- W empik go
Na jej zasadach: antologia seksu bez zobowiązań - ebook
Na jej zasadach: antologia seksu bez zobowiązań - ebook
"Gorący, upalny, sierpniowy, a zarazem ostatni dzień jej urlopu. Siedziała w swojej ulubionej kawiarni, popijając kawę, gdy dostrzegła mężczyznę. Uśmiechał się w sposób, w jaki uśmiechają się tylko pewni siebie mężczyźni. Czuła niewiarygodne podniecenie, ale i strach. Było w nim coś niebezpiecznego. Po chwili zniknął jej z oczu. Czy to było przewidzenie? A może jeszcze się spotkają?"
Ostatniego dnia swojego urlopu bohaterka spotyka w kawiarni enigmatycznego i pociągającego nieznajomego, z którym podejmuje grę budującą nieopisane napięcie. Wkrótce ktoś nachodzi ją w ciemnej alejce... Czy oboje odważą się spełnić swoje mroczne fantazje i czy druga strona na to pozwoli?
Zbiór „Na jej zasadach" zawiera 12 opowiadań o realizowaniu najskrytszych, najbardziej wyuzdanych fantazji. O przyjemności wynikającej z seksu dla seksu. Kogo kręcą takie zbliżenia i czy w grę na pewno nigdy nie wchodzą emocje? To zbiór dedykowany tym, którzy wiedzą, czego chcą, i potrafią korzystać z życia. Szybki seks z nieznajomym czy sesja grupowa z przypadkowymi partnerami nie są dla nich tematem tabu, lecz szansą na nowe doznania.
Zbiór spodoba się też wszystkim wielbiciel(k)om silnych bohaterów i bohaterek, które nie godzą się na bylejakość i są świadome swojej wartości. Może też stać się inspiracją, by tę siłę w sobie znaleźć.
W skład antologii wchodzą następujące opowiadania erotyczne:
Parkingowy
Niebezpieczne pożądanie
Doktorze seks proszę!
Dziewczyna z działu z bielizną
W kąpieli z panią Nilsen
Uczeń
Wrześniowe ruiny: Hasło bezpieczeństwa
Ostatnia noc z nieznajomym
Plan Alfa
Dolce Vita
Licytacja
Na jej zasadach
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-285-7358-7 |
Rozmiar pliku: | 308 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Byłam akurat u mojej siostry, kiedy po raz pierwszy zwróciłam uwagę na tutejszego parkingowego. Siostra mieszka zaledwie kilka ulic dalej ode mnie i obecnie zajmuje się domem w związku z urlopem macierzyńskim. Nie przeszkadza jej, że raz na jakiś czas wpadam do niej przed południem, żeby razem napić się kawy, skoro sama prowadzę własną firmę i pracuję zdalnie. Kiedy nie ma się kolegów z pracy, taka rozmowa to przyjemny przerywnik. Pod względem wieku dzielą nas zaledwie dwa lata. Zresztą odkąd pamiętam, zawsze byłyśmy ze sobą blisko. W jej mieszkaniu panuje porządek i jest bardzo przytulnie. W kątach zielenią się wysokie rośliny doniczkowe, na sofie z Ilvy leżą indyjskie ozdobne poduszki. Bardzo lubię tutaj przychodzić. Panuje tu specyficzna, zrelaksowana, kobieca energia, i to pomimo że siostra i jej mąż dopiero co zostali rodzicami, w dodatku po raz pierwszy. Często zastanawiam się, jak to w ogóle możliwe. Moja siostra jest piękna. Włosy związuje w niedbały kok, na miękką koszulę nocną narzuca śliczne jedwabne kimono. Otwierając drzwi, uśmiecha się szeroko. Kiedy byłyśmy młodsze, wybrałyśmy się razem do Paryża, tylko ona i ja. Mamy identyczne figury i francuskie ubrania świetnie na nas leżą. Zawsze uwielbiałyśmy pływać i razem chodziłyśmy na basen, aż dorosłyśmy i nie dało się dłużej pogodzić naszych rozbieżnych porządków dnia. Niekiedy, stojąc obok siebie bez ubrania, trudno mi było dojrzeć różnice między nami. Być może jestem nieco szersza w ramionach i mam jaśniejsze włosy, natomiast na pewno różni nas od siebie temperament. W przeciwieństwie do mnie ona zawsze dążyła do wygodnego życia. Tworzą z Jakobem parę od wielu lat i zawsze wiedzieli, czego chcą: stałego miejsca zamieszkania, stałych zarobków i stworzenia rodziny. Kiedy moja rodzina zbiera się razem, widać wyraźnie, że rodzicom łatwiej zrozumieć i ustosunkować się do życia, które prowadzi siostra. Z drugiej strony w każdej rodzinie jest mnóstwo rzeczy, o których się nie rozmawia. Dziś, kiedy przychodzę, siostra akurat tkwi przy oknie i podczas rozmowy ze mną kołysze w ramionach nowo narodzonego synka.
