- W empik go
Na skrzydłach wyobraźni - ebook
Na skrzydłach wyobraźni - ebook
Książka pt. „Na skrzydłach wyobraźni. Baśnie, bajki, bajeczki na każdą porę dnia i nocy” została wydana specjalnie z okazji Dnia Dziecka w wyniku drugiej edycji konkursu literackiego „Bajkowy świat Riderò” w 2024 r. Zbiór bajek prezentuje 10 najlepszych zdaniem jury niezwykłych opowiadań wraz z barwnymi ilustracjami od Riderò. Mamy nadzieję, że historie o magicznych przygodach bohaterów, bajecznych postaciach i miejscach zajmą szczególne miejsce w sercach małych czytelników!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8384-006-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
z wielką przyjemnością przekazujemy w Państwa ręce zbiór bajek pt. „Na skrzydłach wyobraźni. Baśnie, bajki, bajeczki na każdą porę dnia i nocy”, który powstał w wyniku drugiej edycji konkursu literackiego „Bajkowy świat Riderò”, przeprowadzonego przez serwis Riderò w 2024 roku.
Książka została wydana specjalnie z okazji Dnia Dziecka i prezentuje dziesięć najlepszych zdaniem jury magicznych opowiadań wraz z barwnymi ilustracjami od Riderò. Powstanie tego wyjątkowego zbioru zawdzięczamy kreatywności i wyobraźni utalentowanych uczestników konkursu. Gratulujemy wyróżnionym Autorom i dziękujemy za współpracę!
Jak sugeruje sam tytuł, bajki ukazane w publikacji są odpowiednie na każdą porę dnia i nocy. Niech te oryginalne opowiadania towarzyszą małym czytelnikom za dnia, dostarczając rozrywki, i wieczorem, pomagając im przenieść się w krainę snów.
_Bajki, opowieści, przecudne historie! Ileż radości przyniosły mi podczas czytania, a ile kłopotu z oceną!!! Zauważyłem, że częstym motywem, do którego odnoszą się Twórczynie i Twórcy, jest sen. Sen, który pomaga nam, dorosłym, poukładać myśli, a dzieciom pozwala na wybuch wyobraźni i ubranie przeżywanych za dnia emocji w barwne historie. Dbajmy o to, aby nasze dzieciaki, także dzięki czytanym bajkom, budziły się każdego ranka wypełnione radosnymi kolorami pozytywnych emocji!_
#TataMariusz, czyli Mariusz Rzepka, Członek komisji konkursowej, lektor, autor podcastu dla dzieci „Czyta: #TataMariusz”
Wierzymy, że historie o magicznych przygodach bohaterów, bajecznych postaciach i miejscach zajmą szczególne miejsce w sercach małych czytelników. Każdą stronę tej publikacji przenikają opowieści, które uczą przyjaźni, empatii i odwagi.
_Ocenianie prac konkursowych było dla mnie jak… powrót do przeszłości. Powrót do dzieciństwa, a więc wycieczka po baśniowej krainie fantazji i nieskończonych możliwości! Ale czy nie tym właśnie powinny być czytane najmłodszym opowieści? Czy nie powinny być światem pełnym marzeń, czarów i przygód, do którego Autorzy zabierają dzieci? Światem, w który przenoszą się za każdym razem, gdy dorośli zaczynają czytać… Według mnie tegoroczne opowieści to kraina, z której dzieci na pewno wrócą z dużą porcją wyobraźni i całą górą wiedzy._
Kaja A. Świętoń, Członkini komisji konkursowej, autorka książki pt. „Podróż”
Zbiór bajek pt. „Na skrzydłach wyobraźni. Baśnie, bajki, bajeczki na każdą porę dnia i nocy” jest świetnym prezentem dla dzieci, który z pewnością pomoże rozwinąć wyobraźnię i miłość do czytania książek. Mamy nadzieję, że nasz zbiór umili niejeden wieczór spędzony z dzieckiem!
Życzymy miłej lektury!
Zespół RideròCzy noc da się polubić?
KARINA WANCA
_Bajka terapeutyczna dla dzieci, które
w nieskończoność odwlekają moment pójścia do łóżka._
Mam na imię Filipek i mam siedem lat. Bardzo lubię bawić się w moim pokoju. Jest tam wiele zabawek: samochody, maskotki, a nawet zdalnie sterowany helikopter! Ale czasami nie lubię tam być… Najbardziej wtedy, kiedy jest noc i muszę kłaść się spać. Mama zawsze czyta mi na dobranoc bajkę, głaszcze po główce i przytula. Później gasi światło i wychodzi. Wtedy bardzo się boję… Gdy jest ciemno i jestem sam, do głowy przychodzą mi różne straszne rzeczy. Przedmioty w pokoju zaczynają układać się w dziwne kształty. A kiedy zamykam oczy i nic nie widzę, wyobrażam sobie, że spod łóżka wychodzi potwór, który łapie mnie za nogę. Zaczynam wtedy głośno krzyczeć i wołam mamę.
Wtedy ona szybko biegnie i zapala lampkę. Gdy pojawia się światło, od razu się uspokajam. Mama zawsze pyta, co się stało, ale jakoś wstydzę się jej powiedzieć o potworze wychodzącym spod mojego łóżka… Proszę ją tylko o to, by mogła ze mną posiedzieć i poczekać, aż zasnę. Czasami nawet pytam, czy nie mogłaby zostać ze mną całą noc. Mama zgadza się, ale zawsze następnego dnia znów dzieje się to samo. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się zasnąć samemu…
Pewnego dnia przyjechali do nas w odwiedziny ciocia Agatka i kuzyn Maciek. Ogromnie się ucieszyłem, ponieważ mieli zostać u nas na cały weekend. Mój kuzyn Maciek jest super! Jest taki silny i niczego się nie boi. Kuzyn mówi, że w przyszłości chciałby zostać pilotem. Ja chyba też nim zostanę! Maciek ma już dwanaście lat, ale mimo to bardzo lubi spędzać ze mną czas. Zapowiadał się fantastyczny weekend! Wspólnie z Maćkiem budowaliśmy z klocków różne pojazdy, bawiliśmy się w berka, a nawet zamówiliśmy pizzę. Wtedy postanowiłem, że opowiem kuzynowi o moich problemach z zasypianiem. Trochę się wstydziłem, ale byłem pewien, że nie będzie się ze mnie śmiał.
