- W empik go
Na rozstajnych drogach: Tom 3 powieść współczesna. - ebook
Na rozstajnych drogach: Tom 3 powieść współczesna. - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 329 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Варшава, äíÿ 28 Ìàðòà 1886 ã.
Warszawa.–Druk S. Orgelbranda Synów, Krak.-Przedm. 66.
ROZDZIAŁ I. Niewesoły.
– Jej coś jest, o! jest – mówił pan Bonifacy z wielce głębokomyślną miną do posilających się z nim razem smaczną wieczerzą kucharza Walentego i ochmistrzyni Więckowskiej.
– Że jest, to jest – powiedział mądry kuchmistrz, – ale co i gdzie, Bóg to wie jeden… może w główce, może w serduszku, a może, nie przymierzając, w żołądku licho się jakie gnieździ… A szkoda… pani dobra,jak anioł, a słodziutka, jak miód.
– Biedaczka chyli główkę, jak różyczka na jesień–dorzuciła Więckowska.–Już ile ja nowen odmówiłam na jej intencyą, ile piątków suszyłam… nio nie pomaga…
– A zdaje się powinna być szczęśliwą–odezwał się znowu pan Bonifacy.–Nasz pan–to i zacny, i piękny, i rozumny, a kocha ją nie tylko jako mąż, ale jak ojciec rodzony.
– I czego jej brak? –prawił Walenty–jadła i napitku ma tyle, ile chce, a ja już wysilam się dla niej na takie przysmaki, że co dzień oczekuję, ażeby jakoś pulchniej i czerstwiej wyglądać zaczęła… Ale gdzie tam!… pulardy nie pulardy, frykasy nie frykasy, ciastka nie ciastka: wszystko idzie na marne; bo nasz Marszalek, Boże odpuść, nie bardzo się w tem kocha… jemu barszcz z rura, zrazy zawijane, pieczeń z rożna, pierogi z serem – to najmilsze potrawy, a takiej delikatnej hrabiance potrzeba czego innego.
– Et, nie pleć, stary–ofuknęła go ochmistrzyni.–Czy to ja nie pytam się jej co dzień: możeby Pani Marszałkowej smakowała lepiej kawa ze śmietanką, albo czekolada z biszkopcikami od tej herbaty?… Zawsze mi odpowiada: dziękuję ci, moja Więckosiu, ja woię herbatę. I cóż na to poradzisz?
– Albo ja jej nie łowiłem ptasząt w sidełka?– wtrącił pan Bonifacy–i na cóż się to przydało?… Jeszcze mi raz wymówiła ze łzami w oczach, że krzywdzę stworzonka boże i wszystkie powypuszczała przez okno. Najwięcej mi żal szpaczka, na którego oddawna ostrzyłem zęby.
Gdy w taki sposób ubolewali nad Ksenią słudzy w izbie czeladnej, jednocześnie frasowała się o nią panna Marcellina w poufnej rozmowie z bratem.
Nie udaje się nam, mój Włodku, rozweselić Kseni-mówiła poczciwa panna.–Czy nie zapytałbyś jej otwarcie: coby jej dogodzić mogło?… To jeszcze nieśmiałe, jak dziecko, a gdybyś ją przyhołubił i ślicznie, jak to ty umiesz, poprosił, to możeby powiedziała tobie, czego się jej chce i o czem marzy. Książki i nasze towarzystwo jak widać me wystarczają jej do szczęścia. Gdyby częściej wyjeżdżać chciała i u siebie przyjmować gości… jeżeli tęskni do zabaw, wszystko to można byłoby zrobić z łatwością. Nie pożałowałbyś dla mej ani kosztu, ani zachodów.
– Wiesz, moja droga – odrzekł Marszalek… – że kocham ją nad życie i każde życzenie jej byłoby dla mnie prawem. Ale cóż, kiedy ona nic nigdy nie życzy sobie, o nic nie prosi, a kiedy nalegam, uskarża się, że ją psuję dobrocią zbytnią. A zresztą sama to widzisz, jak zawsze jest słodką, łagodną, z dobrem słowem i pogodnym uśmiechem na ustach. Nieraz powtarza mi, że wątpi, ażeby jakakolwiek kobieta była szczęśliwszą od niej. Sam zachęcałem ją do zabaw, do zawiązania szerszych stosunków; proponowałem wycieczkę do Kamieńca, a nawet wyjazd do Samosławia na kilka tygodni, przejażdżkę do wód i już nie pamiętam co więcej… Na wszystko mi odpowiada, że najlepiej jej w domu, że towarzystwo obcych i obojętnych ludzi utrudzą ją i nuży, a zabaw nie lubiła nigdy… Przekonany jestem, że mówiąc to, jest najzupełniej szczerą… znam iei upodobania od dzieciństwa.
– Domyślam się-mówił dalej,-że tęskni za Stasiem a może i za siostrą, bo dostrzegłem, że po wyjeździe księżny Cecylii zrobiła się więcej milczącą i zamiłowaną w samotności; ale cóż ja na to poradzę?… Stasia ujarzmiła zona, tak, że nie on, ale ona jest samowładną panią w Sasowie, a o zawiązaniu z tą niegodziwą kobietą bliższych stosunków Ksenia przenigdy nie pomyśli. Jeżeli jest w sercu jej miejsce dla wstrętu i nienawiści, to pewnie przedmiotem tych uczuć jest pani Emma. Doszły mię wiadomości o projektowanem małżeństwio Piotra z księżniczką Bertą, pocieszam się więc nadzieją, że kiedy to nastąpi i małżonkowie zjadą do Skalina, uda się może Bercie ożywić gołąbkę moje, ale na to oczekiwać jeszcze potrzeba kilka miesięcy. Widzisz więc, że nie jestem w stanie nic zrobić, ażeby zaradzić złemu.
_ Może Ksenia nie zdrowa? – odważyła się napomknąć panna Marcellina–możeby się jej leczyć wypadało?
– Przychodziło mi to już na myśl – odrzekł p. Włodzimierz, – a że Ksenia ma niepokonany wstręt do kuracyi wszelkiej, a szczególniej do dyagnozy lekarskiej, zaprosiłem przeto potajemnie doktora R. z Kamieńca pod pozorem udzielenia mu kilku archywalnych zabytków, i kiedy przyjechał–było to, jak pamiętasz, cztery tygodnie temu, zaraz po wyjeździe księżny Cecylii,– prosiłem go, ażeby zwrócił na Ksenię pilną uwagę, nie dając poznać jej tego, że ją obserwuje. Jednocześnie w tym samym celu wezwałem Salma.
– I cóż ci powiedzieli?–zapytała panna Marcellina z żywem zajęciem.
– Tamten prawił mi coś o temperamencie lim fatycznym i o usposobieniu nerwowem; Salm zaś, jakby rozdrażniony włożonem na siebie zadaniem, pokiwał tylko głowa, i poradził mi oszczędzać ile możności żonę, oraz pozostawić jej we wszystkiem całkowitą swobodę. A ty wiesz – dodał pan Włodzimierz ze łzami w oczach… – czy ja jej nie oszczędzam i czyją krępuję w czemkolwiek.
Panna Marcellina odpowiedziała tylko westchnieniem – i natem się skończyła rozmowa brata z siostrą.
Widocznie więc Ksenia była cierpiącą, gdyż nigdy w dostrzeżeniu trawiącej duszę rdzy smutku nie omyli się oko tych… którzy zasmuconemu radzi byliby nieba przychylić, ale zapytywać ją o przyczynę smutku byłoby to samo, co zapytywać lilią polną, dla czego pochyla kielich swój w braku rosy ożywczej, albo ptaszynę leśną, dla czego nie świegoce wesoło, kiedy jej nie przyświeca słonko wiosenne. I jej może nie dostawało warunków życia, do którego bezwiednie tęskniło serce, a którego otaczający ją ludzie ani zrozumieć, ani przeczuć nawet nie mogli.
W sposobie życia jej codziennego nie było jednak nic nadzwyczajnością, albo dziwactwem rażącego; jedno chyba zamiłowanie w samotności i zatapianie się w marzeniach zadziwiać mogło w żywej niegdyś, jak iskra, Kseni. Była zresztą dość czynną i pracowitą, ale po swojemu. Czytywała wiele, zwiedzała chaty wiejskie, gdzie witaną była, jako anioł przynoszący pomoc, albo pociechę. Nie przyjmowano jej tutaj z nieufnością, której goryczy zakosztowała była ostatniemi czasy w Sasowie, ale pozdrawiano słowem serdecznem, a żegnano błogosławieństwy. Odbywała także na karnej chociaż ognistej Myszce, z nieodstępnym Pokojem dla bezpieczeństwa, dalekie nieraz wycieczki do miejsc ustronnych a malowniczych, któremi się tak szczyci Podole, a które ze wszech stron otaczały Wieniec, jakby koroną swoją. Niekiedy w przejażdżkach tych towarzyszył jej mąż, ale gdy zauważył, że nigdy go o to sama nie prosi, zaprzestał narzucać się jej, powodowany właściwą sobie delikatnością.
– Bodajby nam nie zdziczała pani – odezwał się raz pan Bonifacy do ochmistrzyni, gdy Ksenia wyjeżdżała za bramę:–zawsze sama i sama; sługi nawet nie bierze z sobą.
– Nie pleć stary, co ci ślina przyniesie na usta–odrzekła z ofuknięciem Więckowska.– Nie sama ona, ale z Bogiem i cnotą swoją.
Pewnego dnia w początku listopada, wracając przed południem z rannej przejażdżki, do której zachęciła ją piękna pogoda, Ksenia postrzegła w stajni jakiś roztasowany tabor, a że miała wzrok bystry, zaraz rozpoznała kilku ze służby dworskiej z Sasowa. Podjechawszy bliżej, przekonała się… że oczy jej nie zawiodły. Dwaj dorodni starzy fornale poskoczyli natychmiast do ukochanej swojej „panienki” i zaczęli całować jej ręce, śmiejąc się i zarazem płacząc z radości.
Jak się masz, Klimie!… a to ty, Pawle!-wi-taia ich Ksenia ze szczerą serdecznością.-Co wy tu porabiacie?
– A to jaśnie pani Hrabina kazała nas wysłać z rozstawnemi końmi do Wieńca – odpowiedział starszy z fornali._Po południu sama tu ma przyjechać, a że dziś jeszcze chce wrócić do Sasowa… rozkazała więc, ażeby na pogotowiu były tu konie świeże.
– Czy brat mój gdzie wyjechał? – zapytała pani Włodzimierzowa, zdziwiona, że Stary Klim powołuje się nie na jego, ale na Hrabiny rozkazy.
– I owszem, jaśnie panienko… panicz nasz w domu, – odpowiedział Klim, nie postrzegając nawet niewłaściwości tytułów nadawanych przez się Stasiowi i Kseni.
– A więc i on przyjedzie z Panią?
– Tego my wiedzieć nie możemy… wszystkie rozkazy otrzymujemy od jaśnie pani Hrabiny.
Uczucie niewysłowionej goryczy opanowało serce Kseni.
– I gdzież są granice słabości ludzkiej?–zapytywała siebie w duchu.–Ów zacny, szlachetny Stas, którego ideałem była swoboda, którego kochałam nadewszystko w świecie i który mnie odpłacał równą miłością, pozwolił się ujarzmić tej nikczemnicy do tego stopnia, że w przeciągu czterech miesięcy nie odwiedził mnie am razu, a jeżeli dzisiaj odwiedzi, to przywlecze się tuja ko niewolnik, w orszaku swej władczyni, za łaskawem jej pozwoleniem…
I nagle ogarnęła ją trwoga… w myśli jej przemknęło dziwne przypuszczenie:
_ byliśmy z sobą tak długo wrażeniami je – dnemi… myślami i uczuciami wspólnemi… czyżbym i ja kiedykolwiek mogła być zdolną do takiego upadku, do podeptania własnej godności, do zaparcia się samoistności wszelkiej?–nie! to niepodobna!… gardziłabym sama sobą.
Ksenia pospieszyła zawiadomić męża swojego o zapowiedzianych odwiedzinach. Pan Włodzimierz wiedział już o nich.
– Grzeczność nieco za późna – zauważył z lekceważeniem.
– Ja niegrzeczności w tem nie widzę, ale zniewagę–odpowiedziała mu na to z oburzeniem.
– Unosisz się, moje dziecko–odrzekł spokojnie.–Pamiętaj, że niegodziwość najczęściej chodzi w parze z głupotą. W tej naumyślnie opóźnionej wizycie widzę ja więcej drugiego pierwiastku, niż pierwszego.
Około trzeciej po południu, z wielką paradą z dwoma kozakami na przedzie, z liberyą całą od złota i z herbami nie tylko na guzach i kołnierzach, lecz i na połach płaszczów, we wspaniałej, sześciu ogierami zaprzężonej, a podobnież herbami i kruszcem upstrzonej karocy, zajechała przed pałac wieniecki hrabina Stanisławowa Sas-Przyjemska z mężem w dodatku. Na samym wstępie nieprzyjemnie uderzyło ja to, że na spotkanie jej wyszedł jakiś zgrzybiały starowina (pan Bonifacy), nie zaś gospodarz, który dopiero w przed – pokoju powitał gości: panią hrabinę ceremonialnym ukłonem a Stasia pocałunkiem serdecznym.
Jednocześnie prawie wybiegła do przedpokoju i pani Włodzimierzowa i nie mogąc opanować swych uczuć, bez względu „a wszelką przyzwoitość, me spojrzawszy nawet na panią Hrabinę rzuciła się na szyję bratu.
– Madame! – wyjąkała Emma, drżąc z oburzenia.
Teraz dopiero Ksenia odwróciła się do niej i pozdrowiwszy ją lekkiem skinieniem głowy, gdyż obie jej dłonie ściskały ręce brata, odezwała się tonem, jaki nigdy dotąd nie brzmiał w jej ustach:
– Ah! madame la comtesse!… Daruje mi pani Hrabina, że zapomniałam na chwilę o obowiązkach gospodyni domu. Ale po tak długiem niewidzeniu się z bratem, na widok jego, można zapomnieć o całym świecie. Pani Hrabina, jeżeli miała kiedykolwiek brata, zrozumie roztargnienie moje.
Alluzya do możliwej egzystencyi brata Hrabiny była okrutną, ale kobiety umieją być okrutnemi, nie uwłaczając formom towarzyskim.
Pan Włodzimierz, zapobiegając następstwom tej nieprzyjemnej sceny, wprowadzi! Hrabinę do salonu, gdzie, na progu, powitała ją dosyć uprzejmie panna Marcelina.
Ale i tu czekała ją przykra niespodzianka, gdy bowiem wszyscy pousiadali, pani Hrabina ujrzała obok siebie na paradnej kanapie nie gospodynię domu… jak wymagała tego etykieta, lecz siostrę gospodarza. Po drugiej stronie, w fotelu, umieścił się pan Włodzimierz, mając naprzeciw siebie Ksenię i Stanisława.
Rozpoczęła się rozmowa, miałka, bezduszna, konwencyonalna, w której chętnie pozostawiono Hrabinie rolę najwydatniejszą. Opowiadała tedy szeroko o zmianach, które porobiła w pałacu i ogrodzie sasowskim stosownie do wymagań ostatniej mody… o wesołem i świetnem życiu, które ściąga tam obecnie le beau monde kraju całego, o sadzeniu się innych domów na śmieszne i bezowocne współzawodnictwo, o wizytach wysokich dygnitarzy, na których czele zaszczycił ostatni jej bal obecnością swoją cet etourdi de general Basiloff i t… d. Co chwila w paplaninie tej wytryskiwały wyrazy: „na rozkaz mój,” „z mojego natchnienia,” „z insynuacyi mojej” it… p. Pomiędzy wyliczonymi gośćmi Sasowa figurowali także ce charmant M-r Simpe i cette fee eblouissante madame de Myslowietzka. Ksenia raz tylko wtrąciła zapytanie: – Czy i Księżna matka Hrabiny uświetnia przytomnością swoją zgromadzenie sasowskie? O, nie!–odpowiedziała Emma z lekkiem za – kłopotaniem – mama od ślubu mojego zamknęła się w Michałowicach i całą duszą oddała się…
– Życiu spirytualnemu – dokończyła nieubłagana Ksenia.
Nie uznała pani Hrabina za właściwe nadmienić, że królowa in partibus gorąco pragnęła w promienistym jej nimbie zajaśnieć brylantami i perłami swojemi, ale troskliwa o spokoyność matki córeczka sromotnie wypędziła ją z domu i raz na zawsze zakazała przestępować progi za wysokie na jej nogi.
Ksenia nie odzywała się już potem ani razu i nie słuchała nawet samochwalczych bredni Hrabiny, wpatrując się z boleścią w Stasia, na którym kilka miesięcy szczęścia małżeńskiego wyryło ślady nie dobrze o tem szczęściu wróżące. Twarz jego przybrała barwę żółtawą, a oczy, niegdyś tak jasne, mgłą zaszły. Uśmiech, który tak ją umilał niedawno jeszcze, znikł bezpowrotnie, a pomiędzy brwiami ukazała się brózda… której przedtem nie było.
– Biedny, biedny mój Staś! – powtarzała co chwila w duchu z jękiem głębokim w piersi, który na zewnątrz zdradzał się lekkiem tylko westchnieniem.
Emma dokładała wszelkich starań, ażeby przeszkodzić poufnej rozmowie męża z Ksenią i udawało się to jej do samego obiadu; ale kiedy wstano od stołu i towarzystwo wróciło do salonu. Ksenia rezolutnie zwróciła się do panny Marcel – liny z prośbą, ażeby ją zastąpiła na chwilę przy „kochanej bratowej,” ponieważ chciałaby pomówić ze Stasiem na osobności. Następnie, wziąwszy go pod rękę, poprowadziła do budoaru swojego.
Kiedy znaleźli się sam na sam, dłoń w dłoni, usta przy ustach, obojgu im rzuciły się łzy z oczu.
_ 0! Stasiu mój, Stasiu! – zawołała Ksenia z rozdzierającem łkaniem–co ty zrobiłeś dobrego?… po co zgubiłeś siebie?!…
– Nie płacz, Kseniu – usiłował uspokoić ją brat, chociaż jemu samemu piersi rozrywał płacz dziecinny a z oczu spływała niepowstrzymana łez struga. – Zanadto byłem szczęśliwy, samolubnie szczęśliwy… potrzeba to odpokutować.
– Ale dlaczegóż teraz, kiedy zostałeś mężem tej kobiety, nie okażesz więcej charakteru, więcej woli potęgi, ażeby zdobyć sobie trochę niezależności i życia zacniejszego…
– Wola!… charakter! – odrzekł Stasz ironią bolesną. – Czyż my je mamy, ten charakter, tę wolę?-my, panicze, uprzywilejowani od wieków nie do pracy, nie do walki o byt, ale do używania i nadużywania dóbr odziedziczonych?… Czyliż ducha nam od dwudziestu pokoleń nie zakaża jad nieporadności, niemocy, wahania się, rachityzmu jakiegoś moralnego, straszniejszego od angielskiej choroby?… W każdej chwili życia naszego stajemy na rozstajnych drogach i albo pozostajemy bezwładni, albo rzucamy się na oślep, gdzie ślepy naa popęd potrąci. Nie hrabiowie albo książęta, ale idyoci, mazgaje albo rozpustnicy: oto na prawdziwe tytuły nasze… I mnie wśród błędnych dróg pochwyciła szatańska ręka i z nieprzepartą mocą pcha w nicość, na którą od urodzenia skazany byłem. O! Kseniu! Kseniu! ty uniknęłaś tego losu dzięki energii nie swojej, ale Włodzimierza, natury mnićj arystokratycznej, niż nasza, ale zdrowszej i potężniejszej. O! gdyby nie to, zostałabyś niezawodnie albo zerem moralnem, albo nierządnicą czy to z ducha, czy z ciała… wszystko to jedno. Byłabyś albo księżną Cecylią, albo Porajową.
– Milcz, Stasiu!… przestraszasz mię… Rozpacz to przemawia przez usta twoje, Więc ty nie kochasz tej… tej?…
Nie mogła znaleźć wyrazu dość pogardliwego dla oznaczenia kobiety, którą nienawidziła bez miary i miłosierdzia.
– Kocham ją tak, jak galernik kulę działową, do której przykuto nogę jego–odpowiedział Staś z gorzkim uśmiechem.
– Ach! czemuś ty przy mnie nie pozostał?… Połączeni, bylibyśmy silniejsi do cierpień i walk, które nam los gotował…
_ Stało się….. ty przynajmniej szczęśliwą jesteś.
– Ja!… szczęśliwą! – zawołała Ksenia z wy rzutem. – Jakże bluźnisz sercu mojemu! wszak wiesz, że ono z twojem się zrosło.
Wtem… uszu ich doleciał gwar głosów coraz wyraźniejszy. Rozmowa ich miała być przerwaną za chwilę. Ksenia pochwyciła brata za rękę.
_ Czy chcesz, ażebyśmy was rewizytowali z Włodzimierzem?–zapytała pośpiesznie.
Jedno tylko błyskawicowe mgnienie wahał się Stas.
_ Na nicby się to nie przydało–odpowiedział w końcu; – przysporzyłabyś tylko sobie i mnie cierpienia.
– Ty przynajmniej wyrywaj się do nas czasami, kiedy ci tam zanadto ciężko będzie. Pamiętaj, że zawsze znajdziesz to serce, które bije dla ciebie, jak dla nikogo na świecie… lżej ci będzie zapłakać nie samemu jednemu.
Dalszym ich wynurzaniom się położyło koniec wejście Hrabiny z resztą towarzystwa. Emma spojrzała badawczo na twarz męża, a widząc ją zaczerwienioną od świeżo przelanych łez, przemówiła z nielitościwem szyderstwem.
– Przychodzę cię obronić od wrażeń zbyt rozczulających, którym się tak łatwo poddajesz, a które wzbronione są tobie przez doktorów.
A zwracając się do Kseni… dodała:
– Prosiłam pana Marszałka, ażeby mię oprowadził po domku swoim. Pokoiki wcale nieszpetne, chociaż za szczupłe i nadto staroświeczczyzną trącą. Proszę przyjechać do Sasowa, a zobaczycie Państwo, czego dokazać można, nie żałując pieniędzy i mając smak wykształcony. Wszystko tam, jak z igły zdjęte; nic nie przypomina dawnych, zacofanych czasów.
– My się przeszłości nie wstydzimy – poważnie odrzekł pan Włodzimierz.
– Czy i pawilonik Stasia inaczej dziś wygląda, jak wówczas, kiedyśmy go po raz ostatni widziały z Panią?– zapytała pani Włodzimierzowa z błyskawicą w oczach i z najniewinniejszym na ustach uśmiechem.
– Pawilon dziś do niczego nie służy – odpowiedziała Emma, cała w ogniu. – Staś oddał go na mieszkanie staremu słudze swojemu. Pozostały tam jakieś wyziewy po chemii, którą obecnie, z polecenia lekarzy, mąż mój zarzucił.
– Czy tylko po chemii? – wątpiąco odezwała się nielitościwa Ksenia.
– Ale w przyjemnem towarzystwie Państwa na wieki zapomniałam, że przed dziewiątą musimy być w domu. Lada chwila spodziewamy się księcia Kurozwęckiego i nie wypada dawać mu czekać na siebie. Rozkazałam, ażeby ludzie nasi byli na pogotowiu… A, otóż i karetę widzę przed gankiem. – Pozwólcie nam Państwo pożegnać siebie.
Dotknięciem dwóch palców pożegnała Ksenia bratowę (póżniej obmyła je w wodzie kolońskiej), ale nie mogła powstrzymać się od tez w objęciach brata. Nie przemówiła doń jednak ani słowa; pan Włodzimierz szepnął mu tylko u progu:
– Energii więcej, mój chłopcze!
Odjechali. Ksenia zamknęła się w swoim pokoju, niedostępna nawet dla męża.
Od czasu tych niewczesnych odwiedzin stan pani Wlodzimierzowej pogorszył się w sposób niepokojący. Dawniejsza jej, pogodna, uśmiechająca się każdemu słodycz ustąpiła miejsca znękaniu i ciężkiej, niepozbytej trosce. Nie sama tylko myśl o smutnem położeniu Stasia zatruwała jej spokój i podkopywała zdrowie: istotną przyczyną jej pognębienia było zwątpienie o samej sobie, obudzone słowami brata o fatalizmie rasowym, ciążącym nad krwią, która i w jej żyłach płynęła. Miałożby to być prawdą, że i ją… bez pomocy szlachetnego jej towarzysza, oczekiwałaby nicość, albo upadek nieuchronny?… czy rzeczywiście nie posiada ona dość sił i zasobów do życia samodzielnego i poprzestać musi na egzystencyi wyłącznie tylko posiłkowej, podrzędnej? 13yłyż-by jej dawne marzenia i dzisiejsza nieokreślona tęsknota objawem owej rozpusty ducha,
0 której z tak przerażającą otwartością, z cynizmem prawie, mówił jej Staś, nie wahając się posądzić o nią nawet księżny Cecylii, tej idealnej, świętej, niedostępnej żadnemu pokuszeniu istoty?… Takie to wątpliwości nurtowały myśl Kseni, zasnuwając jej oczy mgłą coraz posępniejszą i wypijając ostatnie krople krwi z bladych, jak lilie, liczek.
ROZDZIAŁ II. Pokutnica.
Nadeszła zima ze straszliwym orszakiem śnieżnych swych huraganów, które na Podolu srożą się nieraz z równą wściekłością, jak w permskich lub orenburskich stepach. Ksenia powzięła osobliwsze upodobanie do walk z temi rozpętanemi potęgami natury, do narażania się na ich zapędy i drażnienia ich gniewu. Zaniechawszy konnych przejażdżek na Myszce, godzinami całemi, w lekkich saneczkach, ślizgała się po przepaścistych jarach, to zapadając, to wydobywając się znowu, owiana srebrną kurzawą, z olbrzymich, zamieciami nawianych zasp śniegu. Nie poprzestając natem, podczas najburzliwszych zawiei, lubiła wychodzić pieszo, w towarzystwie Parasi i Pokoja, na wieś, gdzie teraz miłosierne jej serce miało więcej… niż zwykle, cierpień do ukojenia. Pan Włodzimierz, pomimo tajemnych obaw, nie odważał się stawiać oporu chęciom młodziutkiej żony;–uspakajała go poniekąd myśl, że dawniejsze, chłopięce niemal życie w Sasowie zahartowało Ksenię do znoszenia chłodu i niepogody i że teraz widywać mu się ją zdarza powracającą do domu ze świeżutkim rumieńcem na twarzy, który mu się wydawał od majowej piękniejszym jutrzenki.
Pewnego dnia, kiedy zamieć rozszalała się z niezwykłą zaciekłością. Ksenia wybrała się na wieś w zamiarze odwiedzenia chorej osamotnionej staruszki, której często zanosiła lekarstwa i strawę delikatniejszą. Wyszedłszy za bramę, od której droga spuszczała się po kamiennym pomoście na dół, postrzegła pędzącego ku sobie Pokoja… który ją był już o parę set kroków wyprzedził. Szlachetny pies, potomek zasłużonych z góry S Bernarda pracowników, przyskoczywszy do pani swojej, wspiął się jej na ramiona i widocznie chciał opowiedziść coś bardzo zajmującego, gdyż… czego nigdy nie bywało, począł skomleć bardzo wymownie, ale… na nieszczęście, w języku niezrozumiałym dla Kseni. Następnie pochwyciwszy w paszczę fałd jej futerka, pociągnął za sobą, oglądając się ustawicznie z niespokojnym i dziwnie błagalnym w oczach wyrazem. Ksenia przypomniała sobie instynkt rasowy psa i dała mu się prowadzić bez oporu. Takim sposobem oboje – pani i pies–doszli do końca pomostu, gdzie w małem pogłębieniu, tuż obok drogi, ujrzała Ksenia jakąś postać leżącą w śniegu, z opartą o kamień głową. Pies, dopiąwszy chwalebnego zamiaru, porzucił Ksenię i zaczął obwąchiwać przedmiot swej troskliwości, liżąc mu twarz i złożone, jak do pacierza ręce. Podbiegłszy do ofiary zawiei, pani Włodzimierzowa przekonała się, że była nią kobieta w lichej siermiężnej świtce, z chustką kolorową narzuconą na głowę i zawiązaną pod brodą. Gdy pochylona nad wynędzniałą i bladą jak śmierć twarzą leżącej, śledziła w niej oznak życia, ta otworzyła oczy i ledwie dosłyszanym szeptem wymówiła po polsku:
– Anioł Boży.
– A, chwała Bogu! żyjesz więc, biedna kobieto! – zawołała Ksenia z radością – Parasiu! Parasiu! a chodźno tu prędzej.
Pokojówka, która wyszła była z pałacu w parę minut po Kseni, gdyż zatrzymało ją ładowanie koszyka wiktuałami przeznaczonem! dla starej Marty, przyspieszyła kroku i po chwili połączyła się z panią. Widok kobiety, która wydawała się umierającą, przestraszył ją i zaciekawił zarazem.
– Ach! łyszeńko meni… a to dopiero nieszczęście!–powtarzała co chwila, kiwając głową.
– Masz tam wino w koszyku i buljon, który musi być jeszcze ciepłym… dobądż to, jedno i drugie–śpiesznie rozkazywała Ksenia.
Następnio, zbliżywszy do ust napół zmarzniętej istoty flaszkę z buljonem, rzekła z naleganiem łagodnem:
– Pij… to cię ogrzeje.
Dała jej potem trochę wina, również jak i buljonu ciepłego.
_ Och! jakże Pani dobra! – odezwała się nieznajoma, wyraźniejszym niż przedtem głosem.
Tymczasem Parasia wpatrywała się pilnie w twarz ocalonej od śmierci kobiety i pochyliwszy się do ucha Kseni, szepnęła:
– Pani–serce! wszak to, zdaje się, Basia. Pani Włodzimierzowa drgnęła i sama z kolei zaczęła się przypatrywać; rysom tułaczki, które po buljonie i winie ożywiły się troche.
– Czy to ty, Basiu? – zapytała tchnącym dobrocią głosem.
– Ja, pani – była odpowiedź ledwie dosłyszana.
– Czy możesz się podnieść?… spróbuj… my ci dopomożemy. Parasiu! weź ją pod ramię.-
Usiłowania ich uwieńczył pomyślny skutek: kobieta stanęła na nogach.
– A teraz wesprzyj się na nas. poprowadzimy ciebie…
– Dokąd?–zapytała trwożliwie Basia.
– Nie lękaj się… ja nie odejdę od ciebie. Parasiu! powiedz mi, dziecko moje, czy zrobisz mi to, o co poproszę ciebie?
– Ach! Pani!–odpowiedzieć tylko mogła dziewczyna, a w oczach jej łzy zaświeciły.
– A więc nie mów nikomu, że kiedykolwiek znałaś Basię. Udaj, że ją po raz pierwszy w życiu spotkałaś… tu jej nikt nie zna. Zrób to dla mnie. Jeżeli choć słówko szepniesz komu, że ją znałaś w Sasowie… wielką mi przykrość zrobisz.
– A niechby mię pierwej grób pochłonął!… a bodajbyni zaniewidziała i ogłuchła!…
– Dosyć już, dosyć… wierzę tobie. Zaprowadzimy ją tymczasem do twego pokoiku i odstąpisz jej łóżka swego; dla ciebie znajdzie się co innego.
Z wielkiem zdumieniem sług i panny Marcelliny zainstallowano „jakąś przybłędę” w pokoju przyległym do sypialni pani Włodzimierzowej i Ksenia rozkazała natychmiast przyrządzić dla niej kąpiel i herbatę. – Na zapytanie panny Marcelliny opowiedziała całą historyą znalezienia w śniegu biednej kobiety, zachowując w tajemnicy jej osobistość.
– Możeby lepiej było oddać ją na wieś pod czyjąkolwiek opiekę – zauważyła panna Marcellina.
– Nie, droga siostro–zaprotestowała Ksenia. – Co znajdzie kto na drodze, dopóki się nie zgłosi właściciel, do niego należy. Ja swoich praw nikomu odstępować nie myślę.
Po kąpieli i gorącej herbacie Basia zasnęła, jak może od roku spać się jej nie zdarzyło.
Pana Władzimierza w tym czasie nie było w domu: wyjechał był do jednego z dalszych sąsiadów i wrócił dopiero przed wieczerzą. Ksenia pospieszyła do niego.
– Spotkała mię dziś niespodzianka – rzekła po przywitaniu się z mężem.
– Przyjemna?
_ Dobry uczynek – odpowiedziała, uciekając się dyplomatycznie do przechwałki. Pan Włodzimierz ucałował ją w czoło.
– Dla mnie nie będzie to niespodzianką–rzekł z uprzejmością serdeczną.
– Lękam się jednak, ażeby postępek mój nie zciągnął na mnie bury z twój strony.
– Czy tak surowy jestem?
– Znalazłam dziś za bramą kobietę napół zawianą śniegiem i wzięłam ją do siebie.
– Wszystko, co robisz, zawsze uważam za dobre.
– Ale czy wiesz, kto jest ta nieszczęśliwa?
– To wcale mnie nie obchodzi.
– Basia, dawniejsza pokojówka moja.
– Basia?–powtórzył ze zdumieniem Marszałek.–Zkądże się tu ona dostała?
– Sama jeszcze nic nie wiem. Nie miałam serca rozpytywać jej w stanie znękania, w jakim się znajduje obecnie. Domyślam się tylko, że nie ma przytułku i że wiele cierpiała, a cierpienie uświęca każdego w oczach moich. Czy pozwolisz mi ją zatrzymać?
– Rób jak chcesz – odpowiedział po krótkim wahaniu się pan Włodzimierz; – pamiętaj tylko, ażeby na nowy zawód nie naraziło ciebie złote serduszko twoje.
Ksenia podziękowała mężowi pocałunkiem dziewiczym w czoło.
– Chłopak twój, Grześ,–mówiła dalej–musi ją znać trochę z widzenia, lecz wątpię, czy pozna ją taką, jak dziś wygląda. Ubiorę ją zresztą po wdowiemu. Zdawałoby mi się, że i Marcelliny nie należy wtajemniczać w przeszłość tej nieszczęśliwej dziewczyny.
– Bądź spokojna. Marcellina wie, że ja się nigdy nie wtrącam w czynności twoje.
Natem się skończyło.
Na drugi dzień Basia powstała z łóżka słaba jeszcze, lecz znacznie pokrzepiona. Ksenia przygotowała dla niej ciemne ubranie i przyniosła czepeczek.
– To będzie najwłaściwszem dla ciebie – dodała, wpatrując się w tę twarzyczkę, niegdyś tak świeżą, a dziś wynędzniałą i bladą, ale zawsze prześliczną i boleści piętnem uszlachetnioną. Rzeczywiście nie była to już ta sama, co przed rokiem, płocha dziewczyna, ale kobieta oglądająca się na cmentarz szczęścia własnego.
– Co pani zrobi ze mną? – zapytała z jakąś rozrzewniającą pokorą.
– Zostaniesz u mnie – odpowiedziała Ksenia, a nieskończona, anielska litość odbijała się w jej oczach i brzmiała w głosie.
Basia pochyliła się jej do kolan i zaniosła się płaczem straszliwym.
– Pan Bóg, widać, nie chce jeszcze mej zguby – _mówiła przerywanym łkaniami głosem, –
kiedy mi szepnął w duszy: powróć do pani swojej, ona cię wyratuje.
Ksenia podniosła ją, posadziła na taburecie u nóg swoich i głaszcząc hebanowe jej włosy, słuchała żałosnych skarg dziewczęcia.
– Adi! ja nieszczęśliwa! – jęczała – ilem ja wycierpiała, ile nędzy i sromu za chwilkę szału pijanego! Sprowadził mię z drogi poczciwej Graf starszy, ale znalazł się drugi, szatan prawdziwy, który mię w piekło wtrącił. Bodajby go po śmierci ziemia święta nie przygarnęła! bodajby zginął marnie, jak pies zapomniały! bodajby…
– Nie klnij, Basiu!–przerwała jej Ksenia szereg złorzeczeń. – Powiedz mi lepiej, czy nic nie wiedziałaś o zbrodni, dla której potrzebował ciebie ten człowiek, jako narzędzia? czy nie podejrzewałaś, że mu chodzi o morderstwo nikczemne?
– Och! pani! jakżebym ja mogła przypuścić do siebie myśl podobną?… Prawda, że grzeszną jestem, bardzo grzeszną… oszukiwałam, kłamałam, poniewierałam się… jak ostatnia łotrzyca, ale swoje tylko nieszczęsne ciało oddawałam na pastwę; cudzą krwią nigdy nie obciążyłabym sumienia. Zwiedziono mię, zapewniono, że chodzi o czyjeś ocalenie, o podstęp najniewinniejszy…
– Nie mówmy już o tem… wierzę tobie. Byłaś w Sasowie?…
– Zaprowadzono mię tam z Kijowa i oddano Szumowi, ale ani on, ani żywa dusza w Sasowie znać mnie nie chcą… Wypędzili mię ze wsi, jak zadżumioną.
– Może to i lepiej, bo inaczej możebyś do mnie pójść nie pomyślała. Tu przynajmniej odpoczniesz i wdrożysz się znowu do życia spokojnego.
Basia prosiła o robotę i pani Włodzimierzowa zatrudniła ją szyciem bielizny dla sierot, których niemało pozostawiła w Wieńcu ostatnia ciężka cholera. Wkrótce pomiędzy dwiema istotami, tak różnemi przeszłością i stanowiskiem, zawiązywać się zaczął stosunek trudny do określenia. Ze strony Basi była to wdzięczność i przywiązanie bez granic, wiara bezwarunkowa w świętość pani i nieomylność jej zdania; ze strony Kseni słabość jej do faworytki dawnej spotęgowała jakaś czułość namiętna, która niekiedy ogarnia najczystsze dusze względem upadłych, lecz pięknych i sympatycznych istot. Uczucie to zaostrzała gorączkowa ciekawość rzeczy, o których ona, Ksenia, najmniejszego wyobrażenia nie miała. Należy jeszcze uwzględnić i to, że pojęcia i mowa Basi przybrały barwy nieskończenie bogatsze od tych… do których przyzwyczajona była Ksenia w Sasowie. Zaszczepiony jej przypadkowo nihilizm rozwinął ją znakomicie. Z nie-wysławionem zajęciem, z którego sprawy sobie zdawać nie chciała, Ksenia pochłaniała poufne zwierzenia się tej Magdaleny pokutującej z przebytych w ciągu roku zdarzeń i uczuć, z zakosztowanych grzesznych rozkoszy i łez wylanych.
Przed wyobraźnią jej przesuwały się… owiane jakimś czarem zawrotnym, ogniem namiętności ziejące orgije skalińskie z żywemi ich obrazami, wieczory ateńskie w Kitkach, rozpętane ze wszelkich względów towarzyskich stosunki nihilistów i nihilistek; to znowu pełne tajemniczej grozy schadzki konspiratorów, albo straszne sceny więzienne. I zdarzały się chwile, kiedy Ksenia zazdrościła prawie swój pokojówce, że tyle doświadczyła, tyle wrażeń doznała, dla niej – cnotliwej i wielkiej pani, całkiem niedostępnych. Było to w każdym razie życie pełniejsze i rozmaitsze, niż to, na które ją skazał los. tak pognębiająco łaskawy dla niej.
Jakkolwiek przeto opowiadania Basi urozmaiciły chwile pani Włodzimierzowej, nie były one jednak pożyteczne dla niej, zaludniając jej myśl widmami nieczystemi a w pierś wprowadzając burzę krwi i tęsknot niezdrowych. Szarpanej nieustannie boleścią i niepokojem o Stasia, przybył nowy jeszcze rozkładowy pierwiastek: bunt woli przeciw powszednim warunkom bytu, dopominanie się serca o całą krainę uczuć dotąd niezaspokojonych, marzenia o poezyi życia, pełnej wrażeń upajających, płomienistych uniesień, huraganów, błyskawic, kwiatów i gruzów.
Zamęt, który ogarniał duchową istotę Kseni, niszcząc jej równowagę, nie mógł pozostać bez oddziaływania zgubnego na organizm fizyczny. Zdrowie jej zaczęło się chylić do upadku. Lica jej przybrały barwę perłową, usta nawet pobladły i jakby się zacisnęły; dokuczał jej przytem kaszel nerwowy, którego nie można było przeziębieniem tłumaczyć. Łatwo zrozumieć, jak wszystkie te symptomata niepokoiły pana Włodzimierza. Jeszcze raz napisał do Salma z prośbą o poradę lekarską.
Salm stawił się na wezwanie i… serdecznie jako stary przyjaciel, powitany przez Ksenię, od razu… po swojemu, zagaił rzecz.
– ?le mi coś Pani wyglądasz – rzekł wcale nie miękkim tonem i z surowym marsem na czole.
– Zdrowa jestem, jak nigdy – odpowiedziała Ksenia ze śmiechem, – nie pozwolę ci, kochany doktorze, ani jednej recepty napisać. Sam, jak widać, usposobiony jesteś bardzo żółciowo. Medice! cura te ipsum.
– Do zabarwienia krwi mojej żółcią najwięcej się przyczyniają pacyentki takie, jak Pani – uparte i lekkomyślne, wysilając się na walkę nie z chorobą, ale z doktorem. Lecz mniejsza o to… takie już nasze powołanie i za to pobieramy honorarya lekarskie. Ale to jest zagadką dla mnie, jak można przez upór lekkomyślny zatruwać życie tym… którzy radzi nam nieba przychylić i których sami kochamy… Wszak pani kochasz męża? _ strzelił w samo serce pani Włodzimierzowej.
– Wytłumacz się, doktorze–przemówiła z u czuciem zadziwienia i boiu.–Jaki to ma związek z Włodzimierzem?
– Jaki związek?–powtórzy! Salm z goryczą – i Pani możesz zapytywać oto?… I gdzież to jasnowidzenie serca, którem odznaczać się mają kobiety? gdzie uczuć delikatność, jak najczulszy elektrometr wrażliwa? Mąż kocha Panią, jak duszę własną, a widzi ją cierpiącą, i jak cierpiącą?–bez skarg, bez użalania się… bez zwierzeń poufnych.. Rad byłby każdy jej uśmiech, każdy błysk oczu (rozumie się nie gorączkowy), każdy rumieniec (oczywiście zdrowy) opłacić ostatnią kroplą krwi swojej, a Pani tymczasem chudniesz, smutniejesz, tracisz sen i apetyt, a na zapytania troskliwe męża odpowiadasz, że masz się jak Pont-Ńeuf, że nic ci nie dolega, że wszystko masz, o czem tylko zamarzyć możesz… Czy to się godzi?
– Ależ, kochany doktorze – odrzekła zaniepokojona w sumieniu swojem Ksenia, – jeżeli to potrzebne dla ukojenia obaw Włodzimierza, gotowa jestem poddać się kuracyi wszystkich fakultetów europejskich. Rozpytuj, egzaminuj, badaj, wysłuchiwaj i stukaj; zapisuj mikstury i proszki: – wszystko zniosę z budującą pokorą i uległością. Odwołaj tylko słowa swe niepoczciwe… że lekceważę spokojność Włodzimierza.
– No, no, nie zwątpiłem jeszcze o Pani –. odrzekł Salm, ułagodzony rezygnacyą Kseni i rozpoczął dyagnozę zagadkowej choroby.
Kiedy zbadana, wysłuchana i wystukana, Ksenia podawała mu przyrządy do pisania, Doktor, usuwając je, rzeki:
– Ruch, swoboda umysłu, wola w karbach rozsądku a twarda i niezachwiana, uszczęśliwianie tych, którzy kochają Panią: oto są lekarstwa, na których dziś poprzestanę. Obszerniejszą instrukcyą zostawię panu Włodzimierzowi.
– A dyeta? – zapytywała Ksenia z dawnym filuternym uśmiechem.
– Wszystko wolno, z wyjątkiem–ale to bezwarunkowym–niebieskich migdałów–odpowiedział Salm również żartobliwie.
Następnie udał się na konferencyą z gospodarzem.
– I cóż, kochany Doktorze?–zagadnął go ten na wstępie–jakże znalazłeś chorą?
– Niebezpieczeństwa dotychczas niema, – odrzekł Salm – ale może być tuż za drzwiami. Rozdrażnienie nerwowe, zle odżywianie się, maleńka nieprawidłowość funkcyj sercowych, stan zlekka gorączkowy: wszystko to może przybrać postać groźnej choroby.
– I jakaż rada na to?
– Dyagnoza moja nie daje mi jeszcze jasnych wskazówek; w etiologii pozostaje kilka punktów do wyświetlenia. Proszę mi powiedzieć: jakie były wrażenia potężniejsze, którym uległa żona pańska w ostatnich czasach?
Pan Włodzimierz zrozumiał, o co chodziło dok torowi. A więc i on w chorobie Kseni widział przedewszystkiem cierpienie duszy. Wysoko ceniąc charakter i wiedzę Salma, nie wahał się mu odsłonić niektóre tajemnice jej serca, przynajmniej o tyle, o ile sam był wtajemniczony w one.
Naprzód mu tedy opowiedział o stosunku, jaki łączył Ksenię ze Stasiem, stosunku egzaltowanym i wyjątkowym, który doznał nadmiernie bolesnego wstrząśnienia wskutek nieszczęśliwego małżeństwa Stasia.
– Rozumiem–wtrącił Salm:–są to dwie istoty bliźnięce, chociaż nie rówieśnicze. Ożenienie się Stanisława z tą pospolitą, godną swej matki wroną musiało być strasznym ciosem dla żony pańskiej. Sądzę, że i jemu nie ujdzie ono płazem z tegoż samego względu.
Pan Włodzimierz potwierdził przewidywanie Salma, opisując mu zmianę, jaką oboje z Ksenią dostrzegli w Stanisławie w czasie pierwszej i ostatniej wizyty jego w Wieńcu.