Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Nad poziomy. Tom 2: powieść z r. 1863 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nad poziomy. Tom 2: powieść z r. 1863 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 298 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Tom II.

Re­dak­tor

AR­TUR OP­P­MAN

Wy­daw­cy

GE­BE­TH­NER I WOLFF

WO­ŁO­DY SKI­BA

(WŁA­DY­SŁAW SA­BOW­SKI)

Nad po­zio­my

PO­WIEŚĆ Z R. 1863

TOM II.

WAR­SZA­WA, NA­KŁAD GE­BE­TH­NE­RA i WOLF­FA KRA­KÓW – G, GE­BE­TH­NER SP. 1910

Druk Pio­tra La­skau­era i S-ki. War­sza­wa, Nowy-Świat Nr. 41.

I.

W la­sku.

Nad­szedł maj mie­siąc po­etów, sło­wi­ków i za­ko­cha­nych.

Nie za­słu­gą, lecz szczę­ściem, po­zy­skał on so­bie mi­łość pie­śnia­rzy i ma­rzy­cie­li.

W każ­dym okre­sie dzie­się­cio­let­nim osiem razy przy­najm­niej w na­szym kli­ma­cie maj nie za­chwy­ca po­wa­ba­mi wio­sny, bywa chłod­ny i słot­ny, tak, że się zda­je dal­szym cią­giem zimy, tem przy­krzej­szej, iż przy­cho­dzi nie w porę, kie­dy­śmy ją już urzę­dow­nie po­że­gna­li, po­peł­nia więc ro­dzaj nad­uży­cia, któ­re nas obu­rza i draż­ni. Ale zato raz na pięć lub sześć lat, kie­dy za­wi­ta w ca­łej kra­sie świe­żej zie­le­ni i uśmiech­nię­te­go cie­płe­go słoń­ca, jest tak uro­czym, tak żywo pa­mięć o so­bie za­pi­su­je w mło­dych, peł­nych li­ry­zmu ser­cach, że choć robi za­wo­dy w la­tach na­stęp­nych, nie może so­bie po­psuć raz zdo­by­tej do­brej opi­nii.

W roku upa­mięt­nio­nym ze­mstą nad roz­rzut­nym sża.-fa­rzem krwi mło­dzień­czej, dok­to­rem Tan­ze­rem, maj był wła­śnie ta­kim wy­jąt­kiem, to jest god­nym re­pu­ta­cyi… jaką mu jego wiel­bi­cie­le zro­bi­li.

Na­wet zło­wro­gie dni trzech świę­tych aeów prze­szły wy­jąt­ko­wo bez przy­mroz­ków, a po nich tak sic usta­li­ła po­go­da, że pew­ne­go dnia… po ukoń­cze­niu fak­cyi, pan­na Do­bro­gnie­wa Kzą­te­eka… prze­ło­żo­na pen­syi wyż­szej, oznaj­mi­ła swo­im uczen­ni­com wiel­ką no­wi­nę.

– Pan­ny­tyl­ko pro­szę się nie prze­stra­szyć!… mam wam po­wie­dzieć coś bar­dzo, bar­dzo nie­spo­dzie­wa­ne­go… Czy przy­rze­ka­cie, że bę­dzie­cie grzecz­ne?…

– Bę­dzie­my! bę­dzie­my! bę­dzie­my! – krzyk­nę­ły chó­rem wszyst­kich od­cie­ni so­pra­nów, mez­zo so­pra­nów i kon­tranl­tów wszyst­kie Waw­rzy­ny i Zbi­gnie­wy, Bo­żen­ny i Ma­ry­le. Wan­dy, Lud­mi­ły i Mi­ło­sla­wy, ota­cza­jąc ży­wym wień­cem prze­ło­żo­ną.

– No… to słu­chaj­cie! – rze­kła ma­da­me, – ju­tro nie bę­dzie lek­cyi…

– Ach! jak­to do­brze!… ach… jak­to do­sko­na­le! – wo­ła­ły jed­na przez dru­gą uczen­ni­ce.

– Zro­bi­my so­bie ma­jów­kę….

– Ach! jak­to ślicz­nie! – kla­ska­ły w ręce pan­ny. Nie­któ­re tyl­ko star­sze skrzy­wi­ły się, a jed­na z nich gło­śno na­wet wy­ra­zi­ła pew­ne nie­za­do­wo­le­nie.

– Pew­no, jak zwy­kle, do ogro­du miej­skie­go, para za parą, trzy razy do­ko­ła… – rze­kła, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi.

– Pan­no Sto­sła­wo! pro­szę się nie za­po­mi­nać!…– skar­ci­ła ją prze­ło­żo­na.

I. zwra­ca­jąc się do or­sza­ku cie­ka­wie wpa­tru­ją­cych się w nią uczen­nic, do­da­ła:

Nie do ogro­du miej­skie­go, ale aż do la­sku!…

Nie­po­dob­na było opi­sać wy­bu­chu za­do­wo­le­nia, któ­ry był od­po­wie­dzią na te sło­wa.

Za­rów­no do­ro­ślejs­że Lu­do­mi­ry. Mści­sla­wy, Halsz­ki, Wa­cła­wy, jak male Sto­sie, Wła­dzie i Bro­ni­sie, za­czę­ły ska­kać, bie­gać po sali, trze­po­tać się… śmiać, ści­skać i ca­ło­wać wza­jem­nie.

Za­ro­iło się, jak w ulu, po­śród pa­nie­nek, aż ma­je­sta­tycz­na ma­da­me mu­sia­ła kres po­ło­żyć tej we­so­ło­ści zwy­kłem we­zwa­niem do po­rząd­ku:

– Mes­de­mo­iselhs! silcn­ce s'il vo­tis pla­itf

Zro­bi­ła się niby chwi­lo­wa ci­sza, lecz w mo­ment póź­niej za­czę­ło się W ulu pen­sy­onar­skim nowe brzę­cze­nie, któ­re­mu już pan­na Do­bro­gnie­wa Rzą­tec­ka nie uwa­ża­ła za pul­rzeb­ne kłaść tamy.

Ra­dość ta była bar­dzo na­tu­ral­ną..

Ży­cie dziew­cząt na pe­ri­sy­ach żeń­skich wo­gó­le jest bar­dzo mo­no­ton­ne i pod­da­ne klau­zu­rze pra­wie klasz­tor­nej. Na prze­chadz­kach pan­ny mu­szą iść pa­ra­mi, pod do­zo­rem na­uczy­cie­lek, wol­no im roz­ma­wiać tyl­ko z sobą, a na­wet rzu­ca­nie okiem na pra­wo i na lewo uwa­ża­no jest za prze­stęp­stwo i pod­le­ga za­raz na­po­mnie­niu, na któ­re pa­nien­ki za­zwy­czaj by­wa­ją da­le­ko wraż­liw­sze, niż stu­den­ci. Prze­chadz­ka taka od­by­wa się przy­tem za­wsze mia­ro­wym kro­kiem, temi sa­me­mi uli­ca­mi i temi sa­me­mi ale­ja­mi ogro­du.

Uzecz pro­sta, iż wy­ciecz­ka do lasu, naj­dal­sza, o ja­kiej wy­clio­wa­ni­ce pan­ny It­zą­tec­kiej za­mie­rzyć mo­gły, wy­ciecz­ka, no­szą­ca urzę­dow­nie na­zwę ma­jów­ki, a za­tem wol­na od ry­go­rów, pa­nu­ją­cych na zwy­kłych prze­chadz­kach, tak wiel­kim prze­ję­ła je za­chwy­tem.

Od tej chwi­li wszyst­ko, co żyło na pen­syi, my­śla­ło cyl­ko o ju­trzej­szej ma­jów­ce.

– Oby tyl­ko po­go­da do­pi­sa­ła! rze­kła blon­d­wło­sa Do­broch­na Oali­niec­ka do zna­nej nam tak do­brze Halsz­ki Pę­dow­skiej.

– Za po­go­dę ja rę­czę! – od­po­wie­dzia­ła z całą pew­no­ścią Hela, rów­nie, jak inne pan­ny, roz­ra­do­wa­na obiet­ni­cą prze­ło­żo­nej.

Dla­cze­go rę­czy­ła, nie umia­ła­by po­wie­dzieć. Praw­do­po­dob­nie dla­te­go, iż była głę­bo­ko prze­ko­na­ną, że na świe­cie dziać się wszyst­ko po­win­no tak, jak ona pra­gnie i jak jest dla niej po­żą­da­nem.

Po­go­da rze­czy­wi­ście nie za­wio­dła.

Dość wcze­snym ran­kiem, jesz­cze przed dzie­wią­tą, na zna­ną nam uli­cę, na kto­rą wy­cho­dzi­ły okna pen­sy­ona­tu o po­za­ma­lo­wa­tiy­eh dol­nych szy­bach, za­je­cha­ły dwa od­kry­te omni­bu­sy pocz­to­we, to jest wszyst­kie, ile ich było w gro­dzie try­bu­nal­skim, i pierw­sza par­tya pa­nie­nek, zło­żo­na z naj­mniej­sze­go dro­bia­zgu, z we­so­łą wrza­wą po­za­sia­da­ła ław­ki, sta­ra­jąc się jak naj­mniej zaj­mo­wać miej­sca, żeby się jak naj­wię­cej ko­le­ża­nek pręd­ko na miej­scu za­ba­wy zna­la­zło.

Po ich od­wie­zie­niu, w pół go­dzi­ny lub po­źniej, po­jech.il.t paru a dru­ga… pu­tem trze­cia, aż na­resz­cie w czwar­tej i ostat­niej uda­ły się na za­ba­wę naj­star­sze, koń­czą­ce już cdu­ka­cyę wy­cho­wa­ni­ce.

W ich licz­bie znaj­do­wa­ła się Hela, a gdy przy­by­ła z to­wa­rzysz­ka­mi swe­mi na miej­sce, już w la­sku peł­no było śmie­chu, cwa­ni, pu­sto­ty i wrza­wy.

Ba­wio­no się kół­ka­mi w gry naj­roz­ma­it­sze, do któ­rych jed­nak pan­ny, na ostat­ku przy­by­łe, nie przy­łą­czy­ły się wca­le.

Uwa­ża­ły się one za oso­by już do­ro­słe i na ta­kie chcia­ły po­zo­wać. Po­bra­ły się pod ręce po dwie lub trzy i cho­dzi­ły pu la­sku z po­wa­gą, śmie­jąc się umiar­ko­wa­nie i wy­strze­ga­jąc pu­sto­ty, któ­ra­by po­zwa­la­ła za­li­czać je jesz­cze do dzie­ci.

– Ach! – mó­wi­ła Do­broch­na Ga­li­niec­ka do Heli,–

ty byś nig­dy nie zga­dła, Halsz­ko, co (ni naj­więk­szą przy­jem­ność spra­wia na dzi­siej­szej ma­jów­ce…

– Co to­bie, nie wiem – od­rze­kło ciem­no­wło­se bó­stwo Paw:cłka,–ale wiem, co mnie!… Ja się cie­szę przedew­szyst­kiem z tego… że to już ostat­ni rok cho­dzi­my na ta­kie za­ba­wy, jako pen­sy­otiar­ki w krót­kich mun­dur­kach!….

– No, wi­dzisz, to tak samo, jak ja, – od­po­wie­dzia­ła ku­zyn­ka stu­den­ta, któ­ry tak ar­ty­stycz­nie ode­gra} rolę sa­mo­bój­cy w miesz­ka­niu dok­to­ra Tan zera – a ja my­śla­łam… ż ta­kie my­śli to mnie tyl­ko sa­mej przy­cho­dzą…

– Bal żeby tyl­ko to­bie! – od­par­ła Hela – my wszyst­kie star­sze nu­dzi­ły­by­śmy się tu śmier­tel­nie, gdy­by nie ta jed­na myśl!… Bo, pro­szę cię… co tu­taj za za­ba­wa z temi dzieć­mi, któ­re ska­czą przez sznu­ry i przez kół­ka, jak male małp­ki. Nie uwie­rzysz, jak się dzi­wię so­bie, gdy cza­sem wspo­mnę, że i ja kie­dyś by­łam taka dzie­cin­na…

– Cóż chcesz? – wzru­szy­ła ra­mio­na­mi Do­bro­eh­na – wszyst­kie mu­si­my prze­cho­dzić tę cho­ro­bę, jak ząb­ko­wa­nie… J ja­bym już nie zna­la­zła roz­ryw­ki w ta­kiej dzie­cin­nej za­ba­wie… Bądź co bądź, mo­jem zda­niem, to nie­ma sen­su… Dla nas star­szych, po­wia­dam ci, Halsz­ko, ma­da­me po­win­no­by urzą­dzić osob­ne ma­jów­ki… w do­ro­słem to­wa­rzy­stwie… z ka­wa­le­ra­mi…

– Ho I ho! – ro­ze­śmia­ła się Hela, – ty mie­wasz cza­sem śmia­łe po­my­sły. Do­broch­no!… No… i ja przy­znam, ze to by­ło­by nie­złe. Bo zresz­tą, to na­wet dzi­ko wy­glą­da… "W' domu co­dzien­nie wi­du­je­my męż­czyzn, i nikt w tem nie wi­dzi nic złe­go, a tu­taj nas trzy­ma­ją, jak za­kon­ni­ce za klau­zu­rą…

– No, a pro­fe­so­ro­wie?…

– Pro­fe­so­ro­wie się nia li­czą… Ja… wy­staw so­bie, gdy­by nie ten bal u Mi­dor­skich… pa­mię­tasz?… to­bym mo­gła po­wie­dzieć, żc od­kąd je­stem w tem mie­ście, nie wi­dzia­łam jesz­cze „męż­czy­zny”, – skar­ży­ła się He­le­na.–Cie­ka­wam, coby to było złe­go, gdy­by tu ma­da­me za­pro­si­ła cho­ciaż z kil­ku­na­stu stu­den­tów.

Tak roz­ma­wia­jąc Halsz­ka i Do­bro­eh­na, może dla­te­go, żeby tro­chę draż­li­wa treść ich roz­mo­wy nie wpa­dła w ucho któ­rej z gu­wer­nan­tek, od­da­la­ły się co­raz bar­dziej od roz­ba­wio­ne­go gro­na pa­nie­nek, aż się na­resz­cie spo­strze­gły, że mogą zajść zbyt da­le­ko.

– Oh! – za­wo­ła­ła Do­bro­eh­na… – za­ga­da­ły­śmy się i za­szly­śmy w gląb lasu.

– Trze­ba wra­cać! – od­rze­kła Hela.

– Masz słusz­ność!… wra­caj­my.'…

– Do­brze… ty pro­wadź, bo ja nie uwa­ża­łam, któ­rę-dy­śroy szły.

– I ja nie uwa­ża­łam… no… ale prze­cież tra­fi­my… Zda­je mi się… że tędy.

Po­szły.

Zro­bi­ły kil­ka­dzie­siąt kro­ków, lecz wrza­wa ba­wią­cej się pen­syi jesz­cze do nich nie do­cho­dzi­ła.

– Słu­chaj! – za­wo­ła! pan­na Pę­dow­ska – zda­je mi się, że ty źle pro­wa­dzisz… my sję od­da­la­my!… idzie­my co­raz głę­biej w las!…

– Je­zus Ma­rya! – krzyk­nę­ła Do­bro­eh­na – a tam jesz­cze mogą być wil­ki!…

– To okrop­ne!… co po­cząć?…

– Chy­ba wo­łać!

– A więc wo­łaj­my!

I, do­by­wa­jąc gło­su z głę­bi płuc, obie za­czę­ły wo­łać:

– Hej! hej!… hej! hej!…

Ja­kieś gło­sy od­po­wie­dzia­ły im z od­da­li:

– Hej! hej!… hej I hej!…

– Czy to echo? spy­ta­ła nie­do­wie­rza­ją­co Hela.

– Nie… tam są lu­dzie…

– Chodź­my do nich, wska­żą nam dro­gę….

– Ale wo­łaj­my jesz­cze: hej i hej!… hej! hej!… Na wo­ła­nie zno­wu od­po­wie­dzia­no.

Spło­szo­ne pan­ny szły z pew­ną otu­chą na­przód, glo­sy od­po­wia­da­ją­cych zbli­ża­ły się ku nim.

W chwi­lę po­źniej na­stą­pi­ło spo­tka­nie.

Przed dwo­ma pa­ster­ski­mi ka­pe­lu­si­ka­mi pe­ii­sy­ouarek zna­la­zły się czte­ry czap­ki stu­denc­kie.

Czap­ki te na­gle zdję­te z głów. od­sło­ni­ły Halsz­ce i Do­brocn­nie twa­rze do­brych zna­jo­mych.

Dyli to trzej musz­kie­te­rzy, Adaś, Ignaś i Pa­we­łek, któ­rym to­wa­rzy­szył ku­zyn Do­bro­eh­ny, ów któ­ry de­biu­to­wał w roli sa­mo­bój­cy.

Pięk­nej Heli do­tych­czas wszyst­ko się tak wio­dło w ży­ciu. Rę­czy­ło za po­go­dę i po­go­da nie omiesz­ka­ła sta­wić się na jej żą­da­nie; wspo­mi­na­ią, że ilo za­ba­wy przy­da­li­by się stu­den­ci, i oto cala ich czwór­ka wy­szła niby z pod zie­mi na jej za­klę­cie.

Po­wia­da­ją, że męż­czyź­ni są od­waż­niej­szy­mi od ko­biet, kto­by jed­nak był świad­kiem tego spo­tka­nia w la­sku, nie po­wtó­rzył­by nie­za­wod­nie tego okle­pa­ne­go, anie ma­ją­ce­go żad­ne­go sen­su ak­sy­oma­tu. Chłop­cy, choć ich było dwa razy wię­cej, oka­za­li sic; sto­kroć wię­cej zmie­sza­ny­mi od pa­nie­nek.

Do­pó­ki szli na­przód za do­cho­dzą­cy­mi z od­da­le­nia gło­sa­mi Halsz­ki i Do­bro­eh­ny, byli peł­ni re­zo­lut­no­ści i kon­te­nan­su, lecz, gdy się wo­bec nich zna­leź­li,od­wa­ga pierz­chła, i przy­wód­cy lub ak­to­ro­wie fars, o któ­rych po­ko­le­nia stu­denc­kie na­stęp­nym po­ko­le­niom mia­ły opo­wia­dać le­gen­dy, zmil­kli, jak tru­sie, spu­ści­li oczy i sta­li, jak pen­sy­onar­ki przed upo­mi­na­ją­cą je prze­ło­żo­ną.

A prze­cież spo­ty­ka­li się tu sami zna­jo­mi, i jak jesz­cze zna­jo­mi!…

Pierw­szy ochło­nął z tego po­mie­sza­nia naj­młod­szy z czwór­ki, rze­ko­my sa­mo­bój­ca, Gu­cio Ga­li­niec­ki.

Jesz­cze Oskrzel­ski, Po­kro­wiec­ki i Wę­grzy­nek ob­ra­ca­li w ręku czap­ki, nie wie­dząc, co z nie­mi zro­bić, gdy on już zo­ry­en­to­wał się w sy­tu­acyi i, za­wo­ław­szy: „Do-brocl­ma!”, przy­biegł do ku­zyn­ki, i po­ca­ło­wał ją w bu­ziacz­ka.

Było to prze­ła­ma­nie lo­dów. Wę­grzy­nek pierw­szy wło­żył czap­kę na gło­wę, i za­czął roz­ma­wiać z pan­na­mi. Za jego przy­kła­dem po­szedł Po­kro­wiec­ki. Pa­we­łek tyl­ko, naj­bar­dziej prze­stra­szo­ny i onie­śmie­lo­ny, do­bro­wol­nie sic usu­wał na plan ostat­ni i oczu nie śmiał pod­nieść na Helę.

Do­zna­wał dziw­ne­go, bo­le­sne­go, przej­mu­ją­ce­go wzru­sze­nia. Był­by może wo­lał, żeby się na­gle zie­mia pod nim roz­stą­pi­ła, i żeby znikł w jej ot­chła­niach.

Wsty­dził się bied­ny swe­go nie­szczę­ścia.

Hela, któ­ra od pierw­szej chwi­li nie oka­zy­wa­ła żad­ne­go po­mie­sza­nia, po­da­wa­ła po ko­lei rękę każ­de­mu, wi­ta­jąc wszyst­kich swych wiel­bi­cie­li z dys­tynk­cją i po­wa­gą, bez da­wa­nia pierw­szeń­stwa któ­re­mu z nich.

Gdy przy­szła ko­lej na Pa­weł­ka, zdo­był się on na­resz­cie na tyle od­wa­gi, że pod­niósł wzrok od zie­mi, i gdy się ręce ich do­tknę­ły, spo­tka­ły się jed­no­cze­śnie oczy.

We wzro­ku Oskrzel­skie­go była jak­by proś­ba o li­tość… w oczach Heli coś na­gle bły­snę­ło i za­ga­sło… rącz­ka jej drgnę­ła.

Było to jed­nak wzru­sze­nie tyl­ko chwi­lo­we, trwa­ją­ce le­d­wie, mgnie­nie oka.

Uśmiech­nę­ła się tym sa­mym uj­mu­ją­cym uśmiesz­kiem, któ­ry mia­ła dla nie­go za­wsze w zie­lo­nej oa­zie na ma­zo­wiec­kich pia­skach, i tym sa­mym gło­sem, któ­ry go nie­gdyś tak upa­jał, rze­kła:

– Ah c'est ve­tus, Paul., que c'est ehart­nanłl… Cza­ro­dziej­skie to były sło­wa. W nie­szczę­śli­we­go Pa­weł­ka za­czy­na­ło wstę­po­wać nowe ży­cie.

– Czyż­by na­praw­dę nie zmie­ni­ło się nicV… – py­tał sum sie­bie, nie do­wie­rza­jąc.

Tym­cza­sem resz­ta zgro­ma­dzo­ne­go przy­pad­kiem to­wa­rzy­stwa zu­peł­nie się już z sobą oswo­iła.

– Wy­staw­cie so­bie, pa­no­wie – mó­wi­ła Do­broch­na Ga­li­niec­ka – wy­obraź so­bie. Gu­ciu… za­błą­dzi­ły­śmy w le­sie i, gdy­by nie pa­no­wie, toby uas tu za­pew­ne… po­żar­ły dzi­kie zwie­rzę­ta…

– Wiel­ki Boże!… – za­wo­łał prze­stra­szo­ny Adaś. Wę­grzy­nek ro­ze­śmiał się.

– Przedew­szyst­kiem mu­sia­ły­by tu być – rzekł – a mnie się zda­je, że naj­dzik­szem!, ja­kie­by pa­nie spo­tkać mo­gły, są… za­ją­ce…

– – Pa­no­wie się śmie­ją, a my na­praw­dę by­ły­śmy w strac­liu… – od­po­wie­dzia­ła niby to­nem wy­rzu­tu Mela – Choć­by dzi­kich zwie­rząt nie było, za­wsze nie­bar­dzo to przy­jem­nie zbłą­kać się w le­sie…

– I umie­rać z gło­du, lub ży­wić się ko­rzon­ka­mi, jak pu­stel­ni­ce!… – do­da­ła Do­bro­ci­na.

– Ale te­raz nie­ma tego nie­bez­pie­czeń­stwa – do­koń­czy­ła pan­na Pę­dow­ska – pa­no­wie nas do­pro­wa­dza do na­szej ma­da­me.

– Ah! więc jest tu i ma­da­me? – rzekł Wę­grzy­nek.

– Jest… z całą pen­syą… je­ste­śmy na ma­jów­ce… Ode­szły­śmy przy­pad­kiem za­dalc­ko… trze­ba do nich wra­cać.

– A w któ­rej stro­nie zo­sta­wi­ły pa­nie ko­le­żan­ki?…– sja­py­tal syn bur­mi­strza.

– Otoż w tem całe nie­szczę­ście, że nie wier­ny… – od­po­wie­dzia­ła fra­so­bli­wym to­nem Do­bro­eh­na.

– Ale są­dzi­my, że pa­no­wie, jako męż­czyź­ni, coś na to po­ra­dzą… – do­da­ła Hela.

– Olz pew­no­ścią, pan­no Halsz­ko za­pew­nił z prze­ko­na­niem Ignaś – w bra­ku bu­so­li, bę­dzie­my się kie­ro­wać in­stynk­tem… Wie­my, z któ­rej stro­ny przy­szli­śmy… idź­my w prze­ciw­ną.

Zda­wa­ło się to naj­lep­szym spo­so­bem wyj­ścia z trud­ne­go po­ło­że­nia, ale la­sek pod try­bu­nal­skim gro­dem oka­zy­wał się dla zbłą­ka­nej gro­mad­ki ist­nym la­bi­ryn­tem.

Szli dość dłu­go, roz­ma­wia­jąc we­so­ło. Adaś i Ignaś to­wa­rzy­szy­li po­stę­pu­ją­cej na­przód Heli, Gu­cio Oali­nie­eki trzy­mał się swo­jej ku­zyn­ki, Pa­we­łek, onie­śmie­lo­ny i smut­ny, wlókł się, jak ma­ru­der, na koń­cu.

"Wę­drów­ka jed­nak oka­zy­wa­ła się da­rem­ną, nig­dzie nie na­tra­fia­no na ja­ki­kol­wiek ślad po­by­tu wy­cho­wa­nie pan­ny Kzą­tec­kiej.

– Pę­dzie nie­szczę­ście! – na­rze­ka­ła Do­bro­eh­na -– zda­je mi się, że je­ste­śmy na błęd­nej ścież­ce.

– Kie masz się cze­go lę­kać, ku­zyn­ko – po­cie­szał ją stu­dent – w ostat­nim ra­zie, cho­ciaż­by­śmy nie od­szu­ka­li ma­da­me, to dro­gę do mia­sta znaj­dzie­my…

– A toby było ład­nie, że­by­śmy do mia­sta wró­ci­ły pie­szo, tyl­ko we dwie – za­uwa­ży­ła pan­na Ga­li­niec­ka.

– i to jesz­cze w mę­skiem to­wa­rzy­stwie! – do­da­ła Halsz­ka.

W tej chwi­li "Wę­grzy­nek za­trzy­mał się, i za­wo­łał na­gle:

– Jest!…

– Kto?…-, ma­da­me?… – za­gad­nę­ły żywo obie trud­ne do zry­mo­wa­nia pan­ny.

–- Ma­da­me, nie, ale nie­za­wod­ny dro­go­wskaz–ohja-śnił Ignaś–czy pań­stwo sły­szą?…

Za­czę­to się wsłu­chi­wać… t

Któś gra na fu­jar­ce – roz­po­zna­ła naj­pierw­si Hela.

– Ten któś wska­że nam dro­gę… nie­po­dob­na, żeby nie wi­dział ca­łej pen­syi i pani ma­da­me – rzekł, idąc na­przód, jako prze­wod­nik, Wę­grzy­nek.

ścież­ka, któ­rą po­szedł, była wąz­ka. Mu­sia­no iść jed­no za dru­giem, gę­sie­go.

Głos fu­jar­ki sta­wał się co­raz wy­raź­niej­szym. Tony jej mile pie­ści­ły ucho słu­cha­czy.

Na­resz­cie zo­ba­czo­no ar­ty­stę.

Był to kil­ku­na­sto­let­ni wiej­ski wy­ro­stek. Grał ład­nie i tak się za­grał, że zbli­ża­ją­cych się nic za­uwa­żył, wsłu­cha­ny w wy­do­by­wa­ją­ce się z za­im­pro­wi­zo­wa­ne­go in­stru­men­tu rzew­ne ja­kieś, a ory­gi­nal­ne me­lo­dye.

– Slu­chaj­no, chłop­cze, – rzekł, zbli­ża­jąc się do nie­go Wę­grzy­nek – nie wi­dzia­łeś ty tu gdzie pa­nien?

Chło­pak od­jął od ust fu­jar­kę, spoj­rzał na py­ta­ją­ce­go, i po na­my­śle od­po­wie­dział:

– "Nie, ni­kaj nie wi­dzia­łem.

– Ani ta­kich wiel­kich wo­zów z ław­ka­mi? – ba­dał go da­lej lgnaś.

– Ni­kaj.

– Ani ta­kiej wy­so­kiej, strasz­nie po­waż­nej pani, co się jej wszyst­kie pan­ny boją, a co się na­zy­wa ma­da­me

– Ma­dam? – po­wtó­rzył chło­piec, wy­trzesz­cza­jąc oczy.

Pan­ny się śmia­ły. Nie­bez­pie­czeń­stwa, w ja­kiem się znaj­do­wa­ły, nie bra­ły wi­dać tak bar­dzo do ser­ca.

Bar­dziej może od­czu­wał to nie­bez­pie­czeń­stwo wraż­li­wy Adaś.

– Słu­chaj. Wę­grzy­nek – rze­ki – ty so­bie żar­ty ro­bisz z chło­pa­ka, a pa­nie tym­cza­sem wy­lęk­nio­ne cze­ka­ją… Po­zwól ja go wy­py­tam…

I, zwra­ca­jąc się do chłop­ca, za­gad­nął:

– Jak ci na imię?…

– Ala­tus.

– Sluc­fiaj­że. Ma­tus. ty ten las znasz?…

– Coby nie…

– No… to nas wy­pro­wadź z nie­go, ale tak, żeby było wi­dać – dro­gę do mia­sta…

– Coby nie!…

– Idź przed nami i graj na fu­jar­ce – mó­wił da­lej Po­kro­wiec­ki – a jak wyj­dzie­my z lasu i zo­ba­czy­my dro­gę, dam ci pół­zlot­ka.

Afa­tu­so­wi w oczach się za­świe­ci­ło.

Nie od­po­wia­da­jąc, przy­ło­żył fu­jar­kę do ust, za­czął grać i po­szedł na­przód, a całe to­wa­rzy­stwo po­dą­ża­ło za nim.

Po chwi­li Hela krzyk­nę­ła.

Wlo­ką­cy się na sza­rym koń­cu Pa­we­łek w mgnie­niu oka zna­lazł się przy niej.

– Co to?… co to się sta­ło?- za­py­tał z prze­stra­chem.

– Co to?… co pani – wy­py­ty­wa­li się… nad­bie­ga­jąc z ko­lei Adaś i Ignaś.

– Nic… nic strasz­ne­go… – od­rze­kła Halsz­ka – ale pa­trz­cie, pa­no­wie, tu­taj mo­kro…

To mó­wiąc, po­ka­za­ła zbło­co­ny bu­cik.

– Słu­chaj­no, Ala­tus – krzyk­nął Wę­grzy­nek–w ja­kie ty nas trzę­sa­wi­sko pro­wa­dzisz?

Ala­tus prze­stał grać i obej­rzał się.

– I! to nic – rzekł – tyl­ko trze­ba prze­le­żę bez stru­gę.

– Co?… przez wodę?…–prze­stra­szy­ły się pan­ny.

– Jaka tam woda! – tłó­ma­czy! Ala­tus–nic ma, jak do ko­stek…

– Ależ my nio prze­cho­dzi­ły­śmy przez wodę – pro­te­sto­wa­ła Hela – on nas źle pro­wa­dzi.. Cest im­pos­si­ble Paul..

Hia­tus się klął… że tą dro­gą naj­ła­twiej wyjść z le­śne­go la­bi­ryn­tu, i że za­raz za stru­gą po­ka­że się mia­sto.

