- W empik go
Mydło, czyli radzimy się powiesić - ebook
Mydło, czyli radzimy się powiesić - ebook
Książka stanowi plon poszukiwań profesora Jerzego S. Ossowskiego, najznamienitszego dziś gałczyńskologa. Jest to tym samym całkowicie nieznany Gałczyński, którego felietoniki z cyklu Mydło po raz pierwszy ukazują się w formie oddzielnego wydania. Te małe felietony, soczyste uwagi, swoiste dokumenty o „sztuce” przełomu lat dwudziestych i trzydziestych minionego stulecia przeleżały sobie najspokojniej na półkach bibliotek w żółknących rocznikach „Cyrulika Warszawskiego”. Ten tom jest dobrą gałczyńską zabawą. Inteligentną, dowcipną, błyskotliwą. Autor miał tego świadomość, skoro w jednym z „cyrulikowych” felietonów napisał: „Thomas Mann zaczynał w «Simplicissimusie», a skończył jako laureat Nobla. Ja zacząłem w «Cyruliku», a skończyć mogę na szubienicy...”
Kategoria: | Felietony |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-244-0250-2 |
Rozmiar pliku: | 379 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Co dziś, w roku 2010, kryje się pod określeniem „nieznany Gałczyński”? I jeśli istotnie jakiś nieznany tekst autora „Zielonej Gęsi” istnieje, to jak doszło do tego, że przez tyle lat się uchował? Pomimo szperania wielu badaczy, a wcześniej studentów poszukujących atrakcyjnych tematów do swoich prac magisterskich czy nawet doktorskich, na wścibskich żurnalistach kończąc, penetrujących nie wiadomo jakie rewiry, aby dokopać się do nieco bardziej oryginalnych niż nachalne plotki przedmiotów swoich publikacji.
Prawda się jednak ujawniła! Nieznany Gałczyński istnieje, czego najlepszym dowodem jest niniejszy tom. Proszę więc o przeczytanie tych kilku słów wyjaśnienia.
„Koń by też pisał wiersze, gdyby mu dać sto złotych” – powtarzał chętnie Gałczyński jako potwierdzenie tezy, że każdy może parać się poezją. Oczywiście może, jeśli mu się sowicie – jak owemu koniowi – zapłaci. Ale co z tego wyniknie – zmilczmy. Przywołany przeze mnie początek uroczego wiersza Eviva la poesia mówi o tym dowodnie. Wiersz wydrukowany został w roku 1930 na łamach „Cyrulika Warszawskiego” – satyrycznego tygodnika założonego przez skamandrytów jeszcze w roku 1926. Po wyjeździe Jana Lechonia, szefa „Cyrulika”, do Paryża (rok 1929), tygodnik trafił w ręce młodszego pokolenia; pismo z wyraźnie prosanacyjnego stało się, jeśli nie antyrządowe, to przynajmniej bardziej powściągliwe w zachwytach i entuzjazmie dla dokonań obozu sanacji. Na czele „Cyrulika” stanął Jerzy Paczkowski – mło – dy poeta, satyryk, przyjaciel całej ówczesnej artystycznej Warszawy; w zespole znalazł się także Konstanty Ildefons Gałczyński, mający już za sobą entuzjastycznie przyjęte poematy Piekło polskie czy Koniec świata, debiut prozatorski, czyli Porfiriona Osiełka, a także wiele liryków rozproszonych w dziesiątkach ówczesnych czasopism. Teraz „Cyrulik” staje się jego główną trybuną, tu publikuje najwięcej, wymyśla całe cykle, słowem, zostaje odkręcony ów doskonale znany z lat późniejszych kran z inspiracją.
