- promocja
- W empik go
Musisz iść - ebook
Musisz iść - ebook
Bohaterką powieści jest Anna, kobieta o silnej osobowości, która ma za sobą ponurą przeszłość. Jest ona ściśle związana z Wołyniem, gdzie wychowywała się jako dziecko. Obecnie Anna mieszka w Lublinie i tyle, na ile potrafi, pomaga swojej jedynej wnuczce Agnieszce, która pragnie zostać matką. Po wielu perypetiach młoda kobieta decyduje się na surogację w Ukrainie. Gdy wybucha epidemia spowodowana przez koronawirusa, jej sprawy życiowe komplikują się. Jedną z niewielu osób, które mogą pomóc Agnieszce, jest Anna. Akcja powieści toczy się w dwóch płaszczyznach czasowych. Pierwszą stanowią lata, w czasie których dochodzi do rzezi wołyńskiej. Drugą obejmują lata w trakcie toczącej się pandemii.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788396114723 |
Rozmiar pliku: | 4,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mała, bosonoga, ubrana w koszulę nocną dziewczynka biegnie przez pole, na którym skoszono niedawno żyto. Przed nią znajduje się kolejny zagon zboża, na którym nie odbyły się jeszcze żniwa. Wystająca z ziemi, nierówno ścięta słoma rani ją w stopy. W pewnym momencie biegnąca dziewczynka zahacza nogą o wystający z ziemi kamień i pada jak długa ciężko dysząc. Ból, który pierwotnie pojawił się w paluchu, eksploduje z całą siłą i roznosi się po całym ciele.
– Mamo! – krzyczy. – Mamo!
– Aniu, wstawaj! Szybko! Bo nas złapią!
Kobieta z niemowlęciem na ręku wbija w leżącą przerażony wzrok.
– Ale boli mnie noga!
– Musisz wstać i biec razem ze mną! Ukraińcy są tuż tuż! Jeśli nie wstaniesz, dopadną nas i zabiją!
Dziewczynka podpierając się rękami, z trudem unosi się do góry. Kobieta przesuwa niemowlę na lewą rękę, a prawą chwyta za nadgarstek płaczącą córkę.
– Wytrzymaj jeszcze trochę. Tu niedaleko jest rów. Schowamy się do niego.
Dziecko z zapłakaną twarzą, ciągnięte przez kurczowy uścisk dłoni matki, posłusznie biegnie dalej. Po pokonaniu zagonu rżyska, wskakują do rowu wypełnionego w połowie wodą. Dziewczynka doznaje niewielkiej ulgi, czując, jak chłodny nurt potoku obmywa jej obolałe stopy. Ciężko oddycha przez otwarte usta, a jej szeroko rozwarte źrenice próbują przebić ciemność.
W pewnym momencie, na wprost jej wzroku, na tle ciemnego nieba pojawia się czerwona łuna.
– Mamo, co to jest? – pyta, nie potrafiąc oderwać oczu od jasnej poświaty rozlewającej się po nieboskłonie.
Kobieta ze spazmem wciąga powietrze, a następnie z trudem odpowiada:
– To pali się nasza stodoła.
– Jak to? Dlaczego?
– To Ukraińcy. Podpalili ją.
– Dlaczego to zrobili?
– Nie wiem.
Kobieta z rezygnacją opuszcza głowę. Po policzkach spływają jej łzy wielkości grochu, żłobiąc rowki na zakurzonej twarzy, a jej klatka piersiowa nieregularnie unosi się do góry.
Nagle dzielącą ich od domu przestrzeń wypełnia przeraźliwy męski krzyk. Dziewczynka w jednej chwili cała drętwieje. Kilka sekund później, wbijając palce w trawę, wspina się na brzeg rowu. Wtedy w oddali dostrzega swojego ojca. Jakiś mężczyzna wbija mu widły w piersi, a inny prawie w tej samej chwili podbiega i siekierą uderza go w głowę.
Dziewczynka, jakby trafiono ją twardą pięścią w brzuch, zgina się w pół i osuwa w dół. Jej ciałem wstrząsają torsje. Drżące nogi nie są w stanie utrzymać ciężaru wątłego ciała. Wpada do wody. Matka, która z trudem trzyma się na nogach, łapie ją za włosy i przyciąga do siebie. Obie mocno obejmując się, płaczą, a prze ich zaciśnięte spazmem krtanie z trudem przedostaje się powietrze.
– Dlaczego…? – pyta dziewczynka, nie potrafiąc dokończyć zdania.
Matka mocno dociska głowę córki do swojego brzucha.
– Nie wiem – z trudem odpowiada kobieta.
– Przecież nie zrobiliśmy im nic złego.
– Tak, to prawda.
– To dlaczego?
– Bo ci ludzie zamienili się w bestie, a żądza krwi pozbawiła ich rozumu.
Przez dłuższą chwilę dziewczynka i kobieta obejmując się, stoją niczym dwa pozbawione życia wraki.
Niemowlę zawinięte w chustę nagle cicho zakwiliło. Kobieta, jakby wyrwano ją z letargu, szybko dotknęła jego twarzy.
– Cicho – szepnęła.
Aby uspokoić oseska, wysuwa spod luźnej bluzki sutek i przystawia do jego ust.
– Wychodźcie! Nie chowajcie się! Mam dla was jedzenie! – gdzieś w oddali pojawił się męski głos.
Dziewczynka ożywiła się.
– Mamo. To Wasyl. On nam pomoże.
– Cicho. Nie odzywaj się. To Ukrainiec.
– Ale…
Matka przykłada dłoń do ust córki, aby stłumić jej głos.
– To może być podstęp – odzywa się cicho.
– Wychodźcie! Nie bójcie się! To ja, Wasyl! Wasz dobry sąsiad! – głos Ukraińca sprawiał wrażenie przymilnego.
Kobieta uwalnia córkę, aby zająć się niemowlęciem, które staje się coraz bardziej niespokojne.
– Ania! Moja córka Zoja ma dla ciebie zabawkę! – głos Ukraińca stawał się bardziej wyraźny i jakby odrobinę bliższy. – Nie bój się! Zoja czeka na ciebie! Ona chce się z tobą pobawić!
Ośmielona ostatnimi słowami mężczyzny dziewczynka wspina się na brzeg rowu. W tej samej chwili jej wzrok krzyżuje się ze wzrokiem Wasyla. Idący ciężkim krokiem mężczyzna nagle przyspiesza i rozciąga usta w szerokim uśmiechu zadowolenia tak, że z łatwością można było mu policzyć zepsute z przodu zęby. Parę sekund później bierze rozmach siekierą, którą trzymał dotychczas schowaną za plecami. Ostrze narzędzia jest zakrwawione. Dziewczynka próbuje odskoczyć do tyłu, ale jest za późno. Siekiera spada na jej głowę.
