- promocja
MY MY! ABBA. Muzyczny fenomen wszech czasów - ebook
MY MY! ABBA. Muzyczny fenomen wszech czasów - ebook
Historia ABBY opowiedziana poprzez wybór największych hitów zespołu.
W 2024 roku przypadła pięćdziesiąta rocznica Waterloo (piosenki, nie bitwy) – przełomowego momentu w historii popu, w którym szwedzka sensacja ABBA wkroczyła na międzynarodową scenę muzyczną. Jak to się stało, że pół wieku później zwycięzcy Eurowizji z lat siedemdziesiątych są popularniejsi niż kiedykolwiek – docierając do słuchaczy w każdym wieku i rozwijając się w musicalach, muzeach i hologramach? Giles Smith, pisarz i fan muzyki, postanowił się tego dowiedzieć. A ta książka jest jego sposobem na powiedzenie: thank you for the music.
Kategoria: | Muzyka, śpiew, taniec |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8074-775-3 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wprowadzenie
Dziś wielu z nas cieszy wszechobecność muzyki Abby, to, że krąży ona w powietrzu, którym oddychamy.
Pozwólcie, iż przytoczę kilka prywatnych dowodów na poparcie tej tezy.
Latem 2023 roku spacerowałem po francuskim targu i usłyszałem, jak straganiarz, szukając drobnych dla klienta, zanucił:
– _Money, money, money_!
Potem pojechałem dalej i wypiłem kawę w kawiarni, gdzie z głośnika płynęło _Knowing Me, Knowing You_. Wracając do naszej kwatery, wstąpiłem do supermarketu. Kiedy wrzucałem jedzenie do koszyka, w tle leciała piosenka _Take a Chance on Me_. Trzy przypadkowe spotkania z muzyką Abby w ciągu około dziewięćdziesięciu minut.
Jeśli podróżujesz po Europie akurat w tym okresie historii, można ci wybaczyć okazjonalne przekonanie, że świat należy do Abby, a my jesteśmy w nim tylko lokatorami.
Trudniej pamiętać, że nie zawsze tak było. Być może fakty zaskoczyłyby ludzi radośnie tłoczących się pod sceną podczas londyńskiego koncertu _ABBA Voyage_ lub oglądających bez skrępowania bluzy, breloczki czy tace do herbaty, ozdobione logo Abby i wyłożone na firmowym stoisku. Zdziwiliby się, gdyby usłyszeli, że czasami miłość do ich ukochanego zespołu nie była wyrażana tak otwarcie, zwłaszcza przez trzynastolatków na szkolnym boisku.
Ale, jak wkrótce sami zobaczycie, niżej podpisany (który ongiś starannie ukrywał kasetę z nagraniem albumu _ABBA_ wydanego w 1975 roku) może osobiście potwierdzić, że to prawda.
Długo żyłem w przekonaniu, że pochodzenie Abby definiuje, czym jest ten zespół i co wraz ze swoją muzyką może znaczyć dla odbiorców. Pisząc „pochodzenie”, mam na myśli zarówno Szwecję, jak i Konkurs Piosenki Eurowizji w 1974 roku, dzięki któremu Abba po raz pierwszy zyskała rozgłos. Niemal trzy lata po tym, jak na scenie w Brighton zaśpiewali _Waterloo_, jeden z ich niewielu występów na żywo w Londynie doczekał się pobłażliwej, protekcjonalnej recenzji na łamach „Guardiana”. Dziennikarz opisał ich jako „czwórkę Europejczyków”, którzy wykonują „elegancki eurorock z cechami popu”. W podsumowaniu stwierdził: „Miło, że teraz już wiemy, kto stoi za tą kaskadą przyjemnych dźwięków”.
Nie ma w słowniku krytyka większej inwektywy niż słowo „przyjemny”. Przedrostek „euro-” („Europejczycy”, „eurorock”) również wielokrotnie pada w recenzjach Abby z tamtego okresu. I rzadko oznacza komplement.
Dwa lata później, w roku 1979, amerykański krytyk rockowy Robert Christgau poświęcił zespołowi artykuł w „Village Voice”. Nawet nie próbował być miły. „Wiemy już, jak wygląda wróg”, napisał po koncercie. „To właśnie oni”.