Pismo, choć nieco sceptyczne wobec dokonań rządu, nadal jednak w obiegowej opinii reprezentowało obóz sanacyjny. W legendę Gałczyńskiego wpisuje się takie oto, bez wątpienia sprowokowane, wydarzenie: schyłek roku 1929, Mała Ziemiańska, Gałczyński sam przy stoliku śpiewa frywolne piosenki. Nie podoba się to siedzącym obok oficerom policji; wreszcie interweniuje komisarz, strofując poetę, że śpiewanie nieprzyzwoitych piosenek w lokalu publicznym jest niedozwolone. Śpiewający z pobłażliwym uśmiechem ignoruje upomnienia policjanta. Ale po pewnym czasie, wyraźnie zniecierpliwiony, z oburzeniem woła: – Pan wie, kim ja jestem!? – Zbaraniały policjant milczy. A poeta wyjaśnia: – Ja tu reprezentuję… humor rządowy!
To tyle w wielkim skrócie o K.I.G. i czasie, gdy związał się z „Cyrulikiem” i gdy regularnie, każdego tygodnia, na jego łamach publikował serię szyderczych komentarzyków, ironicznych uwag, minifelietonów – zawsze pełnych sarkazmu, nieukrywanej kpiny. Nosiły tytuł Mydło, bo kiedyś dawno, jeszcze w XIX wieku, mówiło się przecież „sprawić komuś mydło”, czyli złajać kogoś, nawymyślać, gniewać się na kogoś, jak podaje słownik warszawski – „sprawić komuś wały”.
Komuż to Gałczyński „sprawiał wały”? Najogólniej mówiąc wszystkim obskurantom, myślowym prostakom, bogoojczyźnianym nieukom, wszelkiej maści kołtunom i grafomanom aż nadto kochającym i propagującym kicz: w literaturze, muzyce, filmie, nawet w życiu społecznym. Okazuje się, że wiele z tych miniatur do dziś zachowało swoją aktualność. BO KICZ JEST WIECZNY, NIEZNISZCZALNY i nic, absolutnie nic, nie jest go w stanie z naszego codziennego życia wyeliminować. Odnotujmy jeszcze wyśmiewane wiersze polityków (Wincentego Witosa i Kazimierza Bartla – wielokrotnego premiera II RP) czy przywoływanie Pitigrillego – włoskiego superkiczarza, autora popularnego wtedy „dziełka” Pas cnoty – od nazwiska autora powstał w naszym języku wdzięczny czasownik; użył go Stanisław Grzesiuk w swojej piosence o pewnym hrabim, który „pitigrilił się z tą Wiśniewską…”.
Te małe felietony, soczyste uwagi, swoiste dokumenty o „sztuce” przełomu lat dwudziestych i trzydziestych minionego stulecia przeleżały sobie najspokojniej na półkach bibliotek w żółknących rocznikach „Cyrulika Warszawskiego”. Jedne Konstanty Ildefons podpisywał inicjałami, innych – w ogóle nie, a jeszcze inne – całkiem nowym pseudonimem Karakuliambro, który zasłynie i zalśni pełnym blaskiem dopiero w dwadzieścia lat później na łamach arcytygodnika, czyli „Przekroju”, gdzie urocze Listy z fiołkiem sygnować będzie właśnie Karakuliambro.
Niektóre większe felietony z „Cyrulika”, co do których redaktorki (w tym i ja) nie miały cienia wątpliwości, że to na pewno Gałczyński, znalazły się w pięciotomowym wydaniu Dzieł z roku 1979. Inne były niecenzuralne, wszystkie pozostałe miały spokojnie czekać na pełne wydanie krytyczne.
Stało się jednak inaczej. Bo oto najbardziej pedantyczny i sumienny z badaczy puścizny Konstantego Ildefonsa – profesor Jerzy Stefan Ossowski, autor wielu znaczących książek i dysertacji o Gałczyńskim i tym samym najznamienitszy dziś gałczyńskolog – penetrując prasę międzywojnia, dotarł, co oczywiste, do Mydła. Dotarł, skopiował, opisał i wyciągnął na światło dzienne. Książka, którą trzymasz w ręku, Szanowny Czytelniku, stanowi plon poszukiwań profesora Ossowskiego. Jego odkrycie. Jest to tym samym całkowicie nieznany Gałczyński, którego felietoniki z cyklu Mydło po raz pierwszy ukazują się w formie oddzielnego wydania. Jedynie tytuł tomu pozwoliłam sobie nieco rozszerzyć – ale zgodnie z duchem i literą samego Autora.
