Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Myja - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
5 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
19,00

Myja - ebook

Mimo że imiona głównych bohaterów (Noe, Jafet, Cham, Sem, Naama) brzmią biblijnie i archaicznie, debiut Jakuba Wiśniewskiego opowiada o współczesnych „my” i „ja”. To historia ludzkich zmagań – z relacjami, z rodziną, z własną tożsamością, z próbami tworzenia wbrew Kieratowi, wreszcie z nadciągającym szaleństwem. To także nasze polskie „tu i teraz”. Tytułowy wielowymiarowy stan „myja” – gdzie sen, proroctwo, fakt i piosenkowy refren scalają się w jeden tekst – pozwala czytelnikom oglądać rzeczywistość z perspektywy ojca i syna, z których każdy na swój sposób przeżywa rozpad rodziny i świata. Kolejny po książkach Elżbiety Łapczyńskiej, Marty Sokołowskiej i Krzysztofa Chronowskiego debiut z pracowni „Pierwszej książki prozą” Biura Literackiego.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67249-75-1
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

BETON. BUNT

Nie dla wszyst­kich star­czy miej­sca. Mó­wią, że ko­smos się roz­sze­rza, ale tu­taj – jak­by się kur­czył. Nie wi­dać tego roz­ci­ąga­nia, nie sły­chać pęka­jących człon­ków wszech­świa­ta, skó­ra Mia­sta się nie na­pi­na. Na­pi­na­ją się mi­ęśnie wal­czących o Ba­bel. Ko­szul­ki na ogo­lo­nych kla­tach, leg­gin­sy, port­fe­le spuch­ni­ęte od kart. Na­pi­na­ją się ci­ęci­wy łu­ków, z któ­rych ka­żdy chce tra­fić do celu, ale tarcz jest tak mało, że nie zmiesz­czą się na nich strza­ły wszyst­kich strze­la­jących. Na­pi­na­ją się dupy, kie­dy trze­ba wy­ru­szyć wcze­śniej niż inni, żeby zo­sta­wić ich z tyłu i ode­tchnąć świe­żym po­wie­trzem. Ro­sną lu­dzie i ro­bo­ty, a ci pierw­si są z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie wy­żsi, żeby pa­trzeć na tych dru­gich z góry, bo tyl­ko to daje szan­sę na nie­za­stąpio­no­ść. Ro­sną ramy, ska­le, wy­mia­ry. Ro­snę na­wet ja. Czu­ję po no­cach, jak trzesz­czą mi sta­wy. Sły­szę krew na­rze­ka­jącą na co­raz dłu­ższe okrąże­nia. Wszy­scy ro­śnie­my. A Ba­bel? Ba­bel się zmniej­sza. Wy­ra­sta­my z nie­go jak z ro­dzin­ne­go mia­stecz­ka.

Noe mówi to wszyst­ko do sie­bie, scho­wa­ny mi­ędzy sto­łem a ścia­ną, w ża­kar­do­wym fo­te­lu bar­wy ludz­kich zębów, z zie­lo­no­okim ko­tem roz­płasz­czo­nym na ko­la­nach jak far­tuch, mi­ędzy sto­sa­mi ko­lo­ro­wych ga­zet ro­snący­mi wo­kół nie­go jak pa­pie­ro­we mia­sto, od­po­wied­nik dzie­ci­ęcej ko­lej­ki skle­ja­nej przez całe lata z drew­na, oszczęd­no­ści i zi­mo­wych wie­czo­rów, żeby stwo­rzyć na­miast­kę cze­goś wi­ęcej. Ma bro­dę, kap­cie, po­pla­mio­ny kra­wat, ma­ry­nar­kę po­mi­ętą jak jego skó­ra i tak jak ona zbyt wiel­ką – spły­wa z nie­go jak wosk – a nad tym wszyst­kim wie­le wło­sów, któ­re nie wie­dzą, gdzie się po­dziać, srebr­ne ein­ste­inow­skie nit­ki ce­lu­jące w prze­strzeń ciem­ne­go po­ko­ju z prze­pa­lo­ną dwa ty­go­dnie temu ża­rów­ką, za­sło­na­mi grub­szy­mi od ścian i kąta­mi le­żący­mi da­lej, niż si­ęga jego oku­lar­ni­czy wzrok.

– Tato, po co to wszyst­ko – po­wta­rza Cham z upo­rem al­pi­ni­sty.

Stoi w drzwiach, opar­ty o fra­mu­gę, wy­so­ki i schlud­ny, świe­żo ogo­lo­ny, krót­ko ob­ci­ęty, z ko­lo­ro­wym ta­tu­ażem ukry­tym pod któ­ry­mś z lnia­nych ręka­wów, z za­ło­żo­ny­mi na­uczy­ciel­sko ręka­mi, a z sa­me­go środ­ka jego ko­szu­li, jak z kla­ty Iron Mana, bije pew­no­ść sie­bie: ja­sny, moc­ny pro­mień w ko­lo­rze ro­so­łu.

Nie zwra­ca się do Ojca z na­dzie­ją, że tym ra­zem prze­mó­wi mu do roz­sąd­ku. Robi to dla­te­go, że jest pe­wien swo­ich ra­cji i lubi je po­wta­rzać. Gdy­by Oj­ciec na­gle zmie­nił zda­nie i stwier­dził, że się myli, Cham chy­ba by im­plo­do­wał. Nie wie­dzia­łby, co ze sobą po­cząć. Ale to się nie zda­rzy, więc bez­piecz­nie może po­wta­rzać:

– Ty my­ślisz, że ktoś to czy­ta?

– Czy­ta, nie czy­ta, o swo­je trze­ba dbać.

Noe nie wy­nu­rza się zza sto­sów ga­zet, nie zrzu­ca z ko­lan kota, ale trwa po­chy­lo­ny nad ar­ku­szem pa­pie­ru, z pió­rem w ręku i sku­pie­niem w oczach. Na gó­rze kart­ki wi­dać wy­ka­li­gra­fo­wa­ną datę, ni­żej ad­res, dane oso­bo­we, ofi­cjal­ny zwrot, urzędo­we skró­ty, „Sza­now­ny Pa­nie”, „Sza­now­na Pani”, całe pa­nop­ti­kum zga­słych for­muł, któ­re daw­no temu trzy­ma­ły świat w ku­pie, a te­raz trzy­ma­ją w ku­pie No­ego, bo może od­bi­jać się od nich jak od zna­jo­mych kra­wężni­ków i ukła­dać je jak kloc­ki. Jego usta ryt­micz­nie się po­ru­sza­ją, jak­by pi­sał pio­sen­kę i nie­mo ją śpie­wał, a na czo­le przy­by­wa mu ma­sti­fo­wych fałd. Co kil­ka chwil się roz­pra­sza i wte­dy wpa­da w ten dziw­ny sło­wo­tok, któ­re­go nikt nie słu­cha. Do­zna­je nie­chcia­nych olśnień.

Dom wy­gląda, jak­by dłu­go go nie było, jak­by cały bu­dy­nek wy­je­chał za gra­ni­cę, za­ró­sł, zsza­rzał, zmęczył się, a po­tem wró­cił z pe­łny­mi kie­sze­nia­mi i górą nie­po­trzeb­nych rze­czy, du­chów dy­żur­nych po­roz­sta­wia­nych po kątach, żeby strzec ko­lej­nych rze­czy, swo­ich rze­czy-wspó­łbra­ci, któ­rych nikt nie chcia­łby ukra­ść, i cze­kać na ko­lej­ne, któ­re ni­g­dy nie na­dej­dą. Wszyst­kie tulą się do sie­bie kan­ta­mi, za­wia­sa­mi, two­rzy­wem, chcą wspól­ny­mi si­ła­mi ukryć ja­koś tę prze­ra­źli­wą in­fla­cję, ten baj­zel zna­czeń, pęk­ni­ęć i prze­ter­mi­no­wa­nych cu­dów, całe za­ku­rzo­ne po­śmie­wi­sko. Dużo tu zdjęć, na któ­re ni­ko­mu nie chce się pa­trzeć, dużo nie­pe­łnych ze­sta­wów i bra­ku­jących części, in­struk­cji w dwu­dzie­stu języ­kach, zu­ży­tych ba­te­rii i pra­lek, a Cham prze­mie­rza po­ko­je i na głos pyta sam sie­bie:

– Kto to wszyst­ko po­sprząta?

Od ostat­nie­go, a wła­ści­wie osta­tecz­ne­go sprząta­nia mi­nął ty­dzień. Cham, któ­re­go nie było tu całe lata, za­sta­na­wia się, jak przez sie­dem dni mógł ru­nąć po­rządek rze­czy, ich spo­kój, cała ta kar­to­te­ka co­dzien­no­ści – jak to wszyst­ko mo­gło się tak szyb­ko roz­par­ce­lo­wać, za­ku­rzyć, zme­cha­cić? A prze­cież do­brze wie: bo to ostat­nie sprząta­nie było ostat­nie praw­dzi­wie i nie­odwo­łal­nie, ni­czym ostat­nia wie­cze­rza, i na­stęp­ne­go nie będzie, a rze­czy pod­skór­nie czy pod­sklej­ko­wo to wy­czu­wa­ją i fol­gu­ją so­bie do woli, zwo­łu­ją do sie­bie kurz, spa­da­ją na podło­gę, gu­bią się, psu­ją, bo nikt ich już nie zła­pie za fra­ki, za gwo­ździe i li­stwy, nikt nie po­usta­wia w wy­po­le­ro­wa­nych rzędach, żeby świe­ci­ły, za­miast żyć. To dla­te­go ta­rza­ją się we wła­snym ma­te­ria­le – bo mogą. Bo wie­dzą, że już nikt im nie prze­rwie.

– Kie­dy on przy­je­żdża?

Py­ta­nia Cha­ma od­bi­ja­ją się od ścian, a Oj­ciec mru­czy pod no­sem swo­je zu­sow­skie za­klęcia, ta­jem­ne ta­bel­ki, urzędo­we upa­ni­sza­dy. Urzędo­we albo ban­ko­we, Cham już na­wet nie wie, bo wie­dzieć nie chce. Za­raz sko­ńczy swój spa­cer po wszyst­kich scho­dach i po­ko­jach, a ko­ry­ta­rzo­wa in­spek­cja prze­ro­dzi się w se­rię dzia­łań: szyb­kich, sku­tecz­nych i nie­po­trzeb­nych. Naj­pierw pod­wi­nie ręka­wy i oka­że się, że ta­tu­aż ma na le­wym z przed­ra­mion i że już tro­chę się roz­ci­ągnął, wy­bla­kł i za­po­mniał sam sie­bie. Może to smok. Może twarz. Może czasz­ka. Po­tem we­źmie głębo­ki wdech, taki, któ­ry bie­rze się raz na kwa­drans, i ro­zej­rzy się po po­ko­ju, za­trzy­mu­jąc wzrok na Ojcu i ki­wa­jąc gło­wą jak sa­mo­cho­do­wy pie­sek, ale już w mil­cze­niu, wło­ży ręce do kie­sze­ni, wyj­mie je, wło­ży, wyj­mie, i mru­żąc oczy, stwier­dzi, że aby za­jąć się czym­kol­wiek, naj­pierw trze­ba na­pra­wić kom­pu­ter.

Za­bie­rze się do pra­cy jak rze­źnik, z miną ko­goś, kto robi rze­czy znie­na­wi­dzo­ne, ale je robi, bo ktoś musi, a ży­cie ob­da­ro­wu­je go za to ta­jem­ną wie­dzą o świe­cie i jego pra­wach. Pra­wa mo­żna oczy­wi­ście zli­czyć na pal­cach jed­nej ręki, a on zna je wszyst­kie – wła­śnie dla­te­go, że pod­jął się rze­czy utrzy­mu­jących świat w ru­chu. Oto py­cha rze­źni­ka, buta tech­no­ka­pła­na, któ­ra pły­wa w jego oczach jak roz­wi­ja­jąca się za­ćma, a Cham trak­tu­je ją ni­czym brze­mię, i ona jest brze­mie­niem, ale zu­pe­łnie in­nym, niż mu się wy­da­je.

Z tą wła­śnie miną za­si­ądzie przy biur­ku, prze­trze ta­tu­ażem ki­ne­sko­po­wy mo­ni­tor i za­cznie w nim to­nąć, sczy­tu­jąc pik­se­le prze­zna­czo­ne dla lu­dzi ży­jących dwie de­ka­dy temu, no­szących ple­ca­ki wy­pcha­ne trze­ma roz­mia­ra­mi dys­kie­tek, pły­ta­mi si-di i naj­now­szy­mi fil­ma­mi z naj­star­szych ba­za­rów, a to wszyst­ko wy­da­je się tak od­le­głe, że wła­sne wspo­mnie­nia Cha­ma są jak po­re­in­kar­na­cyj­ne fle­szbe­ki, reszt­ki ze­szłych wcie­leń. Uru­cho­mi łin­do­łsa w try­bie awa­ryj­nym i będzie pró­bo­wał przy­wró­cić do ist­nie­nia rze­czy mi­nio­ne, żeby spra­wić so­bie pre­zent z po­czu­cia na­pra­wio­nych fun­da­men­tów, do któ­rych w spryt­ny spo­sób się do­brał i po­skle­jał je we­dle so­bie tyl­ko zna­nych pra­wi­deł za­wo­du.

Gar­bi się nad tym wszyst­kim, wci­ska nos w mo­ni­tor, jak dziec­ko, jak­by chciał tam we­jść i kop­nąć się prądem, roz­gry­źć wła­sną du­szę, roz­pi­sać ją na zera i je­dyn­ki i wy­wie­sić jak pra­nie – ja­sne, czy­ste, prze­zro­czy­ste. Cham, naj­star­szy z mądrych bra­ci.

Sie­dzą tak w dwóch kątach po­ko­ju, któ­ry od za­wsze le­żał na do­mo­wym mar­gi­ne­sie, we­pchni­ęty mi­ędzy ko­ńców­kę naj­dłu­ższe­go ko­ry­ta­rza i kąt ogro­du po­zba­wio­ne­go pta­ków, bo wy­pło­szył je kot, któ­ry przez dwa­na­ście lat co noc zo­sta­wiał na pro­gu nad­gry­zio­ne skrzy­dła, jak­by pła­cił czynsz albo ha­racz. Sie­dzą zgar­bie­ni, wo­sko­we ko­lum­ny nie­si­ęga­jące su­fi­tu, Noe z pió­rem w dło­ni, Cham z ręką na mysz­ce, obo­je z prze­kle­ństwa­mi ce­dzo­ny­mi pod no­sem tak ci­cho, jak to tyl­ko mo­żli­we, bo na­dal czu­ją, że nie po­win­no się prze­kli­nać przy wła­snym ojcu czy synu, że nie po­win­no się prze­kli­nać w ogó­le, chy­ba że w sa­mot­no­ści, na spo­wie­dzi u sie­bie sa­me­go, bo to rzecz in­tym­na, jak ma­stur­ba­cja pod prysz­ni­cem.

Mi­nie pół go­dzi­ny, za­nim Cham przy­po­mni so­bie, że tego kom­pu­te­ra nie da się na­pra­wić, je­śli dys­po­nu­je się tak skrom­ny­mi po­kła­da­mi cier­pli­wo­ści, że to przed­si­ęw­zi­ęcie po­chła­nia­jące umy­sł, du­szę, siły fi­zycz­ne, jak prze­sa­dza­nie drze­wa albo wy­wo­że­nie drew­nia­nej cha­ty ze skan­se­nu, bo wszyst­kie ro­dzin­ne dane, któ­re w nie­zna­ny spo­sób prze­trwa­ły po­ża­ry, po­wo­dzie i trzęsie­nia zie­mi, żeby wci­ąż wi­sieć na dy­szącej ma­gne­tycz­nej tar­czy, te tony zdjęć, umów, gier i pa­mi­ęt­ni­ków zbie­ra­nych przez szcze­ni­ęce lata Cha­ma, wszyst­ko to ci­ąży ma­szy­nie jak przy­wi­ąza­na do nogi ska­mie­li­na, któ­rej nie da się zmyć jed­nym ker­sze­ro­wym klik­ni­ęciem, ale trze­ba ją zdra­py­wać, po­wo­li, jak la­kier, żeby za­pro­wa­dzić chwi­lo­wy ład mi­ędzy kom­pu­te­rem, prze­szło­ścią i sa­mym sobą.

Wte­dy po raz pierw­szy za­klnie na głos, wsta­nie od biur­ka, po­pa­trzy w su­fit, za­klnie po raz dru­gi, ci­szej, ale wca­le nie spo­koj­niej, a ukrad­kiem spoj­rzy na Ojca, któ­ry będzie uda­wał, że nie sły­szy, bo ni­ko­mu ni­ko­go nie chce się opie­przać. Wska­że ręką na mo­ni­tor, tak jak wska­zu­je się na prze­gry­wa­ny wła­śnie mecz w te­le­wi­zji, i we­źmie głębo­ki wdech, ale po raz trze­ci już nie prze­klnie. Zro­bi kil­ka kro­ków, ze wzro­kiem wbi­tym w podło­gę, od­wró­ci się i po­wie:

– Kie­dy on przy­je­żdża?

Wte­dy bu­dzę się i roz­glądam do­oko­ła. Śni­ło mi się, że tu je­stem. Tu­taj, w tym po­ko­ju. A może wca­le nie spa­łem?

– Co? Kto?

– Twój brat. Kie­dy przy­je­żdża?

– Ty je­steś mój brat.

– Za­wsze musi się spó­źnić.

– Tak już ma, co zro­bisz.

– A ty go zno­wu bro­nisz.

– Ni­ko­go nie bro­nię, uspo­kój się.

– A jak tam twój ze­spół? Na­gry­wa­cie coś no­we­go? – pyta od­wró­co­ny twa­rzą do mo­ni­to­ra.

– Nie ma już ze­spo­łu.

– Nie ma? A to szko­da.

Na­ci­ąga rękaw na dłoń i wy­cie­ra ekran z ku­rzu. Dmu­cha na nie­go i otrze­pu­je rękaw o spodnie.

– No ale mó­wi­łem, że prędzej czy pó­źniej się roz­pad­nie – do­da­je. – Wszyst­kie się roz­pa­da­ją.

Prze­cie­ram za­spa­ne oczy i roz­glądam się po po­ko­ju.

– Wi­dzia­łeś kie­dyś coś ta­kie­go? – Cham wska­zu­je ręką na ekran mo­ni­to­ra.

Nic tam nie wi­dzę. Mu­szę się pod­nie­ść z ka­na­py, prze­trzeć oczy, ziew­nąć. Wsta­ję, wkła­dam kap­cie, ro­bię dwa kro­ki do przo­du. Do­pie­ro wte­dy mru­żę oczy, by przy­zwy­cza­ić wzrok do ki­ne­sko­pu, i pa­trzę. Ciem­ny mo­ni­tor, pre­hi­sto­rycz­ny font.

– Wi­dzia­łeś już coś ta­kie­go?

Czar­ny ekran śmier­ci. Swoj­ski jak czo­łów­ka Wia­do­mo­ści. Jak szkol­ne Oj­cze nasz. Ale inny niż zwy­kle, prze­kręco­ny krót­kim ko­mu­ni­ka­tem w jed­nym z mo­ich języ­ków, choć dia­kry­ty­ki wy­pa­dły:

blad 0: bunt

Kil­ka bia­łych, wy­plu­tych po­spiesz­nie zna­ków w le­wym gór­nym rogu ekra­nu. Jak­by po­sła­niec ze złą wia­do­mo­ścią chciał się jak naj­prędzej zmyć.

– Wi­rus?

– Chuj wie.

Sto­imy tak z Cha­mem, za­ga­pie­ni w czar­ne szkło, i jest jak wte­dy, gdy za­sta­na­wiasz się, czy aby nie ży­jesz w ma­trik­sie, w ja­ki­mś pry­wat­nym Tru­man Show, w sa­mym środ­ku ko­smicz­ne­go jaja, gdzie pu­en­ta zja­da mgli­sty po­czątek żar­tu jak wła­sny ogon, i nie wiesz już, co było pierw­sze, wiesz tyl­ko, że nikt się nie śmie­je.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------De­biu­ty pro­zą
w Biu­rze Li­te­rac­kim

JULIA FIE­DOR­CZUK

Po­ra­nek Ma­rii i inne opo­wia­da­nia (2010)

FILIP ZAWA­DA

Psy po­ci­ągo­we (2011)

KATA­RZY­NA JAKU­BIAK

Nie­ostre wi­dze­nia (2012)

BRON­KA NOWIC­KA

Na­kar­mić ka­mień (2015)

TADE­USZ DĄBROW­SKI

Bez­bron­na kre­ska (2016)

ELŻBIE­TA ŁAP­CZY­ŃSKA

Be­stia­riusz no­wo­huc­ki (2020)

MARTA SOKO­ŁOW­SKA

Im­pe­rium Dzie­ci (2021)

KRZYSZ­TOF CHRO­NOW­SKI

Nie­obec­no­ść (2021)

JAKUB WIŚNIEW­SKI

Myja (2022)

MARIA KRZYW­DA

Wszyst­ko do­brze (2022)
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: