- W empik go
Muszkieterowie Króla Jegomości. Tom 2: romans historyczny osnuty na tle pierwszej połowy XVIII wieku. - ebook
Muszkieterowie Króla Jegomości. Tom 2: romans historyczny osnuty na tle pierwszej połowy XVIII wieku. - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 299 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
przez
Michała Synoradzkiego.
TOM II.
WARSZAWA.
Nakładem Redakcyi, Gazety Polskiej"
Druk J. Sikorskiego, Warecka 14.
1899
Äîìîëåèî Ïåââóðîþ õàðøàâà 10 Àïðåëÿ 1899 ã
I.
Paui Barbara Rumocka, macocha chorążyca, musiała być bardzo piękną, kiedy dziś jeszcze, mimo lat czterdziestu z górą, zwracała na siebie uwagę, a nawet podobać się i głowę zawrócić mogła. Była to atoli piękność tego rodzaju, która podnieca i car-kotyzuje zmysły, lecz dla duszy, dla serca nic dać nie może. Jej postać o kształtach posągowych, wyrzeźbionych z prawdziwą doskonałością, a przytem jedwabnych, miękkich, jakby wzywających do pocałunków i uścisków namiętnych; twarz pociągła, doskonale owalna, z wyrazistemi rysami, oczyma szafi-rowemi, które jaśniały jakimś fosforycznym blaskiem z noskiem greckim i ponętnemi dołkami z obu stron ust, nieco może za wąskich i zbyt silnie często zaciśniętych; ruchy wytworne, do potrzeby danej chwili jak niemożna lepiej zastosowane; głos nawet, posiadający giętkość niezmierną, nadający się do wszelkich modulaeyi, od najwyższego do najniższego tonu,–wszystko to w całość złączone, mogło oszołomić, porwać i przykuć do siebie naturę zmysłowa lub łatwowierną. Było w tej postaci, twarzy, rysach, gestach i głosie eos wabiącego, ponętnego, obiecującego – było wiele talentu aktorskiego pierwszego rzędu.
Pani Barbara na zawołanie miała płacz i śmiech, pustotę i powagę, słowo tryskające uczuciem i zimne jak stal; łagodność gołębicy i drapieżność tygrysią. Zmieniała się, jak kameleon pod wpływem wrażeń, ale maski nigdy przed ludźmi nie zdejmowała. Do Sławnik przyjechała jako wdowa znękana i bolejąca po stracie męża, skrzywdzona przez ludzi, szukająca opieki pod skrzydłami krewnego, o którym wiele jej mówiono.
Chorąży, człowiek prawy, według swej miary sądzący ludzi, nie miał pojęcia, do jakiego stopnia obłuda i fałsz ludzki posunąć się mogą. W każdym chciał widzieć poczciwość i nieskazitelność a co do kobiet, godność ich, cel i posłannictwo cenił tak wysoko, że nigdy nie przypuszczał, aby która z nich ową godność swoją, owo posłannictwo święte poniżyć i znikczemnić śmiała. Człowieka tak patrzącego na świat i ludzi, a przytem złamanego boleścią po stra-eie ukochanej małżonki, którą słusznie aniołem nazywa!, tęskniącego za synem i zupełnie prawie samotnego – takiego człowieka aktorka tak wyćwiczona ująć, usidlić, pociągnąć i pokonać mogła bez trudności. Uwierzył w pokrewieństwo, chociaż o niem nigdy w życiu nie słyszał; w cnoty, zaięły i cierpienia rzekomo znękanej i prześladowanej wdowy; w jej ufność do niego, w szczerość jej serca; dał się pociągnąć do ołtarza, a potem–opanować i tyranizować. Coś mu wprawdzie szeptało, że źle czyni, coś go powstrzymywało od stanowczego kroku–lecz nie miał przy łobie nikogo, ktoby go przestrzegł, głosem rozsądku przemówił i zdemaskował przewrotną Cyrcę. Dopiero po niewczasie zaczął ją poznawać, przekonał się, że wpadł w matnię, Da wydobycie się z której zabrakło mu euergii. Widział, jak jest krzywdzony – bo pani Barbara, raz złamawszy mu woię, poniewierała-łanim i">łanimi udręczała go (lo najwyższego stopnia; często postanawiał zbuntować się, opór postawić: ale zdradziecka kobieta wywierała na niego wpływ nadzwyczajny. Dosyć było jednego jej słowa miękkiego, uścisku, pieszczoty, by buntownika upokorzyć, a gdy łzy wylewać zaczęła krokodyle – na kolana padał i przebaczenia prosił, jak ostatni z niewolników. Wkrótce też, jeszcze przed przyjazdem syna z zagranicy, stał się formalnem zerem; pani Barbara zagarnęła rządy domem, dobrami i kasą. Sprowadziła sobie kuzyna (tak go nazywała) w osobie Ozarbana i oboje używali rozkoszy życia, kosztem szkatuły, spokoju i zdrowia chorążego, którego na plan ostatni usunęli.
Lecz zwycięstwo to nie wytarczało pani Barbarze, plany jej były rozleglejsze, dalej i głębiej sięgały. Była panią bogatą i wszechwładną, mogła się bawić ile chciała, ale tylko do śmierci chorążego; potem cały majątek przechodzi! na syna jedynaka, a jej przypadało tylko dożywocie i to wcale ograniczone, bo znaczną czść fortuuj – jej małżonka stanowił posai pierwszej jego żony, więc z tej części nic jej okroić się nie mogło. Wobec takiego stanu rzeczy, trzeba się było zabezpieczyć na przyszłość przy pomocy zapisu, wymuszoneg) na chorążym Chodziło zaspani Barbarze nie o cząstkę jakąś, lecz przynajmniej o cały majątek po małżonku a jeśli się uda – i po pasierbie.
Aby ten plau przeprowadzić, musiała, jeśli nie zawojonać, to zjednać dla siebie pana Tadeusza. Spodziewała się, że tego dokona, rachowała na swoje siły i… przerachowała się.
Tadeusz, odrazu poznawszy się na macosze, zajął względem niej postawę wrogą. Nie pomogły przymilauia się, słówka ponętne, obietnice wabiące; chorążyc odtrącił wszystko, a kiedy niecna kobieta posunęła się do tego stopnia, że mu stosunek miłosny ofiarowała–oburzył się i odwrócił od niej z najwyższą pogardą.
Rozpoczęła się tedy pomiędzy uim a macochą wojna zacięta – na śmierć i życie, ale oboje do celu szli innemi drogami. Tadeusz prostej używrał, w oczy macosze postępowanie wyrzucał, uwagę ojca zwracał, że własnowolnie krzywdzić się daje, ale to wszystko miało skutek Wręcz przeciwny oczekiwanemu. Chorąży przyznawał słuszność synowi, przyrzekał mu, że zrzuci jarzmo – lecz na jedno skinienia swej Cyrce, pokorniał i milki, a do syna żal uczuwał, że niepokój domowy powiększa. Korzystała i… tego pam Barbara, niesłychane potwarze miotając przed uim na pasierba: przedstawiała go jako ostatniego rozpustnika, który czci i wiary się wyzuł, na śmierć ojca dybie aby ma jatek zagarnąć, a jej zazdrości ufności i przywiązania, jakiemi się u małżonka cieszy. Chorąży z początku nie wierzył, lecz zbiegiem czasu, wciąż słysząc jedno i to samo, wierzyć począł, chociaż nie zupełnie.
Gdyby Tadeusz, Die krępując się skrupułami dobrego syna i uczciwego człowieka, wyznał ojcu wszystko i na podstęp użył podstępu, wygrana byłaby po jego stronie; ale on… charakter posiadając szczery i otwarty, wstręt czul do dyplomaty.owania; nie chcąc zaś ojca, już i tak przygnębionego, martwić więcej, zataił przed nim, że macocha ofiarowała mu kompromis i… łaski swoje, wzamian za zgodę i nieszkodzenie jej-
Pani Barbara, widząc upór Tadeusza, przekonawszy się, że jej zamiary przenika, postanowiła użyć iście piekielnego środka, by go z serca ojcowskiego wyrugować. W tym celu, wymyśliła komedyę w guście Putyfary. Szepuęla mężowi, iż nienawiść Tadeusza do niej z tej płyuie przyczyny, iż surowo go skarciła, gdy się poważył o jej względy starać. Chorały, słysząc to, oslapiał i narazie wierzyć nie chciał.
