- W empik go
Na wydaniu - ebook
Na wydaniu - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 151 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Raz, pod wieczór, stary Wojciech powrócił z żoną z jarmarku. Rózia w czasie ich nieobecności napasła krowy, podoiła – i właśnie miała się zbierać do „skrobania“ na wieczerzę, kiedy starzy weszli do izby…
– Niech bedzie pochwolony!…
– Na wieki… Tak wos długo nie widać…– ucałowała rodziców w ręce.
– No, juześ nagotowała?…
– E, ka ta… telo roboty. To to, to owo się zrobiło i tak dzień wnetki śleci… – usprawiedliwiała się Rózia.
Ojciec tymczasem wyciągał z rękawa „chazuki“ pokupione drobiazgi, jak: sól, łaty na kierpce etc. Kobieta zdejmowała wierzchnie spódnice i „katanki“, i wieszała je rzędem na „zyrdce“.
Rózia wrzuciła oskrobane ziemniaki do garnka, nakładła suchych drew na „nolepę“ i podpaliła chrustem… Pomień buchnął do góry i oświecił sczerniałe czeluście. Dym kłębił się koło „poleni“ i okiennicą pchał się na strych lub schylał do niskich odrzwi, chyłkiem wychodząc do sieni.
Drwa były suche, ogień się napalił spory, „wnetki“ też wieczerza była gotowa. Wszystko troje obsiedli miskę i spożywali „dor boski…“ Jedli jakiś czas w milczeniu, odmuchując gorące ziemniaki, gdy matka, spoglądając na… córkę – odezwała się „niby od niechcenia“:
– Walek sie nos pytoł o cię na jarmarku…
Rózia spojrzała na matkę, zrozumiała dobrze to zagadnienie, nic jednak nie odrzekła… Myśl tylko jakaś niemiła chwilkę stanęła jej w umyśle, bo czoło nerwowo ściągnęło się fałdami, a oczy jaśniej zaświeciły…
– Przysed ku nom – hej!… wołoł nos na wino, ale sie nom spiesyło do chałupy… – mówiła dalej matka oczekując od córki jakiego słowa. Ale Rózia milczała uparcie…
– Mówił, ze tu zaźry Me do nos ze strykem i pogodo nieco jaśni… A ty co na to?… – spytała córki wprost, widząc, że ta jej nie słucha. – Przystałabyś na niego?…
– E, róbcie, jak chcecie!… – odpowiedziała niechętnie córka.
– Dyć nie ten, to ten, ale zawse kogosi przyjąć trzeba – odezwał się po chwili ojciec. – Jo juz robić nie zdo – lę, a tu zawdy trza cosi koło chałupy ździupierzyć. Jak nie obrobis gruntu – to sie tyz nicego nie spodziewoj!… Ho! Mocny Boze! zeby jo se doł rady, to by jo jesce o nikim nie myśloł. Dyć nom dobrze, pokiela my sami… Przydzie zięć – to wto wie, jaki bedzie!… Cy cie usłuchnie abo co… Przeźrys to cłeka od razu? No, ale coz – kie cłek se juz nie poradzi. Gwołtem trzeba kogosi przyjąć!…