- nowość
Na południe od Rio Grande - ebook
Na południe od Rio Grande - ebook
Doktor Jan i Karol Gordon wyruszają aż do Meksyku. Mapa, wskazująca im drogę, zawiera tajemnicze znaki. Dwaj traperzy nie byliby sobą, gdyby nie podjęli tego tropu. Doktor Jan i Karol Gordon powracają na pierwszy plan westernowych przygód. Tym razem udają się do Meksyku, do gościnnej hacjendy don Pedro Gonzalesa. Drogę wskazuje im stara mapa z tajemniczymi oznaczeniami. Być może wytyczają one szlak prowadzący do legendarnych skarbów Quetzalcoatla ukrytych w górach Sierra Madre. Zanim jednak dwaj traperzy o tym się przekonają, przyjdzie im zmierzyć się z groźnymi bandytami w El Paso, stanąć w obronie Inez, córki don Pedro Gonzalesa, a nawet stoczyć walkę ze zdegenerowanymi żołnierzami Antonio Robleda. Wspierać ich będzie Barry Bede, traper o wyjątkowo niejasnej przeszłości…
Na południe od Rio Grande to jedenasta część westernowego cyklu Wiesława Wernica.
Powieść obfituje w pełne niebezpieczeństw przygody, niespodziewane zwroty akcji i zaskakujące odkrycia. Obok realiów Dzikiego Zachodu ukazuje fascynujący świat starego Meksyku i toczących się w nim walk z hiszpańskimi kolonizatorami.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788382792591 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wyjechała o świcie, gdy niebo ledwie zaczęło się przecierać z szarości nocy. To była jej siódma z kolei wyprawa na nagie płaszczyzny Chihuahua. Być może, tym razem uwieńczona powodzeniem, być może, znowu daremna. Zawsze jednak – bez względu na rezultat – stanowiąca rozrywkę w nieco monotonnym życiu na hacjendzie rodziców. Po raz pierwszy wyruszyła w tak długą drogę samotnie. Bez wiedzy matki, bez wiedzy don Pedro Gonzalesa, który – gdy nie mógł sam towarzyszyć córce – przydzielał jej do ochrony Piotra Asenjo, jednego z najstarszych, najbardziej doświadczonych vaqueros. Lecz Inez uważała się za tak samodzielną, że nieproszone towarzystwo i nieproszoną opiekę traktowała prawie jak osobistą zniewagę.
Samodzielna na pewno była, tak ją wychował ojciec, biadający w duchu, że los obdarzył go córką, nie synem, przyszłym dziedzicem rozległych włości. Nie mogąc w tym wypadku nic zmienić, starał się wyrobić w swej jedynaczce cechy męskie, najcenniejsze w specyficznych warunkach życia wśród dziewiczej przyrody, w sąsiedztwie na pół cywilizowanych lub zupełnie pierwotnych ludzi.
Gdy Inez ukończyła dwanaście lat, ojciec otoczył ją specjalną opieką i rozpoczął specjalną edukację. Mając lat czternaście, Inez świetnie jeździła konno, z powodzeniem polowała na drobną zwierzynę, a z sześciostrzałowego amerykańskiego colta potrafiła czterokrotnie trafić do niewielkiego, chociaż niezbyt odległego celu, jaki nierzadko stanowiła główka gwoździa wbitego w deskę. Odziana w męski strój, pod którym trudno było odgadnąć jej płeć, wyruszała przy boku ojca na parotygodniowe wyprawy na prerie.
Don Pedro Gonzales posiadał rozległe tereny rolne i pastwiska tuż nad granicą meksykańsko-amerykańską, niedaleko Yumy, tam gdzie Colorado wraz z rzeką Gila wpadają do Zatoki Kalifornijskiej. Zdarzyło się kiedyś, że granicę przekroczyła garść wojowników nawahskich, aby uzgodnić z Apaczami odłamu Chiricahua warunki korzystania z terenów łowieckich. Przybysze zostali wciągnięci w zasadzkę. Niespodziewane pojawienie się Gonzalesa z gromadą ludzi (właśnie wybierał się na daleką wyprawę myśliwską) uratowało od zguby Nawahów i ich wodza, Czarnego Niedźwiedzia. Meksykanin stanął po jego stronie i okazał się tak mądry i przewidujący, że zanim palce białych nacisnęły cyngle strzelb, a dłonie czerwonoskórych napięły cięciwy łuków, doszło do rozmowy, a później do wypalenia fajki pokoju, przy czym don Pedro znalazł uznanie u obu skłóconych ze sobą stron. Rok później Gonzales stał się „białym bratem” Apaczów odłamu Mescalero z terenów Nowego Meksyku, bliskich krewniaków grupy Chiricahua, a przez Nawahów z Arizony został zaproszony na wielkie łowy. Wyprawa udała się znakomicie i na następną don Pedro Gonzales – wbrew, lekkim zresztą, protestom żony – zabrał córkę. Odtąd rokrocznie, przy boku ojca, Inez – pół chłopak, pół dziewczyna – uczyła się zwyczajów raczej obcych kobietom jej rasy i pochodzenia. Te wyprawy urwały się przed dwoma laty, gdy hacjender sprzedał swą posiadłość na zachodzie i nabył inną, znacznie większą, położoną o sto osiemdziesiąt mil na południe od pogranicznego amerykańskiego miasteczka El Paso i siedemdziesiąt pięć mil od granicznej rzeki Rio Grande del Norte, zwanej również Rio Bravo.
