- W empik go
Na łamach Czasu - ebook
Na łamach Czasu - ebook
Wiersze zamieszczone w ostatniej odsłonie lirycznego tryptyku autora są odbiciem człowieka, dla którego czas nie ma racji bytu. Nagle odbiorca staje przed krzywym zwierciadłem nakręcających rzeczywistość zegarów wykrzyknieniami wskazówek, gdzie trudno napotkać dobre rady. Jednak aforystyczna konstrukcja zbioru bawi oraz przenosi do alternatywnego świata, który weryfikuje współczesność, przygotowując wywar z przywar.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8189-841-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czas ma sporo różnorodnych definicji: niektórzy uznają go za pojęcie absolutne, inni uważają, że jest względny. Chociaż koncepcji snuje się mnóstwo, tylko jedno jest pewne — nikt z nas nie może przed nim uciec. Motyw przewodni tego zbioru wierszy, będącego zwieńczeniem lirycznego tryptyku, staje się pretekstem do zastanowienia się nad tym, jakie piętno odcisnął upływający czas, co przyniósł, a także co odebrał. Czas nie pełni tylko roli biernego obserwatora rzeczywistości podmiotu lirycznego, ale również adresata, któremu pragniemy podziękować oraz którego chce się obarczyć winą za to, co nas spotkało albo ominęło.
Obok celnych opisów pewnego rodzaju rutyny, której każdy z nas doświadcza wśród upływających tygodni, miesięcy oraz lat, możemy poznać bardzo osobiste momenty na osi czasu, które mają niezwykle duże znaczenie dla podmiotu lirycznego. Bardzo łatwo zatracić się w malowniczych opisach, dzięki którym można poczuć się jak po wyjściu z wehikułu czasu — nagle przed oczami staje nam klimatyczna knajpka, a w ręce mamy wysokoprocentowy napój. Zaczytując się w wersy możemy — niczym w najszczerszej rozmowie — poznać podmiot liryczny, który bardzo bacznie przygląda się rzeczywistości oraz temu, jaki wpływ ma na nią przemijanie.
Upływ czasu wyraziście wpłynął na sposób, w jaki się ze sobą komunikujemy. Autor zauważa, iż powszechność mediów społecznościowych sprawia, że w mniejszym lub większym stopniu zastępują nam one kontakty z drugim człowiekiem. Jednak w opozycji do tego nastroju znaleźć możemy emocjonalne utwory, w których uderza nas tęsknota, zauroczenie, miłość. To, co zdaje się przemijać, jednak zostaje w nas na zawsze, rany, których nawet czas nie może uleczyć.
W trzecim tomiku sokólskiego poety znaleźć możemy nie tylko uniwersalne prawdy, ale również szalenie intymne wyznania. Piękne konstrukcje stylizowane na język dawny, inteligentny humor przeplatany gdzieniegdzie ironią oraz przejmująca wrażliwość to znaki rozpoznawcze autora. Nastrój wierszy sprawia, że chce się na chwilę zatrzymać, aby porozmyślać nad sumą chwil, która złożyła się na nasze życie. Zyskujemy wspaniałą okazję na tajemnicze spotkanie, podczas którego usłyszymy kilka dobrych rad, dowiemy się, jaki wpływ ma na nas odmierzany przez zegary i kalendarze czas, a także dowiemy się co nieco o pewnej znajomości.
Warto wyrwać chwilę Czasowi, aby móc zaczytać się w wersach stanowiących bezapelacyjne zamknięcie poetyckiego tryptyku. Najlepiej zdjąć wtedy zegarek oraz wyłączyć telefon, aby móc w harmonii i spokoju rozpłynąć się „Na łamach Czasu”.
KATARZYNA POLOCZEKZegar
Na poddaszach starej jak świat kamienicy,
Kłęby kurzu, etap dziejów już zardzewiał,
Pajęczyny wspomnień, tkane po próżnicy,
Na komódce z dębu trwa cierpliwy zegar,
Otoczony schyłkiem wiklinowych koszy,
Wyschłych liści, ongi z jesiennego klonu,
Dziki jastrząb, który tylko piórka stroszy,
Zataiwszy własną sztuczność po kryjomu,
Co czas jakiś próchno podłogi zaskrzypi,
Czmychnie mysz ukradkowo do spiżarni,
Omijając rząd pułapek, wszystkie wnyki,
Wśród kuferków opuszczonej rupieciarni,
Suknia ślubna wyda ostatni krzyk mody,
Bo poroże w kącie zrozumie ból, zdradę,
On nie będzie nigdy dostatecznie młody,
By nie umrzeć pod kapotą prześcieradeł,
Ten niezwykły zegareczek kieszonkowy,
Popękanym monumentem jest człowieka,
Odtrąciły go za wcześnie późne wdowy,
A on czas odmierza i na wieczność czeka.List do Czasu
Witajże, co pędzisz wciąż, bezcenny czasie,
W pierwszych słowach, znaczy we wstępie,
Dziękuję ci bardzo za szmer muzyki ptasiej,
I że tą znajomością z tobą wręcz się chełpię.
Cóż mogę napisać? Co u mnie? Po staremu,
Starzeję się zbyt prędko, ale przecież wiesz,
Wspinaczka męcząca, gdy braknie mi tlenu,
Bym bez zabezpieczeń taszczył losów treść,
Których szlakiem z dnia na dzień, pod górę,
Podążam dość odważnie, gubiąc raz po raz,
Mapkę ze wskazówkami, azymut, kierunek,
Idę po omacku — komu w drogę, temu czas.
Zegar cię odmierza niczym tykającą bombę,
Groźba eksplozji, kryjąc się pod twą osłoną,
Trwożnie jawi mi się z ostatecznym sądem,
Nam nie pora róż żałować, kiedy lasy płoną.
W tej korespondencji, co trwa między nami,
Odnoszę wrażenie, żeś ździebko stetryczał,
I szans nie masz żadnych radości pozbawić,
Bowiem szczęśliwi ludzie i tak cię nie liczą.
I z twej winy ominęło mnie kilka wydarzeń,
Masa spotkań przepadła w rytm tłumaczenia,
Że ktoś tam przeprasza i właśnie się zarzekł,
Żebym mu wybaczył, gdyż on ciebie nie ma.
Niektórzy minutniki wpędzają do grobowca,
Wędrują po świecie z harmonijką włóczykija,
Do krain nieznanych, tam gdzie ziemia obca,
Przekonani, że pielgrzymują, aby cię zabijać.
Tymczasem to ty, póki czas, dech odbierasz,
List powoli kończę, ty nieprzerwanie grasuj,
Nawet cię pozdrawiam, lecz raczej nie teraz,
Radzę, zapamiętaj — wszystko jest do czasu!Chwytaj cień
Rodzimy się, wnet mamy świat w garści,
Choć ludziska powtarzają, ciągle ględzą,
Nie możemy być wszak zbytnio dziarscy,
I bieda nam przeszkadza z siostrą nędzą,
Dorastanie przychodzi na drożdżówkach,
A rzekomo dzieci rosną jak na drożdżach,
Nastoletni wiemy, czym jest księżycówka,
I po blady świt doświadcza się jej doznań,
Z perspektywy czasu widzę: dojrzewamy,
W cieniu gwiazd dojrzałość nic niewarta,
Bo śledzimy schematyczne swe biogramy,
Nie żyć wcale, jeśli już, to raz na kwartał,
Ty nie planuj jutra, nie rób nic na wczoraj,
Nie czekaj też pory, że nadejdzie przełom,
Chwytaj dzień? Bzdura, bo i czasu zmora,
Nawet to, co mówię, z wiatrem przeminęło.Krzyż
Nigdy nie dawałaś mi pozłacanych rad,
Lecz wskazówek mnóstwo i wytyczne,
Mówiłaś, że jestem Tobie niczym skarb,
Nie negując mej natury ekscentrycznej,
Gdy padałem, zawsze pomagałaś wstać,
Choć w upadkach tych były też bolesne,
Nie zdziwiło Cię, że wielbię zimą szadź,
I że całe życie jam dorosłym dzieckiem,
Tak nam upływał sekundami każdy rok,
Sprawdziany los nakazał różne zdawać,
Kiedy nadciągając nad mą duszę zmrok,
Jaśniał gwiazdami, aby mnie spowiadać,
Kuchenny zapach, przy nim czekasz Ty,
Z obiadem, który kubki smakowe tłukł,
Wokoło czerwiec rozsiewał wonne bzy,
Nie kosztowałem nigdzie lepszych zup,
Nie zapomnę, mateczko, żadnych chwil,
Bo razem z Tobą, ja podążałem wzwyż,
I bieg czasu nas znakiem krzyża chrzcił,
Pozwól mi, proszę, poniosę Twój krzyż.Przystanie
Białystok, poranek jeszcze lekko ziewał,
Kiedym zamyślony zmierzał na autobus,
Chłonąc deszczu krople niczym orchidea,
Zadaszonej szklarni, co przecieka znowuż,
A kobieta na przystanku karmiła gołębie,
Które spowszedniałych żądały okruszyn,
Widać było radość jak studzienną głębię,
Obok stanąłem, kiedy świat się wzruszył,
Podróż trwała krótko, bo ledwo godzinę,
Lecz tak oglądając mknące drzewostany,
Wspominałem czasy, zakrapiane winem,
Wiersz swój dawny, na kolanie bazgrany,
Dotarłszy do celu, do rodzinnego domu,
Ujrzałem tu matulę przy starej maszynie,
Wyszywała z płócien, nie sobie, nikomu,
Wszak z iskierką w oku oddana tkaninie,
Każdego przystań, bezpieczna u brzegu,
Gdzie traci wartość nieschwycony czas,
Gorejące noce latem, zimą płatki śniegu,
Aż po księżyc, który już nade mną zgasł.Tygodnik
Znowu budzisz się, wszak poniedziałek,
Patrząc w lustro, nie masz sił do żartów,
Cedząc bluzgi, wciąż przeklinasz, stale:
O, do diaska! Nienawidzę poniedziałków!
Dzień wydłuża się, szef trzepie ozorem,
I puszczając oczko do kadrowej — Jolki,
Je otwierasz, w mgnieniu oka — wtorek,
Zaś ty nadal swoje: Po co komu wtorki?
Nic nie dzieje się, bo już przyszła środa,
Plama na krawacie, cóż za cierpień trud,
Bilans na wczoraj, w oknie niepogoda,
Wycisnęły z ciebie: Zguba dla tych śród!
A żona ględzi, ty masz dosyć zmartwień,
I kiwając głową, pragniesz do kochanki,
Musisz przecież jakoś przetrwać czwartek,
Pod nosem rzucasz: Trącał pies te czwartki!
Weekend tuż i tuż, oto nadszedł — piątek,
Marzysz o relaksie, zakończeniu wątku,
Acz wszystko w tobie karleje, jest wątłe,
Drzesz się wniebogłosy: ty, żałosny piątku!
Rano wstaniesz, gdyż odpoczniesz potem,
I przy dzieciach tyle jest domowych robót,
Wieczór z wolna nastał — o, uczcisz sobotę,
Z miejsca odzew: nie lubię wolnych sobót!
Bo miło wśród znajomych czas wybielać,
Teklę strzelić i gaworzyć, ot tak siedzieć,
Wnet się złapać na tym, że to już niedziela:
Niech mnie ręka boska broni od tych niedziel!
Człek narzekać lubi w każdy dzień tygodnia,
Ginie szybko w swoich przekleństw widzie,
Ja coś rzeknę: płonie w nas, ludzie, pochodnia,
Pamiętajcie, że to minął tylko tydzień.