W tym samym roku, znowu w Wielkiej Brytanii, recenzent „Guardiana” lekceważąco określił Abbę mianem producentów „popowych efemeryd”. To kolejny częsty zarzut do zespołu. Można zrozumieć, dlaczego padło takie stwierdzenie. Niemniej jednak – osobliwa to efemeryda, która utrzymuje się w eterze przez pół wieku, a w końcu trafia do poświęconego twórcom muzeum w ich rodzinnym mieście…
Gdy Abba próbowała przebić się w świecie, szybko się okazało, że wygrana na Eurowizji to specyficzny rodzaj szansy, który równie dobrze może stać się pułapką. Po triumfalnym zejściu ze sceny w Brighton członkowie zespołu jeszcze przez miesiące i lata borykali się ze szczególnym problemem. Jakimś cudem przylgnął do nich blichtr Eurowizji, grożąc, że z obiecującej kariery nic nie będzie.
Zespół ze Szwecji, zespół z Eurowizji… Abba i jej obrońcy przez długi czas starali się odpowiedzieć na te dwa powtarzające się zarzuty. Oba miały rzecz jasna tę wadę, że nie da się im zaprzeczyć.
„Osobiście nienawidzę tego, co ci ludzie sobą reprezentują”, napisał krytyk w 1979 roku, „…jednocześnie uważam, że są genialni”. Był to sygnał złagodzenia kursu – lecz także oznaka tego, że nawet zwolennicy Abby będą przez jakiś czas zmuszeni prawić jej pokrętne, dwuznaczne komplementy. „To jest świetne… a przecież takie tandetne”. „Nie powinno mi się to podobać… a jednak!” Nawet najbardziej zagorzali wielbiciele przyznawali niekiedy, że jest w twórczości Abby coś nieprzeniknionego, co trudno pojąć. Do tego dochodził oczywisty sukces zespołu, stanowiący w oczach krytyków osobny problem. „Wyrachowana komercja” – to był w tamtym okresie częsty zarzut. Ze szczególną energią i uporem podnosili go krytycy w ojczystej Szwecji, gdzie hasło „nasz największy sukces eksportowy po Volvo” budziło w co wykwintniejszych umysłach lekki niesmak. Ale „komercja” to oczywiście zarzut, który można wystosować wyłącznie z perspektywy czasu. Nie da się tak powiedzieć o zespole, który uniknął popularności. Poza tym argument ten pomija fakt, że sukces Abby – jego natura, skala i czas trwania – był często zaskoczeniem również dla jej członków oraz że w przypadku sukcesu w muzyce pop kalkulacje nie są tak łatwe, jak sobie wyobrażamy. Członkowie Abby nie mieli wglądu w przyszłość. Mogli tylko podjąć określone decyzje, a potem poczekać i zobaczyć, co z tego wyniknie. A wynik zależał od nas – słuchaczy. Oznacza to, że zespół poznał, jakie to uczucie (bez wątpienia ekscytujące, lecz od czasu do czasu z pewnością zabarwione lękiem), gdy rozpętuje się żywioły, które nie do końca można kontrolować.
Pierwsze miejsce wśród tych niekontrolowanych sił znów zajęliśmy my, odbiorcy, w znacznym stopniu przyczyniając się do tego, co spotkało Abbę. Rozwinę temat na kolejnych stronach tej książki.
Zespół stał się nieodłączną częścią naszego życia – a jednocześnie cechował go pewien dystans, niekiedy zabarwiony chłodem. Ludzie, którzy nie są Szwedami, mają tendencję do przypisywania tego zjawiska „szwedzkości” Abby. Chodzi mi o to, że dostrzegają zarówno w zespole, jak i jego muzyce powściągliwość i rezerwę, a następnie zakładają, że cechy te wynikają z charakteru narodowego wykonawców. Takie wyjaśnienie wydaje się podejrzanie proste i oczywiste – wręcz trąci arogancją. Być może powyższa kwestia zasługuje na to, by ją nieco dokładniej zbadać. Podobnie jak wiele innych aspektów Abby.
Istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że znasz ten zespół najlepiej ze wszystkich – a jednocześnie prawie nic o nim nie wiesz. Oczywiście są fani i superfani Abby, których godne podziwu zaangażowanie we wszechstronne studia nad Agnethą, Björnem, Bennym i Fridą wiele nam wyjawiło. Nie tak dawno temu spędziłem z niektórymi z tych superfanów przemiły weekend w Sztokholmie; napiszę o tym później. Ale w przestrzeni osób, nazwijmy to, niewtajemniczonych, w której Abba spotyka się z przeciętnie zaangażowanym odbiorcą (a jest to przestrzeń, gdzie moim zdaniem wydarzyły się rzeczy najciekawsze, szczególnie w kontekście tej książki), wiedza o zespole jest niepełna, a jego ogólny obraz wciąż mglisty.
Abba zachowywała dystans nawet u szczytu sławy, a świat pokochał ją bez zastrzeżeń i otwarcie dopiero kilka lat po tym, gdy faktycznie przestała istnieć. W związku z tym powszechna znajomość repertuaru zespołu przewyższa dziś wiedzę o czymkolwiek innym na jego temat. Członkowie grupy są gwiazdami, niezależnie od definicji terminu „gwiazda”. Tymczasem w 2024 roku – nawet w kręgach, w których Abbę się ceni i wielbi! – pewna i nieomylna umiejętność odróżnienia Benny’ego od Björna, a w niektórych przypadkach nawet Agnethy od Anni-Frid świadczy o najwyższym poziomie wtajemniczenia. Co wiemy? Słyszeliśmy coś o tym, że zespół składał się z dwóch par (Björn i Agnetha, czy nie tak? Benny i Anni-Frid?), których małżeństwa się rozpadły, ale które w jakiś sposób (czy na pewno?) zdołały ocalić grupę od tego samego losu, heroicznie przelewając ból rozstania w ponadczasowe hity, takie jak _The Winner Takes It All_ i _Knowing Me, Knowing You_. Tymczasem Björn napisał tekst do drugiej z tych piosenek na dwa lata przed rozstaniem z Agnethą. Byli wówczas razem, wyglądali na szczęśliwych i cieszyli się z narodzin drugiego dziecka. Natomiast Benny i Frida pobrali się dopiero po tym, jak Björn i Agnetha postanowili się rozstać, więc…
Prawda jest taka, że nie wiemy zbyt wiele, a większość z tego, co wiemy, to bzdury, czyjeś kreatywne wymysły, plotki bądź (to ostatnie najczęściej) projekcje.
Wielka sława spłynęła na Abbę pośmiertnie, kiedy członkowie zespołu zeszli ze sceny i opuścili studio. Jest to zatem ten rodzaj chwały, który rzadko się przydarza w historii popu. Zjawisko praktycznie niemożliwe w erze mediów społecznościowych. Agnetha, Björn, Benny i Frida najjaśniej płoną w naszych umysłach jako zestaw piosenek, których nie pokonają czas ani moda. Piosenek, których tak wielu z nas słucha na okrągło. Piosenek, które znamy.
Ale skąd? Abba zakończyła działalność w roku 1982, a więc czterdzieści dwa lata temu. Ci artyści występowali i nagrywali muzykę przez mniej więcej osiem lat, czyli podobnie jak Beatlesi. Następnie wycofali się z branży, nigdy tego oficjalnie nie ogłaszając. Najwyraźniej wyczerpało ich lub wypaliło własne towarzystwo. Zajęli się czym innym – w przypadku Agnethy i Fridy były to albumy solowe, podczas gdy Björn i Benny przerzucili się na pisanie musicali. W tamtym czasie powszechnie sądzono, że Abba się przeżyła, a co więcej, w wielu kręgach uchodziła za kompletny obciach. Na froncie okładki dziewiętnastopiosenkowego albumu kompilacyjnego _ABBA Gold_, przygotowanego przez wytwórnię Polydor w 1992 roku (jedenaście lat po publikacji ostatnich nagrań studyjnych), nie uświadczysz zdjęć członków zespołu. A to dlatego, że rynek został dogłębnie zbadany, zanim płyta ujrzała światło dzienne. Informacje zwrotne z grup fokusowych były takie, że chociaż odbiorcy są potencjalnie zainteresowani zakupem zbioru hitów Abby i bez trudu potrafią wskazać ulubione piosenki – takie jak _Take a Chance on Me_, _The Name of the Game_, _Super Trouper_ – to nie chcieliby mieć płyty z twarzami członków grupy umieszczonymi w widocznym miejscu. Wytwórnia zdecydowała się więc na prosty złoty napis na czarnym tle. Taki klimat panował w 1992 roku wokół Abby.
