Muzyka eksperymentalna. Cage i po Cage'u - ebook
Muzyka eksperymentalna. Cage i po Cage'u - ebook
Muzyka eksperymentalna jest naocznym świadectwem powstania powojennej anglo-amerykańskiej muzycznej tradycji związanej z muzyką i koncepcjami Johna Cage’a. Opublikowana w roku 1974, stała się klasycznym tekstem poświęconym radykalnej alternatywie wobec mainstreamowej muzycznej awangardy. Po przeszło trzydziestu latach możemy dostrzec, jak bardzo rewolucyjne koncepcje tego marginalizowanego niegdyś nurtu wpłynęły na nasze myślenie i zmieniły muzyczny repertuar. Wielu kompozytorów, którzy obecnie zdobywają masową publiczność – takich jak Steve Reich czy Philip Glass – ma korzenie w tradycji eksperymentalnej opisanej przez Michaela Nymana.
Spis treści
Przedmowa do polskiego wydania (Michał Mendyk)
Przedmowa (Brian Eno)
Przedmowa do drugiego wydania (Michael Nyman)
1. W stronę (definicji) muzyki eksperymentalnej
2. Źródła
3. Początki 1950–1960: Feldman, Brown, Wolf, Cage
4. Patrzenie, słyszenie: Fluxus
5. Systemy elektroniczne
6. Niezdeterminowanie 1960–1970: Ichiyanagi, Ashley, Wolf, Cardew, Scratch Orchestra
7. Muzyka minimalistyczna, nowa tonalność i zdeterminowanie
Przypisy
Wybrana bibliografa
Dyskografia muzyki eksperymentalnej (Robert Worby)
Dalsze lektury (publikacje po roku 1974)
Podziękowania
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7453-167-2 |
Rozmiar pliku: | 18 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tłumacz polskiego wydania Muzyki eksperymentalnej winien jest sobie i czytelnikom odpowiedź na dwa pytania, podobne do tych, które dziesięć lat temu – przy okazji wznowienia oryginału – postawił sobie Michael Nyman.
Po pierwsze: po co publikować w Polsce na początku XXI stulecia książkę, która opisuje zjawiska specyficzne dla środowiska anglosaskiej muzyki poważnej lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych i siedemdziesiątych? Po drugie: czy nie należałoby uzupełnić Nymanowskiej panoramy o, zdawkowy choćby, opis lokalnych odpowiedników i reakcji na amerykańsko-brytyjskie tendencje?
Odpowiedź na oba pytania związana jest ze szczególnym statusem eksperymentalnej nomenklatury i retoryki w muzyce naszych czasów, także polskiej. Przecież w nowej twórczości elektronicznej czy bardziej hermetycznych formach rocka „eksperymentalność” stała się dziś paszportem do świata „muzyki istotnej” i syntetycznym synonimem tego, co jeszcze kilkadziesiąt lat temu określilibyśmy raczej epitetami „awangardowy”, „artystyczny” czy „progresywny”. W zaproponowaną przez Nymana (a zainspirowaną przez Cage’a) opozycję „awangardowości” i „eksperymentalności” tendencja ta wpisuje się o tyle, o ile twórcy naszej epoki w ogóle chętniej „poszukują”, niż „znajdują”, większą wagę przykładając do „procesu” niż „produktu”. Ale czy przypadkiem nie jest to bardziej pokłosie przemian społecznych, komunikacyjnych i technologicznych niż owoc mniej lub bardziej uświadomionych inspiracji cage’owsko-nymanowskich?
Wątpić w to pozwala ogromne i wciąż rosnące zainteresowanie dorobkiem bohaterów poniższej pracy w sferach polskiej kultury oficjalnej oraz popularnej. Kilka miesięcy temu Steve Reich doczekał się monograficznego festiwalu w Krakowie, a Lublin rozpoczyna właśnie obchody setnej rocznicy urodzin Johna Cage’a.