Gdy skończyłem opowiadać, spuściłem głowę i czułem, że moje policzki są czerwone, ale wtedy Maciek powiedział:
— Mały! Nie przejmuj się, też tak miałem. Prawie każde dziecko tak ma. Po prostu nasza wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach, tak powiedziała nasza pani w szkole, a ona jest bardzo mądra! W związku z tym, że my dzieci mamy bogatą wyobraźnię, do głowy przychodzą nam różne szalone, a czasami trochę straszne rzeczy. Przecież wiesz, że smoki czy potwory tak naprawdę nie istnieją. Spotykamy je tylko w filmach czy bajkach. Mam rację, mały?
— No jasne… Mama też mi o tym mówiła, ale jednak w nocy wydaje mi się, że to nieprawda…
— Wiesz co? Jeżeli chcesz, to mogę dzisiaj spać w twoim pokoju. Sprawdzimy, czy aby na pewno w nocy jest tak strasznie.
— Pewnie!
Gdy nadszedł wieczór, mama i ciocia Agatka przygotowały nas do snu, zgasiły światło i życzyły dobrej nocy. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, od razu poczułem gęsią skórkę… Normalnie w takiej sytuacji zawołałbym mamę, jednak w łóżku obok był starszy kuzyn i dzięki temu poczułem się nieco bezpieczniej. Ale przecież on nie zostanie tu na zawsze… Wtedy usłyszałem jego wesoły głos:
— Mały! Zobacz! To, że jest ciemno, wcale nie oznacza, że jest niebezpiecznie. Może być nawet całkiem zabawnie.
— Jak to?
— Zagrajmy w grę „Kto znajdzie najśmieszniejszy cień”. Podam ci przykład. Spójrz na cień twojej lampki nocnej: wygląda zupełnie jak ufoludek z bardzo chudymi nóżkami! Hihihi…
— Ojej, rzeczywiście! A cień mojego plecaka na fotelu przypomina śpiącego kota z dłuuuugim ogonem!
— Faktycznie, mały! Wiele cieni przypomina kształty zwierząt. Takie skojarzenia chyba nie są już straszne, co?
— To prawda… Ale co, jeżeli zamknę oczy i znów przyjdzie ta straszna wyobraźnia?
— Hmmmm… Wtedy także możemy spróbować odczarować straszne wyobrażenia. Mam na myśli to, że jeżeli wyobrazisz sobie tego złego potwora, trochę go w wyobraźni poprzemieniamy.
— W jaki sposób?
— A co, gdyby temu potworowi dodać na głowę śmieszny kapelusz… albo ogromne okulary przeciwsłoneczne… albo łyżwy na nogi…?
— Hahaha! To bardzo zabawne. W wyobraźni mogę także sprawić, że ten potwór będzie miał glutowate nogi, a wtedy już na pewno nie uda mu się mnie złapać!
— To jest myśl, Filipku. Możemy nawet sprawić, że potwór zamieni się w jakąś postać, która jest bardzo przyjazna. Masz jakiś pomysł, mały?
— Oczywiście! Niech potwór stanie się Supermanem albo kosmonautą! Ooo, albo niech zamieni się w pilota samolotu. Wtedy nawet chętnie bym z nim porozmawiał.
— No widzisz, mały! Nasza wyobraźnia potrafi zrobić superrobotę. Trzeba tylko… troszkę jej pomóc i nakierować w taką stronę, która będzie nam pomocna.
— Masz rację. To niesamowite, ile miłych i przyjemnych rzeczy możemy sobie wyobrazić…
Wtedy na chwilkę zamilkłem, bo w głowie pojawiła mi się jeszcze jedna nieprzyjemna myśl… A co, jeśli to nie moja wyobraźnia mnie przestraszy, tylko prawdziwy sen, na który nie mam już tak dużego wpływu? Zadałem to pytanie Maćkowi. Przez chwilę się zastanawiał, po czym wstał z łóżka i wyciągnął z plecaka jakiś mały przedmiot. Było ciemno, jednak przez ułamek sekundy zobaczyłem niewielki błysk…
— Myślę, że mam jeszcze coś, co może ci pomóc…
Maciek uniósł przedmiot i rozbłysło jasne światło, które okazało się wypływać z małej latareczki w kształcie samolotu. Dał mi ją do ręki. Gdy ją zapaliłem, skierowany na ścianę strumień światła układał się w kształt ogromnej gwiazdy.
— Widzisz, mały, to może ci się przydać, gdy obudzisz się nagle i trudno będzie ci wyobrazić sobie coś wesołego i przyjemnego. Albo gdy wykorzystasz już wszystkie możliwości, a nadal będziesz się bardzo bał. Trzymaj tę latarkę zawsze pod poduszką, dzięki temu zawsze będziesz mógł szybko ją zaświecić. Przypomnij sobie wtedy naszą rozmowę i pomyśl, że to tylko twoja zwariowana wyobraźnia znów płata ci figle. Możesz nawet sprawdzić pod łóżkiem i przekonać się, że nie ma żadnego potwora.
— Ojej, to superpomysł! Nie będę znowu musiał budzić mamy i wszystkich w domu… I jeszcze ta latarka — bardzo lubię samoloty!
— No właśnie, mały, przecież też chcesz być pilotem, prawda? A piloci bardzo często latają w nocy. Mogą wtedy podziwiać ciemne niebo i gwiazdy, takie jak ta, którą widzisz. Mam nadzieję, że ten samolot będzie ci o tym przypominał. Pamiętaj też, że to normalne, że czasami czegoś się boimy. Nawet dorośli piloci kiedyś się czegoś bali.
— Naprawdę? Skąd wiesz?
— Bo chyba nie ma na świecie człowieka, który by się niczego nie bał! Tak więc nic w tym złego, jeżeli czasami skorzystasz z pomocy mamy, latarki lub swojej wyobraźni. Wszystkie emocje są potrzebne, nawet strach. Możemy tylko szukać sposobów, aby sobie radzić z tymi emocjami, gdy czujemy, że nas paraliżują, czyli bardzo, bardzo przeszkadzają. A dzięki tym sposobom możemy dostrzec nowe, ciekawe rzeczy w sytuacjach, które początkowo były nieprzyjemne.