Niemniej jednak to właśnie album _ABBA Gold_ zaczął zmieniać powszechne nastawienie do zespołu, zapoczątkowując to, co możemy dziś uznać za okres jego renesansu. Pomogły w tym, nieco przypadkowo, dwa australijskie filmy, w których pojawiły się ich piosenki. Mam na myśli _Priscillę, królową pustyni_ oraz _Wesele Muriel._ Oba filmy weszły na ekrany kin w 1994 roku. Swoje zrobił też musical _Mamma Mia!_ z 1999 roku, podobnie jak nakręcony dziewięć lat później pierwszy z dwóch filmów na jego podstawie. W pierwszej dekadzie XXI wieku Abba, którą już dawno pogrzebano, miała w sobie prawdopodobnie więcej życia niż kiedykolwiek wcześniej. Album _ABBA Gold_ sprzedał się w ponad 32 milionach egzemplarzy na całym świecie. W Wielkiej Brytanii pozostaje drugą najlepiej sprzedającą się płytą wszech czasów, ustępując jedynie _Greatest Hits_ zespołu Queen. A potem, gdy rok 2021 dobiegł końca, zespół niespodziewanie ponownie znalazł się w centrum zainteresowania. Stało się to nie tylko za sprawą ostatniej, całkiem nieoczekiwanej, zaprzeczającej upływowi czasu eksplozji nowej muzyki, lecz także wciągającego z magnetyczną siłą, poruszającego jakieś tajemne struny w naszych duszach scenicznego show zatytułowanego _ABBA Voyage_. Stanowił on absolutną rewolucję w dziedzinie koncertów na żywo. Muzycy wystąpili w nim pod postacią wyidealizowanych, generowanych komputerowo wersji samych siebie, które były z nimi tożsame i zarazem nie miały z nimi nic wspólnego.
Zbliża się czterdziesta druga rocznica ich ostatniego biletowanego koncertu, a członkowie zespołu są już po siedemdziesiątce i najwyraźniej nie mają zamiaru osobiście wchodzić na scenę. Tymczasem Abba nigdy nie była bardziej widoczna niż teraz i prawdopodobnie nigdy też nie była bardziej Abbą.
***
– Czytam cię przez całe życie – powiedział kiedyś do pisarza Samuela Becketta zachwycony fan.
– Musisz być tym bardzo zmęczony – odparł Beckett.
Cóż, jestem tutaj, dokładnie pół wieku po premierze _Waterloo_, i to samo mógłbym wyznać członkom Abby, gdybym kiedykolwiek się z nimi spotkał. Prawdopodobnie powinienem w tym miejscu wspomnieć, że nigdy do tego nie doszło.
– Słucham was przez całe życie… – mógłbym się pochwalić – albo przez jego większość. W każdym razie odkąd pamiętam. Zanim spytacie, odpowiem: nie, nie jestem zmęczony. A przynajmniej nie Abbą.
Bo co by to miało znaczyć, że jest się zmęczonym Abbą w 2024 roku? Czyż to nie jak przyznanie, że skończyła nam się cierpliwość do muzyki pop albo że muzyka pop skończyła z nami?
Trudno powiedzieć, żebym był osamotniony w swojej wytrwałości. Fala krytyki odwróciła się i nawet Clive James w końcu publicznie przyznał, że nie miał racji. James, jak zobaczymy na dalszych kartach tej książki, był jednym z pierwszych krytyków, którzy odrzucili Abbę, określając jej twórczość jako „nieuleczalnie błahą”. Ocenę tę wystawił na podstawie przekonujących, lecz wątłych dowodów – mówię tu o występie na Eurowizji w 1974 roku. Jednak w 2013 roku James zrecenzował film dokumentalny o zespole i wyraził żal z powodu swoich pochopnych opinii. Najwyraźniej pomógł mu w tym fakt, iż jego własna córka okazała się zapaloną wielbicielką zespołu.
„Trudno zakwestionować intensywność, z jaką miliony ludzi cieszyły się muzyką Abby”, napisał James. Z upływem czasu zdał sobie sprawę, że sceniczne kreacje członków zespołu nie miały z tym nic wspólnego.
„Liczyły się tylko te cztery głosy oraz to, jak się ze sobą zlewały w melodiach i harmoniach, wypełniając na płytach każdą możliwą lukę w aranżacji. Można było do nich tańczyć bez końca”, podsumował James. Nie wydaje mi się, żeby to była prawda, że głosy wypełniają „każdą możliwą lukę w aranżacji”. Nie jestem pewien, jak brzmiałoby nagranie, w którym tak by się działo. Zastanawiam się, jak uważnie James słuchał Abby, zanim ostatecznie zmienił zdanie. Dlaczego jednak miałby czuć taką potrzebę? To z pewnością jedna z magicznych cech muzyki pop: wielu jej najbardziej zagorzałych zwolenników nie słucha zbyt wnikliwie ani nie czuje, że powinno się to robić. Pop często komunikuje się z sercem na długo przed tym, nim porozmawia z głową… a czasami w ogóle z nią nie rozmawia. Autorzy tekstów o muzyce pop nie wspominają o tym wystarczająco często.
Z pewnością prawdą jest to, że na przestrzeni pięćdziesięciu lat, które minęły od premiery _Waterloo_, Abba znalazła miłośników wśród najróżniejszych typów ludzi. Grupa ta jest uwielbiana w prawie każdym wymiarze, w jakim można kochać zespół popowy. Ich piosenki przemawiają do zakochanych nastolatków i uśmiechają się czule do Clive’a Jamesa. Twórczość muzyków Abby konsumowano w pośpiechu, a ich samych traktowano jak gwiazdy przesłodzonego popu, ale doczekali się też trzeźwej oceny jako wyjątkowo utalentowani rzemieślnicy. Cieszono się nimi ironicznie i szczerze. Byli tak zwaną wstydliwą przyjemnością oraz przyjemnością zupełnie bezwstydną. Ich płyty definiowały całe epoki, a zarazem zdołały wymknąć się z historycznego kontekstu. W 2024 roku ich piosenki są dobrze znane zarówno nostalgicznym staruszkom, spragnionym powrotu do lat 70., kiedy byli dziećmi, jak i ludziom, których pod koniec XX wieku nie było jeszcze na świecie.
Członkowie Abby byli fetowani jako spektakularne gejowskie ikony, ale także jako niezawodni dostawcy weselnej muzyki tanecznej, która jednoczy wszystkie gusta. Najlepsi spośród nas kochają piosenki Abby całym sercem, a jednak ich muzyka została również wykorzystana podczas naruszających lockdown hulanek na Downing Street. (Mam tu na myśli osławioną „imprezę Abby” z 13 listopada 2020 roku, o której Benny Andersson powiedział dyplomatycznie: „Nie możesz nazwać tego imprezą Abby. To impreza Johnsona”). Twórczość Abby została uhonorowana przez tak różnorodnych wykonawców, jak U2, Dionne Warwick i Foo Fighters. Wykorzystano ją także do celów komediowych. Oto przykłady: French i Saunders (_C’est La Vie_), Rowan Atkinson w programie _Not the Nine O’Clock News_ (_Super Dupa_) oraz Alan Partridge (a-ha!), który kocha Abbę tak bardzo, że nazwał swojego jedynego syna imieniem Fernando. Muzyka Abby jest jedną z niewielu więzi bezpośrednio łączących nieżyjącego już Sida Viciousa z Sex Pistols (który kiedyś przebiegł całe lotnisko, aby spotkać się z zespołem) z nieżyjącą już królową Elżbietą II, która podobno powiedziała komuś, że szczególnie lubi _Dancing Queen_, ponieważ, cytuję: „Jestem królową i lubię tańczyć”. Abba to jedyni zwycięzcy Eurowizji, którzy zostali wprowadzeni do Rock & Roll Hall of Fame, co wydarzyło się w 2010 roku i byłoby nie do pomyślenia (czy raczej nie miałoby sensu) w epoce, gdy Abba faktycznie nagrywała płyty, które przyniosły im to wyróżnienie. Jeśli chodzi o szeroki zakres przynależności gatunkowej, to przewyższają nawet Beatlesów. Z pewnością tylko nielicznym zespołom dane było znaczyć tak wiele dla tak wielu ludzi w tak wielu różnych okresach historii. Jeszcze mniej jest takich, które osiągnęły powyższe, podczas gdy członkowie grupy po prostu siedzieli w domowych pieleszach przez cztery dekady, nie robiąc nic (a przynajmniej nic związanego z Abbą).
