- W empik go
Na ostrowie rzeki - ebook
Na ostrowie rzeki - ebook
Na ostrowie rzeki — tomik kilkudziesięciu wierszy Jarka Zawadzkiego. Nie tylko gęsie, lecz i wieczne pióra Zawieruszyły się w zaułkach czasu, A pozbawiona clou literatura Śpi na obrzeżach dantejskiego lasu; Na sam jej widok biesom cierpnie skóra. Nie mając mapy nawet czy kompasu, Wspina się jednak po stokach Parnasu Gromadka starców i młodzieży, która Pamięta jeszcze melodie i rymy, Jakich w dolinach więcej nie słyszymy, Gdyż nie istnieje na tej ziemi siła, Co by choć jedną muzę nam wskrzesiła.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-957862-5-9 |
Rozmiar pliku: | 5,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zawieruszyły się w zaułkach czasu,
A pozbawiona clou literatura
Śpi na obrzeżach dantejskiego lasu;
Na sam jej widok biesom cierpnie skóra.
Nie mając mapy nawet czy kompasu,
Wspina się jednak po stokach Parnasu
Gromadka starców i młodzieży, która
Pamięta jeszcze melodie i rymy,
Jakich w dolinach więcej nie słyszymy,
Gdyż nie istnieje na tej ziemi siła,
Co by choć jedną muzę nam wskrzesiła.
Jarek Zawadzki
[email protected]
Gliwice, 2 września 2022HOMO POLITICUS
Spotkałem ludzi, jakich nie spotyka
Zwykły bywalec szarego chodnika,
Lecz dojść nie dali mi nawet do słowa —
Długo nie trwała więc nasza rozmowa,
Choć zdało mi się, że szeptem po chwili
Coś między sobą beze mnie mówili,
Jakby wiedzieli, kim jestem, co robię,
I nie chwalili tego wcale sobie.
Nie byłem od nich, a jednak za nimi
Szedłem, jak idą za księdzem pielgrzymi:
Zstąpić musiałem w dantejskie czeluści,
Z których mnie licho żadne nie wypuści.
PAJĄK
Dzisiaj nad ranem odwiedził mnie pająk.
Nie spojrzał na mnie ani jednym okiem,
jakbym nie istniał, i poszedł przed siebie
dalej po ścianie pająkowym krokiem.
Gość nieproszony, persona non grata,
intruz natrętny! Co to za maniery,
żeby do kogoś wchodzić bez pytania!
Choć z drugiej strony, jeśli mam być szczery,
to pająk nie jest taki straszny w sumie:
nie lata jak ta mucha koło nosa
ani nie brzęczy bez przerwy jak komar
Czy, jeszcze gorzej, szerszeń albo osa;
i do jedzenia nie włazi jak mrówki.
Sam się zaprosił, więc na gospodarza
(żywiąc się tylko we własnym zakresie)
wcale nie liczy i nawet nie zważa.
RYBY
Now, is it not a shame
To see ye thus — not very, very sad?
Perhaps ye are too happy to be glad.
John Keats
I czy to nie szkoda,
Że w takim teraz smutku wam upływa życie?
Może wy zbyt szczęśliwi, że się nie cieszycie.
Mieszkał nad rzeką i codziennie rano
Jadł na śniadanie rybę ze śmietaną,
Którą dzień wcześniej sobie złowił świeżą,
Wiedząc, że ryby długo nie poleżą.
Nie brakowało mu również nabiału,
Bo krowa w polu się pasła pomału.
Miał więc śmietanę i mleko, i masło;
I wielkie szczęście — zanim szczęście zgasło.
Dzień był pogodny, jak to zwykle wiosną,
Gdy leżał sobie spokojnie pod sosną,
Patrząc na chmurki sunące po niebie
Wolno, jak babcie na wiejskim pogrzebie.
Ptaszki śpiewały wesoło aż miło:
Widać im dobrze na tym świecie było,
Jak człowiekowi, który spoczął sobie
Bez trosk i zmartwień w cichym, chłodnym grobie.
Z daleka słyszał czasem dochodzące
Niczym z zaświatów ryczenie na łące:
To jego krowa muczała co chwilę,
Żeby odpędzić natrętne motyle,
Które tam kwiatów szukały bez przerwy,
Działając starej krasuli na nerwy.
Ojca nie poznał; kiedy się na świecie
Berbeć pojawił, to ojciec, no wiecie,
Miał swoje sprawy — tak go coś zajęło,
Że nie zobaczył, jakie spłodził dzieło,
Więc biednej matce przypadło w udziale
Samej wychować małego mądralę.
Dziś wszyscy we wsi bez trudu dostrzegą,
Że wychowała matka syna swego.
Chłopak pogodny, zdarzało się czasem,
Że tym i owym dawał w nos pod lasem,
Gdy go wkurzyli — a mocne miał ciosy,
Więc się łamały nieraz we wsi nosy.
Psa kiedyś chował, lecz rasy nie powiem:
Nie znam się wcale na psich rasach bowiem.
Bardzo go kochał albo ją, być może,
Bo płci zwierzaka nie pamiętam. Boże,
Co za różnica! Jeden pies i tyle.
Nad czymś ciekawszym się raczej pochylę,
Żeby wam zabić, jak przystało, nudę.
Płci roztrząsanie zda się psu na budę.
Lubił spacery ze swym czworonogiem,
Najlepszym ponoć w świecie kardiologiem.
Pies aportować się uczył jak trzeba
I komend słuchać: siad! do nogi! gleba!
Bierz go! nie szczekaj! Nie było ni chwili,
Której by chętnie z sobą nie spędzili.
Lecz dnia pewnego, jak to czasem bywa,
Umarła psina taka niegdyś żywa,
Co bowiem żyje, to kiedyś umiera,
Chyba że w pieśni niczym u Homera
Żyć będzie wiecznie, póki gra muzyka
I nie zaginie znajomość języka.