Anna Niosko wciągnęła ze świstem powietrze w płuca i raptownie usiadała na łóżku, w którym od kilku godzin spała. Jej serce zabiło boleśnie, a oczy rozszerzyły się do granic możliwości.
Kobieta potoczyła wystraszonym wzrokiem po pokoju. Niedawno skończyła osiemdziesiąt pięć lat i coraz trudniej znosiła senne koszmary, które w ostatnich miesiącach nawiedzały ją dość często. Dlaczego tak się działo? Odpowiedź na to pytanie wydawała jej się prosta. W dniu, w którym Rosja zaatakowała Ukrainę, a do Polski zaczęła napływać fala uchodźców, pojawiły się w niej dawne lęki.
Były one ściśle powiązane z tym, co przeżyła jako małe dziecko na Wołyniu, który w latach międzywojennych należał do Polski, a obecnie znajdował się w granicach Ukrainy.
Kobieta pokręciła głową.
Wołyń. Lata jej wczesnej młodości...
Niekiedy wydawało jej się, że tak duży upływ czasu od zakończenia drugiej wojny światowej zaleczył w niej dawne, bolesne rany, ale teraz coraz częściej odnosiła nieodparte wrażenie, że było to tylko złudzenie.
Nie, nie była przeciwniczką udzielania pomocy Ukraińcom, których napadła podstępnie armia rosyjskich żołdaków Putina. Zawsze uważała, że bliźnim, którzy znaleźli się w skrajnej sytuacji, należało bezwzględnie pomagać. Nie było od tej reguły odstępstwa, a już szczególnie wtedy, gdy ich życie było zagrożeniu.
Ale wtedy, na Wołyniu, gdy miała pięć lat, ona sama o mało nie straciła życia z rąk Ukraińców, którzy ze spokojnie żyjących ludzi, z dnia na dzień przeistoczyli się w krwiożercze i bezlitosne bestie. Bestie, które zabijały niemowlęta, małe dzieci, kobiety i mężczyzn tylko dlatego, że byli Polakami.
Wioska, w której żyła jako małe dziecko, odkąd sięgała pamięcią, wydawała jej się oazą spokoju. Jej mieszkańcy byli dla siebie życzliwi, pomagali sobie w potrzebie, wspólnie obchodzili święta, a na ich twarzach nigdy nie gościła zawiść. Jej najbliższa przyjaciółka Zoja zapraszała ją do siebie do domu, podobnie jak ona zapraszała Zoję. Najkrócej ujmując, stosunki mieszkających w jednej wiosce Ukraińców i Polaków, układały się poprawnie.
Ale to wszystko zmieniło się w jednej chwili.ROZDZIAŁ 1
RZECZPOSPOLITA POLSKA. WOŁYŃ. LATO 1943.
Lekkie stuknięcie ramy okiennej obudziło pięcioletnią dziewczynkę, która spała na drewnianym łóżku z siennikiem.
Dziewczynka uniosła głowę, a następnie prawą ręką odgarnęła długie, jasne, spłowiałe od słońca włosy do tyłu i spojrzała przed siebie. Jej wzrok od razu wyłowił rozłożyste gałęzie drzew owocowych, które rosły w sadzie na wprost okna. Po zielonych liściach ślizgały się promienie słońca. Nie musiała wytężać słuchu, aby usłyszeć dochodzący z głębi sadu śpiew ptaków, które każdego ranka urządzały prawdziwy koncert. Nie znała ich wszystkich, ale wiedziała, że najwięcej hałasu robiły jak zwykle wróble.
Pięciolatka odgarnęła pościel, opuściła stopy na drewnianą podłogę, a następnie zbliżyła się do okna, wygładzając po drodze fałdy koszuli nocnej, którą miała na sobie. Widok, który ujrzała na zewnątrz wprawił ją w dobry nastrój.
Na moment zatrzymała spojrzenie swoich niebieskich oczu na drzewie wiśni, które nazywało się tak samo jak ona: Anna. Dowiedziała się o tym od ojca. Gdy pięć lat temu przyszła na świat, jej rodzic, aby upamiętnić tamto wydarzenie, posadził w sadzie wiśnię i nazwał ją jej imieniem. Gałęzie drzewa oblepione były czerwonymi owocami.
Podobnie było z dębem, który ojciec posadził pięć miesięcy temu w pobliżu bramy wjazdowej, krótko po tym, jak urodził się jej brat, Stasiu.
Ania uśmiechnęła się do siebie. Według wszelkich znaków na niebie i ziemi, dzisiejszy dzień zapowiadał się na pogodny i słoneczny.
Pełna wewnętrznej radości odwróciła się na pięcie. Przeszła do stołu, na którym stał okrągły, biały wazon, lśniący niczym mleczny kryształ. Wczoraj włożyła do niego pęk goździków i róż, które mieniły się czerwonym kolorem. Kwiaty roztaczały wokół siebie przyjemny zapach. Pośrodku bukietu znajdował się samotny biały rumianek z żółtą główką, który znalazła wczoraj wieczorem tuż przy płocie okalającym ich domostwo.
Ania pochyliła głowę i wciągnęła zapach kwiatów. Tak, pomimo wielu niedogodności, ten dzień zapowiadał się wspaniale.
Niedogodności.
Może istniało inne słowo na nazwanie tego, co działo się od pewnego czasu w ich wiosce, bo jak sama zauważyła, jej mieszkańcy nie wyglądali na zbyt szczęśliwych. A stało się to wtedy, gdy wkroczyli do niej najpierw Rosjanie, a jakiś czas później przepędzili ich Niemcy, zajmując ich miejsce. Ojciec tłumaczył jej, że najpierw znaleźli się pod sowiecką, a później hitlerowską okupacją, ale ona niewiele z tego rozumiała. Tata również mówił jej, że Rosjanie okradli wioskę ze wszystkiego, co wpadło im w ręce, a Niemcy nałożyli na mieszkańców kontrybucję. „Co to jest kontrybucja?”, spytała, nie rozumiejąc tego skomplikowanego słowa. Ojciec wyjaśnił jej, że zostali zmuszeni do oddawania żywności Niemcom. „Czy to znaczy, że zabraknie dla nas jedzenia?”, dociekała dalej. „Nie wiem – odparł z zafrasowaną miną. – Ale może tak się zdarzyć”.
Choć na początku była bardzo przejęta niewygodami związanymi z okupacją, to obecnie nie zaprzątała sobie nimi aż tak bardzo głowy. No bo co ona mogła na to poradzić?