W polskim dyskursie akademickim twórcy ci także powoli zyskują należną im pozycję, choć nie brakuje wciąż nieporozumień, jeśli chodzi o interpretacje ich faktycznego znaczenia. Zdarza się wciąż, że Cage okazuje się „dziwakiem modernistycznej awangardy”, a Reich „przedstawicielem amerykańskiej postmoderny”. Zdiagnozowany przez Nymana – fundamentalny i wciąż aktualny – konflikt aksjologiczny zredukowany zostaje w ten sposób do szkolnych stereotypów historyczno-stylistycznych oraz kulturowo-geograficznych.
Obojętność na teorię muzyki eksperymentalnej od samego początku towarzyszyła u nas w sposób przewrotny systematycznemu adaptowaniu jej praktyk. Pamiętajmy, że to indeterminizm Koncertu fortepianowego Cage’a zainspirował Witolda Lutosławskiego do wykorzystania we własnej muzyce „aleatoryzmu kontrolowanego”, choć paradoksalnie to kontrola odgrywała w tej technice o wiele większe znaczenie niż rola przypadku. Innym razem Bogusław Schaeffer – bodaj najbardziej „eksperymentalny” pośród polskich klasyków XX wieku – tak oto odżegnywał się od wszelkiej „eksperymentalności” swojej pracy w radiowym studiu muzyki elektronicznej: „tu się nie eksperymentuje, tu się po prostu tworzy”.
W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych – już po ukazaniu się pracy Nymana – istotnymi składnikami polskiego krajobrazu muzycznego stają się między innymi idiomatyczny minimalizm Tomasza Sikorskiego, poszukiwania Krzysztofa Knittla w sferze muzyki intuitywnej czy Marka Chołoniewskiego w dziedzinie multi- oraz intermediów. Zjawiska te, znakomicie wpisujące się w skodyfikowaną przez Nymana metodologię i historiografię, znowu próbowano analizować i interpretować w kategoriach zapożyczonych od europejskiej awangardy, co musiało prowadzić do nieporozumień.
Eskalację problemu przyniósł przełom stuleci wraz z eksplozją nowych środowisk zajmujących się różnej proweniencji muzyką elektroniczną i improwizowaną. Obfitość adaptowanych przez młodych twórców praktyk eksperymentalnych nie wydaje się niestety współmierna do poziomu historycznej oraz estetycznej świadomości, a przypadki „błądzenia po omacku” i „wyważania otwartych drzwi” są raczej na porządku dziennym.
W kręgach anglosaskich praca Michaela Nymana pomogła ukonstytuować się fenomenowi muzyki eksperymentalnej. W Polsce stać się może przede wszystkim podręcznikiem kulturowej samoświadomości, narzędziem do zrozumienia kontekstu i prawdziwego znaczenia otaczających nas zewsząd praktyk artystycznych.
Historia tego typu praktyk na polskim gruncie sięga przynajmniej pół wieku wstecz i okazuje się zaskakująco bogata. Ich rzetelnego uporządkowania oraz analizy nie sposób dokonać w ramach, rozległego nawet, appendiksu. To już materiał na zupełnie inną książkę…Przedmowa BRIAN ENO
Najlepsze książki dotyczące kierunków w sztuce przekraczają ramy opisu i stają się częścią tego, co miały opisywać. Należy do nich Muzyka eksperymentalna. Cage i po Cage’u. To próba wydzielenia i podsumowania ogromnego zbioru muzycznych dzieł, niewpisujących się ani w klasyczną, ani w awangardową ortodoksję, choć z tych tradycji wyrastających.
Publikacja książki w 1974 roku zjednoczyła środowiska przekonane, że muzyka powinna w jakiś sposób przeniknąć z sal koncertowych i nagrań do codziennego życia.
