- promocja
- W empik go
Na obcej ziemi. Czas pokuty - ebook
Na obcej ziemi. Czas pokuty - ebook
Poruszająca historia ludzi, którzy muszą zacząć budować swoje życie w zupełnie nowym, nieznanym im miejscu.
Po opuszczeniu Wołynia, Wissarion, Nadia, Marcel i Marta z bratem przyjeżdżają do Wrocławia, by rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu. Na miejscu czują się rozczarowani, ponieważ wszystko wygląda zupełnie inaczej niż przedstawiała to radziecka prasa. Dla Lemańskiego i jego przyjaciół powojenny rozgardiasz to dobry moment na zarobienie dużych pieniędzy, dla Andrzeja i jego rodziny to ciężka próba zmiany swojego życia a nawet wartości, którymi się dotychczas kierowali. Obraz Ziem Odzyskanych, ponura epoka stalinizmu w której bohaterowie powieści muszą się odnaleźć, by przetrwać.
Joanna Jax kolejny raz udowadnia, że jest mistrzynią w osadzaniu opowieści w historycznych realiach.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-83292-25-0 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Okolice Kudowy, 1948
Cisza. Złowroga, zwiastująca nadejście najgorszego...
Wissarion czuł się tak, jakby znalazł się pomiędzy życiem a śmiercią. Nawet nie próbował się zastanawiać nad rozwiązaniem tej sytuacji. Znaleźli się z Nadią w pułapce, z której nie było wyjścia. Kolejny raz ją zawiódł, a sam za chwilę umrze. Może nie od razu, ale na pewno do tego dojdzie, i to bardzo szybko. Być może Maksim zechce najpierw poznęcać się nad nim, jednak jego dni były policzone. Nigdy nie znalazł się w podobnej sytuacji. Czy teraz powinien w błyskawicznym tempie przypomnieć sobie całe swoje życie albo wszystkie złe uczynki, których się dopuścił? A może wpaść w panikę, płakać, żebrać o litość, prosić o łaskę? Nie wiedział tego, bo miał w głowie pustkę. Patrzył na przerażoną twarz Nadeńki i powtarzał w duchu: „Przepraszam, przepraszam...”. Kiedyś, dawno temu, uratował jej życie, a teraz? Znowu odda ją w łapy człowieka, którego nigdy nie kochała i który pewnego dnia zrobił z niej swoją niewolnicę. A jego Oleńka? Ona wyjdzie z tego bez szwanku. Dla niej ojcem był Fiodorow, po obcym mężczyźnie nawet nie zapłacze. Śmierć Wissariona Zinowjewa rozwiązałaby wszystkie problemy. Jego również.
Ta cisza go dobijała. Maksim zadał pytanie Nadii, a ono wciąż pozostawało bez odpowiedzi. Jednak wisiało w powietrzu i dudniło w uszach wszystkich obecnych osób. Kobieta milczała i nawet nie patrzyła na męża, ale na Wiszę. W kiepskim świetle reflektorów samochodowych nie był w stanie dostrzec, czy przygląda się mu z wyrzutem, z miłością, a może z żalem, że kolejny raz ją zawiódł.
Żołnierze z pepeszami czekali jedynie na rozkaz Maksima, ale i on nic nie mówił, jakby chciał się zabawić ich strachem. Najpewniej to miała być nagroda za nadwątlone ego. Wielki pułkownik, postrach Dolnego Śląska, dzierżący ogromną władzę i mający do dyspozycji cały aparat represji, łącznie z osobistą ochroną, został wywiedziony w pole przez żołnierza UPA i własną żonę. To musiała być gorzka pigułka.
Skrzypienie drzwi auta zabrzmiało jak zgrzyt otwieranych wrót piekielnych. Po chwili usłyszał radosny głos córki:
– Tatuś?
Dziewczynka podbiegła do Maksima, a ten wziął ją na ręce i mocno uścisnął. Odwrócił głowę w kierunku towarzyszących mu mężczyzn i nakazał, żeby opuścili broń. Wissarion mógłby w tym momencie uciec i mieć nadzieję, że umknie tym zbirom, ale był przekonany, iż Fiodorow nie zagrał w ciemno. Zapewne w którymś z gazików znajdowała się radiostacja, w pobliżu zaś cały pluton żołnierzy KBW, którzy tylko czekali na rozkaz pułkownika. A nawet jeśli się mylił i Maksim przybył tu tylko z najbliższymi współpracownikami, nie mógł zachować się jak tchórz i zostawić Nadii. Musiał wytrwać przy niej do samego końca. Chciał, żeby wiedziała, iż gotów jest oddać za nią życie.
– Co się stało, tatusiu? – zapytała zaspanym głosem Oleńka.
– Samochód się zepsuł – oświadczył beztrosko Maksim, chociaż głos lekko mu drżał. – I dlatego przybyłem z pomocą.
– To pójdziesz z nami na wycieczkę. I na lody – szczebiotała i wciąż wtulała się w ramiona Fiodorowa.
Wisza miał ochotę rzucić się na niego i siłą wyrwać mu dziecko z objęć. Tylko co by mu to dało, jeśli jego córka kochała tego człowieka, a Zinowjew był dla niej kimś obcym?
– Czekałem na was. – Pułkownik uśmiechnął się do małej.
– I co teraz? Naprawisz samochód?
– Spróbuję, skarbie. Ale jest noc, a ty jesteś bardzo zmęczona. Ci mili żołnierze zawiozą cię do takiego ładnego domku i położysz się do wygodnego łóżka, a my zajmiemy się samochodem.
Maksim Fiodorow trochę się jąkał, ale starał się nadrabiać swoje zakłopotanie czułymi gestami. Zapewne robił wszystko, aby Oleńka nie wpadła w panikę, patrząc na tę scenę. Prawdę mówiąc, Wisza był mu za to bardzo wdzięczny. Nie chciał, aby jego córka była świadkiem krwawej jatki.
– A mama? Pojedzie z nami?
– My z mamusią przyjedziemy niedługo. Musimy zabrać bagaże, na wypadek gdyby ten popsuty samochód nie dał się naprawić.
– Dobrze, tato – odparła spokojnie Oleńka, przyzwyczajona do obecności funkcjonariuszy w swoim życiu. Zapewne byli dla niej bardzo mili i traktowali ją jak księżniczkę, nie chcąc narażać się na gniew Fiodorowa.
A jednak Wissarion nie wytrzymał, gdy jakiś obcy mężczyzna wziął dziewczynkę na ręce i zaczął podążać do jednego z gazików. Maksim zagrodził mu drogę.
– Stój, do cholery! – syknął mu do ucha. – Oszczędź dzieciakowi tego ponurego spektaklu.
Nie próbował ominąć Fiodorowa, gdyż ten miał słuszność – cokolwiek się stanie za chwilę, jego córka nie powinna tego oglądać. Oleńka podarowała mu kilka minut życia i mógł chociaż na nią popatrzeć, zanim odejdzie do innego świata.
– Mogę się z nią pożegnać? – zapytał, zdesperowany, równie cicho.
– Nie! – warknął Maksim. – Nie mieszaj jej w głowie. Dla jej dobra. I nie chcę żadnych cyrków przy moich żołnierzach.
Zacisnął usta i przymknął powieki. Miał ochotę rozpłakać się jak dziecko, ale nie chciał, żeby Maksim oglądał go załamanego i pokonanego. Jeśli miał za chwilę zginąć, powinien umrzeć z godnością. Przez chwilę stał w milczeniu naprzeciwko pułkownika i dwóch uzbrojonych w pistolety maszynowe mężczyzn. Nawet teraz byli z Nadią bez szans.
Gdy samochód wraz z Oleńką zniknął im z oczu, już nic nie powstrzymywało Maksima, by wydać rozkaz i pozbyć się na zawsze swojego największego konkurenta. Nadia będzie musiała w końcu pogodzić się z jego śmiercią i nikt już nie będzie stał Fiodorowowi na drodze do serca ukochanej.
Pozostali na miejscu żołnierze ponownie podnieśli broń i wycelowali, tym razem tylko w niego. Wissarion otworzył oczy i patrzył tępo w dwa świetlne punkciki, które z każdą chwilą coraz bardziej się od nich oddalały. I wtedy usłyszał głos Nadii.
– Zrobię to, zrobię... – wydukała, tym razem wbijając wzrok w swojego męża.
Popatrzył na nią i przeraził się tym, co ujrzał. Wykorzystując zamieszanie, kobieta wyciągnęła z kieszeni pistolet, który Wisza dał jej po drodze, i przyłożyła pod swoją brodę.
– Nadeńko, nie! – krzyknął spanikowany.
Nawet nie odwróciła wzroku w jego stronę, tylko wciąż patrzyła na Maksima swoimi ogromnymi oczami, pełnymi przeraźliwego smutku. Teraz w końcu zobaczył, że w spojrzeniu Nadii nie ma ani złości, ani żalu, ale autentyczna rozpacz.
Fiodorow był równie przerażony, co Wissarion. Chciał do niej podejść, ale wrzasnęła:
– Nie podchodź, Maksimie! Zabiję się, rozumiesz? Nigdy więcej mnie nie zobaczysz, nie usłyszysz i nie dotkniesz... Przysięgam, zrobię to!
– Nadeńko, błagam, odłóż broń – poprosił ciepło, a potem powiedział do stojących w pobliżu żołnierzy: – Opuśćcie broń! Natychmiast!
Widział, że trzyma palec na spuście. Patrzył z przerażeniem, jak trzęsą się jej ręce i obawiał, że Nadia może wystrzelić zupełnie niechcący. Teraz jej oczy były pełne szaleństwa. Naprawdę była gotowa to zrobić.
– Pozwól mu odejść, Maksimie! Słyszysz? Pozwól, żeby zabrał samochód i odjechał stąd. Jeśli on umrze, umrę wraz z nim. Słyszysz?! – Zaczęła łkać.
Wisza wiedział, że Nadia nie blefuje. I chyba Maksim również to zrozumiał, bo powiedział:
– Dobrze. Tylko błagam, nie rób głupstw. Córka na nas czeka. Jesteśmy teraz jej rodzicami, musimy się nią zaopiekować. Nie możesz naszej Oleńki zostawić samej. – Fiodorow próbował zagrać najmocniejszą kartą.
– Nie podchodź, Maksimie! I pozwól mu odjechać! Do granicy jest blisko, Wissarion za kilka godzin będzie już po tamtej stronie...
Nadia bełkotała, ale Zinowjew miał wrażenie, że zdołała przemyśleć tę parszywą sytuację i była w tej chwili zdeterminowana, by uratować życie ukochanego. Cóż z tego, jeśli on nie chciał uciekać bez niej. Przyrzekł, że już nigdy jej nie zostawi, a jeśli rzeczywiście Fiodorow dotrzyma słowa i pozwoli mu odejść, a potem przedostać się do Czechosłowacji, nie będzie mógł już powrócić do Polski. Chyba tylko po to, by skończyć swój żywot w celi albo pod ścianą straceń. Pogodził się z faktem, iż musi umrzeć, ale obawiał się, że zanim to nastąpi i dojdzie do procesu, funkcjonariusze UB zamienią jego życie w pasmo bólu, cierpienia i psychicznych katuszy. Wolałby już, żeby Maksim to zrobił jednym strzałem.
– Wsiadaj do samochodu! – syknął do niego pułkownik. – I odjedź.
– Nie – odpowiedział stanowczo.
– Wynoś się stąd, człowieku, jeśli nie chcesz zobaczyć tu za chwilę trupa Nadii! Pragniesz unieszczęśliwić swoją córkę? Już jedną matkę przez ciebie straciła, masz ochotę zrobić to kolejny raz i pozbawić jej najważniejszej kobiety w życiu? – Fiodorow był naprawdę wściekły, a jednocześnie przerażony, że za chwilę może się stać coś nieodwracalnego.
Nie miał wyboru. Był także przekonany, że gdy tylko kryzys minie i Maksim odbierze broń Nadeńce, nakaże, by jego podkomendni dopadli Wissariona i wszystkich innych, którzy zamierzali tej nocy przedostać się przez granicę. Przecież Nadia i tak się nie dowie, czy zginął, czy uciekł. Ale może lepiej byłoby, gdyby żywiła się irracjonalną nadzieją, że on gdzieś jest i może jeszcze się kiedyś spotkają?
Wsiadł do furgonetki, drżącymi dłońmi przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył przed siebie. Nie mógł zrozumieć, jak mogło do tego dojść. Owszem, istniało ryzyko, że wpadną w łapy pograniczników, ale Fiodorow czekał na nich, jakby doskonale wiedział, co kombinują. Musiał się orientować, że zaplanowali ucieczkę w dniu otwarcia wystawy i przyjazdu Bieruta. Jednak pierwotny termin imprezy został przesunięty o niemal tydzień. Nikt ze znajomych Nadii, którzy byli wtajemniczeni w ich plan, nie mieli pojęcia, czy para zmieniła datę wyjazdu, czy też nie.
A potem coś przyszło mu do głowy... Może raczej ktoś – jego brat. Zatrzymali go, a potem wypuścili, jak gdyby nigdy nic. Czy naprawdę to było działanie prewencyjne i sprawdzenie, czy podziemie ukraińskie czegoś nie szykuje podczas otwarcia wystawy, czy młody Zinowjew zaoferował w zamian za wolność coś, czego Fiodorow nie mógł zignorować?
Ktoś musiał ich wydać. I była tylko jedna osoba, która mogła to zrobić – Stiepan. Nikt inny nie miałby w tym żadnego interesu, ale dla młodego Zinowjewa była to walka o życie. I wybór pomiędzy śmiercią swoją a Wissariona. A może liczył, że Maksim z wdzięczności daruje życie również jego bratu? Czy zazwyczaj nieufny Stiepan naprawdę dałby się na to nabrać? Każdy żołnierz UPA wiedział, jak to się odbywało. Funkcjonariusze obiecywali złote góry w zamian za informacje, a gdy już dostali to, czego chcieli, mieli w nosie swoje deklaracje. Słyszał, że jeden z ich kompanów, funkcyjny w Służbie Bezpieczeństwa OUN-u, sprzedał ponad stu czterdziestu swoich kolegów, po czym i tak go aresztowano, a podczas procesu skazano na karę śmierci.
Było coś jeszcze... Takie zachowanie cholernie nie pasowało do jego braciszka. Może gdyby go torturowano, pękłby, ale nic nie wskazywało na to, by doznał w areszcie jakichś strasznych krzywd. Może dręczono go psychicznie albo oberwał kilka razy, jednak nie wyglądał na człowieka przeżywającego potworne męki, które zwykli zadawać członkom UPA funkcjonariusze UB. Zapewne dla zwykłych ludzi, którzy nigdy nie walczyli w partyzantce, takie kilkudniowe zatrzymanie w areszcie byłoby paskudnym doświadczeniem, ale nie dla człowieka pokroju Stiepana. Nawet gdy NKWD deptało im po piętach i stało się jasne, że dni UPA są policzone, nie składał broni i walczył w Bieszczadach, dopóki nie został ciężko ranny podczas dokonywania wraz ze swoimi kompanami zamachu na Karola Świerczewskiego...
Nikt nie jechał za Wissarionem przez następne dziesięć kilometrów, a on nie miał pojęcia, co powinien teraz zrobić. Szukać córki? Spróbować się dostać do punktu zbornego, skąd ich grupa miała wyruszyć przez zieloną granicę do Czechosłowacji i udać się tam wraz z nimi? A może zgłosić się na najbliższy posterunek milicji i oznajmić, że musi się pilnie skontaktować z Centralnym Komitetem Pomocy we Wrocławiu albo Referatem Pracy w Państwowym Urzędzie Repatriacyjnym?
Nic nie wskazywało na to, by ciągnął za sobą ogon. Zatem Fiodorow dotrzymał słowa, licząc na to, że jego ucieczka na Zachód skutecznie odizoluje go od Nadii i Oleńki, niemal jak jego śmierć. W końcu doszedł do wniosku, że martwy na pewno nie pomoże Nadii. Nigdy też nie będzie miał szansy, by chociaż z daleka popatrzyć na swoje dziecko i sprawdzić, czy nie dzieje się mu jakaś krzywda.
Rozejrzał się dookoła. Zbliżał się do miasta, więc za chwilę powinien skręcić w leśny dukt prowadzący do jednej z wiosek, a potem pozostawić w niej auto i ruszyć pieszo do oddalonej o kilka kilometrów od osady chałupy, w której czekali na niego inni uciekinierzy: Stiepan, Klarysa i Danyło. Przed świtem zamierzali wyruszyć do punktu, w którym spotkają się z pozostałymi zbiegami.
Nie chciał jednak pokazywać się samochodem w wiosce. Był przekonany, że jej mieszkańcy na pewno zauważą stojący w pobliżu ich domostw pusty pojazd i zgłoszą to na milicję, poczęstowawszy się znajdującymi się na pace dobrami. Porzucił więc auto nieopodal głównej drogi, niemal przy rogatkach miasta, ponieważ uznał, że najciemniej bywa pod latarnią. Nie pozostawił go jednak w widocznym miejscu, na poboczu szosy, ale w małym zagajniku znajdującym się tuż przy niej.
Wyjął ze skrytki pistolet, wziął plecak z prowiantem i pieniędzmi, po czym wysiadł z auta i ruszył w kierunku osady. Wciąż oglądał się za siebie, ale nie zauważył niczego niepokojącego. Nie słyszał odgłosu silników samochodowych ani też nie widział świetlnych punkcików latarek. Dotarł do pierwszych zabudowań, gdy już zaczęło świtać. Od razu, gdy się pojawił w pobliżu domostw, rozległo się szczekanie psów. Na wypadek gdyby były spuszczone z łańcucha, podniósł z ziemi drąg i ruszył dalej. Za ostatnią chałupą skręcił na leśną ścieżkę, wiodącą na dość strome wzgórze. Maczuga, która miała ochronić go przed zwierzyną, zaczęła mu ciążyć, bo w pewnej chwili wąska dróżka zrobiła się niemal pionowa. Nie miał pojęcia, jak szedłby po niej z Oleńką na plecach. Wyrzucił kij i, dysząc jak parowóz, ruszył dalej.
Nie wiedział, jak długo maszerował, gdy w końcu zobaczył skrytą pomiędzy drzewami chatę. Miał nadzieję, że dobrze trafił i znajdzie w nieco zdewastowanym domostwie swoją grupę. A przede wszystkim brata.
Czuł, że pot spływał mu po plecach i twarzy. Nie było gorąco, w lesie panował przyjemny chłód, ale odwykł już od długich i wyczerpujących marszrut. Kiedy należał do sotni i przemierzali codziennie ogromne połacie, uciekając przed Istriebitielnymi Batalionami, taka przechadzka nie byłaby niczym męczącym, ale ostatnio spędzał czas głównie w samochodzie.
Drzwi chałupy zaskrzypiały i w progu stanął Stiepan. Przeciągnął się, ziewnął, a potem wysupłał z kieszeni spodni paczkę papierosów i wyciągnął z niej jednego. Nie zdążył już wyjąć zapałek, bo Wisza zaatakował go jak rozjuszone zwierzę swoją ofiarę.
– Ty pierdolony zdrajco! – krzyknął i powalił go na ziemię.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------