— Masz rację! A noc wcale nie musi być straszna, może być piękna…
Od tamtej pory, gdy zasypiałem i zaczynałem się bać, korzystałem z wszystkich wymyślonych przez Maćka sposobów. Wyszukiwałem w ciemności zabawne kształty i tworzyłem w głowie ciekawe historie. A gdy niespodziewanie się budziłem, po prostu szybko wyciągałem latarkę spod poduszki. Czasami świeciłem, wodząc strumieniem po suficie, a czasami po prostu wyobrażałem sobie, że jestem pilotem latającym nocą wśród gwiazd. W końcu zauważyłem, że po jakimś czasie latarka coraz rzadziej była mi potrzebna. Zasypiam już bez strachu, ale latarka nadal leży na stoliku obok mojego łóżka i gdy tylko na nią spojrzę, uśmiecham się.Tośkowy sen
ANDRZEJ BOCZAR
Tato skończył właśnie czytać kolejny rozdział przygód Staszka i Ptaszka, __ zamknął książkę i odłożył ją na półkę. Tośka __ uwielbiała wieczorne czytadełka, a o Stasiu i jego kumplu — bocianie imieniem Bożydar — to już najbardziej.
— Dobranoc, Tosiu. — Tato pogłaskał dziewczynkę po głowie. — Śpij dobrze, Tadziu. — Poskrobał palcem wystające spod kołdry ucho pluszowego królika.
Tadeusz należał do rodziny i biada temu, kto lekceważąco nazwałby go „przytulanką” albo, co gorsza, „pluszakiem”… W takiej sytuacji reakcje Tośki zawsze były stanowcze: „To nie jest żaden pluszak, tylko mój przyjaciel! Najlepszy!”.
Zabierała go ze sobą wszędzie, nie tylko do łóżka: do przedszkola, na spacery, na wycieczki z rodzicami, a nawet nad jezioro, choć to trochę niebezpieczne, bo kiedyś Tadeusz wpadł do wody i okazało się, że nie umie pływać, ale na szczęście Tato wyłowił go szybko z wody. Suszył się potem Tadeusz przez cały dzień na gałęzi, a woda kapała z ogonka. Od tamtej pory Tadeusz nie podchodzi do wody, tylko siedzi na kocyku oparty o drzewko albo koszyk piknikowy i obserwuje z daleka zabawy Tośki. Taaak, Tadeusz należał do rodziny.
Dzisiaj wieczorem to Tato zajmował się Tośką. Najpierw zrobił kolację, a gdy zjedli, przypilnował, by umyła zęby, założyła piżamę i znalazła się w łóżku. Zgasło światło, stuknęły zamykane drzwi, ucichły tatowe kroki na korytarzu.
Tośka zamknęła oczy. Próbowała zasnąć najpierw na jednym, potem na drugim boku, później na plecach, wreszcie na brzuchu, ale sen w ogóle nie chciał przyjść. „Co trzeba zrobić, żeby zasnąć? Pamiętam, Tato mówił, że trzeba liczyć… eee… jakieś rzeczy, ale jakie? Możeee, możeee… będę liczyć marchewki. Tak, chyba mogą być marchewki” — pomyślała Tośka i zaczęła liczyć.
— Jedna marchewka — ciach, druga marchewka — ciach, trzecia marchewka — ciach, czwarta marchewka — ciach, piąta mar…
— Tośka, zlituj się! — jęknął ktoś pluszowym głosikiem. — Ja przecież oka nie zmrużę, tak mi ślinka cieknie.
— Tadeusz! — Tośka zrobiła wielkie oczy. — Tadeusz, ty mówisz, ty naprawdę mówisz! Wiedziałam, że potrafisz, ale dlaczego tak długo nie chciałeś ze mną rozmawiać? — zapytała z wyrzutem.
— Chciałem, chciałem, ale nie było o czym — powiedział królik, nie odwracając głowy. — Wiesz, są tematy nieważne i takie superważne, prawda? No, a dla mnie marchewka to sprawa naj, naj, naj, najważniejsza, więc musiałem się odezwać. Tego się nie da wytrzymać, dziewczyno! Sprawa jest arcypoważna, słowo honoru! A poza tym, kiedy ktoś powtarza po nocy „marchewka, marchewka, marchewka”, to jak spać, ja się pytam, jak spać?! — Tadeusz spojrzał na Tośkę brązowym oczkiem. — Proszę cię, licz co innego, nie wiem, może kokosy albo kabanosy, albo maliny, albo sprężyny, a może…
— Stop, stop, stop! O, nie, o nie! Wypraszam sobie! Sprężyny odpadają, sprężyny są dla mnie czymś bardzo osobistym, że tak powiem. Nie, nie, tylko nie sprężyny, błagam! — odezwał się miękko i aksamitnie ktoś koło okna.
— Tadeusz, co to za głos?! Nie milcz teraz, odpowiedz! — Tośka poczuła się dziwnie. Wiedziała już, że królik potrafi mówić, ale do kogo należał ten drugi głos?
Zanim królik zdążył odpowiedzieć, ten spod okna przemówił ponownie:
— Och, przepraszam, kochanie, nie chciałem cię wystraszyć. Wiem, że ta sytuacja jest trochę niecodzienna… Krótko mówiąc, to ja, twój fotel, ale możesz do mnie mówić „pan Fotel”, jestem w końcu od ciebie dużo, dużo starszy — zaburczał mięciutko dziadkowy fotel.
„Nie wierzę! On też potrafi mówić?!” — pomyślała zaskoczona Tośka, ale zaraz odezwała się niepewnym wciąż głosikiem:
— Dobry wieczór, panie Fotelu.
Pan Fotel mruknął coś w odpowiedzi i zajął się na powrót sztorcowaniem królika.
— Tadeusz, bądźże wrażliwym królikiem, chłopie… Miej litość! Kto to widział, żeby liczyć sprężyny? Jak można być tak niedelikatnym? Przecież to są moje… narządy wewnętrzne! — denerwował się fotel. — Twoje podejście do sprężyn jest zupełnie nie na miejscu.
— Przepraszam, panie Fotelu — tłumaczył grzecznie Tadeusz. — Ja tylko tak, żeby było do rymu, rozumiemy się? Nie chciałem pana dotknąć w… sprężynę. Naprawdę nie chciałem — zapewniał królik.
— Hmm… skoro tak, to już się nie gniewam. Puśćmy to w niepamięć.