– Spójrz tam – odzywa się do mnie nagle, pokazując na coś za oknem.
Wiodę wzrokiem za palcem, patrząc jej przez ramię. Ona kręci lekko głową. Na chodniku stoi mężczyzna w czarnym uniformie, miejski parkingowy. Po drugiej stronie ulicy, niemalże chowając się w bramie klatki schodowej. Co jakiś czas robi krok do przodu i wychyla się, po czym cofa ponownie, jakby się przed kimś ukrywał. Uśmiecham się.
– Co się tam dzieje? – pytam.
– To megabezczelne – komentuje siostra.
Opowiada, że ostatnio widuje go tutaj każdego przedpołudnia. Po przyjściu sprawdza najpierw godzinę wybitą przez parkomat na biletach za szybami samochodów, porównując ją ze swoim zegarkiem. Po wyszukaniu samochodu, którego właścicielowi najszybciej będzie mógł wlepić mandat, chowa się w cieniu jednej z bram i czeka na moment, kiedy będzie mógł wypisać mandat. Kiedy ta chwila następuje, atakuje niczym niedźwiedź i w ciągu niemalże ułamka sekundy wtyka za wycieraczkę małą białą kartkę, która powiewa na wietrze. On sam zaś szybko wycofuje się w inne rewiry. Zapewne chce uniknąć konfrontacji z kierowcą zirytowanym mandatem wypisanym zaledwie minutę po upłynięciu czasu parkowania.
Wydaje mi się, że praca parkingowego jest niespecjalnie bezstresowa i tylko nieznacznie lepsza niż praca konduktora w pociągu.
Siostrzeniec obudził się i zaczyna kwilić. Siostra kołysze go trochę mocniej, nie spuszczając wzroku z parkingowego. Zarówno jej, jak i jej mężowi wielokrotnie wystawiono taki ekspresowy mandat, a teraz, gdy siostra przebywa dużo w domu, udało jej się rozpracować system kontrolera.
– Co za szuja – komentuje.
– Powinno mu się sprawić porządne lanie.
Wybuchamy śmiechem. Siostra z mężem próbowali dzwonić do kopenhaskiego Urzędu Miejskiego, zwłaszcza w sprawie jednego mandatu, ale poinformowano ich, że parkingowy zasadniczo nie zrobił nic wbrew przepisom. Nie mogą przecież sprawdzić tego z biura, jak poszczególni kontrolerzy wywiązują się ze swoich obowiązków. Poza tym gdy przekracza się czas parkowania i za to nie płaci, wtedy, no cóż, trzeba ponieść konsekwencje. Siostra gestykuluje żywo wolną ręką i naśladuje głośno urzędniczkę z administracji, która w widoczny sposób nie przekonała jej do swoich racji.
– Tego typu przepisy są zbyt sztywne. W dawnych czasach można było przynajmniej o tym podyskutować, czasem coś dzięki temu uzyskać…
Ponownie wybuchamy śmiechem. Ona siada z powrotem przy stole i nalewa nam więcej kawy. Na chwilę zostaję przy oknie i przyglądam się funkcjonariuszowi przez brudną szybę z wysokości trzeciego piętra. Znajduje się dość daleko ode mnie, ale ma smukłą postać i wydaje się dość młody jak na parkingowego. Może to błędne założenie, ale w mojej głowie większość parkingowych to przysadziści mężczyźni zaawansowani wiekowo. Tak ich przynajmniej zapamiętałam, kiedy mijając ich przypadkiem na ulicy, zdarzyło mi się na nich spojrzeć. Myślę, że trzeba być bardzo szczególną osobą, aby chciało ci się wykonywać taki zawód. Niemożliwe, żeby ktokolwiek ucieszył się na twój widok. A jeśli, wypisując mandat, zostaniesz złapany na gorącym uczynku, z pewnością ci nawymyślają albo zaczną grozić. Zapewne dlatego siostra otrzymała taką, a nie inną odpowiedź, kiedy zadzwoniła do urzędu. Muszą być przyzwyczajeni do różnego rodzaju skarg i zażaleń.
– Nie wyobrażam też sobie, żeby ta praca mogła być specjalnie ciekawa – mówię, przystawiając kubek do ust.
– Ja też nie – odpowiada siostra.
– Jedyna rozrywka to ta, którą sama sobie sprawisz.
Kiedy niedługo potem wracam do domu, rozglądam się za parkingowym, ale nie widać go już na ulicy. Za wycieraczkami niektórych samochodów tkwią małe białe kartki i powiewają na wietrze. Przypominają paragony z supermarketu.