Ciągłe jednak insyuuacye i chytre układanie pozorów podziałały na osłabiony już… umysł staro.
Rozkazał, aby Tadeusz ze Sławnik się usunął. Na oczy go widzieć nie chciał, wioskę po matce, Sta-
Wiszyu… na rezydencya mu przeznaczył, a to postanowienie posiał mu przez Czarbana. Zdumisł się Bogu ducha winien chorążyc, koniecznie z ojcem zobaczyć się pragną), aby wątek haniebnej intrygi pochwyciwszy, uniewinnić się, oczyścić i oszczerców ukarać, ale mu drogę zagrodzono. Przyprowadzony do ostateczności, wdarł się przemocą do ojca, ten jednak, zobaczywszy go, zatrząsł się, pięści zaciśnięte go góry podniósł i zawołał groźnie: – Precz! Precz!
Chciał się tłómaczyć Tademz, przemawiał da serca i rozumu, lecz ojciec nie słuchał go, odwracał się, wciąż drzwi wskazując, a wreszcie klątwą zagroził, jeśli woli jego nie spełni i natychmiast ze Sławuik się nie usunie.
Zdumiony cliorażyc badał i wypytywał służbę, chcąc dojść powodu tej zmiany usposobienia ojca illa siebie, ale i tu zawód go spotkał. Nikt o nikczemnej iintrydze nie wiedział… Rad nie rad opuścił Sławniki w Stawiszynie siedział, ale obserwować macochy nie przestał ani na chwilę.
Pani Barbara, odniósłszy tak świetne zwycięstwo, nie lekceważyła jednak Tadeusza. Postanowiła udać się do stolicy, pod pozorem troskliwości o zdrowie małżonka, a istotnie, by tam ów zapis nieszczęśliwy wymódz na nim koniecznie, chociażby do tego najdraźliwszych sposobów trzeba było użyć. Spodziewała się też, że w stolicy uda jej się pozbyć nienawistnego Tadeusza, bo była pewną, że on za n:ą tam wyruszy. Przybywszy do Warszawy, szczęśliwym trafem dowiedziała się o miejscu zamieszkania pasierba, przedtem, nim on zdołał jej kwaterę wyśledzić i niezwłocznie-poleciła Czarbanowi działać. Temu jednak na samym wstępie powinęła się noga…
Gdy wrócił, po spotkaniu się z chorążycem, nie śmiał odrazu przyznać się do porażki. Pani Bari ara iuż się do spoczynku zabierała, a spojrzawszy na niego, przeczuła, że eos stać się musiato.
– Co ci jest, Hilary? Grałeś znowu?–zapytała go, mierząc oczyma badawczo.
Czarban wielkiemi krokami po komnacie chodził, milcząc, i pot z czoła ocierając.
– Co ci jest?–powtórzyła.–Grałeś? Przyznaj się, ty, niepoprawny…
On ręką machnął i zaklą!:
– Bodaj go raz dyabli wzięli!
– Ależ kogo? O kim mówisz?–niecierpliwiła się despotyczna jejmość.–Dziwnie jesteś wzburzony..
– A tak, wzburzony jestem, bo… grałem i przegrałem..
– Co za dzika namiętność do tak szalonej rozrywki, jak 2-ra! Ileż razy ci mówiłam, prosiłam? ileż… razy słowo dawałeś..–zaczęła wymawiać, wziąwszy jego odezwanie się literalnie, bo Czarban był graczem zapamiętałym.
Ale on jej przerwał szorstko:
– Dajże mi święty spokój z wymówkami! Ta nie o grę karcianą chodzi…
– O cóż tedy?
– O przeklętego twego pasierba, który chyba z dyabłem przymierze zawarł!
Na twarzy pani Barbary ukazał.się wyraz niepokoju.
– Więc Rupejko nie zgadza się?–zapytała.
