Nad jeziorem Garda - ebook
Nad jeziorem Garda - ebook
Malarka Lucy Steadman chce ratować rodzinną fabrykę. Prosi o pomoc jednego z udziałowców, włoskiego milionera Lorenza Zanellego. Lucy wie, że jej brat i brat Lorenza przyjaźnili się, zanim obaj zginęli. Ale nie wie, że Lorenzo obwinia jej brata o tragiczny wypadek. I nienawidzi Lucy. Gdy zwraca się ona do niego z prośbą, niechcący daje mu okazję do odwetu…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9057-7 |
Rozmiar pliku: | 578 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lorenzo Zanelli, właściciel istniejącego od stuleci Banku Zanellich, o tradycjach sięgających epoki włoskich księstw, obecnie koncernu o globalnym zasięgu, wysiadł ze zmarszczonymi brwiami z windy w swoim okazałym biurze na najwyższym piętrze wspaniałego budynku w samym sercu Werony. Jego lunch w interesach z Manuelem Cervantesem, szefem argentyńskiego konglomeratu, którego rodzina od lat należała do najlepszych klientów banku, był bardzo udany. Lorenzo jednak nie był w dobrym nastroju. Sekretarka dzwoniła, ostrzegając go, że spóźni się na następne spotkanie. Lunch przeciągał się, mimo że szybko załatwili sprawy służbowe. Manuel przeszedł do bardziej osobistych tematów. Opowiedział o tym, jak musiał porzucić swoje pasje, alpinizm i fotografię, po to, żeby przejąć firmę po śmierci ojca. Potem zaczął mówić o małżeństwie i dwójce dzieci. Na koniec pokazał Lorenzowi kilka zdjęć, które wywołał po latach.
Były to fotografie z jego ostatniej wyprawy w Alpy, a wśród nich kilka ujęć brata Lorenza, Antonia, i jego przyjaciela Damiena Steadmana. Ubrani w optymistycznie czerwone kurtki i radośnie uśmiechnięci, właśnie dołączyli do ekipy Manuela przed rozpoczęciem wspinaczki na Mont Blanc. Następnego ranka grupa Manuela podchodziła do szczytu, kiedy on sam dostał wiadomość, że jego ojciec miał atak serca. Ściągnięto go z gór helikopterem i ostatnim zdjęciem, jakie wykonał, była panorama Alp, kiedy leciał w stronę bazy, a stamtąd do Argentyny, by znaleźć się jak najszybciej przy łóżku ojca. Po czasie dowiedział się, że Antonio zginął tragicznie tamtego dnia i pomyślał, że Lorenzo chciałby mieć te zdjęcia, prawdopodobnie ostatnie fotografie jego brata. Lorenzo okazał mu wdzięczność, ale to przywołało wspomnienia, które całymi latami próbował wymazać.
W drodze do biura Lorenzo przeglądał te zdjęcia i dosłownie wpadł na swoją przyjaciółkę, Olivię Paglię, co dodatkowo zwiększyło jego spóźnienie. Na widok jasnowłosej kobiety siedzącej w recepcji, najwyraźniej czekającej na niego, zachmurzył się jeszcze bardziej. Już prawie zapomniał o istnieniu panny Steadman, a teraz to nie był najlepszy moment do rozmowy z nią...
– Lucy Steadman? – spytał, rzucając jej mroczne spojrzenie. Przypomniał sobie, że widział ją już przed laty, kiedy wpadł do Londynu z krótką wizytą, sprawdzając, co słychać u młodszego brata Antonia. Lucy była wtedy pulchną dziewczynką o bladej twarzy z blond warkoczykami, w rozciągniętym swetrze. Wpadła akurat odwiedzić brata i właśnie wychodziła, kiedy pojawił się Lorenzo. Jej brat Damien poznał Antonia na uniwersytecie w Londynie. Wkrótce młodzi ludzie zostali najlepszymi przyjaciółmi i zamieszkali razem. Ta przyjaźń zakończyła się tragicznie, o czym Lorenzo z pewnością nie chciał przypominać sobie po raz drugi tego dnia...
– Przepraszam za spóźnienie, ale nie dało się go uniknąć.
Dziewczyna podniosła się z krzesła. Prawie w ogóle się nie zmieniła przez te wszystkie lata. Niska, niesięgająca mu nawet do ramienia, z upiętymi włosami, bez makijażu. Rozciągnięty sweter zamieniła na równie niewymiarowy czarny kostium z długą spódnicą, która bynajmniej nie dodawała jej uroku. Lorenzo dostrzegł jej szczupłe kostki i drobne stopy, ale buty na płaskim obcasie pamiętały z pewnością lepsze czasy. Najwyraźniej niewiele dbała o swój wygląd, co nie było cechą, którą Lorenzo szczególnie cenił u kobiety.
Lucy Steadman spojrzała na niego wysoko w górę. Antonio powiedział jej kiedyś, że jego dużo starszy brat jest poważnym, nudnym bankierem, który nie potrafił cieszyć się życiem. Teraz zrozumiała, co miał na myśli... Był wysoki, dobrze powyżej metra osiemdziesięciu pięciu, ubrany klasycznie w ciemny garnitur, białą koszulę i gładki ciemny krawat, wszystko wyraźnie bardzo kosztowne. Jego dobrze skrojona marynarka podkreślała szerokie ramiona. Miał twarde spojrzenie i twarz bez uśmiechu. Antonio jednak nie był świadomy atrybutu, który Lucy, pomimo niewielkiego doświadczenia z mężczyznami, natychmiast dostrzegła. Lorenzo Zanelli rozsiewał subtelną aurę zwierzęcego magnetyzmu, rozpoznawalnego bezbłędnie przez wszystkie kobiety w wieku powyżej czternastu lat. Zważywszy na surowość stroju, jego czarne lśniące włosy były zaskakująco długie, opadały aż na kołnierz białej koszuli. Miał mocne rysy twarzy, oczy z ciężkimi powiekami, brązowe czy nawet czarne. Wygięte w łuk brwi harmonizowały z dużym rzymskim nosem i szerokimi, zaciśniętymi ustami.
– Pan Lorenzo Zanelli, jak sądzę – powiedziała, wyciągając rękę.
– Zgadza się, panno Steadman. – Ujął jej dłoń. Jego uścisk był mocny i krótki, ale nieoczekiwanie wzbudził dreszcz, który przepłynął przez jej ramię na całej długości i nie znikał, nawet kiedy uwolniła już rękę. Zaczęła się w niego wpatrywać. W najmniejszym stopniu nie przypominał swojego brata. Nie był w konwencjonalny sposób przystojny, ale twarz miał fascynującą. Ostre rysy wyrażały siłę i mocny charakter. Zaintrygował ją też lekki cień zmysłowości wokół linii jego ust. Spoglądała na te doskonale wykrojone usta, z dolną wargą pełniejszą niż górna, i złapała się na tym, że wyobraża sobie, jak by to było je całować. Zaskakująca reakcja na mężczyznę, którego mam wszelkie powody nie lubić, pomyślała cierpko. Zainspirowana, nabrała ochoty, żeby namalować jego portret, co sprowadziło ją na grunt jej profesji, gdzie czuła się dużo bezpieczniej.
– Znam powód pani obecności tutaj. – Dźwięk jego głębokiego głosu z ledwo dostrzegalnym włoskim akcentem przeciął jej zadumę. Zarumieniła się ze wstydu, że przyłapał ją na gapieniu się.
– Naprawdę? – wymamrotała idiotycznie. Oczywiście, że znał, przecież pisała do niego. Przyjechała do Włoch, żeby osobiście dostarczyć namalowany przez siebie portret niedawno zmarłego męża włoskiej hrabiny. Dama ta, wraz ze swą angielską znajomą, odwiedziła kiedyś w Kornwalii prowadzoną przez Lucy galerię sztuki. Zachwycona wiszącymi tam obrazami złożyła zamówienie. Lucy otrzymała potem pocztą tuzin zdjęć mężczyzny. Była podekscytowana, że jej praca miała zdobyć uznanie poza lokalnym rynkiem. Nie oczekiwała bynajmniej sławy. Oceniając realistycznie dzisiejszy świat, w którym owca w formalinie lub niezasłane łóżka jako dzieła sztuki zyskiwały miliony, wiedziała, że nigdy jej się to nie uda. Ale miło było poczuć uznanie w dziedzinie, w której się wyróżniała.
Miała naturalny dar wychwytywania podobieństwa i charakteru obiektu, czy to był wypchany pies, jak to się zdarzyło w przypadku pierwszego złożonego jej zamówienia, czy osoba. Jej obrazy olejne, całe postaci czy też portrety, duże płótna czy miniatury, były dobre, nawet jeśli musiała polegać tylko na własnej opinii...
Kiedy udało jej się potwierdzić spotkanie z Signorem Zanellim, ustaliła również z Contessą swój przyjazd do Werony. Najpierw zadzwoniła, a potem napisała do Banku Zanellich, prosząc o ich poparcie. Chodziło o powstrzymanie sprzedaży fabryki tworzyw sztucznych Steadmanów przez Richarda Johnsona, jednego z największych udziałowców jej rodzinnej firmy. W odpowiedzi otrzymała krótki list od jednego z menadżerów, informujący ją, że bank nie omawia swojej polityki z klientami indywidualnymi. Niechętnie napisała więc, chwytając się ostatniej deski ratunku, wprost do Lorenza Zanellego. Z tego co słyszała, zdążyła sobie wyrobić o nim opinię superbogatego samca alfa, pozbawionego empatii aroganta, przekonanego, że ma zawsze rację. Nie znosiła go z całego serca. Ten człowiek zachował się strasznie wobec Damiena, gdy przeprowadzano dochodzenie w sprawie wypadku w górach, gdzie zginął Antonio. Zaczepił Damiena poza salą sądową i powiedział mu zimno, że jeśli nawet w stosunku do niego oddalono jakiekolwiek zarzuty, on uważa go za winnego tak bardzo, jak gdyby przeciął gardło Antonia, a nie linę, na której wisiał. Jej brat, zdruzgotany śmiercią przyjaciela, i tak mocno to przeżywał. Lorenzo sprawił, że poczuł się sto razy gorzej i już nigdy się z tego nie otrząsnął.
Obie rodziny nie miały od tego czasu ze sobą kontaktu. Po śmierci Damiena Lucy odkryła, że trzecim cichym wspólnikiem rodzinnej firmy Steadmanów był bank Zanellich. Lorenzo był ostatnim człowiekiem, którego chciałaby prosić o pomoc, ale nie miała wyjścia. Wmawiała sobie, że może myliła się co do niego, może to rozpacz po śmierci brata podyktowała mu tamte okrutne słowa. Schowała dumę do kieszeni i napisała do niego, otwarcie odwołując się do przyjacielskich relacji, jakie łączyły jego brata z jej rodziną. Poinformowała, że przyjedzie do Werony na dzień albo dwa i wybłagała pięciominutowe spotkanie.
Dalsze istnienie fabryki zależało od Lucy i od tego, czy uda jej się pozyskać poparcie Zanellich. Nie chodziło o dobro jej rodziny, bo teraz została już sama na świecie, ale o mieszkańców małego miasteczka Dessington w Hrabstwie Norfolk, gdzie się urodziła i wychowała i gdzie Steadmanowie byli głównymi pracodawcami. Choć nie mieszkała tam od ukończenia średniej szkoły, nadal okazjonalnie wpadała i miała silne poczucie odpowiedzialności społecznej, czego, jak wiedziała, Richard Johnson nie miał za grosz. Swoje nadzieje pokładała więc w Signorze Zanellim. Choć teraz, kiedy go spotkała, opadły ją wątpliwości.
Przyleciała do Werony o godzinie dziesiątej tego dnia. No, może niedokładnie do Werony, bo tanie linie lotnicze, którymi podróżowała, lądowały na lotnisku oddalonym od miasta o prawie dwie godziny drogi. Miała zaledwie chwilę, aby zameldować się w hotelu i przybyć tutaj na czas. Samolot powrotny wylatywał następnego dnia o ósmej wieczorem. Kiedy pojawiła się w biurze, sekretarka doskonałą angielszczyzną uprzedziła ją, że Signor Zanelli się spóźni, ale jeśli chce, może zaczekać. Nie miała wyboru.
– Panno Steadman – powtórzył jej nazwisko. – Jest pani, muszę przyznać, zdecydowaną osóbką – powiedział przeciągle i zwracając się do sekretarki, polecił jej coś szybko po włosku, co zabrzmiało, jak „dziesięć minut i zadzwoń”, a do Lucy rzucił przez ramię – Proszę wejść. To nie zabierze dużo czasu.
Lucy poczuła urazę. „To” już zdążyło zabrać diabelnie dużo jej czasu. Zatrzymała się na chwilę, usiłując bez sukcesu wygładzić czarną spódnicę. Ujrzała szerokie plecy Lorenza znikające za drzwiami gabinetu. Mógł sobie być niezwykle atrakcyjnym facetem, ale z pewnością nie był dżentelmenem.
– Będzie lepiej, jeśli wejdzie pani jak najszybciej – odezwała się sekretarka. – Signor Zanelli nie lubi czekać.
Zważywszy na to, że spotkanie było umówione na drugą, a już dawno minęła trzecia, miał nie lada tupet, pomyślała z rosnącym rozdrażnieniem. Wzięła kilka głębokich oddechów i wkroczyła do gabinetu.
Stał po drugiej stronie biurka antyku, mówiąc coś szybko do słuchawki, którą na jej widok zaraz odłożył. Wskazał krzesło na wprost biurka, a sam zatopił się w wielkim czarnym skórzanym fotelu.
– Proszę mówić, co ma pani do powiedzenia, i możliwie najkrócej. Mój czas jest cenny. – Nie poczekał nawet, żeby usiadła. Sprawiał wrażenie najgorzej wychowanego człowieka, jakiego w życiu poznała.
– Aż trudno uwierzyć, że jest pan bratem Antonia – wypaliła. Tamten chłopak był czarujący. Lucy miała czternaście lat, kiedy Damien przywiózł go w czasie ferii po raz pierwszy do domu ich rodziców. Strasznie się w tym młodym Włochu durzyła. Zaczęła nawet z jego powodu uczyć się w szkole włoskiego. Antonio, starszy od niej o cztery lata, nie wykorzystał tej okazji. Wręcz przeciwnie, traktował ją jak przyjaciółkę i zadbał, żeby nie czuła się głupio. Zupełnie odwrotnie niż ten facet o zaciętej twarzy, patrzący teraz na nią zza szerokiego cennego biurka zimnymi oczami bez krztyny łagodności. – Zupełnie go pan nie przypomina.
Lorenzo zdziwił się. Ta dziewczyna miała charakter. Rumieńce podkreśliły jej delikatne rysy. Już nie wydawała mu się pospolita. Była wściekła. Nie chciał z nią walczyć, po prostu zależało mu na tym, żeby zniknęła mu z oczu jak najszybciej. Zanim jego gniew wzrośnie i powie jej, co myśli o jej bracie.
– Ma pani rację. Antonio był urodziwym pięknoduchem. Co nie przyniosło mu jednak nic dobrego. – Przez chwilę Lucy myślała, że widzi cień bólu w jego oczach. Okazywanie mu wrogości było nietaktem z jej strony. Szybko wymamrotała słowa współczucia.
– Tak mi przykro, ogromnie mi przykro. – Wspomnienia tragicznego wypadku, który zabił jego brata i, jak czuła, był głównym powodem śmierci jej własnego, wypełniły jej myśli. – Doskonale rozumiem, co pan czuje. Damien nigdy nie doszedł do siebie po stracie przyjaciela. – Nie dodała, że częściowo właśnie z powodu Lorenza, choć tak pomyślała. – Zaczął pracować u boku mojego ojca, ale nie miał do tego serca. Śmierć ojca była dla niego kolejnym ciosem. Rok później pojechał na wakacje do Tajlandii i tam umarł. Celowo przestał zażywać leki. – Myśl o tym nadal sprawiała Lucy ból. – Naprawdę wiem, co pan czuje.
Lorenzo wątpił, aby miała najmniejsze pojęcie o jego prawdziwych uczuciach, ale nie zamierzał jej tego uświadamiać.
– Przykro mi z powodu pani straty – powiedział chłodno – ale teraz przejdźmy do interesów. Chodzi o sprzedaż fabryki Steadmanów, jak sądzę?
Lucy zdążyła już niemal zapomnieć, po co tu przyszła, tak bardzo obrazy przeszłości i ten człowiek wypełniły jej myśli. Źle zaczęła tę rozmowę, a przemowa, którą sobie przygotowała, wypadła jej z głowy.
– Tak... nie. Nie sprzedaż, to znaczy, pozwoli pan, że wyjaśnię...
Drwiąco uniósł brew i znacząco zerknął na zegarek.
– Daję pani pięć minut.
– Kiedy mój ojciec zmarł, Damien odziedziczył dom w Dessington i siedemdziesiąt pięć procent firmy. Ja dostałam pozostałe dwadzieścia pięć procent i letni domek w Kornwalii. Mój ojciec nie uznawał równego traktowaniu płci.
– Pani komentarze są zbędne. Proszę wyłącznie o fakty. – Zresztą znał je wszystkie. Zatrudniał człowieka, który miał za zadanie obserwować, co się dzieje u Steadmanów. Słuchał teraz tylko z grzeczności, ale jego cierpliwość szybko zaczęła się wyczerpywać.
Lucy wzięła głęboki oddech.
– Po śmierci Damiena odziedziczyłam całą resztę. Nie znam się na produkcji tworzyw sztucznych, więc powierzyłam zarządzanie firmą menadżerowi, a mój prawnik zajął się porządkowaniem spraw. Kilka miesięcy temu dowiedziałam się, że mój ojciec w porozumieniu z Damienem siedem lat temu przyjął Antonia jako partnera do spółki, sprzedając mu czterdzieści procent udziałów. Antonio i Damien mieli we dwóch zarządzać firmą po przejściu mojego ojca na emeryturę. Niestety Antonio zginął i to się nigdy nie stało. – Westchnęła. Teraz miała nastąpić ta trudna część. Podniosła rękę i zaangażowała palce do liczenia. – A więc, po śmierci mojego ojca nie odziedziczyłam dwudziestu pięciu procent firmy – nadal liczyła na palcach – tylko dwadzieścia pięć procent z sześćdziesięciu procent, więc to było dwadzieścia... nie, wróć... piętna...
– Basta. Jestem bankowcem i umiem liczyć, a pani radziłbym się trzymać z dala od interesów. – Mogłaby przysiąc, że widziała cień rozbawienia w jego ciemnych oczach. – Pani czas się skończył, wiec wybawię panią z tej kłopotliwej sytuacji. Pani brat, który najwyraźniej lubił udziałowców – powiedział drwiąco – półtora roku temu przyjął do spółki kolejnego partnera, sprzedając piętnaście procent swoich akcji Richardowi Johnsonowi. Ten, jak się okazało, jest deweloperem. Teraz, kiedy pani brat zmarł, chce spłacić pozostałych dwóch udziałowców, zlikwidować fabrykę i zbudować na tej ziemi osiedle mieszkaniowe. Brakuje pani sześciu procent udziału do uzyskania większości i dlatego chce pani, żeby mój bank, kontrolujący obecnie kapitał Antonia, poparł panią i pomógł powstrzymać likwidację fabryki.
W tym momencie Lorenzo, dotąd wahający się, jakie działania ma podjąć, powziął decyzję. Lucy Steadman nie była dobrą inwestycją. Zresztą po tym, czego dowiedział się wcześniej tego dnia, myśl o wspieraniu w jakikolwiek sposób Steadmanów stała mu się nienawistna.
– Tak. W przeciwnym razie wielu ludzi straci pracę. To byłby druzgocący cios dla Dessington, miasteczka, gdzie się wychowałam. Nie mogę do tego dopuścić.
– Nie ma pani wyboru. Fabryka wychodzi wprawdzie na swoje, ale przynosi udziałowcom bardzo niewielki dochód. Dlatego nie jest obiektem zainteresowania mojego banku. Sprzedamy swoje udziały panu Johnsonowi, bo oferuje dobrą cenę. Jeśli nie uda się pani przebić tamtej oferty i wykupić akcji w ciągu najbliższych tygodni, sprzedaż stanie się faktem.
– Ale ja nie mogę. Wszystko co mam, to moje akcje....
– Oraz dwa domy, najwyraźniej. Mogłaby pani zapewne uzyskać pieniądze pod ich zastaw w swoim banku.
– Niezupełnie. Dom Damiena jest obciążony hipoteką – wymamrotała Lucy. To była kolejna rzecz, o której wcześniej nie wiedziała.
– To mnie jakoś nie dziwi – powiedział cynicznie, wstając. Obszedł biurko dookoła i stanął przed nią. – Niech pani przyjmie moją radę i sprzeda swoje udziały. Jak sama pani powiedziała, nie interesuje się pani produkcją tworzyw sztucznych. Nasz bank zresztą też nie. Ile ma pani lat? Dwadzieścia, dwadzieścia jeden?
– Dwadzieścia cztery – mruknęła. Wzrost niewiele powyżej metra pięćdziesięciu i dziewczęcy wygląd były jej utrapieniem w czasach studenckich, kiedy nieustannie musiała udowadniać swoją pełnoletniość. Zdarzało jej się to czasem nawet i teraz.
– Jest pani młoda. Proszę pójść w ślady brata i dobrze się bawić. Odprowadzę panią do wyjścia.
Raczej wyrzucę, pomyślała i wpadła w panikę.
– I to wszystko? – Poderwała się na równe nogi, kiedy on odwrócił się już do drzwi. – Nie da mi pan czasu na zdobycie pieniędzy? Zrobię wszystko, żeby ocalić fabrykę.
Popatrzył jej w oczy. Były niesamowicie zielone, duże i wyrażały błaganie. Na moment zgubił tok swoich myśli... Frustracja, zrodzona po rozmowie z Manuelem, nagle znalazła ujście. Chwycił Lucy za ramiona, gwałtownie przycisnął do siebie, przywarł wargami do jej drżących błagalnie ust i pocałował ją z całą mocą gniewnych uczuć, jakie nim targały.
Lucy przez moment zastygła w szoku. Potem dotarła do niej świadomość jego warg i subtelny męski zapach. Dreszcz ekscytacji przebiegł przez jej ciało, podgrzewając krew. Całowała się już przedtem, ale nigdy w taki sposób. Lorenzo fascynował, podniecał i obezwładniał każdy jej zmysł. Kiedy w końcu ją puścił, była wstrząśnięta własną reakcją i tylko stała oszołomiona, patrząc na niego.
Nigdy nietracący nad sobą kontroli Lorenzo też był zaszokowany tym, co zrobił, a jeszcze bardziej wyraźną erekcją, jaką poczuł. Patrzył na tę źle ubraną dziewczynę i widział pociemniałe źrenice jej zielonych oczu, rumieniec na policzkach, puls szalejący na jej szyi. Zdał sobie sprawę z tego, że bardzo długo nie miał kobiety.
– Nie zmienię zdania, choćby nie wiem co pani zrobiła. Nie jest pani w moim typie – powiedział, bardziej ochrypłym głosem jednak, niż sam się spodziewał.
Lucy zamrugała i spojrzała na niego trzeźwo. Zobaczyła jego cyniczny uśmiech. Najwyraźniej uznał, że ofiarowała mu swoje ciało. A kiedy ją pocałował, rozczarował się. Jej upokorzenie sięgnęło zenitu.
– Będę z panią brutalnie szczery: ani ja, ani ten bank nie życzymy sobie kontynuować interesów ze Steadmanami. Straciła pani tylko czas, przyjeżdżając do Werony. Radzę, aby wyleciała pani najbliższym samolotem. Czy to jest dla pani jasne?
Antonio mówił jej z cieniem dumy w głosie, że jego brat uchodzi za znakomitego finansistę i bezwzględnego negocjatora. Miał całkowitą rację, ale gdyby dożył tego dnia, na pewno nie byłby z brata dumny. W odróżnieniu od Antonia, ten mężczyzna w ogóle nie miał serca.
– Całkowicie jasne – odpowiedziała beznamiętnie. Była artystką, ale życie nauczyło ją realizmu. Straciła matkę w wieku dwunastu lat, a ojciec nigdy nie podźwignął się po jej śmierci. Potem, w listopadzie zeszłego roku, odszedł jej brat. Lucy wiedziała, że nie da się walczyć z przeznaczeniem. Musiała się pogodzić z faktem, że cud się nie zdarzył i straciła szansę na ocalenie fabryki Steadmanów.
– Nie mogę powiedzieć, że było mi miło poznać pana. Jak pan wie, zostaję w mieście jeszcze jutro. Nigdy nie wiadomo, może zmieni pan zdanie – powiedziała prowokacyjnie. Był takim wyniosłym dupkiem, że ktoś musiał spuścić powietrze z jego ego.
– Z pewnością nie. Ochrona dostanie precyzyjne instrukcje, żeby pani nie wpuszczać. Nie życzę sobie mieć nic wspólnego z pani firmą ani z panią. Tłuste, nieinteligentne, fatalnie ubrane i myszowate kobiety na mnie nie działają.
– Jest pan naprawdę aroganckim, zadufanym w sobie, bezwzględnym draniem, tak jak mówił Antonio. – Potrząsnęła głową z niesmakiem i wyszła.