- promocja
Na pokładzie Błyskawicy - ebook
Na pokładzie Błyskawicy - ebook
Barwna historia słynnego polskiego niszczyciela, wprowadzonego do służby w Marynarce Wojennej w 1937 roku, który uczestniczył w działaniach II wojny światowej od pierwszych do ostatnich dni walk w Europie, operując na Atlantyku, Morzu Północnym i Morzu Śródziemnym. Brał udział między innymi w kampanii norweskiej i ewakuacji Dunkierki, bitwie o Atlantyk, operacjach „Torch” i „Overlord” oraz bitwie pod Ushant. Działalność operacyjną u boku aliantów zakończył udziałem w operacji „Deadlight”.
Ten kolejny tomik z reaktywowanego legendarnego cyklu wydawniczego wydawnictwa Bellona przybliża czytelnikowi dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii; przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-17782-6 |
Rozmiar pliku: | 1 020 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kmdr por. Kazimierz Kodrębski sprawnie wspiął się na szeroki, przestronny pomost bojowy. Od półtora roku dowodził tym okrętem, natychmiast więc ocenił, że pozostające w zasięgu wzroku stanowiska bojowe i manewrowe obsadzone zostały szybko i bez zarzutu. Niemałe znaczenie w utrzymywaniu wysokiej sprawności załogi miał stan alarmowy floty, trwający od kilku miesięcy.
Na dziób wybiegli marynarze. Ich zgrabne sylwetki w białych, wygodnych drelichach i czapeczkach kontrastowały z szarością farby bojowej, pokrywającej okręt. Stanęli w rozkroku z rękoma założonymi do tyłu i zamarli w oczekiwaniu na komendy.
Z ogromnej, lśniącej miedzią jak trąba rury głosowej rozległ się energiczny głos zastępcy dowódcy okrętu:
– Pomost!
– Tak?! – spytał Kodrębski i nachylił się do wylotu, by lepiej słyszeć.
– Melduję obsadzenie wszystkich stanowisk w alarmie manewrowym! Jednostka gotowa do wykonania zadań!
Kmdr por. Kodrębski pomyślał, że musi wziąć się w garść. Gdy przeżywa takie jak dziś wzruszenia, zaczyna go boleć żołądek. Wrzody.
Na pomoście znalazł się po chwili dowódca dywizjonu niszczycieli, kmdr por. dypl. Roman Stankiewicz.
– „Grom”, „Burza”? – spytał bezosobowo, cedząc wyrazy.
– Zgodnie z rozkazem, panie komandorze – zameldował Kodrębski. – Możemy ruszać!
Stankiewicz oparł się o burtę i zastygł w ponurym zamyśleniu. Jakby w przeczuciu tego, co za kilka minut miało nastąpić, na okręcie zapadła idealna cisza. Jedynie kadłub „Błyskawicy” drżał lekko, kryjąc w swych czeluściach grające już maszyny o niebagatelnej mocy 54 000 KM.
Dowódca dywizjonu wyprostował się. Jak zwykle dokładny i regulaminowy, rzucił:
– Proszę wykonywać!
Na rei „Błyskawicy”, flagowego okrętu dywizjonu niszczycieli, wykwitły barwne sygnały. Po krótkiej chwili sąsiednie jednostki potwierdziły rozkaz.
– Podnieść kotwicę!
Zagrzechotał wybierany łańcuch kotwiczny. Poszczególne jego ogniwa miarowo uderzały o kabestan. Wreszcie zameldowano z dziobu, że kotwica jest już w pionie, a więc puściła dno.
Zadźwięczał telegraf maszynowy. Kadłub „Błyskawicy” zadrżał, a z jej wysokiego komina wydostał się grzyb ciemnego dymu.
Okręty, rozkręcając się wolno, poczęły formować szyk torowy. Na czele ustawiła się „Błyskawica”, niosąc na rei łopoczący proporzec dowódcy dywizjonu, w jej ślad torowy wchodził bliźniak „Grom” pod dowództwem kmdr. por. Aleksandra Hulewicza i wreszcie nieco starszy niszczyciel „Burza”, dowodzony przez kmdr. ppor. Stanisława Nahorskiego.
Szybkość zespołu zwiększała się coraz bardziej, osiągając 23 węzły. W rażącym blasku popołudniowego słońca pchający przed dziobami białe kołnierze wody dywizjon wyglądał, jakby ruszał do ataku. Kłęby gęstego dymu kładły się na wodzie. Ustalono odległość między okrętami, wynoszącą 3 kable.
Ppor. mar. Antoni Tyc, nawigator „Błyskawicy”, podał kurs zespołu. Wykreślona na mapie poglądowej cienka kreska zaczynała swój bieg z redy oksywskiego portu wojennego, przecinała Zatokę Gdańską, niewielkim łukiem omijała cypel Półwyspu Helskiego i z kolei zwracała się na północ, by wreszcie energicznie zakrzywić się ku wyspie Öland. Otaczała ją z północnej strony, wbijała się w Sund i Kattegat, zaś nad Półwyspem Jutlandzkim podążała wielką, otwartą przestrzenią Morza Północnego na zachód, kończąc się w szkockiej zatoce Firth of Forth.
Dokładną trasę przejścia dywizjonu wykreślił Tyc jeszcze przed południem na rozkaz dowódcy okrętu. Otrzymał również polecenie utrzymania tego – przynajmniej na razie – w całkowitej tajemnicy.
Na rufie „Błyskawicy” zebrało się grono marynarzy, którzy spoglądali na oddalający się brzeg. Widzieli górującą nad Gdańskiem masywną wieżę kościoła Najświętszej Marii Panny, nieco bliżej zabudowania Sopotu z wysuniętym nad brzeg gmachem Grand Hotelu, w prawo zaś od tego redłowskie skarpy, wysokie dźwigi młodziutkiego gdyńskiego portu i oksywskie wzgórza. Nie przeczuwali nawet, że niektórzy z nich widzą ten malowniczy ojczysty brzeg po raz ostatni.
Okręty szły równym szykiem torowym. Tuż za „Błyskawicą” ciął wodę niszczyciel „Grom”. Obydwie jednostki, w marszu prezentujące się wspaniale, były w owym czasie najbardziej nowoczesnymi niszczycielami na Bałtyku, a i w skali światowej mało było im równych. Obydwie wykonała angielska stocznia John Samuel White w Cowes na wyspie Wight. Zbudowane 2 lata przed wojną, charakteryzowały się znakomitymi parametrami. Przy długości 114 m, szerokości 11,3 m, zanurzeniu 3,3 m i wyporności bojowej 2144 ton szybkość okrętów wahała się w granicach 39 węzłów! Uzbrojenie tych niszczycieli składało się z 7 dział kalibru 120 mm, 2 podwójnych dział przeciwlotniczych 40 mm, 4 podwójnie sprzężonych najcięższych karabinów maszynowych, 2 potrójnych 550 mm wyrzutni torpedowych oraz wyrzutni i miotaczy bomb głębinowych.
Sunąca na końcu szyku „Burza” była nieco starsza. Zbudowana została – podobnie jak i niszczyciel „Wicher” – we francuskiej stoczni Chantiers Navals Française w Blainville koło Caen. Była o 7 m krótsza od jednostek czołowych, przy mniejszej też wyporności osiągała prędkość 33 węzłów. Niosła 4 działa 130 mm,
2 działa przeciwlotnicze 40 mm, 2 podwójne najcięższe karabiny maszynowe, 2 potrójne 550-milimctrowe wyrzutnie torpedowe oraz wyrzutnie i miotacze bomb głębinowych. Załoga każdego z niszczycieli liczyła 190 ludzi.
Z lewej burty przesunął się żółty cypel Helu. Dla ludzi w mundurach marynarki wojennej był to raczej „Rejon Umocniony Hel”. Okręty parły na północ, regulując szybkości tak, aby słabsza „Burza” nie zarzynała maszyn. Kiedy ląd zniknął za linią horyzontu, „Błyskawica” zmieniła kurs na zachodni, kierując się na Bornholm.
