Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Na granicy mroku - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 lipca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Na granicy mroku - ebook

Praga. Zakorzeniona przez cesarza Rudolfa II magia rozkwitła w niej na dobre, przywołując na ulice miasta liczne potwory i inne magiczne zjawiska.

Między klasztorem magów na petrzyńskim wzgórzu a zamkiem na Hradczanach trwa spór o władzę, gdyż od lat marginalizowana społeczność czarodziejska domaga się powrotu do łask i należnego jej miejsca na dworze.

W środku tego konfliktu pojawia się Alena, nastolatka mieszkająca w Roztokach, która na ulice stolicy trafia w wyniku uwolnionego przez siebie talentu magicznego. Czeka ją walka o przetrwanie w mieście, którym rządzą nocne mary. Nie jest jednak w tej walce osamotniona.

Co się czai w mroku?

Kim jest tajemniczy opiekun Aleny?

Po której stronie konfliktu stanie dziewczyna?

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-964636-2-3
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Mrok już dawno spowił miasto, kiedy niewyraźny ciemny kształt przemieszczał się szybko i zwinnie po dachu jednej z kamienic. Jego kroki tłumił dźwięk padającego deszczu, co pozwoliło mu zlać się jeszcze bardziej z otoczeniem. Latarnie poniżej spadzistego dachu rozświetlały mrok drżącymi płomieniami, jednak światło z trudem przedzierało się przez strugi ulewy, tworząc niewielkie okręgi na ziemi wokół nich. Ich blask zaledwie muskał ceglane ściany pobliskich budynków, dachy były jednak zupełnie skąpane w ciemności. Wszystko, co się na nich teraz odbywało, miało pozostać na zawsze tajemnicą Pragi.

Śliskie dachówki były zdradzieckim podłożem dla niewprawnego wędrowca, jednak postać idąca wzdłuż rynny zdawała się nie zauważać tych niedogodności. Tajemniczy nieznajomy przykucnął, opierając jedno kolano o mokrą cegłę, po czym zdjął na chwilę kaptur, aby dokładniej rozejrzeć się po okolicy. Mokre od deszczu dłonie drżały smagane zimnym wiatrem, a ciemne gęste włosy skleiły się w zalegające na czole grube strąki. Szybkim ruchem ręki odgarnął te, które mu przeszkadzały, i sięgnął wzrokiem na dach przed nim, wyższy i bardziej stromy.

Ciemne, skąpane srebrną poświatą chmury zasłoniły większość gwiazd i księżyc, ograniczając widoczność, jednak mężczyźnie wystarczył nikły blask tych, które pozostały na niebie. Znał cel swojej nocnej wędrówki. Był tu już poprzedniego dnia, kiedy śledził swoją ofiarę od domu jubilera. Za dnia mógł dokładnie przyjrzeć się rozkładowi budynków i wybrać bezpieczną trasę do gniazda. Z tej pozycji jeszcze go nie widział, ale wiedział dokładnie, gdzie się znajduje.

Błyskawicznie, cicho jak kot, podbiegł do następnego podwyższenia i wspiął się na nie jednym płynnym ruchem. Stalowa rynna nie wydała najmniejszego odgłosu, kiedy jego ciało oparło się na niej całym ciężarem i na chwilę zawisło w obawie, że spracowany metal jednak wyda z siebie choć skrzypnięcie. Nie wydał. Ruszył dalej nisko na nogach, aż dotarł do dużego kamiennego komina, który miał skryć go przed wzrokiem nawet najwnikliwszych obserwatorów. Nikogo takiego jednak nie było. Mężczyzna znajdował się ponad poziomem mieszkalnym kamienic, a jego poczynaniom przyglądały się jedynie okna dachowe strychów. Nikt nie śledził tego, co rozgrywało się właśnie nad głowami mieszkańców.

Z komina wydobywała się cienka siwa smuga dymu. Nie było to przypadkowe miejsce na ostatni postój przed celem wędrówki. Dym palonego drewna skutecznie maskował zapach przemoczonego ubrania, dzięki czemu obecność intruza do ostatniego momentu pozostawała niewyczuwalna dla ofiary. Ostrożnie wyjrzał zza winkla i powiódł wzrokiem wzdłuż posadzki zbudowanej z pomarańczowych dachówek ku stalowemu rusztowaniu, które wystawało za krawędź dachu budynku. Nigdy nie pomyślałby, że metalowe zdobienia i pręty powyginane w wymyślne spirale mogą stanowić tak dobrą bazę do budowy gniazda. Przed oczami miał jednak efekt zagospodarowania tej przestrzeni przez jedno z największych utrapień nękających miasto.

Wiwerna była właśnie w trakcie posiłku. Szponiasta łapa przytrzymywała małe truchło przy ziemi, podczas gdy podłużny pysk, osadzony na powykręcanej, długiej szyi, odrywał mięso od kości. Coś, co pożerał potwór, było niewielkich rozmiarów, z pewnością mniejszych niż najmniejsze ciało ludzkie – jeden z ulubionych przysmaków tych zamieszkujących opuszczone zadaszenia potworów. Prawdopodobnie jego ofiarą padł gryzoń lub kot, których pełno było w brudnych zakamarkach ulic. Potwór rozpostarł szeroko błoniaste skrzydła, łopocząc nimi miarowo, by nie stracić równowagi podczas szarpania mięsa. Od gniazda dochodziły warknięcia i odgłosy mlaskania, wyraźnie słyszalne dla mężczyzny ukrytego za kominem. Wszystko wskazywało na to, że wiwerna nie wykryła jeszcze jego obecności.

Bez najmniejszego szelestu rozsunął ciemny płaszcz i wsunął rękę pod jego poły. Równie cichym, płynnym ruchem wyciągnął spod niego miecz. Słaby blask nocy padł na klingę, ukazując jej niezwykłą hebanową barwę. Ostrze miało kolor drewna, jednak jaśniało niezrozumiałym, metalicznym blaskiem. Zdobienia rękojeści wykonane były z tego samego materiału co klinga, chociaż tu dodane zostały elementy ze zwykłej lśniącej stali. Broń była wygięta tak, jakby można było atakować tylko jedną stroną ostrza, jednak strona przeciwna również była zaostrzona. Uchwyt miecza idealnie wpasował się w dłoń mężczyzny, jakby był odlewany specjalnie dla niego. Głownia chroniła palce, ale pozwalała na swobodny ruch nadgarstka i nie ograniczała swobody. Oręż miał w sobie coś z drapieżnika, sprawiał wrażenie, jakby sam jego widok mógł wyrządzić krzywdę – gładko i głęboko jak nieostrożnie trzymana kartka papieru. Jednak dłonie, w których spoczywała broń, wydawały się nawykłe do igrania z niebezpieczeństwem i za nic miały ryzyko zranienia się. Przeciwnie – to one miały zadawać rany.

Trzymając miecz, spojrzał jeszcze raz w kierunku wiwerny. Wzrokiem zbadał każdy centymetr dachu dzielący go od gniazda. Dostrzegł każdą nierówność, każdą obluzowaną dachówkę i każdy wystający pręt rusztowania. Nie było mowy o najmniejszym błędzie. Przed oczami rysowała mu się cała sekwencja ruchów, które musi wykonać, by zaatakować potwora, oraz jego ewentualne reakcje. Zacisnął palce na rękojeści i wziął głęboki oddech. Teraz albo nigdy – pomyślał.