Czuję chłodny powiew wiatru na twarzy. Niedługo nadejdzie zima. Zimno przenika przez stopy, wkrótce zacznę nosić ciepłe obuwie. Idąc, zapinam kurtkę i głęboko oddycham. Gdy inni są w pracy, na osiedlowych ulicach panuje dziwna cisza. Pewien szczególny rodzaj spokoju, który jest dla mnie rzadkością i dlatego trzeba go cenić. Nie odczuwałam czegoś podobnego, gdy pracowałam w biurze, gdzie musiałam zjawiać się o stałych porach, tkwić w korkach ulicznych w drodze do i z powrotem. Podnoszę wzrok na błękitne niebo. To zabawne nagle wyostrzyć uwagę i skierować ją na coś, czego się wcześniej nie dostrzegało. Siostra opowiedziała mi kiedyś, że w okresie, gdy starali się z Jakobem o dziecko, nie dostrzegała nic poza ciężarnymi kobietami. Nie dlatego, żeby ich przybyło, tylko ponieważ nagle zaczęła je zauważać. W każdym razie tak wytłumaczyła jej to pielęgniarka. Po drodze do domu wpatruję się z napięciem w samochody i bramy. Wcześniej nie poświęcałam parkingowym żadnej uwagi. Owszem, dostrzegałam ich, mijając na ulicy. Widywałam ludzi biegnących za nimi albo tych, którzy przewracając oczami, wyjmowali mandaty zza wycieraczek, ale nigdy nie myślałam o kontrolerach jak o moich bliźnich. Wyobrażam sobie teraz, jak ciężko musi być tak chodzić po ulicach przez cały dzień i wyłącznie wypisywać mandaty ludziom, którym nie wolno dłużej parkować. Ciekawe, czy ten parkingowy patrzy teraz na to samo i czuje to samo co ja. Błękitne niebo. Niezakłócony spokój na ulicach. Panującą wokół ciszę.
Następnego dnia przed południem wypatruję parkingowego z okna mojego własnego lokum położonego kilka ulic od mieszkania siostry. Jak zwykle pracuję od wczesnych godzin porannych, ale zanim ostatecznie zasiadłam za biurkiem, obróciłam je w taki sposób, aby móc patrzeć przez narożne okno wychodzące na ulicę. Przez tę zmianę salon wygląda nieco inaczej i trochę prowizorycznie, ale jest mi wszystko jedno, skoro nie żyje tu nikt poza mną. Z jakiegoś powodu nie mogę przestać myśleć o tym parkingowym. Niedługo wybije dziesiąta, a ja wyostrzam wzrok. Powinien pojawić się w ciągu godziny, jeśli w ogóle patroluje moją ulicę. Nalewam sobie więcej kawy, stoję przy oknie i patrzę w kierunku samochodów zaparkowanych na ulicy.
I rzeczywiście, ni stąd, ni zowąd, mężczyzna nagle się pojawia. Wzdrygam się nieco na ten widok, że udało mi się go dostrzec także i tutaj. Wygląda dokładnie tak samo jak dzień wcześniej. Ten sam uniform. Biorę telefon i wysyłam wiadomość siostrze. Piszę, że parkingowy teraz jest na mojej ulicy. Ona odpowiada krótko: „Boże święty”. Uśmiecham się i wysyłam jej buźkę z wysuniętym językiem. Po tym, jak została matką, nasze wiadomości stały się ultrakrótkie.
Siadam na parapecie, aby sprawdzić, czy schemat, który wykryła siostra, się powtórzy. Wszystko rozgrywa się dokładnie w taki sam sposób jak wczoraj. Parkingowy sprawdza po kolei wszystkie samochody na ulicy, aby znaleźć taki, którego kierowcy najbliżej do końca dozwolonego czasu parkowania. Następnie ustawia się w najbliższej bramie i czeka. Spoglądam na zegarek i oddaję się czekaniu razem z nim.
Mija dwadzieścia minut. Czyżby mu się nie spieszyło? Albo raczej: nie powinien po prostu pójść dalej, skoro do wypisania mandatu zostało jeszcze dwadzieścia minut? Właściciel samochodu schodzi i odjeżdża, podczas gdy parkingowy czeka. Nie zostaje odkryty, bo zadbał o to, żeby się schować. Czerpię z tej sytuacji zabawne zaspokojenie. Jakby gdyby było to swoiste wyrównanie rachunków między Urzędem Miejskim i obywatelami. To, że plan parkingowego spala na panewce, odbieram jako swoje małe zwycięstwo.
Moje szpiegowanie staje się wkrótce rutyną. Każdego przedpołudnia śledzę przemieszczanie się parkingowego. Przebywa na mojej ulicy przez dość długi czas. Dokładnie mu się przyglądam. Być może dlatego, że akurat nie mam zbyt dużo pracy, ale czuję także, że chodzi o coś więcej. Że jest to pewien rodzaj zabawy. Uniform parkingowego jest czarny, ale upstrzony różnymi żółtymi plamkami, których nie potrafię zidentyfikować. Kurtka jest na podpince, więc jego tułów wygląda na dość masywny w stosunku do nóg, ale mimo to widać po całej sylwetce mężczyzny, że jest szczupły. Na głowie nosi czapkę z daszkiem. Przy tej pogodzie muszą marznąć mu uszy, a niedługo przyjdzie czas na noszenie ciepłych czapek.