Na pomoście stało kilku oficerów. Wolnych od wacht przyciągnęła tutaj wspaniała, słoneczna pogoda. Rozmawiali właśnie o czymś z ożywieniem, gdy podszedł do nich dowódca okrętu.
– Idziemy do Anglii – powiedział do nich, nie zmieniając barwy głosu.
Kmdr por. Kodrębski zgromadził wszystkich oficerów w mesie. Podobne odprawy zarządzono na pozostałych okrętach. Atmosfera panowała poważna, tym bardziej że zaskoczenie było niemałe. – Nadszedł czas, aby wyjaśnić szczegóły zadania, jakie wykonujemy – zaczął Kodrębski. –
Określone ono zostało kryptonimem „Pekin”. Dzisiaj, a mamy, przypominam, trzydziestego sierpnia tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku, o godzinie czternastej minut piętnaście zeszliśmy z kotwicy po poprzednim alarmowym ściągnięciu załogi z lądu. Podobne czynności odbyły się na „Gromie” i „Burzy”, dla których jesteśmy jednostką flagową. Obecnie na rozkaz Kierownictwa Marynarki Wojennej udajemy się do Anglii, aby w razie konfliktu zbrojnego walczyć u boku naszej sojuszniczki, Royal Navy.
Przerwał, a w mesie zapadła gęsta cisza, która przeciągała się, aż wreszcie została przerwana; wśród oficerów zapanowało poruszenie. Choć wcześniej już czuli, że rejs ten różni się od innych, to jednak nie przypuszczali, że definitywnie opuszczają polskie wybrzeże.
– Rozumiem wasze zdenerwowanie – powiedział dowódca okrętu. – Decyzja, zgodnie z którą opuszczamy kraj, jest ze wszech miar słuszna. Wiemy, niestety, że flota niemiecka ma nad nami przewagę. Można więc stwierdzić, że na zamkniętym akwenie Bałtyku i biorąc pod uwagę niewielki wszak skrawek polskiego wybrzeża nasze okręty nie zostałyby skutecznie wykorzystane. Wchodziłoby w rachubę duże prawdopodobieństwo ich szybkiego wyłączenia z walki.
– A „Wicher”? Został przecież w kraju…
– Inne jednostki otrzymały już osobne zadania – zdecydowanie uciął dyskusję dowódca. – Jeśli dojdzie do konfrontacji sił, nasze działanie w obliczu wroga musi być najbardziej właściwe. Sytuacja polityczna w Europie, jak panowie wiecie, jest bardzo napięta, lecz w wypadku konfliktu zbrojnego między Polską a Niemcami nasi zachodni sojusznicy natychmiast ruszą z pomocą. Proszę obecnie udać się do swoich działów bojowych i we właściwy sposób przedstawić sprawę podoficerom i marynarzom.
Niespodziewana i zaskakująca wiadomość natychmiast rozeszła się po okręcie. W pomieszczeniach mieszkalnych i na stanowiskach zawrzało. Wszyscy od dawna spodziewali się zdecydowanych działań ze strony polskiej floty wojennej, ale żeby opuszczać kraj…Marynarze, dowiadując się o założeniach operacji „Pekin”, rozmaicie reagowali. Jedni uważali, że opuszczenie kraju w obliczu niebezpieczeństwa jest zbrodnią i tchórzostwem, drudzy, że jednak u boku marynarki angielskiej nasze okręty będą miały więcej szans na sukcesy bojowe, jeszcze inni twierdzili, że przejście do Anglii zakończy się zwiedzeniem tego kraju i szybkim powrotem do Polski. Wszyscy jednak niepokoili się o losy rodzin i najbliższych, którzy pozostali w ojczyźnie, gotującej się do śmiertelnego boju.
W przestronnym pomieszczeniu marynarskim dyskusje ciągnęły się do późnej nocy. W rozmowach wątki polityczne przeplatały się z osobistymi, oklepane frazesy z plakatów z niejasną rzeczywistością. Ktoś upierał się, że „nie oddamy ani guzika”, inny z sarkazmem odparował, że właśnie…guziki odpadają.
Na pomoście i stanowiskach bojowych wachty pracowały ze zdwojoną czujnością. Po ominięciu szwedzkiej Olandii zespół skierował się do cieśniny Sund. Przed północą znalazł się u wejścia do jej gardzieli.
I wówczas w jednostajny szum maszyn i agregatów prądotwórczych wdarł się ostry warkot sygnału alarmowego. Marynarze, wyćwiczeni podczas ostatnich miesięcy, zwinnie jak koty skoczyli na stanowiska. Przyczyną alarmu było zauważenie po lewej burcie sylwetek jakichś okrętów, których przynależności nie udało się określić.
Pierwszy oficer artylerii, por. mar. Stanisław Hess, sprawdził gotowość podległych stanowisk. Wszystko przebiegało cicho i sprawnie jak na ćwiczeniach. Marynarze, choć podnieceni sytuacją bojową, działali precyzyjnie. Okręt lekko zmienił kurs, artyleria rufowa z wolna naprowadzona została na cel. Rozgorączkowani artylerzyści w skupieniu korygowali dane, oczekując rozkazu do otwarcia ognia…
Komenda jednak nie padła, cel rozpłynął się w ciemności. Odwołanie alarmu pozwoliło wolnej od wachty załodze udać się na spoczynek. Dopiero po wojnie dowiedziano się, jakie to były cele, do których z takim sercem złożyli się artylerzyści. Były to jednostki przygotowanej do ataku Kriegsmarine: krążowniki „Köln” i „Königsberg” oraz niszczyciele. Gdyby już wówczas można było plunąć ogniem…
Okręty wolno, metr po metrze, pokonywały Sund, idąc jej wschodnim torem Flint – Rinne. Łatwiej powiedzieć, trudniej wykonać – tor Sundu pod względem nawigacyjnym należy do najtrudniejszych w Europie. Konieczne jest pedantyczne określenie charakterystyki świateł, będących tutaj jedynymi drogowskazami. Ppor. Tyc, przy pomocy trzech obserwatorów ze stoperami, określał zmiany kursu i momenty wykonywania zwrotów.
Noc przebiegła spokojnie, choć nerwy ludzi pracujących na najważniejszych stanowiskach napięte były do granic wytrzymałości. Przecież tego rodzaju zadanie wykonywali po raz pierwszy! Rankiem ostatniego dnia sierpnia otworzyły się przed zespołem polskich niszczycieli szerokie wody Kattegatu. Pomimo jednak większej swobody w manewrowaniu uwaga ludzi nadal musiała być wytężona: gęsta mgła, trwająca przez kilka godzin, nie ułatwiała nawigowania.
Pierwszego września o godzinie 7 rano radiotelegrafista okrętowy „złapał” Warszawę. Drgający wzruszeniem głos spikera podawał komunikat: „Mówi Warszawa i wszystkie rozgłośnie Polskiego Radia. Dziś o godzinie piątej czterdzieści oddziały niemieckie przekroczyły granicę polską, łamiąc pakt o nieagresji. Bombardowano szereg miast. A więc…wojna!”. Wiadomość tę przekazały wszystkie głośniki okrętowe. Wzburzenie załogi rosło. Nakładało się na nie ogromne zmęczenie ludzi i świadomość porzucenia kraju.
– Co będzie dalej? – pytano się nawzajem. – Powinniśmy przecież natychmiast rozpocząć walkę!
W południe pierwszego dnia wojny polskie niszczyciele spotkały się z angielskimi niszczycielami „Wallace” i „Wanderer”. Po zastopowaniu maszyn kmdr Stankiewicz przeszedł łodzią na HMS¹ „Wallace”, z którego wrócił na „Błyskawicę” z oficerem łącznikowym, radiotelegrafistą i sygnalistą.
Późnym popołudniem okręty rzuciły kotwice na redzie portu Leith.
„Pekin” został wykonany.NARESZCIE WALKA
Dotychczasowy rejs w wysokim stopniu angażował ludzi: „jeździli” na stanowiskach wachtowych, nie dosypiali, ich uwaga skierowana była przede wszystkim na złożone obowiązki służbowe. Kiedy jednak odstawiono siłownię okrętową, rzucono prawą kotwicę – był wszak dzień nieparzysty – i odwołano alarm manewrowy, marynarze natychmiast zajęli się najważniejszym: wojną i ich samych w niej udziałem.
Pod adresem dowództwa dywizjonu i okrętu padać poczęły najpierw prośby, a potem już żądania: my chcemy walczyć! Załogi pragnęły jak najspieszniej udać się na Bałtyk, aby tam ogniem swej artylerii wspomóc beznadziejną, krwawą walkę kolegów. Proponowano również natychmiastowe włączenie się do działań tutaj, a konkretnie – brawurowe zaatakowanie leżących nad Morzem Północnym baz niemieckiej floty wojennej. Na razie jednak wyjaśniono załogom, że ich żądania nie są realne.
Po dwóch dniach polskie niszczyciele skierowano do bazy w Rosyth. Dywizjon stanowił jeszcze niepodporządkowaną nikomu jednostkę, nie sprecyzowano jego konkretnych zadań. Oczekiwano momentu, kiedy Wielka Brytania wypowie Niemcom wojnę.
Nastąpiło to 3 września. Wkrótce na „Błyskawicę” przybył przedstawiciel miejscowego dowództwa, powiadamiając o tym doniosłym fakcie komandora Stankiewicza. Marynarze zacierali dłonie:
– No, teraz to już pójdzie szybko!
Szybko na razie wyjechał dowódca dywizjonu do Londynu. Wraz z towarzyszącym mu angielskim oficerem już 4 września znalazł się w okazałym gmachu Admiralicji.
Po niedługim oczekiwaniu wprowadzeni zostali do przestronnego, urządzonego ze smakiem gabinetu z wysokimi oknami. Zapadli w głębokie, obite skórą fotele.
Pierwszy lord Admiralicji, co odpowiada stanowisku ministra marynarki wojennej, Winston Churchill, po ceremonii powitania przystąpił do rzeczy:
– Obydwa nasze kraje są w stanie wojny z Niemcami. Złączeni jesteśmy nie tylko wspólną walką i umowami sojuszniczymi, ale i trwałą przyjaźnią. Polskie okręty, które przybyły do nas pod pańskim kierownictwem, sir, oraz te, które jeszcze ewentualnie przybędą, zachowają wszelkie prawa okrętów polskich z obowiązującymi na nich przepisami. Oczywiście, nie będą działały samodzielnie. – Tu skinął głową w stronę pierwszego lorda morskiego (szefa sztabu morskiego), admirała Dudleya Pounda.
Ten stwierdził:
– Polskie niszczyciele, dowodzone przez pana komandora Stankiewicza, skierowane zostaną do Plymouth. Tam wejdą w skład Zachodniego Obszaru Morskiego, dowodzonego przez kontradmirała Martina Dunbara-Nasmitha, któremu podlegać będą pod względem operacyjnym.
Po krótkiej rozmowie o potrzebach dywizjonu i nastrojach panujących wśród załóg Churchill podniósł się z miejsca, dając tym znak zakończenia spotkania. Stwierdził:
– Wielka Brytania walczyć będzie do końca w sprawie Polski, gdyż sprawa ta jest związana z wolnością narodów świata.
Na razie była to jednak wyłącznie deklaracja.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
BESTSELLERY
- 69,90 zł
- Wydawnictwo: Napoleon VFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: HistoriaNadejście Trzeciej Rzeszy Richarda J. Evansa jest fantastyczną syntezą zawierającą masę wiedzy i wiarygodną i żywą. Evans pokazuje jak gromadzono składniki nazistowskiego triumfu i czego było potrzeba, by ze sobą współgrały...44,99 zł44,99 zł
- 49,00 zł
- EBOOK44,99 zł
- Wydawnictwo: Napoleon VFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: HistoriaOstatni tom oklaskiwanej trylogii Richarda J. Evansa o narodzinach, rozkwicie i upadku nazistowskiego państwa. Wojna Trzeciej Rzeszy opisuje jak Niemcy ruszyły z impetem ku własnej zagładzie, niszcząc po drodze cały kontynent.44,99 złEBOOK44,99 zł