Na szlaku sławy, krwi i złota - ebook
Na szlaku sławy, krwi i złota - ebook
Wyprawy konkwistadorów odmieniły Europę i Amerykę. Dla Europejczyków ekspansja na nowy kontynent była szansą na bogactwo i chwałę. Dla rdzennych mieszkańców oznaczała niewolę i koniec ich cywilizacji.
Książka Na szlaku sławy, krwi i złota barwnie opowiada o narodzinach i podboju Nowego Świata.
Lektura publikacji przenosi nas w XVI wiek i prowadzi ścieżkami konkwistadorów krok po kroku. Według słów autora w czasy: „Krwawych, rozpasanych, bez miary złota chciwych rycerzy i awanturników odrodzenia, którzy zdobyli Nowy Świat”.
Stefan Barszczewski (1862–1937) to znany podróżnik, pisarz, dziennikarz i działacz polonijny, miłośnik i tłumacz dzieł Herberta G. Wellsa.
Patronat medialny nad książką objęły: „Le Monde diplomatique”, „Kwartalnik ALBO albo. Problemy psychologii i kultury”, „Fragile” i „Rita Baum”.
Książka bogato ilustrowana grafikami z epoki i grafikami Tomka Bohajedyna. Tekst został opracowany na nowo redakcyjnie i opatrzony przypisami.
Spis treści
Słowo od redakcji
Wstęp
Rozdział I. Balboa
Rozdział II. Pizarro
Rozdział III. Belalcazar
Rozdział IV. Nowy nurt konkwistadorów
Rozdział V. Wyprawa Mendozy
Rozdział VI. Pierwsze wiadomości o meksyku - Cortes
Rozdział VII. Bartolome de Las Casas
Rozdział VIII. Henryk Żeglarz
Rozdział IX. Aviles
Rozdział X. Dampier
Zakończenie
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65137-12-8 |
Rozmiar pliku: | 7,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
El Dorado… Nowy Świat – wymarzony Eden, który gorączka złota zmieniła w piekło. W arcydziele filmowym Wernera Herzoga z 1972 roku Aguirre, gniew boży, Klaus Kinski wcielił się w jednego z najkrwawszych konkwistadorów hiszpańskich – Lope de Aguirre zwanego „Loco” (Szalony). Aguirre Kinskiego owładnięty gorączką złota nie zważa na nic i nie liczy się z nikim. Gna swych ludzi przez góry i dżunglę, rzuca w odmęty Amazonki; każe walczyć z Indianami i zabijać ich bez pardonu. Wreszcie nie waha się mordować własnych towarzyszy, którzy doprowadzeni do ostateczności, buntują się przeciwko rozkazom szaleńca. Gdy pozostaje sam na tratwie dryfującej po rzece w głąb nieznanego, krzyczy, że jest „gniewem bożym”, że nic go nie zatrzyma na drodze do El Dorado… I rzeczywiście, nic nie mogło zatrzymać hiszpańskich i portugalskich awanturników, łaknących złota i zaszczytów, głodnych ziemi i niewolników. Okrutnych podbojów dokonywano pod płaszczykiem niesienia „Dobrej Nowiny” poganom Nowego Świata z „arcykatolickich królestw”. I padały w ogniu zdumiewająco nielicznych arkebuzów i falkonetów całe imperia i cywilizacje Ameryki, lecz jednocześnie z każdą kolejną zdobyczą, każdą krwawą bitwą oddalał się wymarzony ideał – El Dorado! Złota było wciąż za mało, a konkurencja coraz większa i okrutniejsza. Co rusz kolejni wodzowie konkwisty ginęli w walkach między sobą, lub – co gorsza – umierali w niełasce i zapomnieniu na prowincji królestwa, nad którym słońce nie gasło. Zresztą samej Hiszpanii zrabowane skarby Azteków i Inków też nie przyniosły szczęścia. Była ona kolosem na glinianych nogach atakowanym ze wszystkich stron, aby uszczknąć jego bogactwa. A najzajadlej „kąsali” go angielscy, francuscy i holenderscy korsarze, którzy z kolei dla konkwistadorów stali się „gniewem bożym” i przewyższyli ich w chciwości i pogardzie śmierci… I o tym wszystkim pasjonująco pisze Stefan Barszczewski, którego książkę oddajemy do rąk Czytelników.
Autor Na szlaku sławy, krwi i złota urodził się w Warszawie 21 czerwca 1862 roku. Po ukończeniu szkoły średniej wyjechał na studia do Petersburga. Po studiach odwiedził Wiedeń, Paryż i Londyn, a następnie udał się w podróż po Ameryce Południowej. W 1892 roku zamieszkał w Chicago, gdzie zaangażował się w działalność polonijną. Został między innymi przedstawicielem Związku Stowarzyszeń Polskich w Ameryce Północnej i redaktorem czasopisma „Zgoda”. W 1901 roku wrócił do kraju i podjął pracę redaktora w „Kurierze Warszawskim”, który wcześniej publikował jego sprawozdania z podróży po Ameryce. Był autorem książek podróżniczo-przygodowych i fantastyczno-naukowych. W tych ostatnich (na przykład Czandu. Powieść z 22 wieku) wzorował się na utworach Herberta George Wellsa, których był także tłumaczem na język polski (Wojna dwóch światów, 1907 i Wojna w przestworzu, 1910). Stefan Barszczewski zmarł 11 września 1937 roku w Warszawie.
Tekst niniejszego wydania został zredagowany z uwzględnieniem współczesnych zasad języka polskiego i opatrzony przypisami.Wstęp
Dwaj podróżnicy angielscy: inżynier N.P. Fitzmaurice i porucznik F.W. Kealey, odnaleźli zapomnianą od wieków „brukowaną ścieżkę konkwistadorów”, ciągnącą się w poprzek Przesmyku Panamskiego, od Starej Panamy do osady Nombre de Dios.
Aby tego dokonać – pisze korespondent londyńskiego „Times’a” – trzeba było przewędrować osiemdziesiąt mil (angielskich¹) przez niedostępne dżungle. Godne jest uwagi, że podróż tę odbyli dwaj ludzie biali, sami dźwigając zapasy żywności, ekwipunek i broń, bez pomocy miejscowych tragarzy.
Przy starcie każdy z nich dźwigał siedemdziesiąt funtów, pod koniec jednak dziesięciodniowej wędrówki, w ciągu której dotarli do Nombre de Dios, nad Morzem Karaibskim, już tylko około czterdziestu.
Zapasy żywności pozwalały na lekkie śniadanie, lunch z biszkoptów i suszonych śliwek, wreszcie obiad solidniejszy wieczorem. W obawie wszakże przedwczesnego wyczerpania zapasów, spożywali w końcu tylko po pół funta ryżu i puszce mleka skondensowanego dziennie.
Okolice, przez które podróżnicy przechodzili, okazały się niezaludnione. Uzbrojeni jedynie w pistolety, nie upolowali nic, prócz dzikich małp, owoców zaś żadnych po drodze nie znaleźli.
W ciągu całych dziesięciu dni natknęli się na trzech zaledwie tubylców.
Niemal bez przerwy kroczyli śladami szukanej ścieżki, choć przeważnie zarośnięta jest ona obecnie gąszczem, możliwym do przebycia jedynie przy użyciu maczet.
Według ich relacji, ścieżka mierzy od dwóch do trzech stóp szerokości i wyłożona jest grubymi, płaskimi głazami do dwóch stóp średnicy, dopasowanymi tak, że tworzyły pierwotnie dość równą i ścisłą powierzchnię; najczęściej wije się wzdłuż prądów wodnych, a czasem, przy przejściu z jednej doliny do drugiej, wspina się na strome zbocza lub ciągnie po grzbietach górskich.
W kilku miejscach podróżni znaleźli obok ścieżki zwaliska domów, prawdopodobnie zajazdów.
Największym niebezpieczeństwem, poza możliwością głodu wskutek choroby lub nieszczęśliwego wypadku, okazały się w tej wędrówce węże jadowite. Podróżni nasi sądzili, że, czyniąc dużo wrzawy przy przedzieraniu się przez gęstwinę, wystraszą węże. Przypuszczenie to okazało się zawodne. Gadziny często nie ruszały się z miejsca i dwukrotnie porucznik Kealey uniknął ukąszenia tylko dzięki szybkiemu użyciu pistoletu.
Dotkliwą przykrość stanowiły ciernie i ostre trzciny, przez które trzeba się było przedzierać. Każdy dzień kończył się opatrywaniem broczących krwią twarzy i rąk pościeranych.
Dziennie posuwano się naprzód mniej więcej pięć mil (angielskich) w linii prostej, ale w rzeczywistości robiono daleko więcej wskutek zakrętów ścieżki.
Tyle relacja londyńskiego „Times’a”.
* * *
Czasami strzeli dziwaczna myśl do głowy i nagle pamięć zawraca do czasów dawno minionych, okrytych – zdawałoby się – tak grubo pleśnią zapomnienia, że nikt już ich nie dotknie.
Ot i teraz – gdy dwaj podróżnicy angielscy powzięli nagle, zapewne z nudów, myśl odnalezienia owej dawno zapomnianej „ścieżki brukowanej konkwistadorów” – stają przed oczyma czasy, kiedy to jeszcze wyobrażano sobie naszą kulę ziemską jako świat ogromny, pełen tajemnic i zagadek; kiedy jeszcze wierzono w istnienie potwornych sępów Sinbada Żeglarza, jednorożców, cyklopów, syren i gryfów, grozą przejmujących, kiedy to wreszcie, krok za krokiem, wśród przygód i trudów bajecznych, krwią i żelazem zdobywano każdy tej ziemi zakątek.
I właśnie może dlatego, że dziś posiadamy na tej ziemi tak mało do odkrycia, że ten świat, dla przodków naszych tak wielki, zmalał, dzięki żegludze powietrznej, a zwłaszcza radiotelegrafowi i telefonowi, do rozmiarów kulki kryształowej, którą jednym rzutem oka przejrzeć możemy, myśl ludzka, coraz pracowitsza i coraz czulsza, a zatem i coraz ciekawsza, bądź szuka nowości w łonie ziemi, odkrywając na nowo to, co niegdyś już było znane, bądź rzuca się w bezkres wszechświata lub wciska w mikrokosmosy atomów, bądź wreszcie sonduje zjawiska metapsychiczne, których jeszcze nie rozumie.
W danym jednak razie zbędne jest sięgać tak daleko lub tak głęboko. Nawet nie sięgniemy do owej Leptis Magna, bajecznego grodu pałaców małżonki Septymusa Sewera, Julii Domny, przez którego odkrycie na wybrzeżach Trypolitanii Włosi sprawili światu tak wielką niespodziankę, a nawet nie do Herkulanum, nad którego odkopaniem wznowiono właśnie pracę.
Nie, nawet nie tak daleko. Nius dziennika londyńskiego cofa nas tylko do XVI wieku naszej ery.
A jednak co za epokowy okres przypomina!
Ścieżka konkwistadorów!
Szlak sławy, krwi i złota!
Wszak to czasy owych krwawych, rozpasanych bez miary, złota chciwych rycerzy i awanturników odrodzenia, co zdobyli „Nowy Świat”.
Wszak to bezlitosne niszczenie kultur odwiecznych, aby bogactwa, wydzierane ludom ujarzmianym i mordowanym, dawały władzę i potęgę zdobywcom, syciło wiecznie łaknący złota skarbiec monarchów Kastylii i Aragonii.
I tak narasta chęć przypomnienia ludzi i czasów owych dziś, gdy złoto amerykańskie znów imponuje światu całemu, że pod jej to wpływem powstały szkice niniejsze, które, być może, zajmą Czytelników.
Stefan Barszczewski