Z nowej posiadłości do łowieckich terenów Arizony było zbyt daleko. A ponadto inna jeszcze przyczyna zadecydowała o poniechaniu wypraw: Pedro Gonzales, człowiek przewidujący, uznał, że na dłuższą metę najlepsze nawet umiejętności jazdy w siodle czy na oklep niewiele się przydadzą jego córce. Wywiózł ją więc do dalekiego miasta, w którym Inez musiała zrezygnować z męskiego stroju i męskich zwyczajów (by nie gorszyć otoczenia) na rzecz odpowiadających jej płci sukien oraz... zeszytów i książek. Innymi słowy – znalazła się w internacie i w szkole równocześnie, a don Pedro stracił ochotę do dalekich wypraw.
W okresie ferii Inez wracała do rodzinnego domu i do swych starych zwyczajów.
Oto, dlaczego pędziła teraz na końskim grzbiecie, dumna z samodzielności. Otoczenie dawnej hacjendy, tej na zachodzie, gdzie urodziła się i spędzała dziecięce lata, znała doskonale, lecz tu bawiła dopiero drugi rok, a ściśle – sześć miesięcy wakacyjnej przerwy w nauce. Czyż przez te sześć miesięcy można było poznać rozległe tereny, prawie bezludnych ziem, ciągnących się na północ ku Rio Grande, na zachód – ku skalistym szczytom pasma Sierra Madre Occidental, na południu i wschodzie – zamkniętych granicą rzeki Conchos i piaskami pustynnej Bolson de Mapimi? Lecz dziewczyna czuła się pewna siebie, zbyt pewna.
Beztroski ranek, przestrzeń wypełniona rzeźwym wiatrem wiejącym od skalistych gór, rozświetlona pierwszymi promieniami wschodzącego słońca, natchnęłaby doskonałym samopoczuciem największego nawet pesymistę, a cóż dopiero pełną energii i... zarozumiałości dziewczynę.
Pognała galopem wzdłuż pól kukurydzy, zielonkawej runi pszenicy i plantacji bawełny. Za mostkiem, przerzuconym nad sztucznym kanałem nawadniającym, wjechała w krainę równą jak stół, pokrytą rzadką, nędzną trawą.
Ściągnęła cugle, zmuszając wierzchowca do kłusa. Teraz już nikt nie dostrzegłby jej z okien dalekich budynków hacjendy.
Lekkie wyrzuty sumienia, że nie powiadomiła nikogo o swej wycieczce, szybko minęły. Była teraz niezależna, swobodna, tak jak przed laty na pastwiskach u ujścia Colorado. Nie zdawała sobie sprawy z różnicy, dzielącej tamte, znane jej dobrze, gęściej zaludnione, a więc bezpieczne tereny, od tych, na których obecnie się znajdowała. A i czasy się zmieniły. Druga kadencja prezydenta Stanów Zjednoczonych Meksyku, generała Porfirio Diaza, rozpoczęta w roku 1884, z biegiem lat doprowadziła do powstawania lokalnych zamieszek wśród ludności, zwłaszcza chłopskiej, której nie odpowiadały dyktatorskie posunięcia prezydenta. Słaba i zdezorganizowana administracja nie potrafiła zabezpieczyć spokoju na obszernym terytorium państwa, a przede wszystkim w jego północnych rejonach, na których raz po raz pojawiały się i znikały zbrojne watahy ludzi podających się bądź za zwolenników, bądź za przeciwników centralnego rządu, co najczęściej tylko maskowało ich zwykły zbójecki proceder. A właśnie rozpoczęła się wiosna 1888 roku.
Inez posuwała się wolno, wiedząc, że jazda w linii prostej doprowadzi ją w odpowiednim czasie do brzegów strumyka bez nazwy, dopływu niewidocznej stąd rzeki Conchos. Tam planowała się zatrzymać. Nie było sensu się śpieszyć. Przybysze, na spotkanie których się wybrała, nie mogli zjawić się wcześniej niż około południa. Kiedy więc dostrzegła pasmo zieleni, tak odmiennej niż te poszarzałe, wyschnięte trawy, wśród których jechała, zeskoczyła z siodła i prowadząc zwierzę za cugle, skierowała się nad brzeg płytkiego, szeroko rozlanego strumyka. Rozejrzała się dokoła. Jak daleko okiem sięgnąć – przestrzeń bezludna.
Puściła wodze wierzchowca, który zanurzył pysk w wodzie, pił długo i spokojnie, po czym parsknął i potrząsnął łbem, rozpryskując kropelki wilgoci.
Siadła tuż na granicy ziemi i wody, przyglądając się odbiciu swej sylwetki w połyskliwym nurcie. Trwało to jednak krótko. I nie dlatego, że oglądanie samej siebie nie sprawiało przyjemności. Przyczyna była inna: dźwięk, który ją przestraszył. Podniosła się ostrożnie. Wiedziała – zakres wiadomości z tej dziedziny posiadała ogromny – iż każdy gwałtowniejszy ruch stanowi dla poruszającego się poważne niebezpieczeństwo. W ciszy, jaka panowała dokoła, słyszała wyraźnie, coraz wyraźniej szmer jak gdyby szybko przewracanych kartek papieru, szelest, który mógł spowodować tylko jeden z wielkiej rodziny wężów: grzechotnik. Gdzież on był?
Ze wzrokiem skierowanym ku ziemi podeszła do wierzchowca. Zwierzę znieruchomiało z uniesioną głową i sterczącymi w górę uszami. Groźny szelest był dla niego tak samo zrozumiały, jak dla człowieka.
Wydobyła strzelbę ze skórzanego pokrowca. Szelest trwał. Po chwili dostrzegła ciemnooliwkowego, w żółte poprzeczne pasy, węża. Leżał splątany w ósemkę, z łbem płaskim, trójkątnym, uniesionym nad ziemią i z podobnie uniesionym końcem ogona, który wibrował tak szybko, że wyglądał jak poziomo nakreślony pasek. Gad tkwił nieruchomo, jakieś dziesięć do piętnastu kroków od Inez.
Zniżyła lufę, z palcem na cynglu. Wówczas jej uwagę przykuła gruba jaszczurka o łapach palcowatych, szarej skórze, upstrzonej żółtymi plamami. Spoczywała na piasku, bliżej dziewczyny niż grzechotnika, lecz Inez wcale się jej nie przelękła.
– Escorpion – szepnęła. – Czyżby na nią polował grzechotnik?
Escorpion – tak nazywano w tych stronach jedną z dwu gatunków jadowitych jaszczurek – helodermę meksykańską, zwierzątko dla człowieka niezbyt groźne, bo powolne i niemrawe.
Inez patrzała bez ruchu. Grzechotnik rozwinął sploty i sunął ku jaszczurce. Jakież mogła mieć szanse nieruchliwa heloderma w walce z tak groźnym przeciwnikiem? Dziewczyna oceniła je na... żadne! I słusznie. Dlatego przyłożyła broń do ramienia, uznając, że powinna pomóc słabszemu, i to tym bardziej, że ten mocniejszy był najgroźniejszym z żyjących na meksykańskiej ziemi gadów. Przestrzeń między obu wrogami malała, choć posuwał się tylko wąż, heloderma leżała bez ruchu jak gruby, kolorowy patyk. Powoli, z szelestem, grzechotnik zbliżył się na niebezpieczną dla Inez odległość. Chwyciła konia za uzdę i cofnęła się kilka kroków. Ujrzała, jak wąż błyskawicznie zaatakował. Była to migająca w oczach plątanina ruchów tak szybkich, że nie mogła rozróżnić helodermy od grzechotnika. Chciała pociągnąć za cyngiel, lecz jak tu trafić do upatrzonego celu? Szelest wzmógł się i nagle ustał. Inez z wrażenia aż wstrzymała oddech.
– Nieprawdopodobne... – szepnęła.
Grzechotnik spoczywał nieruchomo, rozciągnięty na całą swą długość. Na nim leżała heloderma ze szczękami zaciśniętymi tuż poniżej głowy węża. Jakim to niespodziewanym zbiegiem okoliczności ta powolna w ruchach jaszczurka zdołała uprzedzić zwinnego napastnika? Inez nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Zresztą, zagadki nie potrafiłby rozwiązać nawet wnikliwy znawca życia zwierząt.
Tak oto walka została zakończona. Inez wsunęła broń do futerału, wskoczyła na siodło i przejechała na drugą stronę strumienia. Tam wybrała miejsce piaszczyste i pozbawione roślinności. Dopiero wówczas zsiadła i dokładnie obejrzała teren. Martwy grzechotnik pozostał za wodą, ale tu mógł pojawić się inny, żywy.
„Opowiem o tym matce – ucieszyła się nagle szczęśliwym zakończeniem przygody. – Nie, nie matce – zaprzeczyła sobie w myślach. – Zaraz by się zdenerwowała, ojciec przyjmie to spokojniej.”
Rozciągnęła się na brzegu ze strzelbą pod ręką, lecz już nie czuła się tak swobodnie, jak przed kilku minutami. Wciąż jej się zdawało, że słyszy charakterystyczny dźwięk, jaki wydaje grzechotnik. Nasłuchiwała czujnie, rozglądała się. Jeden raz, drugi, trzeci... To było nie do wytrzymania. Wstała i poczęła spacerować tam i z powrotem, tam i z powrotem... Jakże jednak długo można kontynuować tak bezsensowny spacer? Wizja grzechotnika, całego gniazda grzechotników, nie ustępowała. W końcu Inez postanowiła porzucić niebezpieczną rzeczkę. Ruszyła ku północy.
Okolica nadal była równa jak stół, miejscami porośnięta nisko pieniącymi się, kłującymi chwastami, miejscami naga lub poznaczona kępami szarych kaktusów o dziwacznych kształtach i potężnych kolcach. Nad tym wszystkim wisiało niebo bez jednej chmurki, a słońce, które całą tarczą wyjrzało zza horyzontu, wypłoszyło resztki przedrannego cienia. Widnokrąg jak gdyby oddalił się, znacząc krańce ziemi cienką linią o fioletowej barwie, która przygasała lub rozbłyskała migotliwym światłem. Gdzieś z oddali, o setkę mil stąd, słychać było burzę, błyskawice przekreślały niebo. Jakby przestroga dla samotnej amazonki, lecz ją zlekceważyła. Drugie ostrzeżenie, chociaż innego rodzaju, pojawiło się w południe, po dalszej godzinie jazdy. Był nim najpierw malutki, lecz z każdą sekundą powiększający się obłoczek kurzu. Szara chmurka, która rosła. Mogły ją wzbijać tylko kopyta lub racice czworonogów. Inez natychmiast uznała, że to kopyta koni niosących na swych grzbietach oczekiwanych gości. Nie zdziwiło jej, że tuman unoszący się w powietrzu jest zbyt wielki, jak na dwu jeźdźców, i że nadciąga z południa, zamiast z północnego zachodu. Pewno zmylili drogę.
Uradowana, że jej wyprawa nie okazała się daremna, pognała galopem, nie zwracając uwagi na zmieniający się kształt obłoku kurzu, który począł się rozszerzać w prawo i w lewo, zaginać na krańcach, tworząc coraz wyraźniej obwód półkola. Na koniec dostrzegła ludzi. Nawet z tej odległości łatwo było stwierdzić, że stanowią sporą grupę, ą nie parę samotnych wędrowców. Wówczas zatrzymała wierzchowca i przyglądała się – zbyt długo – nadciągającej kawalkadzie. Po chwili zawróciła.
Gromada jeźdźców na pustkowiu zwiastowała niebezpieczeństwo, zwłaszcza w tak niespokojnych czasach. Ostrożność nakazywała odwrót tak szybki, jak to tylko było możliwe. Popędziła galopem w kierunku rzeczki, co pewien czas spoglądając za siebie. Kurzawa rozciągnęła się na kształt pełzającego smoka o długim ogonie i szablastych łapach-skrzydłach, które miały ogarnąć dziewczynę i jej rumaka.
Nie ulegało wątpliwości – ścigano ją! Beztroska ustąpiła miejsca przerażeniu. Przypomniała sobie niezliczone opowieści o bandach grasujących w różnych częściach kraju, o rabunkach i innych aktach gwałtu dokonywanych na bezbronnych ludziach, ryzykujących samotne wędrówki poprzez pustkowia.
„Jakaż jestem głupia!” – pomyślała w popłochu i zmusiła wierzchowca do jeszcze szybszego biegu.
Daremnie. Koński kark począł lśnić potem, zwierzę zachrapało ostrzegawczo. Spojrzała w prawo, spojrzała w lewo. Szare skrzydła kurzu wyprzedziły ją o jard, a teraz ich końce półkoliście poczęły się zbiegać. Wolna przestrzeń malała z każdą sekundą. Na koniec krąg się zamknął, kurz począł opadać. Inez widziała już wyraźnie sylwetki jeźdźców: na prawo – trzy, na lewo – dwie, przed sobą – pięć. Zatrzymała konia. To był błąd, należało spróbować się przedrzeć. Zamiast tego – spojrzała wstecz. Tam posuwali się ludzie półkolistą linią.
Strach, obezwładniający strach, pozbawił ją woli i wszelkiej myśli. Po sekundzie zdołała się jednak opanować. Wydobyła strzelbę z futerału, indiańskim zwyczajem oparła ją na łęku siodła i dopiero teraz ruszyła przed siebie drobnym kłusem. Znowu błąd. Należało zaryzykować galop. Tymczasem krąg jeźdźców zwierał się coraz bardziej, odstępy między końmi malały. Inez była dobrym jeźdźcem, cóż więc ją powstrzymało od szarży na przeciwników? Resztki strachu, z którego nie zdołała się otrząsnąć. Musiała zatrzymać wierzchowca, gdy twarze tamtych wyłoniły się spoza zasłony opadającego pyłu. Twarze, sylwetki ludzkie, końskie łby. Oblicza spalone na mahoń wiatrem i słońcem, pokryte kurzem, zarośnięte, z wlepionymi w nią oczami, których blask wydał się jej okrutny. Odzież tych ludzi, brudna, złachmaniona, składała się z rozmaitych, niepasujących do siebie części. Mokasyny i rozdeptane pantofle, do których sznurkiem przywiązano ostrogi, zaplamione, połatane spodnie, dostrzegła nawet godny pożałowania wojskowy mundur z wypłowiałymi lampasami, a obok – indiańskie legginy i traperskie skórznie pełne dziur. Spod kolorowych kamizelek widać było zgrzebne koszule, niegdyś białe, niektórzy nosili – meksykańskim zwyczajem – derki z otworami na głowę, ściśnięte w pasie rzemieniem. Jakiś czerwonoskóry, który przyplątał się do tej gromady białych i półbiałych, wetknął sobie we włosy dwa orle pióra – faktyczny czy rzekomy dowód dzielności... Wśród sfatygowanych sombreros Inez zauważyła również – wręcz nie do wiary – cylinder, który dawno stracił swą czerń.
Miała dosyć czasu, by przyjrzeć się jeźdźcom. Stanęli kręgiem, nie padło ani jedno słowo i właśnie to milczenie bardzo ją zaniepokoiło. Bezruch i cisza, coś w rodzaju indiańskiej narady, podczas której przez długie minuty nikt nie ośmiela się odezwać pierwszy. Inez zdecydowała się przerwać tę złowrogą ciszę. Nadrabiając głosem, aby grzmiał grubiej, bardziej męsko i stanowczo, zapytała:
– Czego chcecie?
Żadnej odpowiedzi.
Uderzyła konia piętami, by zamanifestować, że nie lęka się, że jest pewna siebie. Wierzchowiec zrobił kilka kroków i zatrzymał się przed żywą przeszkodą ludzi i zwierząt.
– Przepuśćcie mnie! – krzyknęła.
– Adonde, caballero?
Wśród przejmującej ciszy odezwał się jeden jedyny głos, chropowaty i drwiący.
Pojęła, że wzięto ją za chłopca. Na pierwszy rzut oka łatwo było się pomylić. Ubrana po męsku, włosy miała skryte pod słomianym kapeluszem o szerokich skrzydłach, które rzucały cień na jej twarz. Zresztą, w tych stronach nierzadko spotykało się mężczyzn, których głowy od miesięcy nie zetknęły się z nożycami.
– Wracam do domu – odparła.
– Lo siento mucho, caballero. Es imposible!
– Por que? – spróbowała rzeczowo i spokojnie zapytać.
– Nie chcemy, aby ktokolwiek dowiedział się o naszej obecności w tych stronach.
– Przyrzekam, że nie zdradzę. Mój ojciec dobrze wam zapłaci, jeśli pozwolicie mi natychmiast wrócić.
– Twój ojciec? – zainteresował się. – Kto to taki?
– Don Pedro Gonzales. Ma w okolicy hacjendę. Dobrze wam zapłaci... i ugości – dodała, sama nie bardzo wierząc w drugą część swej obietnicy. Któż by chciał gościć u siebie bandytów?
– Zapłaci? – mruknął. – Jesteś tego pewien, caballero?
– Oczywiście – zapewniła żarliwie Inez. – Nazywam się Inez Gonzales... – urwała nagle. Zdradziła swoją płeć, co w tej sytuacji było niewybaczalną głupotą. Stwierdziła to o sekundę za późno.
Ten typ o okrutnym wyrazie twarzy, z którym rozmawiała, zabawnie wybałuszył oczy i wybuchnął gromkim śmiechem. Nie był to śmiech wesoły, jednak zaraźliwy, bo cały krąg jeźdźców począł rechotać. Widziała, jak wiercili się w siodłach, walili łapskami po udach i po plecach sąsiadów. To trwało długo, przeraźliwie długo w odczuciu Inez. Zapewne każda inna dziewczyna dostałaby spazmów. Jednak Inez coś niecoś widziała na szerokim świecie i niejeden raz (chociaż pod czujną opieką ojca) stawała twarzą w twarz z ludźmi o ordynarnym sposobie bycia, o złych oczach i mściwie zaciętych wargach, o obliczach napiętnowanych łotrostwem. Nigdy nie zmyliły jej udane uśmiechy i kapelusze elegancko zdejmowane z głów. Wiedziała, że to uznanie nie dla niej, lecz dla siły nieodstępnych vaqueros, którzy zamieniliby w dziurawy worek śmiałka usiłującego znieważyć señoritę. Ich señoritę, oczko w głowie potężnego hacjendera. Lecz ojciec znajdował się o kilka mil stąd, a razem z nim uzbrojona służba. Bezpieczeństwo Inez zależało teraz tylko od niej samej, albo... od jakiegoś cudu. Lecz rozsądna córka don Pedra na cuda nie liczyła.
Śmiali się ciągle, śmiali, a ona przymrużyła oczy, aby nie widzieć tych okropnych, drgających twarzy i poczęła w myślach powtarzać starą, jak stary jest Meksyk, pieśń Majów, którą tyle razy nuciła jej matka:
Jedz, jedz, dopóki jest chleb.
Pij, pij, dopóki jest woda.
Nadchodzi dzień, w którym pył zaciemni powietrze,
Gdy klęska spadnie na kraj,
Gdy pojawi się chmura,
Gdy góra się podniesie,
Gdy mocny człowiek zajmie miasto...
W miarę jak powtarzała w myśli, skandując słowa, opuszczał ją strach, narastał gniew. Najprawdopodobniej narodził się właśnie ze strachu. Często przecież się zdarza, że rozpaczliwa sytuacja, położenie bez wyjścia budzi w człowieku desperacką, szaleńczą wprost odwagę.
Otworzyła szeroko oczy i skierowała lufę swej strzelby wprost w to nienawistne oblicze człowieka, który musiał być chyba przywódcą bandy.
Wrzask urwał się. Przywódca, jakby nie zauważając czarnego otworu lufy, skrzywił się w uśmiechu, który wydał się Inez ohydny, zdjął z głowy kapelusz i powiewając nim nad końskim karkiem, zagadnął z błazeńską uprzejmością:
– Con quien el honor de hablar?
– Me llamo Inez Gonzales – odpowiedziała ze złością. – Już wam mówiłam, puszczajcie!
– Jakież miłe spotkanie, señorita! – wykrzyknął. – Nie powinniśmy rozstawać się zbyt szybko. Na cześć señority! – wrzasnął i rzucił kapelusz w górę.
Inni poszli za jego przykładem. Frunęły ku niebu mniej lub bardziej dziwaczne, mniej lub bardziej zniszczone nakrycia głów, wszystko wśród wrzasków i śmiechów.
– Cofnij się! – krzyknęła. – Cofnij się, bo strzelę...
– Strzelaj, señorita – odparł i teatralnym gestem przyłożył dłonie do serca – a ujrzysz, jak krew bucha z mej bohaterskiej piersi...
Mijały sekundy.
– No? Czyżby nieustraszonej córce Gonzalesa zabrakło odwagi? Liczę do trzech: uno... dos... tres... Ech – zaśmiał się szyderczo – widzę, że nic z tego.
– Puśćcie mnie! – krzyknęła rozpaczliwie.
– Nie możemy. Mamy pewne porachunki z twoim ojcem. Przed miesiącem potraktował nas niezbyt gościnnie, gdy przybyliśmy do hacjendy napoić nasze strudzone konie. Jego przeklęta służba raniła dwu naszych ludzi. Dzień później pochowaliśmy ich na pustyni. Smutne.
Inez znała tę historię. Ojciec opowiadał dość szczegółowo. Nie chodziło wówczas o wodę dla koni, lecz o próbę kradzieży stada bydła. Doszło do strzelaniny i zginął jeden z vaqueros. Tak właśnie przedstawiała się prawda. Dlatego nie wytrzymała i krzyknęła:
– Kłamiesz!
– Nie zaprzeczam pięknym paniom – odpowiedział z galanterią. – Jeśli uważasz, że sprawa wyglądała nieco inaczej, nie będę się sprzeczał. Czy nie mam racji, amigos?
– Si, si, naturalmente! – ryknęli chórem.
– A teraz – zdecydował przywódca – ruszymy na krótką przejażdżkę jako eskorta señority.
– Dokąd? – usiłowała opanować drżenie głosu.
– Tam – wskazał ręką na północ. – I pozwól, że ci się przedstawię – skłonił się kapeluszem. – Jestem Antonio Robledo, jeszcze nie „don”, lecz kto wie?... A to – zatoczył kapeluszem koło – wierni towarzysze walki...
– Rozboju i rabunku!
– Nie rozumiemy się, señorita, lecz gdy pobędziesz wśród nas dłużej...
– Nigdy!
– Nie trzeba się upierać – jego głos nabrał twardych akcentów. – Upór to zły doradca. A teraz – zwrócił się do swych towarzyszy – na cześć señority: salwa!
Podniósł broń, podnieśli ją wszyscy w tym zamkniętym kręgu koni i ludzi.
Poderwała wierzchowca do skoku i wtedy właśnie zagrzmiały strzelby, od starych rusznic począwszy po nowoczesne karabiny wojskowe, które nieodgadnionym sposobem znalazły się w rękach tych ludzi.
Szarpnęła za cugle, koń wspiął się, przysiadł na zadzie.
Nagle dostrzegła rzecz dziwną: tuż przed nią dwu jeźdźców pochyliło się w siodłach. Jeden zakolebał się śmiesznie, wolno, wolniutko opadł głową na koński kark i tak pozostał nieruchomy. Jego sąsiad sekundę później przechylił się do tyłu, runął na ziemię i leżał w kurzu, z lewą nogą uwięzioną w strzemieniu. Czerwona strużka popłynęła po piachu.
Przerażona Inez nie pojmowała, jak to mogło się stać. Ze zdumieniem tylko stwierdziła, że nikt nie zwrócił uwagi na ten dziwny wypadek.
– Jeszcze raz, amigos y compañeros! – ryczał rozochocony przywódca. – Na cześć señority, która powiększyła nasze grono!
Strzelił pierwszy, zaraz rozległ się huk, lecz nim rozpłynęła się nad głowami strzelających prochowa chmura, dwu następnych zwaliło się z siodeł, a trzeci zakołysał się, lecz utrzymał równowagę. To właśnie on wrzasnął:
– Dostałem! Ktoś mnie postrzelił! Antonio! Kto strzelił mi w plecy? Patrzcie! – on pierwszy zauważył leżących na ziemi. – Patrzcie! – krzyknął. – Kto pomordował tych ludzi? Zdrada!
Zwarty krąg jeźdźców rozstąpił się błyskawicznie, w mgnieniu oka zmienił się w bezładny kłąb ludzi i zwierząt. Konie chrapały, czując krew, ludzie wrzeszczeli i klęli, wymachując bronią. Ponad gwar wybił się pojedynczy głos:
– Zdrada! Uciekajmy!
Ozwał się kwik koni, zagrzmiał tętent kopyt, a po nim potrójny dźwięk strzałów, z lekka przytłumiony, jak gdyby dobiegający ze sporej odległości.
Inez nie czekała na dalszy bieg wypadków. W kręgu jeźdźców powstała szeroka luka. Uderzyła wierzchowca po zadzie i skoczyła przed siebie. Nikt jej nie zatrzymywał. Wątpliwe, czy w tym nieopisanym rozgardiaszu w ogóle zauważono ucieczkę dziewczyny. A ona gnała przed siebie, nie bacząc na kierunek, byle dalej i dalej od tamtej bandy zbójów o złych oczach, złych obliczach i jeszcze gorszych zamiarach.
Pochylona nad końskim łbem, szeptała wprost do ucha zwierzęcia:
– Prędzej... prędzej...
Jak to długo trwało? Nigdy później nie potrafiła tego określić, nawet gdy szczegółowo i spokojnie opowiadała o swej wyprawie przyjaciołom. Zapamiętała tylko jedno: że gdy grzbiet wierzchowca zalśnił potem, a z pyska poczęły kapać na ziemię białe płaty piany, słońce minęło szczyt nieba, wkraczając w drugą połowę dnia.
Obejrzała się. Horyzont był czysty i pusty. Wówczas zatrzymała się, zeskoczyła z siodła. Nogi się pod nią ugięły. Oparła głowę na łęku i wybuchnęła płaczem.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------W _Bibliotece literatury dziecięcej_ Wydawnictwa Siedmioróg ukazały się między innymi:
1. Bajki, Charles Perrault (Kanon literatury dziecięcej)
2. Baśnie, Jacob i Wilhelm Grimm (Kanon literatury dziecięcej)
3. Baśnie, Hans Christian Andersen (Kanon literatury dziecięcej)
4. Alicja w Krainie Czarów, Lewis Carroll (Kanon literatury dziecięcej)
5. Ania z Zielonego Wzgórza, Lucy Maud Montgomery (Kanon literatury dziecięcej)
6. Cudaczek-Wyśmiewaczek, Julia Duszyńska (Kanon literatury dziecięcej)
7. Dar rzeki Fly, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
8. Don Kichot z Manczy, Miguel de Cervantes (Kanon literatury dziecięcej)
9. Godzina pąsowej róży, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
10. Idzie niebo ciemną nocą, Ewa Szelburg-Zarembina (Kanon literatury dziecięcej)
11. Klechdy domowe, Hanna Kostyrko (Kanon literatury dziecięcej)
12. Klimek i Klementynka, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
13. Księga dżungli, Rudyard Kipling (Kanon literatury dziecięcej)
14. Legendy warszawskie, Artur Oppman (Kanon literatury dziecięcej)
15. Łysek z pokładu Idy, Gustaw Morcinek (Kanon literatury dziecięcej)
16. Mity greckie, Nikos Chadzinikolau (Kanon literatury dziecięcej)
17. O czym szumią wierzby, Kenneth Grahame (Kanon literatury dziecięcej)
18. O krasnoludkach i o sierotce Marysi, Maria Konopnicka (Kanon literatury dziecięcej)
19. Odpowiednia dziewczyna, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
20. Pamiętniki Adama i Ewy, Mark Twain (Kanon literatury dziecięcej)
21. Pinokio, Carlo Collodi (Kanon literatury dziecięcej)
22. Przygody Tomka Sawyera, Mark Twain (Kanon literatury dziecięcej)
23. Przypadki Robinsona Crusoe, Daniel Defoe (Kanon literatury dziecięcej)
25. Psotki i śmieszki, Janina Porazińska (Kanon literatury dziecięcej)
24. Robinson Crusoe, Daniel Defoe (Kanon literatury dziecięcej)
26. Serce, Edmund de Amicis (Kanon literatury dziecięcej)
27. Szewczyk Dratewka, Janina Porazińska (Kanon literatury dziecięcej)
28. Tajemnicza wyspa, Juliusz Verne (Kanon literatury dziecięcej)
29. Tajemniczy ogród, Frances Hodgson Burnett (Kanon literatury dziecięcej)
30. Ucho, dynia 125!, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
31. Uczniowie Spartakusa, Halina Rudnicka (Kanon literatury dziecięcej)
32. W 80 dni dookoła świata, Juliusz Verne (Kanon literatury dziecięcej)
33. W pustyni i w puszczy, Henryk Sienkiewicz (Kanon literatury dziecięcej)
34. Wesołe przedszkole, Maria Konopnicka (Kanon literatury dziecięcej)
35. Baśnie polskie i europejskie, Joanna Rodziewicz (Kanon literatury dziecięcej)
36. Złota korona, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
37. Baśnie polskie, Tamara Michałowska (Kanon literatury dziecięcej)
38. Historia żółtej ciżemki, Antonina Domańska (Kanon literatury dziecięcej)
39. Wspomnienia niebieskiego mundurka, Wiktor Gomulicki (Kanon literatury dziecięcej)
40. Antek, Bolesław Prus (Kanon literatury dziecięcej)
41. Tropy wiodą przez prerię, Wiesław Wernic (Western)
42. Witaj, Karolciu!, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
43. Słońce Arizony, Wiesław Wernic (Western)
44. Na południe od Rio Grande, Wiesław Wernic (Western)
45. Szeryf z Fort Benton, Wiesław Wernic (Western)
46. Król Maciuś Pierwszy, Janusz Korczak (Kanon literatury dziecięcej)
47. Kajtuś Czarodziej, Janusz Korczak (Kanon literatury dziecięcej)
48. Stara baśń, Józef Ignacy Kraszewski (Kanon literatury dziecięcej)
49. Karolcia, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
50. Plastusiowy pamiętnik, Maria Kownacka (Kanon literatury dziecięcej)
51. Troje wspaniałych i skrzat, Ewa Mirkowska (Klub Małych Czytelników)
52. Za żywopłotem, Maria Kownacka (Seria limitowana)
53. Akademia Pana Kleksa, Jan Brzechwa (Kanon literatury dziecięcej)
54. 10 opowieści o bajecznej treści, Tamara Michałowska (Bajki współczesne)
55. Janko Muzykant oraz Sachem, Henryk Sienkiewicz (Kanon literatury dziecięcej)
56. Mała Księżniczka, Frances Hodgson Burnett (Kanon literatury dziecięcej)
57. Bajki dla dzieci, Iwan Kryłow (Kanon literatury dziecięcej)
58. Brzechwa dzieciom, Jan Brzechwa (Kanon literatury dziecięcej)
59. Co słonko widziało, Maria Konopnicka (Kanon literatury dziecięcej)
60. Gruby, Aleksander Minkowski (Kanon literatury dziecięcej)
61. Janosik, Tamara Michałowska (Kanon literatury dziecięcej)
62. Kopciuszek, Hanna Januszewska (Kanon literatury dziecięcej)
63. Kukuryku na ręczniku, Maria Kownacka (Kanon literatury dziecięcej)
64. Magda, Paweł i Ty, Krystyna Kleniewska-Kowaliszyn (Kanon literatury dziecięcej)
65. Mały Książę, Antoine de Saint-Exupéry (Kanon literatury dziecięcej)
66. Na jagody, Maria Konopnicka (Kanon literatury dziecięcej)
67. Najmilsi, Ewa Szelburg-Zarembina (Kanon literatury dziecięcej)
68. Opowieści o Świętym Mikołaju, Tamara Michałowska (Bajki współczesne)
69. Opowieść wigilijna, Charles Dickens (Kanon literatury dziecięcej)
70. Przygody Plastusia, Maria Kownacka (Kanon literatury dziecięcej)
71. Sto bajek, Jan Brzechwa (Kanon literatury dziecięcej)
72. Wybór mitów greckich, Joanna Rodziewicz (Kanon literatury dziecięcej)
73. Ziarenka maku, Grzegorz Ratajczak (Kanon literatury dziecięcej)
74. Pierścień i róża, William Makepeace Thackeray (Kanon literatury dziecięcej)
75. Trzej muszkieterowie, Aleksander Dumas (Kanon literatury dziecięcej)
76. Winnetou, Karol May (Kanon literatury dziecięcej)
77. Łowcy wilków, James Curwood (Kanon literatury dziecięcej)
78. Czarny tulipan, Aleksander Dumas (Kanon literatury dziecięcej)
79. Nad dalekim, cichym fiordem, Agot Gjems-Selmer (Kanon literatury dziecięcej)
80. Gwiazda przewodnia, Joan Gould (Kanon literatury dziecięcej)
81. Katarynka oraz Z legend dawnego Egiptu, Bolesław Prus (Kanon literatury dziecięcej)
82. Biały kieł, Jack London (Kanon literatury dziecięcej)
83. Zew krwi, Jack London (Kanon literatury dziecięcej)
84. Złota Elżunia, Eugenia Marlitt (Kanon literatury dziecięcej)
85. Skarb w Srebrnym Jeziorze, Karol May (Kanon literatury dziecięcej)
86. Zorro, Johnston McCulley (Kanon literatury dziecięcej)
87. Bajki litewskie, Oskar Miłosz (Kanon literatury dziecięcej)
88. Robin Hood, Howard Pyle (Kanon literatury dziecięcej)
89. Dolina bez wyjścia, Thomas M. Reid (Kanon literatury dziecięcej)
90. Książę i żebrak, Mark Twain (Kanon literatury dziecięcej)
91. Bajka o rybaku i rybce, Aleksander Puszkin (Kanon literatury dziecięcej)
92. Piękna i Bestia, Jeanne-Marie Leprince de Beaumont (Kanon literatury dziecięcej)
93. Wybrane podania i legendy polskie (Kanon literatury dziecięcej)
94. Klechdy sezamowe, Bolesław Leśmian (Kanon literatury dziecięcej)
95. Słoń Trąbalski, Julian Tuwim (Seria limitowana)
96. 12 podróży misia Miodala, Stefan Potocki (Klub małych czytelników)
97. 7 opowieści o rycerzu, czarodzieju i księciu dobrodzieju, Jania Shipper (Klub małych czytelników)
98. Egzotyczna przygoda, Aleksandra Michałowska (Klub małych czytelników)
99. Troje wspaniałych i skrzat, Ewa Mirkowska (Klub małych czytelników)
100. W pamiętniku Zofii Bobrówny, Juliusz Słowacki (Kanon literatury dziecięcej)
101. Cudowna podróż, Selma Lagerlöf (Kanon literatury dziecięcej)
102. Pani Twardowska, Adam Mickiewicz (Kanon literatury dziecięcej)
103. Wybrane wiersze, Władysław Bełza (Kanon literatury dziecięcej)
104. Szaraczek, Mieczysława Buczkówna (Kanon literatury dziecięcej)
105. Dziecię elfów, Hans Christian Andersen (Kanon literatury dziecięcej)
106. Jutro niedziela i inne opowiadania, Zofia Żurakowska (Kanon literatury dziecięcej)
107. Lassie, wróć!, Eric Knight (Kanon literatury dziecięcej)
108. Lato leśnych ludzi, Maria Rodziewiczówna (Kanon literatury dziecięcej)
109. O dwunastu miesiącach, Janina Porazińska (Kanon literatury dziecięcej)
110. O księciu Gotfrydzie, rycerzu Gwiazdy Wigilijnej, Halina Górska (Kanon literatury dziecięcej)
111. Piętnastoletni kapitan, Juliusz Verne (Kanon literatury dziecięcej)
112. Przygody Meliklesa Greka, Witold Makowiecki (Kanon literatury dziecięcej)
113. Przygody Sindbada Żeglarza, Bolesław Leśmian (Kanon literatury dziecięcej)
114. Tajemnica wędrującego jaskiniowca, Andy Chandler (Alfred Hichcock) (Przygody Trzech Detektywów)
115. Kapitan Fracasse, Teofil Gautier (Kanon literatury dziecięcej)
116. Diossos, Witold Makowiecki (Kanon literatury dziecięcej)
117. Atlantyda, wyspa ognia, Maciej Kuczyński (Kanon literatury dziecięcej)
118. Mały lord, Frances Hodgson Burnett (Kanon literatury dziecięcej)
119. Baśnie z 1001 nocy (Kanon literatury dziecięcej)
120. Wybrane baśnie polskie i europejskie (Kanon literatury dziecięcej)
121. Wyspa skarbów, Robert Louis Stevenson (Kanon literatury dziecięcej)
122. Pięcioro dzieci i „coś”, Edith Nesbit (Kanon literatury dziecięcej)
123. Colorado, Wiesław Wernic (Western)
124. Wielbłąd na stepie, Jerzy Krzysztoń (Kanon literatury dziecięcej)
125. Płomień w Oklahomie, Wiesław Wernic (Western)
126. Mity greckie, Nathaniel Hawthorne (Kanon literatury dziecięcej)
127. Paziowie króla Zygmunta, Antonina Domańska (Kanon literatury dziecięcej)
128. Łapacz z Sacramento, Wiesław Wernic (Western)
129. Człowiek z Montany, Wiesław Wernic (Western)
130. Gwiazda trapera, Wiesław Wernic (Western)
131. Wędrowny handlarz, Wiesław Wernic (Western)
132. Przez góry Montany, Wiesław Wernic (Western)
133. Ucieczka z Wichita Falls, Wiesław Wernic (Western)
134. Barry Bede, Wiesław Wernic (Western)
135. Old Gray, Wiesław Wernic (Western)
136. 7 Tajemnic Świętego Mikołaja, Adam Zabokrzycki (Bajki współczesne)
Wszystkie tytuły należące do _Biblioteki literatury dziecięcej_ są dostępne w księgarni internetowej Siedmioróg.pl