- W empik go
Myślę i myślę a życie ucieka… - ebook
Myślę i myślę a życie ucieka… - ebook
Tomik poezji „Myślę i myślę a życie ucieka…” zabierze czytelnika do krainy emocji i uczuć, które splecione są z naszą ludzką egzystencją. Autorka opowiada w swoich utworach między innymi o miłości, przyjaźni, bólu, lęku i tęsknocie. Wielu z nas znajdzie tu cząstkę siebie, identyfikując się z podmiotem lirycznym. Całość opatrzona fotografiami własnego autorstwa.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8189-232-2 |
Rozmiar pliku: | 5,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zasłuchana w opowieść nieznajomego,
Daremnie szukam w nas odmienności.
Jakże podobna jestem do niego…
Nasze początki i nasze końce
Są kropla w kroplę takie same
Nad wspólną Ziemią wspólne Słońce…
Razem
Wrota miłości mi otworzyłeś
Dałeś mi wszystko, czego pragnęłam.
Do mego serca drogę kreśliłeś,
Ja wierzyć w szczęście wtedy zaczęłam.
Dziś jesteś ze mną o każdej porze,
Jeśli nie ciałem, to zawsze duszą.
Wiesz, że rozdzielić nic nas nie może,
Bo nasze serca razem być muszą.
Koniec
Bez ostrzeżenia miłosny czar prysnął,
To, co czuliśmy, nagle się skończyło.
W tętniące serce ktoś złym słowem cisnął,
Rozbił w kawałeczki, by dłużej nie biło.
Nawet jeśli złożę drobne części w całość,
Pozostaną blizny pamięci o tobie.
Ludzkie namiętności marną mają trwałość,
Żadnych o nas wspomnień nie zatrzymuj sobie.
Wiem, że znajdziesz wkrótce ukojenie
W ramionach dziś tobie nieznanych.
Ogarnąć cię może ogromne zdumienie,
Że we mnie nie byłeś wcale zakochany.
Zapominajka
Kiedy w ogrodzie stałam przy Tobie,
Miałam sukienkę w miłość.
Szkoda...Nie przypominasz sobie.
Obok altany rósł biały bez.
Zerwałeś dla niej bukiet.
Nadal pamiętam smak tamtych łez.
Moje imię nie brzmi jak z bajki.
Wiem… Już go nie pamiętasz.
Taki jest los Zapominajki.
Kiedy marzysz
Marząc o uczuciu skrycie
Dławisz się gorzkimi łzami
Oddałbyś za miłość życie
Tulił ją słodkimi snami.
Kiedy zmory tej zapragniesz,
Nim przejrzysz na oczy,
W szpony cierpień nagle wpadniesz.
Tak cię miłość ta zaskoczy…
Nic
Zobaczysz, że nie ma nic
Przed Tobą biała plama
Przestrzeń bez końca
Baśń bez początku
Ptak
Zamknęli ptaka w klatce
A teraz on już nie chce uciekać
Dobrze mu umierać długo i wolno.
Nirwana
Ucichnąć jak lawa stygnąca.
Ucichnąć jak wicher po burzy
I zgasnąć jak gwiazda błyszcząca
I zwiędnąć jak ścięty kwiat róży.
Bo po co tak trwać w samotności,
Bo po co tak trwać w zapomnieniu
I tęsknić do dawnej nicości,
Kryjącej się w nieistnieniu.
Znieczulenie
Nie pozostało śladu z tamtego wyznania.
Zabrała je fala wzburzonego morza.
Nie ma już uczucia, ni oczekiwania,
Życia nie rozjaśnia jego oczu zorza.
On jej radość wydarł, z nią kawałek duszy.
Bez tego skraweczka nie przyjmą jej w Niebie,
Gdyż niczyja rozpacz serca już nie wzruszy,
Nikomu nie da już nic z głębin siebie.
Mrok
Słońce nad nimi nie daje blasku,
Nie dla nich jego ciepłe promienie.
Leżą na chłodnym, wilgotnym piasku,
Chwytając tylko przechodniów cienie.
Przestali myśleć o swoim życiu,
Oddając resztki uczuć otchłani.
Będą już wiecznie trwać tak w ukryciu.
Podczas gdy tamci słońcem skąpani.
Doskonałość
Dążyć do doskonałości
— Wieczna, długa droga.
Brak nam cierpliwości,
Brak miłości Boga.
Sen
Oczy już odchodzą w sen,
Lecz on chce ich zamykać.
Jutro będzie nowy dzień,
Przyjdzie z wiatrem się potykać.
Jutro także będzie noc,
Oczy znów odejdą w sen…
Kamień
Spośród wszystkich w świecie kamieni
Najcięższy na sercu twym leży.
Nie lśni on, w słońcu się nie mieni,
Odziera z marzeń, nie pozwala wierzyć.
Czy spadnie kiedyś z serca kamień?
Czy ciężar jego choć się zmniejszy?
Nie pytaj, w czyn głaz ciężki zamień,
Stając się przy tym szlachetniejszym.
Niebieskie migdały
Zasadził drzewko migdałowe
W ogrodzie pragnień niespełnionych.
Odtąd zaprząta jego głowę
Garścią owoców uskrzydlonych.
W białym obłoku kryjąc głowę,
Unosi się nad koronami drzew.
Dano mu pojąć ptaków mowę,
Rozumie ich radosny śpiew.
Kiedy przestanie iść po niebie?
Ziemia odpycha, raz przyciąga.
Przestał rozumieć nagle siebie,
Gdyż dusza ciału wciąż urąga —
Że nie chce latać, tak jak ona,
Że nie ma w sobie nic z anioła.
Czeka, aż jego ciało skona.
Czeka, aż przestrzeń go przywoła.
Nieśmiałość
Z bezpiecznej odległości spoglądam na Ciebie,
Kiedy się radujesz, lub jesteś w potrzebie.
Nie śmiem Tobie podać swej dłoni pomocnej,
Gdy płacz się rozlega pośród ciszy nocnej.
Nieśmiałość potworna zawładnęła ciałem.
Kiedy cicho łkałaś, ja w bezruchu stałem
Zamiast łzy otrzeć z twojej pięknej twarzy.
Pocieszyć, ucałować tylko mi się marzy.
Powinienem podejść...Na samą myśl o tym,
Na mym bladym czole występują poty.
Gdybym tylko wiedział, że zauważyłaś,
Jak wielki płomień w mym sercu wznieciłaś.
Nie wiem, co począć, jak pokonać siebie.
Z bukietem stokrotek pragnę biec do ciebie,
Cicho szepnąć, że kocham nawet twoje łzy,
Że moim jestestwem władasz tylko ty.
Pragnę wszystko wyznać, prawdy nie ukrywać,
Twym imieniem głośno mą miłość nazywać.
Lecz co będzie z sercem, kiedy mnie odrzucisz
I swoją odmową do reszty zasmucisz?
Czy będę mógł nadal kochać cię w ukryciu?
Czy twe światło zgaśnie na zawsze w mym życiu?
Może nie próbować żadnych wyznań wcale,
I w kieliszku wina dalej topić żale…
Do Julka
Żal mi ogromnie, że jak dwie planety
Oddalone od siebie lat świetlnych miliardy,
Nie spotkamy się nigdy. Niestety…
Bóg w postanowieniach jest twardy.
Ty nawet nie wiesz, że ten punkcik mały,
To jest właśnie miasto, w którym mi żyć przyszło.
Patrz, wielce się grody nam porozrastały,
Odkąd światło wolności nad Polską zabłysło.
Nie dane nam wspólnie krajem się radować.
Choć tu straszny chaos, nie brak mi Ojczyzny.
Nie wszyscy z nią rozłąki potrafią żałować,
Wielu teraz omotanych jest czarem obczyzny.
Szkoda, drogi Julku, że Cię tutaj nie ma.
Nikt nie zedrze z wiersza chmury Twej rozpaczy.
Czy, kiedy me szczątki strawi Polska Ziemia,
Bóg nam pozwoli choć raz się zobaczyć?
Konie
Łąka w późnej jesieni z bujnych traw wyrosła.
Pod stopami układa siennik pozłacany,
Na którym będzie teraz dzikie konie niosła
Do nieba lazuru, co w jeziorze rozlany.
Dzikie konie pędzą, lecz tętentu nie słychać.
Łąka uginając się pod ich kopytami,
Poczęła jedynie szelestem cichym wzdychać,
Nie splamiona po chyżym galopie śladami.
Posiadać serce wolne! Tak jak dzikie konie
Biec wciąż przed siebie, nie odwracając swych oczu.
Poczuć, jak chłodna Ziemia pod stopami płonie.
Ileż każdy z nas ludzi by za to zapłacił,
Aby w beztrosce radować się życiem swoim,
Lecz bezgraniczny spokój niejeden utracił.
Las
Smolista, prosta droga dzieli las przestronny
Na dwie połowy, wierzchołkami drzew złączone.
A nad nimi słońce, chmurami przygaszone,
Zrzuca z koron na bladą ziemię cień upiorny.
Wiatr strąca owoce i chowa w leśnej ściółce,
A sosna szyszką złotą cieszy nasze oczy.
Dziś smutna, siwa brzoza, co żywicą broczy,
Użycza swej gałęzi strudzonej jaskółce.
Tak pięknie pachnie lasem, aż się rozmarzyłam,
Beztroskie me dzieciństwo w myślach zagościło.
I te drzewa poznaję, jakże je kochałam…
Zawsze były w mym sercu, często o nich śniłam.
Wspominałam ten las a wnętrze się żaliło,
Że mu najwierniejszych przyjaciół odebrałam.
Zima
W oczach budynków małe światełka igrają,
Połyskując na szybach tęczą kolorową.
Na parapecie ktoś ułożył watę cukrową,
Którą słońca promienie w wodę zamieniają.
Sopel lodu, jak ostrze w ręku podniesionym,
Błyszczy złowrogo, jakby czyhał na ofiarę.
Wnet opada, by wymierzyć karę
Nagim drzewom, snem w ciszy zmożonym.
Niechaj myśli jak ten śnieg staną się białe.
Otwórzmy natychmiast bramy serc zastałe.
Ostre krawędzie dusz też trzeba wygładzić
By ziarno dobroci na wiosnę zasadzić.
Przeszłość
Twarz jego odmieniona obcymi rysami,
Jak zły duch powraca nagle do jej świata.
Mur rozłąki, potężniejący latami,
Gruzem wspomnień jej umysł przygniata.
— Miłość nasza martwa od wieków,
Dlaczego odgrzebujesz zwłoki?
Na samotność znam tysiące leków.
Błagam ucisz swoje ciężkie kroki.
Chciała ukryć się bardzo daleko,
W letargu słodkiego zaszyć się martwocie
Płynąć spokojnie samotności rzeką
I nie patrzeć już w oczy tęsknocie.
Nałóg
Spuchnięty mózg wypełnia Twą czaszkę,
Czujesz, że eksploduje jak bomba wielka.
Wyblakła, chuda ręka sięga po flaszkę,
Lecz ambrozji nie ma — pusta butelka.
Nogi wiotkie, jak sznurówki splątane,
Podcina zły, niewidzialny przeciwnik.
Znowu jesteś na dnie, a życie złamane
Błaga rozpaczliwie o krótki przerywnik.
Odleciały orły z metalowych blaszek,
Pozostawiając po sobie gniazda jedynie.
Nakładasz je na gwinty pustych flaszek
I obiecujesz, że dziś już nie odpłyniesz.
Szepce jednak twój przyjaciel dobry,
Że wrócą orły a na papierowym dywanie
Przyleci Jagiełło, z nim stary Chrobry
I razem wybierzecie się na polowanie.
Chorągiewka
Nie, nie, tak, nie, tak,
Tak, tak, nie, tak, nie.
Nie, tak, nie, tak, nie,
Tak, nie, tak, nie, tak.
Czy jest dobrze, czy też źle,
Wszystko jedno, tak czy siak.
Ważne, że wiatr kocha mnie,
Ważne, że ja kocham wiatr.
Burza
Kładzie tysiące luster na brunatnym dywanie
I zrzuca z nieba ogniste, postrzępione włosy.
W ten sposób od wieków rozpoczyna granie
Na swych instrumentach. Zadając im ciosy,
Wydobywa z wnętrza przeraźliwe dźwięki.
Pod mokrą kołderkę dziecko chowa głowę.
Może znikną w ciemności jego blade lęki?
Drzewa w popłochu gubią załzawione liście.
Chciałyby uciec. Próbują, wyrwać się nie mogą.
Tkwią w środku piekła, więc tylko o czyściec
Błagają pokornie, sparaliżowane trwogą.
Pukają do okien, lecz nikt nie otwiera.
Nikt się nie zlituje nad żywym stworzeniem.
Ona to spostrzegłszy, na drzewa spoziera
I odchodzi, wydając współczucia westchnienie.