna spusz­cza głowę i od­cho­dzi.

Uśmie­cham się do cie­bie

Choć czę­sto o tym nie wiesz...

MAJA

Otwie­ram fu­te­rał, chwy­tam in­stru­ment i sły­szę swoje wła­sne wes­tchnie­nie. Igno­ruję je, do­kład­nie tak jak nie­chęć, która wierci mi dziurę w gło­wie. Mo­gła­bym pójść na plażę, na lody, na spa­cer, ale póki nie po­święcę kilku go­dzin na gra­nie, mój dzień nie bę­dzie speł­niony.

Wo­dzę smycz­kiem po stru­nach, a my­śli za­miast za me­lo­dią po­dą­żają krótką drogą, którą dziś prze­by­łam. Błę­kit nieba, wy­so­kie drzewa, szyszki pod no­gami, za­pach lasu i mo­rza, szum fal w od­dali. Pani Au­rora i pan Fran­ce­sco, orzeź­wia­jąca le­mo­niada, tru­skaw­kowy de­ser. Bo­isko... – jak do­brze, że tu jest! Od­bi­ja­nie piłki to jedna z nie­wielu form re­laksu, ja­kie znam. Prze­cho­dzi­łam obok i mu­sia­łam rzu­cić kilka razy.

I jesz­cze ten chło­pak! Pa­trzył na mnie tak in­ten­syw­nie, że mia­łam ochotę od razu do­wie­dzieć się, co jest ze mną nie tak. Przy­bie­głam do domku jak naj­szyb­ciej, przyj­rza­łam się do­kład­nie swo­jemu od­bi­ciu, ale ni­czego dziw­nego nie za­uwa­ży­łam. Może mnie z kimś po­my­lił.

JASIEK

Kiedy tylko wy­cho­dzimy z chło­pa­kami z domku, ła­pię się na tym, że od razu wy­pa­truję nie­zna­jo­mej ciem­no­wło­sej ko­szy­karki.

– Mu­simy usta­lić, kto od­po­wiada za klucz. – Da­wid za­myka drzwi i pa­trzy na nas za­gad­kowo. – Co się tak dzi­wi­cie? Na obo­zach za­wsze tak jest.

– No pro­szę. – Jak zwy­kle szybko od­po­wiada mu Maks. – Nie chwa­li­łeś się, że już masz w tej dzie­dzi­nie dok­to­rat i ha­bi­li­ta­cję!

– Da­wid ma ra­cję. – Eryk po­pra­wia roz­wi­chrzoną ciemną grzywę. – Ja bym dał klu­cze Jaś­kowi, jemu z na­szej ekipy ufam naj­bar­dziej.

Da­wid rzuca mi klu­cze, a z jego miny wnio­skuję nie­za­do­wo­le­nie.

– Nie rób­cie ta­kich min, wie­cie prze­cież, o czym mó­wię. Ja­siek jest naj­bar­dziej roz­gar­nięty i spo­kojny, nie ma dur­nych po­my­słów. I na pewno ma lep­szą pa­mięć niż my wszy­scy ra­zem wzięci.

Moja pa­mięć w tym mo­men­cie zo­stała za­pro­gra­mo­wana jed­no­kie­run­kowo. Choć przyj­muję za­szczytną rolę w na­szym ze­spole, nie mogę oprzeć się wra­że­niu, że moja szyja ob­raca się zde­cy­do­wa­nie czę­ściej niż zwy­kle, a oczy wy­pa­trują dziew­czyny w spor­to­wym stroju. Za­uwa­żam kilka osób, które mi­gnęły mi już pod­czas spo­tka­nia albo w au­to­bu­sie, ale jej nie ma. I wła­ści­wie trudno się dzi­wić, prze­cież to ogromny cam­ping.

Wcho­dząc na sto­łówkę, uświa­da­miam so­bie, jak bar­dzo zgłod­nia­łem. Na sto­łach cze­kają już pa­ru­jące por­cje ma­ka­ronu. Pach­nie obłęd­nie! Po spró­bo­wa­niu stwier­dzam, że to naj­lep­sza car­bo­nara, jaką kie­dy­kol­wiek ja­dłem. Kiedy koń­czę, uno­szę wzrok, by po­wie­dzieć chło­pa­kom, że dla ta­kich dań mogę zno­sić próby choćby cztery razy w ciągu dnia, ale tuż za Ery­kiem za­uwa­żam... ją! Do­piero za­czyna jeść, robi to po­woli, de­lek­tuje się sma­kiem. Nie unosi wzroku znad ta­le­rza, wszy­scy wo­kół niej roz­ma­wiają, dziew­czyny chi­cho­czą, a ona jest jakby od­cięta od oto­cze­nia. Usia­dła obok naj­bar­dziej traj­ko­czą­cych dziew­czyn, które ko­ja­rzę z au­to­busu. Może jest Włoszką i na­wet nie ro­zu­mie, o czym mó­wią. Cho­ciaż je­śli wziąć pod uwagę to, co od nich sły­sza­łem, może i le­piej, żeby nie ro­zu­miała.

Jaka szkoda, że już skoń­czy­łem, chło­paki też, a ona na­wija po jed­nej nitce ma­ka­ronu, jakby jej nie sma­ko­wało.

– Ja­siek, halo. – Maks ma­cha mi nad głową. – Mi­ski pu­ste, a w lo­dówce wiesz, co na nas czeka.

Nie­chęt­nie wstaję, pró­buję ja­koś przy­cią­gnąć do sie­bie jej spoj­rze­nie, ale siłą my­śli i wy­obra­żeń jest to nie­moż­liwe. Od­cho­dzę z na­dzieją, że jesz­cze ją spo­tkam. Mu­szę ją po­znać!

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: