- W empik go
Myślący burmistrz: poemat humorystyczny w 7 pieśniach - ebook
Myślący burmistrz: poemat humorystyczny w 7 pieśniach - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 200 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od Jarosławia dwie mile – mniej więcej
Leży mieścina. Był tam gród książęcy,
Roił się niegdyś życiem karmazynów,
Dziś jest ojczyzną Izraela synów.
Są i mieszczanie w kapotach z granatu
Pokorni ku tym, co panują światu.
Więc miłość dawną dla królów z swych, kości
Na Srulów, leków przenieśli wielkości.
Lecz mają ratusz, dziś, co jutro będzie
Gdy kahał stanie najwyższy w urzędzie?
Lecz dziś jest ratusz: dom jednopiętrowy
Z bramą na dole, łatany, lecz zdrowy,
A gdzie jest ratusz, burmistrz jest i koza,
Gdzie błędne syny zdają rygoroza.
Są pachołkowie, pałasze przy boku,
Z miną junacką w ciemności i zmroku.
Bo w dzień to ludzie nie dzisiejszej daty,
Jakby pomarli przed dziesięcią laty.
Jest tu i dobosz z bębnem dla olbrzymów
Co niegdyś budził niedźwiedzie do czynów,
A dziś ogłasza radzieckie termina
I podatkowe spłaty przypomina.
Jest kasjer z kasą we własnej kieszeni,
Pisarz co sam się kontrolorem mieni
I pan sekretarz co czyta gazety,
Panny Anieli piastując sekrety.
Panna Aniela? to burmistrza dziecię,
Dwudziestoletnie, zdrowiutkie jak życie!
Lecz pan sekretarz ma i inne cnoty:
Sikawkom wielkie oddaje pieszczoty;
Więc straż ogniowa jemu powierzona,
Oddane beczki i kadź napełniona,
Nawet konewki, zdradliwe bosaki
Bo wszystkim afekt oddaje jednaki.
Były i wozy, lecz ich nikt nie łaknie
Bo im brak koni, choć osłów nie braknie.
Wszystko to w bramie ratuszowej stoi,
Więc się pożaru nikt w mieście nie boi.
Wszystko to piękne, lecz nie koniec natem;
Jest tu – o zgrozo! apteka, a zatem
Jest i aptekarz, tu kamień zgorszenia,
Źródło pożarów, sporów i zwaśnienia –
Bo pan aptekarz gdy nie burmistrzuje,
To wiecznie z każdym burmistrzem wojuje,
To tu… to wszędzie, tak było, tak będzie –
Więc i nasz chemik w malkontentów rzędzie.
Gdy ten na prawo, to tamten na lewo;
Gdy ten w buciku, ów w bucie z cholewą;
Ten na wotywy chodzi, ów na sumy,
Ten zwykł w starosty, tamten chodzi w kumy,
Gdy ten je mięso, tamten cielęcinę,
Gdy ten włoszczyzny, tamten leguminę,
Ten pije piwo, ów wino smakuje,
Ten nic nie robi – a tamten próżnuje.
A gdy do rady licho ich przyniesie,
Patrzą na siebie jak dwa wilki w lesie.
Szczęściem pan burmistrz miał żołądek strusi;
Ani go astma ni kaszel nie dusi,
Ani mu żona nie cierpi na mdłości,
Więc żadnej nie ma z apteką styczności.
Zresztą w ogrodzie ma własne rumianki,
Krople miętowe na chłodne poranki,
Ma i szałwiję, kwiat lipowy, bzowy,
Piołun, berberys, owoc akacjowy.
Mając więc własne zdrowe kordyały
Nic by z apteki nie wziął za świat cały.
Lecz się nie słusznie na aptekę zżyma,
Dążeń zabójczych w aptekarzu nie ma.
Czasem trucizny na muchy lub szczury
Żąda kto z mieszczan – aptekarz da lury,
Weźmie zapłatę – lecz szczury z muchami
Dom mu wywrócą do góry nogami.
To mi trucizna! a nieborak krzyczy
Na aptekerza, jak brytan na smyczy.
Ale pan burmistrz nie wierzy w te cnoty,
Do arszeników nie czując ochoty.
Czy to się godzi? Co świat mówi o tem?
Dosyć że obaj żyją jak pies z kotem.
Lecz co się dzieje w ratuszu? nie wiecie;
Chodźmy tam, patrzmy, tylko przyzwoicie.
Pan burmistrz obiad zjadł, i wstał od stołu,
Wstała i pani, i panna Aniela,
W kuchni kucharka ociera z popiołu
Rądle i miski i dla przyjaciela
Chowa pod łóżko najlepsze przysmaki:
Dwa knedle w maśle i trzy duże raki.
Dziewka palcami wyciera talerze,
Resztki słodyczy z lubieżnością liże.
Ale pan burmistrz nie w tak dobrym sosie.
Zjadł knedle, raki, kapłona w bigosie,
A spać nie idzie, lecz po izbie chodzi,
Po pustych ścianach błędnym wzrokiem wodzi,
Milczy i wzdycha, a ciężkie stąpanie
Wznieca w podłodze spazmatyczne drganie.
Mniejsza by o to, ale pani żona
Tą promenadą zaniepokojona;
Coś zjadł nieborak! więc centurję warzy
Z wielkim pośpiechem, po palcach się parzy,
W końcu płyn leje gorący, kipiący
Do filiżanki, mocno woniejący.
Niesie ten specjał, i przed mężem staje
I zdziwionemu do picia podaje.
"Napij się mężu, to ci ból uśmierzy,
Pewnie ten knedel w żołądku ci leży";
Ale pan burmistrz marsem nań potoczył,
Machnął prawicą i w inny kąt zboczył.
Wyszła małżonka, łzą oblicze rosi,
Córkę Anielę do konsilium prosi.
A kuchareczka o knedlach słysząca,
O Adonisa swego się bojąca,
Sięga pod łóżko, knedle wydobywa,
Oknem wyrzuca, tak była lękliwa!
Przyszła Aniela, więc radzą we dwójkę:
Argumentami walną toczą bójkę,
Ą tej narady rezultat jest taki,
Że ojca trapią nie knedle, lecz raki.
A kuchareczka o rakach słysząca,
O Adonisa swego się bojąca,
Sięga pod łóżko i raki z wąsami
Tą samą drogą rzuca za knedlami.
A szczury raptem zewsząd się zbiegają,
Do sutej uczty rade zasiadają.
W skutek konsylium Aniela się zrywa,
Cynamonowe krople wydobywa
I cukier kładzie w łyżeczkę od kawy,
Spiesząc do ojca śród troski, obawy,
"Weź ojcze krople, to raki niecnoty
Takie nam wszystkim sprawiają zgryzoty!"
– "Idź dziecko z Bogiem!" pan burmistrz odgadnie,
Odeszła córka w smutku i bezradnie,
Więc trzeba wzmocnić eskulapów radę
Bo nieprzyjaciel gotuje tu zdradę.
Przeto dobosza szlą po sekretarza;
Czasem konceptem ruszyć mu się zdarza,
Więc i dziś ruszy.
Więc dobosz biedaka
Nie zjadłszy knedla, nie liznąwszy raka,
Z pustym żołądkiem bierze za pas nogi,
Spiesząc co żywo w Naftułychy progi.
A Naftułycha pierwszy hotel dzierży;
I bilar pierwszy dla złotej młodzieży,
Więc pan sekretarz do młodych liczony,
Tu po obiedzie odbywa sezony.
Wolałby wprawdzie przy Anielci boku,
Ale się boi niechętnego wzroku
Pana burmistrza. Więc kulą po stole