- W empik go
Na zawsze. Po drugiej stronie. Tom 2 - ebook
Na zawsze. Po drugiej stronie. Tom 2 - ebook
Ile razy można się zakochać?
Olga rozpoczyna nowy etap w życiu i wyrusza na drugi koniec świata. Zostawiając pensjonat w Bieszczadach, daje się ponieść egzotyce odległej Sri Lanki. Czy odnajdzie to, czego szuka?
Na zawsze jest nie tylko kontynuacją powieści Następnym razem - historii Olgi i Michała. Jest przede wszystkim powieścią o najważniejszej podróży każdego z nas, tej najtrudniejszej i najpiękniejszej jednocześnie: w głąb siebie. Na zawsze to opowieść, która daje nam nadzieję, że koniec może być również początkiem.
Karolina Winiarska po raz kolejny zabiera nas w podróż nie tylko do niezwykłych miejsc, ale i do świata pełnego emocji oraz trudnych dylematów, z którymi każdy z nas musi się mierzyć.
Słodko-gorzka historia o bólu, stracie i nadziei. Ciepła i refleksyjna. Wypełniona pozytywnymi emocjami, nie wypuszcza ze swych rąk do samego końca.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66737-81-5 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Olga się zaśmiała._
_–_ _Nie umiesz strugać! – Wzięła szybki łyk porannej kawy._
_Mieszkała z_ _Michałem w_ _Bieszczadach już długo, a_ _wciąż czuła się jak na wakacjach i_ _za nic nie umiała zmobilizować się rano do pracy._
_–_ _Nauczę się! Mam narzędzia w_ _szopie. Dłuto kupiłem. Zrobię to dla ciebie. Chcę robić dla ciebie wszystko…_
_–_ _Nie musisz robić wszystkiego, wystarczy, że jesteś! – odpowiedziała i_ _włączyła komputer._
_Miała kilka zaległych zleceń, a_ _doba była za krótka, by się z_ _nimi uporać._
Wskazówki zegara na obdrapanej ścianie przesunęły się leniwie. Wybiła szósta. Słońce przedzierało się przez poszarzałe okna hali odlotów, uwydatniając wszelkie mankamenty rzeczywistości: ogromne pajęczyny za metalową ławką i cząsteczki kurzu tańczące pod sufitem. Izabela rozglądała się nerwowo. Wpatrywała się w twarze mijających ją ludzi z taką intensywnością, że rozbolała ją głowa. Dotknęła dłonią skroni i odgarnęła z czoła loki w kolorze ognia.
Jej oddech stawał się coraz cięższy. Wygładziła delikatny materiał sukienki w róże i przez chwilę bawiła się koralikami owiniętymi wokół nadgarstka. Czekała. Minęło tak wiele lat, że te minuty, które pozostały do spotkania, nie powinny stanowić problemu.
Raz jeszcze spojrzała na biel kartki i rzędy liter. Godzina, data i numer lotu – wszystko się zgadzało: 12.05.2018, 6:15. Nic nie pomyliła. A jednak wciąż stała sama. Nikt do niej nie podszedł. W końcu zarzuciła na ramię ciemną torbę podróżną, niewielką i lekką, i usiadła na metalowej ławce tuż obok starszej pary.
Westchnęła. Nie spotkali się. Nie dotrzymał słowa. Nie była zaskoczona. Przecież to ona uciekła przed laty bez słowa.
Powoli podniosła się z miejsca.
– Coś ci wypadło! – Jakaś kobieta machała w jej stronę jasnym skrawkiem papieru.
– Już tego nie potrzebuję – odpowiedziała i ruszyła nie tylko w stronę wyjścia, ale również w kierunku dawnego życia.
Czerwień ognia zaczynała wygrywać z granatem nocy. Wysokie płomienie zdawały się wznosić aż do nieba. Olga utkwiła wzrok w szyldzie zawieszonym pod dachem. Pożoga trawiła kolejne napisy. Nie było dwóch ostatnich liter. Żywioł niszczył wszystko i z pewnością nie kierował nim sentyment.
Kobieta wpatrywała się w tańczące płomienie. W innych okolicznościach zachwyciłaby się ich subtelnymi ruchami, determinacją w dosięganiu gwiazd. Teraz, próbując opanować drżenie całego ciała, błagała czerwień, by zgasła.
Nie wiedziała, jak długo to wszystko się działo. Czasami czas stawał się pojęciem tak abstrakcyjnym, że nie sposób go było włożyć w jakiekolwiek ramy.
– Sytuacja opanowana! – Głos wydostający się zza ciężkiego hełmu oznajmił koniec walki. Olga usłyszała westchnienie ulgi, nie wiedziała tylko czyje. – Miała pani szczęście… – Mężczyzna urwał w pół zdania.
Mówił szybko, wciąż był zdyszany. Jego słowa były przerywane głośnymi westchnieniami. Jego ruchy, choć energiczne i zdecydowane, zdradzały zmęczenie. Olga powoli odwróciła twarz w jego stronę. Widziała tylko oczy mężczyzny – zielone jak bieszczadzkie lasy i pełne tajemnicy niczym górskie wieczory.
– Ogień uszkodził więźby dachowe. Reszta nie powinna być zbyt mocno naruszona.
Nie rozumiała nie tylko słów strażaka, lecz także całej sytuacji.
– Ma pani naprawdę dużo szczęścia. – Mężczyzna zawiesił głos.
Może zdał sobie sprawę, że nie do końca ma rację. Dopiero wtedy Olga poznała, że o jej pensjonat walczył Bronek, syn Klukowiczów z miejscowości obok.
– Gdyby nie natychmiastowa reakcja, mogłoby być o wiele gorzej.
Tak. Wiedziała już, że zawsze może być gorzej. Teraz jednak ta myśl nie niosła pocieszenia. Omiotła wzrokiem najpierw drzewa w ogrodzie, a potem zalany taras. Kilka mebli ogrodowych nadawało się do wyrzucenia. Bronek z kolegami zwijał wąż, a ona zakasała rękawy bluzy. Zerknęła na tarczę zegarka. Trzecia. Środek nocy, ale też kilka godzin do poranka. Miała wielką nadzieję, że choć trochę uda jej się uporządkować pensjonat, zanim wzejdzie słońce i ukaże kolejne szkody wyrządzone przez ogień.
Wóz strażacki zniknął, a Olga zrobiła kilka kroków przed siebie.
– Gdybyś tu był… – wyszeptała i spojrzała w niebo.
Poczuła złość. Michał nie powinien jej zostawiać. Wiedziała, że uczucie, które zaczyna ją palić niczym ugaszony przed chwilą ogień, jest irracjonalne. To nie on wybrał śmierć, to śmierć wybrała jego.
Dopiero wtedy dostrzegła, że za jej plecami stoi troje gości pensjonatu. To właśnie jeden z mężczyzn jako pierwszy dostrzegł ogień i natychmiast zareagował. Zawstydziła się. Nie powinna okazywać słabości. Powinna być silna i dzielna – jak na właścicielkę pensjonatu przystało.
– Dobrze, że w budynku nie było nikogo więcej. – Niski głos próbował ją pocieszyć, a ciężka dłoń spoczęła na jej barku.
Wykrzywiła usta w czymś, co miało przypominać uśmiech. Tak naprawdę jednak nie było jej do śmiechu.
– Możecie wracać do pokoi – powiedziała, kryjąc drżenie podbródka. – Zajmę się wszystkim i rano nie będzie śladu ognia. – Pragnęła, żeby jej słowa zabrzmiały lekko i swobodnie.
Myślenie życzeniowe.
Jeden z gości, spędzający marcowy weekend w Bieszczadach, się zaśmiał. W tym czasie inny włączył muzykę. Nocne ujadanie psów zagłuszyły inne dźwięki. Aksamitny głos Johna Burtona rozniósł się po zadymionej przestrzeni.
– Do rana damy radę – powiedzieli niemal równocześnie.
Olga spojrzała na swoich gości. Powinna być wdzięczna. Powinna czuć tak wiele, ale nie czuła nic. Kiedy jej serce przemieniło się w tak wielką pustynię?
Wtedy na tarasie pojawili się mieszkańcy wioski.
– Pani Olgo, nie zostawimy pani. Jesteśmy w tym razem.
Nic nie powiedziała. Na tę sytuację nie było odpowiednich słów. Drzewa, niemi świadkowie jej czynów, znowu zaszumiały nieco spokojniej, a ona zakasała rękawy. Pozwoliła, żeby prozaiczne czynności wyparły z jej umysłu poczucie winy, tęsknoty i palącej złości.
– Potrzebujemy narzędzi.
Właśnie wynosiła z tarasu połamane gałęzie. Spojrzała z szeroko otwartymi oczami na mężczyznę stojącego naprzeciwko.
Serce rozszalało się tak bardzo, że była pewna, że zaraz rozpadnie się na kawałki.
– Narzędzi? – To zbędne pytanie było jedynym ratunkiem, który przyszedł jej do głowy.
Mężczyzna skinął głową, zmęczony i rozkojarzony. Olga, zamiast otworzyć szopę znajdującą się za garażem i zwyczajnie wręczyć mu to, o co prosił, poczuła słony smak na ustach.
– Nie mam nic więcej ponad te, które były na zapleczu…
Trzy miesiące później Olga siedziała w salonie. Sama. Dzieci właśnie wyruszyły na wakacje do rodzinnego kraju ich ojca – Argentyny. Marysia i Miłosz byli szczęśliwi, podekscytowani i wcale niezmartwieni tym, że czeka ich dwumiesięczna rozłąka z matką. Olgę ciasno trzymał za gardło matczyny niepokój, ale i wewnętrzne przeświadczenie, że ten wyjazd jest potrzebny ich całej rodzinie.
Dzieci zasługiwały na lato z ojcem. Argentyna – ich druga ojczyzna – wciąż jawiła się im obco i aż nazbyt egzotycznie. A przecież w ich żyłach płynęła latynoska krew, w ich komórkach była tamta historia. Musieli ją poznać.
Frederico natomiast zasługiwał na zaufanie i możliwość zacieśnienia ojcowskiej więzi. Jego czyny od kilku lat były wypełnione troską – czasami szorstką i surową, ale niezmienną. Olga zaś potrzebowała samotności jak niczego innego. Śmierć ukochanego odebrała jej wszystko: miłość, spokój i spełnienie. Ostatnie trzy lata zdawały się jedynie marnym przedstawieniem. Tymczasem ona każdego dnia czuła coraz większy smutek. Codziennie upadała i choć próbowała podnieść się z kolan, szło jej coraz gorzej.
Na szczęście dla wszystkich pożar pensjonatu odszedł w niepamięć i nie pozostawił większych śladów. Na tarasie jedna belka była nieco przydymiona. Reszta budynku pozostała niewzruszona – w przeciwieństwie do Olgi. Zakiełkował w niej strach, że pewnej nocy płomień spali coś bezpowrotnie.
Pomiędzy kolejne smutne refleksje wkradły się dźwięki bieszczadzkich świerszczy. Rytmiczne cykanie było hipnotyzujące. Przyroda subtelnie informowała Olgę, że świat istnieje, jakby wokół nie działo się nic złego. Olga zacisnęła pięści i poczuła w sercu piekącą zazdrość. Pragnęła spokojnie oddychać. Chciała być tą bieszczadzką przyrodą – cyklicznie odradzającą się po długich okresach zimy. Tymczasem smutek ją spalał, a tęsknota dławiła. Bywały w jej życiu dni tak nieszczęśliwe i ciężkie, że marzyła, by o nich zapomnieć. Z mocno zaciśniętymi pięściami pchała kolejne godziny do przodu, licząc, że następny dzień, miesiąc czy rok przyniosą jej ulgę. Tak się jednak nie działo, a przecież lata mijały.
Spojrzała na podłogę pokrytą dokumentami, zdjęciami i pamiątkami po wspólnym życiu z Michałem. Michał odszedł, a jego rzeczy zostały – ironia losu. Podążając za wskazówkami poradników, coachów i psychologów, zdecydowała się zrobić porządek. Wierzyła, że ład świata materialnego uporządkuje emocje i myśli.
Zapaliła świeczkę o zapachu drzewa sandałowego, ustawiła ją nad kominkiem i zabrała się do pracy. Po prawej stronie ułożyła papiery bezwartościowe – te do spalenia. Po lewej były sentymentalne pamiątki – szyszka z pierwszego wspólnego wypadku w góry, magnesy z weekendowych wycieczek i liściki, które zostawiali sobie w najróżniejszych miejscach i czasie. Pogładziła dłonią niewielki stosik. Uśmiechnęła się – tamte dni spędzone w ramionach ukochanego miały smak czerwcowych truskawek, które Michał uwielbiał, i zapach sosnowego lasu. Wszystko, co wydarzyło się po śmierci Michała, jawiło jej się jako ciemna i zimna otchłań.
Nagle silny podmuch wiatru uderzył w okno, które trzasnęło, wypełniając niewielki salon chłodem górskiego powietrza. Olgę przeszedł dreszcz. Świeczka zgasła. Kobieta podniosła się z miejsca. Gdy walczyła z siłą żywiołu, próbując zatrzasnąć okiennice, poczuła, że pieką ją oczy. Rozpacz znowu zakłuła ją w sercu. Olga trzasnęła oknem i wróciła na biały dywanik obok kominka. Sięgnęła energicznie dłonią po papiery i wrzuciła wszystkie do ognia. Czuła, że po raz kolejny jej oczy zachodzą łzami.
Przez chwilę patrzyła, jak płomień trawi kolejne kartki, tekturę i dokumenty. Znikały litery i obrazy. Łzy kapały jej po policzkach. Nagle zamarła. Przeniosła spojrzenie z kominka na podłogę. Uniosła lewą dłoń. Przestrzeń wokół niej była pusta. Z drugiej strony wciąż piętrzyły się bezwartościowe papiery przygotowane do zniszczenia. W kominku płonęły jej najpiękniejsze wspomnienia.
Odwróciła wzrok w stronę dokumentów, które zostały: stare faktury, nieistotna korespondencja z banku, zapytania ofertowe. Wertowała to wszystko, mrużąc oczy. Miękki głos Edyty Bartosiewicz wydobywający się leniwie z radia stojącego nad kominkiem niespiesznie wypełniał pusty pokój. Olga zamknęła oczy. Przez krótką chwilę stopiła się z melodią i smutkiem utworu. Ostatnie wersy piosenki zanuciła razem z artystką.
_W_ _salonie wśród ciepłych świec_
_Już nigdy nie zbudzisz mnie_
_Już nigdy nie powiesz mi,_
_Jak bardzo kochałeś…_
Niestety piosenka się skończyła. Olga, chcąc nie chcąc, musiała wrócić do znienawidzonej rzeczywistości. Wtedy jej wzrok natrafił na białą kartkę, pozornie nieróżniącą się od innych bezdusznych dokumentów. Rzuciła okiem na rząd liter: POTWIERDZENIE REZERWACJI.
Zaczęła czytać dalej. Numer lotu, data, godzina. Serce w jej piersi zaczęło szaleć. Biło z taką siłą, że nie mogła złapać tchu. Czuła się jak opadający z sił uczestnik maratonu na ostatnim kilometrze biegu.