Zupełnie już spokojny pan Fotel zwrócił sie do Tośki:
— Wiem, Tosiu, że czasem trudno jest zasnąć, ale można przecież liczyć coś innego, coś mniej, że tak powiem, osobistego. Na przykład można by liczyć ziarnka piasku albo grzyby w lasku, można liczyć małe pieski lub drewniane deski, albo też…
— No, teraz to pan przesadził, drogi panie! — Mocny i trochę skrzypiący, ale bardzo łagodny i, można by rzec, dostojny głos rozszedł się po dziadkowo-tośkowym pokoju. — Ooo… nieładnie, proszę pana, ja wypraszam sobie takie kalambury, żarciki i brak taktu. O swoje sprężyny wykłóca się pan po nocy, a co z resztą? Skoro nie mogą być jakieś tam, za przeproszeniem, marchewki, nie mogą być tak bliskie panu sprężyny, to deski… deski, proszę pana, też nie nadają się do liczenia. Uraził mnie pan w sam środek mojego drewnianego serca. To zabolało. Ja też mam wnętrze, proszę pana.
Tośka ze zdziwienia usiadła na łóżku i zanim zdążyła otworzyć usta, królik powiedział:
— Spokojnie, Tosiu, oddychaj głęboko i nie wpadaj w panikę, to tylko pani Szafa.
„Ja nie mogę!” — pomyślała Tosia, na chwilę zaniemówiła z wrażenia i na wszelki wypadek przyciągnęła do siebie Tadeusza. Kiedy był pod ręką, czuła się dużo lepiej.
— Dobry wieczór, pani Szafo — nieśmiało zwróciła się w stronę wielkiego mebla dziewczynka.
— Dobry wieczór, Tosiu. Nie widzę cię, co prawda, zbyt dobrze, bo mam słaby wzrok, ale za to słyszę doskonale. No powiedz, powiedz sama, moje dziecko… Pozwolisz, że będę się tak do ciebie zwracać, w końcu całe życie przeżyłam z twoim dziadkiem, więc jestem jakby twoją przyheblowaną babką, taką „po sęku”. Co tu dużo gadać: jesteśmy rodziną. Ale, ale… no powiedz, kto to widział, żeby liczyć deski! Oj, nieładnie!
— Pani wybaczy, pani Szafo… — Pan Fotel pociemniał zawstydzony. — Nie chciałem, jak sprężynę kocham, nie pomyślałem… Więc, no, ten, tego… pardon — wytłumaczył się prędziutko.
Przez chwilę słychać było tylko cichutkie poskrzypywanie od strony ściany i miękkie westchnienia spod okna.
— Dobrze już, skoro tak, to przeprosiny przyjęte. — Szafa zażegnała konflikt w bardzo dystyngowany sposób. — Ale, ale… drodzy państwo, mamy tu mały kłopot i musimy go rozwiązać. Zobowiązani jesteśmy, wszyscy, bez wyjątku, do znalezienia jakiegoś rozwiązania. Sprawa jest najwyższej wagi: Tosia musi się wyspać! — zaskrzypiała szafa. — Niezbędne będzie ustalenie, co można liczyć przed snem, bo umawiamy się, że nie mogą to być, jak zrozumiałam, marchewki ani sprężyny, ani deski, rzecz jasna. Tak więc… czy są jakieś propozycje?
Zapadła cisza, słychać było tylko skrzypienie szafy, aksamitne pomruki fotela i… i to wszystko. Królik zamilkł, jak zwykle.
Tuląc się do Tadeusza, Tośka też zastanawiała się nad tym, co mogłoby być dobre do liczenia przed snem. Co by to mogło być… Siedząc w łóżku, spojrzała w okno. Na ciemnym niebie, hen, daleko, gdzieniegdzie migotały małe gwiazdki.
— Czy to mogą być… gwiazdki? — zapytała cicho Tośka.
— Gwiazdki? Gwiazdki! Tak! Gwiazdki mogą być! O, tak! — rozległ się zewsząd okrzyk.
— To bardzo dobry pomysł, Tosiu — przyznała pani Szafa.
— O tak, gwiazdki tak, pasują wręcz idealnie! — przytaknął skwapliwie pan Fotel, zadowolony, że już nikt nie ma do niego pretensji.
— Jasna sprawa, że tak powiem… mogą być gwiazdki — rzucił Tadeusz. — Przynajmniej ślinka nie leci.
— Świetnie, bardzo się cieszę, że tak gładko nam poszło… A tak naprawdę to tobie, Tosiu, bo to twój pomysł. — W głosie pani Szafy słychać było pogodne nutki. — Skoro już umówiliśmy się, że gwiazdki będą dobre, to teraz musisz sprawdzić, moje dziecko, czy to działa… — skrzypnęła orzechowo pani Szafa.
Tośka uśmiechnęła się w ciemności. Była dumna z tego, że to właśnie jej udało się znaleźć sposób na nocną wyliczankę. Poprawiła poduszkę i zaczęła liczyć.
— Jedna gwiazdka — ciach, druga gwiazdka — ciach, trzecia gwiazdka — ciach, czwarta gwiazdka — ciach, piąta gwiaaaazdkaaaa…
***
— Tosiu, Tooosiu! — Tośka otworzyła oczy. Nad nią pochylała się Mama. — Wstawaj, kochanie, śniadanie na stole — dodała i wyszła do kuchni, żeby zaparzyć herbatę.
Tośka usiadła na łóżku, przetarła oczy i rozejrzała się po swoim pokoju. „Hmm… dziwne. Czy to był tylko sen?”.
— Dzień dobry, pani Szafo, dzień dobry, panie Fotelu! — przywitała się jak należy.
Cisza.
— Tadeusz, przynajmniej ty nie udawaj. — Szturchnęła królika, ale on swoim zwyczajem milczał. — Dobrze, porozmawiamy później. — Odrobinkę naburmuszona Tośka pogłaskała Tadeusza po uchu, wstała z łóżka i szurając kapciami, poszła do kuchni.
Usiadła przy stole, a Mama podała herbatę i owsiankę z owocami. Oblizując łyżkę, dziewczynka myślała o tym, co zdarzyło się wieczorem. „Tak, to chyba był tylko sen, bo czy ktoś słyszał kiedyś o gadających meblach? Chyba nie…” — zastanawiała się Tośka, wyglądając przez kuchenne okno. „Ale z Tadeuszem to ja już sobie wieczorem porozmawiam” — dodała w myślach z uśmiechem i dopiła herbatę.Baśń o królewnie Hanulce i Czarnym Lesie
GRAŻYNA GRYSZKIEWICZ
Dawno, dawno temu w pewnej pięknej i spokojnej krainie żyli sobie król i królowa. Ich rozległe królestwo pełne było bogatych w zwierzynę lasów, rzek obfitujących w ryby i żyznych pól, z których poddani co rok zbierali zapewniające im dostatek plony.
