- W empik go
Na szerokim świecie: powieść - ebook
Na szerokim świecie: powieść - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 222 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ażeby się z Krakowa dostać jednym dniem do Li-strówki, trzeba było przcdewszystkiem wstać bardzo rano, a powtóre mieć zamówione już od poprzedniego wieczora dobre i należycie wypoczęte konie.
Kto o tych obu warunkach nie zapomniał i już o piątej godzinie rano przejechał most podgórski, aby się znaleźć na błogosławionej ziemi galilejskiej, ten sobie jechał parę godzin ciągło na południe niezłą bitą drogą; co ćwierć mili wzdychał i płacił myto, to na rogatce postawionej tak sobie dla syme-trji, to znów przed mostem długim na dziesięć łokci; około dziesiątej robił pierwszy popas parogodzinny, w południe puszczał się dalej ku zachodowi, około drugiej zjeżdżał z bitego traktu ku północo-wschodowi, a około czwartej wjeżdżał w samą okolicę Listrówki.
Z każdą godziną, rozumie się, droga stawała się węższą i mniej dogodną, co się wynagradzano tem, że już na niej nie było rogatek, a niekiedy nawet i mostów..
w samej okolicy Listrówki trzeba było mieć w głowie jak na morzu całą krzyżownicę wiatrów.
Jechało si najprzód na wschód, potem zaledwie po kilku stajach trzeba było skręcić ku południo-zachodowi i ujechawszy ćwierć mili, zwrócić znowu na północ, ażeby po kwandransie jazdy po piaskach znowu ku zachodowi skierować.
Nareszcie ukazywała się Listrówka, którśj biały dwór o zmierzchu widać było tak wyraźnie, tak blisko, że się zdawało, iż go chyba ręką dosięgnąć można.
Była to jednak tylko fata morgana Listrówki.
Żeby do niej dojechać, trzeba się było tłuc długo i długo, to pod górkę to na dół; a ile razy jechało się na pagórek, tyle razy na prawo widać było biały dwór listrowiecki w tej samej prawie odległości, ile razy zjechało się z pagórka, tyle razy dwór listrowiecki znikał z widnokręgu.
Taka droga trwała znowu całe godziny, choć podróżnemu zdawało się że jedzie prosto, aż dziwił się, że ani Listrówki wyminąć ani do niej dojechać nie można, i nie mógł rozwiązać co chwila natrętnie nasuwającegd się jego myśli pytania:
– Czy to droga zaldęta, czy też wioska?… Ci co lubili marzyć podczas tej drogi, patrzyli w niebo.
Na niebie upatrywali sobie jakąś gwiazdkę która się uśmiechała do ich marzeń.
Ale choć byli pewni, że droga jest prosta, gwiazdka owa na niebie nie mogła się utrzymać na swojem miejscu. Listrówka wiecznie była nu prawo, a owa migocząca na niebie wybranka, przenosiła się dosyć szybko z prawej strony na lewa, a nareszcie znajdowała się z tyłu wędrowca, który mówił do siebie:
– Otoż gwiazda I– …
Astronomowie tylko i ptacy niebiescy znali przyczynę tego dziwnego fenomenu.
Pierwsi wiedzieli, że rudi gwiazdy na niebie był tylko skutkiem ruchu podróżnika na ziemi, drudzy widzieli najdokładniej z wyżyny, że dojeżdżając do Listrówki, trzeba j było objechać ogromnein kołem, a raczej wżownicą, opasującą tę wioskę blisko półtora raza.
Nareszcie podróżny dojeżdżał do miejsca, a dojechawszy klął….
I jak zapamiętają dzieje, nigdy nikt jeszcze nie przyjechał do Listrówki bez klątwy na ustach.
Prawda, że niewielu przyjeżdżało, więc i klęło niewielu, może też dlatego klątwy owe wielkich nieszczęść na miejscowość nie sprowadzały.
Listrówka była sama dla siebie rodzajem świata. Jak zapamiętano, siedzieli na niej zawsze dziedzice domatorzy, którzy bardzo rzadko wyglądali po za obręb owej wężownicy na świat szeroki. Nieczęsto odwiedzali ich sąsiedzi, i oni sąsiadom rządku odpłacali się wzajemnością, a żaden z listrowiecldch dziedziców nie sprawdzał podobno w praktyce, że chcąc z IJstrówki dojechać do Krakowa, trzebaby było po objechaniu całej wężownicy wyjechać na wschóil,potem na pułudnic, potem ku północo-wschodowi, potem na zachód, potem zboczyć w stronę po-łuduiowo-zachodnią, potem na wschód już traktem bitym, a potem ku północy płacąc myto przy każdym moście, który wywołała potrzeba, i przy każdej rogatce, którą ni ztąd ni zowąd wybudowała fantazja….
O tem wszystkiem nie wiedzieU zupjłnic listro-wieccy dziedzice, a przynajmniej ostatni z nich pan Jan kanty Listrowski, zmarły na osiem lat przed rozpoczęciem naszej powieści… chełpił się z tego, że od dwudziestu lat nio był dalej jak w Wadowicach, a przez ostatnie dwanaście lat żywota, nawet do Wadowic nie zaglądał.
Umierając pan Jan Kanty zostawił wdowę i piętnastoletniego syna.
Wdowa zasiedziała się w Listiówce przez czas matrymonjalnego z panem Janem Kantym pożycia i podczas żałoby nio pomyślała nawet o reszcie świata, a żałoby postanowiła dochować do śmierci.
Jedynakowi było na imię Piotr z Alkantary, i póki żyła matka nic było mu bynajmniej ciasno w obrębie wężownicy otaczającej liistrówkę.
Nieboszczyk Jan Kanty chciał go wyi-hować tak jak jego samego wychowywali niegdyś rodzice, aby mu było dosyć rodzinnego zagona i by nie tęsknił za czarami i ponętami szerokiego świata.
W tym celu obszedł się całkiem bez nauczycieli. W trudnej sztuce czytania wykształcił jedynaka sani, sam mu ołówkiem rysował głoski, które Piotr potem atramentem obwodził i tym sposobem nauczył się pisać, sam wreszcie wyłożył mu tajemnice czterech działań i gdy chłopiec wszystkie te sztuki posiadł w całej rozciągłości, rzekł do niego:
– Nauczyłem cię czego człowiekowi potrzeba, matka zaszczepiła ci w sercu zasady moralności i wiary, teraz możesz sam sobie w życiu poradzić, a jeżeli chcesz do tego pomocy, to chodź ze mną…
To powiedziawszy zaprowadził syna w jedyne miejsce dworu do którego chłopiec dotychczas wcale nie zaglądał.
Była to zamknięta na rygiel i kłódkę część strychu. Za otworzeniem drzwi jedynak ujrzał tam kilka starych, sędziwym kurzem okrytych szaf. W tych szafach były książki.
– Wszystko to przeczytałem i mam w głowie, – rzekł do niego ojciec, – i wiem, że mi więcej nie trzeba… zrób tak samo, będziesz człowiekiem. Reszty nauczy cię życie.
Jedynalk wziął z tych ksiąg jodnę, a była to kronika starych dziejów narodu, upodobał w niej sobie i czytał.
Przeczytawszy jedyne, poszedł po drugą, a były to księgi starego prawa; przeczytał i trzecią i znalazł w niej dzieje innych narodów, w czwartej badania nad najważniejszenii zagadnieniami człowieka; w piątej coś co się zaczynało od owych czterech działań, które tak biegle posiadał, a kończyło na zagadkowych manipulacjach z cyframi, głoskami, plusami, minusami, linjami prostemi, krzywemi, ilościami nieskończenie wielkiemi i różniczkami nieskończenie drobnemi…
Wszystko to czytał jedno po drugiem, czego nie zrozumiał odrazu zaczynał od początku i powtarzał póty, póki jakoś w głowę nie wlazło…
Gdy Jan Kanty umierał, połowa bibljoteki była już oczyszczoną z pyłu i przeczytaną od deski do deski…
Mimo tego zamiłowania w książkach, Piotr z Alkantary nie zerwał z naturą i właściwemi wiekowi swemu i urodzeniu rozrywkami i zajęciami. Ale na świat szeroki wyjrzeć nie myślał… gdy mu czego było za mało w obrębie wężownicy, szedł na strych, brał książkę, której dotąd nic czytał, i w niej znajdował nowe, nieznane, szerokie światy.
Druga potowa bibljoteki ojcowskiej wystarczyła mu na lat osiem niespełna.
W przeciągu tego czasu przetrawił i posiadł całą tę wiedzę, jaką Listrowscy syn po ojcu w szafach na strychu owym gromadzili.
Wiedza ta była dosyć obszerna, wszechstronna i rozmaita, miała tylko tę jedną wadę, że się kończyła na lat kilkanaście przed urodzeniem Piotra z Alkantary, ojciec jego bowiem nie poszedł za zwyczajem swoich przodków i dalej ksiąg nagromadzonych nie kompletował, lecz od ożenienia się aż do śmierci żył już tylko przeżuwaniem tego pokarmu duchowego, jakim zasilił swą duszę z młodu.
Na szerokim świecie.
(jdy pewnego dnia w osiem lat blisko po śmierci swego ojca, młody, dwudziesto trzech letni naówczas pan Piotr z All-:antary Listrow-ski po długich poszukiwaniach nie znalazł w szafach ani jednej książki, któreyby już nie znał na wylot, nie zatrwożył się tem bynajmniej, ani nie pomyślał o tem, że mogą być książki inne i nowe.
Zdawało mu się, jakby ukończył długą pracę, po której nic już innego nie pozostawało, jak odpocząć i upodobać sobie w dziele swojem; zdawało um się, że stworzył sobie świat i za przykładem rzeczywistego Stwórcy mógł był, a nawet powinien powiedzieć sobie, że dzieło jego jest dobrem i całkowitem; zdawało mu się wreszcie, jakoby wystał od uczty duchowej żywota, po którtvj już mu nowy apetyt nie przyjdzie.
Przypomniał sobie słowa ojca, który doń mówił:
– Wiem, że więcej człowiekowi nie trzeba.. zrób tak jali ja, będziesz człowiekiem… reszty nauczy cię życie.
Słowu ojca były dlań ewangeliją, wyprowadził więc z nich dwa wnioski: że już jest człowiekiem skończonym, i że go reszty życie uczyć będzie.
Wyprowadził te wnioskii czekał, aż życie swoje wykłady rozpocznie.
Ale w obrębie wężownicy listrowieckiej, życie było bardzo leniwym pedagogiem. Codzień jedne i tę samą powtarzało uczniowi swemu lekcję, nie pytają.c go o to, że ją już doskonale umiał na pamięć.
Piotrowi z Alkantary już się nudzić zaczynało serdecznie, gdy los-mentor zamierzył zadać nui pensum wyjątkowe.
ł)o listrowieckiego dworu zawitała choroba i wdowę po Janie kantym złożyła ua śmiertelnem łóżu.
Kilka dui ledwie upłynęło, baby wiejskie wyczerpały wsystkie środki domowe bezskutecznie, i do białego domu przyszedł ksiądz w białej ko-meszce, pocieszył i zasilił chorą na ostatnią drogę, przyszli ludzie i przynieśli trumnę dębową, aż wreszcie się pojawił wóz kirem okryty…
Piotrowi z Alkantary ścisnęło się serce, ale nie rozpaczał jednakże.
Z ksiąg zandiniętych w szafnch na strychu wyniósł on przekonanie, że wszystko co się działo na świecie, działo się dlatego, że inaczej dziać się nie mogło. Śmierć matki brał za jedną z tych lekcji życia, które mu zapowiedział ojciec, a więc które koniecznie nastąpić musiały.
Krwawo mu było i żałośnie na duszy, ale oko patrzyło dookoła i przyglądało się ciekawie, nowym nieznanym dotąd widowiskom.
A najbardziej uderzyło go to, że nim jeszcze zajechał wóz żałobny przed dwór, gdzie tylko okiem można było dojrzeć z Listrówki ową skręconą w wę-żowuicę drogę, wszędzie widać było ruch niezwyczajny.
Powozy, wozy, bryki i bryczki, zapełnione nieznanemi mu wcale postaciami, przesuwały się pierścieniową linja drogi, a że ową drogą gdzieindziej jechać nie było można jak do Listrówki, więc widocznie do Listrówki zmierzały.
Jakoż w istocie, równocześnie z zajechaniem żałobnego wozu, jak z rogu obfitości sypać się zaczęło obywatelstwo okoliczne, przybyłe na pogrzeb pani Listrowskiej.
