Na końcu ulicy - ebook
Na końcu ulicy - ebook
Rodzinny dramat, mroczna tajemnica i grzechy z przeszłości…Kiedy mąż Kayli Carter ginie w wypadku na budowie ich wymarzonego domu, kobieta wie, że ze względu na ich czteroletnią córeczkę musi się trzymać. Budynek w Round Hill zawsze będzie jednak wywoływać tragiczne wspomnienia… Kiedy Kayla spotyka dziwną starszą kobietę, która mówi jej, by zrezygnowała z zamieszkania w tej okolicy, prawie się zgadza. Szybko okazuje się też, że samo miejsce skrywa sekrety sięgające dekad wstecz… Czy Ellie Hockley, sąsiadka Kayli, naprawdę chce naprawić zło z przeszłości? Czy kluczem do zagadki jest dom na końcu ulicy? Odpowiedź na te pytania znajduje się w najnowszej powieści Diane Chamberlain - historii o szokujących uprzedzeniach, przemocy, zakazanej miłości, poszukiwaniu sprawiedliwości i dwóch związanych ze sobą węzłem tajemnicy rodzinach.Gdy nadchodzi pora na rodzinne historie z nutą napięcia, nikt nie pisze lepszych niż Diane Chamberlain.„Marie Claire”Diane Chamberlain w najlepszym wydaniu… Jej najnowsza powieść - opowiedziana z wyczuciem i pewnością - sprawi, że będziesz płakać, gotować się ze złości i zagryzać paznokcie. Uwielbiam każdą książkę tej autorki, ale Na końcu ulicy to bez wątpienia jej największe osiągnięcie.Sally Hepsworth
Diane Chamberlain jest wielokrotnie nagradzaną autorką kilkudziesięciu powieści, przetłumaczonych na kilkanaście języków i plasujących się na najwyższych miejscach list bestsellerów. Mieszka w Karolinie Północnej.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8295-731-0 |
Rozmiar pliku: | 611 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
KAYLA
2010
Widząc w drzwiach głowę naszej nowej asystentki biurowej, przerywam na chwilę rozmowę z firmą budowlaną.
– Przyszła do ciebie jakaś pani – informuje mnie Natalie. – Jest w poczekalni. Mówi, że była umówiona na jedenastą, ale nie ma jej zapisanej w twoim kalendarzu. – Ma zmartwioną minę, pewnie się boi, że już coś pochrzaniła. – Nazywa się… Ann Smith.
Nic mi to nie mówi.
– Nie mam dzisiaj żadnych spotkań – odpowiadam, sprawdzając godzinę w telefonie. Pięć po jedenastej. Powinnam przyjąć tę panią Smith, bo całkiem możliwe, że to nie Natalie coś pochrzaniła, tylko ja. Minęły dopiero dwa tygodnie, odkąd wróciłam do pracy, i wciąż jeszcze trudno mi zebrać myśli. – Dobrze, poproś ją.
Kończę rozmowę i wstaję, a w otwartych drzwiach gabinetu widzę już zbliżającą się kobietę. To nie jest typowa klientka; najczęściej zjawiają się u mnie trzydziesto-, czterdziestoparolatkowie, którzy wreszcie zgromadzili fundusze na budowę domu swoich marzeń. Ann Smith liczy sobie natomiast jakieś sześćdziesiąt pięć albo nawet siedemdziesiąt lat. Płomiennorude włosy do ramion mają chyba w założeniu nieco ich odejmować. Oczy ukryła za dużymi, lustrzanymi okularami przeciwsłonecznymi, ale zmarszczek wokół ust w żaden sposób nie da się zamaskować; chłoną czerwoną szminkę jak spękana ziemia wodę.
– Pani Smith? – Uśmiecham się, spoglądając na nią z zaciekawieniem i wyciągając dłoń do powitania. – Jestem Kayla Carter. Zapraszam, proszę usiąść. Nie miałam zapisanego spotkania z panią – coś nam chyba umknęło – ale mam teraz około pół godziny wolnego czasu. W czym mogę pomóc?
Kobieta, nie odpowiedziawszy uśmiechem, siada na czerwonym fotelu Barcelona, który jej wskazałam. Niestety, nie zdjęła okularów. Zamiast jej oczu widzę tylko własne zniekształcone odbicie. Drażni mnie to.
– Chcę powiększyć swój dom – odpowiada, kładąc złożone ręce na kolanach. Ma jasne spodnie, długie akrylowe paznokcie, pomalowane niezbyt starannie na czerwono, i głęboki głos. Bardzo głęboki, a do tego lekko chropawy. Rozgląda się po moim gabinecie, jakby czegoś szukała. Wydaje się niespokojna.
– Proszę opowiedzieć o swoim domu. Gdzie on jest?
Dziwnie się czuję, mówiąc do własnego odbicia w lustrzanych szkłach.
– Niedaleko stąd – pada odpowiedź. – Zbudowany w latach sześćdziesiątych. Ciasny, kwadratowy. I ciemny. Chcę dobudować przeszklony, słoneczny pokój.
Widzę oczami duszy ten dom, stary i duszny. Wyobrażam sobie, jak tam pachnie i jak przechodzi się z jednego ciasnego pokoju do drugiego. Jasna przybudówka na pewno się przyda. Mam na koncie wiele takich projektów, ale nie jestem pewna, czy nie powinien się tym zająć jakiś inny architekt. Pracownia Bader i Duke, już od kilkudziesięciu lat budująca domy w Karolinie Północnej, zatrudniła nas, czyli Jacksona i mnie, specjalnie po to, by unowocześnić swoją ofertę. A z tego, co słyszę, w zleceniu od Ann Smith ważniejsza będzie przytulność.
– Czy ma pani jakieś zdjęcia swojego domu? – pytam.
Zamiast odpowiedzieć, kobieta mierzy mnie wzrokiem. Tak mi się w każdym razie wydaje. Kto wie, co wyrażają oczy za tymi lustrzanymi szkłami? Zaczynam się czuć nieswojo, jakby nagle szala przechyliła się na jej stronę.
– Przy sobie nie mam – słyszę w końcu. – Straciłam męża i teraz ten dom mnie… przytłacza. – Pochyla się lekko w moją stronę. – Pani wie, jak to jest, prawda? Jak to jest stracić męża?
Zimny dreszcz przebiega mi po plecach. Skąd ona wie o Jacksonie? Skąd w ogóle cokolwiek wie na mój temat? Natalie musiała jej o tym wspomnieć w poczekalni.
– Owszem, rozumiem – odpowiadam powoli. – Bardzo pani współczuję. Ale porozmawiajmy o pani domu. Czy ten słoneczny pokój ma być salonem do przyjmowania gości? A może…
– Mój mąż zmarł na zawał – przerywa mi. – Miał siedemdziesiąt lat. Dla pani to pewnie podeszły wiek, ale tak się tylko zdaje. Pani ma – ile? Trzydzieści? Ani się pani obejrzy, jak stuknie siedemdziesiątka. Ale pani mąż… Za wcześnie odszedł, prawda? – Wraz z tym pytaniem jej ciemne brwi nagle układają się w łuk nad nieprzejrzystymi szkłami. – I to w taki sposób… Spaść ze schodów w domu, który sam dla was budował… Po prostu nieszczęście.
Skąd ona to wszystko wie? Każda wzmianka o moim mężu wyprowadza mnie z równowagi, ale w ustach tej dziwnej kobiety brzmi to jeszcze gorzej. Wolałabym, żeby niczego o mnie nie wiedziała. Będę musiała odbyć z Natalie poważną rozmowę.
– No cóż – mówię, usiłując odzyskać utraconą pozycję. – Ma pani rację. Było ciężko. Chciałabym jednak dowiedzieć się czegoś konkretnego o zleceniu. Co to ma…
– I pani chce się teraz wprowadzić do domu, który zabrał pani męża? Jak tak można? – przerywa mi znowu Ann Smith. To pytanie akurat sama zadawałam sobie niejeden raz. – I po co w ogóle było budować coś w tamtym miejscu? Tyle jest tych nowych domów. Pasują jak pięść do nosa. A ten pani to już w ogóle. Taki nowoczesny. I to jeszcze w samym lesie.
Moje dłonie, mokre od potu, przyklejają się do poręczy fotela. Biuro firmy mieści się w Greenville, prawie pięćdziesiąt kilometrów od osiedla Cieniste Wzgórze na obrzeżach małego miasta Round Hill, gdzie mój piękny, niedawno wykończony dom już czeka, aż Rainie i ja się wprowadzimy. W jaki sposób ta kobieta się dowiedziała, gdzie będę mieszkać i co się stało w moim życiu? Czy to w jakiś sposób jej dotyczy?
– Skąd pani tyle o mnie wie i co to ma wspólnego z pani zleceniem? – pytam.
– Osiedle Cieniste Wzgórze… – Głęboki głos Ann Smith nabiera kpiącego tonu. – Kto wymyślił tę pretensjonalną nazwę? Drzewa rosną tam tak gęsto, że człowiekowi brakuje tchu. Tak naprawdę to wcale nie uśmiecha się pani tam mieszkać, co? Mała dziewczynka nie będzie się tam dobrze czuła, zwłaszcza że niedawno straciła tatusia.
O Boże. Wie o Rainie. Nie mam pojęcia, jak sobie z tym poradzić. Trafiła mnie w najbardziej czułe miejsce, prosto w otwartą ranę. Nie jestem w stanie rozsądnie myśleć.
Muszę się opanować. Prostuję plecy i unoszę głowę, szykując się do przejęcia inicjatywy.
– Czy mogłaby pani zdjąć okulary?
– Nie mogłabym. Światło mnie razi. – Kobieta dotyka palcami zausznika, a luźny rękaw białej bluzki zsuwa się na kilkanaście centymetrów, odsłaniając cienką różową kreskę na skórze, po wewnętrznej stronie nadgarstka. Czyżby próbowała kiedyś podciąć sobie żyły? Nie, to raczej nie to. Ten ślad jest krótki i łukowaty, bardziej przypomina znamię niż bliznę.
– Chyba lepiej będzie, jeśli zgłosi się pani do innej firmy – mówię, wstając zza biurka. – Ja projektuję wyłącznie w stylu nowoczesnym.
Ann Smith unosi głowę, błądząc wzrokiem po suficie, jakby się nad czymś zastanawiała, a po chwili z powrotem kieruje spojrzenie prosto na mnie.
– Skoro pani tak mówi, to rzeczywiście chyba będzie lepiej.
Sięga po swoją torebkę i wstaje gwałtownie, a ja cofam się odruchowo, wystraszona. Tak, boję się tej starszej pani. Chcę, żeby wyszła z mojego gabinetu. Ruszam w stronę drzwi, ale ona robi dwa szybkie kroki i zastępuje mi drogę.
– W nocy długo nie mogę zasnąć – mówi powoli. – Chce pani wiedzieć dlaczego?
– Chcę, żeby pani stąd wyszła – ucinam. Stoimy tak blisko siebie, że w jej okularach wyraźnie widzę swoje oczy, odkształcone i pełne strachu.
– Nie mogę spać, bo myślę – mówi Ann Smith. – Myślę o tym, żeby kogoś zabić.
Przechodzę obok niej i otwieram szeroko drzwi.
– Proszę wyjść – oznajmiam stanowczym głosem. W każdym razie mam nadzieję, że zabrzmiało to stanowczo. Ale ona nie rusza się z miejsca.
– Myślę o tym już od dawna, od bardzo dawna – ciągnie dalej. – Od wielu, wielu lat. A teraz nadarza mi się sposobność.
Serce wali mi głucho w piersi. Chodzi jej o mnie? Czy to ja jestem tym „kimś”? Od wielu, wielu lat, przypominam sobie. Czyli to nie mogę być ja. Mimo to rozglądam się dookoła, szukając czegoś, co może posłużyć za broń. Nic. Myślę o mojej córeczce, która ma dopiero trzy latka. Jeśli umrę, zostanie sierotą.
– O kim pani mówi? – pytam, a głos mi drży. Niedobrze.
– Tego już raczej pani nie powiem. – Ann Smith uśmiecha się w taki sposób, jakby chciała dać do zrozumienia, że niepodzielnie panuje nad sytuacją, i obróciwszy się na pięcie, opuszcza bez słowa mój gabinet. Patrzę za nią, jak maszeruje korytarzem; porusza się ze swobodą osoby znacznie młodszej. Zamykam drzwi gabinetu i przez całą minutę stoję jak słup soli, aż wreszcie mój mózg budzi się z letargu. Biegnę do okna, które wychodzi na maleńki parking dla klientów i podwykonawców z firm budowlanych. Chcę zobaczyć, do którego samochodu wsiądzie, ale nigdzie jej nie widzę. Stoję odrętwiała, wciąż czując za plecami złowrogie echo jej obecności.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI