- W empik go
Na straży: powieść z r. 1831 - ebook
Na straży: powieść z r. 1831 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 254 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Po kongresie wiedeńskim r. 1815 i utworzeniu Królestwa Polskiego, składającego się z 5-ciu gubernii, cesarz Aleksander I Pawłowicz, wnuk Katarzyny II, ogłosił się królem polskim.
Za utworzenie królestwa, zwanego kongresowem, dano mu imię "Dobroczyńcy ludzkości".
Imię to napełniło duszę władcy wielkiem zadowoleniem.
Nadał też utworzonemu przez siebie królestwu konstytucyę.
Prawa, spisane w księgę, oprawną w aksamit z orłem dwugłowym, w którego sercu trzepotał się orzeł biały, zostały przechowane na wieczną rzeczy pamiątkę.
Konstytucya i nowo utworzone królestwo nikogo nie zadowalało, mówiono jednak sobie:
– Będziemy pod obcem panowaniem, prawda – lecz silna dłoń potrzebna nam do zaprowadzenia ładu, porządku i jakiego takiego dobrobytu…
– Tem więcej trzeba wznieść się pod względem dobrobytu, że kraj, zrujnowany wojnami Napoleońskiemi, potrzebuje koniecznie zasiłku – mówił zacny Stanisław Staszyc.
– Nie jest to konstytucya, jakiejbyśmy pragnęli, ale poczekajmy – mówili inni.
Znaleźli się też i tacy, którzy żartowali sobie pocichu z Dobroczyńcy ludzkości, mówiąc: – Dobroczyńca ludzkości połamie w nas kości!
Dowcipnisiów mitygowano i czekano.
Czekano, dalszych wyników.
– Jedno jedyne dobro, że mamy mieć swoje wojsko – mówili dawni oficerowie i wogóle zwolennicy militaryzmu.
– Ale… – powtarzali inni i kręcili głową.
To ale wychodziło na świat coraz więcej.
Mimo że w radzie zasiadali najznakomitsi ludzie, znani z poświęcenia i patryotyzmu, konstytucya coraz bardziej się kurczyła.
Cesarz-fantasta ścieśniał ją coraz więcej, ulegając podszeptom swego otoczenia.
Rosya bowiem, nie mająca konstytucyi i nie odczuwająca jej potrzeby, krzywo patrzyła na nadaną Polakom.
Aż gruchnęło:
– Aleksander I przysyła swego brata, następcę tronu, cesarzewicza Konstantego, na naczelnego wodza wojsk polskich!
A zaraz ktoś rzucił:
– Wojsko polskie, moskiewski wódz, czyliż można się nam wzmódz!
Ktoś inny dodał:
– Wojsko polskie, to prawda, lecz moskiewska szata, co zamiast pałasza to użyje bata!
Szukano dowcipnisia, nie znaleziono, ale jedni drugim na ucho zwrotki te powtarzali. I rosło w piersiach wciąż powątpiewanie i rozrastało się "ale".
Aż przybył r. 1819 obiecywany brat cesarski, cesarzewicz Konstanty.
Nabroił on niemało w Petersburgu, wpadał częstokroć w szaleństwo – trzeba się go więc było pozbyć!
Pozbyć za wszelką cenę!
– Nic łatwiejszego: wysłać go do Polski! – szepnął któś z zauszników samowładcy.
Szept ten podobał się Aleksandrowi I.
– Trzeba nam kogoś zaufanego na głównego wodza wojska polskiego. Komuż możemy powierzyć to stanowisko, jeżeli nie tobie, miły nam bracie – rzekł cesarz.
– Tak, tak, wasza cesarska mość a brat mój, możesz być pewnym, że spełnię we wszystkiem jego wolę! – odrzekł cesarzewicz i błysnął niewielkiem i, lecz nader ruchliwemi, pełnemi okrucieństwa, jak u tygrysa oczyma.
Wydęły mu się też nozdrza płaskiego nie połączonego z czołem nosa, a cała twarz szeroka, płaska zajaśniała zadowoleniem.
A cesarz mówił dalej:
– Namiestnikiem tego królestwa polskiego jest jenerał Józef Zajączek…
– Wiem, wiem! Poszło to po nosie Czartoryskiemu, który się spodziewał tej godności! – przerwał Konstanty z złośliwym, jemu tylko właściwym uśmiechem.
Władca nie zwrócił na to uwagi, lecz mówił dalej:
– Dodanym dla spraw rozmaitych namiestnikowi, Mikołajem Nowosilcowem możesz się posługiwać: jak twoim przybocznym.
– Tak, tak, Nowosilcow znana osobistość! – rzucił cesarzewicz, a oczy mu zamigotały drapieżnym blaskiem.
I oto do wielu łask monarszych przybyła jedna z największych, t… j… jego brat i następca tronu w. książę Konstanty.
Przybył, poprzedzany tysiącem najróżnorodniejszych, a nader ujemnych wieści.
Postać jego rozrosła, barczysta, mogła zwiastować doskonałego wodza.
Ale wzrok bazyliszka, ruchy tygrysie, syk w mowie, zdradzający niecierpliwość, piana na ustach, ukazująca się za najmniejszem podrażnieniem, znamionowały szaleńca.
Znamionowały to, czem był (1).
Założył szkołę wojskową w Warszawie, t… j… podchorążych tak pieszych jak konnych – prawda.
Ale…
Ale jenerałów, oficerów, instruktorów nękał tak, że ci wprost znienawidzili go od najpierwszej chwili.
Cała ta starszyzna wychowana w tradycyach wielkich bitew i miłości ojczyzny, była wprost przez niego prześladowana dlatego, że czuł w niej wyższość moralną.
Usuwał się też kto mógł, pozostawali tylko ci, co musieli.
Z tem wszystkiem w. ks Konstanty powtarzał:
– Kocham moje wojsko! Kocham Polaków, dzielny żołnierz.
Ale na rewiach i mustrach znęcał się nad nimi.
–- (1) Obraz w. ks. Konstantego wzięty z owoczesnych pamiętników.
Mundury musiały być ciasne z wysokimi kołnierzami.
Pewnego razu włożył palec między mundur i szyję młodego podchorążego.
Palec wszedł łatwo, uderzył więc pięścią w podbródek nieszczęśliwego tak silnie, że mu wszystkie zęby wypadły.
Innym razem na rewii piechoty przekonawszy się, że mundur nie jest dosyć obcisły, pchnął młodzieńca nogą w brzuch.
Ten przewrócił się i już nie podniósł.
Wnętrzności miał przebite Książęcą ostrogą! (1)
Dodany Konstantemu do pomocy Nowosilcow, był dla niego rzeczywiście prawą ręką.
Prócz bowiem wojska, które tak W. Książę miłował, rozmiłował się również w całym narodzie.
Chciał więc wiedzieć, co ten naród myśli, co czuje…
Aż Nowosilcow rzekł pewnego razu:
– Najmiłościwiej panujący nam cesarz – (1) Prawdziwe, z opowiadań naocznego świadka.
a król polski szczególniejsze ma upodobanie do tego niewdzięcznego narodu…
– Co chcesz przez to rozumieć, Mikołaju Mikołajewiczu? – przerwał W. Książę.
– Dał im konstytucyę, wojsko…
– Nie zapominaj, że jestem naczelnym wodzem, że wojsko moje kocham! – przerwał porywczo W. Książę.
– Wiem, wiem! znane są starania jego książęcej mości dla tego wojska… Wojsko pod jego kierunkiem nabiera rzeczywistej sprawności, można je będzie użyć w danej potrzebie na pożytek matuszki Rosyi, ale…
– Jakież więc "ale" upatrujesz? zapytał W. Książę, połechtany pochwałą wojska.
– Ale czyż my wiemy, co ten naród rewolucyonistyczny myśli? zakończył Nowosilcow. Konstanty, zmarszczywszy szczecinowate brwi, bacznie spojrzał na niego.
– Pełno jest urzędników Polaków zajmujących najwybitniejsze stanowiska – ciągnął dalej Nowosilcow, niezrażony zmarszczeniem brwi Księcia, – będą chcieli zreformować Polskę na swój sposób… Mają tez licznych krewnych poza stolicą, czują i myślą czuciem i myślą całego narodu…
Książę nic nie rzeki, począł się tylko przechadzać po wielkim salonie.
Zachęcony tem milczeniem zacny doradca mówił dalej:
– Na miłujących najjaśniejszego pana należy zwracać uwagę na wszystko.
W. Książę stanął i wpatrzył się badawczo w mówiącego, potem rzucił:
– Tak, tak!…
– Jakże się cieszę, że podjąłem myśl jego cesarzewiczowskiej mości! – rzekł Nowosilcow.
– Tak, tak! Ja już dawno o tem myślałem przyświadczył książę.
Zacny doradca chytrze się uśmiechnął i mówił:
– Jego cesarzewiczowskiej mości nie wypada się takiemi sprawami zajmować, ale jeżeli jego cesarzewiczowska mość pozwoli, wyłożę mu mój program.
– No!? – rzucił znów książę i wpatrzył się bystro w doradcę.
Ten ciągnął dalej:
– Trzeba zorganizować sekretną policyę; – policyę naturalnie dobrze płatną, o której istnieniu prócz jego książęcej mości i mnie nikt wiedzieć nie będzie. Policya ta nietylko w stolicy ale w całym kraju Polski i Litwy działać powinna. Powinna pod jakimkolwiek bądź pozorem wchodzić do każdego domu na wsi i w mieście, wiedzieć nietylko, co się tam dzieje, co mówią, ale co myślą…
– Tak, tak! przyświadczył Książę, chodząc w zamyśleniu.
A Nowosilcow, uśmiechając się, mówił:
– Każdemu też z tych dygnitarzy Polaków trzeba dodać anioła stróża: ci najwięcej mogą spiskować,
– Eh, ci zadowoleni z urzędów są najpewniejsi – odrzekł książę.
– Ale nie zawadzi, nie zawadzi – dodał, dając znać, że posłuchanie skończone.
Nowosilcow po nizkim ukłonie zniknął.
Nie wzywany, nie pokazywał się nawet dni kilka.
Mając zezwolenie księcia, utworzył zaraz sekretną policyę.
Rekrutował ją już oddawna z szumowin społeczeństwa. Byli to oszuści, złodzieje, drobni nieuczciwi handlarze i t… p. Na ich czele byli usunięci z pułków oficerowie: Holender, Vander, Not, Kampen i porucznik Szlej.
Najważniejszym wszakże był fryzyer Makrut.
Ten wielką odgrywał rolę.
Wzywany do czesania dam, umiał wyciągnąć z każdej wizyty to, co chciał.
Modnym był, do jego atelier schodzili się wszyscy. Otoczony takimi pracownikami, Nowosilcow mógł się pochwalić. Myślał też sobie o W. Księciu:
– Ani wie, że on sam podlegać będzie mojej kontroli.II.
W. Książę po wyjściu zacnego doradcy przejrzał się w lustrze, umilił twarz, o ile ją mógł umilić, i zda się myśli jego zupełnie inny kierunek przybrały.
Wsiadł też do karety i rozkazał:
– Do zamku!
Zdaje się musiał tam często jeździć: konie bez kierownictwa pomknęły.
I nie dziw.
Część zamku, zwana pod Blachą, niegdyś mieszkanie księcia Józefa Poniatowskiego, zajmował Imci P. Broniec, marszałek dworu byłego księcia saskiego.
Broniec miał prześliczną pasierbicę, Joannę Grudzińską.
Ta zwróciła na siebie uwagę księcia Konstantego. Zwróciła zaś do tego stopnia, że postanowił się z nią ożenić.
Ale…
Ale był żonaty z księżniczką sasko-koburską, która od paru lat go opuściła.
– A jednak piękna Joanna musi być moją żoną! – powiedział sobie.
I tyle nalegał na brata, że Aleksander I kazał go rozwieść z żoną i zezwolił na ślub z umiłowaną.
Ale położył warunek:
– Zrzeczesz się, miły bracie, następstwa tronu, przejdzie on na młodszego naszego brata, Mikołaja.
– Zrzeknę się tronu, bylebym miał rozwód i Joannę!
Podpisano umowę, opatrzono ją właściwemi pieczęciami, – podpisani byli świadkowie.
Konstanty niczem już więcej nie był, tylko W. Księciem.
Joanna Grudzińska została jego żoną dnia 24. marca 1820. roku.
A cóż Joanna?
Joanna morze łez wylała.
Nie uśmiechał jej się taki małżonek, nie uśmiechało jej się dostojeństwo. Ale począwszy od ojczyma, i wszystkich znakomitości ówczesnych, mówiono:
– Powinnaś się poświęcić!
– Poświęcić dla wielkiej sprawy!
– Wpływem swoim, łagodnością ujarzmisz W. Księcia, będziesz z nim mogła robić, co zechcesz!
– Naród pokłada w tobie nadzieję!
Naród! Któraż Polka nie poświęci się na to zaklęcie?!
Poświęciła się i Joanna.
Ale czy nie umiała, czy nie mogła wpływu swego rozpostrzeć.
Czy też utonęła w tytułach?
Została mianowana przez cesarza księżną Łowicką.
Księstwo bowiem Łowickie, teraz ze Skierniewicami i wieloma przyległościami, nadane było przed rokiem jej małżonkowi.
A w kraju wrzało.
Wrzało w głębi ducha całego narodu.
Gość, tak mile witany w każdym domu, teraz był podejrzewany.
Rozniosło się bowiem o tajnej policyi.
Znajomi znajomych unikali, – cóż dopiero mówić o nieznajomych, gdy wchodzili nieoczekiwani, niespodziewani.
Wrzało zaś tem więcej, że cenzura rządowa została zaprowadzona. Zamknięto "Gazetę Codzienną", "Orla Białego". Książki wszystkie podlegały cenzurze. Rozszerzano cenzurę, a ścieśniano oświatę. Stanisław Kostka Potocki, minister oświaty, za którego staraniem powstał uniwersytet w Warszawie w roku 1818. i bardzo dużo szkół w całym kraju, musiał się podać do dymisyi.
Napisał on powieść alegoryczną pod nagłówkiem: "Podróż do Ciemnogrodu".
To go właśnie dobiło (1)
Czyniono też zamach na religię katolicką, której konstytucya zapewniała opiekę. Zamknięto kilka klasztorów męskich i żeńskich.
Słowem konstytucya cesarza Aleksandra I kurczyła się wciąż i kurczyła, a ludzi pracy ubywało. Ministrem skarbu został książę Ksawery Lubecki. Ten dla przypodobania się Aleksandrowi, a może i z zasady, ściągał podatki od lat 40 zaległe. Napełniało to wprawdzie skarb, ale nękało naród do najwyższego stopnia.
Zjechał na sejm cesarz Aleksander I
–- (1) Usunął się do siebie, do Wilanowa, + 1821 r.
w roku 1820, opuścił Warszawę z najwyższem niezadowoleniem.
Wystąpiono bowiem z opozycyą przeciw naruszeniu konstytucyi.
Jednocześnie książę Czartoryski usunięty został z urzędu kuratora okręgu i uniwersytetu wileńskiego.
– Nowosilcow będzie kuratorem – orzekł władca. Nowosilcow więc opuścił Warszawę i począł gospodarkę w Wilnie i na całej Litwie.
Węszył jak pies gończy, czy niema jakich stowarzyszeń i spisków. Chodziło mu o nie, żeby przez ich wykrycie otrzymał wyższy urząd, pensyę i łaskę cesarską.
Z wolnodumca, jakim był w młodości, w miarę lat, zwiększających się potrzeb materyalnych stał się prześladowcą i łapownikiem.
W Wilnie między r. 1820 a 1824 wśród młodzieży uniwersyteckiej potworzyły się rozmaite stowarzyszenia. Najwybitniejsze zaś z nich było stowarzyszenie Filaretów, pod przewodnictwem jednego z poważniejszych studentów, Toma – sza Zana. Miało ono na celu udoskonalenie się osobiste, czytanie wspólne, pracę nad obraną nauką i t… p. Z Filaretów wytworzyli się Filomaci t… j… doskonalsi.
Ani kurator uniwersytetu Adam Czartoryski, ani rektorowie i profesorowie nie mieli nic przeciwko tym związkom, uważając je nietylko za nieszkodliwe, ale nawet dodatnie. Rząd rosyjski jednakże uważał je za szkodliwe i kazał pozamykać.
Przysłany w roku 1824 dla rozpatrzenia sprawy wyżej wymieniony Mikołaj Nowosilcow, wdrożył zaraz śledztwo, kazał aresztować Tomasza Zana, Adama Mickiewicza i kilkunastu innych studentów.
Dał też raport do cesarza, a ten skazał ich na wygnanie do Rosyi (1)
– Ja ich nauczę tworzenia spisków! – pienił się w swej zawziętości Nowosilcow.
Jednocześnie węszył, od kogoby wziąć – (1) Adam Mickiewicz, jako znany wówczas poeta, był przyjmowany w wielu towarzystwach rosyjskich, dozwolono mu na przebywanie w Odessie, a potem na Krymie.
łapówkę za uwolnienie. Prowadził więc dalej śledztwo. Śledztwo po swojemu i przez swoich wytresowanych ku temu ludzi.
Przetrząsano mieszkania studentów, profesorów, a nawet uczniów szkól średnich. Wśród tego znaleziono jednego 12-letniego ucznia, który wychodząc raz z klasy napisał kiedyś na tablicy:
Niech żyje Konstytucya 3-go maja!
Nowosilcow zatarł ręce z radości, wołając:
– Będzie im teraz ciepło!
I rzeczywiście było im ciepło.
Znęcano się bowiem nad dziećmi, wywożąc je w głąb Rosyi.
A były to dzieci od lat 10-ciu!
Chcąc dać upust swej złości, pozamykał wszystkie szkoły na całej Litwie, potem uniwersytet w Wilnie.
A w narodzie na całej Litwie i w Polsce wrzało.
Wrzało już od lat kilku.
Mówiono bowiem:
– Nie wolno nam działać otwarcie, działajmy potajemnie.
I nie było rodziny, żeby członkowie jej podrażnieni postępowaniem wysłańców, W. Księcia Konstantego i Nowosilcowa, nie łączyli się w stowarzyszenia.
– Nie możemy tak siedzieć bezczynnie! – wołano.
– Utwórzmy Towarzystwo patryotyczne! – zawołał b… major wojsk polskich Waleryan Łukasiński i kilku innych.
Wniosek przyjęto z zapałem. Utworzono Towarzystwo patryotyczno-narodowe w Warszawie. Spisek wkrótce wykryto.
– Acha, co to może rozesłanie oczu i uszu po całym kraju! – mówił W. Książę Konstanty.
Nazywał tak tajną policyę, której utworzenie sobie wyłącznie przypisywał. Zacierał też ręce w wielkiem uradowaniu, że się będzie mógł pastwić nad spiskowcami.
– To zbrodnia stanu, zbrodnia! – wrzeszczał pieniąc się ze złości.
Zaaresztowano zaraz Łukasińskiego i kilku innych r. 1824.
– Pasy z nich drzeć będę! albo nie: zatrzymam ich w więzieniu, będę nękał, badał – wydadzą wspólników! – cieszył się napawając zemstą pełną dzikości W. Książę Konstanty.
– Rzucę ich potem pod nogi carabrata i powiem: – Patrz, co twoja konstytucyjna Polska umie czynić!… – myślał dalej.
– A potem… potem rozedrę umowę zrzeczenia się tronu i sam na nim osiądę… sam, z moją małżonką Joanną! – mówił w sobie, pusząc się i wydymając wargi.
Trzymał też uwięzionych lat dwa. Jakie przez ten czas przecierpieli męczarnie, jak ich badał i jakich używał podstępów, mogą tylko powiedzieć mury podziemi klasztoru Karmelitów na Lesznie w Warszawie, który po usunięciu zakonników, zamieniony został na więzienie stanu.
Po każdem badaniu wściekał się coraz więcej.
– Szkodzisz tylko swojemu zdrowiu! –
ośmieliła się powiedzieć W. Księżna, widząc bezprzestanne szaleństwo małżonka.
– Co, wstawiasz się za nimi?! – wrzasnął.
– Nie wstawiam się za nikim, idzie mi tylko o twoje zdrowie i życie – odrzekła, ocierając pianę z ust szaleńca.
– Żeby mi to było po raz ostatni! – zawołał, odsuwając ją od siebie.