Muzyka mojego życia - ebook
Muzyka mojego życia - ebook
Robert Janowski sam jest osobowością muzyczną i telewizyjną, ale tym razem wciela się w rolę wnikliwego dziennikarza, który dopytuje, dziwi się i zachwyca.
Z dwudziestu sześciu rozmów z gwiazdami polskiej piosenki – od Ewy Bem, przez zespół Kombii, po grupę LemON – układa się przekrojowa historia wielkich muzycznych zjawisk, które narodziły się nad Wisłą, ale zaistniały na całym świecie. Czytelnik dowie się z nich m.in., jak to było, gdy Ryszard Rynkowski grał awangardowy jazz. Jedno wiadomo już na wstępie: to wielka opowieść o muzyce Naszego życia!
Przed Robertem Janowskim nic się nie ukryje. Dlatego jego rozmowy z gwiazdami polskiej piosenki układają się w fascynującą i pełną anegdot opowieść o wielkich muzycznych zjawiskach, a także o kulisach sukcesu i sławy.
Robert Janowski, piosenkarz, aktor, a nawet poeta, szerokiej publiczności znany jako prowadzący programu rozrywkowego Jaka to melodia? oraz audycji radiowej Muzyka mojego życia.
Kategoria: | Rozmowy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-832-681-819-6 |
Rozmiar pliku: | 11 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
U mojego dziadka w gabinecie stały stare biurko, dwa głębokie fotele i olbrzymia szafa, z której często korzystałem, gdy bawiliśmy się z kuzynami w chowanego. Na biurku, przykryty starą koszulą flanelową, wystawał patefon. Stary jak świat. Taki z tubą. Za nic w świecie nie można było go dotykać! Dziadek za to mógł wlać. Ale nie wlał, a i tak obejrzałem patefon dokładnie wiele razy. W każdą sobotę po obiedzie, dziadek z babcią szli do gabinetu, siadali, każde w swoim głębokim fotelu, i dziadek nastawiał płytę. Zapalał lampkę w kącie na małym stoliku i... słuchali. W kompletnym milczeniu. Podglądałem ich przez okno albo przez szparę w drzwiach. Wyglądali jak ćmy. Siedzieli w całkowitym milczeniu, z przymkniętymi oczami, nieruchomo. Muzyka płynęła, a oni byli w niej, w samym jej środku, i ona w nich, w samym środeczku ich pięknych, starych dusz. Zabierali mnie co tydzień w te muzyczne podróże od Johanna Straussa poprzez George’a Gershwina i Ellę Fitzgerald aż do Ireny Santor. Niewiele mi te nazwiska wówczas mówiły. Stare winyle skrzypiały, dudniły basem przedwojenne tanga Fogga, ale ten rytuał, to skupienie... Jak msza w kościele. Siadałem sobie czasem w dziadkowym gabinecie, gdy nikogo nie było w pobliżu, i puszczałem nieistniejące płyty, słuchałem nieistniejących orkiestr, odkrywałem w swojej wyobraźni ogromny świat Muzyki.
Każdy z moich rozmówców z pewnością ma tajemniczy gabinet, w którym doświadczał po raz pierwszy wzruszeń i odkrywał świat swojej muzyki. W towarzystwie każdego z nich mógłbym zamknąć oczy i unieść się w tę ich przestrzeń. I pewnie obudziłyby mnie dopiero oklaski zachwyconych ludzi.
Bijcie moim gościom brawo, bo warto.Jesteś warszawianką z krwi i kości?
Jestem, ale w pierwszym pokoleniu. Moja rodzina po kądzieli pochodzi z Poznania. Moje prababcie, były ich cztery, wszystkie pięknie śpiewały i grały na fortepianie, czytały nuty, mówiły przynajmniej w dwóch lub trzech językach, piekły strucle i robiły pasztety. A w czwartki przychodził czasem zaproszony pan Bronek, grał na akordeonie a dziewczęta uczyły się modnych tańców paryskich. Znajdowały czas na to wszystko.
Obrazek jak z przedwojennej Polski. Brakuje tylko dworku ukrytego w starym parku...
Coś w tym jest.
To ty jesteś zdolna z urodzenia po prostu. A byłaś kujonem?
Chodzi ci o to, że skończyłam liceum Batorego? Dostałam się do tej szkoły z trudem, zwłaszcza że kilka lat wcześniej chodził tam mój brat, Aleksander, który, no, można powiedzieć, przerwał naukę z efektem wybuchowym.
Zaznaczył się w historii szkoły?
Tak. To zawsze był duch ogromnie niepokorny, artystyczny, niezależny i, zdaje mi się, że w końcu dyrekcja liceum wybrała spokój. Ja skończyłam Batorego, ale traktowano mnie jak kogoś, kto raczej nie zatriumfuje na polu nauki. Byłam za to wielką społecznicą.