W królestwie było jednak jedno miejsce, którego bali się wszyscy, nawet najodważniejsi rycerze, toteż starano się je omijać z daleka. Tym miejscem był Czarny Las. Ale las ten nie zawsze budził lęk. Bo wcześniej nie różnił się od innych: rosły w nim piękne, stare drzewa pamiętające jeszcze poprzednich władców królestwa, wysokie paprocie, wonne kwiaty, grzyby i krzewy owoców leśnych. Żyły w nim spokojnie wspaniałe zwierzęta. Bez lęku, bo królowie w tej krainie nie lubili polowań i zwierzęta leśne mogły się czuć całkowicie bezpiecznie. Ludzie zbierali w lesie grzyby i chrust na opał, a dzieci zajadały się tam słodkimi jak miód leśnymi poziomkami i dojrzałymi jeżynami.
Ale pewnego dnia wszystko się zmieniło. W lesie zamieszkała zła czarownica, która uznała, że las należy tylko do niej i nikt nie ma prawa zakłócać jej spokoju. Któregoś pogodnego dnia, gdy wszyscy ludzie w królestwie zajęci byli swoimi obowiązkami, ze strony lasu nagle rozległ się krzyk tak mocny i przenikliwy, że dotarł do uszu wszystkich mieszkańców, nawet tych mieszkających bardzo daleko, aż na krańcach królestwa.
— Zapamiętajcie wszyscy: ten las należy tylko do mnie! — krzyczała czarownica. — Jestem jego królową i nikt nie ma do niego wstępu. Jeśli jakiś śmiałek złamie mój zakaz, zamienię go w dzika, mysz polną, dąb czy przydrożny głaz. Pamiętajcie!
Ten straszny i niebywale donośny głos usłyszeli wszyscy: chłopi pracujący na polach, rycerze ćwiczący na królewskim dziedzińcu walkę na miecze, rzemieślnicy, kobiety zajęte pracą w gospodarstwach, król podpisujący w tym momencie ważne dokumenty i królowa haftująca w swojej komnacie piękny obrus.
Usłyszała to również Hanulka — jedyna jak dotąd królewska córka, która bawiła się w zamkowym ogrodzie i słysząc wrzask czarownicy, pobiegła przerażona do matki, by schronić się w jej bezpiecznych objęciach. Miała na imię Hanna, ale wszyscy tę dobrą i miłą dziewuszkę nazywali pieszczotliwie Hanulką.
Wkrótce miejsce, które zawłaszczyła sobie czarownica i którego zaczęto się bać, nazwano Czarnym Lasem. Wprawdzie potem znalazło się kilku śmiałków, którzy nie uwierzyli w moc czarownicy i weszli do jej lasu, ale nigdy z niego nie wyszli i wszelki ślad po nich zaginął. Widać czarownica rzeczywiście odebrała im ludzką postać i zamieniła w ptaki, lisy lub sosny.
***
Minęło kilka lat. Ludzie pamiętając o przestrodze czarownicy, nie zbliżali się do tego miejsca, a_ _widząc, że poza swoim ponurym __ lasem nie czyni ona nikomu nic złego, przestali żyć w ciągłym strachu. Aż pewnego dnia…
Tego ranka piastunka królewny Hanulki weszła do sypialni, by oznajmić jej, że król i królowa zasiedli już do śniadania i są zdziwieni nieobecnością córki. Ale komnata była pusta. Cała służba ruszyła na poszukiwanie. Przeszukano wszystkie komnaty, kuchnię i spiżarnie, przetrząśnięto rozległe piwnice. Sprawdzono wszystkie zamkowe wieże, dokładnie przeczesano ogrody. Hanulka zapadła się pod ziemię.
Wieść o jej zniknięciu błyskawicznie obiegła całe królestwo. Król wysłał na poszukiwanie córki swoich nieustraszonych rycerzy, prosił także wszystkich poddanych o pomoc, a nawet wyznaczył sowitą nagrodę dla tego, kto odnajdzie jego ukochane dziecko. Tylko królowa siedziała przy oknie cicha i smutna. Czuła, że Hanulki nikt nie odnajdzie.
Wieczorem do sali tronowej wpadł młody chłopak opiekujący się królewskimi końmi. Złożył przed królem głęboki ukłon i drżącym głosem powiedział:
— Najjaśniejszy panie, wczesnym rankiem widziałem królewnę, jak zbierała kwiaty na łące blisko Czarnego Lasu. Powiedziała, że do pięknego bukietu dla królowej brakuje jej tylko leśnych, cudownie pachnących konwalii. Przestrzegałem ją przed wejściem do lasu, w którym mieszka czarownica, ale nie wiem, czy mnie posłuchała… — I poczciwy chłopak rozpłakał się jak małe dziecko.
Następnego dnia królowa założyła długi płaszcz i podążyła w stronę Czarnego Lasu. Jej serce z każdym krokiem biło mocniej. Gdy stanęła pod drzewami na skraju lasu, nabrała powietrza w płuca i krzyknęła:
— Królowo Czarnego Lasu, oddaj mi córkę!
Po chwili usłyszała śmiech, a potem głos czarownicy:
— Za późno, królowo tej nieszczęsnej krainy, twoja córka weszła do lasu pomimo zakazu! Za karę zamieniłam ją, w co chciałam, a ty nigdy jej nie odnajdziesz!
Królowa zacisnęła pięści i krzyknęła:
— Czego żądasz w zamian? Oddam ci wszystko!
Przez chwilę trwała cisza, a potem czarownica wysyczała jak żmija:
— Masz ponoć piękne klejnoty, przynieś mi je wszystkie. Wszyściuteńkie… I nie zapomnij o królewskiej koronie wysadzanej rubinami i szmaragdami. Chcę wyglądać jak prawdziwa królowa…
Matka Hanulki ruszyła w stronę zamku.
Następnego dnia włożyła do zawiniątka wszystkie swoje złote zausznice, pierścienie z drogimi kamieniami i królewskie naszyjniki. Na końcu drżącymi dłońmi umieściła tam koronę i ruszyła w stronę Czarnego Lasu. Gdy dotarła na miejsce i złożyła zawiniątko pod drzewem, czuła, że czarownica czai się w pobliżu. Po chwili usłyszała jej głos:
— A teraz, skoro tak bardzo kochasz swoją córkę, daj mi coś jeszcze…
— Czego znowu chcesz? Dałam ci wszystko…
— To za mało — wycedziła czarownica. — Jesteś taka piękna, więc oddaj mi jeszcze swoją urodę!