To bez dwóch zdań najsmakowitszy szczegół tej głęboko satysfakcjonującej historii o ostatecznym i powszechnym przywróceniu Abby do łask. Wszystko to, przez co zwykle im dokuczano oraz za co ich odrzucano (styl ubierania, taniec, akcent, ta pozornie nieunikniona szwedzkość), ostatecznie stało się powodem, żeby pokochać ich bez zastrzeżeń, jeśli miało się na to ochotę. Jednak ta całkowita transformacja ich pozycji kulturowej nastąpiła bez żadnego wysiłku ze strony samych artystów, w długim okresie ich nieobecności, kiedy tylko muzyka mogła ich bronić i agitować na ich rzecz. Björn, Benny, Agnetha i Frida zostali w pełni docenieni… zachowując pełną bezczynność. Musieli tylko poczekać, aż pojawi się reszta ich wielbicieli – piszę tu o nas – i wykona tę pracę za nich.
Przyszło mi więc do głowy, że historia zespołu Abba i jego niezmiennego wpływu na świat to wyjątkowy przypadek. Możemy się nim posłużyć w szerszym kontekście, by odpowiedzieć na pytania o naturę popowych przebojów oraz trwałość zdobytej dzięki nim sławy. Być może jeśli dobrze przyjrzymy się naszym interakcjom z Abbą na przestrzeni dekad – temu, w jakich okolicznościach historii pojawiali się i znikali z naszego życia, jak nasze relacje z zespołem się rozpoczęły, jak rosły w siłę, rozluźniały się i słabły, były gorące i zimne, a w końcu ponownie gorące, a wszystko to w duchu szczerej próby ustalenia, co tu się właściwie do cholery wydarzyło – będziemy w stanie dociec pewnych prawd, które dotyczą naszych interakcji nie tylko z zespołem Abba, lecz także z całą muzyką pop. Przychodzi mi również do głowy, że jeśli chcesz zbliżyć się do tajemnicy uniwersalnej piosenki pop, poznać jej składowe, jej kształt, działanie jej magii i – być może przede wszystkim – odpowiedź na pytanie, dlaczego przywiązujemy się do tych kawałków tak mocno, to dorobek Abby jest czymś więcej niż tylko dobrym punktem wyjścia. Może być najlepszym punktem wyjścia, jaki istnieje.
Jest jednak tylko jeden sposób, by się o tym przekonać. Kupiłem album _ABBA Gold_ na płycie winylowej (złoty winyl, a co!). Poszperałem w różnych pudłach w poszukiwaniu starych singli i kaset zespołu. Rozglądałem się czujnie dookoła w poszukiwaniu wydarzeń związanych z Abbą, które mogłyby mi coś wyjaśnić. Zdjąłem z półki kilka książek historycznych i otworzyłem YouTube. A potem głęboko zaczerpnąłem powietrza i wyruszyłem w świat Abby.1. _THE HISTORY BOOK ON THE SHELF_
1
_The history book
on the shelf_
Oto Wielka Brytania u progu roku 1974. Sytuacja nie wygląda najlepiej. Ceny prądu poszybowały w górę, pracownicy różnych branż strajkują, produkcja spada, a Brytyjczycy z trudem wiążą koniec z końcem, nękani galopującą inflacją i raptownie rosnącymi kosztami życia. Rządzącą Partię Konserwatywną dzieli kwestia umów handlowych z najbliższymi sąsiadami Wysp na kontynencie, prawicowi politycy cieszą się zdecydowanie przesadną uwagą ze strony mediów, a kraj czekają podwójne wybory. Podobnego rozchwiania sceny politycznej nie odnotowano tu od 1910 roku.
Wiem. Trudno sobie coś takiego wyobrazić.
Na domiar złego prognozy pogody przewidują wystąpienie zjawisk ekstremalnych: burz i powodzi, a nawet tornad. W nocy z 10 na 11 marca przez południową Anglię przetoczy się dwadzieścia jeden trąb powietrznych.
Kiedy Denis Healey, kanclerz skarbu laburzystowskiego gabinetu cieni, publicznie obwieszcza „apokalipsę ekonomiczną”, a magazyn „Spectator” spekuluje na swoich łamach na temat możliwego przewrotu wojskowego, przyparty do muru premier Edward Heath ogłasza drastyczny sposób na oszczędności. Zarządza mianowicie, że od nowego roku wejdzie w życie trzydniowy dzień pracy. Wszystkie gałęzie przemysłu mają podlegać tej zasadzie aż do 7 marca. To coś jak „praca z domu”, tylko że nikt nie pracuje.
Tymczasem billboardy i ulotki apelują do mieszkańców, by ratowali rodzimą gospodarkę, „odłączając od prądu jakieś urządzenie”, dochodzi do regularnych przerw w dostawie energii elektrycznej, a obowiązujący w całym kraju limit prędkości pojazdów obniża się z 70 do 50 mil na godzinę. Chodzi o to, by oszczędzać paliwo.
Ogólny regres sprawia, że w Wielkiej Brytanii – a szczególnie w Anglii – zaczyna panować powszechne przekonanie, że Zjednoczone Królestwo niczego już nie potrafi zrobić jak należy. Wyjątek stanowią poczynania stadionowych _hooligans_, czyli wojowniczych kibiców piłki nożnej, którzy wchodzą akurat w okres wzmożonej aktywności. Podobnie zresztą jak Irlandzka Armia Republikańska (IRA), która w ciągu kilku miesięcy podłoży bomby w Westminster Hall, Tower of London, pubach w miejscowościach Guildford, Woolwich oraz Birmingham, a także w busie na autostradzie M62.
Na wiosnę odbędą się w Londynie wybory do rady miasta, w których skrajnie prawicowa partia Front Narodowy uzyska najwięcej głosów jak do tej pory – wskaże na nią ponad dziesięć procent mieszkańców dzielnic szczególnie dotkniętych kryzysem. W marcu o mały włos nie dochodzi do porwania księżniczki Anny. Niezrównoważony psychicznie kierowca białego forda escorta bierze ją na muszkę i niemal wywleka z kierowanej przez szofera limuzyny. To dość symboliczne, że karabin towarzyszącego jej oficera zaciął się akurat w takiej chwili.
Latem tego samego roku w Republice Federalnej Niemiec mają się odbyć mistrzostwa świata w piłce nożnej – znakomita okazja, by zapomnieć o szarej codzienności, jeśli oczywiście Wielka Brytania przetrwa do tego czasu. Nie żeby tak naprawdę miała na co czekać, skoro nie zakwalifikowała się do finału.
Tymczasem mamy przedwiośnie, a Terry Jacks z Winnipeg w Kanadzie wskakuje na szczyty list przebojów z _Seasons in the Sun_, piosenką o umieraniu. Tym samym pierwsze miejsce traci pochodzący z Nottingham zespół Paper Lace i jego piosenka _Billy Don’t Be a Hero_, zresztą także o umieraniu.
Jednak nie wszystko wygląda równie ponuro. W maju Manchester United wypadnie z pierwszej ligi brytyjskiego futbolu, co nie zdarzyło się od 1938 roku. A w sobotę 6 kwietnia w Brighton odbędzie się XIX Konkurs Piosenki Eurowizji, transmitowany na żywo z Wielkiej Brytanii na całą Europę.3. GRA O PUNKTY
3
Gra o punkty
David Vine zdecydowanie jest pod wrażeniem.
– Co powiecie na taki występ? Szwecja nigdy dotąd nie zwyciężyła Eurowizji, ale z tym utworem zdecydowanie ma na to szanse.
Mogę tylko wierzyć, że Vine ma rację. A czy kiedykolwiek się pomylił?
Wiem jedno. Jeśli Abba wygra, będą musieli wrócić na scenę i jeszcze raz zaśpiewać tę piosenkę. To bardzo pożądana perspektywa, ponieważ nie mam pojęcia, kiedy zyskam kolejną okazję, żeby wysłuchać ich ponownie.