– Co tam, Rupejko! Tu o Rupejkę nie chodzi…–odparł Czarban, dłonią trąc o czoło. –Rupejko za pieniądze rodzonego ojca na tamten świat wyprawi… ale…
Odchrząknął, stanął przed siedząc} i;a łóżku i zakładając ręce na piersiach, rzekł:
– Nie uwierzysz, Bari–tak ją zdrobniale nazywał–co mnie spotkało?…. Wystaw sobie… właśuie interes ubiwszy z Rupejką, konfirmowałem go szklanką wina, gdy w tem kaduk nasłał ową persona frata, o którą nam idzie…
– Być nie może! Tadeusz?
– W swojej osobie, jak mnie tu widzisz… Z początku myślałem, że umie nie zauważył, ale gdzie tam… Pierwszy się do mnie zbliżył z kompanami (jakimś muszkieterem i drugim–kontuszowcem…) no i… tu muie dopiero, przed domem puścili…
– Cóż mówił? Czego chciał? Bez powodu nie zbliżałby się do ciebie? – gorączkowo badała chorążyna.
Czarban brwi do góry podniósł i nosem czmychnął.
– Aha! Niby to tak łatwo dowiedzieć się od niego, czego chce… Znasz go.
– Ależ przecie…
– Uprzejmy nad wyraz, słodki… jak cukierek.. Sondował mnie, maca! na wszystkie strony a nareszcie zaczął ubolewać nad zerwanym z nami stosunkiem, mówił dużo o zgodzie i… wizytę swoją zapowiedział.
Chorążyna w r.;ce plas.oęła.
– On? On?-zapytała niedowierzająco.
– A któżby… –westchnął Czarban.–Ja, naturalnie, słuchałem jednem uchem, a wypuszczałem drugiem, starając się od natręta odczepić, ale przypiął się do mnie jak pijawka… luścić w jego zapewuie-nia wierzyć niepodobna; tak nas nienawidzi (z powodu słusznego, mówiąc nawiasem)–tu pan Hilary roześmiał się – że w łyżce wody gotów utopić… ale zkąd ten zwrot obcesowy, ta śmiałość, pewność siebie?
Pani Barbara zasępiła się i rozmyślała.
– Oświadczył przytem, że ze starym zobaczyć się pragnie, jakby zapominając, co zaszło… "Wtem coś musi być–mówił dalej Czarban, rzucając się na kanapę i wyciągaiąc swobodnie. – To mnie najbardziej niepokoi, że do poznania delikatnie dawał, iż wie o na zych względem niego zamiarach..
– Oo poznania dawał? – zapytała pochmurnie pani Barbara.
– Przynajmniej tak mi się zdawało.
– Gdzież cię spotkał?
– W winiarni „pol Okrętem”. Chorążyna gniewem wybuchła.
– I ty tam śmiałeś się pokazać z Rupejką?– zawołała.–A! przyznam się, mój Hilary, dałeś dowód wielkiego nierozsadku. Jak było można? Rupejkę znają wszyscy; jeśli co się stanie, odrazu domyślić się mogą… Trzeba z uim zerwać teraz.
– Któż mogł się spodziewać, że ge szatan tam przyniesie! – burkną} Czarbau.
– Grając o taką stawkę, jak my, wszystkiego można się spodziewać i trzeba–przerwała paui Barbara.–A przedewszystkiem unikać pozorów. Jesteś w wielu razacli bardzo, bardzo lekkomyślny…
– Gniew tsz się niesłusznie, Bari,–skrzywił się Czarbau.–Cóż miałem robić? llupejko bez litkupu interesów nie ubija…
– Rozumiem to dobrze, ale od tego są miejsca dyskretne, nie takie, gdzie cały świat bywa.
Czarban, którego już przedtem chorążyc zirytował, wymówek pani Barbary słuchać obojętnie nie mogł, chociaż uznawał w duszy, że na nie zasłużył. Zniecierpliwiony, zerwał się z kanapy.
– Bari… jesteś czasem przykrą! – rzekł szorstko. – Są chwile, że traktujesz mnie jak… lokaja. Często bierze mnie chęć rzucić wszystko i precz pójść… Na honor – kto wie, czy tego nie zrobię. A tymczasem… dobranoc!
Ku drzwiom szedł, lecz chorążyna szybko podległa do niego, rękoma objęła, ucałowała, i na kanapce usadowiwszy, sama przy uim usiadła i szeptać poczęła perswaduj ąco:
– Nie unos się, mój Hilarciu, nie szalej, uspokój, rozchmurz… Jeśli ci zwracam uwagę, to dla naszego spólnego dobra… Trafiła nam się gratka, jaka rzfidko się zdarza, mamyż ją z rąk wypuścić?
– …Ta temu nie przeczę…
– A widziszl Mamy już grunt pod nogami, ale jeszcze niepewny. Wtedy można będzie powiedzieć: „wygraliśmy”, gdy zapis uzyskamy i pozbędziemy się tej zmory – Tadeusza. Przedtem nie. Tadeusza znasz. Jest bardzo ryzykowny i ma bystre oczy… Mając z nim do czynienia, trzeba wszelkich środków przezorności użyć. Wiemy oboje, że uas śledzi i z pewnością starań dołoży najusilniejszych, żeby nas zgubić…
– Wszystko to piękne–rzekł Czarban, ziewając–ale przyznaj, droga Pari, że maltretujesz mnie,
I w kurateli trzymasz, na pasku prowadzisz. To nie uchodzi…
– Ja?–podchwyciła z wymówką chorążyna – Hilarciu, krzywdzisz mnie! Jabym dla ciebie nieba przychyliła, gwiazdy z niego zdejmowała i pod nogi twoje kładła… Jeśli krępuję, to twoją lekkomyślność, która nas oboje nieszczęśliwymi uczynić może, mój drogi… Jesteś najlepszy w świecie człowiek, ale czasami z granic wychodzisz…
Namiętnie go znów ucałowała.
– Bari… boska kobieto… – odezwał się żartobliwie Czarban–ludźmi jesteśmy, nic dziwnego, że błądzimy,.. Nie wymagaj doskonałości…
– Jednego tylko wymagam: wiernym mi bądź, słuchaj i ufaj–przerwała mu porywczo.
– Więc, wracając ilo twego pasierba… – odezwa! se Czarban, tłumiąc ziewanie.
Barbara westchnęła, dłonią przesunęła po twarzy, jakby ze – nu się budząc, i rzekła:
–- No, z tym nie tak, to inaczej. Coż zrobisz, gdy przyjdzie? Nie przyjąć go? Gotów awanturę zrobić i gwałtem się wedrzeć…
– Owszem, przyjąć go trzeba, nawet grzecznie – szepnęła gło-ero tak złowróżbnym, że Czarban mimowoli się wstrząsnął.
Nazajutrz pani Barbara wstała wcześuiej niż zwykle, bo, spodziewając się wizyty pasierl a, mtisiaia przygotować do niej chorążego. Wprawdzie chorąży sim z domu syna wypędził, na każde wspomnienie o nim wzdryga! się, pochmurniał, odwracał; wprawdzie pani Barbara postanowiła nieodwołalnie pasierbowi przystępu do ojca wzbraniać: ale, rządząc się przezornością, zawsze liczyła na wszelki przypadek. Chorąży, mimo wszystkiego, co się tało, kochał Tadeusza, uczucia ojcowskie dla niego zachowa!; odgrażając się mu głośno, w duszy tęsknił za uim i opłakiwał go. Kto zatem wie–jeśliby go zobaczył, po iak długiem niewidzeniu, nie będąc odpowiednio przygotowanym, a raczej podburzonym, możeby pozwoli mu tłómaczyć się, a wtedy sprawa, tak dobrze poprowadzona, mogłaby s:ę bardzo łatwo powikłać…
1'ani Barbara należała do tych… którzy przodują najdrobniejsze okoliczności
Ubrawszy się, wprost z gotowalni do pokoju małżonka się uda!a.
Pau Macie.i Rumoeki, od dłuższego jnż czasu, byt, rzecz można, formalnie więźniem w domu własnym. Zawód, jakiego dozna! w nowym związku małżeńskim; zniewaga, iaką uni, w jego mniemania, syn, nadzieja cala i chluba wyrządził; wreszcie nieludzkie postępowanie jejmości–ostatecznie go złamały. Osowiał, milczącym, lękliwym i podejrzliwym się stał, a chorobliwe ataki, powtarzające się po każdem zmartwieniu, z sił go do tego stopnia wyczerpały, że ledwie nogami powłóczył. Po całych dniach siadywał w fotelu, przed kominkiem, z głową pochyloną, zaciętemi usty, z oczyma wlepionemi bezmyślnie w ieden punkt; patrząc na niego zdaleka, wydawało się, że to nie człowiek żywy, jeno statua.
Pani Barbara rzadko kiedy go odwi… dzała; nawet jadał osobno, a posiłek służba mu przynosiła. W Sławnikacb miał przy sobie nieodstępnego Bartosza, starego i zaufanego sługę, duszą oddanego, który go, jak mogł, pocieszał, bronił, otuchy dodawał. Ale jejmość Bartoszowi do stolicy jechać nie pozwoliła, więc chorąży na zupełną prawie samotność był skazany, podczas gdy małżonka z Czarbanem nie żałowali sobie niczego. Wiedział o tem chorąży, często głosy rozbawionych gości, ich toasty huczne i dźwięki kapeli aż do jego ustronia dolatywały, co go jeszcze większym bólem przejmowało – ale strapienie gryzł w sobie i milczał. Niecłraoby się odezwał z uwagą lub protestem, ściągnąłby na siebie straszliwą burzę, a do prowadzenia walki z taką sekutuicą, jaką była paui Barbara, stawać ani miał ochotę ani też czul się na siłach.
Nie pozwoliła zaś pani Barbara mężowi Bartosza do stolicy zabrać, bo stary i wierny sługa, serdecznie jej nie cierpiąc, łatwo mogł jej plany pokrzyżować.
Zastała pani Barbara małżonka na klęczkach, przed oitai-zykiem z obrazem Bogarodzicy, odmawiającego z wielkiem skupieniem Hóżauiec, gdyż sodalisem będąc, skrupulatnie nabożeństwo do Królowej nieba, Orędowniczki, Ucieczki grzesznych i strapionych odprawiał.
Litość brała, gdy się patrzyło na tego człowieka–takie na jego twarzy i wogóle w całej jego postaci widniało przygnębienie, takie znękanie i boleść. Niktby w uim nie poznał dawnego chorążego, męża pełnego energii i spokoju ducha, rycerza, który z Sobieskim bohatersko gromił pod Krasnobrodem, Narolem i Komarnem Nuradyna, pod Kałuszynem Adżi-Gireja, pod Chocimem Hussejnia, a pod Wiedniem Kara Mustafę… Policzki zapadłe ceglaną niemal barwę przybrały, oczy, głęboko pod zmarszczkami zoraue; czoło wsunięte, spoglądały smutno, zaczerwienione były i obwódkami sinemi podkrążone; wąs, niegdyś z fantazyą do góry sterczący, zwisł; ręce wychudłe drżały a nogi odmawiały posłuszeństwa. Bitina to była pięknego gmachu, który w gruzy się rozpadł od piorunowego uderzenia, a której widok mimowoli przywodził na myśl rozpaczliwy okrzyk: Yanitas wmitattim ei omnia vanitas A jednak baczniejszy.
–
spostrzogaez dojrzałby, ze w tych oczach, napozór szklanych, zapalały się kiedy niekiedy światełka strzeliste, że pierś zaKlęsła i wychudła podnosiła się w pewnych razach wyżej, że brwi nawet zsuwały się groźnie i palce zaciskały kurczawo. Więc w tej ruinie cielesnej kołatał się jeszcze duch, jeszcze coś pozostało z dawnych czasów – lecz owe resztki woli, sprężystości i energii, ujarzmione przez zbieg okoliczności, kryć się musiały, chować, zatajać i szczęśliwej chwili oczekiwać, w której znów, jak dawniej, na wierzch wystąpią.
Pani Barbara, zobaczywszy małżonka zatopionego w modlitwie, cofnęła się i odejść chciała, lecz snać rozmyśliła się zaraz, nastroiwszy twarz poważne, założyła ręce na piersiach i stanęła przy oknie.
Chorąży nie pierwej wstał z klęcznika, aż Różaniec całkowicie odmówił. Nabożeństwa nigdy, pod żadnym pozorem nie przerywał, uważając to za świętokradztwo. Dopiero wstawszy, do żony się zwrócił, spojrzał na nią lękliwie, z taką obawą, z jaką dziecko spogląda na srogiego opiekuna, ale słowem się nie odezwał. Czekał co usłyszy.