Na koniec świata. Przyprawy, które zmieniły historię - ebook
Na koniec świata. Przyprawy, które zmieniły historię - ebook
Czym przyprawiano flamingi i papugi w czasach Cesarstwa Rzymskiego?
Które przyprawy Adam chciał wynieść z Edenu?
Co znajdowało się w masce doktora plagi?
Na te i wiele innych pytań odpowiada Thomas Reinertsen Berg w swojej najnowszej książce. Zabiera nas z Zachodu na Wschód, w podróż przez Chiny, Indie, Sri Lankę, śladami największych odkrywców.
Wraz z nim przenosimy się w czasie, by poznać fascynującą historię najważniejszych przypraw – goździków, cynamonu, kardamonu, pieprzu.
Przez wieki były symbolami luksusu i postępu. Świętości albo grzechu. Z ich powodu wybuchały wojny między potęgami kolonialnymi. Marco Polo, Krzysztof Kolumb i legendarny Sindbad z odległych wypraw chcieli wrócić na statkach załadowanych do pełna przede wszystkim pachnącymi i drogocennymi przyprawami.
Niegdyś wierzono, że posiadają magiczne moce, bywały cenniejsze niż złoto i na zawsze zmieniły historię świata.
Oto opowieść o nich.
Kategoria: | Reportaże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8367-006-5 |
Rozmiar pliku: | 13 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ze Wschodu na Zachód, z Południa na Północ
Z Paryża do Trondheimu
Skóra niedźwiedzia polarnego i kieł morsa w darze z dalekiej Północy. Kobieta pakuje je starannie, dokłada dwie srebrne łyżki i przez posłańca wysyła prezent do Paryża, do klasztoru, w którym jej brat jest opatem. W zamian prosi brata o zaopatrzenie wracającego służącego w goździki i cynamon.
Nie wiemy, jak kobieta ma na imię. List podpisuje jedynie literą G – może to Germunda. Nie wiemy też, dlaczego ta Angielka przeniosła się do Norwegii, za kogo wyszła, ani gdzie przebywa w chwili pisania listu, niemniej jest to miejsce, w którym się sporo handluje, ponieważ dostępne są produkty pochodzące od niedźwiedzi polarnych i morsów. Można przyjąć, że jest to Trondheim, które w średniowieczu dysponowało przywilejem handlu z północną Norwegią. I to tyle, ile wiemy o autorce listu: tam, gdzie osiadła daleko na północy, być może zamężna z kimś majętnym, najbardziej pożąda z Paryża goździków i cynamonu, by dodać nieco egzotycznego smaku mdłemu norweskiemu pożywieniu.
List owej G. jest najwcześniejszą wzmianką o przyprawach w norweskich dokumentach. Musiała go napisać gdzieś między rokiem 1161 a 1172, gdy jej brat był opatem, póki go nie usunięto z funkcji za brak kompetencji, mobbing i rozrzutność. To czasy panowania Magnusa syna Erlinga, wnuka Sigurda Jorsalfare, który zyskał swój przydomek po udziale w wyprawie krzyżowej do _Jórsalir_, Jerozolimy. W Ziemi Świętej pomagał władcy krzyżowców Baldwinowi I w 1110 roku przy podboju Sydonu (Sajdy) w dzisiejszym Libanie. Baldwin zaatakował miasto od strony lądu, Sigurd użył swoich długich łodzi, ale o zwycięstwie krzyżowców przesądziło dopiero przybycie okrętów z Wenecji.
Wenecjanie, zdobywając miasta na tym terenie, mieli na względzie swoje komercyjne interesy jako najważniejsi importerzy azjatyckich przypraw do Europy. Do tych ośrodków na wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego przybywały bowiem karawany z towarami znad Zatoki Perskiej i z południa Arabii (Półwyspu Arabskiego), gdzie do portów zawijały statki przemierzające Ocean Indyjski. To właśnie Wenecjanie sprowadzali do Europy owe goździki i cynamon, o które prosiła G.
Taki goździk, zanim trafił do Sydonu, musiał pokonać tysiąc dwieście mil morskich z Moluków, legendarnych Wysp Korzennych na wschodzie Indonezji, przez cieśninę Malakka koło Singapuru, gdzie handlem zajmowali się arabscy kupcy, a potem drogę przez pustynie Arabii. Z Sydonu zaś było, lekko licząc, osiemset mil przez Gibraltar i kanał La Manche do Norwegii, „krańca świata” czy „ostatniego kraju w świecie” według Adama z Bremy, który kilka lat przed G. pisał, że Norwegia „położona jest tam, gdzie Ziemia traci siły i się kończy”. W świecie, w którym większość mieszkańców Europy nie miała bladego pojęcia o Ameryce i Oceanii i jedynie ograniczoną wiedzę o południowej Afryce i wschodniej Azji, Norwegia i Moluki znajdują się na jego przeciwległych krańcach – na północnym zachodzie i południowym wschodzie.
Z jednego końca świata na drugi – chyba żaden goździk w XII wieku nie mógłby odbyć dłuższej podróży, by spełniła się prośba G.