Trudno mi go sobie wyobrazić jako osobę w cywilu. Kto się kryje pod tym uniformem? Jak się nazywa? Czy to on wpadł na pomysł z chowaniem się i czekaniem, aż będzie mógł wypisać legalny mandat?
Nie daje mi to spokoju, chociaż wiem, że powinnam pracować. Mimo że moje obserwacje na nic się nie zdają, to i tak je kontynuuję i jak wariatka cieszę się na każdy kolejny dzień. Kiedy nastaje mniej więcej ta pora przed południem, wstaję od komputera i ustawiam się z notesem przy oknie. Zapisuję godzinę, o której parkingowy się pojawia, a także ile mandatów udaje mu się wypisać na mojej ulicy. Ponadto zapisuję również, jeśli robi coś, czego nie ma w zwyczaju. Jeśli wymachuje rękoma, wyobrażam sobie, że jest mu zimno albo że się nudzi. Wpatruję się w niego intensywnie, kiedy przegląda się w szybach samochodów i myśli, że nikt tego nie widzi. Odczuwam z tego powodu osobliwe zadowolenie. Rzeczy, które robimy, kiedy wydaje nam się, że nikt o tym nie wie. W niektóre dni nie wypisuje żadnych mandatów. W sumie zaskakuje mnie, jak beznadziejni są ludzie, jeśli chodzi o parkowanie. Jakim cudem można tak często o tym zapominać? Miasto musi dzięki temu zarabiać krocie. Te przychody bez problemu powinny pokryć koszt pensji parkingowego.
Wraz z upływem dni zaczyna mi brakować większego napięcia. Kiedy parkingowy kończy z moją ulicą, doznaję delikatnego ssania w żołądku. Uczucie prowokacji i podniecenia, które odczuwałam na samym początku, zaczyna ustępować. Myję okna, żeby nie pokrywał ich dłużej brud. Następnego dnia fotografuję parkingowego przez szybę podczas moich obserwacji. Dwoma palcami nastawiam obiektyw na zbliżenie, ale rozdzielczość jest zbyt słaba i wciąż nie jestem w stanie zobaczyć, jak wygląda. Mam jedynie przeczucie, że jest młody. Może dlatego, że nosi tę czapkę z daszkiem.
Wieczorem znów oglądam zdjęcia. W fotografowaniu ludzi w ten sposób nie ma nic nielegalnego. Chodzi wyprostowany między samochodami i ukrywa się tylko wtedy, kiedy nie chce, żeby go dostrzegli właściciele. Co pomyśleliby o mnie inni, gdyby dowiedzieli się, co zapisuję w notesie, i znaleźli w telefonie te fotografie? Może tak właśnie postępują ci, którzy są bliscy zupełnego postradania zmysłów?
Zaczęłam odczuwać jeszcze coś. Spojrzenie, jakim przyglądam się parkingowemu, zmieniło się. Jego postępowanie wywołuje moją narastającą frustrację. Mam ochotę go zdemaskować, nakrzyczeć na niego i udzielić mu reprymendy. Podobnie jak siostra, także ja uważam, że to, co robi, jest karygodne, i mówię to głośno do siebie, ale z czasem to także przestaje mi wystarczać. Zaczynam się nudzić i rozważam, czy nie porzucić obserwacji.
Tego samego wieczoru wpadam na pewien pomysł. Zaczyna się ściemniać. W oknach świeci się światło, a w niektórych miejscach na ścianach mieszkań malują się fioletowe odbicia włączonych telewizorów. Na mojej liście obserwacji sprawdzam, które samochody otrzymały mandat, i podchodzę do jednego z nich. Właściciel wciąż jeszcze go nie przeparkował i kartka dalej tkwi za wycieraczką. Oglądam się przez ramię, po czym szybkim ruchem wyciągam mandat i wkładam go do kieszeni. Wracam do domu, przebiegając ostatnie metry, jakby mnie ścigano.
Naturalnie na mandacie nie jest napisane, kto go wypisał. Ale widnieje na nim nazwa ulicy, godzina, numer samochodu oraz kwota. Siedemset pięćdziesiąt koron. A niech mnie, kupa kasy! Dobrze, że nie chodzi o mnie. Jestem świadoma, że ktoś powinien zapłacić ten mandat i że należy on do kogoś innego, a mimo wszystko go zabrałam. Zresztą pewnie pojawi się kolejny, jeśli pierwszy nie zostanie zapłacony.
Następnego dnia parkingowy powraca, a ja obserwuję go jak zwykle. Dziś jest dzień inny niż wszystkie. Postanowiłam zejść na dół. Kiedy się obudziłam, byłam w dobrym humorze. Wzięłam długą kąpiel i zrobiłam sobie specjalny francuski manikiur, co zwykle zarezerwowane jest wyłącznie na dni, kiedy wychodzę na miasto się zabawić. Uważam, że powinnam wyglądać jak osoba, którą się czuję. Gdy byłam mała, uwielbiałam się przebierać razem z siostrą. Mogłyśmy spędzić na tym cały dzień: grzebać bez końca w pudłach z sukienkami, paskami, butami. Teraz, gdy jesteśmy dorosłe, obie interesujemy się modą. Zanim siostra zaszła w ciążę, potrafiłyśmy przez cały dzień buszować po sklepach przy kopenhaskim deptaku. Być może ma to związek z tym, że od małego miałyśmy świadomość, że ubranie stwarza człowieka. Ale teraz nie ubieram się jakoś szczególnie. Nie ma to wyglądać, jakbym chciała sobie pozwolić na zbyt wiele.
Parkingowy pracuje sprawnie, w zupełnej niewiedzy o moim planie. Przez świeżo umyte okno rysuje się wyraźnie słońce. Odstawiam kawę na stół, zbieram się na odwagę i schodzę na ulicę, jak tylko dostrzegam, że parkingowy kieruje się w stronę mojej klatki schodowej. Najpierw nie zwraca na mnie uwagi, gdy drzwi wejściowe zatrzaskują się za mną. Kiedy spogląda w moją stronę, wbijam wzrok w zegarek, udając, że czekam na kogoś. Dzieje się tak kilka razy. Pozwalam mu rozejrzeć się dokładnie między samochodami i kiedy w końcu ustawia się w jednej z bram, spiesznym krokiem ruszam w jego stronę. On, zdezorientowany, podnosi na mnie wzrok znad ekranu komórki. W dłoni ściskam mandat z poprzedniego dnia.
– Rozpracowałam twój system – oznajmiam mu dziwnie wysokim głosem.
Mój własny głos mnie zaskakuje. Poza tym na ulicy panuje zupełna cisza. Spojrzenie parkingowego natychmiast nabiera intensywności. Jest młody, mniej więcej w moim wieku, a jego twarz jest naprawdę przystojna. Teraz to widzę, kiedy stoi tak blisko. Może parkingowi są szkoleni do czegoś takiego – jak sobie radzić z takimi wściekłymi, nawiedzonymi kierowcami jak ja.
– To, co tu wyczyniasz – ciągnę – jest absolutnie niedopuszczalne.
Wymachuję mu przed nosem mandatem, żeby wiedział, o co chodzi. Zachowuję się tak, jak bym to ja go dostała. Parkingowy odchyla głowę. Wreszcie mogę dojrzeć jego oczy pod daszkiem czapki. W ogóle nie wygląda na wystraszonego, bardziej na obojętnego.
– O co ci chodzi? – pyta.
W długim, okrągłym zdaniu opisuję całą jego procedurę, jakby to było coś nielegalnego. Wskazuję na moje okno, oświadczam, że został zdemaskowany i że stosowanie takich nieetycznych metod jest naganne.
Za nami ulicą przejeżdża starszy pan na rowerze. Patrzy na mnie, ale moje słowa nie sprawiają, że się zatrzymuje. Tempo jego jazdy pozostaje spokojne. To zakłóca mój plan. Wpatruję się intensywnie w parkingowego, czekając, aż rowerzysta zniknie za rogiem.
Trwa to wieczność, ale w końcu mogę kontynuować wciąż tym dziwnym, wysokim głosem.
Barwnie opowiadając i gestykulując, oświadczam parkingowemu, że go obserwuję i śledzę już od dłuższego czasu. Mężczyzna zerka na moje okno, śmieje się ze mnie i cofa trochę głębiej w cień bramy.
– Wyluzuj trochę – odpowiada jak jakiś nastolatek.
Czuję wypieki na policzkach i zbliżam się do niego, nie wiedząc dokładnie, czemu to robię. Wszystko idzie zupełnie inaczej, niż to sobie obmyśliłam. Mój głos nabiera coraz bardziej piskliwej barwy i zaczyna dawać pogłos, kiedy wchodzę głębiej w bramę. Nie podoba mi się to ani trochę, ale nie przerywam obrzucania parkingowego zarzutami. W bramie jest nieco ciemniej niż na ulicy. Ściany wokół nas są żółte, w niektórych miejscach tynk odłazi płatami. Parkingowy odwraca się do mnie nieznacznie plecami, a ja, co zupełnie do mnie niepodobne, chwytam go za ramię.
– Słyszysz, co do ciebie mówię?! – krzyczę.
Stoimy do siebie twarzą w twarz. Serce bije mi tak szybko, że za chwilę wyskoczy mi z piersi. Zupełnie nie rozumiem, skąd bierze się we mnie ta agresja. Przecież te mandaty są mi właściwie zupełnie obojętne. Nie mam nawet samochodu i nigdy nikt mnie za nic nie ukarał, ale nagle mam wrażenie, jakby wszystkie moje obserwacje miały mnie doprowadzić właśnie do tej chwili.
Wygląda na to, że parkingowy także jest zaskoczony, kiedy chwytam go za ramię. Marszczy brwi. Podchodzę do niego zupełnie blisko. Bliżej, niż miałam zamiar i w tym samym momencie przeczuwam, co zaraz się zdarzy.
– Nie masz nic lepszego do roboty, niż stać w oknie i mnie śledzić? – mężczyzna pyta mnie gniewnie. Jednocześnie robi krok do przodu i chwyta mnie za głowę obydwiema rękoma.
Moja głowa wydaje się mała w jego dużych dłoniach. Wymusza na mnie pocałunek. Językiem zmusza moje wargi do rozwarcia się i sięga nim aż do moich policzków. Całowano mnie wcześniej, wiele razy, ale nigdy w taki sposób. Moje ciało zostaje przyparte do muru po przeciwnej stronie bramy. Parkingowy rozpina guzik i rozporek u moich spodni, odsuwając nieco twarz i patrząc mi prosto w oczy. Nie stawiam oporu, rozstawiam lekko nogi, żeby jego dłoń i palce mogły wślizgnąć się od góry za moje majtki. Jego dłonie są chłodne. Wszystko realizuje się w jednej chwili. Nasze ciała parują na zimnie. Ani jedną myślą nie obdarzam ulicy kilka metrów od nas. Na podwórku po drugiej stronie w każdej chwili mogą pojawić się ludzie. Parkingowy wydaje się jednocześnie agresywny i czuły, jakby właśnie pozbawiał chroniącej mnie zbroi. Jego metoda działa. Dłoń porusza się szybko i wprawnie między moimi nogami. Dobrze zna się na kobiecej anatomii. Próbuję objąć go ramionami, ale cały czas zderzam się z aparatem do wypisywania mandatów i torbą wiszącą u jego pasa. On przyciska się do mojego uda. Jego usta wędrują od moich policzków, po szyi, aż do miejsca, gdzie zawiązałam szalik. Jestem wilgotna tak jak jego dłoń między moimi nogami. Kiedy dochodzę, zaciskam nogi wokół jego ręki. Od znów odsuwa nieco twarz i przygląda mi się.
– Czy tego właśnie chciałaś? – szepcze stanowczym głosem, pozostając w swojej roli.
Jego głos dochodzi do mnie gdzieś z oddali. Szumi mi w uszach. Co ja wyprawiam? Czy rzeczywiście właśnie tego chciałam? Czy właśnie dopuściliśmy się wzajemnego nadużycia? Patrzy na mnie zdezorientowany. Po chwili znów jesteśmy w ruchu. Kiedy zapinam spodnie, on rozpina swoje. Spoza gumki jego bokserek wysuwa się członek we wzwodzie. Cieszy mnie ten widok, bo to oznacza, że ta sytuacja wpłynęła także i na niego. Przesuwa kilka razy dłonią po członku. Wygląda to niemalże automatycznie. Cofamy się kilka kroków w głąb bramy. Na podwórku dostrzegam piaskownicę, rośliny i sznur do suszenia bielizny, ale na szczęście nie ma tam nikogo. Pocę się pod kurtką. Parkingowy ustawia się plecami do muru i lekko zgina kolana. Przyklękam przed nim. Otwieram usta i patrzę do góry. Zimno przenika przez moje spodnie. Aparat do wystawiania mandatów i torba szurają się o mur za jego plecami. Dochodzą mnie pojękiwania. Kątem oka obserwuję, czy chodnikiem nie idą jacyś ludzie. Dłonie parkingowego spoczywają w moich włosach. Odzyskanie kontroli dobrze na mnie wpłynęło, teraz to on wypływa na nieznane wody. Kiedy jest bliski orgazmu, wysuwa członka i odwraca się bokiem w stronę ściany. Pod jego kurtką i koszulą zarysowuje się zaokrąglenie pośladków. Jego ciało napręża się i biała ciecz rozpryskuje się o mur, po czym spływa po nim trzeba strużkami. Jego jęk rozchodzi w bramie wyraźnym echem.
Podnoszę się. Stoję niepewnie. Parkingowy wciąż jest ustawiony bokiem, ze spuszczonymi bokserkami, lekko pochylony. Niespodziewanie wciąga powietrze, kręci głową i pakuje członka z powrotem do bokserek, uważnie mi się przyglądając. Jako ostatnia brzęczy sprzączka u jego paska.
– Dostałaś to, czego chciałaś? – pyta, wciąż nieco zdystansowany, jakbym była rozwścieczoną babą, którą właśnie ułagodził.
Żadnych pytań o to, jak mam na imię, kim jestem czy coś podobnego. Nie wiem, co odpowiedzieć. Powinnam się wstydzić tego, co właśnie zaszło? Nie mówię ani słowa, zresztą nie odezwałam się ani razu od momentu, gdy wykrzyczałam mu prosto w twarz wszystkie te niedorzeczności. Mam ochotę się roześmiać, ale tego nie robię. W bramie leży mandat, który upuściłam w trakcie tego wszystkiego. Parkingowy schyla się ostrożnie i bierze go do ręki. Podchodzi do mnie. Przybliża się do mnie i wtyka go w tylną kieszeń moich dżinsów.
– Pamiętaj, żeby opłacić go w terminie – mówi, przesuwając zdecydowanie dłonią po moim pośladku.
Nie rusza się, wciąż na mnie patrząc. Nie wiem, co powiedzieć. To wszystko zdarzyło się bardzo szybko. Odwracam się na pięcie i biegnę w stronę mojej klatki schodowej, nie odwracając się za siebie.
Kiedy wchodzę do mieszkania, dookoła panuje cisza jak makiem zasiał. Serce bije mi w piersi. Przez chwilę stoję w przedpokoju i nasłuchuję. Mam mokro w majtkach. Patrzę na swoje odbicie w lustrze. Twarz ma zdumiony wygląd. Włosy w nieładzie, a szminka rozmazała się nieco w kącikach ust. Skóra na piersi poczerwieniała, co zdarza się bardzo rzadko. Ostrożnie wącham palce, ale najbardziej pachną moimi własnymi perfumami. Tymi francuskimi. Czy rzeczywiście tego chciałam? Czy o to właśnie chodziło w moich obserwacjach? Wciąż czuję wibracje w podbrzuszu. W dalszym ciągu mam na niego ochotę, ochotę na poddanie mu się. Wysuwam stopy z butów, opierając się o framugę drzwi.
Ostrożnie podchodzę do okna. Niedługo będzie południe, słońce wciąż ostro świeci, jego blask odbija się od samochodów parkujących na ulicy. Stoję w pewnym oddaleniu, więc mam pewność, że parkingowy mnie nie widzi, gdyby przyszło mu do głowy spojrzeć w górę. Ale nigdzie go nie ma. Na koniec podchodzę zupełnie blisko i przykładam twarz do szyby, aby mieć widok na całą ulicę. Wtedy go dostrzegam, na samym końcu. Patrzy w stronę moich okien z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Stoi za daleko, żebym mogła dojrzeć jego twarz, ale teraz wiem, jak wygląda. Nie rusza się przez parę sekund, po czym znika za rogiem.
Opadam na fotel i biorę do ręki telefon. Chcę napisać coś do siostry, ale zamiast tego gapię się na ekran z mnóstwem małych, świecących buziek. Jaką wiadomość mogłabym jej wysłać? Nigdy w życiu nie napiszę nic o tym, co się wydarzyło. Znowu idę się wykąpać, a później w ciągu dnia wielokrotnie przyłapuję się na tym, że się uśmiecham. Ostatecznie nie opowiadam o tym nikomu.
W nocy mam niespokojny sen. Moje ciało niczym nawiedzone nieprzerwanie odczuwa wszystko to, co się zdarzyło. Budzę się wiele razy i się zaspokajam. Zawsze fantazjując na ten sam temat. Parkingowy i ja w bramie. Nasze pierwsze spotkanie. On – dominujący i ja – histeryczka, której on pokazuje, gdzie jej miejsce. Myślę o jego dłoni w moich majtkach i o przypominającym spazm dźwięku wydobywającym się z jego gardła podczas orgazmu.
Następnego dnia zasiadam na stałym miejscu przed komputerem. Narzuciłam na siebie kimono i czuję się szczególnie kobieco i świeżo. Poranek wlecze się powoli. Nie jestem w stanie się skoncentrować. Próbuję się dowiedzieć, gdzie parkingowy może teraz przebywać. Na stronie kopenhaskiego Urzędu Miejskiego szukam nazwisk pracowników, ale oczywiście niczego nie znajduję. Właściwie nie istnieje żadna konkretna przyczyna, dla której miałoby być możliwe znalezienie nazwisk parkingowych. Na pracy w ogóle nie mogę się skupić. Po bezowocnych poszukiwaniach na stronie internetowej próbuję także dzwonić. Jestem trochę zdenerwowana, kiedy w końcu udaje mi się połączyć z właściwym działem. Wyjaśniam, że jestem niezadowolona z mandatu wystawionego na tej i tej ulicy, o tej i tej godzinie, ale urzędniczka po drugiej stronie nie chce mi wyjawić nazwiska funkcjonariusza. Nawet mimo że podkreślam, iż nie mam złych zamiarów. Dowiaduję się tylko, że mogę złożyć oficjalną skargę, do której powinnam dołączyć kopię mandatu. Nie mam odwagi powiedzieć, że sprawa dotyczy skargi na konkretną osobę. Może się okazać, że mój parkingowy znajdzie się w niefortunnej sytuacji, a sama skarga ma przecież niewiele wspólnego z prawdą. Tak naprawdę chcę jego. Stało się to dla mnie jasne. Chcę więcej. Urzędniczka proponuje, że wyśle mi właściwy link, ale odpowiadam, że już znalazłam formularz na stronie internetowej. Nie ma żadnego powodu, żeby poznała mój adres mejlowy. Marnuję przecież tylko jej czas.
Kiedy w ciągu przedpołudnia parkingowy w końcu wyłania się zza rogu, widzę, że nie jest sam. Dziś towarzyszy mu puszysta kobieta, która wygląda, jakby mogła być jego matką. Protestuję głośno do siebie. Co to ma znaczyć?
Tych dwoje ma dziś inny system. Niekiedy zatrzymują się i czekają, ale nigdy dłużej niż pięć minut i w żadnym momencie żadne z nich się nie chowa. Kobieta mówi, podczas gdy mój parkingowy słucha. Kiedy rozmawiają, obydwoje stoją z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Przez szybę słyszę jej głos, ale nie rozumiem słów. Na koniec wychodzę do przedpokoju, wkładam kurtkę i szalik. Sprawdzam twarz w lustrze, pod ramię biorę materiałową torbę na zakupy i schodzę po schodach na ulicę. Po wyjściu na dwór sprawdzam, gdzie stoją parkingowi, i kieruję się w ich stronę. Słyszę głos kobiety. Wygląda na to, że to, co opowiada, nie wzbudza zainteresowania mojego parkingowego. Kiedy jestem już zupełnie blisko, kopię leżący na ulicy kamień, wtedy obydwoje zwracają wzrok w moją stronę. Przez długą chwilę utrzymuję kontakt wzrokowy z parkingowym. Unosi brwi, jest wyraźnie zdziwiony na mój widok. Być może martwi się też nieco, czy nie chcę go zdemaskować albo czy będę tak samo wściekła jak dzień wcześniej. Pozdrawiam go znaczącym spojrzeniem.
– Widzę, że dużo dziś pracy – odzywam się z szelmowskim błyskiem w oku.
Kobietę najwyraźniej prowokuje to stwierdzenie i odpowiada głośno:
– Ludzie powinni pilnować czasu parkowania.
Najwyraźniej jest to typ kobiety, którego nie znoszę – przekonanej o własnej słuszności. Agresja wciąż się we mnie czai. Przechodząc obok nich, macham do tyłu na pożegnanie, ale się nie odwracam. Tuż za rogiem ulicy wchodzę do kawiarni. Miło było znowu stanąć twarzą w twarz z parkingowym, mimo że nie zamieniliśmy ani słowa. Musiałam mu pokazać, że wciąż jestem gotowa na zabawę. Czy mi się zdawało, czy wyglądał, jakby trochę ucieszył się na mój widok?
Przerzucam kartki kolorowego pisma i oglądam sukienki, które chciałabym kupić, wysyłam siostrze zdjęcie jednej z nich. Ona natychmiast odpowiada: „Ekstra” i buźkę z dwoma sercami zamiast oczu.
Kawa jest gorąca. Lubię patrzeć na ślad zostawiany przez szminkę na białej porcelanie. Na ladzie za mną stoi miseczka z darmowymi ciasteczkami. Wzięłam jedno przy zakupie kawy. Otyły chiński chłopiec bez ustanku krąży wokół nich. Jak tylko jego matka odwraca wzrok, wtyka palce w ciastka, żeby wyłowić jeszcze jedno.
– O, nie! – krzyczy matka, kiedy to widzi.
Wstaje i ciągnie chłopca z powrotem do stolika. Patrzy przepraszająco na personel kawiarni stojący za barem.
– I’m so sorry – tłumaczy. – He is so fat. He should not eat so much.
Personel wzrusza ramionami. Zajmuje ich coś innego. Po krótkiej chwili młody Chińczyk wraca do baru. Przyglądam mu się, kiedy znów zaczyna krążyć wokół miseczki z ciastkami. Obserwuje bacznie matkę. Kiedy ta odwraca się do niego plecami, on znów sięga po ciastko, ale wtedy unoszę do góry palec wskazujący.
– Mother said no – zwracam się do niego nieco moralizatorskim tonem.
Zawstydzony, zatrzymuje i cofa rękę. Widzę, że jest poirytowany tym, że go zdemaskowałam. Matka znów próbuje ciągnąć syna do stolika. Patrzy na mnie przepraszająco. On jednak nie daje się odciągnąć od baru. W pewien sposób zadowala mnie, że to ja powstrzymałam to otyłe dziecko przed postawieniem na swoim. Regularnie zerkam przez okno, ale nigdzie nie widać mojego parkingowego i jego koleżanki. Sprawdziłam, kiedy tu przyszłam, okazuje się, że przeszło godzinę temu. Zbieram swoje rzeczy i wracam do mieszkania. Z moich obserwacji wynika, że parkingowy niezwykle rzadko spędza na mojej ulicy więcej niż pół godziny, a teraz dodałam trochę więcej czasu ze względu na jego przyciężką koleżankę.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.