Piotr z Alkantary patrzał, witał, przyjmował, wprowadzał do domu wszystkich, a w duchu mówił do siebie:
– Miał mej ojciec słuszność, albo i nie miał, kiedy mi mówił, że mnie życie reszty nauczy!… Oto pierwszą ważniejszą lekcję po książkach daje mi nie życie ale śmierć matki… Zkądbym wiedział, gdyby nie owa śmierć, że po za tą krętą drogą co otacza listrówkę inaksi ludzie, a więc możę inakszy świat jak w Listrówce.
Dotąd Piotr z Alkantary wyobrażał sohic u-nivcrsum na wzór Listrówki, i nie śpieszyło mu się zobaczyć więcej, kiedy się nic nowego zobaczyć nie spodziewał, kiedy sądził że wszędzie świat uorganizowany tak samo, podzielony na ciche wioski, krętemi otoczone drogami, a nawet bodaj czyby zaprzeczył, gdyby mu powiedziano, że wszędzie gdzie się zwróci zobaczy dwory białe, w których mieszkają cisi i dom miłujący dziedzice…
Znał prawda świat książkowy, znał historję i znał nauki, ale tak jak się zna świat abstrakcyjny, którego się palcem nie dotykało nigdy.
Z owego świata historji nikt do Listrówki nie zaglądał jeszcze. Piotr z Alkantary mógł więc myśleć, że owe dzieje, które z taką rozkoszą czytał, były albo pięknym płodem fantazji, albo że się razem z data najświeższej książki z owej szaty na strychu ostateczuic i nieodwołalnie skończyły.
Nauczył się tego co się działo pized wieki i przed laty, z dziejami dzisiejszonii nie miał żadnej styczności, więc się o nie nie troszczył i nie domyślał ich się wcale.
Teraz dopiero zaczynały mu się otwierać oczy, że nie wszystko co jest na świecie było w książkach jego ojca na strychu, że po za Listrówka ludzie różnią się od listrowieckich i odzieżą i po – jęciami, które stanowią odzież ducha.
Dowiadywał się o teni głównie z rozmów, jakie pomiędzy sobą i z nim prowadzili goście, którzy zjechaU na pogrzeb jego matki.
Co chwila, co krok, co słowno prawie, czegoś nie rozumiał i nie pojmował. Żądać od każdego z przybyłych objaśniania każdego szczegółu, ani było nawet podobna. Stawała tu na przeszkodzie uroczystość obrzędu, krótkość czasu, a wreszcie sam niezmienny nawał kwestji, które się do umysłu jego tłoczyły. Niemałą także przeszkodą była boleść po stracie matki, boleść spokojua, cicha, bo jak już powiedzieliśmy, jedyny syn Jana Kantego wychował się w doktrynie godzenia się z losem; mimo to przecież, pod wrażeniem świeżo doznanej straty okropnej, nic mógł mieć dosyć wolnej myśli do korzystania ze spostrzeżeń, jalde mu się nastręczały i do popuszczania wodzów ciekawości, nietrudnej do pojęcia w rzeczach, w których o naj – ważniejsze zagadki życia chodziło.
Gdy się więc odbył pogrzeb, gdy rodzicielkę jego złożono do ziemi, Piotr z Alkantary zaczął dopiero myśleć, jakby z tej ważnej lekcji, jaką mu dało życie, jak najwięcej wynieść nauki.
W owej chwili jednak nie było już sąsiadów, którym mógłby się przypatrywać i których mógłby pytać o rzeczy nieznane i nowe. Po pogrzebie i stypie pogrzebowej rozjechali się wszyscy poza wę-żowiiicc i tam zniknęli w nowym i nieznanym świecie.
Jeden tylko na odjezdnem, żegnając się z osieroconym dziedzicem Listrówki przemówił do niego słowami, które miały dać dalszy popęd tukowi myśli jaki w jego głowic zjazd pogrzebowy wywołał.
– Cóż, panie Piotrze, – powiedział do niego ów sąsiad, – martwić się wiecznie na nic się nie przyda… życie ci się uśmiecha… masz majątek… przyszłość przed tobą… szkodaby było to wszystko zagrzebać marnie w tej zakopanej Listrówce… ot, ja, na twojem miejscu, spróbowałbym życia, i me czekając długo puściłbym się w świat szerold…
– W świat szerolii, panie Fianciszku dobrodzieju, – powtórzył jalchy nie rozumiejąc, zastanawiający się nad każdym… wyrazem Piotr z Alkantary.