Dane Michała i jej. Wylot z Warszawy do Kolombo przez Dubaj. Cyfry i litery zaczęły się jej rozmazywać. Nic nie rozumiała. Wzruszenie mieszało się ze zdziwieniem, a zaskoczenie z ciekawością.
I może te uczucia by jej nie opuściły, lecz spojrzała na informacje dotyczące powrotu. Trzy miejsca. Michał zarezerwował trzy miejsca w samolocie.
Trzy.
Dlaczego? Dla kogo?
Niespodziewanie jedna z kopert niesiona podmuchem ciepłego powietrza uniosła się nad płomieniami i wylądowała tuż obok nóg Olgi. Kobieta przez moment wpatrywała się w jej ostre kontury. Ostrożnie jej dotknęła i zajrzała do środka.
List.
List od Michała. Łzy wypełniły jej oczy. Tym razem rozpacz jednak przegrała z tęsknotą za słowami ukochanego.
_KOCHANIE,_
_NIE MA MNIE, ALE TY WCIĄŻ JESTEŚ. BARDZIEJ NIŻ TO, ŻE ZOSTAŁAŚ SAMA, BOLI MNIE, ŻE PEWNIE NIE PRZESTAŁAŚ CIERPIEĆ. MARZY MI SIĘ, ŻEBYŚ ZE SPOKOJEM PATRZYŁA W NIEBO. WYOBRAŻAM SOBIE TWÓJ UŚMIECH I JASNY KOSMYK OPADAJĄCY NA TWOJE CZOŁO. PRAGNĘ DLA CIEBIE CIEPŁYCH PORANKÓW I BEZTROSKICH ZACHODÓW SŁOŃCA. ODDAŁBYM OSTATNIĄ KROPLÓWKĘ, ŻEBY TYLKO WIEDZIEĆ, ŻE WŁAŚNIE TEGO BĘDZIESZ DOŚWIADCZAĆ. KOCHANIE, WSZYSTKO JEST MOŻLIWE. WIEM TO LEPIEJ NIŻ INNI. NIE MA WIĘKSZEJ WARTOŚCI NIŻ ŻYCIE. A PÓKI ŻYJESZ, WSZYSTKO JEST MOŻLIWE. JA JUŻ TO WIEM I MUSISZ MI OBIECAĆ, ŻE I TY W TO UWIERZYSZ._
_DASZ RADĘ BEZE MNIE. DASZ RADĘ ŻYĆ TAK, JAK NA TO ZASŁUGUJESZ. POZWÓL SOBIE NA TO I PRZYSIĘGNIJ MI, ŻE ZROBISZ WSZYSTKO, BY JESZCZE ŻYĆ PIĘKNIE._
_KOCHAM CIĘ._
_NA ZAWSZE._
_MICHAŁ_
Czytała list wiele razy. Zbyt wiele, bo jedyne, na co miała ochotę, to pokłócić się z ukochanym, że nie powinien pisać takich rzeczy. Nie tego potrzebowała. Pragnęła całą sobą jego obecności, fizycznej, ziemskiej, a nie pustych frazesów w liście. Czy naprawdę myślał, że ona zapomni o miłości? Wierzył, że tęsknota mija razem z kolejną porą roku?
W złości, rozpaczy i wielkim nieszczęściu wybiegła z pensjonatu i pobiegła na cmentarz. Mrok nie mógł jej przeszkodzić w odnalezieniu grobu ukochanego. Upadła na kolana. Dlaczego żałoba nie mijała? Dlaczego słowa Michała, choć piękne, nie umiały dać jej ukojenia? Kiedy szloch ustał, Olga podniosła się z kolan. Spojrzała w niebo z wyrzutem.
– Jak śmiałeś? – zapytała, unosząc dłonie. – Jak możesz oczekiwać, że o tobie zapomnę? – mówiła i pozwalała, by wiatr niósł jej słowa do niego. – Wiesz, że kochałam i że nie przestanę. Wiesz to! A jednak piszesz, żebym postąpiła inaczej! Jak możesz to robić?
Otarła łzy, a może to były krople letniego deszczu? Wszystko się pomieszało. Wszystko było inaczej. A Michał milczał. Stała bez ruchu. Deszcz padał, powietrze gęstniało. I wtedy wpadł jej do głowy pomysł – pomiędzy kolejnymi grzmotami. Świat jej wtórował czy może ją ostrzegał? Nic nie miało znaczenia.
Pomysł był szalony, ale Olga wiedziała, że w tej sytuacji jest to jedyne rozwiązanie; podjęła decyzję. Musiała pojechać do Rzeszowa i osobiście oznajmić to Marcie i rodzicom.
Po raz ostatni przed wyjazdem pomogła w kuchni przy śniadaniu. W pensjonacie była tylko jedna rodzina. Olga dawała ostatnie instrukcje pani Irence i wykładała pieczywo do koszyka.
– Numery alarmowe są w recepcji pod blatem, z prawej strony. Marta przyjdzie i zajmie się papierami. Ach, no i w środę Kowalski przywiezie drewno. – Nie zwróciła uwagi, że ogórek, który kroiła, już dawno był poszatkowany.
Wciąż machała nożem ze skupieniem na twarzy.
Pani Irenka głośno westchnęła i gdy tylko uporała się ze szczypiorkiem, zwróciła się do Olgi:
– Musi pani wyjechać! Musi pani oderwać głowę!
– Żeby to było takie proste. – Dopiero teraz Olga zorientowała się, że od kilku chwil kroi powietrze.
– Życie to nie tylko pensjonat…
– A co jeszcze? – Olga zebrała okruszki z blatu.
– Dziś rano na przykład przeczytałam na takim jednym portalu, że John Burton, ten piosenkarz od ballad, spotyka się z tenisistką, a może się rozstał… – Pani Irenka podrapała się po brodzie. – A może to nie była tenisistka, tylko pływaczka…
Olga skinęła głową, rozbawiona. Kiedy ona sama zaprzątała umysł czymś tak trywialnym i nieistotnym?
– Co jeszcze? – zapytała z nadzieją w głosie.
Całą sobą pragnęła oderwać myśli od własnego życia.
– A ta modelka z tymi długimi nogami zostawiła męża dla ogrodnika!
– Niesamowite – Cmoknęła z uznaniem i pozwoliła myślom popłynąć za ploteczkami pani Irenki.
Chciała wyruszyć zaraz po śniadaniu. Zgarnęła kluczyki leżące w recepcji i wyszła na dwór. Stanęła na schodach. Bardzo chciała coś poczuć. Choćby iskrę żalu, że opuszcza pensjonat. Niestety, jej serce wypełniała tylko ulga. Pozwoliła słońcu na moment się oślepić i zeszła w jego promieniach z kamiennych schodków. Szła w stronę garażu i mierzyła się z wyrzutami sumienia, że nie czuje tego, co powinna. Już miała wsiadać do samochodu, gdy jej wzrok utkwił w starej szopie stojącej tuż za garażem. Przygryzła wargę i mocno zacisnęła w dłoni kluczyki. Wpatrywała się w drewniany budynek i czuła, że wspomnienia znowu ściskają jej żołądek. Farba na brązowych drzwiach odchodziła. Olga podeszła bliżej i dotknęła chropowatej powierzchni. Wstrzymała oddech. Wspomnienia, które wróciły, bolały wciąż tak samo. Odwróciła szybko głowę i wsiadła do samochodu.
Nie chciała odkładać żadnej decyzji ani żadnej rozmowy. Czuła, że jeśli ma wyruszyć w podróż, musi działać zdecydowanie, by wątpliwości i setki rozterek nie odwiodły jej od tego pomysłu.
_–_ _Co ci się stało? – Olga kładła się spać obok Michała._
_To był ten moment, który uwielbiała najbardziej. Czas się zatrzymywał, codzienność znikała. Byli tylko oni. Wszystko, czego potrzebowała, mieściło się w_ _jej ramionach._
_Michał zrobił zbolałą minę i_ _uniósł dłoń. Już leżał w_ _łóżku, a_ _delikatne światło lampki nocnej oświetliło jego zabandażowany nadgarstek._
_–_ _Siedziałeś w_ _tej swojej szopie? Przecież tam nawet nie ma światła! Mocno się skaleczyłeś?_
_Nie odpowiedział. Zamiast tego wziął ją w_ _ramiona i_ _pozwolił, by jej głowa ułożyła się na jego piersi._
_–_ _To nie ma znaczenia. Przynajmniej zapomniałem o_ _bólu głowy._
_–_ _To dlatego, że siedzisz tam niemal po ciemku._
_–_ _Z_ _pewnością… Ale najważniejsze, że aniołek się struga. Będzie cię chronił – odpowiedział cicho, głaszcząc jej włosy._
_Olga zmrużyła oczy. To był jej moment szczęścia._
Ledwo wjechała w pierwszy zakręt, zadzwonił telefon.
Spojrzała na ekran i poczuła mdłości. Był na świecie ktoś, kto nie poradził sobie ze śmiercią Michała jeszcze gorzej niż ona. Jego mama stanowiła ucieleśnienie rozpaczy.
Olga wcale się nie dziwiła, choć z drugiej strony dźwiganie dodatkowego nieszczęścia stawało się coraz trudniejsze. Zawahała się, czy odbierać.
– Słucham – starała się brzmieć spokojnie, wiedząc, że musi być przeciwwagą dla nieszczęścia teściowej.
– Chciałam cię zaprosić…
Olga westchnęła. Sytuacja nie była zaskakująca ani tym bardziej nowa. Rozmowy lub spotkania zawsze przebiegały według jednego scenariusza. Zaczynało się od udawanej życzliwości, a kończyło na płaczu. A przecież Olga nie miała siły nawet na własny smutek, a co dopiero na nieszczęścia matki, która straciła jedyne dziecko.
– Wyjeżdżam – powiedziała krótko, starając się uprzedzić rozwój wypadków.
– Dokąd? – Zaskoczenie było podszyte wyrzutem, jak zawsze gdy Olga zdradzała zamiar zrobienia czegoś dla siebie.
Czegoś, co nie upamiętniało życia Michała albo nie było wyrazem rozpaczy po jego zakończeniu.
– Daleko.
– No tak. Wszyscy odchodzą. Każde z was mnie zostawia…
„Każde”. Olga powtórzyła w myślach to słowo, nie rozumiejąc jego znaczenia. Ale tak właśnie się czuła od śmierci Michała. Miała wrażenie, że ludzie zaczęli mówić zupełnie innym językiem.
– Ja nie odchodzę. Wrócę.
– Tak się tylko mówi.
Mocniej zacisnęła dłoń na telefonie. Była bliska zmiażdżenia go albo wyrzucenia przez okno.
– Stracę całą waszą trójkę…
Olga kaszlnęła. Już dawno przestała dogadywać się z mamą Michała, a jedyne, co sprawiało, że wciąż miała z nią kontakt, to lojalność wobec ukochanego. Wiedziała, że Michał bardzo kochał i szanował rodziców. Mając to na uwadze, nie chciała ich zawieść. Nie chciała zawieść jego, jakby w każdej chwili miał wrócić i sprawdzić, jak sobie z tym poradziła. Kontakty z teściami stawały się jednak coraz trudniejsze i miała wrażenie, że nie tylko dla niej. Rodzice Michała również zadawali się czuć coraz większe zagubienie w ich niejasnej relacji.
Zakończyła połączenie, czując, że palą ją policzki. Zacisnęła dłonie na kierownicy tak mocno, że koniuszki palców zaczęły drętwieć. Po chwili włączyła radio i poczekała, aż skoczne nuty wypełnią jej głowę. Dopiero wtedy ruszyła w stronę Rzeszowa.