Przekonanie to zaowocowało w Anglii i Ameryce zbiorem ważkich prac, które dotarły do zupełnie niezwykłych miejsc. Rzadko zainteresowane były nimi uczelnie muzyczne, natomiast chłonne okazały się szkoły plastyczne – zajmujące się już happeningami, performansami i kulturą pop. W Anglii wielu najważniejszych kompozytów i wykonawców eksperymentalnych – Cornelius Cardew, Gavin Bryars, Howard Skempton, John Tilbury i, przez pewien czas, Christian Wolff – utrzymywało się z nauczania właśnie studentów sztuki.
W połowie oraz u schyłku lat sześćdziesiątych uczęszczałem do uczelni artystycznej, która mieściła się w tym samym budynku co duża szkoła muzyczna. Zorganizowałem wówczas kilka „zdarzeń muzycznych”, niektóre z udziałem wielkich nazwisk ze świata nowej muzyki. Pamiętam, że tylko raz pojawił się jeden student muzyki. O ile dokonania „awangardzistów” – Stockhausena, Bouleza i innych europejskich serialistów – dawały się pogodzić z „prawdziwymi” muzycznymi umiejętnościami i powoli stawały się częścią akademickiego świata, o tyle rzeczy, które nas interesowały, były ewidentnie antyakademickie (niektóre zostały stworzone dosłownie dla n i e m u z y k ó w) . Chodziło w nich bardziej o to, jak zostały zrobione (jakie procesy wykorzystano przy komponowaniu i wykonaniu), niż jak ostatecznie brzmiały. Mówiliśmy, że to raczej muzyka procesu niż produktu. Dziś przyznaję zresztą, że niektóre z tych utworów były na tyle konceptualne, że wymagały aktu wiary (albo przynajmniej pokory), jakiego trudno oczekiwać od zwykłego słuchacza. Taki akt wiary stanowił jednak znakomite przygotowanie na sztukę lat osiemdziesiątych.
Wyglądało na to, że interesowały nas (świadomie używam liczby mnogiej, jako że na każdym koncercie spotykała się grupa kilkudziesięciu osób) dwa bieguny muzycznego kontinuum. Z jednej strony kibicowaliśmy idei muzyki skoncentrowanej na swej fizyczności, zmysłowości – wyzwolonej z narracyjnych i literackich struktur w imię czystego dźwiękowego doświadczenia. Z drugiej strony jednak wspieraliśmy intelektualną, duchową koncepcję muzyki, w ramach której mogliśmy sprawdzać i testować nasze filozoficzne koncepcje, a także wdrażać procedury intrygujących nas gier. Oczywiście te dwie skrajności obecne były w muzyce zawsze, jednak to twórcy eksperymentalni skoncentrowali się właśnie na nich – często wykluczając wszystko, co znajdowało się pomiędzy tymi biegunami, a co stanowiło wówczas istotę niemal całej pozostałej muzyki. Biegun „zmysłowy” wyznaczali La Monte Young i jego niekończące się jednodźwiękowe utwory, Terry Riley i Charlemagne Palestine oraz ich tonalne repetycje (obie idee obce awangardzie), Steve Reich i Philip Glass z organicznymi, cyklicznymi kompozycjami. Na biegunie „duchowym” znajdowali się zaś Christian Wolff, Cornelius Cardew i Scratch Orchestra, Gavin Bryars i „szkoła” angielska – twórcy muzyki przeznaczonej do rozmyślania, czasem obywającej się bez dźwięku. Pomiędzy i ponad tym wszystkim był John Cage, którego wybitna książka Silence wywołała cały ten efekt kuli śnieżnej.