Do zacieśnienia więzów między Wschodem a Zachodem, Południem a Północą żadne inne towary nie przyczyniły się bardziej niż przyprawy. To najstarsze i najgłębsze – nomen omen – korzenie światowej gospodarki. Ponieważ goździki nie rosną nigdzie indziej poza północnymi wysepkami archipelagu Moluków, cynamon zaś tylko na Sri Lance, tysiące statków ruszyły w morze, by zdobyć drogocenne wonności. Na rozwój globalnego handlu wpłynęło kilka wyjątkowo lokalnych towarów – roślin uzależnionych od specyficznych warunków naturalnych powstałych w rezultacie milionów lat geologicznych przemian – a rzadkość ich występowania wcale nie stłumiła popytu. Goździkami handlowano najpierw między Molukami a okolicznymi wyspami, potem z Jawą, dokąd przypływali po nie Chińczycy. Z czasem – w miarę jak następował rozwój szkutnictwa, a wiedza o przyprawach się rozprzestrzeniała – z Indiami, Arabią, Persją, Grecją i Rzymem. Przyprawy wskazują, że świat był zglobalizowany na długo przed tym, co nazywamy epoką globalizacji.
Stąd w tej książce w dużej mierze opisuję, jak przyprawy krążyły po świecie i jak daleko ludzie byli skłonni się po nie wyprawiać.
Pracując nad poprzednią publikacją o historii map, _Teatr świata_, natrafiłem na opowieść o konflikcie Hiszpanii i Portugalii z przyprawami w tle. W 1494 roku oba imperia podzieliły świat między siebie z linijką w ręku i błogosławieństwem papieża. Wszystko na zachód od nakreślonej linii należało do Hiszpanii, wszystko na wschód – do Portugalii. I oczywiście mieszkańców Ameryki ani Azji nikt nie pytał o zdanie.
W 1524 roku, gdy Portugalczycy odnaleźli już drogę morską do Indii i dopłynęli tak daleko na wschód, że trafili na Moluki, Hiszpanie uznali to za wtargnięcie na ich część globu i uważali, że wyspy należą do nich. Jeśli by tak było, znacząco wzrosłyby dochody Hiszpanii, a spadły Portugalii, co mogłoby zachwiać równowagą sił w Europie. Na poparcie swoich racji oba kraje zaangażowały najlepszych dyplomatów i geografów. Problem w tym, że w owych czasach nikt nie znał dobrej metody obliczania długości geograficznej, tak więc ani jedno, ani drugie państwo nie potrafiło przedstawić nieodpartych dowodów na to, gdzie owe wyspy faktycznie leżą. Sprawa skończyła się tym, że pięć lat później król Hiszpanii wycofał zarzuty za cenę trzystu pięćdziesięciu tysięcy złotych dukatów.
Ta historia mnie zadziwiła: co sprawiło, że te wyspy uznano za tak drogocenne? Dlaczego były warte wysiłku opłynięcia połowy globu? Dzisiaj dociera się tam samolotem w ciągu paru godzin, w 1524 roku rejs na wyspy trwał prawie rok, a co najmniej jedna trzecia załogi statku musiała się liczyć z tym, że umrze przed jego zakończeniem.
Wielu Norwegów łączy dziś goździki przede wszystkim z Bożym Narodzeniem i wyciąganiem kolejnych g(w)oździków z pomarańczy, co pomaga kontrolować, ile dni pozostało jeszcze do wigilijnego wieczoru. Ta jednak forma kalendarza adwentowego ma wielosetletnią tradycję, która wcale nie nawiązuje do Bożego Narodzenia. Pochodzi z czasów, gdy w Europie wierzono, że nabita goździkami pomarańcza oczyszcza powietrze na tyle skutecznie, że zapobiega budzącej strach zarazie. W XVI wieku taki owoc wieszali w oknach swoich domów ci, których było stać na ten luksus. Inni dla ochrony nosili na szyi zawieszki z gałką muszkatołową.
Wiara w lecznicze właściwości przypraw ma swoje źródła w najstarszej sztuce uzdrawiania (która narodziła się w Indiach) i jest pierwszą z przyczyn, dla których były one tak wartościowe. Druga przyczyna jest oczywista – przyprawy poprawiają smak potraw. Trzecia od dawna podkreśla bliskie związki przypraw z erotyką, uważano bowiem, że stymulują one zarówno pożądanie, jak i płodność. Czwarta zaś to status, który ujawnia się w możliwości podawania ekskluzywnych przypraw. Dlatego potężne cywilizacje na przestrzeni kolejnych stuleci nie szczędziły wysiłków, aby je pozyskać. Aleksander Macedoński chciał napaść na Arabię, ponieważ sądził, że stamtąd pochodzi cynamon, a Rzymianie słali statki z Egiptu przez Ocean Indyjski, by wydawać majątek na pieprz. Wenecjanie łamali papieskie zakazy handlu z muzułmanami, żeby kupować przyprawy, Chińczycy dla zaznaczenia swojej przewagi słali na Ocean Indyjski całe ekspedycje.
Pogoń za przyprawami sprawiła, że dzisiejszy świat jest zdominowany przez tę jego część, którą zwiemy północnym zachodem. Ojciec ekonomii, Szkot Adam Smith, zapisał w książce _Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów_ z 1776 roku: „Odkrycie Ameryki oraz drogi do Indii Wschodnich wokół Przylądka Dobrej Nadziei są dwoma największymi i najważniejszymi wydarzeniami, jakie zapisano dotychczas w historii ludzkości” (s. 250). Przyczyną obu była chęć zdobycia przypraw. Krzysztof Kolumb pożeglował w 1492 roku na zachód, żeby znaleźć drogę do Indii – w 1497 roku znalazł ją Vasco da Gama, okrążając południowy kraniec Afryki. Te ekspedycje dają wspólnie początek trwającemu około pięciuset lat okresowi, w którym Zachód ustalił dla światowego handlu pewne brutalne reguły, co dostrzegł już Adam Smith:
Jeśli jednak chodzi o krajowców w Indiach Wschodnich i Indiach Zachodnich, to wszystkie korzyści handlowe, które mogły spłynąć na nich dzięki tym odkryciom, zostały pogrzebane i zaprzepaszczone wśród straszliwych nieszczęść, jakie przyniosły ze sobą. W owym czasie, gdy odkryć tych dokonano, Europejczycy mieli po swojej stronie taką przewagę siły, iż mogli z całą bezkarnością dopuszczać się w tych odległych krajach wszelkiego rodzaju niesprawiedliwości.
Nadzieję upatrywał w tym, że „ludzie zamieszkujący różne części świata będą sobie równi odwagą i siłą”, co może „powściągnąć gwałty suwerennych narodów i wytworzyć pewnego rodzaju poszanowanie dla praw innych narodów” (s. 260–261). Pytanie, jak blisko jesteśmy tego celu, pozostaje zapewne otwarte.
Sześć przypraw ma szczególne znaczenie w dziejach świata. Są to: imbir, cynamon, kardamon, gałka muszkatołowa, goździki i pieprz. Same w sobie nie mają nic spektakularnego. Goździk to pączek zerwany tuż przed rozkwitnięciem, gałka muszkatołowa to pestka z owocu, imbir to korzeń, pieprz jest jagodą, kardamon nasionem, a cynamon bierze się z kory drzewa. Jedyne, co mają wspólnego, to wysuszona forma (z wyjątkiem świeżego imbiru), która je odróżnia od ziół, będących zazwyczaj świeżymi zielonymi pędami.
Popyt na przyprawy w dziejach musi oznaczać, że istnieje jakieś biologiczne wyjaśnienie, dlaczego ludzie lubią coś, co w pierwszej chwili niekoniecznie im smakuje. „Kim był ten, który pierwszy zechciał go dodać do pokarmów, lub ten, któremu nie dokuczał głód i który dodał go, żeby pobudzić apetyt?”, pisał Pliniusz Starszy (23–79) w _Historii naturalnej_ o pieprzu (ks. XII, 14, s. 55). Do pewnego stopnia można to wytłumaczyć naszym zmysłem powonienia. W porównaniu z kubeczkami na języku, które rozróżniają tylko pięć smaków, w nosie mamy aż czterysta różnych „wyczuwaczy” zapachów. Zdolność nosa do rozpoznawania poszczególnych zapachów jest niemal nieskończona. Tak więc ponieważ przyprawy pachną lepiej niż smakują, przynajmniej wtedy, gdy nie wchodzą w skład potrawy, odkryliśmy je i nauczyliśmy się je stosować.
Swój ostry smak przyprawy zawdzięczają różnym substancjom, które aktywizują inny receptor, TRVP1, ulokowany na zewnątrz niektórych naszych komórek nerwowych. Zwiastuje ból, a więc na przykład chroni nas przed gorącymi potrawami – w ustach włącza się, gdy jedzenie ma ponad czterdzieści trzy stopnie. Kiedy zaś rozgryziemy ziarenko pieprzu w bigosie, znajdująca się w pieprzu piperyna w zetknięciu z TRVP1 wywołuje uczucie palenia. Dla roślin jest to strategia zapewniająca, że zjedzą je odpowiednie zwierzęta. Przyprawom pasują pod tym względem ptaki, ponieważ te dbają o odpowiednie rozsianie nasion, poza tym w ich dziobach nie ma receptorów TRVP1.
Także dla ludzi przyprawy korzenne stanowiły po części strategię przeżycia. Uparcie powtarzany mit powiada, że w dawnych czasach używano przypraw, by nie wyszło na jaw, że mięso jest zepsute. Niemniej jeśli kogoś było stać na korzenie, to stać go było również na świeże mięso, a jedząc zepsute, i tak narażał się na śmierć, niezależnie od ilości dodanych przypraw. Tymczasem badania wykazały, że przyprawy, podobnie jak sól (która jest minerałem, nie przyprawą), nie pozwalają świeżemu mięsu się zepsuć. Te same badania mówią, że istnieje związek między temperaturą występującą w danym kraju a ilością spożywanych tam przypraw oraz że częściej przyprawia się potrawy mięsne niż wegetariańskie. Można stąd wnioskować, że ludzie, którzy – historycznie rzecz ujmując – nie lubili przypraw, ale lubili mięso, w dużej mierze umierali na zatrucia pokarmowe.
Dziś przyprawy są łatwo dostępne dla globalnej klasy wyższej i średniej. W Norwegii każdy lokalny sklep ma półkę z przyprawami. Pieprz, goździki, imbir, cynamon, kardamon i gałkę muszkatołową można tam kupić za przystępną cenę. Patrząc na gustowne słoiczki wciśnięte między musztardę, keczup i sos do taco, pojmujemy, jak wiele się zmieniło od czasów, gdy Vasco da Gama wpływał na Ocean Indyjski w poszukiwaniu przypraw.
W 1942 roku Agus Salim, przedstawiciel Holenderskich Indii Wschodnich w Wielkiej Brytanii, późniejszy minister spraw zagranicznych Indonezji, uczestniczył w przyjęciu dyplomatycznym. Niski, szczupły mężczyzna w czarnym fezie na siwych włosach przyciągał swym wyglądem powszechną uwagę, jednak w rzeczywistości zaskoczyła wszystkich dziwna woń dymu z jego papierosa. Któryś z gości nie wytrzymał i zapytał: „Co pan pali?”. Salim, który zaciągał się _kretekiem_, mieszanką tytoniu z goździkami, odpowiedział: „Powód, Ekscelencjo, dla którego Zachód podbił świat”.I
Goździki i gałka muszkatołowa
Z Moluków do Mezopotamii
Pierwszy na świecie goździk strzela pąkiem z siłą kumulowaną od milionów lat. Blady pączek zieleni się, potem różowieje i rozkwita drobnymi różowo-żółtymi kwiatkami. Drzewo, na którym rośnie, stoi w wilgotnym lesie liściastym na stromym zboczu wulkanu nad brzegiem morza.
Na oko to właśnie drzewo niewiele się różni od pobliskich, a jednak za kilka tysięcy lat pączki jego potomków wywabią na fale niezliczone statki. Przyżeglują one z przeciwnej strony globu, z Portugalii, Hiszpanii, Niderlandów i Wielkiej Brytanii, rzucą kotwice u brzegów porastanych przez owe drzewa wysp i będą wojować, wybijać sobie wzajemnie załogi i wyspiarzy w imię pączkującego na gałęziach bogactwa.
Długo było w tym miejscu tylko morze, niemniej ciężka praca silnych ruchów geologicznych doprowadziła do powstania łańcucha wysp wulkanicznych, na których mogły wyrosnąć goździkowce. Okryte zielenią Ternate, Tidore, Moti, Kayoa, Makian, Kasiruta, Mandioli i Bacan to wysepki niewiele większe od strzelających z wody szczytów, z których od czasu do czasu wydobywają się lawa, kamienie i dym. Dwieście milionów lat przed pojawieniem się wysp wszystkie lądy świata stanowiły jeden wielki kontynent, Pangeę. Dopiero ingerujący od wschodu ocean rozerwał go na części północną i południową. Olbrzymie masy lądowe zaczęły się od siebie oddalać. Północna, Laurazja, zawierała w sobie dzisiejsze Amerykę Północną, Grenlandię i Eurazję, południowa zaś, Gondwana, obejmowała to, co dziś nazywamy Ameryką Południową, Afryką, Indiami, Arabią, Oceanią i Antarktydą.
Prakontynenty, niesione jak olbrzymie kamienne tratwy przez lawę na miękkiej, gorącej astenosferze, która znajduje się pod warstwą litosfery, znalazły się pięćdziesiąt milionów lat później po przeciwnych stronach równika. Gondwana pozostała niespokojna. Od jej północnego brzegu oderwały się wyspy – część Jawy, Borneo i Sulawesi (dawniej Celebes), dziś należące do Indonezji, powędrowały na północny wschód. Niedługo potem subkontynent indyjski z Indiami i Sri Lanką odseparował się od Australii i Afryki, podążając z wolna także na północ.
Trzy późniejsze indonezyjskie wyspy dotarły do południowo-wschodniego krańca Laurazji i zrosły się z kontynentem, tworząc dziewięćdziesiąt milionów lat temu w epoce kredy urodzajny półwysep zwany Sundą lub lądem sundajskim. Klimat był wówczas ciepły, nie istniały lodowce, w morzu buzowało życie reprezentowane przez małże, ryby i plezjozaury z nadrzędu płetwojaszczurów, na lądzie dominowały dinozaury, rozmnażały się już ssaki, a dzięki nowemu gatunkowi pszczół i innym owadom szybko rozwijały się rośliny kwiatowe. W owym czasie zakwitł na Gondwanie pierwszy w historii mirtowiec, rodowy praprzodek goździkowca, a wraz z nim wawrzynowiec, od którego pochodzi drzewo cynamonowe, oraz pierwszy krzew pieprzu.
Równocześnie rozdzieliły się Australia i Antarktyda, przy czym ta druga podryfowała na południe ku obszarowi, który zajmuje do dzisiaj, natomiast Australia przesunęła się na północny zachód. Tak zarysowały się kontury Oceanu Indyjskiego – z Afryką na zachodzie, Indiami na północy i Australią na wschodzie – którego fale w korzennych rejsach będą potem przecinać indonezyjskie proa, arabskie dau, chińskie dżonki i holenderskie fluity.
Indie i Sri Lanka zderzyły się z południową częścią Laurazji jakieś czterdzieści pięć milionów lat temu. Popychając od czoła skalne masy, stworzyły poszarpane pasmo Himalajów poprzecinane głębokimi dolinami, których dnem w dalekiej przyszłości będą się przemieszczały ze wschodu na zachód karawany kupieckie z sakwami wypełnionymi jedwabiem, srebrem i przyprawami. Piętnaście milionów lat później, gdy rozsuną się płyty afrykańska i arabska, otworzy się Morze Czerwone, budując korytarz między wschodem a zachodem, Egiptem i Indiami, Włochami i Chinami, Morzem Śródziemnym i Oceanem Indyjskim. Tym korytarzem Fenicjanie, Rzymianie, Hindusi i Arabowie będą transportować pieprz, wino, cynamon, kardamon i drewno sandałowe.
Przed dwudziestoma pięcioma milionami lat Australia zaczęła ocierać się o Azję i wypychać filipińską płytę denną, przez co na zachodzie powstało wiele wysp Indonezji, od Bali po Timor. Bardziej na wschód wychynęły Wyspy Banda, na których później miał się pojawić muszkatołowiec. W innych miejscach na skutek tych przesunięć powstawały głębie sięgające pięciu tysięcy metrów. Siła zderzeń sprawiła, że filipińska płyta denna, wciśnięta między płyty Oceanu Spokojnego, azjatycką i australijską, zaczęła się obracać zgodnie z ruchem wskazówek zegara.
Ten potężny zegarowy mechanizm uruchomił reakcję łańcuchową w postaci peryferyjnej aktywności wulkanicznej od południa ku północy. Halmahera, jedna z wysp filipińskiej płyty morskiej, została przeciągnięta w kierunku niewielkiej płyty molukańskiej i wypchnęła na powierzchnię szereg wulkanicznych wysepek, na których z czasem zakorzenił się goździkowiec.
Zaczęło się to na dnie morza, na głębokości wieluset metrów, gdzie nacisk płyty wywołał liczne czasowe wstrząsy o różnym natężeniu i zmiennej częstotliwości, póki w skorupie ziemskiej nie pojawiły się pęknięcia, a gaz i rozżarzona magma nie eksplodowały do wody. W miarę jak wypływało coraz więcej lawy, wokół otwartego krateru rosły jej zastygłe zwały, aż pewnego dnia przebiły powierzchnię wód. Brunatny dym wzbił się pod niebo, z wnętrza Ziemi wystrzeliły kamienie, a łukowaty łańcuszek czarnych skalnych wysp rozciągnął się z południa na północ – od Bacanu przed siedmioma milionami lat po najmłodszą, jak się przyjmuje, Ternate przed zaledwie milionem lat. Tej wyspie nadają charakter wulkan Gamalama z trzema kraterami ustawionymi z południa na północ oraz szczelina położona w linii geologicznego łuku, który tworzą wyspy. Sąsiednia Tidore składa się z dwóch wulkanów – wysokiego, majestatycznego Kiematabu na południowym krańcu i mniejszej kaldery Sabale na północy z dwoma stożkami wulkanicznymi w jej środku. Obie wyspy będą z czasem stanowić centrum światowego handlu goździkami. Wiele lat później Hindusi nadadzą goździkowi nazwę _warisambhawa_ – wynurzony z morza.
CZŁOWIEK | Kiedy daleko na wschodzie z oceanu wyrastały wyspy, na zachodzie, na kontynencie afrykańskim stawał na dwóch tylnych kończynach pewien wyposażony w długie członki ssak. _Homo erectus_, pitekantrop, człowiek wyprostowany wyszedł z lasu i powędrował przez sawannę. Niektórzy reprezentanci tego gatunku porzucili Afrykę blisko dwa miliony lat temu, kierując się na północny wschód do Gruzji i dalej na wschód do Chin. Inni pociągnęli na południowy wschód, a że poziom mórz był wówczas dużo niższy, dotarli do półwyspu Sunda, składającego się z dzisiejszych Borneo, Jawy i Sumatry. Zasiedlili tam jaskinie, żyjąc z łowiectwa, połowu ryb i zbieractwa, oraz budowali tratwy, którymi pływali między wyspami. Zapewne jako pierwsi z gatunku _Homo_ potrafili przemieszczać się po wodzie.
Gdzieś na morzu przecinali niewidzialną granicę między kontynentami Azji i Australii, resztkami Laurazji i Gondwany, na których rozwinęły się odmienne formy fauny i flory. Granicę tę stanowi głęboki podmorski rów ciągnący się na wschód od Bali, między Borneo a Celebesem, i na południe od Filipin skręcający na wschód. Wysp po obu stronach tego rowu nigdy nie łączył ląd, stąd na wschód od Bali nie spotka się tygrysów ani słoni, kakadu zaś lub kangurów na zachód od Celebesu. Jest to też powód, dla którego goździkowce i muszkatołowce nie mogły się rozsiać poza wysepkami, z których pochodzą.
Wyspy na zachód od Halmahery były początkowo bazaltowym pustkowiem. Dopiero z czasem w żyznym wulkanicznym podłożu wykiełkowały pierwsze nasiona przyniesione przez fale, wiatr, ptaki i owady. Paprocie, trawy, krzewinki, a z czasem większe drzewa wyrosły na nizinach i zboczach, pokrywając wyspy liściastym lasem, który organicznie użyźniał gliniastą glebę, stwarzając dobre warunki do wzrostu jeszcze wtedy nieistniejących goździkowców.
O tutejszym klimacie decyduje monsun. W lecie – od czerwca do września – nagrzewają się wielkie azjatyckie stepy, toteż stają się cieplejsze niż otaczające je morza. Powietrze nad lądem unosi się w górę, ciśnienie spada, a znad morza zaczyna wiać silny i wilgotny wiatr. W październiku, gdy na południowej półkuli lato rozgrzewa kontynent australijski, to się zmienia, w Azji robi się chłodniej i nad Moluki i pozostałe wyspy zawiewa zimniejszym i bardziej suchym wiatrem z północnego wschodu.
Na kontynencie afrykańskim gatunek _Homo_ nadal się rozwijał. U niektórych osobników powstał większy mózg, lżejszy szkielet i bardziej płaska twarzoczaszka, a trzysta tysięcy lat temu narodził się _Homo sapiens_, człowiek rozumny. Niektórzy reprezentanci tego gatunku, podobnie jak ich przodkowie, także udali się w długą wędrówkę. Mniej więcej sto tysięcy lat temu zeszli do doliny Nilu, skąd przez Synaj i Azję przed trzydziestoma tysiącami lat dotarli do lądu sundajskiego, stając się z czasem Austroazjatami, czyli Azjatami południowymi. Ci również ruszyli z czasem w drogę – na tratwach zrobionych zapewne z powiązanych pędów bambusowych – na Celebes, Halmaherę i Timor, na których się osiedlili.
W innych częściach świata ludzie też budowali łodzie. Pływali na wyspy śródziemnomorskie, na południe od Japonii czy na zachód od Ameryki, ale to tutaj, w Indonezji – nazwa oznacza wyspy indyjskie – na największym archipelagu między Oceanem Indyjskim a Pacyfikiem handel morski po raz pierwszy stał się powszechnym zwyczajem i powszechną koniecznością. Wyspiarze stale udoskonalali swoje łodzie. Ciosła (inaczej ciesak) z ostrzem umieszczonym prostopadle do trzonka zakończonego szpiczastym kolcem umożliwiła zastąpienie tratew dłubankami. Dwie równoległe dłubanki połączone deskami do siedzenia zwiększały stabilność. Upraszczając formę, zastąpiono jedną dłubankę pływakiem na wysięgnikach, a dodanie masztu z trójkątnym żaglem ułatwiło płynięcie z wiatrem i pod wiatr.
Czterdzieści pięć tysięcy lat temu Austroazjaci regularnie wypływali w morze na połów ryb głębinowych. Któregoś dnia kilku z nich wyruszyło w liczący ponad sześćdziesiąt mil morskich rejs z Timoru, by dotrzeć do Australii i Papui Nowej Gwinei, które wtedy stanowiły jeden ląd (prakontynent Sahul). Ta długa podróż przez otwarty ocean świadczy o tym, że ówcześni ludzie potrafili wykorzystać prądy morskie i wiatry, czytać ruch fal i lot ptaków w taki sposób, by odszukać nowy ląd.
POZIOM MORZA SIĘ PODNOSI | Jedenaście tysięcy lat temu gdzieś daleko wydarzyło się coś, co wpłynęło na losy ludności wyspiarskiej. Gruba na cztery kilometry, licząca trzynaście milionów kilometrów kwadratowych warstwa lodu nad północną Ameryką zaczęła się topić. Topniał również lód nad krajami skandynawskimi, bałtyckimi oraz Rosją i Islandią, a także na biegunie południowym, powodując podnoszenie się poziomu oceanów. Ostatnia dotąd wielka epoka lodowcowa zbliżała się do końca.
W ciągu kilku tysięcy lat geografia Indonezji osiągnęła formę, którą widzimy dziś na mapach – archipelagu ponad osiemnastu tysięcy wysp rozciągniętego na przestrzeni ponad pięciuset mil wzdłuż równika, co odpowiada odległości między Krakowem a Karaczi. Ląd sundajski został zalany, Sumatra, Jawa i Borneo stały się wyspami. Ich mieszkańcy mogli się cieszyć podwójnie długą linią wybrzeża porośniętego bujnym lasem mangrowym.
Wyższy poziom oceanów i cieplejszy klimat oznaczały, że monsuny przyniosą jeszcze więcej wilgoci i deszczu niż przedtem. Zmieniła się roślinność. W nowych warunkach dobrze się czuła rodzina wiecznie zielonych mirtowców _Syzygium_, pewnego zaś dnia, gdy rodziło się nowe drzewo, nastąpił błąd w przekazywaniu materiału genetycznego rodziców i do jednej z komórek dostał się nieprawidłowy element; system kontrolny tego nie zauważył i w rezultacie powstała mutacja. Wszystko wydarzyło się przypadkowo, nie dlatego, że drzewo potrzebowało nowej właściwości. Inny błąd mógłby doprowadzić do kolejnej ślepej uliczki w ewolucji, drzewo by obumarło lub nie zdołało przekazać swych genów dalej. Jednak ten właśnie błąd dał początek nowemu gatunkowi, _Syzygium aromaticum_, jeszcze lepiej przystosowanemu do zmienionego otoczenia niż jego rodzice. W ten sposób na wulkanicznych zboczach Moluków wyrósł pierwszy goździkowiec korzenny, osiągając blisko osiem metrów wysokości, z siwoszarym pniem i dużymi liśćmi, a któregoś dnia pojawił się pączek z długą zalążnią i czterema czerwonymi płatkami kielicha. Nie wiemy, czy na Molukach najpierw pojawił się goździkowiec, czy człowiek, niemniej skoro już znaleźli się na tych wyspach razem, nie mogło minąć wiele czasu, nim się zetknęli, drzewo bowiem wydziela zapach, który czuć z daleka. Nawet liście usiane są gruczołkami z pachnącym olejkiem.
Zapach osiąga apogeum, kiedy pączek dojrzeje i stanie się jasnoczerwony. Tuż przed rozkwitem zawiera prawie szesnaście procent żółtawego, lekko zagęszczonego eugenolu o silnym aromacie. To wtedy nadchodzi czas zbiorów. Nie należy się spieszyć – złamane gałązki może zaatakować grzyb, a choroba rozprzestrzeni się na całe drzewo i je zabije. Pączki suszy się na słońcu lub pod dachem. W całości są tak ostre, że wręcz niejadalne. Można więc sobie wyobrazić, że ludzie szybko wpadli na to, by je rozdrabniać.
Palma sagowa, molukański odpowiednik ziemniaków i najważniejsze źródło węglowodanów, rośnie dziko w bagiennych lasach na większych wyspach, na których nie występują goździkowce. Smak sago jest raczej nijaki, tak więc posypanie go pokruszonym goździkiem i spożycie z kawałkami ryby na liściu palmowym stanowi miłą odmianę. Z czasem ktoś zauważa, że żucie goździka bez połykania go utrzymuje jamę ustną w zdrowiu. Jednak w przednaukowym świecie, gdzie postęp czy to technologiczny, czy to medyczny polega na intuicyjnym próbowaniu tego i owego, trudno powiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Dopiero wiele tysięcy lat później pojawią się mikroskopy i odkryją te składniki olejku goździkowego, które zabijają bakterie i leczą rany w ustach.
_Syzygium aromaticum_ jest kapryśne i wymagające pod względem warunków wzrostu. Dlatego trzyma się tych kilku podobnych do siebie wysepek. Goździk może więc dość wcześnie osiągnąć status poszukiwanego towaru w nieodległych miejscach. Mieszkańcy pobliskich większych wysp wiosłują do „wysp goździkowych”, by wymienić nań sago, mięso, owoce czy inne towary. I tak rodzi się pierwszy handel przyprawami.
NASTĘPNA STRONA | Nad Ternate dominuje wulkan Gamalama o wysokości 1715 m n.p.m. Rysunek Francuza Jacques’a-Nicolasa Bellina pochodzi z około 1750 roku i może odnosić się do wybuchów z lat 1737 i 1739. Co roku w kwietniu mieszkańcy odprawiają dawny rytuał, wspinając się na szczyt i prosząc Boga, by chronił wyspę od katastrofy.GAŁKA MUSZKATOŁOWA | Nieco dalej na południe ludzie mają inny towar poszukiwany w handlu wymiennym. Na wulkaniczne Wyspy Banda – Ai, Api, Besar, Hattę, Kerakę, Manukang, Nailakę, Neirę, Pisang i Run – przyleciał kiedyś ptak (może było ich więcej) z nasionami rodziny _Myristica_ w żołądku. Zostawił je tam i w tropikalnym lesie deszczowym rozwinął się _Myristica fragrans_ – muszkatołowiec korzenny. Drzewa tego gatunku dorastają do czterech, a nawet dziesięciu metrów, mają ciemnozielone owalne liście i drobne żółte kwiaty przypominające dzwoneczki konwalii.
Muszkatołowiec i ludzie również nie potrzebowali wiele czasu, by się wzajemnie odnaleźć. Zarówno egzemplarze męskie, jak i żeńskie mają dzwoneczkowate kwiaty z żółtymi, grubymi płatkami, ale tylko żeńskie dają ciemnożółty, podobny do moreli owoc z bocznym wcięciem. Kiedy owoc dojrzeje, pęka, ujawniając miąższ i aromatyczną, ciemnoczerwoną osnówkę, kwiat muszkatołowy, który otacza łupinę zawierającą jądro nasiona, pachnącą przepięknie gałkę muszkatołową. Miąższ owocu muszkatołowca można jeść na surowo lub smażyć na dżem, kwiat się suszy, natomiast łupina nasiona jest tak twarda, że znowu możemy sobie wyobrazić, jak sięgano po kamienie, żeby ją skruszyć na proszek, by dodała smaku rybie i sago. Tajemnica aromatu kryje się w mirystycynie, składniku olejku eterycznego o miłym zapachu, który jednak spożywany w ilości powyżej piętnastu gramów może doprowadzić do migotania serca, suchości w ustach i nieprzyjemnego oderwania się od rzeczywistości pod postacią halucynacji. Muszkatołowiec dożywa stu lat – na Wyspach Banda powiada się, że ludzie i muszkatołowce żyją równie długo.
KIEŁKOWANIE | Siedem tysięcy lat temu podnoszenie się poziomu mórz sprawiło, że połączenie lądowe między Indiami a Sri Lanką znalazło się pod wodą. Na wyspie na żyznych zboczach gór i wzdłuż wybrzeża rosną drzewa cynamonowe, _Cinnamomum verum_ (cynamonowiec cejloński), i tu jest im dobrze. Pod zewnętrzną warstwą kory kryją cieniutką jak papier, jasną żółtobrązową warstewkę o pięknym zapachu i słodkim, drzewnym, intensywnym smaku. Dalej na wschodzie rośnie kasja, krewna cynamonowca, znana pod nazwą _Cinnamomum cassia_ (cynamonowiec wonny) w Chinach oraz _Cinnamomum burmannii_ w Indonezji – ma twardszą i grubszą korę oraz mocniejszy smak.
W południowo-zachodnich Indiach, kiedy sto pięćdziesiąt milionów lat wcześniej kontynent oderwał się od Afryki i Australii, wypiętrzył się łańcuch górski Sahjadri (Ghaty Zachodnie). Zatrzymuje on deszcze, które nadciągają wraz z monsunem od południowego zachodu, co sprawia, że w tamtejszym wilgotnym klimacie może występować ponad szesnaście tysięcy różnych gatunków roślin i zwierząt, między innymi pieprz czarny, _Piper nigrum_, pnącze o liściach w kształcie serca, które w sprzyjających warunkach dorasta do czterech metrów. Owoce tej rośliny to ziarenka pieprzu wielkości pięciu milimetrów. Dojrzałe są koloru białego, a otacza je ciemnoczerwona łupina, natomiast ludzie uważają, że należy je zebrać, kiedy są zielone, czyli niedojrzałe, następnie ugotować i suszyć, dopóki nie sczernieją. Wtedy mają intensywny smak.
Na tych samych zboczach kiełkuje również dorastająca do czterech metrów bylina o zielonych z wierzchu i jasnych od spodu liściach oraz półmetrowej wielkości kwiatostanach. W kwiecie tworzy się torebka zawierająca brązowo-czarne, aromatyczne nasiona – jest to kardamon malabarski, _Elettaria cardamomum_. Tak mu tu dobrze, że ta część gór nosi dziś nazwę Elamala, Wzgórz Kardamonowych (w indyjskiej prowincji Kerala).
I jeszcze to: gdzieś w azjatyckich tropikach, nie wiadomo gdzie, rośnie w ziemi krewny kardamonu, pierwszy imbir, _Zingiber officinale_, o bulwiastym, bardzo aromatycznym kłączu. Okazuje się, że jego uprawa jest bardzo łatwa. Tak szybko zaprzyjaźnia się z ludźmi, że my nie znamy już imbiru w stanie dzikim. Prawdopodobnie była to pierwsza przyprawa, którą zaczęto uprawiać.
LUDZIE W MIASTACH | Kiedy klimat staje się cieplejszy i wilgotniejszy niż w epoce lodowcowej, ludzie zaczynają zajmować się rolnictwem. Dziesięć tysięcy lat temu na wyżynach Papui Nowej Gwinei, trochę na wschód od Moluków, używano kanałów, by dostarczyć wodę do upraw taro, bulw korzeniowych i bananów. Jednak te uprawy odznaczały się niską produktywnością, nie znano bowiem zbóż ani nie oswojono zwierząt – poza kurami, które nadawały się do udomowienia. Dlatego też rolnictwo nie doprowadziło tutaj do powstania nadwyżek i rozwoju miast, jak to się stało w innych częściach świata.
„Niech zbudują wiele miast, niech na czystych miejscach kładą kamienie pod liczne miasta, niech na czystych miejscach stworzą wyrocznie, a ja przyniosę tam rozejm”, powiada pewien bóg z mitologii sumeryjskiej. I to właśnie w dawnym Sumerze, a dzisiejszym Iraku, przed blisko sześcioma tysiącami lat powstały pierwsze miasta. Na żyznych terenach pomiędzy rzekami Tygrys i Eufrat zasiewa się pszenicę, jęczmień, groch i soczewicę, hoduje owce i kozy. Niedługo potem dalej na zachód, wzdłuż Nilu, w Egipcie epoki faraonów zaczyna się uprawiać ziemię, hodować krowy i świnie oraz budować miasta.
Pomiędzy innymi dwiema rzekami – Jangcy, czyli Długą Rzeką, a Huang He, inaczej Żółtą Rzeką – w środkowych Chinach uprawia się ryż, proso i soję, kładąc podwaliny pod cywilizację chińską. Liczba ludności rośnie do milionów. Rozprzestrzeniają się na południe, wzdłuż wybrzeża i dopływów głównych rzek w kierunku Fujianu, Guangdongu i północnego Wietnamu, napierając po drodze i pchając przed sobą inne grupy etniczne. Sześć tysięcy lat temu jedna z tych grup przeprawia się w niewielkich łodziach na Tajwan. Kilkaset lat później rusza dalej na południe i dociera najpierw do Filipin, a potem na wyspy Indonezji. Dziś tę grupę nazywamy ludami austronezyjskimi lub austronezyjskojęzycznymi, od _austro_ – południe i _nes_ – wyspa; dzięki swojej wiedzy i sprawności na morzu od pokoleń osiedlają się oni na wyspach od Madagaskaru na zachodzie po Wyspę Wielkanocną na wschodzie – to najprzedniejsi żeglarze w przedwspółczesnym świecie.
Język austronezyjski i takaż kultura odgrywają dominującą rolę także na Molukach. Jedynie na trzech – Ternate, Timorze i Halmaherze – nadal zaznacza się przewaga języka austroazjatyckiego. Oznacza to, że na tych wyspach istnieje silna kultura, która nie uległa w tak samo dużym stopniu wpływom austronezyjskim. Najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem tego stanu jest hipoteza, że już wtedy istniał rynek zbytu dla goździków i że ci, którzy go zbierali, stali się zamożni i byli sprawnymi sprzedawcami w ramach zalążka sieci handlowej. Na Tidore ludzie do dzisiaj stosują nazwę goździka nieznaną w innych językach. Dlatego też być może jest to najstarsza nazwa tej przyprawy – _gomode_.
NASTĘPNA STRONA | Mieszkańcy Moluków to najstarsza pływająca nacja, o której wiemy. Dwa miliony lat temu _Homo erectus_ wyruszył na morza na prostych tratwach, by dostać się na wyspy Indonezji. Mniej więcej siedemdziesiąt tysięcy lat temu _Homo sapiens_ uczynił to samo. Na ilustracji z 1779 roku wyspiarze spotykają się z kapitanem Cookiem._Dalsza część dostępna w wersji pełnej_
Goździkowiec (korzenny) to nazwa tradycyjna; drzewo w nomenklaturze botanicznej nosi nazwę czapetka pachnąca (_Syzygium aromaticum_). (Przypisy dolne pochodzą od tłumaczki).
Taro to inaczej kolokazja jadalna (_Colocasia esculenta)_, znana też jako eddo, kleśnica i pod innymi nazwami. Jest to bylina o wysokości do półtora metra, z mocno skróconą łodygą, zgrubiałą w części podziemnej, gdzie tworzy dużą bulwę o wyraźnie widocznych pierścieniowato ułożonych bliznach poliściowych, kłącza o zróżnicowanej barwie, od białej lub żółtawej po fioletową i ciemnoszarą. Nad ziemią widoczne są jedynie liście.
Sumerowie nie stworzyli jednolitego organizmu państwowego, a jedynie luźny związek miast, w których czczono różnych bogów, nadając im nazwę „Pan miasta”.