A więc dobrego czytania owych grafomańskich, kiczowatych produkcji, które bez jakiejkolwiek „taryfy ulgowej” wyśmiewa K.I.G. Proszę także zwrócić uwagę na niemal doskonałe parodie tych przykładów grafomanii autorstwa Konstantego Ildefonsa (jak np. Sam jeden w salonie czy Bom humorysta), a także na niebywały pod względem składni, doboru słownictwa czy głębi myślowej List żołnierza do kucharki. Tu trzeba koniecznie wspomnieć, że Gałczyński, odsługując dwuletnią służbę wojskową w Berezie Kartuskiej (z podchorążówki karnie go usunięto), został zatrudniony przez swojego kaprala-zwierzchnika jako główny i jedyny prywatny pisarz epistoł miłosnych i zdobył w tej materii spory rozgłos. Pewnie te epistoły nie różniły się za bardzo od zaprezentowanego tu listu do Leoneczki! W swojej rubryce poeta publikował także wiersze – pełne żarliwej kpiny z otaczającej go rzeczywistości, jak utwór powszechnie znany i dziś, śpiewany i recytowany na rozmaitych estradach – La danse des Polonais, podpisany w „Cyruliku” Karakuliambro XIII.
I jeszcze jedna uwaga. Proszę się nie dziwić, że w naszym wydaniu nie ma tak zwanego aparatu naukowego – przypisów, objaśnień z gatunku „kto jest kto”. Wszystkie nazwiska autorów, nad którymi pastwi się Karakuliambro – to postacie autentyczne, pisarze, jak byśmy dziś powiedzieli, bardzo pośledniego autoramentu, z ostatniej lub przedostatniej półki, a najlepszym tego dowodem jest fakt, iż nie przetrwali do naszych czasów Wyjątek stanowi jedyny Dołęga Mostowicz (którego Gałczyński nazywa „Niedołęgą”), autor wielkiego Nikodema Dyzmy, ale ta powieść ukaże się dopiero trzy lata po felietonie K.I.G. Przypisy, komentowanie tytułów gazet, sytuacji oraz zdarzeń tylko komplikowałoby odbiór tekstów Należy więc te felietony, komentarze i uwagi czytać dla zabawnej pointy, a także dla poznania „kierunków” kiczu i rozlewającego się szeroko ówczesnego grafomaństwa (bo współczesne dotyczy już nieco innych spraw i zdarzeń); dla poznania choćby tylko tytułów gazetek lat dwudziestych i trzydziestych, które szczodrze Gałczyński cytuje.
W „Cyruliku” poza cyklem Mydło w tym samym czasie Gałczyński publikował inną rubrykę: Przez dziurkę w miseczce, prezentującą – w skrzywieniu i deformacji – głównie ówczesne sprawy polityczne.
Ale obok tego bogactwa tematów można smakować i takie typowo Gałczyńskie powiedzonka, których używał przez całe swoje życie, jak np. „moffy nie ma”!
Zapewniam Państwa: ten tom jest dobrą Gałczyńską zabawą. Inteligentną, dowcipną, błyskotliwą. Konstanty Ildefons miał tego świadomość, skoro w jednym z „cyrulikowych” felietonów napisał: „Thomas Mann zaczynał w «Simplicissimusie», a skończył jako laureat Nobla. Ja zacząłem w «Cyruliku», a skończyć mogę na szubienicy..
Pomiędzy Noblem a szubienicą, jak widać, zmieścić się może wiele.
Kira GałczyńskaODPOWIEDZI „GŁOSU PRAWDY LIERACKIEGO”
Panu Br. Wr. w Pr.:
Pracować, przerabiać skreślać, wymazywać, wyciągać. Wielcy pisarze zawsze tak robili. Przeczytaj pan uważnie Lenorę.
Picusiowi w M.:
Ha! Ha! Z tak małymi środkami do tak wielkiego tematu! Niech pan opisze but.
Pani D.P. w Kamieniołomach:
Gdzieś pani widziała ultrafioletowe obłoki? No, prędzej. Niech pani się przyjrzy, jak to wygląda w obiektywie druku:
obłoki ultrafioletowe
spadają na mą głowę
i to są nowe pomarańczowe.
Co pomarańczowe? Kogo?
Kar. Irz. w m.:
Jąkało ohydny, precz z moich oczu.
Klaud. Rom, w Milanówku:
Nie masz pan talentu za grosz. Radzimy się natychmiast powiesić.
Wacio P. – Tunis:
Naturalnie, że będziemy drukowali. Witamy entuzjastycznie. Może i są jeszcze braki, może skrzydełka jeszcze tej mocy nie nabrały, ale już pan chwyta, już, już, oczywiście bez przesady. Niech pan wdepnie kiedy na Natolińską – pogadamy.
MYDŁO (I MYDEŁKO)
11 X 1930/41
Zadaniem naszego Mydła jest ośmieszenie słabostek wielkich ludzi i gaf gigantycznych pisarzy. Nic bowiem nie ma dla nas świętego: czy Moniuszko, czy to nawet Konopnicka, wszelka świętość słowem – idzie pod nóż naszych persyflanckich pognębień. Ale – nie ustajemy w pracy i nie cieszą nas osiągnięte dotąd rezultaty. Toteż od następnego numeru wprowadzamy małe Mydło, że tak powiemy Mydełko, którego zadaniem będzie ośmieszanie maleńtasów poezji, szczeniaków nieśmiertelności oraz myrmidonów prasy polskiej. (Nie robię tu aluzji do p. Jerzego Pawła Horzelskiego – que Dieu preserve!).
I to jest nasz plan działania. A tymczasem… Każdy autor popularnej rubryki w piśmie, tak zwanych np. Mimochodem, Uszczypnięć lub coś w tym rodzaju, zaczyna nierzadko swój felieton od słów:
„Otrzymujemy codziennie tysiące listów.”. Tysiące listów! My otrzymujemy miliardy listów, całe wagony listów, a jakie to listy bywają, posłuchajcie:
Słuchaj „Cyruliku”, lubimy Cię bardzo, bo jesteś szczery, dowcipny, bez tej ohydy pornografii, lecz nie przechwalaj się z „satanizmem”, który pycha i głupstwa dyktuje – a od religii – wara! To sprawa z Bogiem! Gdyż wyrzucimy Cię z domów naszych.
Polki
Mój Boże! Czyż to takie groźne? Szanujący się liberał zawsze powinien być wyrzucony z polskiego domu.
PAN JEZUS ZA 12 ZŁ
(4 I 1930)
W 51 nrze „Mojego Pisemka”, tygodnika obrazkowego dla dzieci, nb. w tzw. numerze gwiazdkowym, znajduje my tego rodzaju wyczyn, będący najohydniejszym okazem bluźnierstwa:
Gdy dzieci będą grzeczniutkie, to przyjdzie aniołek i przyniesie drzewko i dużo ładnych rzeczy Ale dziecinki muszą słuchać, co starsi nakazują. Rano trzeba dać się niani umyć i uczesać; przy jedzeniu nie grymasić, nie plamić serwety, ani sukienki, a wtedy Bozia powie aniołkowi, żeby przyniósł piękne rzeczy na gwiazdkę.
Gdy dzieci są czyściutkie i posłuszne, to Bozia się cieszy i aniołki się śmieją, a Rodzice kochają takie dzieci i spełniają ich życzenia. Gdy będziecie więc dobre i kochane i poprosicie, to Tatuś da wam zł 12 na dużą paczkę (komplet) zabawek na drzewko.
Wtedy napiszecie do wuja Lezerkiewicza w Krakowie, gdzie mieszkacie, jak się nazywacie, a dobry wujcio prześle wam dużo pięknych rzeczy na ubranie choinki.
Będą tam włosy anielskie i srebrne, będą kuleczki szklane, mgły, różne laleczki i pajace, aniołki poubierane w piękne złote i srebrne sukienki, a nawet lśniące lichtarzyki, świeczki różnokolorowe, świeczki cudowne, świecące deszczem gwiazdkowym, girlandy barwne. Będzie tam też kalendarzyk i książeczka ze wszystkimi polskimi kolędami. Dlatego też śpieszcie się z napisaniem listu do wujaszka, gdyż musicie się szybko nauczyć kolęd, żebyście umiały śpiewać na chwałę Pana Jezusa. Dokładny adres jest: Lezerkiewicz, Kraków, Rynek.
A tymczasem matoły z różnych „Słów Radomskich”, rozmaite As Coeury czy Jacki z „Rzeczpospolitych” z właściwą sobie bezczelnością zarzucają nam uprawianie blasfemii. I cóż dziwnego, że potem z takich endeczątek, z takich kochanych milusińskich wyrastają kochane bydlątka? Czyż cenny organ ks.ks.
proboszczów „Polska” nie mógłby się tak dla odmiany troszkę zająć czcigodną panią Buyno-Arctową?
ŻYCIE I MIŁOŚĆ ARTYSTY
W książce L.J. Kazimierskiego pod wyższym tytułem stronicę trzydziestą i dziewiątą zdobi następujące wyznanie:
Naturalnie – pomiędzy koryfeuszami słowa w naszej literaturze prym trzyma niezastąpiony dotąd przez nikogo Sienkiewicz, a jego Quo vadis, Trylogię mi drogowskazami są, nieocenione wprost powieści i obrazki Głowackiego – Bolesława Prusa.
Jego Antka umiem prawie na pamięć, w Placówce odnajduję niemal wszystkie charakterystyczne typy zapadłej prowincji, które się tutaj spotyka na każdym kroku; co się zaś tyczy Faraona, myślę, że nie ustępuje on najpoczytniejszym powieściom Sienkiewicza.
Obok tych dwu niedoścignionych mocarzy słowa na pierwszym miejscu stoi niezaprzeczenie Dygasiński Adolf, niezrównany malarz fauny oraz niedotkniętych pokostem cywilizacji wielkomiejskiej mieszkańców puszczy.
Z młodszych pisarzy imponuje mi przede wszystkim Reymont swą niebywałą plastyką, Żeromski techniką pisarską, Przybyszewski zasię iście zmysłowym realizmem, przechodzącym nierzadko w wyuzdaną bachanalię, gwałcącą nieraz zasady przyjętej powszechnie etyki oraz przyzwoitości.
Nie pogardzam także autorami starszego autoramentu.
Prawdziwy olbrzym pracy – Kraszewski i tylu innych pierwszorzędnych pisarzy, Prus (Głowacki), Świętochowski, Sygietyński w codziennej szarzyźnie życia prawdziwy – nieraz po kilka razy.
Prócz tej, niby jasne słońce rozświetlającej ciemnię naszej niewoli, lektury, Krzyżaków, Rodzinę Połanieckich–, Bez dogmatu oraz arcyplastyczne Szkice węglem wertuję już chyba po raz dwudziesty; trudno to określić, dość, że rokrocznie, podczas wakacji czy to ferii świątecznych uważam sobie poniekąd za obowiązek przeczytanie wymienionych prac i tylu innych pierwszorzędnych pisarzy zawsze jeszcze wywiera wrażenie potężne na miłujące prawdziwe piękno umysły; Rzewuski w swych Pamiętnikach szlachcica litewskiego przenosi nas żywcem w te odległe czasy, kiedy to…
Pana L.J. Kazimierskiego, o ile żyje, a spadkobiercę, o ile umarł, prosimy o skomunikowanie się z nami celem wspólnego pójścia na małą wódkę.
Ręczę, że to musi być jakiś byczy chłop!
HA!
(11 I 1930/2)
Tygodnik „Sensacja”, warszawska gazeta-iskrówka, gazeta-reflektor, obserwator życia planetarnego, ekstrakt skondensowanej informacji, aktualia, sensacje, rewelacje, taką w pierwszym numerze powieść, o mili czytelnicy, zapowiada:
Warszawę w jaskrawym świetle lamp jupiterowych przedstawia cocktail-romans W. Wersalskiego Messalina z Alei Róż, który rozpoczynamy drukiem w numerze następnym.
Messalina z Alei Róż – to, jedwabne” życie warszawskiej society, zamieszkującej w sardanopalowych pałacach i cottage’ach, rozbijającej się w hispano-suissach, rolls-royce’ach i chryslerach, spędzającej noce w Oazie, Moulin Rouge i innych warszawskich boites de nuit i niebrzydzącej się miłosnymi przygodami plebejskiej ulicy.
Towarzyskie circles stolicy; seladony w białych getrach, z monoklami przy nosie, i damy z toute Varsovie; „dobrze urodzone panie” i sytuowani „złodzieje w rękawiczkach”; rekiny kapitału i prostytutki belle etage’y – cała ta Warszawka występuje w negliżu przed czytelnikiem w cine-romansie W. Wersalskiego, jak na niesamowitym ekranie, zalana mocnym światłem przenikliwego reflektora.
Messalina z Alei Róż – to okropna arlekinada szumowin szampańskich wielkiej Warszawy, diabelski, makabryczny karnawał ich w krwawych oparach zbrodni, wiszących nad stolicą nadwiślańską i nasuwających różne refleksje…
A TYMCZASEM W B. ZABORZE PRUSKIM…
ŚWINIOBICIE!
W SYLWESTRA W HOTELU CENTRALNYM
Poleca kiszki, głowiznę, krakowskie kiełbaski, białą i wędzoną, wykwintne nogi wieprzowe, flaki itd. Dobrze pielęgnowane piwa, likiery, wódki, wina krajowe i zagraniczne, wina musujące od zł 11,95 butelki począwszy – wszystko w największym wyborze.
KONCERT
Również życzę wszystkim znajomym i gościom DO SIEGO ROKU
W. Barczyk
(„Gazeta Ostrzeszowska”)
RINALDO RINALDINI
(wyjątek z powieści pod tymże tytułem)
Noc minęła.
– Lodovico, czy mówisz prawdę? – zawołał wzburzony do głębi Rinaldo.
– Bóg świadkiem, wodzu, straszną prawdę! – odparł Lodovico, podnosząc śmiertelnie blade oblicze z okropnym wyrazem ku księżycowi.
– Tam w górze księżyc również oświecał naszą małżeńską komnatę. On może zaświadczyć okropną zbrodnię. O, o – głowa chce mi pęknąć, gdy o tym pomyślę.
– To może przyprawić o szaleństwo! – zawołał Rinaldo.
– Zupełnie słusznie, dowódco! – zaśmiał się nagle Lodovico. – Wywołało to istotnie szaleństwo. A jednak to dopiero połowa! Idźmy dalej! Powiedziałem tedy, że noc minęła. Z mą zawstydzoną kobietką przyszliśmy do jadalnego pokoju hrabiego. Iście demoniczny wzrok hrabiego, jakim spoglądał na nas, przyprawił nas o drżenie.
– Tyś pewno chory, ojczulku! – zawołała moja żona i pospieszyła do hrabiego.
SKĄD ZNASZ TAJEMNICZE FIGLE TE?
Marian Duński
TWÓJ PIERWSZY CAŁUS
Piosenka buduarowa. Fascynujące tango z repertuaru autora na melodię Najsłodszy całus, muzyka J. Petersburskiego.
Poświęcam najsmutniejszej z częstochowianek p. Stefie Rutkowskiej i p. Stefie K., sekretarce „Trubadura”, w miłym upominku noworocznym.
Bardzo lubię ja dziewczynki,
Cudne szatynki, zwiewne blondynki,
Ja stale kocham pannę Stefę, Halę,
I w karnawale z mą maseczką en deux,
Dancingowe zwykłe tło, całuję i nucę to:
Twój pierwszy całus był właśnie ten,
Słodki, różany jak wschodni sen.
Tyś moja, tyś ukochana,
W ustach masz czar szampana,
Skąd znasz czarodziejko psoty te?
Skąd znasz czarodziejko psoty te?
Mój ty paziku złoty,
Więc skąd znasz te pieszczoty, dziś powiedz mi!
Zna Japonki i Turczynki, Filipinki, małe Chinki,
W Szanghaju, w tym smoku niebieskim kraju,
Byłem jak w raju, tam kwitną wiśnie, bzy,
Świat spowijają nimbem mgły,
Pytam Chinki, a skąd ty?
Twój pierwszy całus był właśnie ten,
Jak opium mocny, jak barwny sen,
O moja skośna Chinko,
Skąd tak całujesz, ja nie wiem nie?
Skąd znasz dziewczyno figle te?
Diabliku mój różany, z tej chińskiej porcelany,
No powiedz mi!
Byłem też u Amanula, tam u króla panna Lula
Swą miłość namiętną też do mnie czuje,
Stale całuje wśród turkiestańskich bzów,
Wśród kwietnych jasnych snów, nuciłem stale znów.
Twój pierwszy całus był właśnie ten,
Jak bajka perska, mozaika, sen,
Jak róż kaszmirskich sady Mój ty aniołku blady,
Skąd tak całujesz, no powiedz mnie?
Skąd znasz tajemnicze figle te?
A tyś mi pierwsza była, moja dziewczynko miła,
No powiedz mi?
(„Trubadur Warszawy”, nr 1)
O poeto Marianie Duński, diabliku mój różany z tej chińskiej porcelany, ach pytam cię, skąd znasz wytworne strofy te, he, he?
WYNURZENIA MALUTKIEGO PISARZA
Stefan Kiedrzyński: „W Brwinowie, w moim domu, stroję choinkę dla starego dziecka Stefka Kiedrzyńskiego, który zawsze marzy, że Aniołek przyniesie mu na Gwiazdkę dar najdroższy – życzliwość ludzkich serc”.
(„Kurier Czerwony”)
Kochany, maleńki Stefunio! Jaki grzeczny, jaki milusi! A cio to? A to piólo… A cio to? A to papiel… Dobrze, b. dobrze. To też niech Stefunio nie chodzi na hajty, tylko pise, dużo pise, bo Stefuniuo jeśt stały glafoman: plawda?
MEMUARY PAULINY MIELNIKÓWNY
W nrze 2 „Polskiej Wolności” Paulina Mielnikówna ogłasza swoje wspomnienia z „16-letniego przebywania jako sieroty w zakładzie sióstr Służebnic Najświętszej P. Maryi w Stryju”. Oto najbardziej charakterystyczne ekscerpty:
Chorym dzieciom, które „robiły pod siebie”, kazano spać na korytarzach na zmarzniętych siennikach.
Jeden z chłopców, który moczył pod siebie, miał związany przez zakonnice organ płciowy szpagatem. Przy takich zabiegach ów chłopiec skarżył się na wielki ból. Dla dokładności piszę, że ów chłopiec miał 16 lat.
Niektóre z zakonnic lubiły pasjami stawiać bańki i masować starsze dziewczęta. Przy takich czynnościach dziewczyna musiała być całkiem obnażona.
Przy takich funkcjach bywał często także i ksiądz, który rozkoszował się widokiem obnażonej, łapiąc ją od czasu do czasu za wstydliwe miejsca.
I kiedy takie rzeczy się dzieją, panowie, myślicie o… konkordacie.
KIEDY DZIATWA CZYTA…
(18 I 1930/3)
KSIĄŻKI NAUKOWE,
EROTYCZNE I PIKANTNE
Dla dorosłych
Sekretne sposoby małżeńskie. Dr Surbled, zł 1.–
Zagadnienia seksualne. Dr Forel, 2 tomy zł 5.–
Rozwój stosunków płciowych. Dr Spence, zł 1.–
Higiena miodowych miesięcy. Dr Gelsen, zł 1.–
Zboczenia płciowe. Dr Tangey, zł 1.50
Etyka stosunków płciowych, zł 1.– NOWOŚĆ.
Sztuka i czary miłości. Tylko dla dorosłych, zł 3.–
Życie płciowe. Przewodnik dla nieświadomych małżonków. Treść: Sposoby pobudzania miłości, występki małżeństwa itp., zł 2.50
Psychologia pocałunku. Lombroso, gr. 75
Samogwałt u mężczyzn i kobiet. Dr Braun, zł 1.–
Higiena piękności. Jak zachować piękność i zdrowie. Dr Guillrad, zł 1.50
Dlaczego mężczyźni się nie żenią, gr. 75
Grzechy młodości, zł 2.50
Niepokój płciowy. Dr Vachet, zł 5.–
Gdy będziesz kurtyzaną. Dekobra M., zł 4.–
Kurtyzana Eliza. Goncourt E., zł 2.50
Miłość modelki. Gerszyn W., zł 3.–
Jak Nanna swą córeczkę Pippę na kurtyzanę kształciła. Aretino P., zł 6.50
Żywoty kurtyzan, zł 6.–
Zamówienia prosimy kierować do Wydawnictwa Księgopol, Warszawa, Kramelicka 15.
Na koszta przesyłki i opakowania załączyć zł 1.50 (można w znaczkach). Konta PKO 20 689.
Albo wyobraźmy sobie taką czarującą rodzinę: papa w fotelu wolterowskim czyta Grzechy młodości, maman oddaje się lekturze Sekretnych sposobów małżeńskich, a dzieci, ziewając, przeglądają Niepokój płciowy. I kto mówi o zaniku czytelnictwa!
POTWORNE OSZCZERSTWO „NASZEGO PRZEGLĄDU”
(25 I 1930/4)
Organ Jakuba Appenszalaka w nrze 14 zamieszcza tego rodzaju erekcjonalny kawałek:
Z OSTATNIEJ CHWILI. 80-LETNI STARZEC DOPUSZCZAŁ SIĘ CZYNÓW LUBIEŻNYCH NA DZIECIACH
Przy ul. Narbutta 8 mieszka 80-letni starzec Adam Trzeczkowski.
Widywano go często bawiącego się z dziećmi. Ot, jak zwykle, stary, kaszlący poczciwina. Nikomu też na myśl nie wpadło, że starzec ten jest – zboczeńcem…
Otóż, jak się okazało, zgarbiony i kaszlący starzec zapraszał do swego mieszkania 8-letnie i 10-letnie dziewczynki, częstował je cukierkami i… likierami, a następnie dopuszczał się na nich czynów lubieżnych.
Starca-zboczeńca aresztowano.
Ohyda! Protestujemy! P. Adam Trzeczkowski jest osobiście znany naszej redakcji i nigdy tego rodzaju rzeczy nie dopuszczał się. Jest to świetlany, cudowny staruszek, kolekcjoner motyli i filolog.
COŚ DLA KAŻDEGO.
NOWOŚCI ORTOPEDYCZNE
DLA AMPUTOWANYCH ulepszone lekkie protezy. Naprawa i modernizacja starych protez.
DLA USZKODZONYCH rąk protezy dłoni do pracy, jedzenia i kosmetyczne.
DLA ZDEFORMOWANYCH nóg oraz na nogi X i O pończochy wyrównawcze i podkładki.
DLA CIERPIĄCYCH na rupturę pachwiny, pępka, brzucha pasy nowoczesne bez sprężyn.
DLA CHORYCH i operowanych pasy lecznicze z regulatorami, pasy z workami gumowymi dla moczu i kału.
DLA CIERPIĄCYCH na żylaki i obrzęki nóg bandaże i pończochy.
DLA SPARALIŻOWANYCH wózki i fotele na kółkach, kule, laski itd.
„ORTOPEDIA” WARSZAWA, MARSZAŁKOWSKA 123. Oferty bezpłatnie!
(„Ziemianin”, nr 1)