W przeciwieństwie do niej, jej rodzice sprawiali wrażenie zmartwionych i nie uśmiechali się tak często, jak ona by tego oczekiwała. Całe szczęście, że miała dobrą przyjaciółkę Zoję, która była Ukrainką i mieszkała tuż po sąsiedzku. Dzisiaj planowała się z nią spotkać. Wcześniej ustaliły, że będą bawić się w czarownice, a może w dobre wróżki i spróbują ustalić, co stało się z Szulimem Mejerem, Żydem, który mieszkał w drewnianym domu na końcu wioski. Ojciec mówił jej, że Niemcy zamknęli go w getcie i zmusili do niewolniczej pracy, jak większość zamieszkujących okolice Żydów. Ale ona nie potrafiła w to uwierzyć. Szulim wydawał jej się zbyt bystrym chłopakiem, aby dać się złapać hitlerowcom. Niekiedy wydawało jej się, że w niektóre noce, w jego domu pojawiało się nikłe światło. A zatem Szulim musiał gdzieś się ukrywać. Gdzie? No cóż, dzisiaj z Zoją, jako wróżki, spróbują to ustalić.
To był plan na dzisiaj. A jutro?
Jutro, czyli w niedzielę, postanowiła, że pójdzie z Zoją na mszę do znajdującej się w wiosce cerkwi. Była tam już kilka razy i zawsze podobały jej się te wypady. Niezmiernie przypadło jej do gustu wnętrze tej drewnianej małej świątyni, w której za każdym razem mogła podziwiać kolorowe ikony, przedstawiające oblicza nieznanych jej świętych mężczyzn. Jeszcze bardziej podobały jej się śpiewy ukraińskiej ludności. Ich rozśpiewane, melodyjne głosy wywoływały w niej przyjemne i trudne do określenia drżenie wnętrza ciała. A gdy patrzyła na rozmodlone twarze Ukraińców, wydawało jej się, że nie ma bardziej serdecznych i dobrodusznych ludzi na świecie.
Po takich eskapadach czuła się bardziej uduchowiona i jakby lepsza. Wracając z Zoją do domu w towarzystwie jej rodziców zawsze mocno trzymała ją za rękę i uśmiechała się do niej.
W wiosce nie było polskiej świątyni. Najbliższa znajdowała się w Kisielinie, aby do niej dotrzeć na niedzielną mszę ojciec zaprzęgał konie do powozu. Gdy jechali na furmance bitym traktem do Kisielina podziwiała rozległe pola, na których rosły zboża, a nieco dalej zielone lasy. „Czyż Wołyń nie jest piękny?”, pytał ojciec, zataczając ramieniem koło. Razem z matką zawsze przytakiwały mu głowami. „Tutaj jest nasza ojcowizna – ciągnął dalej tata – i zawsze będziemy ją traktować jak naszą małą ojczyznę”.
Gdy dojeżdżali do Kisielina z daleka obejmowali spojrzeniami strzeliste mury kościoła i jego blaszany dach. „Ta świątynia przeżyje nas wszystkich”, mawiał ojciec, patrząc z podziwem na ogromną budowlę. „Kiedyś ją namaluję”, odpowiadała poważnym tonem dziewczynka. „Naprawdę?”, dziwił się ojciec. „Tak – zapewniała. – I Kisielin też”.
– Ania, chodź na śniadanie! – głos matki wyrwał z rozmyślań małą dziewczynkę.
Pięciolatka szybko przebrała się w jednoczęściową, sięgającą do kolan sukienkę o oliwkowym kolorze. Na stopy włożyła sandały, a następnie otworzyła drzwi prowadzące do małego przedpokoju, z którego od razu przeszła do skromnie umeblowanej kuchni.
– Umyj się – matka nalała wody z wiadra do metalowej miski, która stała na taborecie przy małej komodzie.
Dziewczynka zanurzyła ręce w chłodnej wodzie, a następnie umyła twarz. Gdy wycierała się szorstkim ręcznikiem, zerknęła na stół. Jak zwykle znajdował się na nim pokrojony chleb własnego wypieku, a z talerza dymiła zalewajka.
Usiadła przy stole na drewnianym krześle.
– Mamo, czy mogę pójść dzisiaj do Zoi? – spytała, sięgając po łyżkę.
Trzydziestoletnia, średniego wzrostu kobieta odwróciła się od kuchni i uśmiechnęła do córki. Jasny warkocz, w który zaczesała dzisiaj włosy, poruszył się między łopatkami. Od przodu ciemną sukienkę, którą miała na sobie osłaniał biały fartuch. Wiedziała, że jej córka przyjaźni się z małą Ukrainką i tak naprawdę nie miała nic przeciwko temu. Ona sama także spotykała się z matką Zoi. Od czasu do czasu zazwyczaj wieczorami siadała z nią na ławce przed domem i we dwie śpiewały ukraińskie dumki. Anastazja miała wspaniały głos i niejedna zawodowa śpiewaczka mogłaby jej tego pozazdrościć.
– A co chcecie robić? – spytała.
– Dzisiaj zamienimy się we wróżki.
– O! Naprawdę? A czym wróżki będą się zajmować? – Natalia zatrzymała uważny wzrok na dziecku.
– Będziemy próbowały ustalić, gdzie podziewa się Szulim.
Kobieta ciężko westchnęła i odparła:
– Przecież tata ci mówił, że Szulim, podobnie jak wszyscy Żydzi z wioski został wywieziony przez Niemców do getta.
– A mnie się wydaje… – zaczęła Ania, ale prawie natychmiast ugryzła się w język. Nie chciała tłumaczyć matce, że niekiedy nocami widywała nikłe światło w oknach domu Szulima.
Kobieta potrząsnęła głową.
– Możesz iść do Zoi – powiedziała. – Ale nie zapomnij wrócić na obiad.
Ania, jakby nagle nabrała większego apetytu, pochwyciła kromkę chleba i odgryzła duży kęs.
– Stasiu śpi? – spytała.
– Tak – odpowiedziała Natalia. – Ale zapewne niedługo się obudzi i będę musiała go nakarmić.
Kilkanaście minut później, gotowa do wyjścia z domu dziewczynka zatrzymała się przy drzwiach.
– Tylko nie zapomnij wrócić na obiad – przypomniała jej matka.
– Dobrze, mamusiu.
– A swoją drogą... – odezwała się Natalia.
– Co takiego mamo?
– Nie słyszałaś przypadkiem, o czym ostatnio mówią u siebie w domu rodzice Zoi?
– Nie.
– A tata Zoi nic nie mówi na nasz temat?
– Wujek Wasyl zawsze mi powtarza, że jesteśmy ich najlepszymi sąsiadami na świecie.
Po chwili namysłu dziewczynka spytała:
– A dlaczego o to pytasz?
– Ot, tak. Po prostu – odparła Natalia.
Nie chciała martwić córki informacjami, że słyszała ostatnio dziwnie brzmiące i niepokojące wieści o Polakach zamieszkałych w innych częściach Wołynia. Że prawdopodobnie są oni terroryzowani przez Ukraińców, a ich przywódca, Stepan Bandera, nawołuje wręcz do mordów.ROZDZIAŁ 2
BARCELONA 2015
Po obejrzeniu wnętrza kościoła Santa Maria del Pi ruszyli w kierunku katedry świętej Eulalii. Pogoda była wręcz wymarzona na zwiedzanie zabytków Barcelony i obojgu dopisywały dobre humory. Poprzedniego dnia obejrzeli secesyjny kościół Sagrada Familia, najważniejszy i najbardziej monumentalny obiekt w mieście, którego projektantem był najsłynniejszy Katalończyk, Antonio Gaudi.
Kobieta obróciła ładną, smagniętą słońcem twarz do męża i uśmiechnęła się.
– Nawet przez myśl mi nie przeszło, że urodziny będę spędzać w Barcelonie – odezwała się. – Artur, sprawiłeś mi wspaniałą niespodziankę.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł mężczyzna. Jego pociągłą twarz rozjaśnił uśmiech.
Miał na sobie czarny T-shirt z literową aplikacją FCK PTN i niebieskie dżinsy. Mężczyzna zakładał tę koszulkę zawsze, gdy nadarzała się ku temu okazja, aby zademonstrować swoją dezaprobatę dla Putina, rosyjskiego przywódcy, który zaatakował Czeczenię, dopuszczając się masowych mordów ludności. Gdy poruszył głową, jego ciemne, lekko falowane włosy poruszył niewielki powiew wiatru.
Kobieta pociągnęła męża za ramię w swoją stronę, wspięła się na palce stóp i pocałowała go w policzek. Jej kasztanowe włosy przesunęły się na tył białej bluzki, którą miała na sobie. Podobnie jak mąż, rano założyła niebieskie dżinsy.
– Jeszcze raz bardzo ci dziękuję – wyszeptała wprost do ucha mężczyźnie.
Artur objął żonę w pasie i przytulił do siebie. Prawie w tej samej chwili zatrzymał wzrok na ogródku przed restauracją, w którym stoliki i rattanowe krzesełka tonęły w promieniach słońca.
– Krysiu, proponuję, abyśmy na chwilę usiedli i wypili po kieliszku czerwonego wina – odezwał się. – Co ty na to?
– Zrobię to z wielką przyjemnością.
Zajęli nagrzane od słońca krzesła, a gdy zjawił się kelner, zamówili cabernet sauvignon i espresso.
– Twoje zdrowie, kochanie – mężczyzna uniósł kielich i spojrzał na żonę roześmianym wzrokiem.
– Dziękuję – odparła, nie kryjąc zadowolenia. – Mogłabym spędzać z tobą takie weekendy częściej.
– Gdybym tyko mógł…
– Tak, wiem – Krystyna upiła łyk wina. – Praca, praca, praca.
Jej mąż był lekarzem onkologiem i znaczną część jego życia pochłaniały obowiązki. Nie kryła z tego powodu niezadowolenia. Niekiedy mówiła mu, aby wyluzował i spędzał z nią więcej czasu, ale niewiele udało jej się uzyskać. Dlatego teraz była pełna uznania, a jednocześnie bardzo szczęśliwa, że zorganizował specjalnie dla niej wypad do Barcelony. Gdy kilka dni przed wylotem pokazał jej bilety lotnicze o mało nie podskoczyła z radości pod sufit.
Agnieszka, ich piętnastoletnia córka, została pod opieką babci Anny. Nie miała ochoty na wylot do Hiszpanii, choć Artur pytał ją o to wcześniej.
– Kiedy zrobisz mi ponownie taką niespodziankę? – spytała Krystyna, zatrzymując roześmiany wzrok na mężu.
Mężczyzna przybrał pozę głęboko zamyślonego. Chwilę później skrzyżował wzrok ze wzrokiem żony, a następnie ujął ją za rękę i uśmiechnął się.
– Gdzie następnym razem chciałabyś, kochanie, polecieć? – spytał.
Przez kilka krótkich sekund kobieta zastanawiała się, a następnie odparła:
– Do Aten.
– O! Ciekawy pomysł – podchwycił Artur. – A dlaczego akurat tam?
– Jest wiele powodów, dla których chciałabym tam polecieć – odparła Krystyna. – Ale pierwszy i najważniejszy, jaki mi się nasuwa to zobaczyć kolebkę europejskiej cywilizacji i pooddychać powietrzem, którym oddychali Sokrates, Platon, Fidiasz i wielu innych wielkich Greków.
W ogródku przed restauracją pojawili się nowi turyści: kobieta i mężczyzna o oliwkowej cerze. Oboje wyglądali na trzydziestokilkulatków. Głośno rozmawiając i co jakiś czas wybuchając gwałtownym śmiechem, zajęli stolik.
– Włosi – odgadł Artur, zerkając w kierunku nowo przybyłych.
– Masz rację – przytaknęła Krystyna, wsłuchując się w rozmowę cudzoziemców. – Oni są zawsze tacy hałaśliwi.
Artur upił łyk wina i spojrzał na żonę.
– Wiesz, skąd pochodzi faszyzm? – spytał niespodziewanie.
– Z Niemiec? – odpowiedziała pytaniem na pytanie kobieta.
– Nie. Z Włoch – wyjaśnił mężczyzna. – To Włosi stworzyli faszyzm, a ich państwo w latach międzywojennych było pierwszym faszystowskim państwem. Rządził nim Benito Mussolini, zbrodniarz, którego śmiało można ustawić obok takich degeneratów jak Hitler i Stalin.
Kobieta machnęła ręką, jakby chciała odpędzić od siebie natrętną muchę.
– To już jest historia – stwierdziła.
– Masz rację – zgodził się Artur. – Ale nie należy o niej zapominać.
– Ale dzisiejsze Włochy to zupełnie inne państwo – spróbowała zaprotestować kobieta.
Mężczyzna nie tracąc rezonu, potrząsnął głową, a następnie skonstatował:
– Dzisiejsze Włochy to mafia, Silvio Berlusconi i bunga – bunga.
Krystyna lekko westchnęła i ujęła kielich z winem.
– Wróćmy lepiej do przyjemniejszego tematu – podrzuciła.
– Jakiego?
– Do Aten.
W tym momencie do stolika, przy którym siedzieli Włosi, podszedł około dziesięcioletni chłopiec. Kalecząc język angielski, powiedział, że jest uchodźcą z Afganistanu, nie ma za co żyć i bardzo prosi o wsparcie.
– Zjeżdżaj, mały obdartusie! – warknął po angielsku Włoch.
Chłopiec opuścił głowę i z zawiedzioną miną ruszył do stolika, który zajmowali Artur i Krystyna. Zanim zdążył wypowiedzieć słowo, Artur wyciągnął z portfela banknot o nominale dziesięciu euro.
– Niech pan tego nie robi! – zawołał nagle Włoch, unosząc się z krzesła. – To robactwo rozpełzło się po całej Europie i wszędzie tylko żebrzą!
Artur zmierzył mężczyznę twardym wzrokiem.
– Mam dla pana propozycję – odezwał się po angielsku.
– Jaką?
– Niech pan pójdzie na najbliższe skrzyżowanie i zobaczy, czy nie czeka tam na pana Benito Mussolini.