Opuścił swoją kryjówkę i w trzech susach doskoczył do wiwerny. W połowie drogi został jednak dostrzeżony. Długi łeb z osadzonym w nim czarnym błyszczącym okiem skierował się w stronę napastnika, a szczęki rozwarły, upuszczając resztki jedzenia. Przenikliwy pisk, pomieszany z warknięciem, wydawał się oddawać zdziwienie, jakim zareagował stwór na widok wynurzającego się z mroku intruza. Zaskoczenie szybko jednak minęło, a stwór wyprostował długą szyję, gotowy do walki. Potężne ryknięcie przetoczyło się przez pobliskie dachy, choć było skierowane jedynie do nieznajomego. Wiwerna rozpostarła pocięte granatowymi żyłami skrzydła i obnażyła znajdujące się na ich końcu pazury. Zaatakowała napastnika ostrym szponem, gdy tylko ten znalazł się tuż przy niej, jednak element zaskoczenia zadziałał na jej niekorzyść. Napastnik zanurkował pod skrzydłem i w mgnieniu oka wykonał obrót, zatrzymując się za plecami potwora. Ciął po ukosie, rozcinając ciało na grzbiecie i część jednego ze skrzydeł. Wiwerna zawyła z bólu i wściekłości, a czarna jak smoła krew w mgnieniu oka wypełniła głęboką bruzdę, płynąc po pokrytym łuską tułowiu ku szponiastej łapie. Wściekły ryk po raz kolejny rozerwał nocną ciszę, a z podłużnych nozdrzy ulatywały obłoki pary coraz szybciej i coraz głośniej, usiane kłami szczęki zgrzytnęły jak nienasmarowany zawias drzwi. Długa szyja zwinęła się i wyskoczyła jak sprężyna w kierunku skrytej pod kapturem głowy, a rząd ostrych zębów zajaśniał w bladej poświacie księżyca. Gniew jarzył się w ciemnym, perłowym oku.

Napastnik wykonał unik, odchylając się do tyłu całym tułowiem, i na ułamek sekundy zastygł w pozie, która wydawała się niemożliwa do utrzymania. Nie stracił jednak równowagi, kiedy długi pysk minął jego twarz dosłownie o parę centymetrów. Do jego nozdrzy dotarł ciepły, zgniły smród wydobywający się z pyska bestii. Wiwerna znów ryknęła i dała susa przed siebie, by nabrać dystansu i odwrócić się w stronę, z której mógł nastąpić kolejny atak. Zatrzymała się na chwilę, jakby analizując sytuację i planując kolejny krok. Napastnik powoli poruszał się po okręgu, trzymając miecz skierowany w stronę jej łba i mierząc ją wzrokiem spokojnym i wyrachowanym, jakby na tym ciemnym dachu to on był drapieżnikiem polującym na swoją ofiarę. Pewnie stąpał po mokrych dachówkach, stopy łatwo rozpoznawały krzywiznę dachu nawet bez pomocy wzroku. Czarne oko wpatrywało się w niego z nieopisaną wściekłością i pierwotną żądzą krwi.

Wiwerna szarpnęła skrzydłami i rzuciła się do ataku. Mężczyzna zareagował błyskawicznie, obniżył pozycję i zwinął się w uniku. Złapał wystający pręt rusztowania i ślizgiem owinął się wokół niego, w mgnieniu oka zajmując ponownie miejsce za plecami potwora. Wiwerna zdążyła jeszcze odwrócić głowę, ale tylko po to, by dostrzec miecz opadający na jej szyję. Klinga weszła w miękkie ciało stwora z głośnym mlaśnięciem. Jeden cios wystarczył, aby pozbawić korpus łba, który wierzgnął po raz ostatni, po czym opadł na mokry dach i ześlizgnął się w dół, zapadając w ciemność zaułków. Hebanowe ostrze, skąpane w karmazynowej posoce i świetle gwiazd, błysnęło złowieszczo.

Pozbawionym głowy ciałem targnęło jeszcze kilka pośmiertnych skurczy, a otwarte żyły rozlewały dookoła strugi ciepłej, ciemnej krwi. Ostatecznie jednak bezgłowy korpus potknął się o pręt rusztowania i runął z dachu. Po sekundzie dało się słyszeć głuchy huk ciała uderzającego o brukowaną ulicę. Mężczyzna stał chwilę w gotowości do odparcia kolejnego ataku, po czym opuścił miecz i ostrożnie podszedł do miejsca, w którym wiwerna dokonała żywota. Spojrzał w dół za posłanym w otchłań diabelskim pomiotem. W okręgu stworzonym przez blask latarni dostrzegł rozłożone skrzydła i wykręcone, bezgłowe ciało potwora. Plama krwi otaczająca truchło stopniowo powiększała się, lśniąc szkarłatnym blaskiem w świetle latarni. Na ulicach nie było nikogo, kto mógłby być świadkiem tego przerażającego widowiska.

Całość trwała zaledwie parę sekund, jednak mężczyzna ciężko dyszał, a jego ciało drżało. Pot na czole zmieszał się ze strugami deszczu, a adrenalina szalała w jego ciele, jednak lata codziennej walki o przeżycie nauczyły go nad nią panować – raptem oddech się wyrównał, a do zmysłów zaczęło docierać to, co się stało. Udało mu się po raz kolejny wyjść cało ze starcia z jednym z praskich straszydeł. Czuł dumę i zadowolenie z przebiegu starcia, choć jednocześnie miał świadomość, że nie wszystko musiało pójść tak gładko. Nie lubił ryzykować, jednak tym razem miało się to bardzo opłacić.

Odszedł od krawędzi dachu i wspiął się na stalowe rusztowanie, gdzie znajdowało się gniazdo potwora. Odgarnął resztki małego stworzenia, które stanowiło kolację wiwerny, po czym sięgnął głębiej między drobne gałęzie i liście stanowiące główny budulec leża. Ostre źdźbła i kolczaste łodygi drapały jego dłoń, jednak po krótkim poszukiwaniu udało mu się wyczuć palcami chłodny, gładki kształt. Zacisnął pięść i delikatnie wyciągnął znalezisko spomiędzy plątaniny gałęzi. Przedmiot był mokry i w słabym świetle nocy ciężko było go rozpoznać, ale po chwili oczy mężczyzny nabrały ostrości, pozwalając mu dokładnie przyjrzeć się znalezisku. Był to złoty łańcuszek z wisiorkiem. Kosztowność wysadzana była szlifowanymi diamentami i rubinami, których rozmiary zapierały dech w piersi. Piękne, misternie wykonane dzieło jubilera, który wpadł w szał, kiedy wiwerna wdarła się do jego pracowni i ukradła tę drogocenną ozdobę.

Mężczyzna uśmiechnął się na myśl o bezradności rzemieślnika, który mógł tylko przypatrywać się, jak potwór łapie w pysk jeden z jego największych skarbów, po czym opuszcza warsztat, nie zwracając najmniejszej uwagi na krzyk i łkanie właściciela. Jubiler w końcu pogodzi się ze stratą, ale jemu pieniądze ze sprzedaży tego cudu zapewnią środki do życia na wiele dni.

Schował łańcuszek do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wstał. Omiótł wzrokiem domy sąsiadujące z tym, na którym przed chwilą odbyła się walka na śmierć i życie. Nic się nie zmieniło w pogrążonych w ciemności budynkach, zaledwie w kilku oknach słaby blask świec przedzierał się przez mrok nocy i strugi deszczu. Nic nie zmieni się również rano. Truchło ktoś posprząta, a sprawą nikt nie będzie się przejmował. Wśród mieszkańców pojawi się jedynie delikatne uczucie ulgi, że w mieście jest o jednego potwora mniej. Nie wywoła to jednak wśród nich uczucia bezpieczeństwa. Nie wzbudzi również wdzięczności do tajemniczego pogromcy straszydła, jednak nieznajomy wcale jej nie oczekiwał. Zadając cios w szyję wiwerny, nie myślał o tym, że ratuje mieszkańców przed niebezpieczeństwem. Monstrum stało mu na drodze do skarbu. Musiał wyeliminować przeszkodę.

Naciągnął kaptur na głowę i ruszył w dół dachu tą samą drogą, którą przyszedł. Jego kroki, wcześniej bezszelestne i stawiane z zegarmistrzowską precyzją, teraz nabrały swobody i rozbrzmiewały wokół cichymi klapnięciami. Miejsce walki znów spowiła cisza i spokój, a wydarzenie tej nocy dołączyło do szeregu tajemnic, których jedynymi świadkami były ciemne okna sąsiadujących budynków.Rozdział 1

Nad polami słońce grzało nieznośnie, kładąc ku ziemi nawet najbardziej wytrwałe rośliny, którym pomimo nieustępliwych upałów udało się zachować zdrową, zieloną barwę. Panująca wokół cisza była dojmująca, nie rozdzierał jej nawet najcichszy świergot ptaków ani szelest liści, gdyż powietrze stało w bezruchu, zalegając nad łąkami niby niewidzialna, puchowa poducha. Pośród wysokich traw, nad brzegiem wąskiego strumyka, przecinającego okoliczne kolorowe pola uprawne, ukryta przed całym światem siedziała drobna osóbka, przypominająca z daleka leśnego skrzata. Spadzisty brzeg płynącego nieopodal strumienia stanowił idealną ochronę przed mocnym, sierpniowym słońcem, które o tej godzinie bez litości grzało na tych, którzy w porę nie umknęli przed jego promieniami.

Malownicze pola w oddali zdobiły kolorową mozaiką krajobraz aż po linię horyzontu. Pszenica, kukurydza oraz inne uprawne rośliny zostały już zebrane, a na polach pozostały jedynie żółknące od słońca pędy, łodygi i słoma. Im bliżej rzeki, tym więcej życia można było dostrzec, trawa nabierała soczystej, zielonej barwy, a taflę wody mąciły ryby wynurzające się w równych odstępach czasu. Sielski krajobraz dopełniał świergot ptaków, który rozbrzmiewał kakofonią dźwięków w koronach rosnących rzadko drzew.

Dziewczyna z zamkniętymi oczami wsłuchiwała się w sielankową melodię otaczających ją łąk, regularnie zakłócaną bzyczeniem os i cykaniem świerszczy. Z oddali pachniało świeżo skoszoną trawą, a od strumyka dolatywał przyjemny, orzeźwiający chłód, który pozwalał cieszyć się tym niezwykle – nawet jak na tę porę roku – upalnym popołudniem.

Panienka dawno straciła rachubę czasu i sama nie potrafiła powiedzieć, jak długo już tu siedziała. Zdawała sobie sprawę, że odkąd zasiadła w swojej kryjówce zaraz po obiedzie, kilka razy udało się jej zapaść w krótką drzemkę. Świadomość tego wywołała jedynie szeroki uśmiech na jej twarzy, lecz nie skłoniła nawet do otworzenia oczu. Cieszyła się tą odrobiną spokoju, która jej została. Spodziewała się wkrótce usłyszeć nawoływania swojej gosposi, która zapewne już jej szukała. Uśmiech na jej ustach jeszcze bardziej się rozszerzył. Zastrzygła jednym uchem jak koń i zaczęła nasłuchiwać. Nie musiała długo czekać. Po chwili rozległo się nawoływanie od strony domostw.

– Aleno! Aleno Karlo, gdzie się znowu schowałaś? Na litość boską, wykończy mnie to dziecko… Alena! Pokaż się w końcu, nie mam siły gonić cię w tym gorącu!

Alena zerwała się z ziemi, wiedząc, że nie uda jej się dłużej ukrywać. Z gracją i zwinnością kota przyczaiła się pomiędzy długimi źdźbłami trawy, jakby gotowała się to ataku, i czekała. Z ukrycia obserwowała nadchodzącą gosposię, zdyszaną i zdenerwowaną, jakby lada moment miała wydać ostatnie tchnienie. Dziewczyna wiedziała, że złość gosposi przechodzi równie szybko, jak się pojawia, więc nie ma powodu do obaw. Wiedziała również, że faktycznie powinna już zjawić się w domu. Postanowiła jednak jeszcze chwilę podroczyć się ze swoją opiekunką.

– Dziecko, zlituj się, ja nie mam tyle siły co ty… Zaraz chyba zasłabnę w tych chaszczach. Ile ty masz tych kryjówek? Niech to licho, ciągle trzeba cię szukać gdzie indziej…

Alena jeszcze chwilę słuchała pomstowania gosposi, a następnie bezszelestnie zaszła ją od tyłu, poruszając się po okręgu, ukryta wśród traw. Wyprężyła się gotowa do ataku, jej plecy wygięły się w łuk, a palce wbiły w wilgotną ziemię. W mgnieniu oka wyskoczyła z ukrycia i złapała za sukienkę gosposi. Kobieta wydała krótki okrzyk przerażenia, jak za każdym razem, kiedy dawała się zaskoczyć swojej podopiecznej. Po lekkim szarpnięciu dziewczyna przeturlała się parę razy i wstała z łobuzerskim uśmiechem. Z dumą wypięła pierś, a ręce założyła za plecami, jakby oczekiwała pochwały za zasługi dla kraju.

– Apopleksji przez ciebie dostanę! Co ja ci zrobiłam, że mnie wiecznie tak straszysz? Mam jedno serce i ono długo nie wytrzyma tych twoich złośliwości.

– Jeszcze niedawno razem ze mną goniłaś motyle, Ewo! I to tak szybko, że sama nie mogłam cię dogonić! Nie nabierzesz mnie! – Alena wystawiła język, po czym podbiegła do kobiety i wtuliła się w jej długą, lnianą suknię.

– Jak jest czas na zabawy, to wiesz doskonale, że chętnie dotrzymam ci towarzystwa. Ale czy ty masz pojęcie, która jest godzina? Żar leje się z nieba, ludzie nie opuszczają chat, a ja biegam za tobą po polach. To nie to samo co szukanie moty-li.

Dziewczyna była już zajęta zupełnie czym innym. Dostrzegła małą jaszczurkę, która przechodziła między jej bosymi stopami, poszukując chłodnego miejsca. Alena uklękła, przygniatając sukienką gęstą trawę. Zbliżyła twarz do małego stworzenia i z uwagą mu się przyglądała. Jaszczurka była cała zielona i z gracją wyszukiwała drogę w gąszczu, wyginając przy każdym kroku całe ciało to w jedną, to w drugą stronę.

– Słyszysz, co do ciebie mówię?

Te słowa oderwały dziewczynę od obserwacji. Skierowała uśmiechniętą twarz na gosposię.

– Zaraz wróci twoja mama. Przecież chcesz się z nią przywitać jak zwykle, prawda? Byłoby jej przykro, gdyby wróciła do domu i nie zastała w nim ciebie.

– Prawda! – krzyknęła Alena i jednym susem znalazła się znów na wyprostowanych nogach. – Trzeba przywitać mamę. To może biegiem z powrotem? Kto pierwszy, ten je dodatkową porcję ciasta!

– Zaraz! Nie ma potrzeby się tak spieszyć, mamy jeszcze nie ma! – Ale nie było już nikogo, kto słuchałby jej wołania. Gosposia krzyczała do pleców dziewczyny, radośnie podskakujących w rytm pędzących nóg i znikających w oddali. – Do diabła! Demon nie dziecko. Skąd ona ma tyle siły… Aleno! Zaczekaj, połamiesz sobie nogi!

***

– Jedna z nóg wysunięta do przodu. Nie ta, przecież jesteś praworęczna. Tak, teraz lepiej. Ugnij delikatnie kolana, ale nie tak, jakbyś szykowała się do skoku. Dobrze, luźno, nie usztywniaj nóg. Mają być zawsze gotowe do reakcji na atak i rozstawione tak, żebyś nie straciła równowagi przy dużym wychyleniu. Spróbuj skręcić tułów. Co ty wyprawiasz? To nie lekcja tańca!

– Bardziej mi to przypomina jednak taniec na festynie – odpowiedziała Alena, zupełnie zapominając o trzymanym w ręce drewnianym mieczu. Zaczęła kręcić już nie tylko biodrami, ale całym ciałem, w rytm tylko sobie słyszanej pieśni.

Ojciec spojrzał na nią z bezradnym uśmiechem. Patrząc na córkę, poczuł ukłucie smutku, że musi nauczyć posługiwania się mieczem istotę tak niewinną i niezdolną do przemocy. Czuł się tak, jakby próbował przyprawić domowemu królikowi niedźwiedzie szpony. Nie pasowało to zupełnie do charakteru Aleny, której bliżej było zawsze do sztuki i natury, a siła i przemoc stanowiły raczej elementy uwielbianych przez nią opowieści o walecznych rycerzach i krwiożerczych smokach.

On wychodził jednak z założenia, podobnie jak jego rodzice, że umiejętność szermierki jest jedną z tych, które warto znać, nawet jeśli nigdy nie miało się z nich skorzystać. Ta droga doprowadziła go do stanowiska, które teraz obejmował. Był kapitanem straży miasta, co czyniło z niego człowieka wpływowego i majętnego, a zasługi w boju zapewniły mu szacunek nie tylko wśród wojowników w jego miejscowości, ale również poza jej granicami. Taka przyszłość zdecydowanie nie czekała jednak jego jedynej córki. Patrzył na pląsy Aleny, podpierając boki dłońmi, i czekał, aż dziewczyna się uspokoi, doskonale wiedząc, że teraz nie dotrze do niej ani jedno jego słowo. Lepiej poczekać spokojnie na powrót skupienia i może spróbować podjąć temat fechtunku w trochę inny, bardziej interesujący dla niej sposób.

Kiedy skończyła, klasnął w dłonie i wykonał głęboki ukłon, jakby dziękował jej za wspólny taniec.

– Dziękuję, że jaśnie pani zaszczyciła mnie tańcem.

– Cała przyjemność po mojej stronie, uroczy młodzieńcze – odpowiedziała, chichocząc i odwzajemniając ukłon.

– Gdyby tak się nad tym zastanowić, to w twoim sposobie myślenia jest sporo racji. Walka mieczem z pewnością ma dużo wspólnego z tańcem.

– Zupełnie nie rozumiem, tato, dlaczego nazywasz te lekcje nauką walki mieczem. Uczysz mnie trzymać pozycję i jak mam przekładać nogi, chociaż to chyba najbardziej pokraczny taniec, jaki w życiu widziałam. Chcesz, to pokażę ci, jak można ładnie tańczyć! Jeden chłopiec na festynie mnie nauczył…

– Może innym razem – przerwał stanowczo ojciec, woląc oszczędzić sobie w wyobraźni scen córki tańczącej z nieznajomym chłopakiem. – Te „pokraczne ruchy” pozwolą ci wykorzystać ciosy mieczem, które już umiesz. Spójrz. Zostań w tej pozycji, w której jesteś teraz, i spróbuj mnie zaatakować. W jaki sposób chcesz.

Dziewczyna uśmiechnęła się złowieszczo i zmierzyła wzrokiem swój cel. Wzięła zamach i wycelowała mieczem w okolice obojczyka ojca. Miecz pewnie leżał w jej dłoni, nauczyła się go już poprawnie trzymać, a jego ciężar nie przeszkadzał jej już nawet przy celowaniu nim przed siebie, na wyprostowanych rękach. Nauczyła się również kierować ostrzem tak, aby opór powietrza nie hamował jego ruchu. Już nie bała się, że zrobi ojcu krzywdę. Treningi nauczyły ją, że jej tata nie da się tak łatwo trafić mieczem, nawet gdyby Alena bardzo się starała.

Ojciec przepuścił atak, minimalnie odchylając tułów do tyłu, i uderzył delikatnie mieczem w ostrze córki. Dziewczyna poleciała za pędem drewnianej broni i runęła na ziemię. Chciała podeprzeć się rękami, by zamortyzować upadek, ale te rozjechały się bezwładnie, pozwalając głowie zanurzyć się w gęstej trawie.

Ciepły śmiech ojca towarzyszył jej, kiedy zawstydzona podnosiła się z ziemi. Zacisnęła zęby i poderwała się na nogi, wracając do pozycji ofensywnej z wysoko uniesionym sztychem. W jej oczach pojawiła się zawziętość, a kącik ust podniósł się w zadziornym uśmiechu. Ojciec dostrzegł jej złość i odrzucił miecz. Podniósł ręce w wyrazie poddania się.

– Proszę o wybaczenie, nie chciałem panienki znieważyć. – Ponownie wykonał ukłon jak po zakończeniu jej tańca. – Teraz rozumiesz, co miałem na myśli? Wyprowadziłaś cios poprawnie, dokładnie tak, jak uczyliśmy się wcześniej. Dla kogoś niewprawionego w walce byłby on prawdopodobnie śmiercionośny. Jednak wystarczy, że ktoś posiada pewne podstawy, a już będzie potrafił wytrącić cię z równowagi.

– Nie byłam przygotowana na taki unik.

– Właśnie o to chodzi – powiedział ojciec, przyklękając na jedno kolano i zbliżając do niej swoją twarz.

Przyjemna mieszanka zapachu skórzanego kaftana i potu wdarła się do nozdrzy Aleny. Lubiła ten zapach. Kojarzyła go z bezpieczeństwem i domowym ciepłem.

– Nigdy nikt nie wyszkoli cię tak – kontynuował – żebyś była przygotowana na wszystkie możliwe niebezpieczeństwa. Możesz jedynie minimalizować ich zagrożenie przez przybranie odpowiedniej postawy. W walce mieczem jest nią właśnie postawa szermiercza. Pozwoli ci ona szybciej zareagować na niespodziewane działanie przeciwnika, czymkolwiek by ono nie było: nieczystym pchnięciem, kopnięciem czy rzuceniem piachem w oczy. W walce na śmierć i życie nie ma reguł. Jeśli kiedyś dojdzie do takiej sytuacji, gorąco się modlę, aby nigdy nic takiego się nie stało, to będziesz musiała walczyć, zapominając o zasadach. To samo będzie robił twój przeciwnik. – Patrzył córce głęboko w oczy, a jego głos był niski, spokojny i przenikliwy.

Złość, którą Alena czuła po utracie równowagi, zniknęła, ustępując miejsca ciekawości.

– Dobrze, tato, spróbujmy jeszcze raz. Jak to było z tymi nogami? – Po chwili wróciła do pozycji, w której zaczęli trening. Tym razem potraktowała sprawę poważnie. Szeroko rozstawione nogi czekały na sygnał reszty ciała, które właśnie szykowało się do ataku.

– Teraz skup się. Posłuchaj rytmu muzyki, do której tańczysz. Wczuj się w puls krwi w uszach, w uginające się rytmiczne nogi i spróbuj nie pogubić kroków. Trzask ścierających się mieczy będzie pierwszym akordem tej pieśni.

Dziewczyna ponownie wykonała to samo cięcie na obojczyk. Ojciec tym razem również wychylił się, ale pod innym kątem. Córka obserwowała jego ruchy i dostrzegła krótki ruch ręką, który miał ją wybić z równowagi. Poczuła, jak jej miecz spotyka się z mieczem przeciwnika i nabiera pędu dodanego przez uderzenie. Tym razem nie poleciała prosto za odrzutem, a jedynie dociągnęła broń do swojego ciała i wykorzystała jej pęd, aby wykonać obrót wokół własnej osi. Stopy same ruszyły do tańca, którego nigdy nie ćwiczyła. Udało jej się utrzymać środek ciężkości między stopami i stanęła po drugiej stronie przeciwnika z mieczem wycelowanym w niego i gotowym do ponownego ataku.

Błysk dumy zagościł w oczach ojca, kiedy spojrzał na córkę.

– Znakomicie.

***

– Nadal nie rozumiem, dlaczego nie pozwala mi pani samej tego robić, pani Petulo – powiedziała Ewa, przynosząc drewnianą miednicę wypełnioną po brzegi mokrym praniem. – Jest dzień wolny, powinna pani odpocząć albo spędzić trochę czasu z rodziną. Ja się wszystkim zajmę, nie ma obaw.

Mama Aleny uśmiechnęła się, nie odwracając głowy w stronę, z której padło pytanie. Starannie rozciągała szerokie prześcieradło na sznurku, uważając, by biała tkanina nie dotknęła ziemi, która była w tym miejscu mocno wydeptana. Jej bose stopy chłonęły wilgoć i chłód gruntu, tak rzadki podczas ostatnich upałów.

– To samo pytanie mogłabym zadać tobie. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale dzisiejszy dzień wolny obowiązuje również ciebie. Praca w ogródku i gospodarstwie to dla mnie prawdziwa ulga po tygodniu w czterech ścianach tego ciasnego pokoju w ratuszu. Chętnie zajmę się tym sama.

– Dziwnie się czuję, kiedy wykonuje pani moją pracę. Proszę nie zrozumieć mnie źle, ale mam wrażenie, że nie spełniam pani oczekiwań...

Petula rzuciła gosposi pełne rozbawienia spojrzenie znad wiszącego prania.

– Nie wygłupiaj się. – Słowa przeplatały się ze śmiechem. – Lepszej pomocy nigdy bym sobie nie wymarzyła. Wiesz, ile dla mnie znaczysz. Cenię cię nie tylko za pracę. Lubię twoje towarzystwo. – Odebrała ciężką miednicę z rąk Ewy, posyłając jej ciepły uśmiech. – Dlatego nie nalegam, abyś wracała do domu. Towarzystwo urzędników jest na dłuższą metę śmiertelnie nudne. Możesz potraktować dotrzymywanie towarzystwa w wolny dzień jako jeden ze swoich obowiązków, jeśli tak ci będzie łatwiej – dodała z ironią. – Jednakże boję się, że twój mąż będzie mi miał za złe, że kłopoczę cię również dziś. Spędzasz u nas właściwie cały tydzień i większość wolnych dni. Pewnie już powoli zapomina, jak wyglądasz.

– O to się proszę nie martwić – odpowiedziała Ewa, wymownie gestykulując dłonią. – Po tylu latach spędzonych razem ciężko jest zapomnieć, jak wygląda współmałżonek. Poza tym odkąd zakończył pracę w cechu kowalskim, ma mnóstwo wolnego czasu. Nawet zajął się malowaniem. – Spojrzała z roześmianą twarzą na Petulę. W jej oczach mieszało się zdziwienie z rozbawieniem. – Nigdy nawet nie mówił, że go to interesuje.

– Romantyk. – Petula westchnęła. – Spełniać swoje marzenia na starość, w zdrowiu i szczęściu... Piękna i niewinna jesień życia. Kto by pomyślał. Taki potężny mężczyzna, wydawałoby się, że mógłby powalić niedźwiedzia gołymi rękami. A w głębi duszy tyle uczuć kłębiących się…

– Tyle lat za nami, a on wciąż mnie zaskakuje. Teraz gdy o tym myślę, dostrzegam sztukę również w wykutych przez niego przedmiotach. Do tej pory nigdy nie patrzyłam na nie od tej strony… Mam wrażenie, że świecznik, który mamy już od lat i którego używam codziennie, wygląda jakoś inaczej. Niby te same zdobienia, ale jakby nabrały nowego blasku. Mały kwiatek u podstawy wydaje się znów lśnić pięknem, które zakryła śniedź zbierająca się przez te wszystkie lata.

– I to wszystko w tradycyjny sposób! – Petula rozciągała w rękach szerokie prześcieradło. – Twój mąż to prawdziwy artysta. Mało który rzemieślnik pozwala sobie dziś na odejście od magicznych rozwiązań. Gdyby było inaczej, pewnie jego wyroby nie byłyby tak wyjątkowe i unikalne…

– Berdic nigdy nie godził się na to, by mieszać nowoczesność z tradycyjnym rzemiosłem. Ceni sobie wiedzę i umiejętności, które w jego rodzinie przekazywane były z pokolenia na pokolenie. Kiedy pojawiły się te wszystkie magiczne ustrojstwa, obiecał sobie, że jego wyroby nigdy nie zostaną skalane czarami. Kowalstwo nie jest dla niego jedynie źródłem zarobku. W każde uderzenie młotem przelewa swoje serce i duszę. Tworzy dzieła sztuki, z którymi później ciężko mu się rozstać. – Spojrzała na dłonie i spoczywające w niej białe tkaniny. – Czasem czuję się przy nim taka… Zwyczajna.

Wzrok Petuli powędrował przez podwórko, zielony i równo przystrzyżony trawnik oraz piękne drzewa owocowe, których gałęzie uginały się teraz pod ciężarem soczystych czereśni, wiśni i młodych jabłek. W powietrzu czuć było woń świeżego prania zmieszanego z zapachem kwiatów, które były zasadzone wzdłuż południowej ściany drewnianego domu. Delikatny wiatr rozwiewał złote włosy kobiety, poprzetykane gdzieniegdzie pasemkami siwizny.

Po przeciwnej stronie ogrodu, w cieniu rzucanym przez budowlę i jej spadzisty dach pokryty gontem, siedziała Alena. Nie była sama. Towarzyszyła jej dziewczyna w jej wieku. Petula starała się przypomnieć sobie imię koleżanki córki, ale mimo że wpatrywała się w nią już dłuższą chwilę, nie mogła odnaleźć go w pamięci. Była to zresztą nie lada sztuka – spamiętać wszystkich przyjaciół Aleny. Większość czasu podwórko wokół domu grzmiało od śmiechów albo szumiało szeptem tajemniczych rozmów, niekiedy przepełnionych radością, innym razem przeplatanych płaczem i pełnych smutku. Teraz dziewczyna również wydawała się być pochłonięta rozmową, która zapewne poruszała istotne problemy nastolatków. Jak bardzo chciałabym wziąć udział w tej wymianie sekretów – pomyślała z nostalgią.

– Nie wydaje mi się jednak, żeby jedynie rzekome obowiązki zatrzymały cię dziś u nas – podjęła Petula po chwili przerwy. – Myślę, że prawdziwy powód tego, że tu jesteś, siedzi tam, pod ścianą, na schodkach, i wesoło macha nogami. – Wskazała na Alenę.

Ewa nawet nie podniosła wzroku znad rozkładanego prześcieradła, jedynie uśmiechnęła się do siebie. Nie musiała patrzeć, aby wiedzieć, w którą stronę skinęła Petula. Miała nadzieję, że jej ukradkowe spojrzenia pozostają niezauważone dla gospodyni, ale najwyraźniej nie udało jej się zachować pozorów obojętności. Zaśmiała się w myśli. Dlaczego właściwie miałaby udawać?

– Jest w tym dziecku coś niezwykłego – powiedziała, głęboko wzdychając. – Czasem mam wrażenie, że jestem za stara, aby zajmować miejsce w jej świecie. To istny chochlik, ma ogień w duszy. Jednak kocham ją całym sercem i nie wyobrażam sobie życia bez niej. – Spojrzała tęsknym wzrokiem w przykryty cieniem fragment ogrodu. – Czas jednak upływa, mała dziewczynka przemienia nam się w nastolatkę. Inne rzeczy są dla niej ważne, nie stara gosposia. Mimo wszystko… Pragnę być przy niej.

– Nie mów takich głupstw, proszę cię – rzuciła Petula, udając karcący wzrok. – Alena czuje dokładnie to samo do ciebie. Jesteś dla niej kimś znacznie więcej niż pomocą. Kocha cię jak członka rodziny. My wszyscy cię kochamy.

Ewa uśmiechnęła się, ale wzrok miała spuszczony, nie chciała pokazywać zachodzących łzami oczu. Z ogromnym trudem hamowała nostalgię, która zagościła w jej sercu wraz ze wspomnieniami o dzieciństwie Aleny. Przez te wszystkie lata, kiedy Alena była dzieckiem, a Ewa towarzyszyła jej właściwie przez cały czas, była przekonana, że to się nigdy nie zmieni. Że dziewczynka stała się nieoderwalnym elementem jej życia i nic nie może tego zmienić. A co ważniejsze – wierzyła, że sama również dokładnie tym będzie dla Aleny. Teraz gdy dziewczynka podrosła, a miejsce gosposi zajęli przyjaciele, czuła się, jakby ktoś wyrwał jej w sercu dziurę w kształcie litery A.

– Ma pani prawdziwie złote serce. Jestem ogromnie wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobiliście. Służyć waszej rodzinie to prawdziwy zaszczyt. A największą nagrodą jest dla mnie ta mała…

– Już nie taka mała, jak sama zauważyłaś. – Petula wyczuła smutek w głosie gosposi. Postanowiła odciągnąć jej myśli od tak przykrego tematu, jakim jest upływający nieubłaganie czas. – Duszan powiedział mi, że ktoś z miasta widział ją w towarzystwie chłopaka! Podobno szeptali sobie nawzajem coś na ucho, starając się nie rzucać w oczy. Biedna Alena, najwyraźniej nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że tu, w Roztokach, żaden jej ruch nie umknie oczom mieszkańców.

– Coś podobnego! – Ewa zachłysnęła się ze zdziwienia. – Mówił, kto to taki?

– Niestety nie. Choć jestem pewna, że sam doskonale wie, kim jest ten młody adorator – odpowiedziała z chichotem Petula. – To zapewne nic poważnego, niewinna zabawa. Ale można było się spodziewać, że wkrótce usłyszymy o jakimś wybranku.

– Niesłychane – szepnęła gosposia z niedowierzaniem. Słowa Petuli wydawały się dotyczyć kogoś innego. Nie było przecież możliwe, by chodziło o jej małą Alenę.

– A jednak. Dlatego będę miała do ciebie ogromną prośbę. Potrzebuję twojej pomocy.

– Co tylko zechcesz, pani.

– Za dwa tygodnie znów odbywa się w mieście festyn – powiedziała przyciszonym głosem, pochylając się w kierunku Ewy. – Już wiemy jednak, że ani ja, ani mąż nie będziemy mogli pójść. Przyjeżdża do nas siostra cioteczna Duszana, której nie widział od wielu lat. Nie wypada, żeby zaraz po podróży ciągnąć ją i jej męża na zabawę. Alena natomiast na pewno będzie chciała się wybrać. Kiedy usłyszy, że nie chcemy jej puścić samej, zacznie zapewne przytaczać przykłady przyjaciółek, którym rzekomo rodzice pozwalają pójść samym. Nigdy w to nie uwierzę, ale wolałabym uniknąć tej kłótni. Dlatego chciałabym cię prosić, abyś poszła tam razem z nią i miała ją na oku.

– Na festyn? Dobry Boże, ile to lat minęło, odkąd brałam udział w takich zabawach… Co ja miałabym tam robić?

– Tylko pójść z Aleną, nic więcej. – Uśmiechem próbowała przekonać Ewę, która wydawała się być przestraszona samą prośbą. – Nie musiałabyś stale jej obserwować. Już sama świadomość tego, że jesteś w pobliżu, wybije jej z głowy głupie pomysły. Jeśli takie by się pojawiły – powiedziała, patrząc błagalnym wzrokiem.

– Nie wiem, nie wiem… A jeśli nie będzie chciała? Może się wstydzić przed przyjaciółmi, że musi chodzić z przyzwoitką…

– Zapewniam cię, że bardzo się ucieszy na wieść, że dotrzymasz jej towarzystwa. – Petula położyła dłoń na dłoni gosposi. Wyczuła wypukłe żyły i zgrubienia powstałe przez lata pracy w domu Novotnych. – No, nie daj się prosić. Jestem pewna, że i tak decyzja już została podjęta.

Usta Ewy rozjaśnił szeroki uśmiech. Wiedziała, że gospodyni doskonale zna odpowiedź na pytanie. Nigdy nie umiała ukrywać swoich uczuć – zwłaszcza dotyczących młodej Aleny. Każda możliwość spędzenia z nią czasu była dla niej na wagę złota.

– Oczywiście, że z nią pójdę. Z największą radością.

***

– Daję słowo, jeśli dziś nic nie kupimy, to pójdę na zabawę w worku po ziemniakach. Czy ja naprawdę jestem tak wybredna, czy w tej wiosce rzeczywiście moda stanęła w miejscu?

Alena w odpowiedzi uśmiechnęła się szeroko do przyjaciółki, kiedy wychodziły z kolejnego zakładu krawieckiego. Właściciel usłyszał zniewagę dziewczyny i posłał jej wściekłe spojrzenie.

– Obawiam się, że to pierwsze, droga Eliszko – odparła szczerze, otrzymując w podzięce lekkiego kuksańca w żebra. – Ale nie martw się, mamy jeszcze trochę czasu. Do festynu został cały tydzień, a ty zaczynasz jak zwykle panikować.

– Bo nie cierpię zostawiać wszystkiego na ostatnią chwilę! Znasz mnie, dostaję szału, kiedy coś idzie nie po mojej myśli. A tutaj nie idzie, i to wyjątkowo!

Obie przyjaciółki wyszły na ulicę, maszerując blisko siebie. Nad Roztokami powoli zapadał zmierzch, ale pomarańczowa poświata nadal rozpalała ceglane budynki do czerwoności. Nagrzane budowle i ulice oddawały ciepło, wprawiając powietrze w delikatne falowanie, a ze spragnionych wilgoci ulic unosił się suchy pył, który osiadał na ubraniach przechodniów burymi smugami. Drugi tydzień nie spadła ani kropla deszczu. Mieszkańcy zaczynali być nerwowi i unikali innych ludzi. Dopiero teraz, kiedy słońce chyliło się już ku zachodowi, otwierali drewniane okiennice i drzwi, pozwalając wlecieć odrobinę chłodniejszemu powietrzu do swoich domostw.

Dwie nastolatki wydawały się nie zwracać uwagi na niesprzyjającą pogodę, choć ich wygląd mówił coś zgoła odwrotnego. Alena miała na sobie cienką sukienkę bez rękawów. Zwiewna tkanina stanowiła mimo wszystko okrycie, a ono ze swojej natury magazynowało ciepło, przez co kark pod jej długimi, brązowymi włosami był zroszony potem. Stopy chroniło jedynie parę skórzanych rzemyków sandałów. Nawet ten mały fragment obuwia działał Alenie na nerwy i już dawno by je zdjęła, gdyby nie świadomość piekielnie gorących brukowanych ulic miasteczka. Lepiej było przecierpieć tę odrobinę niewygody i oszczędzić sobie odparzeń na stopach.

Alena i tak lepiej znosiła upał niż jej przyjaciółka. Mimo ogromnego wachlarza, którym cały czas próbowała choć trochę ochłodzić zlaną potem twarz, jej ubranie nie radziło sobie dobrze z temperaturą. Miała na sobie sukienkę z dużo grubszego materiału. Dodatkowo prawie całe ramiona miała zakryte bufiastymi rękawkami, które przylepiały się teraz do mokrego ciała. Modna sukienka wydawała się ponadto zbyt mocno ściśnięta w talii, przez co jej właścicielka oddychała z jeszcze większym trudem. Na stopach miała skórzane trzewiki, eleganckie i wygodne, ale również zbyt ciepłe na tę pogodę.

Alena co chwilę spoglądała na przyjaciółkę, jakby bała się, że za chwile będzie musiała ją łapać, omdlałą z gorąca. Mina Eliszki była jednak zdeterminowana mimo wszelkich niewygód. Dumnie kroczyła wąską uliczką w kierunku następnego krawca z nadzieją, że znajdzie u niego idealną suknię.

– Chyba trochę zbyt poważnie do tego podchodzisz – powiedziała Alena, kiedy skręciły w przecznicę za pachnącą świeżym chlebem piekarnią. Piekarz powoli zamykał sklep, ale unoszący się w tym miejscu aromat świeżych wypieków nigdy się znikał. – Poza tym po co ci tak elegancka suknia, kiedy nawet nie tańczysz? Nikt nawet jej nie zauważy, jeśli będziesz ciągle siedziała przy stoliku.

– Kto ma zobaczyć, ten zobaczy, o to się nie martw – odpowiedziała obojętnie Eliszka, wpatrując się przed siebie. – Chyba że znów nie będziesz mu dawać spokoju, ciągnąc go co chwilę do tańca.

Alena wybuchła śmiechem. Brzmiał serdecznie i radośnie, wywołując również delikatny uśmiech u jej towarzyszki.

– Myślałam, że już skończyłyśmy ten temat. To nie ja zapraszałam do tańca Anzego, tylko on mnie. Zresztą doskonale wiesz, że to ciebie prosił jako pierwszą. A ty tylko siedziałaś naburmuszona.

– Zapraszał czy nie zapraszał, za każdym razem nie musiałaś dawać się namawiać. Nic by ci się nie stało, gdybyś chwilę dłużej ze mną posiedziała. A może wtedy i on zostałby przy naszym stoliku.

– Nie sądzę – odpowiedziała Alena, wciąż się uśmiechając. – Jeśli ja bym odmówiła, to poszedłby do innej, których nie brakowało przy stołach. Wiesz, że właściwie to powinnaś być mi wdzięczna? Ode mnie dostawał po łapach, kiedy czułam, że zaczyna się bawić zbyt dobrze. Wątpię, by inne partnerki zareagowały w ten sposób. Musiałabyś oglądać swojego lubego, jak obściskuje inne dziewczyny, a one piszczą z radości.

– Ach, czyli mam ci dziękować? No tak, jakaż ja jestem samolubna! Niech będą ci dzięki, że trzymałaś inne wywłoki z dala od mojego chłopaka, a jego ręce z daleka od siebie. Doprawdy myślisz, że sama bym tego nie dopilnowała, gdyby siedział z nami?

– Myślę, że nie wysiedziałby na tyle długo, żebyś mogła to sprawdzić.

– Taki taniec to rozrywka dla motłochu. Prawdziwa dama nie pozwoli sobie na jakieś dzikie podskoki, i to do muzyki, która nie ma żadnego rytmu.

– Jakże mi przykro, że utknęłaś dziś z motłochem na zakupach. – Głos Aleny nabrał wyniosłości, jednak była ona tak dosadnie udawana, że jej przyjaciółka z łatwością rozpoznała ironię. – Poza tym twój wybranek również zdawał się cieszyć taką zabawą, nie wyglądał na zażenowanego. Jesteś pewna, że on jest wart twoich wyższych sfer? Taki związek to mezalians.

– Oszczędź sobie złośliwości, bardzo cię proszę – odpowiedziała Eliszka, udając, że nie dostrzega zaproszenia Aleny do wprowadzenia odrobiny humoru do tej poważnej rozmowy. – Z ciebie jest taki motłoch, jak i ze mnie. Twój problem polega na tym, że dajesz na siebie bardzo łatwo wpływać. Wystarczy, że usłyszysz szybką muzykę i zobaczysz kilka par kręcących się wokół siebie, a już lecisz się przyłączyć! Mam wrażenie, że na zabawach jesteś zupełnie inną osobą. Przyjaźnimy się już tyle lat, wiem, jaka jesteś. I wydaje mi się, że te tańce są na pokaz.

– A nie przyszło ci do głowy, że właśnie taka jestem? Dlaczego odmawiasz mi prawa do zabawy, kiedy jest ku temu okazja? Nie wszyscy lubią tylko rozmawiać i stroić poważne miny. Ja ci nie zarzucam, że jesteś nudziarą.

– Ja nudziarą?! – oburzyła się Eliszka, szybkim ruchem głowy odrzucając opadający na oczy lok mokrych włosów. W odpowiedzi zobaczyła tylko wysunięty język swojej przyjaciółki. – Zresztą rób, jak chcesz. Po prostu byłabym wdzięczna, gdybyś tym razem trochę więcej czasu spędziła ze mną. I spróbowała pomóc mi chwilę dłużej przytrzymać Anzego przy naszym stoliku.

– To nie będzie łatwe. On nawet gdy stoi przy stoliku, to tańczy.

– Jestem pewna, że to również swojego rodzaju gra. Mam wrażenie, że Anze jest dużo ciekawszym chłopcem, niż wszystkim się wydaje. Jego błękitne oczy pałają taką mądrością, jakby jego pasją było czytanie książek… Albo zgłębianie historii sztuki… Albo…

– Chwytanie dziewczyn za tyłek – przerwała jej przyjaciółka. – Nie chcę ci psuć twojego idealnego obrazu Anzego, ale obawiam się, że jest w nim więcej zwyczajności, niż myślisz. Też go trochę znam i nie wydaje mi się, żeby przeczytał choć jedną książkę…

– Nonsens! Zresztą nie mam zamiaru cię przekonywać, sama zobaczysz. Daj mi porozmawiać z nim chwilę w cztery oczy, ale tak, żeby zapomniał o całym tym tanecznym zamieszaniu wokół. Żeby mógł skupić się tylko na mnie i tylko mi poświęcił całą uwagę. Zobaczysz, wydobędę z niego to, czego nikt do tej pory nie dostrzegał. A kiedy to wydobędę, będzie to należało do mnie. I on wtedy też się przekona, że niepotrzebne mu te wszystkie dziecinne zabawy. Że właśnie poznał kogoś, kto potrafi skłonić go do myślenia o rzeczach ważniejszych, jak uczucia, emocje…

Eliszka patrzyła w próżnię maślanym wzrokiem, a Alena tylko przewróciła oczami z zażenowania. Nie chciała psuć przyjaciółce jej wyobrażenia o chłopaku, więc nie skomentowała już jej słów. Przyjaźniła się z nią, odkąd pamięta, więc dawno przyzwyczaiła się do jej „wyższych uczuć”, i nauczyła się kochać ją jak siostrę mimo tak różnych charakterów. Eliszka wydawała się jednak często bujać w obłokach. W jej wyobrażeniu wszyscy ludzie byli zdolni do przeżywania świata w sposób duchowy i emocjonalny, nadając głębsze znaczenie każdej z pozoru nieistotnej czynności lub też rzeczy. Nie przyjmowała do wiadomości tego, że istnieje coś takiego jak natura ludzka, która rządzi się swoimi prawami i czasami nie zwraca uwagi na tak przez nią cenione poczucie estetyki.

Alena zamyśliła się. Nie chciała wychodzić na przemądrzałą, ale w tym przypadku czuła, że dużo lepiej rozumie innych ludzi niż Eliszka. W przeciwieństwie do niej utrzymywała kontakt ze znacznie większą ilością rówieśników i była świadkiem takich sprzeczności w ich charakterze, jakich jej przyjaciółka nawet nie przypuszczała. Doświadczyła kłamstwa, zdrady, oszustwa… Oczywiście w sprawach dość trywialnych i nie tak dużej wagi, ale mimo to pozostających w pamięci. Takie małe złe uczynki utwierdziły ją w przekonaniu, że natura człowieka jest bardzo nieprzewidywalna. Wątpiła zatem, by jej przyjaciółce udało się zmienić chłopaka, który od wielu lat znany jest w towarzystwie jako hulajdusza pierwszej klasy.

Może była to kwestia tego, że Eliszka nie miała wielu przyjaciółek poza nią. Gdy Alena zastanawiała się nad tym, dlaczego się przyjaźnią, dochodziła do bardzo różnych wniosków. Tak odmienne charaktery nie powinny być w stanie razem funkcjonować. A jednak ich przyjaźń była kolejnym dowodem na to, że natury ludzkiej nie da się przewidzieć. Były nierozłączne i wiedziały o sobie wszystko, mimo że obracały się w tak różnych kręgach.

Ostatnie kilkadziesiąt metrów przeszły właściwie w milczeniu. Każda z nich pogrążona była we własnych myślach. Słońce schowało się już za najbardziej wysuniętym w górę punktem widnokręgu, czyli wieżą kościelną. Ogrzane słońcem ramiona Aleny błyskawicznie wyczuły nagłą zmianę temperatury i w mgnieniu oka pokryły się gęsią skórką. W zamyśleniu nie dostrzegały ludzi, którzy opuszczali nagrzane kamienice i wylewali się na ciasne uliczki Roztoków, gdzie radośnie witali sąsiadów i znajomych. Większość sklepów powoli szykowała się do zamknięcia, jednak karczmy i wszelkiego rodzaju pijalnie piwa dopiero teraz rozpoczynały swoją działalność. Spragnieni towarzystwa mieszkańcy zaczęli gromadzić się w zaułkach i między budynkami, gdzie nie sięgały ich ostatnie promienie słońca.

Pogrążona w letargu Alena brnęła przez pokrytą kurzem dnia ulicę, kiedy obudził ją łopot szyldu poruszanego przez delikatny wiatr. Spojrzała w górę i dostrzegła na ciemnym drewnie napis „Roszpunka”. Szyld kiwał się z miarowym zgrzytaniem na stalowym pręcie, zakończonym czarnym grotem, niczym strzała przeszywająca ścianę budynku.

Złapała ręką sukienkę Eliszki, ściągając jej myśli z powrotem na ziemię. Wskazała palcem dyndający szyld.

– Prawie minęłyśmy. Myślałam, że zależy ci na sukience?

– Pewnie, że mi zależy! – odburknęła Eliszka, zła za wytrącenie jej z rozmyślań. – Szczerze, to już straciłam ochotę na dalsze zakupy, ale skoro już tu jesteśmy… Zajrzyjmy do środka.

– No ja myślę! – odpowiedziała stanowczo Alena. – I lepiej, żebyś tu coś znalazła. Jeśli ci się nie uda, to klnę się na wszystko, że włożę na ciebie ten worek po ziemniakach.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: