- W empik go
Na kurpiowskim szlaku Tom 2: powieść historyczna z XVII wieku. - ebook
Na kurpiowskim szlaku Tom 2: powieść historyczna z XVII wieku. - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 276 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy wyjechali już kawał za Gostyń, Kontusik odezwał się:
– Byliby z waści, mość panku, zrobili komput… Ale bo jak też można takie rzeczy gadać przy pijakach.
– Ala czemu waść mnie bronił?
– Jakto, czemu?… z ludzkości. Wreszcie wiem, że waćpanek jedziesz od Działyńskiego z poleceniem, może nawet ważnem…
– A waćpan nienawidzisz Działyńskiego.
– To się wie, bo szlachta, mość panku, ma słuszność.
– Pewnie, pewnie ma… i waćpan masz, przeto dziwię się, dlaczego mnie broniłeś…
– Rzecz prosta. Mój pan ma afekt pewnie do podskarbiankj, a jakby się tam znów jakie szelmostwo Działyńskiego wykryło, toby jeno skompromitował się Zamoyski, a on i tak dużo czyni… Janek zbladł.
– Cóż to, mość panku, wam jest – mówił dalej Kontusik – zbledliście, ale nie gniewajcie się, bo ja jeno prawdę zawsze mówię i tylko wtedy kłamię, kiedy trzeba wybiegu, żeby komu życie, lub honor salwować. Dlatego posiadam wiele wdzięczności u ludzi..
– A często woziliście te afekta do panny?
– A wam co do tego. Do tych afektów już żadnemu z nas nic, bo gdzie są afekta inne, tam, mość panku, nie wtykaj swoich…
– Ja się jeno was pytam, czy panna kocha Zamoyskiego, a więcej, co mi do niej
– Kocha, czy nie, to już nie nasza rzecz o tem Wiem jeno, źe pewnie, jak mówił Szczuka naszemu panu, zostanie jego żoną. – A mi się to opacznie zdaje – Cóż też mamy głowę sobie zawracać cudzym frasunkiem. Ujechaliśmy kawał, zwolnijmy kroku, żeby konie odetchnęły, a ja zdrzemnę się trocha…. Potem znów aść, a tak wylezie nam to wszystko ze łba, co w karczmie gostyńskiej wlazło…
– Śpij asan z Bogiem…
Niedługo też Kontusik zasnął i jechał, spuściwszy głowę na piersi. Na dworze było spokojnie, a chociaż droga szła po roztopach, jednakże wiosen na pora dodawała jej uroku. Dzień był cudowny, pączki na drzewie trzaskały, napełniając powietrze wonią, w szczególności zaś owa piękna wonna lipa tryskała balsamem.
Słońce już opadło, kiedy, jadąc gościńcem, Kontusik drzemał, a Jasiek rozmyślał nad swoim losem. Ten szlachcic, myślał on, wiezie z sobą tajemnicę miłosną, list do kobiety tej, którą ja kocham i ubóstwiam, a ten list pochodzi od Zamoyskiego. I ona te listy przyjmuje. Z grzeczności nie wypada jej pewnie odrzucić tych zalotów, ale jak przyjdzie co do czego, to przecież ona Zamoyskiego nie wybierze, jeno mnie, boć to ja ocaliłem życie podskarbiemu, kiedy powracał z Grudziąża do Malborga, boć to ja nie odstępowałem go ani na krok w podróży i nieraz od złej ochroniłem przygody, boć i teraz śpieszę jedynie po to, aby osłonić podskarbiankę i podskarbinę, a raczej wojewodziankę i wojewodzinę, bo już przecie król mianował Działyńskiego wojewodą. Tak rozmyślając, doszedł do przekonania, że nikt nie powinien i nie ma prawa dobijać się o rękę wojewodzinki, jeno on sam, a kto praw tych nie szanuje, to winien ponieść karę za nią…
co też to może pisać – myślał dalej – ten Zamoyski do panny wejewodzianki. Niezawodnie narzuca się jej z miłością, ale ona go odepchnie… a może ona go kocha?… I pocóźby uśmiechała się do mnie tak często, przy każdem prawie spotkaniu… po co?…. Żeby tak zajrzeć do tej koperty – myślał – tobym się mógł przekonać, jak rzeczy stoją.. Oho, zaawansowane pewno, boć już o tem i Rębosz wspominał. Zaawansowane… Możeby ten Kontu – sik zgodził się pokazać list, jak mu wyznam wszystka – rozumował dalej Janek–może nawet doniesie Zamoyskiemu i ten się usunie… Ale gdzietam Kontusik jest szlachcicem upartym, nie pokaźe… A gdyby teź samemu zabrać ten list… Może się obudzić, jeśli go dotknie; a gdyby go wyzwać i zmusić… Dobra rzecz, ale niebezpieczna. Rąbie się dobrze Wtedy, kiedy go pierwszy raz ujrzałem – kombinował Janek – odpierał ze trzydzieści szabli srożących się nad Ręboszem. Wprawdzie przy tłumie nie było to tak trudno, ale zawsze trzydzieści, to nie żarty.– Odechciało mu się przeto występować w otwarty bój, zwłaszcza, iż wiózł przy sobie ważne polecenie, które mógłby przywieźć zapóźno do Malborga, a wtedy cóżby stało się z jego piękną ukochaną Andzią… A gdyby tak teraz, kiedy on śpi, machnąć go szablę po karku, ażby z niego łeb się stoczył… Cóż myślicie? Ha co? co? to dobre… Tajemnica zaraz wypłynie na wierzch… Lecz cóż on winien? dlaczego ma przypłacać życiem, czy za to, że mnie ocalił w karczmie przed paru godzinami. A po co wozi afekta cudze w nieswoje miejsca i po co się w takie interesa wdaje? Przecież on nie wiedział, że ja tam składam moje afekta. Co sobie tam tłómaczysz przyjacielu – rzekł wreszcie sam do siebie – on ma sekreta, ma pismo do tej, którą ukochałeś, ma a nie chce ci pokazać… Tymczasem pismo to może mi wiele wyjaśnić, będę przynajmniej wiedział, jak rzeczy stoją,. Zawahał się. Chcesz dopiąć celu – myślał po chwili – to czyń jak twój pan. Działyński powiada mi zawsze: nie wahaj się, nie przebieraj w środkach… – i, nie myśląc dłużej, szarpnął za rękojeść, wydobył karabelę i podniósł ją szybko do góry, jeno błysnęła w powietrzu. – Nie dałeś mi popatrzeć się na list, nie mówisz mi nic, to sam dam sobie radę. – I dojeżdżał szybciej, ażeby płatnąć po łbie Kontusika. Nagle jednakże droga się skręciła, a na samym zakręcie ukazał się krzyż Zbawiciela, oświecony ostatniemi promieniami niknącego za borem słońca. Cudowny i uroczy był to obraz. Na dużym drewnianym krzyżu, wycięty z blachy i umalowany wisiał Zbawiciel, ale tak cudowny, tak dobrze zrobiony, że się Jaśkowi wydało, iż to sam Odkupiciel świata tu wisi. Głowa Zbawiciela skupiała teź masę światła i odbijała promienie silnie. Zdało się, iż otacza ją aureola. Silniejszy wiatr pomiatał gałęziami a rozkołysane drzewa smętniej szumiały, niż zwykle. Oświetlony krzyż czerwonemi promieniami zachodzącego słońca, zmiana nagła okolicy, rażące światło oprzytomniły na chwilę tego rozpustnego zawadyakę. Pod wpływem wiary złamał się do reszty. Obraz ten tak oddziałał na Janka, że opuścił szablę, wsunął ją do pochwy, zeskoczył z konia i padł na kolana przed krzyżem.VIII.
W Malborgu, po przybyciu dwóch posłów, ogromny zrobił się rumor. Energiczna protektorka ojców Reformatów, pani Działyńska, nie była zbyt zadowolona, że koniecznie trzeba działać przez ojców Jezuitów, aby dojść celu; ale ponieważ była pobożną, cierpienia te poleciła Panu Bogu na ofiarę i jeszcze tegoż samego dnia wysłała list do klasztoru w Grudziążu, Panna Anna za to, więcej uszczęśliwiona listem przyniesionym przez Kontusika, niż Matka swoim, nie myślała w tej chwili o sprawach kraju, ale, zamknąwszy się w swojej izbie, odpisała wiernemu i troskliwemu przyjacielowi. Dzielna pani Teresa po wysłaniu listu do Grudziąża energiczne, dawała rozkazy. Najpierw zawezwała pisarza i poruczyła mu pisać dla Kurpiów, których chciała ująć, różne przywileje i zapewnienia, nie będąc w stanie dać tego, ani dotrzymać. Ale kto się o to pytał!
były to rzeczy ponętne i chętnie przyjmowane, więc je pisano. Później poruczyła rotmistrzowi Trepce wybrać różną broń z arsenałów i amunicyę i władować ją na wozy, żeby w jaknajkrótszym czasie mógł Janek wyruszyć na Puszczę. Nieomieszkała też własnoręcznemi zachęcić listami księży Jezuitów Myszynieckich. Energii w działaniu nie brakło.
Pan Trepka stosownie do polecenia zwiedził wszystkie arsenały i najgorszą broń władował na furmanki, a pomiędzy nią i kilkanaście pancerzy, które nie mogły być już używane Śmigownice stare, porozbijane moździerze, rożny, kordelasy, ładowano na wozy, które jutro miały iść w stronę Łomży, do starostwa ostrołęckiego i przasnyskiego, aby tam uzbroić lud, zamieszkujący Puszczę.
Interesa, a raczej administracyjna działalność została załatwiona prędzej niż się tego można było spodziewać. Uczynny ksiądz przeor grudziąski Wystosował do braci Jezuitów łomżyńskich gorącą, pełną religijnych zaklęć odezwę, aby wpłynęli na misyę braci Jezuitów w Myszyńcu i zniewolili ją da pobudzenia ludu i zobowiązania go do tej walki, mającej na celu obronę relijgijno-narodową.
„Nasz święty rzymsko katolicki kościół przez święte swoje wpływy – pisał przeor – zdołał nawrócić jednego marnotrawnego syna, który, nie z winy swojej, ale z winy opętanych przez szatana praojców, został lutrem… Bóg daje równe wynagrodzenie i temu, co wcześnie przyszedł do winnicy Pańskiej i temu, co ostatni jako robotnik nad samym wieczorem przyszedł ziemię kopać. Sprawiedliwy, Wszechmocny Pan nagrodził tego ochrzczonego lutra koroną, czemu się teraz poganin Szwed sprzeciwia. Go od Boga pochodzi, jest boskie, co od cesarza, cesarskie. Aby nie marnować słów i papieru, kończę wezwanie do was, mili bracia, abyście wysłuchali dobrze posła i zadość uczynili jego woli, a potem za pomyślność nawróconego lutra, a naszego, z łaski Bożej, króla, złożyli Bogu przedwiecznemu gorące modły!"
Z tą, odezwą i z wozami, napełnionemi staremi rupieciami, na drugi dzień wyruszył Janek ku Łomży bocznemi traktami na Warmię i Prusy książęce, a zostawiwszy wozy w tyle, wyprzedził ich, dotarł do Łomży, złożył tam ofiarę na kościół i klasztor ojców Jezuitów, przesłaną przez hojną wojewodzinę Działyńską i, otrzymawszy pewne instrukcye, ruszył do misyi ojców jezuitów na Puszczę.IX.
Na świecie było burzliwie, bardzo burzliwie. Wojna, jak zawierucha, szerzyła się po całej Rzeczypospolitej, bo awanturniczy król, Niemiec, chciał wojować, by zażyć sławy wielkich bohaterów, a panowie polscy pomagali mu, sądząc, że i na nich coś skapnie, jeżeli nie z wygranej wielkiego króla, to przynajmniej ae skarbów i majętności krajowej. Utworzyły się przeto dwa stronnictwa wrogie sobie; wynikł spór, a jedno drugiemu nie chciało ustąpić. Trzeba było przemocą pogodzić się, a że zabrakło sił swoich, przeto udano się pod opiekę sąsiadów. Złe jednak zamiary spełzły na niczem. Przebendowski i Działyński protektorzy króla, Niemca, zawiśli na nitce i gonili resztkami… Stronnictwo Jakóba Sobieskiego szło górą. Rozpacz i trwoga ogarniała pierwszych, a że to, jak mówi przysłowie, tonący brzytwy się chwyta, a… zatem i ci panowie, gdy im przedstawiono nową siłę, raczyli zwrócić uwagę na lud zamieszkały w Puszczy. Niewielka to była nadzieja, bo Karol XII ty coraz świetniej poczynał, Najpierw swoim manifestem, detronizuyącym Augusta, zjednał sobie licznych stronników w Polsce, potem wykazał niezwykłą energię wprowadzonych wojnach i dlatego, chociaż młody, potrafił sobie zjednać serca i przychylność ludzi, ceniących te zalety i zabiegi szlachetnego a dzielnego króla.
Jeżeli szlachta i możnowładcy stykali się bezpośrednio z tym ruchem, to lud prawie zupełnie nie brał w tych spekulacyach politycznych udziału, bo zawsze był trzymany na uboczu. Toż samo działo się na Puszczy. Nikt nie myślał nawet o tem, co się tam na świecie robi, bo i po cóż miał sobie na daremnie głowę zawracać. Do rządu, ani na posła nikogo z nich nie zawezwano nigdy. Wojskowo także Kurpie nie sługiwali i nie nieśli pomocy Rzeczypospolitej. Nikt ich też nie regestrował, nie liczył, najwyżej raz w rok zjeżdżał tu urzędnik starościński, dla pobierania podatku w miodzie, skórach zwierzęcych, rybach, lub siacie, które ustawiano umyślnie w brogach, przyrządzając pokarm dla koni królewskich.
Spokój tu był zawdy i cisza. Jeno zielone iglaste drzewa, kołysane wiatrem, szumiały, a czasami w odpusty, lub święta rozchodziło się po gęstym boru cudowne echo śpiewu Kurpianki, lub z karczmy myszynieckiej wybiegały wykrzykniki i śmiechy i ginęły gdzieś w dali. Rzadko się też przytrafiały dni uroczyste, w których cała Puszcza brała udział, bawiąc się i hulając w boru przy ogniskach, aż do późnej nocy. Wtedy to na dydlach {skrzypcach) i bębenku grała kapela wyrwasy, a chłopcy wraz z dziewuchami dośpiewywali różne piosenki. Spokój panował prawie zawsze i dopiero od paru dni trochę się zmieniło, bo osmyczona pokrzywami Kaśka – czarownica zaczęła różne plotki po Puszczy rozpuszczać, a świadoma przedziwnych nowinek i wiadomości, znająca każdego, umiała wynaleźć zawdy coś, co trafiało ludziom do przekonania. Swoim też rozumkiem i przebiegłością zmusiła Grzesia do starania się o Zośkę, córkę starosty bartnego, aby tem zrobić na przekór Konwie. Chłopak bractewnego ani myślał o tej dziewczynie, ale kiedy mu Kaśka jęła przygadywać, wysłał swachów: starego, mrugającego jednem okiem, Sadka i łysego kumeńka Popiełko.
Szli więc obydwaj do Szymonowej córki i powiedzieli śliczną oracyę, a ojciec jął się ich ugaszczać miodem.
– Słuchajcie, Szymonie – mówił Sadek chrapowatym głosem i pomrugiwając nieustannie jednem okiem – słuchajcie. Lipiec z nieba schodzi, będziemy warzyć u was pewniakiem lipczaka (miód), jako u starosty i najstarszego Kurpia w Puszczy. Przy tych obrzędzinach trza aby i dziewucha jedna szła z Puszczy i swój wianuszek ofiarowała jakiemu przystojnemu chłopakowi. Trzaby było wyszukać urodziwego Kurpia i jabym to podjął się dla waszej dziewuchy, bo wiecie, że do małżeństwa nam szczęście, gdyż, Boga dzięki, jestem już czwarty raz w mojem życiu żonaty, czego i wszystkim życzę… Wyraiłbym też i waszej córce takiego tęgiego chłopa, bez rachuby, bez obiecanków i bez datków dla mnie, aleście już sami sobie wyszukali. Grześ rychtyk dla was. Chłopiec miłuje waszą córkę tak, jak ja miłuję moją uczciwą i młodą czwartą żonę. Trza więc tylko waszego przyzwolenia. A że wyście już przyzwolili, to jeno trzaby się od waszej córki wywiedzieć, czyjej się ten chłop nada… A że się nada, to każdy z nas wie, już więc wszystko gotowe, jeno przybić i wypić jak się pa trzy…
Popiełko patrzał naSadka i dziwował się tej oracyi.
– A tyż to śmiały człowieniek – mówił on – już wszyściusieńko gotowe… Ho, ho… a to ci łatwo mu poszło. – I gładził łysinę.
– To już wszystko gotowe, jak się patrzy – mówił dalej Sadek. – Chcielibyśma tylko zobaczyć Zośkę i z nią wypić na zrękowiny, bośma swachy.
– Bóg wam zapłać, Bóg wam zapłać – mówił stary Szymon, trzesąc głową. – Tak, tak, jestem stary i trzaby mi podpory, bo borek mój zmarnieje, a żal mi pszczółek, żal, bo parobek, chociaż go pilnuję, nie dopatrzy jednak nigdy tak pniów, jak sam człek dla siebie; pszczółeczkom przeto niewygoda, bo nie ma się o nich takiego starunku jak potrzeba. Biedne robaczki, biedne…
– O, toć Grześ kole pszczół umie chodzić, jak się patrzy…
– A tak, tak, kumeńku – odezwał się Popiełko.
– Kiedy to wy, kumie, to nigdy człowiekowi do słowa, jak się patrzy, nie pozwolicie dojść – mówił z przekąsem Sadek do Popiełka.
– Ja, kumeńku, co mówię? Nic, jeno chciałem rzeknąć….
– Kiedy nic, to nic, ja wiem, ż e nic, bo wy tam, jak się patrzy, nie jesteście do gadania, jeno baba za was gada…
Popiełko przycichł, skulił się i odsunął w kąt, bo nie lubił, żeby mu kobietę przypominano… Sadek, widząc to, znowu zwrócił się do Szymona.
– Przyśliśwa was prosić… Przyśliśwa w swachy…
– To i chwała Bogu przedwiecznemu. No, macie tu dzbanuszek miodku, macie… a ja dziewuchy natychmiast zawołam. – Uchyliwszy drzwi, krzyknął cichym, donośnym głosem: – Zosiu! Zosiu! Zosieńko.. – Uciekł, nasłuchiwał, nic nie było słychać, jeno wiatr szumiał, kołysząc liśćmi i igłami. – Ha, wyszła gdzieś jagoda, wyszła, ale wnetek powróci, bo musi jest niedaleko… – Uchylił okna, stanął w niemi wołał znowu. Alę jeno echo odbijało się w zielonej, szumiącej Puszczy i powracało do nich nieco łagodniejsze, uderzając o szybki małe, lekko bez kita osadzone w drzewo. Szybki więc drżały od odgłosu.
– Co się tej dziewczynie zrobiło, dokąd poszła?…… – pytał siebie stary, siwy Szymon. – Toć zawity się opowiada… – I znowu wołał, a potem pomyślał: – ot, wróci, wróci – i szedł do gości, którzy już pół dzbana miodu wypili, rozmawiając z sobą zawzięcie.
– Waść, kumeńku Sadku, jesteście okrutnie śmiali, rzekł Popiełko. – Z kobietkami i o kobietkach rozmawiacie tak, jak o szklaneczce miodu.
– A cóż to, czy to ja tchórz jaki, jak się patrzy – rzekł Sadek. – Jabym się miał baby bać?
– No nic, kumeńku, nic, czego się macie bać baby, ale nit mówcie tak głośno!
– A to czemu? Ha! ha! ha… boicie się, żeby wasza, jak się patrzy, nie podsłuchała nas, a potem wam mydła nie wyprawiła.
– A cóż to kumeńkowi za figielki, za żarciki w głoweńce się mieszczą? Ja się tam mojej kobiety nie boję, nie, bo i czegóż ja się mam bać? Dobra to, potulna i uczciwa kobieteńka. Dobra, dobra…
– A to się wam udało, jak się patrzy, waszą kobietę nazywać dobrą.
– A cóż to?
– Abo my nie wiemy?
– Wiecie? i cóż wy możecie wiedzieć?
– Że was trzyma krótko i, jak się patrzy, tęgie łozy sprawia.
– Sprawia? Oj kumeńku, co wy też mówicie, co?- oglądając się, rzekł Popiełko. – Baba sprawiłaby mnie mydło? oj! porachowałbym jej kosteczki, porachował, ażby jej w krzyżyka trzasło!
– A wiecie wy, co onaby wam zrobiła?
– A co?
– Kijanką omłóciłaby plecy!
– Ej! ej! czy to tak łatwo!
– A tak, tak… Jeno pisnę, jak się patrzy, coście tu mówili o kościach!
– Ale kumeniek tego nie zrobi!
– Zrobię, jak się patrzy, zrobię.
– Mój kumeńku, ja mą tam baby nie boję, ale dla świętej zgody, dla spokoju dla małżeńskiej kon – dycyi…
– A mnie się patrzy, że dla strachu
– Oj, złośliwy kumeńku, złośliwy – Ale ja wiem, że nie zrobicie.
– Zrobię, jak się patrzy, chyba, że się przyznacie, e co wam chodzi, czy o zgodę, czy o to, żeby skóry wam baba nie zgarbowała?
– Chodzi mi o to, o czem niwie, ale dla świętej zgódki już wybieram to ostatnie.
Stary Szymon i Sadek roześmiali się głośno. Popiełko mówił dalej:
– Ale to jeno dla świętej zgódki, zgódeńki w małżeńskiej kondycyi! Ale to późno się robi, kończmy z temi zrękowinami i dalej, dalej do domu.
– Bośma się zapóźnili, to was żona przetrzepie.
– Przetrzepie? przetrzepie, kumeńku, co też wy mówicie, przetrzepie?
– A jeno?
– No, kończmy już, kończmy!
– I co tu kończyć, kiedy wam tak pilno, to, jak się patrzy, chodźmy, bo wszystko skończone.
– A dziewucha?
– Dziewucha… toć powiedzieliśmy Szymonowi. Szymo się zgodził. Grześ urodziwy i zamożny, Zośka za mąż iść musi. To i za kogoś, jak się patrzy, pójdzie?
– Tak jest, macie racyę; niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – rzekł Popiełko i zabierał się do wyjścia.
– Oho, ze mną, mój kumie, to zawdy tak. Kobieta, jak się patrzy, na to jest na świecie, aby była kobietą.
– No, nie mówcie kumeńku tego, bo kobieta to Pan Bóg wie co, niby to anioł, niby to dyabeł.
– Gzy tak, czy owak, zawdy trza ją w surowości i obyczajach, jak się patrzy, chować.
– Pięknie, pięknie, ale zawdy serduszka trochęby nie zawadziło – odezwał się stary Szymon.
– To się wie, jak się patrzy; ale już możemy uważać to za skończone.
– No, to się wie, kumeńku, skoro starosta bartny tego sobie życzy.
– Pochwalony..,
– Na wieki wieków.
Wyszli, kierując się w stronę zagrody Błażeja.
Po drodze, kiedy się już zwrócili ku północy, coś się im mignęło przed oczyma.
– Kumeńku, ktościć idzie – rzekł Popiełko.
– A tak… przystańmy. Kto to być może i dokąd biegnie?
– Dokąd? a tak, dokąd. Pióro mu u kapelusza powiewa.
– Prawda, prawda, jak się patrzy – rzekł Sadek i obydwaj skryli się za krzakiem, ale również bacznym był i idący naprzeciwko, bo zboczył i więcej już się z nim na drodze nie spotkali.X.
W kuźni przestały bić młoty, bo Krzysztof wysłał czeladż do miasta, a sam bawił gościa swego, pana Frica Kalba, wnuka majstra, u którego kiedyś sam terminował na kowala, Niemiec jednakże wiele nie umiał po polsku i dlatego trudniej szła rozmowa, bo niektóre wyrażenia przekręcał do niepoznania. Oprócz Krzysztofa w izbie była jeszcze stara Wołoszowa i córka ich, Basia, która nieustannie zwracała się tyłem ku nowo przybyłemu, a częściej jeszcze podchodziła do okna, odsuwała liście i pączki kwiatów doniczkowych i wyglądała, widocznie upatrując kogoś. Matka jej krzątała się u komina, widać z niechęcią i ociężałością. Było to coś, jak na niemieckiem kazaniu. Sam kowal nawet nie był zadowolony z przybysza, którego o wiele lepiej sobie wystawiał, sądząc, że skoro jego matka była Polką, to i dziecko jej powinno dobrze przynajmniej mówić tym językiem. Ale Kalbowa umarła wcześnie, miody Fric poszedł do Pras na naukę i tam zapomniał wszystkiego, czego się uczył za, młodu. Kowal więc był niekontent, a jednak nie mógł gościa pozbyć się z domu, bo chociaż Kuba na rynka w Myszyńcu znów zwrócił się do Basi i ojca przepraszał, tłómacząc się, że to jeno przez trunek i złe ludzkie języki do waśni pomiędzy nim a dziewuchą przyszło, to jednakże Krzysztof był przekonany, że wszystko skończone, a Sadek, pijący nieustannie z Błażejem, nie zgodzi się nigdy, aby jego syn, a pierwszej nieboszczki poślubił żonę luterskich obrządków.
Przenikliwy kowal miał więc zamiar zatrzymać u siebie czeladnika, wyuczyć go mowy polskiej, jak przystało, a potem dopiero dać mu córkę. Ale Basi ani matce o tem się nie śniło i, pomimo chęci ojca, niezadowolenie okazywały przybyszowi.
Miarkował to i Niemiec, bo w ciemię nie był bity, a może mu i sama Basia to powiedziała, ale, że dziewucha była piękna, urodziwa, to też nie spieszyło mu się z chałupy. Siedział, jadł, pił, bo u kowala niczego nie brakło, czasami tylko rano, kiedy Krzysztof brał się do pracy, Niemiec pokazywał mu różne kunszty, wymyślone w kowalstwie. Tak schodził dzień za dniem, godzina za godziną… a Basia coraz gorzej obchodziła się z gościem, nie mówiąc do niego ani słowa, bo się zrozumieć nie mogli. [ kowal, chociaż sprytny i przebiegły, tracił potrochu nadzieję, żeby z tych nowych swatów coś było! Kiedy tak siedzieli w izbie przy kużni, Basia, ustawicznie podchodząc do okna, spostrzegła naraz dwóch zbliżających się ludzi ku chacie i widocznie poznała obydwóch, bo rumieniec przebiegł po jej licu, który nie uszedł baczności Krzysztofa.
Do chaty wbiegł Kuba i Konwa. Obydwaj, wchodząc, pozdrowili gospodarstwo pochwalonym, a kowalka i Basia odpowiedziały, wywzajemniając się: „na wieki wieków.”
Radosne było to powitanie, a szczególniej urodziwego Kuby z piękną Basią, która poskoczyła ku niemu. Matka również uprzejmie powitała obydwóch, jeden Krzysztof niechętnie wyciągnął rękę, a czoło, pokryte zmarszczkami, przepowiadało, że nie jest zbyt wesoło i dobrze usposobiony dla nowych gości.
– No i cóż – odezwał się pierwszy Stach Konwa po przywitaniu – i cóż, czyście to znowu w biblii luterskiej wyczytali, że niewolno chwalić Jezusa Chrystusa?