Ale jeśli to była „muzyka eksperymentalna”, to na czym polegał eksperyment? Być może na ciągłym powtarzaniu pytania „czym jeszcze mogłaby być muzyka?”, na próbie odkrycia, co konstytuuje nasze doświadczenie muzyki. W ten sposób zauważyliśmy, że muzyka nie musi zawierać rytmów, melodii, harmonii, struktur, a nawet nut, że nie wymaga instrumentów, muzyków i specjalnych przestrzeni. Przyjęliśmy, że muzyka nie jest tożsama z określonymi układami rzeczy (sposobami organizowania dźwięków), lecz stanowi p r o c e s p o z n a w c z y , który poprowadzić możemy my – słuchacze. W ten sposób przeniesiona została ona ze sfery „gdzieś tam” do sfery „dokładnie tutaj”. Jeśli istnieje trwałe przesłanie muzyki eksperymentalnej, to brzmi ono: to twój umysł tworzy muzykę.
To była rewolucyjna propozycja. I wciąż taka jest. Książka Nymana, pisana w samym centrum rewolucyjnej zawieruchy, znakomicie wychwytuje ducha tej epoki. Kończy się zresztą w punkcie, w którym „tradycja” eksperymentalna zdawała chylić się ku upadkowi. Cardew, John Tilbury i Frederic Rzewski nie ukrywali już swojego politycznego zaangażowania, a zajęci byli głównie wyrzekaniem się „krzywych linii i chwiejnej muzyki”¹, choć wcześniej sami przyczynili się do jej rozwoju. Pamiętam długą rozmowę z Cardew, w której próbowałem go przekonać, że jego arcydzieło The Great Learning² wyrażało nową, wspaniałą wizję organizacji społecznej. W odpowiedzi kompozytor odrzucił utwór za rzekomy „burżuazyjny elitaryzm”. Co ciekawe, w tym samym okresie, po cichu, zaczęła wyłaniać się grupa masowej publiczności skoncentrowanej wokół nowego sposobu słuchania. Ci ludzie chcieli czegoś innego niż stare kategorie rocka, jazzu i klasyki. Interesowała ich przestrzeń, faktura, atmosfera – i znajdowali to w ścieżkach dźwiękowych do filmów, nagraniach terenowych, powolnych częściach utworów, medytacyjnej muzyce innych kultur, a także – szczęśliwie – w niektórych kompozycjach eksperymentalnych.
Polityczny odłam muzyki eksperymentalnej wytracił pęd po przedwczesnej śmierci Cardew w 1980 roku, choć wciąż istniały inne kanały jej popularyzacji. W roku 1975 wydałem pierwsze nagrania w Obscure Records³. Zostałem wtedy niemal zagryziony przez bulterierów angielskiej prasy muzycznej, ale też przekonałem się, że dla tej nowej muzyki jest – choć na razie ograniczone – miejsce. Słuchacze okazali się bardziej wyrafinowani, niż wytwórnie płytowe mogły przypuszczać, i bardziej otwarci niż krytycy, którzy ponoć adresowali swoje teksty właśnie do nich. Oficyny w rodzaju Obscure Records udostępniły kompozytorom możliwości studia nagraniowego i masowych rynków, co ograniczyło znacząco ich zależność od klasycznego establishmentu – jako sędziego, medium czy przewodnika. Kompozytorom takim jak Philip Glass, Simon Jeffes, Jon Hassell czy Michael Nyman udało się pozyskać zupełnie nową i wciąż rosnącą publiczność. W 1978 roku otworzyłem kolejne wydawnictwo płytowe, Ambient, stawiając sobie za cel wykorzystanie spostrzeżeń i wniosków płynących z doświadczeń muzyki eksperymentalnej (a także z poniższej książki) w tworzeniu nowej muzyki
popularnej.
Wygląda na to, że fenomen, który kiełkował wówczas na peryferiach muzycznego świata, staje się właśnie jego głównym nurtem. Książka ta bada jego pierwotne źródła, a lektura po wielu latach uświadamia mi, że źródła te są wciąż niewyczerpane.Przedmowa do drugiego wydania MICHAEL NYMAN
Muzyka eksperymentalna. Cage i po Cage’u napisana została w latach 1970–1972, a opublikowana w roku 1974. Nasuwają się dwa pytania. Pierwsze: po co wznawiać książkę po dwudziestu pięciu latach (pominąwszy fakt, że od lat nie sposób jej kupić inaczej niż na rynku wtórnym po wyśrubowanych cenach i że wielu decyduje się wręcz na kradzież z biblioteki…)? Drugie i o wiele trudniejsze: dlaczego nie zdecydowałem się na jej aktualizację?
Tak naprawdę odpowiedź na ostatnie pytanie znaleźć można w odpowiedzi na pytanie pierwsze. W 1972 roku to, co nazywałem „muzyką eksperymentalną”, było sportem elitarnym, uprawianym raczej w niemuzycznych przestrzeniach dla publiczności wywodzącej się częściej ze świata sztuk pięknych, tańca czy filmu niż muzyki. Dominująca wtedy awangarda i reprezentujące ją instytucje pogardzały taką twórczością, ignorowały lub bezczelnie wykorzystywały ją jako „nawóz” (choć zdarzało się także, że środowisku darmstadzkiemu¹ opłacało się „ustąpić pola przeciwnikom”). Piszę „to, co nazywałem «muzyką eksperymentalną»”, ale zarówno tytuł książki, jak i zakres muzycznej kultury, którego ona dotyczy, został wybrany przez kogoś innego. Pierwotna publikacja była częścią serii monograficznej Studio Vista, dotyczącej eksperymentalnego filmu, teatru, tańca i malarstwa. Autorzy innych opracowań musieli samodzielnie zdefiniować kategorię „eksperymentalności” dla swoich dyscyplin. Mnie na szczęście wyręczył John Cage². Dysponując „gotowcem” jego autorstwa, musiałem tylko istniejącą już teorię i praktykę twórczą zredefiniować, opisać, umieścić w szerszym kontekście, przeanalizować i rozwinąć. Rozległa, ale spójna wizja historii oraz estetyki muzyki eksperymentalnej autorstwa Cage’a zdjęła za mnie również ciężar wyświechtanego i banalnego (przynajmniej z punktu widzenia moich ówczesnych celów) pytania, co dokładnie jest (albo i nie jest) e k s p e r y m e n t a l n e g o w „muzyce eksperymentalnej”, a co jest (lub nie jest) n i e e k s p e r y m e n t a l n e g o w muzyce „nieeksperymentalnej”. Zarazem jednak pierwszy rozdział tej książki – „W stronę (definicji) muzyki eksperymentalnej” – jest, wedle mojej wiedzy, najbardziej precyzyjną próbą sklasyfikowania muzyki eksperymentalnej i odróżnienia jej od serialnej „opozycji”. A także ujęciem skutecznie godzącym bieguny niezdeterminowanych systemów otwartych Cage’a oraz zamkniętych systemów minimalistycznych. Udało mi się w ten sposób ominąć wyzwanie, które podjęło zaledwie kilku autorów, jak Georgina Born w krótkiej rozprawie Musical Postmodernism as the Negation of Musical Modernism (rozdział 2 jej książki Rationalizing Culture z 1995 roku). Chodzi o termin „postmodernizm”, który w mojej książce w ogóle się nie pojawia, a który w 1972 roku na szczęście nie był jeszcze modny. Można jednak dowodzić (i takie próby są podejmowane), że Cage był pierwszym postmodernistą, choć zarazem do ostatnich dni pozostał przecież arcymodernistą. Odkrycie Mortona Feldmana jest dziś nie mniej aktualne niż trzydzieści lat temu (zob. przypis 1 do rozdziału „W stronę muzyki eksperymentalnej”).
Wracając do pierwszego pytania: ten przedruk jest potrzebny z przynajmniej dwóch powodów. Pierwszy ma wymiar historyczny: otóż nowe pokolenie słuchaczy i muzyków zainteresowało się ostatnio wczesnymi dokonaniami pionierów szkoły eksperymentalnej, jak Cornelius Cardew czy La Monte Young, oraz istotnych, charakterystycznych zespołów w rodzaju Portsmouth Sinfonia i Scratch Orchestra; trwa także renesans Fluxusu (jeśli ten ruch kiedykolwiek osłabł). A Muzyka eksperymentalna. Cage i po Cage’u stanowi wciąż podstawowe źródło informacji o muzycznym etosie, poczuciu wspólnotowości, fundamentalizmie, idealizmie, etycznej czystości (a nawet purytanizmie) – wartościach, które, zdaniem wielu, zostały ostatnio zdradzone. Drugim argumentem przemawiającym za przedrukiem jest to, że książka ta stanowi źródłowy opis pochodzenia i zasad muzycznej praktyki, która, wbrew wszelkim oczekiwaniom, okazuje się wciąż wyjątkowo żywotna, o czym przekonuje choćby pobieżny rzut oka na dodaną „Dyskografię”. W żadnym wypadku nie mamy do czynienia z opisem martwej tradycji – zarówno Cage, jak i kompozytorzy ujęci w haśle „po Cage’u” (choć odnosi się ono także do zbioru istotnych dzieł z późniejszego okresu życia Cage’a) nie tylko dokonali twórczego rozwoju, którego ani oni sami, ani żadni komentatorzy z wczesnych lat siedemdziesiątych nie byli w stanie przewidzieć, lecz także (w niektórych wypadkach) podbili głównonurtowy rynek, co w momencie powstawania książki było absolutnie nie do pomyślenia. Zwłaszcza muzyka znana wcześniej jako minimalizm zdobyła bastiony elitarnego modernizmu – opery, festiwale nowej muzyki, rozgłośnie radiowe, sale koncertowe, orkiestry wraz z dyrygentami oraz inne instytucje zarezerwowane wcześniej dla europejskiego modernizmu. A dokonało się to bez kompromisów w dziedzinie estetycznej integralności czy tożsamości nurtu. Unikając owej modernizacyjnej „europeizacji”, ta muzyka nieustannie i bez trudu zwiększa rozmiary, zakres i różnorodność swojej publiczności. „Dyskografia” – nie licząc „Wstępu”, jedyna aktualizacja w tym wydaniu – dokumentuje nie tylko urodzaj muzyki wyrosłej na trudnej glebie opisanej w Muzyce eksperymentalnej, lecz także jej komercyjny potencjał dostrzeżony przez firmy płytowe, rzadko przecież kierujące się altruistycznymi pobudkami.
Wyjątkowo nietrafiona okazała się moja przepowiednia, jakoby polityka miała zniszczyć muzykę eksperymentalną. Cóż, komentatorowi-kronikarzowi i zarazem praktykowi tego samego fenomenu kulturowego po prostu mogło brakować dystansu. Muzyka polityczna pojawiła się i przemijała w twórczości Christiana Wolffa (który na tyle, na ile było to możliwe, pozostał wierny swoim twórczym zasadom) oraz Cardew i Rzewskiego (którzy zabrnęli w neoromantyczny folkloryzm). W 1972 roku równie niebezpieczna i absurdalna byłaby jednak sugestia o jakichkolwiek związkach muzyki eksperymentalnej z różnymi aspektami muzyki popularnej…
Odpowiedź na drugie pytanie, postawione przeze mnie w pierwszym akapicie, wydaje się teraz oczywista. Nawet gdybym ograniczył się do kompozytorów obecnych w wydaniu z 1974 roku, to opisanie ostatniego ćwierćwiecza ich dokonań wymagałoby trzy- lub czterokrotnie dłuższej książki. Studia poświęcone zaledwie czterem spośród nich – Youngowi, Rileyowi, Reichowi i Glassowi – stały się już właściwie przemysłem, a śmierć Cage’a sprawiła, że na rynku pojawiło się mnóstwo poświęconych mu publikacji. Ja tymczasem ewoluowałem od krytyka do kompozytora. Moja własna muzyka jest mocno zakorzenia w odkryciach, które tu opisuję – dokonaniach Cage’a, Feldmana, Fluxusu, minimalistów, a także przedstawicieli brytyjskiej tradycji „obiektów znalezionych”. Ale też bawi się, przekracza i naciąga, a nawet zdradza zasady muzyki eksperymentalnej, zarazem pozostając im w pewien sposób wierna. A jestem tylko jednym z bardzo dużego i różnorodnego grona kompozytorów, których określić można by mianem s y n ó w m u z y k i e k s p e r y m e n t a l n e j . Często pytałem samego siebie i innych, dlaczego taka książka nie została jeszcze napisana – przecież Muzyka eksperymentalna stanowi świetny punkt wyjścia. I tak już od dwudziestu pięciu lat…
Taka publikacja musiałaby dotyczyć twórców z szerszego kręgu etniczno-kulturowego. Moja książka skoncentrowana jest na osi amerykańsko-brytyjskiej, jako że tradycja, o której piszę, wywodzi się z USA, a najszybciej dotarła do Anglii – zarówno w oryginalnych utworach tutejszych kompozytorów, jak też poprzez specyficzne nawrócenia angielskich kompozytorów, wykonawców i komentatorów na różnorodne aspekty muzyki eksperymentalnej. Można tu wspomnieć o poświęceniu się Johna Tilbury’ego i innych pianistów muzyce Cage’a i Feldmana, zaangażowaniu Cardew i Scratch Orchestra w dorobek Christiana Wolffa, moje osobiste wsparcie, jako komentatora i organizatora koncertów, dla Steve’a Reicha czy promocję, jaką Music Now³ Victora Schonfielda zgotowało Sonic Arts Union. Wszystko to złożyło się na poczucie wspólnej, anglo-amerykańskiej t r a d y c j i eksperymentalnej (szkoda tylko, że amerykańska kultura pozostaje wciąż niezbyt gościnna dla naszej muzyki). Warto wspomnieć o wkładzie kilku kompozytorów japońskich i przyznać, że wyjątkowo niewielu twórców z kontynentalnej Europy wpisało się w moją „eksperymentalną panoramę”. Pamiętam Cardew wykonującego muzykę Michaela von Biela, a także Duńczyka Henninga Christiansena, którego poznałem, gdy pracował z Josephem Beuysem na Festiwalu w Edynburgu w 1970 roku. (Philip Glass i Steve Reich byli całkowicie skonsternowani tym „nieprzyjaznym” nordyckim minimalizmem, gdy im go wówczas zaprezentowałem. Nawet amerykańsko-angielska miłość miała swoje granice, o czym przekonaliśmy się w domu Gavina Bryarsa w 1971 roku. Steve Reich przywiózł wówczas rewelacyjne nagrania jego Four Organs oraz Phase Patterns, na co członkowie Portsmouth Sinfonia mogli jedynie odpowiedzieć swoją świeżynką w postaci niezbyt szlachetnej wersji uwertury do Wilhelma Tella).
Potencjalny autor Synów muzyki eksperymentalnej ma dziś lepszy dostęp do kompozytorów i samej muzyki – w salach koncertowych i nagraniach. Dokumenty, informacje, wywiady są dziś rozpowszechnione – nawet prywatna korespondencja pomiędzy Boulezem i Cage’em została opublikowana. Oryginalna bibliografia ilustruje ubóstwo i szczątkowość pisanych źródeł we wczesnych latach siedemdziesiątych. Niektórzy kompozytorzy – choćby Meredith Monk, Pauline Oliveros, James Jenney⁴ i Charlemagne Palestine – pozostawali po prostu niewidoczni z punktu widzenia autora czy wykonawcy działającego w Londynie. Co ciekawe, gdybym Muzykę eksperymentalną pisał dziś, n i e z m i e n i ł b y m w książce absolutnie nic, choć przecież byłoby to zwyczajnie niemożliwe. Dzięki Bogu napisałem ją wtedy…