Na tym etapie wieczoru od bisu zwycięzcy dzielą nas występy przedstawicieli kolejnych dziewięciu krajów, w tym najbardziej niebezpiecznego konkurenta ze wszystkich oraz – jak przypomni nam sumiennie David Vine – faworyta bukmacherów. To reprezentujący Holandię duet Mouth & MacNeal. (Warto wiedzieć, że przed zamknięciem zakładów akcje Abby stały na poziomie dwudziestu do jednego). Mouth & MacNeal występują z numerem dwunastym. Wydaje się, że nastrojowy numer pod tytułem _I See a Star_, który zdecydowali się wykonać, trafia w preferowaną tutaj stylistykę. Także dlatego, że brzmi niczym melodia, która mogłaby towarzyszyć nieśpiesznym obrotom dziecięcej karuzeli. A czy jury Eurowizji kiedykolwiek było w stanie oprzeć się piosenkom, które tak brzmią?
Trudna sprawa.
Artysta znany na innych scenach jako Big Mouth (w paszporcie figurujący jako Willem Duyn) wygląda niczym holenderska wersja Meat Loafa – czy, jak by powiedzieli sami Holendrzy, _gehaktbrood_. Ma buty do kolan i obszerny skórzany bezrękawnik, spięty łańcuchami na wskroś szerokiej piersi. Spogląda na nas płomiennie i dziko spod burzy zmierzwionych włosów. Najwyraźniej włożył sporo wysiłku, byśmy uwierzyli, że nie traktuje tej fuchy poważnie. Wstępny materiał filmowy tej pary to kilka ujęć nakręconych na jakimś trawniku w Brighton. Widzimy na nich, jak Mouth biega w kółko, holując za sobą wózek z pogodną, flegmatyczną MacNeal i wymachując pękiem balonów na sznurkach. Facet najwyraźniej jest ekscentrykiem. Nagranie pokazuje, jak śpiewają, a Mouth żartobliwie szturcha MacNeal, w pewnym momencie mierzwiąc jej starannie ułożoną blond fryzurę. MacNeal – a właściwie Maggie MacNeal (przyszła na świat jako Sjoukje van ’t Spijker, ale na szczęście David Vine nawet nie próbuje tego wymawiać) – wykonuje wspaniałą robotę. Wszystkie te z pewnością niezwykle irytujące wyczyny partnera spływają po niej jak woda po kaczce. Dziewczyna dzielnie kołysze się do rytmu. Ubrana też jest dużo rozsądniej.
Co gorsza, Mouth & MacNeal uciekli się do dodatkowego wsparcia w postaci rekwizytu. Ich umieszczony z boku sceny klawiszowiec cierpi podwójnie. Nie tylko wcisnęli faceta w parę najbardziej rozkloszowanych spodni dzwonów, jakie widziano w tym roku, lecz także dołożyli mu nieporęczną karnawałową pozytywkę, wiszącą na pasku na szyi. Wieńczą ją wysokie na stopę kukiełki, wyglądające jak… no cóż. Poczekajmy na najazd kamery. Tak, to Mouth i MacNeal, powtórzeni w szmacianej formie.
W trakcie pierwszego refrenu, kiedy aranżacja piosenki przechodzi w brzękliwy motyw wygrywany na organach piszczałkowych, pełnowymiarowy Mouth podchodzi do klawiszowca, klęka obok niego i kręci korbką pozytywki, puszczając w ruch miniaturową MacNeal, która wiruje w tańcu obok miniaturowego szmacianego Moutha. Ten prawdziwy patrzy na publiczność i rozdziawia się w przesadnym zachwycie.
Cóż za zwrot akcji. Oczywiście w dzisiejszych czasach uczestnicy Eurowizji występują z większym rozmachem, na przykład otoczeni hordą tancerzy w strojach goryli (Włochy, 2017), grając na fortepianach, podczas gdy wiodące do nich schody płoną żywym ogniem (Ukraina, 2018), lub też prezentując się publiczności na golasa, w formie hologramu i na tle wyjących wilków (Białoruś, 2016). Dziś ten pokaz lalkarskiego rzemiosła wywołałby co najwyżej stłumione ziewnięcie. Jednak na niemal pustej i całkowicie statycznej pastelowej scenie Brighton Dome w 1974 roku robi takie wrażenie, jakby do miasta przybył prawdziwy cyrk. I to z kukiełkami.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki