- W empik go
Na rozstajnych drogach: Tom 2 powieść współczesna. - ebook
Na rozstajnych drogach: Tom 2 powieść współczesna. - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 348 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Варшава, äíÿ 28 Ìàðòà 1886 ã
Warszawa Druk S. Orgelbranda Synów, Krak.- Przedm. 66.
ROZDZIAŁ I. Proza życia.
Pani Idalia Mysłowska, Lisowiec, niezależnie od ogromnej fortuny i ślicznej powierzchowności, która ją stawiała na równi z klassycznemi nimf posągami, posiadała jeszcze zaletę wysoko cenioną w arystokratycznej sferze towarzystwa, chociaż istotna jej wartość wprawiała moralistów w pewne zakłopotanie. Zaletę ową nazywał piękny świat „taktem,” a była ona u pani Mysłowieckiej zasadniczą podstawą całego postępowania i najpotężniejszym czynnikiem taktyki życiowej na rozmaitych polach i w najrozmaitszych kierunkach.
Powszechne uznanie ze strony śmietanki towarzyskiej odpowiadało zasługom pięknej pani. Posłuchajmy rozmowy, toczącej się w ustronnym gabinecie pałacu lisowieckiego pomiędzy trzema panami z przedstawicieli arystokracyi okolicznej w toku niewinnego bezika.
– Nie znam kobiety, która pod względem taktu dorównywałaby pani Mysłowieckiej – mówił szambelan Frycz – wyrocznia owych prawdziwych grande seignenrs, którzy nie robili najmniejszych ustępstw duchowi czasu w rzeczach dekoracyjnej moralności.
– Szambelan ma słuszność – odrzekł pan Prezes.– Jest to doskonałość a toute epreuve, najcenniejszy' klejnot w skarbcu Podoła…
Pan Prezes lubił przenośnie; był on potrosze literatem, gdyż ogłaszał w pismach warszawskich nekrologi najznakomitszych nieboszczyków prowincyi, i nie było jeszcze wypadku, ażeby jakikolwiek z dzienników odmówił mu gościnności w swych szpaltach… za odpowiednią od wiersza opłatą.
– I na interesach zna się expedite – dorzucił baron v. Marken, właściciel dwóch cukrowni największych na Podolu.
– Tak… tak – potwierdził z powagą pan Szambelan. – A czy nie jest to dzisiaj zasługą wobec społeczeństwa posiadać kapitały, jakiemi rozrządza pani Idalia… nie tylko nie trwoniąc ich, ale pomnażając z dnia na dzień?
– Niewątpliwie – zawyrokował Baron.
– Tem bardziej – ciągnął dalej Szambelan,– że w skutek nieszczęścia, które ją spotkało przed trzema laty, dźwiga ona obecnie brzemię, jakiemu by nie podołał najenergiczniejszy mężczyzna. A tymczasem proszę – no spojrzeć na wzorową administracyą majątku, na staranne wychowanie trzech synów, na wspaniały a zarazem miły tryb życia domowego i towarzyskiego…
– Czy nie słyszał też pan Szambelan – przerwał mu swadę apologiczną Prezes,–co dzieje się z biednym Kazimierzem?
– Jakto? Pan Prezes dotychczas nie wie?… i nic mu nie powiedziała suknia żałobna Pani?… ochł ci autorowie!… te umysły wzbijające się nad poziomy!…
– Ach! jakiż idyota ze mnie!… Prawdę mówiąc, zapatrzyłem się na śliczne jagódki pani Idalii i nie zwracałem uwagi na ubiór.
– Taisez vous, mauvais sujet!– zgromił mówiącego Szambelan, ale z uśmiechem przeczącym słów surowości.– Warto byłoby – dodał poważnie, – ażeby pan Prezes napisał o tej klęsce publicznej do gazet…
– Więc umarł… zgasł?!– odezwał się na nowo Prezes, zmieniając ton lekki na posępne basso profundo.– Nieszczęśliwy!… I któżby się spodziewał, – ciągnął dalej, jakby improwizując zarys nekrologu.– ażeby obywatel powszechnie kochany i szanowany, tkliwy małżonek, ojciec wzorowy, jednem słowem mąż sans tache et reproche, skończył na obłąkaniu i na śmierci samotnej wśród obcych, w murach ponurego szpitala!…
– Ależ nie przesadzaj, kochany Prezesie, – przerwał mu poufale Baron. – Szpital, w którym sio, leczył pan Mysłowiecki, nie jest znowu tak strasznym, jak się zdaleka wyobraźni wydawać może. Jest to dom zdrowia dla kwiatu arystokracyi europejskiej, dla śmietanki rodowej i finansowej, która… jakby to powiedzieć?… w twaróg się zamieniła.
– Zawsześ dowcipny, Baronie – zauważył Szambelan z uśmiechem. – Otoż mamy wdówkę do wzięcia i maleńki milionik w dodatku.
– Niebezpieczny to łup do pożarcia – odezwał się Prezes, zmieniając mgle nastrej ponury na żartobliwy.
– Czy, jak to mówią, kością w gardle stanąć zagraża?– zapytał, uśmiechając się. Baron.
– Entre notis soit dit – rzekł Szambelan, – nie zazdrościłbym powodzenia przyjętemu przez panią Idalią konkurrentowi. Wiadomo, ilu adoratorów, miała ona jeszcze za życia męża, i to adoratorów szczęśliwych… Hrabia Alfred, młodziutki Żubr, poeta ów z Warszawy… nie pamiętam nazwiska, Sęp, Bukowiecki… słowem litanija cala.
– Tak, tak – potwierdził Prezes, pozwalając się unieść poufnemu prądowi rozmowy. – Dama była troche za rzutna… nie daremnie dama po łacinie kozę oznacza – dodał w literackim nawiasie.– Mówią, że i waryacyą Kazia spowodowało niespodziane jakieś odkrycie w bilansie małżeńskiego kredytu. Słudzy szeptali o podpatrzonej schadzce z Bukowieckim, której corpus delicti dopiero we czterdzieści tygodni po katastrofie na świat się ukazało.
– Szanujmy tajemnice rodzinne – pośpieszył Szambelan na odsiecz damie. – Mówcie, eo chce oie… ale że pani Idalia ani razu nie zakompromitowała się jawnie – to pewna. Ma ona trochę zalotności, maleńki poopęd do intrygi, trup de sensualité… c'est possible; ale wszystkie panie nasze nie są też wolne od tego… wina to edukacyi i temperamentu nerwowego. A zresztą, zdaniem mojem, niechby kobieta, jak bohaterki Boccacia… całując męża w oczy, podawała stojącemu z tylu kochankowi rączkę do uściśnienia – byleby umiała zachować takt właściwy,–nie rzuciłbym na nią kamieniem… a pani Idalia posiada właśnie ów takt w najwyższym stopniu.
– Temu nie przeczę – rzekł Prezes, poddając się oczywistości.
– Czy też to prawda – zapytał Baron,–że pani Mysłowiecka, oprócz Lisowiec i Orzynówki, nie mówiąc już o dożywociu po mężu… posiada jeszcze znaczne kapitały w gotówce?
– To nie ulega najmniejszej wątpliwości–odrzekł Szambelan. – Czasami nawet podejmuje się roli bankiera i chętnie pożycza znajdująeym się w chwilowym kłopocie osobom swojej sfery.
– Oczywiście z przyzwoitą gwarancyą?
– O tem niema co mówić… Summy, wypożyczone przez nią szacują na przeszło sto tysięcy rubli
– Podobno i hrabina Przyjemska figuruje u niej w rubryce debet.
– Podobno, ale nie są to rzeczy dc ma compęlence…
– A czy wiecie panowie ostatnią sensaccyjną nowinę z high life europejskiego?– zagadnął nagle Prezes?
– I cóż to być może? – zapytał obojętnie Szambelan.
– Fiametta, prima ballerim teatru delia Scala, poślubiła księcia San-Benedetto.
– A… a…a! – zawołali jednogłośnie Baron z Szambelanem.
I rozmowa potoczyła się nowemi tory.
Podczas kiedy goście pani Mysłowieckiej zajęci byli w męzkich pokojach kartami i pogadanką, pani Idalia w wytwornym gabinecie, godnym ministra, dawała posłuchanie swojemu charge d'affaires. czyli plenipotentowi, jak zwano go starym zwyczajem, chociaż pełnomocnictwo jego ograniczało się do interesów podrzędnych, gdyż sprawy większej wagi urocza a można pani dźwigała zwykle na własnych barkach.
– Przyjechałem tu naumyślnie, choć nie wezwany – mówił pan Korsz, przystojny trzydziestoletni brunet, którego ubior niewolniczo odwzorowywał ostatni rysunek paryzkiego żurnalu mód. – Przywożę pani Marszałkowej wszystkie rewersa nieboszczyka jej męża… nie brak ani jednego. Długi te zaciągano bez najmniejszej potrzeby, gdyż kassą była zawsze pełna, a ś… p. Marszałek jedynie z dobrego serca przyjmował kapitaliki szlacheckie, które garnęły się do niego, szukając portu bezpiecznego. Miałem też nie mało trudu, aby wyperswadować poczciwej szlachcie, że pieniądze te pani Marszałkowej nie są potrzebne i że nadal procentów płacić nie myśli. Skwierczało to biedactwo dosyć wrzaskliwie, ale w końcu dało się temu radę.
Mówiąc to, zlłożył na stole spory plik rozmaitych rewersów, po większej części na zwyczajnym pisanych papierze, a niekiedy na świstkach powydzieranych ze starych regestrów, czego dowodem było pismo odwrotnej strony, zupełnie obce treści obligów.
– Dziękuję panu – rzekła uprzejmie gospodyni.– Więc to już wszystkie?
– Wszystkie… najwięcej miałem kłopotu ze starym Musiewiczem… w żaden sposób nie chciał mi zwrócić dokumentu swojego. Z notatki własnoręcznej nieboszczyka Marszałka wiedziałem, że należy się Musiewiczowi dwieście dukatów. Wezwany do biura mego dla odebrania swej należności, na zapytanie: ile mu się należy? odpowiada:
– „Et, głupstwo.”
– No, przecież… podobno dwieście dukatów?
– „A tak”–potwierdza stary.
– Musisz pan mieć jakiś dokument?
– „A jest tam gdzieś cedułka – odpowiada mi z widoczna niechęcią. – Ja od nieboszczyka nic żądałem rewersu, a tylko pro memoria wziąłem karteczkę z zanotowaniem kwoty złożonej w jego ręce. Przyznam się nawet, że do chwili, kiedym otrzymał wezwanie pańskie, nie zaglądałem do niej, bo wiedziałem, ile tam stać powinno… Pan Marszałek brzydził się krzywdą ludzką.”
– A więc oddaj mi pan tę cedułkę – rzekłem,– bo potrzebuję złożyć ją pani Marszałkowej razem z rachunkiem. Inaczej nie moge wypłacić panu jego należności.
– „A czy nie można byloby bez tych formalności?”–zapytuje szlachcic z dziwnem zakłopotaniem.
Wzruszyłem na to ramionami i wyliczywszy na stole dwieście czerw, złotych wraz z zaległym za cztery lata procentem, jeszcze raz zażądałem zwrotu obligu.
Z niewysłowionym wstrętem stary wydobył z pugilaresu zmięty pożółkły świstek i podał mi go z ciężkiem westchnieniem. Oto jest ów dokument – dodał plenipotent, wybuchając homerycznym śmiechem. – Może go pani Marszałkowa odczytać zechce…
Redakcya dokumentu była rzeczywiście dość dziwną i usprawiedliwiała wstręt wierzyciela do pokazania jego obojętnym oczom. Zawierał się on w następujących słowach:
„Dan i d. Stycznia 187. r. W. Maćkowi Musiewiczowi, nemrodowi nad wszystkie nemrody… znakomitemu łgarzowi ze szkoły księcia Panie Kochanku i znakomitszemu jeszcze pudlarzowi, a pomimo tego wszystkiego serdecznemu przyjacielowi mojemu i towarzyszowi wypraw na zające i lisy. Ninejszem certyfikuje, i własnoręcznym stwierdzam podpisem, ze wymienionemu, a bez najmniejszej wątpliwości urodzonemu Maćkowi Misiewiczowi winienem dwieście N. 200 dukatów które oddam kiedy mi się podoba z prawnemi procentami, licząc od daty urodzenia Adama i Ewy. Gdybym zaś tego nie uczynił, natenczas musi on, rzeczony Musiewicz, obecnego przy układzie niniejszym wyżła mojego, Hektora, pocałować trzykrotnie w nos.
„Kazimierz Mysłowiecki.”
– Biedny Kazimierz miewał czasami dosyć oryginalne pomysły – rzekła pani Idalia po przeczytaniu autografu swego małżonka, łącząc umiejętnie uśmiech łagodny z lekkiem westchnieniem.
_ Czy zechce mi pani Marszałkowa poświęcić jeszcze chwilkę uwagi? – zapytał Plenipotent, wracając do poważnego nastroju.
– Słucham pana – odrzekła z uprzejmością.
– Kaczy mi darować pani Marszałkowa, jeżeli dotknę sprawy leżącej poza sferą kompetencyi mojej; ale powoduje mną przejęcie się widokami jej dobra i chęć odwrócenia strat, które ją mogą spotkać w przyszłości?,
_ O cóż-to chodzi? – zapytała z niewielkiem jeszcze zaciekawieniem..
– Ośmielam się naprzód zapytać: w jakiej mierze hrabina Przyjemska korzysta z kredytu u Pani?
– Rzeczywiście, dotykasz pan kwestyi z rodzaju tych… które pozostawiam wyłącznie dla siebie–odpowiedziała z wyraźnym chłodem.
– Po tysiąc razy przepraszam za niedyskrecyą moje… ale sądziłem, że obowiązkiem moim jest zakommunikować pani pewne poszlaki, które mam w ięku… a które mogą wpłynąć na postępowanie Pani w zakresie bardzo poważnych interessów.
Krasomówcza zawiłość zagadkowych insynuacyj jurysty zaniepokoiła interlekutorkę jego.
– Istotnie – rzekła po chwilowym namyśle – Hrabina winna mi znaczną summę i jeszcze przed dwoma dniami prosiła mię listownie o nową pożyczkę. Odpowiedziałam jej, że będę się starała zadosyćuczynić' jej prośbie.
– Jeszcze jedno pytanie… do jakiej też summy dochodzi dług pani Hrabiny. – Około czterdziestu tysięcy.
– Złotych?
– Żartujesz pan… czterdzieści tysięcy rubli, a nawet troche więcej.
– A ewikcya?– zagadnął lakonicznie Korsz.
– Przecież Hrabina nia swej osobisty majątek – dwie piękne wsie. Oczajdusze i Soły… które nigdy do massy dóbr Przyjemskich wcielonemi niebyły. Dlaczegóż więc miałam odmawiać jej kredytu? Ponabywałam nawet pretensye innych wierzycieli, tak ze obecnie Hrabina moim jest tylko dłużnikiem.
– Czy Pani nie przypuszcza, że mogą być inne pretensye, którym – by na mocy prawa przysługiwało pierwszeństwo?
– Co mi Pan prawisz! – odrzekła z niecierpliwością ponętna wdówka, ale w wyrazie jéj twarzy ujawnił się odcień obawy.
Plenipotent wydobył z pugilaresu dwie notatki i z wymownem milczeniem podał je gospodyni.
– Co to jest? – zawołała pani Idalia niemal z przerażeniem.–Proszę mi to wytłómaczyć ustnie i szczegółowo.
– Nic łatwiejszego… Pani Hrabina po wyjściu za ś… p… hrabiego Juliana, nie zrzekając się praw własności do wydzielonych sobie przez ojca, księcia Świrskiego… dwóch posagowych wiosek, wydala natomiast świeżo poślubionemu mężowi oblig na sto tysięcy rubli, zabezpieczywszy ten dług całym majątkiem swoim. Oblig ten, zaaktykowany i pokilkakrotnie odnawiany, dotychczas leży w Opiece, a to na zasadzie testamentu hrabiego Juliana, który summę rzeczoną zapisał najmłodszej córce swojej, hrabiance Ksenii… z zastrzeżeniem, ażeby po dojściu jéj do pełnoletniości albo przy wyjściu za mąż wypłaconą jej była bez zwłoki. Widzi więc pani Marszałkowa, że jéj pretensye wobec prawa muszą ustąpić na plan drugi.
– Ależ to podstęp niegodny–zawołała z obu rżeniem pani Myslowiecka. – Zawsze uważałam Hrabinę za właścicielkę Oczajdusz i Solów, a oprócz długów, które sama spłaciłam, o żadnych innych nie słyszałam.
– Była to dyplomatyczna tajemnica pani Hrabiny – odrzekł ironicznie jurysta. – Milczenie w tym razie było dla niej nierównie dogodniejszem… niż otwartość zbyteczna. A zresztą sprawa ta należała poniekąd do kategoryi spraw rodzinnych, domowych, w które wtajemniczać obcych Hrabina nie widziała potrzeby.
– I cóż ja pocznę teraz?–zapytała z wyrazem pognębienia pani Idalia… pojąwszy cala doniosłość otrzymanej przed chwilą wiadomości.
– Należy sobie najprzód zdać sprawę z rzeczywistego stanu rzeczy – przemówił Korsz po chwili poważnego namysłu – Jeżeli pani Marszałkowa, dla odebrania swej należności, zechce wystawić majątek Hrabiny na licytacyą, nie sądzę, ażeby napotkała w tym względzie jakiekolwiek przeszkody… Ale potrzeba zastanowić się nad tśm, czy majątek, który przed laty piętnastu wart był dwa miliony (liczę na złote), może być równie cenionym w dzisiejszym czasie i przy dzisiejszych wyjątkowych warunkach. Pewny jestem, że przedany będzie za bezcen i kto wie nawet, czy wyręczona z przedaży summa zaspokoi pretensye nieletniej Hrabianki, nad której interessami czuwać będzie pan Szczuka z nieubłaganą energią i bezwzględnością.
– Wszystko to wiem… ale cóż robić poo-staje?
– Zkądinąd-ciągnął powoli Korsz, nie zważając na niecierpliwość swej interlokutorki,-więcej jeszcze od pani Marszałkowej zagrożoną jest sama Hrabina, która wszystko może stracić odrazu i pozostać na łasce dzieci, a dla uniknienia tej ostateczności duma jej poruszyłaby piekło całe. Tak więc natychmiastowa egzekucyą długu nie leży w interessie ani Pani, ani Hrabiny.
– Jeszcze raz zapytuję pana… jakie są środki zaradcze?…
– Jedynym środkiem byłoby usamowolnienie hrabianki Kseni przez odpowiednie małżeństwo, które można byłoby przygotować i zawrzeć z interwencyą macierzyńskiej powagi i wpływu osób najbliższych pannie, na przykład sióstr i dobrych znajomych. Przyszłemu małżonkowi Hrabianki można byłoby podyktować warunki, na które, w tydzień po ślubie, młodziutka zona zgodziłaby się bez najmniejszego oporu,
W tej chwili przypomniała sobie pani Mysłowiccka niedawną wizytę Sępa, który upraszał ją… ażeby zechciała być orędowniczką jego w zabiegach o rękę Kseni. Odpowiedziała mu wówczas ni to ni owo, żartując sobie z dawnego wielbiciela i radząc mu przypuścić szturm do księżny Siewskiej. Obecnie zawiązała sobie w myśli węzełek: może co z tego i będzie…
Nie mając jeszcze ułożonego plami postępowania, postanowiła stosować się do okoliczności.
– Dziękuję panu za życzliwość – zwróciła się do Korsza. – Potrzebuję namysłu, ażeby się zdecydować na jakiś krok stanowczy. Dzisiaj jeszcze nie widzę wyraźnie drogi przed sobą. W każdym razie wdzięczna mu jestem za ostrzeżenie i wskazówki.
ł po przyjacielsku wyciągnęła doń rękę… którą Korsz ucałował z zapałem wcale nie jurydycznym.
Nazajutrz hrabina Przyjemska otrzymała śliczny, pachnący, oczywiście francuzki liścik, którego potoczysty i miły styl o wiele przewyższał gramatykę i ortografią a wcale już nie odpowiadał treśoi, ani estetycznej, ani przyjemnej. Podajemy go tu w przekładzie.
Lisowoe, 5 września.
„Droga Hrabino! „Ze wszystkich przykrości życia najboleśniejsze są te, które uniemożliwiają nam… względem ukochanych osób, wszelką ofiarę, a nawet drobną przysługę. Takiej mianowicie przykrości doznaję w tej chwili ja, bo kiedy serce moje zrywa się z całą swą ofiarnością na skinienie drogiej Hrabiny, nieszczęśliwy zbieg okoliczności (zachwianie się Towarzystwa Kanalizacyi Sahary) obezwładnia mię całkowicie i zmusza do odmówienia Jej prośbie o 5,000 rubli, która wzruszyła mię do głębi duszy, jako dowód zaufania Hrabiny w nieogramczonem poświęceniu się moiem dla Jej osoby.
„Niestety! nie koniec jeszcze natem… Zawieszenie wypłat przez dom hamburski „Fuchs. Wolf et C-o”, zakompromitowany upadkiem wymienionego Towarzystwa, fatalnie odbił się na moich interessach.tak, ze znaglona jestem do likwidacyi, a do tego potrzebne mi są niezbędnie kapitały pozostające dotychczas w obcych ręku – pomiędzy innemi i te, które ulokowałam u pani Hrabiny, a których termina albo już upłynęły, albo upływają przed Nowym Rokiem. Tak więc, zamiast wyświadczenia przysługi, sama staję się stroną proszącą, domagającą się… nieubłaganą! Ze szczytu najwyższego szczęścia w marzeniu, nielitościwa rzeczywistość strąca mię w otchłań rozpaczy… Ale są to zwykłe igraszki losu… które na szczęście, nie mogą sięgać serca i nie zachwieją bynajmniej uczuć, jakie żywię dla czcigodnej Hrabiny.
„Oddana Jej cala duszą
„Idalia Mysłowiecka”.
Z przykrością musimy wyznać, że czuła ta missywa bynajmniej nie rozrzewniła Hrabiny… Odczytała ją ona z zacisniętemi wargami i pogłębioną brózdą na czole. Po chwili podarte i zmięte strzępy pozostały, jako jedyny ślad ortografii, gramatyki i stylu pani Marszałkowej. Nie przeszkodziło to jednak pani Hrabinie zredagować odpowiedzi również pachnącej i słodkiej, jak liścik pani Mysłowieckiej,.
Sasów. 5 Września.
„Droga Idalio! „Jeżeli najgorętsze współczucie może być ulgą w doznanem niepowodzeniu, ofiaruję ci je z całego serca. Jutro służyć ci będę osobiście. Wszak nie pogardzisz słowem pociechy z ust kochającej Ciebie niezmiennie przyjaciołki „Twoja do grobu
„Hr. Sas-Przyjemska”.
Pragnąc jak najśpieszniej wyrwać się z odurzającej, przesiąklej perfumami sfery intryg pięknego, jak łuska żmij jadowitych, świata, poprzestajemy na prosem zanotowaniu zdarzeń, które wynikły z korrespondencyi pomiędzy dwiema kochającemi się serdecznie sąsiadkami.
Nazajutrz po wymianie przytoczonych listów, odbyła się uroczyście wizyta pani Hrabiny w Liliowcach i długa konferencya pomiędzy dwiema paniami. Pożegnanie było niezmiernie czułe; mamy pewne poszlaki, że Hrabina wyjeżdżała z Lisowie bogatsza o pięć tysięcy rubli, niż przed wizytą.
W kilka dni potem pani Porajowa otrzymała bilecik, zawierający następne słowa:
„Zachwycająca Róziu, „Zapomniałaś o mnie, okrutna!… odstrasza cię suknia moja żałobna… Pomimo tego… przyjedź pojutrze. Zastaniesz u moie boskiego Salwatora, który zajedzie do mnie po drodze do Wiednia, gdzie go na kilka występów zamówiono do Opery Dworskiej. Z obcych spodziewam się tylko Sępa.
„Twoja z duszą i ciałem
„Idalia Myslowiecka”.
Jednocześnie pan Olgierd otrzymał wezwanie w następujących wyrazach:
„Niepoprawny grzeszniku, „Staw się pojutrze w Lisowcach – w usposobieniu ognisto-melancholijném… tylko nie względem mnie… Posłyszysz tenora, który przypomni ci Paryż i Wiedeń… Liczę także na panią Różę. „A reuedcr-ci.i… Dobra przyjaciółka „ldalia Myslowiecka”.
Wieczór w Lisowcach udał się przecudowiiie; Sulvatore śpiewał, jak anioł, wlewając w roztęsknioną pierś wdowy balsam wrażeń, niebiańskich, Pan Olgierd, w długiej przechadzce z panią Różą po ustronnych allejach parku, zwierzył się jéj z widokami swemi na przyszłość, zapewni! najogniściej o stałości swych uczuć i otrzymał rozgrzeszenie in articulo matrimonii, z pewnemi jednak zastrzeżeniami, które zaprzysiągł, i przepełnionem wdzięcznością sercem,
– Pamiętaj!…
– Do ostatniego tchnienia!…
Słowami temi zakończyły się pożegnalne ich szepty.
ROZDZIAŁ II. Rozmaite metody leczenia.
– Apatya, moi panowie, tak… tak… apatya.. inaczej stanu tego nazwać nie umiem. Przyczyny jego należy szukać w jakiemś wstrząśnienia moralnem, którego skutkiem już, a nie powodem, są pewne zjawiska fizyo-patologiczne. Teraz potrzeba oddziaływać na przyczynę i skutki jednocześnie, bo jedne i drugie działają w ścisłej pomiędzy sobą łączności. Pokrzepiać ustrej moralny a zarazem wzmacniać organizm hydroterapią i stosownemi środkami hygienicziiemi: otoż i wszystko, co obecnie zalecić moge. Gdybym był ojcem, matką, bratem lub siostrą panny Kseni, mógłbym się zdobyć na jakieś wskazówki specyalniejsze. Rozumny kapłan zdołałby również zajrzeć do przybytku jej duszy i wyśledzić źródło choroby… Co do mnie, zwykłego empiryka, nie posiadam do tego żadnych kwalifikacyj ani zdolności.
Tak prawił poczciwy doktór Salm, wobec Stasia i pana Włodzimierza, słuchających go z pilną uwagą. Na nieszczęście, sama tylko uwaga, chociażby najgłębsza, była w tym razie niedostateczną dla dopięcia pożądanego celu. Czuli to dobrze słuchacze Salma i świadomość własnej niemocy przejmowała ich bólem niezmiemym.
Po ostatnich wstrząsających wrażeniach, zapieczętowanych groźną a tajemniczą chorobą, Ksenia odzyskała pozomie zdrowie i stan jej dla obojętnych osób mógł się wydawać normalnym; ale kto ją znal bliżej! a przedewszystkiem kochał serdecznie, tego on mógł niepokoić poważnie. Z wesołej, a nawet roztrzepanej i zaciekawionej do tego wszystkiego, co oczom się jej nastręczało, dziewczyny, stała się smutną i na wszelkie obojętną wrażenia. Jakiś nieodgadniony proces odbywał się w głębi jej serca. Z pozoru zawsze zamyślona, właściwie nie myślała o niczem. Była to bezwładność nad jakąś tonią przepaścistą, w której, jak kłęby dymu, wiły się niesformułowane jeszcze dostatecznie zagadki życia. Napróżno Staś… który po wyjeździe Homa, odzyskał po części spokej i równowagę ducha, usiłował rozerwać siostrę doświadczeniami chemicznemi:– nic nie mogło ani zająć jej, ani ożywić. Apatya i milczenie, jak dwa posągi o zasłoniętych twarzach, oparły się o sarkofag jej piersi i gnębiły ją nieustannie, chociaż bezwiednie dla niej samej, marmurowym ciężarem swoim.
O Hornie pomiędzy bratem a siostrą żadnej wzmianki nie było. Pierwszy raz tylko wstępu-
– Juz go tu niema.
Ta mu nie odpowiedziała ani słowa Pewnego dnia, pan Włodzimierz, który od czasu choroby Kseni, był prawie nieustannym gościem w Sasowie, zagadnął ją tym sympatycznym głosem, który niegdyś budził w niej zawsze echo współczucia:
– Kseniu! co tobie jest? Spojrzała nań ze zdziwieniem.
– Czy chora jesteś?
– Nic mi nie dolega.
– Nudzisz się?
– Nie zdaje mi się.
– Więc smutna jesteś? tęsknisz do czegoś? Ksenia uemiechnęła się, jak uemiecha się trup galwanizowany…
– Próżność nad próżnościami i wszystko próżność – odpowiedziała z jakąś ironią bolesną.– Czy warto się troszczyć o to?…
– W twoim wieku myśl to przedwczesna.. Powinna byś się otrząsnąć z tej apatyi niegodnej ciebie – mówił po krótkiej przerwie – i jąć się pracy pożytecznej dla innych, a zarazem krzepiącej ducha. Nauka i dobroczynność, chociażby w najskromniejszym zakresie, byłyby na nią najskuteczniejszem lekarstwem?…
_ A jeżeli mi sił nie starczy?… jeżeli życie jest tylko uwiązanym u szyi kamieniem?…
_ Mam lepsze wyobrażenie o siłach twoich, aniżeli ty sama. Powróć do książek, zwiedzaj chaty włościańskie… Obecnie więcej jest tam cierpień i nędzy, niż zwykle. Są to następstwa niedawnych gwałtów. Możesz tam nieść pociechę, a nawet pomoc materyalną.
– Postaram się usłuchać twej rady… Wybierz mi cokolwiek do czytania. Książki, które mi wpadają pod rękę, tak są oschłe, tak zimne…
– Jabym ci radził zająć się teraz czytaniem dzieł historycznych. Życie zbiorowe zawsze jest większem od jednostkowego. Zespól się z niem myślą i sercem, a rozszerzy się i zolbrzymieje życie twe osobiste. Wobec cierpień ciżb całych twoje własne wydadzą się tobie drobnemi.
– A więc chodźmy do biblioteki… może książki, które mi wskażesz, będą dla duszy mojej tem, czem były pigułki Salma dla ciała.
W bibliotece zwróciło uwagę p. Włodzimierza mnóztwo rozmaitej objętości książek i broszur, porozrzucanych na stole w wielkim nieładzie. Jedne z nich były pootwierane i z pozaginanemi kartami, inne zaś albo już przeczytane, albo przygotowane do czytania. Ksenia nie zaglądała tu od czasu balu pamiętnego, nie dziw więc, że widok biblioteki sprawił na niej wrażenie wstrętnej trupiami. Na chwilę zdało się jej, że widzi ponad stołem unoszące się widmo Horna z nietoperzemi skrzydłami. Nie wiele brakło, ażeby z ust jéj niewydarł się krzyk straszliwy: a kysz! a kysz!
Tymczasem p. Włodzimierz zbliżył się do stołu i z nałogu wykształconego naukowo człowieka zaczął przeglądać tytuły dzieł.
– Cóż to jest?–zawołał ze zdziwieniem–widzę tu dzieła samej tylko społeczno-ekonomicznej treści. A jaka rozmaitość!… Proudhon obok Thiersa, Bastiat w sąsiedztwie Lista, cała falanga furyatów czy furyerzystów na nieszczęśliwym Rossini!… Tyżeś-to, Kseniu, pochłaniała tę ciężką strawę?
– Był to napad sztucznego apetytu, wstęp do hallucynacyj moich chorobliwych–odpowiedziało dziewczę, płoniąc się z lekka.
– Usuńmy to niehygieniczne mixtum compositum z przed oczu… tobie potrzeba czegoś zdrowszego–rzekł p. Włodzimierz i z pomocą swej pacyentki złożył ekonomią polityczną w przeznaczonem dla niej schronieniu.
Następnie z innej szafy, po krótkiem poszukiwaniu wydobył pięknie oprawne in 8-0 w dużym formacie i podał je Kseni.
– To powinno cię zająć i życiem natchnąć nowem.
– Tak dalece?–zapytała Ksenia ze sceptycznym uśmiechem.–I jakaż to potęga zaklęta jest w téj książce?
– Książka ta postawiła autora swego, poetę, na czele Rzeczypospolitej francuzkiej. Cudu tego dokonał entuzyazm powszechny, który wywołała.
Ksenia spojrzała na kartkę tytułową:
_ Histoire des Gironiins par Alphone de Lamartine–przeczytała.
– Pragnąłbym, ażeby iskierka tego entuzyazmu i w twoje zapadła serce – kończył opiekun i, zlekka nachyliwszy ku sobie tulącą się doń z zaufaniem dziewczynę, ucałował ją w czoło.
Nie zaraz jednak Ksenia wzięła się do kuracyi według metody p. Włodzimierza. Rozmowa z nim przypomniała jej blizkie rozstanie się z bratem i to na bardzo długo – na całe dziewięć miesięcy. Myśl ta przejęła ją smutkiem głębokim, lecz był to smutek poniekąd pożądany dla chorege jej ducha, albowiem wypływał z uczucia świętej, promienistej, niczem niezamąconej miłości. Wyobraźnia jej pod wpływem tego uczucia nie wytwarzała żadnych widm przerażających; pamięć nie nasuwała żadnych wspomnień potwornych; piersi jej zalało rzewne, siostrzane rozczulenie, a pojawiającą się już zawczasu tęsknotę osładzała wiara w nieobłudność ukochanego serca i nadzieja, że znowu je uczuje przy sobie, uderzające współczuciem bratniem. Całe dwa dnie poprzedzające wyjazd Stasia nie rozłączali się prawie ani na chwilę. Mało mówili z sobą, ale rozumieli się doskonałe tętnem serc harmonijnem. Wszystkie rozmowy podobne były jak krople wody do następującej:
– Prędko powrócisz?–zapytywała Ksenia.
– W początku Czerwca.
– Czy zawsze takim, jak dziś?
– O, nie!… powitasz mię uwieńczonego laurem i z laską w ręku… Są to emblemata bakałarstwa, odpowiadającego mniej więcej godności kandydata. Może i nie wiesz, że pogardzony u nas bakałarz, nosi tę nazwę od laski, bacca i lauru, tak, że właściwie powinienby się nazywać „pałkowawrzyńcem.”
Niestety! Ksenia nie uśmiechnęła się nawet na żarcik brata.
– Ale ja się pytani, czy dla mnie powrócisz jednakowym?
– Czy wątpisz o tem Kseniu?
– A dla innych?–zapytała nieemiało – dla Emmy?
– Nie zaprzątaj sobie daremnie głowy przewidzeniami próżnemi… Może i durzyłem się odrobinę w czasie wakacyj… ale był to dur studencki typhus amorosus studiosorum… Każdy z kollegów moich przebył go niezawodnie w tym czasie. Leczą go najskuteczniej przechadzki do audytoryów, jesień i zima, przygotowywanie się do egzaminów i t, d. Kiedy powrócę, panna Emma pewnie już będzie żoną drugiego.
Ostatnie jednak słowa wymówił mniej lekkim, niż początkowe, tonem.
– Aleja mam, Kseniu, wielką prośbę do ciebie–zaczął po chwili.
– Mów.
– Wszak kochasz mię?… nieprawda? _ Dlaczego zapytujesz mię o to?
_ Wszak miłość i samolubstwo nie chodzą w parze?
– Oczywiście.
_ Otoż wiedz, Kseniu, że dla spokoju i szczęścia mego niezbędnym jest spokej i szczęście twoje. Pracuj nad niemi, najdroższa, myśląc o mnie. Wiedz, że od czasu choroby twojej tak byłem nieszczęśliwym, jak nigdy. Czy obiecujesz mi na intencyą… moję, uemiechnąć się choć raz ua dzień?
– Zaczynam od dziś – dziś – odpowiedziała z anielskim na ustach uśmiechem, gdy jednocześnie dwie łzy, jak dwie perełki, potoczyły się jej z pod rzęs jedwabnych.
I o dziwo! to samo zjawisko powtórzyło się na ustach i w oczach Stasia.
Ostatniem słowem, które przy pożegnaniu zo stawił brat w uszku Kseni, było:
– Pamiętaj, coś obiecała…
Rozmowy z opiekunem i Stasiem wywarły na Ksenię wpływ dobroczynny. Przypomniały jej one, że są jeszcze serca na świecie, dla których szczęście jej i spokojność wielką mają cenę,– a w każdej dolegliwości moralnej szczere współczucie i troskliwość serdeczna stokroć są zbawienniejsze od wszelkich innych leków. Dla miłości brata. Ksenia powzięła postanowienie być weselszą i z najprzykładniejszą rzetelnością spełniała daną obietnicę pod względem uśmiechania się po kilka razy na dzień z myślą o Stasiu. Szukała nawet naumyślnie wrażeń, któreby ten uśmiech wywoływały w sposób naturalny, niewymuszony, i w tym celu już to pieściła się z ulubioną sarenką Mumu i jej przybranemi, podarowanemi przez grafa Piotra dziatkami, już to głaskała i częstowała cukrem Myszkę-Arabkę, albo nareszcie rozmawiała z Parasią, która bawiła ją właściwą wieśniaczkom naiwnością. Zacna Angielka, na widok ten pożądanej w wychowanicy swej zmiany, uśmiechała się także, pokazując dwa rzędy żółtych, przypominających potrosze końskie, zębów.
Nie zapomniała też Ksenia o radach lekarskich pana Włodzimierza. Pewnego popołudnia, z wielkiem skupieniem ducha, otworzyła nareszcie ogromny tom Historyi Żyrondystów. Zaraz po pierwszych kartach owładnął nią jakiś stan niezwyczajny. Włosy, jakby od prądu elektrycznego, zdawały się jeżyć na głowie; serce to rozsadzało pierś uniesieniem nieznanemi, to znowu zamierało w uczuciu grozy niewysłowionej. Godziny mijały po godzinach, a Ksenia, w jakimś niepojętym zachwycie, nie mogła się oderwać od cudownego dzieła Jak okręt z rozwiniętemi żaglami, dusza jéj wpłynęła na ocean burzliwy wielkich wypadków, ciżb entuzyastycznych, rozognionych umysłów. Sprawdziło się, co przepowiadał jéj p. Włodzimierz. Z jednej strony uczuła ów rozrost ducha ogromem życia zbiorowego w chwilach najnamiętniejszych jego porywów, z drugiej zaś całkiem zapomniała o osobistych uczuciach swoich i okolicznościach powszednich. Bo i jakże tu pamietać o mizernych sprawach własnej jednostki wobec okropności Nocy Wrześniowych, wśród wycia szalonego milionowych tłumów, w potokach krwi, w burzy oklasków, odgrzmiewających filipikom mówców natchnionych?!… Po raz pierwszy dziewczę odetchnęło wielkiemi wrażeniami.
Kilka tygodni zajęło Kseni dwukrotne odczytanie dzieła, które w pół wieku po opisywanych w niem zdarzeniach gorączkowało jeszcze cały świat cywilizowany. Był to w życiu jej okres niezmiemie ważny, uroczy i wpływowy. Reż tam ona znalazła postaci, które przebóstwiła w swej wyobraźni z wiarą gorącą!… kobiety, jak pani Roland i Karolina Corday… mężczyźni, jak entuzyastyczny Vergniand, szyderczy Kamil De-moulins, natchniony Chenier, namiętny, druzgocącej wymowy tytan, któremu na imię Danton!… O! chwile nigdy niezapomniane!…
Były to lata (choć tak niedawne!), kiedy jeszcze młodemu pokoleniu ani się śniło zapatrywać na ostatnie dziesięciolecie przeszłego wieku oczyma pozytywnego Taine'a, żartującego gorzko z apoteozy, do której wynieśli epokę ową historycy szkoły romantycznej. Porównywa on okres wielkiej Rewolucy, do olbrzymiej świątyni egipskiej o niedoscigłem sklepieniu, o tysiącu kolumn alabastrowych, kryjącej poza purpurową, pertami tkaną zasłoną, w tajemniczym przybytku bóz-twa… jadowitą gadzinę lub krokodyla…
Ksenia widziała tam cały Olimp bóztw niewypowiedzianie urodziwych i pięknych. I któż z nas nie doświadczał złudzeń podobnych!…
Nie sądźmy, ażeby młodziutka pacyentka nasza zapomniała o drugiej radzie opiekuna swojego, tyczącej się dobroczynności w najbliższej włościańskiej sferze. Nie była to dla niej rzecz nowa i oddawała się jej zawsze ze szczerego popędu serca, o ile na to pozwalały szczupłe jej środki. Kobiety wiejskie widziały w niej swojego anioła opiekuńczego; wszystkie dzieci znały ją doskonale i gamęły się do niej, jak ptactwo do swej karmicielki; każdy, dotknięty jakiemkolwiek nieszczęściem, udawał się śmiało do „naszej panienki” z prośbą czy to o wsparcie, czy o wstawienie się do opiekuna. W ostatnim tylko czasie zarzuciła Ksenia przechadzki swe po wsi, połączone zawsze z jakimś dobroczynnym celem; – zmusiła ją do tego choroba i stosowanie się do przepisów Salina. Obecnie, czując się zdrowszą, postanowiła odnowić zaniechany zwyczaj.
Pewnego dnia, z główką pełną filantropijnych zamiarów, zasilonych czytaniem „Żyrondystów, a kto wić, czy i nie z nota „Marsylianki na ustach (za to nie ręczymy), z nieodstępnym i o kojem u boku… wybrała się Ksenia na jałmużniczą wycieczkę swoje, zaopatrzona rozmaitemi podarkami dla dorosłych i dzieci. Zaraz na wstępie zauważyła ze zdziwieniem, że ludzie, których spotykała po drodze, a którzy dawniej, widząc ją przechodzącą, zatrzymywali się zwykle z daleka nie z samej tylko potrzeby, ale w celu pozdrowienia ”naszej panienki-" teraz usuwali się jej z drogi, jakby powodowani strachem albo niechęcią. Matki, stojące u progów chat, odwoływały swe dzieci, spiesząca na powitanie Kseni, jakby ostrzegając je przed jakiemś niebezpieczeństwem. Zaniepokojona temi nieprzyjaznemi objawami, postanowiła wyświetlić ich powód i za najwłaściwsze uznała udać się do komornicy Hanny, ubogiej, obłożnie chorej wdowy, którą często odwiedzała dawniej i pewną była jej przywiązania do siebie.
Stara Hanna leżała na tarczanie, postękując od srogich artrytycznych holów, co.jednak nie przeszkadzało jej głaskać tłustego kota leżącego tuż obok i przemawiać doń czule:
– Kocieńka! kocieńka! moloczka choczesz? nemu maluczka.
– Jak się macie, Hanno? – odezwała się Ksenia, przestępując próg chaty.
– Ach! ce wy, pannunciu, anhelatko moje!– odpowiedziała Hanna, siląc się podnieść z łóża boleści.
– Nie wstawajcie… leżcie spokojnie… Przysz lam dowiedzieć się, ozy nio braknie wam czego. Długo nie byłam u was. bom sama była ohora.
– Słyszałam… słyszałam, moja ty zoreńko jasna… ludzie mi o tem opowiadali. Co się ja też napłakałam i namodliłam za wami!….
Ksenia tymczasem wydobyła z torby przyniesionej z sobą kurczę pieczone, kilka bułek i trochę pieniędzy.
– Oj, spasybi panience!… Niech was Pan Bóg obdarzy za wasze serce anielskie dobrem wszelkiemi i ślicznym mężulkiem… Ale możeby lepiej było – dodała po chwili z pewnem wahaniem się i nieemiałością,–ażeby panienka nie przychodziła do mnie.