Włoch, jakby oberwał mokrą ścierą w twarz, odwrócił się, powiedział coś do swojej towarzyszki, a następnie oboje gestykulując gwałtownie rękami wyszli z ogródka.
Krystyna zatrzymała zdumione spojrzenie na mężu.
– Dlaczego mu to powiedziałeś? – spytała.
Artur ciężko westchnął i odparł:
– Bo nie znoszę takich ludzi. Wydaje im się, że są pępkiem świata, a kłamliwe opinie, jakie wygłaszają na temat innych osób są jedynymi i niepodważalnymi prawdami.
Kobieta dopiła wino, a następnie dotknęła dłoni męża.
– Chodźmy do katedry świętej Eulalii – powiedziała. – Chwila zadumy dobrze nam zrobi.
Po opuszczeniu ogródka, Krystyna czując, jak robi jej się lekko na sercu, przytuliła się do boku męża. Nawet uśmiechnęła się do siebie w duchu na wspomnienie widoku oburzonych Włochów. Choć nie znosiła sytuacji, które wywoływały w niej niepotrzebną irytację w myślach przyznała Arturowi rację. Ludzie, tacy jak ten chłopiec z Afganistanu od wielu lat uciekali przed wojnami, prześladowaniami i głodem, oczekując jakiejkolwiek pomocy i lepszego życia, a ich jedynym fatum było to, że urodzili się w niewłaściwym miejscu i czasie. Ci, którzy ich oceniali nie zawsze zdawali sobie sprawę, ile ci nieszczęśnicy musieli pokonać potwornych przeciwności losu, aby znaleźć się w takim miejscu, jak to. Po przybyciu do Europy byli pełni nadziei i ufności, ale jednocześnie nie potrafili pozbyć się wątpliwości i lęków, bo bagaż ciężkich i jakże trudnych doświadczeń, które przywlekli ze sobą, zrósł się z nimi niczym niechciany garb. A jakby tego było mało, spotykali na swojej drodze wrogo nastawionych do siebie ludzi, jak choćby tych Włochów.
Tak, zachowanie tego Włocha to przepis na prawdziwą katastrofę. Ostatecznie, kto nie chciałby wieść szczęśliwego życia?
Kobieta ciężko westchnęła, dochodząc do wniosku, że zwyczajna ludzka przyzwoitość stała się dzisiaj towarem deficytowym.
Chwilę później uniosła głowę i potoczyła wzrokiem po beztrosko spacerujących ulicami Barcelony turystach. Ich twarze sprawiały wrażenie promiennych – w przeciwieństwie do twarzy tamtego chłopca. Przez głowę nagle przemknęła jej refleksja, że każdy człowiek, bez względu na miejsce, z którego pochodził, miał prawo oczekiwać, że w życiu spotka go coś więcej, niż tylko ból, cierpienie i brak nadziei na lepszą przyszłość.
– Założę się, że ten skwaszony Włoch, który odszedł od stolika, jest członkiem mafii, a jeśli nie on sam, to na pewno jego ojciec, wujek, albo dziadek – odezwał się Artur.
– Tak myślisz?
– Tak. Oni wszyscy są w tym umoczeni.
Po krótkiej chwili milczenia mężczyzna spytał:
– Czy oglądałaś włoski film „Odrażający, brudni, źli”?
– Nie. A powinnam?
– Myślę, że warto go obejrzeć – odparł Artur. – Ten film jest kwintesencją życia większości Włochów. Wielu z nich zapomniało już w jakich warunkach żyli ich dziadowie, których morale było mocno zdeprawowane. W życiu tamtego pokolenia na porządku dziennym były najrozmaitsze ludzkie wynaturzenia, jak choćby kazirodztwo i pedofilia. A wiesz co ich do tego popychało?
– Co?
– Wszechobecna i skrzecząca bieda. Dzisiejsi Włosi nie chcą o tym pamiętać, podobnie jak o niechlubnych czasach, kiedy ich żołnierze wymordowali rzesze niewinnych ludzi w północnej Afryce i do dzisiaj nikt ich za to nie rozliczył.
– Trudno jest dzisiaj mówić o rozliczeniach za przeszłość – zauważyła kobieta.
– To prawda – zgodził się z żoną mężczyzna. – Ale bez względu na okoliczności, nie powinno zapominać się o przeszłości.
Po chwili namysłu spytał:
– Wiesz, o czym jeszcze myślę?
– O czym?
– Jeśli temu chłopcu z Afganistanu nie rzuci się koła ratunkowego, to przegra.ROZDZIAŁ 3
LUBLIN 2020
Anna Niosko przeszła z kuchni do pokoju, której jedną ścianę zasłaniała politurowana meblościanka, pamiętająca dość odległe lata. Szara kanapa znajdowała się po przeciwnej stronie. Stół i cztery krzesła umieszczono na granatowo-bordowym dywanie. One również miały imponującą przeszłość.
Na ścianie nad kanapą wisiał czarno-biały portret młodego mężczyzny, ubranego w przedwojenny polski mundur. Na głowie miał czapkę rogatywkę z daszkiem, zwieńczoną orzełkiem w koronie. Oczy mężczyzny sprawiały wrażenie jasnych i patrzyły śmiało przed siebie.
Portret przedstawiał męża Anny, który w wieku piętnastu lat złożył przysięgę Armii Krajowej, stając się jej żołnierzem w styczniu 1944 roku. W lipcu tego samego roku Antoni brał udział w operacji „Ostra Brama”, będącą częścią akcji „Burza”. Jej założeniem było wyzwolenie Wilna spod okupacji hitlerowskiej i opanowanie miasta przed nadejściem Armii Czerwonej. Plan powiódł się częściowo. Polacy zajęli prawobrzeżną część miasta. Lewobrzeżną także udało im się opanować, ale przy współudziale sowietów. Po zwycięstwie nad Ostrą Bramą załopotała biało-czerwona flaga, ale na krótko. Po kilku godzinach sowieci zamienili ją na czerwoną. Generała Aleksandra Krzyżanowskiego, który dowodził operacją „Ostra Brama”, Rosjanie w podstępny sposób aresztowali i umieścili w więzieniu. Podobny los spotkał wielu podległych mu żołnierzy. Aresztowano ich i wywieziono do obozów przymusowej pracy w Związku Radzieckim. Antkowi udało się uciec. Przez kilka lat ukrywał się przed sowietami w okolicach Lublina. Jednak rosyjscy oprawcy i tak go dopadli. Zamknęli w więzieniu i poddali torturom. Jego los wydawał się przesądzony. Jednak nieoczekiwanie zmarł największy zbrodniarz świata, przywódca Związku Radzieckiego, Józef Stalin. Nastąpiła odwilż i Antka wypuszczono z więzienia.
Anna uśmiechnęła się do portretu.
Antka poznała pod koniec lat pięćdziesiątych i od razu zakochała się w nim. Miała wtedy dwadzieścia lat i studiowała medycynę w Lublinie.
Edukacja Antka, gdy mieszkał w Wilnie zakończyła się na szkole podstawowej. W powojennej Polsce planował podjąć dalszą naukę, jednak powiązane z sowietami władze uniemożliwiły mu to. Byłych żołnierzy Armii Krajowej traktowano jako zbrodniczy element, a to wiązało się z licznymi szykanami. Podobnie było z legalnym zatrudnieniem. Aby się utrzymać, Antek chwytał się każdej nieformalnej pracy – najczęściej na budowach.
Decyzję o ślubie podjęli w momencie, gdy Anna otrzymała dyplom lekarza. Uroczystość była bardzo skromna, a przyjęcie ograniczyło się do kilku najbliższych przyjaciół. Dwa lata później na świat przyszło ich jedyne dziecko – Krystyna.
Anna ciężko westchnęła i przeszła w stronę stojącego przy kanapie fotela. Usiadła, ujęła pilota, który leżał na jego oparciu i włączyła telewizor. Od momentu, gdy w Polsce wprowadzono stan epidemii związany z rozprzestrzenianiem się koronawirusa SARS-CoV-2, z dużą uwagą obserwowała związane z tym informacje. Miała już osiemdziesiąt dwa lata i choć była w dobrej kondycji zdrowia obawiała się zakażenia tym wyjątkowo zjadliwym wirusem. Codziennie wysłuchiwała informacji o nowych przypadkach infekcji wywołanych przez koronawirsa, które dla wielu seniorów kończyły się śmiertelnie. Dziennikarze dodawali zazwyczaj, że ci, którzy umarli, chorowali dodatkowo na niewydolność serca, cukrzycę czy nadciśnienie tętnicze, ale te przekazy tylko ją frustrowały. Jako była lekarka zdawała sobie sprawę, że każda przewlekła choroba stanowiła pewne obciążenie dla kondycji każdego kilkudziesięciolatka, ale z drugiej strony nie potrafiła uzmysłowić sobie, co takiego znajdowało się w tym wirusie, że powodował aż tak dużą liczbę zgonów. Czyżby za mutacją tego koronawirusa stały jakieś manipulacje genetyczne, do których rękę przyłożyli Chińczycy? Ostatecznie pierwotne ognisko zakażenia znajdowało się w Wuhan, a komunistyczne władze tego państwa nie ujawniały żadnych informacji na ten temat. W Chinach zapadła wręcz absurdalna zmowa milczenia niczym żelazna kurtyna w powojennej Polsce.
Anna przełączyła pilotem kilka kanałów telewizyjnych, by zatrzymać się na stacji TVN 24. Według jej oceny był to jedyny kanał w Polsce, który przekazywał rzetelne informacje. Na przesuwającym się u dołu ekranu pasku odczytała, że znów odnotowano dużą liczbę zgonów związanych z zakażeniem SARS-CoV-2. Dowiedziała się również, że w niektórych szpitalach brakowało miejsc dla chorych. A jakby tego było mało, do placówek leczniczych nie dojechały respiratory, na których zakup Ministerstwo Zdrowia wydało ogromną kwotę pieniędzy. Osobą odpowiedzialną za ich dostarczenie okazał się handlarz bronią, który po otrzymaniu zaliczki, wyprowadził wszystkich w pole. Z tysiąca dwustu obiecanych respiratorów dostarczył tylko czterysta, a pieniądze przepadły.
Kobieta pokręciła z niedowierzaniem głową.
Choć w Polsce zastąpiono stan epidemiczny na zagrożenie epidemiczne, prawie wcale nie wychodziła ze swojego mieszkania, które znajdowało się na pierwszym piętrze w czterokondygnacyjnej kamienicy, bo po wakacjach nastąpił gwałtowny przyrost zakażeń i ciągle istniało duże ryzyko zachorowania na COVID-19. W trudnych momentach mogła jedynie liczyć na swoją wnuczkę Agnieszkę, która co kilka dni robiła jej zakupy.
Agnieszka była jej jedyną wnuczką.
Anna uśmiechnęła się do siebie.
Przed trzema laty była na jej weselu. Agnieszka w sukni ślubnej prezentowała się znakomicie, a pierwszy taniec, jaki odbyła ze swoim nowo poślubionym mężem, wzbudził ogólny aplauz. Na przyjęciu weselnym, które odbyło się w Lublinie w „Dworku Versaria”, wszyscy dobrze się bawili. W tamtym czasie nawet przez myśl nikomu nie przeszło, że kiedykolwiek na świecie wybuchnie epidemia. W czasie przyjęcia Agnieszka otrzymała od niej prezent ślubny. Ale to nie było wszystko. Następnego dnia, w niedzielę, wręczyła wnuczce pamiątkę, którą przechowywała od bardzo wielu lat. Tą pamiątką był drewniany różaniec, który ona sama otrzymała w Kisielinie, także w niedzielę.
Anna zatrzymała wzrok na dziennikarzu, który miał na sobie nieskazitelny garnitur i wsłuchała się w jego słowa. Chwilę później poczuła, jak żywiej krąży jej w żyłach krew. Z przekazu dowiedziała się, że za dwa miesiące ma się pojawić w Polsce szczepionka przeciwko koronawirusowi. A zatem – jak stwierdził mężczyzna – dla wielu milionów ludzi na świecie pojawiła się nadzieja na lepszą przyszłość.
– To wspaniała wiadomość – powiedziała do siebie kobieta.
W pierwszej kolejności zaszczepieni mieli być pracownicy ochrony zdrowia. I było to w pełni zrozumiałe. Kolejną grupą społeczną, którą miały objąć szczepienia stanowili seniorzy, którzy ukończyli osiemdziesiąt lat.
Myśli Anny wybiegły w przyszłość. Od kilku miesięcy nie widziała się ze swoją najlepszą przyjaciółką Heleną Majdan, która miała osiemdziesiąt trzy lata.
Helenie, podobnie jak jej, udało się ocalić życie z pogromu dokonanego przez Ukraińców. Jej przyjaciółka mieszkała w tamtych latach w Galicji, a z jej siedmioosobowej rodziny przeżyła tylko ona.
Miała szczęście, bo w czasie napadu na wioskę, znajdowała się w piwnicy. Przez małe okienko mogła tylko obserwować, jak znany jej z widzenia Ukrainiec, osadzoną na sztorc kosą przebił brzuch jej ojca. Prawie w tej samej chwili do pomocy w mordzie ruszył drugi ukraiński rzezimieszek. Z rozmachem uderzył ojca ostrzem siekiery w głowę, od razu wybuchła z niej krew, pomieszana z kawałkami zmiażdżonego mózgu. Ojciec Heleny runął na plecy jak długi.
Inny oprawca doskoczył do jej lamentującej matki. Powalił ją na ziemię, zerwał z niej odzież, a następnie rozciął nożem brzuch. Ułamek sekundy później z rozprutego brzucha wyciągnął jelita, by z dzikim okrzykiem pociąć je nożem. Matka charczała z bólu. Oprawca, jakby nie do końca był zadowolony z rzezi, której dokonał; zakrwawionymi rękami wcisnął w jej usta porwane strzępy jelit. Zadławiona i ociekająca krwią matka prawie natychmiast wyzionęła ducha.
W następnej kolejności zginęło rodzeństwo Heleny. Najstarszą siostrę Irenę, która miała trzynaście lat, najpierw zgwałcili. Chwilę później ci sami barbarzyńcy złapali ją za nogi i rozciągnęli na boki. W tym samym czasie trzeci zwyrodnialec wbił ostrze siekiery w krocze szamoczącej się ostatkiem sił Ireny. Na koniec oprawcy odcięli jej głowę piłą do cięcia drewna, rzucili na ziemię, a następnie kopali do siebie, niczym szmacianą piłkę.
Najmłodszego, dwuletniego brata Ukraińcy złapali za ręce i nogi, a następnie nabili brzuchem na drewniany ostrokół w płocie. Gdy chłopiec konał w konwulsjach, barbarzyńcy otoczyli go kołem i trzęsąc się ze śmiechu, wskazywali na niego palcami, wołając po ukraińsku: „Patrzcie! Polski orzeł!”.
Helena nie potrafiła opisać tego, co się z nią działo w tamtym czasie w piwnicy. Do dzisiaj, niemal każdej nocy słyszała te wszystkie przerażające wrzaski swojej rodziny, mordowanej w bestialski sposób przez Ukraińców.
Helena, podobnie jak Anna była wdową. Zajmowała dwupokojowe mieszkanie w bloku. W momencie wybuchu epidemii prawie wcale nie wychodziła na zewnątrz. Na szczęście w codziennej egzystencji pomagał jej najmłodszy syn.
Anna wstała z fotela i ujęła leżącą na stole komórkę. Pomyślała, że powinna podzielić się informacją o szczepionce przeciwko koronawirusowi z Heleną.ROZDZIAŁ 4
RZECZPOSPOLITA POLSKA. WOŁYŃ. LATO 1943
Ania była już na podwórku, gdy przed dom przez otwartą na oścież drewnianą bramę wjechała furmanka zaprzężona w czarnego konia. Na wozie siedział jej wujek Alojzy. Miał na sobie białą koszulę, a na głowie szary kaszkiet. Pod bulwiastym nosem ścieliły mu się sumiaste wąsy. Na widok dziewczynki mężczyzna uśmiechnął się i zeskoczył z furmanki. Zamaszystym krokiem podszedł do bratanicy, ujął pod pachy, bez większego trudu uniósł do góry i ucałował w oba policzki.
– Mama i tata są w domu? – spytał, zatrzymując spojrzenie niebieskich oczu na dziecku.
– Mama jest w domu, a tata chyba w stodole – odparła dziewczynka.
Mężczyzna postawił bratanicę na ziemi.
– A ty dokąd idziesz? – spytał, ciągle uśmiechając się.
– Do swojej najlepszej przyjaciółki.
– A jak ona się nazywa?
– Zoja.
– Czy ona jest Ukrainką?
– Tak.
Alojzy na krótką chwilę zamilkł, a z jego ust zniknął wcześniejszy uśmiech, którym powitał dziewczynkę.
– Mama pozwoliła ci do niej iść?
– Tak.
Mężczyzna pokręcił głową, a następnie stwierdził:
– Nie wiem, czy to jest dobry pomysł.
– Dlaczego tak mówisz, wujku? – dziewczynka przechyliła głowę na bok.
– Bo… Jakby ci to powiedzieć…
Po chwili namysłu stwierdził:
– No cóż. Skoro mama ci pozwoliła, to chyba wie, co robi.
– Na pewno.
Ania ruszyła w podskokach w stronę otwartej bramy.
Alojzy podążył w kierunku otwartych drzwi do domu. Był to jedyny murowany budynek w wiosce, z dachem krytym blachą. Wybudował go jego dziadek, były kolejarz, który w odległych latach przeniósł się z Wielkopolski na Wołyń. Pozostałe domy we wsi były drewniane i pokryte słomianą strzechą. Zanim przekroczył próg domostwa, spojrzał na buty z wysokimi cholewami, do których miał wsunięte ciemne spodnie i otrzepał z pisaku. Przeciął nieduży przedsionek i wszedł do kuchni, zdejmując jednocześnie z głowy kaszkiet.
– Dzień dobry – odezwał się do Natalii, która siedziała przy stole i trzymała niemowlę na prawym ramieniu.
– Alojzy, co za niespodzianka! – odparła kobieta.
– Gdy wjechałem na podwórko, spotkałem Anię – oznajmił mężczyzna. – Mówiła mi, że idzie do swojej przyjaciółki Zoi, Ukrainki.
– Tak. To prawda – przytaknęła Natalia.
– Nie boisz się, że może ją tam spotkać coś złego?
Kobieta zmarszczyła czoło i ściągnęła brwi.
– Dlaczego tak uważasz?
Alojzy przejechał dłonią po zmierzwionej czuprynie, a następnie przestąpił z nogi na nogę, jakby uwierały go buty.
– Nagle naszła mnie myśl, że nie powinnaś jej tam posyłać – odparł, a następnie podrapał się dłonią w skroń i zmienił temat, jakby w obawie, że posunął się zbyt daleko, wkraczając w kompetencje matki dziecka: – Ania mówiła mi, że Edek jest w stodole.
– Tak – odparła kobieta. – Poszedł przygotować sąsiek. Lada chwila będą u nas żniwa.
– Mam obawę, że możecie ich nie doczekać tego lata.
– O czym ty mówisz?! – obruszyła się Natalia.
Mężczyzna obrócił się na pięcie.
– Pójdę po Edka – oznajmił. – Gdy wrócimy, musimy poważnie porozmawiać.
Gdy Alojzy opuszczał pomieszczenie, kobieta przebiegła niespokojnym wzrokiem po jego barczystej sylwetce.
Po kilku minutach mężczyźni pojawili się w kuchni. Edek był bardzo podobny do swojego brata. W przeciwieństwie do Alojzego nie zapuścił wąsów. Na ogorzałej od słońca twarzy osiadł mu kurz. Spod rozpiętej szarej koszuli wystawał mu nagi tors pokryty potem.
Alojzy i Edek usiedli przy stole.
– Napijesz się czegoś? – spytała Natalia, zerkając na szwagra.
– Najchętniej kwaśnego mleka – odparł.
– Ja napiję się tego samego – odezwał się Edek.
Gdy dwa kubki z chłodnym mlekiem znalazły się na stole, kobieta usiadła na krześle, spojrzała na męża, a następnie odezwała się:
– Alojzy zanim poszedł do stodoły, powiedział mi, że tego lata możemy nie doczekać żniw.
– Naprawdę tak powiedziałeś? – Edek zatrzymał rozradowany wzrok na starszym bracie.
– Tak – odparł poważnym tonem głosu zapytany.
– Dlaczego?
Przybyły sięgnął po kubek z mlekiem i upił spory łyk. Gdy go odstawił, spytał:
– Nie słyszeliście o napadach nacjonalistów ukraińskich na Polaków mieszkających na Wołyniu?
– Docierały do nas jakieś informacje, ale nie do końca dawaliśmy im wiarę – powiedział Edek.
– To musicie w to uwierzyć – stwierdził twardym tonem głosu Alojzy. – Dzieje się tak od kilku miesięcy, a ostatnio doszło do wyjątkowo gwałtownych mordów dokonywanych na Polakach. Wyżynane są dosłownie całe wioski. A biorą w tym udział nie tylko nacjonaliści. Pomagają im całe watahy miejscowych Ukraińców. Mam obawę, że wasz sąsiad, do którego chodzi Ania, również bierze w tym udział.
– Wasyl?! – zdziwiła się kobieta. – To taki spokojny i dobroduszny człowiek. On nawet muchy by nie zabił.
– To mogą być tylko pozory – stwierdził Alojzy. – I na pewno Wasyl Bazyluk może mieć w tym ukryty interes.
– Jaki?
– Czeka na moment, aż zostaniecie zamordowani, a on przejmie wtedy wasze dobra.
Edek i Natalia spojrzeli na siebie rozbawionymi oczami.
– A niby dlaczego mielibyśmy być zamordowani? – spytał z niedowierzaniem Edek.
– Bo tak dzieje się dookoła – Alojzy spojrzał na młodszego brata, a później na szwagierkę. – Boję się o was, dlatego tutaj przyjechałem. Musicie spakować trochę rzeczy i jak najszybciej stąd uciekać.
– Ale jak? A żniwa? – zaoponował Edek.
– Żniwa są teraz najmniej ważne. Musicie myśleć o sobie.
– A niby dokąd mielibyśmy uciec? – spytała zaczepnie Natalia.
– Do jakiejś większej miejscowości, gdzie jest duża szansa na ocalenie życia – wyjaśnił Alojzy.
– A ty już uciekłeś? – spytała kobieta.
– Tak. Cała moja rodzina przebywa we Włodzimierzu. Wy też tam musicie jechać. I to nawet dzisiaj.
Edek ciężko westchnął, zrobił posępną minę i pokręcił głową.
– Przecież nie możemy tego wszystkiego ot tak, po prostu zostawić – stwierdził. – Tu jest nasza ojcowizna. Mieszkamy w tej wiosce odkąd tylko pamiętam. Z Ukraińcami zawsze dobrze nam się układało. Dlaczego oni nagle mieliby nas zamordować?
– Ukraińcy mają w planie stworzenie własnego państwa – wyjaśnił Alojzy. – I to takiego, w którym nie będzie miejsca nie tylko dla Polaków, ale również dla Czechów, Niemców, Węgrów, czy Żydów. Jest to kompletnie nienormalne i pozbawione jakiegokolwiek sensu, ale oni naprawdę tak myślą. Ich przywódca, a zarazem największy wykolejeniec i morderca Stepan Bandera rozpowiada dookoła, że Ukraina ma być czysta jak szklanka wody.
– Aż trudno w to uwierzyć – Natalia potrząsnęła głową.
– To prawda – zgodził się ze szwagierką Alojzy. – Dlatego musicie stąd jak najszybciej wyjechać.
Mężczyzna przeniósł spojrzenie na młodszego brata, który siedział z zasępionym obliczem. Domyślał się, że w jego głowie przetacza się prawdziwa burza. On sam wcześniej doświadczył tego samego.
– Wasze życie jest teraz najważniejsze – powiedział przygaszonym głosem. – Nie czekajcie z decyzją zbyt długo. Jeśli tu zostaniecie, przekonacie się, że wasi dobrzy sąsiedzi Ukraińcy zamienią się w krwiożercze bestie. A wasz najlepszy przyjaciel, Wasyl Bazyluk, pierwszy przybiegnie tutaj z widłami, aby was nimi przebić.ROZDZIAŁ 5
BARCELONA 2005
Po kilku minutach spaceru jedną z wąskich ulic dzielnicy gotyckiej, wyszli na zalany słońcem plac katedralny, przy którym znajdował się kościół świętej Eulalii. Krystyna, gdy tylko ujrzała monumentalną świątynię, z wrażenia otworzyła szeroko oczy i mocniej ścisnęła męża za ramię.
– Nie przypuszczałam, że ta katedra jest aż tak wspaniała – powiedziała, nie potrafiąc oderwać wzroku od budynku.
– Ja też – przytaknął Artur.
– Spójrz tylko na te wieże – głos kobiety był pełen zachwytu. – Są wręcz imponujące.
Krystyna zsunęła z ramienia kolorową torebkę i wydobyła z niej przewodnik, który nabyła w Polsce przed wylotem do Barcelony. Otworzyła książkę na właściwej stronie, wczytała się w tekst, a następnie na głos zaczęła przytaczać najważniejsze informacje:
– Pierwotnie w tym miejscu znajdowała się świątynia wybudowana przez Rzymian.
– Naprawdę? – zdumiał się Artur.
Kobieta skinęła głową, by kontynuować dalej:
– Gdy świątynia uległa zniszczeniu, na jej miejscu wzniesiono kościół, ale i on w dziesiątym wieku został zburzony przez Maurów.
– Przez Maurów? – spytał mężczyzna. – Skąd oni tu się wzięli?
– Maurowie byli muzułmanami – wyjaśniła Krystyna. – Przez wiele lat zamieszkiwali tereny dzisiejszej Hiszpanii, tocząc skuteczne kampanie wojenne. Ale wróćmy do katedry. Kilkadziesiąt lat później, po zburzeniu kościoła przez Maurów, zdecydowano o postawieniu kolejnej świątyni. I tak w jedenastym wieku powstał obiekt w stylu romańskim, który przetrwał do trzynastego wieku. W tym okresie podjęto decyzję, aby przebudować kościół na większy, bardziej reprezentacyjny. Wtedy rozpoczęto budowę katedry w stylu gotyckim. Prace przy jej wznoszeniu trwały dokładnie sto pięćdziesiąt lat i skończyły się w piętnastym wieku.
– Kawał czasu – zauważył mężczyzna.
Krystyna potoczyła wzrokiem po budowli, a następnie dodała:
– Fasada zachodnia, którą teraz oglądamy powstała w dziewiętnastym wieku i nadano jej kształt neogotycki, który pozostał do dzisiaj.
– Muszę przyznać, że robi wrażenie – stwierdził mężczyzna.
Kobieta pociągnęła męża za ramię.