— Więc ją bierz — powiedziała królowa. — Ale proszę, oddaj mi moją Hanulkę.
Przez chwilę trwała cisza. Drzewa szumiały, promyki słońca igrały z listkami, tak że raz wydawały się ciemnozielone, a raz seledynowe i prawie przezroczyste. Królowa poczuła zapach konwalii.
— Czego jeszcze chcesz? — zapytała. — Nie daj mi dłużej czekać…
— Zamień się ze mną. Jestem stara. Oddaj mi swoją młodość.
— Dobrze — powiedziała bez wahania królowa. — A więc oddaję ci moje młode lata. I tak dalsze życie bez mojej córki byłyby dla mnie nie do zniesienia.
I wtedy poczuła, że coś się z nią dzieje: jej plecy pochyliły się, a kolana zesztywniały. Popatrzyła na dłonie — były pomarszczone jak u starej kobiety. Ujęła ręką pukiel swoich pięknych, dotąd złotych jak pszenica włosów i zobaczyła, że stały się białe jak śnieg. Jednak wcale jej to nie przeraziło. Najgorsze było to, co usłyszała od czarownicy:
— Nie masz już nic. Tak łatwo dałaś się oszukać… Mam twoje klejnoty, urodę i młodość. A twoja córka mnie nie obchodzi! Szukaj jej teraz sama, biedna staruszko. Ja ci nie pomogę!
— Nie odebrałaś mi miłości, którą noszę w sercu. Żal mi ciebie. Jesteś tak zła, że nawet nie wiesz, co to jest miłość… — powiedziała drżącym głosem królowa.
W lesie zapanowała cisza. Królowa otuliła się ciepłym płaszczem i ruszyła przed siebie. Nie chciała pokazywać się na zamku — przecież i tak nikt by jej nie poznał. Pierwszego napotkanego człowieka poprosiła, by ruszył do króla i przekazał mu, że królowa, jego małżonka, wyruszyła w świat na poszukiwanie ich córeczki — Hanulki.
***
Mijał tydzień za tygodniem, królowa szła przed siebie, uważnie przyglądając się wszystkiemu, co spotykała na swojej drodze. Bacznie obserwowała mijane drzewa, barwne kwiaty w ogrodach, chmurki na niebie, przydrożne głazy, piękne zwierzęta, które, nie wiedzieć czemu, wcale się jej nie bały.
Kiedyś młoda płowa sarenka dała się jej pogłaskać i królowej wydawało się, że zwierzę ma wielkie, piękne oczy Hanulki. Ale gdy się odezwała, sarna uciekła spłoszona. Innym razem przydrożny kamień wydawał jej się podobny kształtem do skulonej dziecięcej postaci, ale gdy położyła na nim dłonie, poczuła tylko chłód i szorstkość. Kiedyś zasłuchana w śpiew polnego ptaka pomyślała, że śpiewa tak cudnie jak jej córka. Ale gdy tylko się poruszyła, ptak rozpostarł skrzydła i zniknął między drzewami.
Szła dalej. Spała na mchu w lesie, na snopkach zboża, często dobrzy ludzie zapraszali ją pod swój dach, proponując wygodne spanie i posiłek. Gdy pytali ją, dokąd zmierza, uśmiechała się tylko, bo przecież i tak nikt by nie uwierzył w jej opowieść.
Pewnego popołudnia poczuła się bardzo zmęczona, więc postanowiła odpocząć na miękkiej trawie pod młodą brzozą. Zasnęła i przespała pod drzewkiem całą noc i ranek. Gdy się obudziła, poczuła spadające z listków na jej twarz kropelki wody. „Rosa? O tej porze? Przecież słońce już wysoko” — pomyślała. Jedna z kropli spadła na jej wargi i królowa poczuła słony smak. Kropla smakowała jak łza! Królowa podniosła się i objęła rękami pień drzewa.
— Drzewko, masz korę tak jasną jak buzia mojej Hanulki — szepnęła, przymykając oczy.
Po chwili poczuła, że brzózka drży, a jej kora staje się coraz bardziej ciepła, miękka i gładka. Zanim królowa podniosła powieki, już wiedziała, że tuli w ramionach swoją Hanulkę. Nagle poczuła, że jej plecy się prostują, a ręce są znowu młode i silne. Zrozumiała, że odzyskała wszystko: młodość, urodę, a przede wszystkim — swoją córkę.
Gdy szły trzymając się za ręce, ludzie rozpoznali swoją królową i Hanulkę. Ich radość była ogromna! Błyskawicznie przygotowano wóz zaprzężony w najlepsze koniki, by obie mogły szybko dotrzeć na zamek.
A potem była już tylko radość, łzy szczęścia, uściski i śmiech, który słychać było wszędzie. Król wydał wspaniałą, trwającą tydzień ucztę, na której starał się ugościć wszystkich swoich poddanych.
Czarny Las znów stał się zwykłym lasem. Każdy, kto do niego wchodził, wracał z koszem grzybów, jagód czy też z suchymi gałązkami na opał. Widać czarownica wyprowadziła się z niego na dobre, bo nie mogła znieść tego, że zło przegrało z miłością.Wincenty i Leśne Licho
PATRYCJA SIEWIERA-KOZŁOWSKA
Było późne lato. Listki brzozy zaczynały już powoli żółknąć na gałązkach i z cichym szelestem opadać na ziemię, ale ciepłe słonko ciągle świeciło na wysokim niebie i ogrzewało okoliczne łąki. Rój pracowitych pszczół z zapałem zbierał nektar z ostatnich w tym sezonie kwiatów, ukryty w wysokiej trawie konik polny stroił swoje skrzypce, przygotowując się do wieczornego koncertu, a bociany rozpoczęły już swoje sejmiki nieopodal stawu. Powietrze wciąż drgało od upału.
„Może to już ostatni taki upalny dzień tego lata?” — pomyślał źrebak Wincenty, skubiąc soczystą trawkę w cieniu ogromnego dębu. Wincenty uwielbiał lato, chociaż tak naprawdę nie bardzo wiedział, jak wyglądają inne pory roku — był jeszcze bardzo młodym konikiem, który urodził się na samym początku lata, gdy wszystkie krzewy i drzewa były pokryte zielenią i ten sam kolor miała soczysta trawa rosnąca w całej okolicy. Uwielbiał tę trawę! Oprócz cudownego smaku miała tę właściwość, że można było się w niej wytarzać o poranku, gdy była jeszcze chłodna i mokra od porannej rosy!
Tego dnia źrebak Wincenty postanowił pobiec na drugą stronę brzozowego zagajnika, gdyż usłyszał, jak sroki plotkowały, że tam właśnie trawa jest jeszcze bardziej zielona i soczysta i jest jej tak strasznie dużo, że można się w niej skryć. Wincenty wprawdzie nie wiedział, jak można skryć się w trawie, ale czuł, że ta jeszcze bardziej zielona i jeszcze bardziej soczysta trawa woła go łagodnym szelestem. Tak! Dziś wybierze się na daleką przechadzkę! Pora zobaczyć kawałek świata większy niż ten, na którym pasie się mama! Parsknął radośnie do swoich myśli, postukał kopytkami i już był w brzozowym zagajniku obok łąki! „Mama nie lubi, gdy sam się od niej oddalam” — przez głowę przemknęła mu niespokojna myśl, ale odgonił ją od siebie głośnym rżeniem. Tak bardzo cieszył się na tę wędrówkę!
Zagajnik był cienistym, pełnym tajemniczych dźwięków miejscem, którego Wincenty trochę się obawiał. Słyszał od kozy Matyldy, że można tam spotkać Leśne Licho, a tego chciałby uniknąć. Postąpił dwa kroki naprzód, cień zagajnika był przyjemnie chłodny, a zamiast trawy pod kopytkami poczuł cudownie mięciutki dywan mchu. Och! Tu było zupełnie inaczej niż na rodzinnej łące! Jeszcze dwa kroki naprzód, jeszcze jedno odważne bryknięcie — łąka, dotąd widoczna, zniknęła mu zupełnie z oczu.
„Rech, rech, rech” — zaskrzypiało nagle coś tuż obok prawego kopytka Wincentego. O nie! To Leśne Licho! Wszystkie kopytka źrebaka naraz wystrzeliły do góry, niosąc go przed siebie w głąb lasku! Najpierw wpadł w wielką pajęczynę, później potknął się o wystający korzeń, na koniec wpadł w krzak jałowca. Leśne Licho patrzyło na niego wielkimi oczami. Było ogromne, zielone i strrraszne!
Kolejne „rech, rech, rech” — Wincenty najchętniej pobiegłby prosto do mamy, jednak zupełnie nie wiedział, w którą stronę powinien uciekać. Pajęczyna na oczach przesłaniała mu świat, strach paraliżował kopytka, a Leśne Licho skrzeczało złowieszczo „rech, rech, rech”, jakby chciało go pożreć w całości!
— Mamo… — zarżał cichutko Wincenty. — Mamo, gdzie jesteś?
— Beksa! — odezwało się całkiem wyraźnie Leśne Licho i wskoczyło na kamień nieopodal kopytka Wincentego. — Przestań się mazgaić! Chodź na łąkę za zagajnikiem, można tam znaleźć mnóstwo smakołyków!
— Czy ty przypadkiem nie jesteś Leśnym Lichem? — zapytał cichym głosikiem Wincenty. — Matylda mówiła, że lepiej nie spotkać cię w lesie…
— Leśnym Lichem??? — zdziwiła się napotkana istota. — No nie, dzieciaku, chyba trochę za wcześnie oddaliłeś się od swojego pastwiska! Jeżeli znasz historię o Leśnym Lichu, to znaczy, że nie powinieneś tu być sam.
— Ale dlaczego? — zbystrzał Wincenty.
— „Dlaczego? Dlaczego?” — przedrzeźniało niepewny głos źrebaka Leśne Licho. — Jeśli ktoś nie odróżnia żaby od Leśnego Licha, nie powinien zapuszczać się sam do zagajnika! Jesteś jeszcze zbyt młody na dalekie wędrówki bez mamy czy choćby ciotki Matyldy!
— Jesteś żabą? — Wincenty powoli wchodził w swój zwyczajny tryb małego pytacza. — I znasz kozę Matyldę?
— Znam tutaj wszystkich. Po tej i po tamtej stronie zagajnika. Łąkę, na której się wychowałeś, zagajnik, przesmyk ze źródełkiem, który wiosną zamienia się w rzeczkę, staw, w którym przegląda się słońce… I ten wielki, ciemny las za zagajnikiem… Nie radzę ci jednak aż tam się zapuszczać.
— Ale dlaczego? Czy to z powodu Leśnego Licha? Nie znam zbyt dobrze tej historii… Opowiesz mi ją? Proszę! Proszę! Proszę!
Wincenty uwielbiał słuchać opowieści, ale ani mama, ani koza Matylda, ani nawet ciągle rozgdakane kury nie chciały mu opowiadać historii, twierdząc, że jest jeszcze na nie za młody i zbyt dziecinny. A przecież Wincenty nie był już dzieckiem! Sam przybiegł do zagajnika! I nawet bardzo nie przestraszył się żaby, którą wziął za Leśne Licho! Nie rozpłakał się i nawet mógłby pójść na skraj tego ciemnego lasu, gdyby ktoś mu towarzyszył! Rozejrzał się niespokojnie, ale w pobliżu nikogo nie było.
— Hej, gdzie jesteś? Nawet nie wiem, jak masz na imię! — zarżał cichutko, rozglądając się za żabą. — Proszę, zostań tu jeszcze trochę…
„Szek, szek, szek!” — coś nagle zaskrzeczało i przemknęło wśród gałęzi drzew. „Szek, szek, szek” — zafurczały białe i czarne pióra, a z gałęzi sosny posypały się brązowe igły. „O nie, to pewnie Leśne Licho!” — pomyślał znowu Wincenty, ale tym razem nie wołał mamy.
— Hej, czy jesteś Leśnym Lichem?
— Szek, szek, szek! A to dobre! Szek, szek, szek! Nie wytrzymam z tego młokosa! Szek, szek, szek! — Nad głową Wincentego zrobiło się niezłe zamieszanie. Skrzekliwy głos niósł się między gałęziami sosny, osypując z nich zeszłoroczne igły. — Szek, szek, szek! Jestem sroka Szakira i nawet nie przypominam Leśnego Licha! Szek, szek, szek!
— A jak wygląda Leśne Licho? Dlaczego nikt nie chce mi o nim opowiedzieć? — Głos Wincentego zabrzmiał cicho, ale zdecydowanie.
— Dlaczego? Dlaczego? Szek, szek, szek! Może dlatego, że nikt dokładnie nie wie, jak wygląda Leśne Licho? — Szakira była wyraźnie zniecierpliwiona. — A zresztą, za młody jesteś na takie historie! Szek, szek, szek!
— To nieprawda! Nie jestem już dzieckiem! Proszę, opowiedz mi o Leśnym Lichu! Proszę, proszę, proszę! — Wincenty tupał kopytkami i rżał coraz głośniej. — Proszę, proszę, proszę! Chcę poznać historię o Leśnym Lichu!
Tak naprawdę to nikt nigdy chyba nie spotkał Leśnego Licha, jednak historie opowiadane przez starszych były szalenie tajemnicze i ekscytujące. Wiadomym było, że Leśne Licho nie przychodzi na podwórze ani na jasną łąkę, gdzie pasie się Wincenty z mamą, z ciotką Matyldą i innymi kozami. Wiadomo też było, że to właśnie z powodu Leśnego Licha młodzieży nie wolno zbytnio oddalać się od domu, a już szczególnie brykać za zagajnik. I wiadomo też, że Leśne Licho jest
S T R A S Z N E!!! Nikt nie powinien stawać na drodze Leśnego Licha sam i bez mamy, choć dokładnie nie wiadomo dlaczego…
Jak zwykle z nadmiaru wrażeń Wincenty był nieco skołowany. Poskubał trochę zielonej trawki, bo to go zawsze uspokajało. Zarżał cichutko i nieco wystraszony spojrzał w kierunku ciemnego lasu za zagajnikiem. A jednak ludzie tam chodzą! Ostatnimi czasy Wincenty często widywał grupkę starszaków z pobliskiego przedszkola wędrującą w kierunku lasu. Raz nawet próbował ich ostrzec przed spotkaniem z Leśnym Lichem, jednak ani dzieci, ani pani nauczycielka nic sobie nie robiły z jego ostrzeżeń. Wołały tylko: „Spójrzcie, jaki miły młody konik! To źrebaczek, który chyba chętnie by się z nami pobawił! Jak rży cudownie, pewnie jest zadowolony z ilości zielonej trawki na łące! Pa, pa, źrebaczku, idziemy do lasu!”.
Tego dnia, gdy Wincenty znowu zobaczył zmierzające do lasu dzieci, zdecydował się pójść kawałek za nimi. Zbliżał się drobnymi kroczkami, udając, że jest zajęty skubaniem trawki. Trochę to trwało, ale wreszcie dzieci z panią dotarły na skraj lasu, a zaciekawiony Wincenty trzymał się jak najbliżej wesołej gromadki. Dzieci były trochę głośne, jednak pani nauczycielka wciąż im przypominała, żeby nie krzyczały, bo nie są u siebie. No tak, pewnie wiedziała już coś na temat Leśnego Licha! Ale po co przyprowadziła tu dzieci? Czy Leśne Licho nie zagraża ludzkim dzieciom? Wtem Wincenty usłyszał, jak pani prezentuje dzieciom coś jakby piosenkę, tylko bez melodii. Jej głos był cichy i spokojny i Wincenty nie dosłyszał każdego słowa. Przestał skubać trawę i mocno wytężył swoje uszy. Pani powtarzała już drugi raz:
Chodźmy do lasu, pomiędzy drzewa,
Tam, gdzie cichutko echo nam śpiewa,
Gdzie ptaków trele i leśna muzyka.
Może spotkamy leśnego chochlika?
Wśród drzew ogromnych i w wielkiej ciszy
Przedziwne głosy tutaj usłyszysz:
Tu wiatr w konarach szumi listkami,
Tam żuk wędruje wraz z żuczętami.
A tam daleko, w leśnej gęstwinie,
Gdzie strumyk szemrząc, cichutko płynie,
Leśne się licho przeciska bokiem
I łypie na nas zielonym okiem.
Lecz czy to licho? Popatrzcie sami:
To zając siedzi tam pod krzaczkami.
Boi się biedak, więc bez przyczyny
Nie płoszmy krzykiem leśnej zwierzyny!
Dzieci słuchały uważnie słów swojej nauczycielki, w wielkiej ciszy i bardzo zaciekawione. Żadne z nich już nie wykrzykiwało. Ach! Zatem to o to chodzi! Wincenty w mig zrozumiał, dlaczego dorośli straszą małe i rozbrykane istoty Leśnym Lichem! No tak! Jak inaczej jego własna mama miała mu wytłumaczyć, że leśne zwierzęta, których nikt nie oswoił, potrzebują ciszy i spokoju? Zrobiło mu się trochę przykro, że do tej pory bez zrozumienia chciał brykać i rżeć głośno po calutkim lesie. „Och, jaki byłem niemądry!” — pomyślał Wincenty. „Dobrze, że ktoś dorosły wymyślił to Leśne Licho!”.
Wincenty jeszcze wielokrotnie podpatrywał przedszkolaki podczas ich spacerów. Wiele się przy tym nauczył i dowiedział, zwłaszcza gdy udało mu się posłuchać tego, co do dzieci mówi ich pani. A zawsze były to ciekawe, wierszowane historie. Posłuchajcie na koniec jednej z nich:
Chodźmy dziś na łąkę, nad staw,
gdzie w zieleni
Mała tafla wody słoneczkiem się mieni.
Chodźmy bardzo cicho, spotkamy bociana,
Co nad stawem szuka żabek już od rana.
O! Odleciał klekot, skrzydła rozpostarte,
Posłuchajmy zatem śmiechu żab nad stawem!
Kum, kum, kum, rech, rech, rech,
Idź, bocianie, zjadać mech!
Rech, rech, rech, kum, kum, kum,
Jest nas tutaj cały tłum!
Polne koniki oraz świerszcze
też nad stawem mówią wiersze:
Cyk, cyk, cyk! Cyk, cyk, cyk!
Jak to dobrze — bocian znikł!
A tu — co to, drodzy moi —
któż to tyłem się gramoli?
A! To rak, co mieszka w stawie,
chciał przywitać się łaskawie!
Witaj, raku! Jak się miewasz?
Nie chce gadać — już ucieka!…
Rak nie lubi zgiełku, wrzawy —
nie straszmy go dla zabawy.