Nie było moż­na mu opo­no­wać. Po­szedł na­przód, i już brnął w stru­dze.

y – Ależ my tam pójść nic mo­że­my!… jak­by­śmy wy­glą­da­ły!… rest af­freu.c… on pe­tit s'enr­hu­mer. woi.ily pen­sy­ona­tu.

– Prze­nie­sie­my pa­nie – za­pro­po­no­wał Wę­grzy­nek… f' – Bra­wo, do­sko­na­le! – za­wo­ła! Ga­li­niec­ki–ku­zyn­ko! prze­nie­sie­my cię, sia­daj.

Sple­tli ręce we dwóch z Wę­grzyn­kie­ni, oby­cza­jem stu­denc­kim. Pan­na Do­bro­eh­na usia­dła, k – Ależ ja spad­nę do wody.' – prze­lę­kła się ku­zyn­ka rze­ko­me­go sa­mo­bój­cy, gdy ją pod­nie­sio­no do góry… l – Nie bój się nic, ku­zyn­ko – do­ra­dzał Ga­li­niec­ki – obej­mij rącz­ka­mi każ­de­go z nas za szy­ję.

Do­bro­eh­na, śmie­jąc się, mimo stra­chu, po­szła za tą po­ra­dą.

Pa­we­łek i Adaś pa­trzy­li cie­ka­wie na te szcze­gól­ne prze­no­si­ny. Im wy­pa­da­ło zro­bić to samo z Helą… któ­ra sta­ła na miej­scu, jak­by ocze­ku­jąc ko­lei.

Przez chwi­lę ani Oskrzel­ski, ani Pbkro­wiec­ki nie mogł sic zde­cy­do­wać na zro­bie­nie jej pro­po­zy­cyi.

Na­resz­cie od­wa­ga praw­dzi­wie mę­ska wstą­pi­ła w du­szę Pa­weł­ka.

Zbli­żył się szyb­ko do swej bo­gi­ni, po­rwał ją sam je­den na ręce, i sil­nym, pew­nym kro­kiem prze­szedł przez stru­gę, A

Ser­ce mu biło, jak młot­kiem.

Heła Die bro­ni­ła się wca­le. Gdy się zna­la­zła nad wodą, ob­ję­ła go sama za szy­ję, i pra­wie do ucha rze­kła pół­gło­sem:

– Tu bra­re, Paul!-., zna­la­złeś się, jak męż­czy­zna… tak to lu­bię-.

Mu­zy­ką ar­cha­niel­ską gra­ło w uchu Pa­weł­ka to uzna­nie pięk­nej jego bog­dan­ki… li­mae w stru­dze, rze­czy­wi­ście nie głęb­szej, jak po kost­ki, z dro­gim swym cię­ża­rem na ręku… do­zna­wał ca­łej peł­ni szczę­ścia i rad był­by, żeby to szczę­ście snuć się mo­gło tak cią­gle, dłu­go, dłu­go, bez koń­ca, jak się są­czy­ła woda w le­śnym stru­mie­niu, któ­ry prze­by­wa­li w tej chwi­li…

Nie­ste­ty, cala prze­pra­wa trwa­ła za­le­d­wie ja­kiś uła­mek mi­nu­ty, i trze­ba było swój skarb po­sta­wić na dru­gim, wy­nio­ślej­szym i su­chym zu­peł­nie brze­gu ru­cza­ju, przez któ­ry te­raz wła­śnie Adaś za­bie­rał się do przej­ścia.

ATie szło mu to tak spo­ro. Wody się nic bal, ale zmo­cze­nie obu­wia czy­ni­ło na nim za­wsze nie­mi­łe wra­że­nie. Gdy­by się nie wsty­dził, był­by może za­pro­po­no­wał ko­le­gom, żeby i jego… jak pa­nien­kę, prze­nie­śli.,(ak zwy­kłe, prze­cież am­bi­cya mę­ska w nim prze­mo­gła, i raz się zre­zy­gno­waw­szy, już bez wa­ha­nia po­szedł na­przód.

– Mer­ci Pau – rze­kła z cza­ru­ją­cym uśmie­chem Heła du sta­wia­ją­ce­go ją ostroż­nie na sta­łym ła­dzie Pa­weł­ka.

I, zwra­ca­jąc się do jego ko­le­gów, do­da­ła z god­no­ścią i po­wa­gą:

– Dzię­ku­je­my pa­nom… oca­li­li­ście na­sze bu­ci­ki i zdro­wie L.

– A te­raz idź­my da­lej za fu­jar­ką – na­le­ga­ła Do-broc­lu­ia bo tam do­praw­dy mndn­me bar­dzo nie­po­koi*' się musi.

Rze­czy­wi­ście nie moż­na było się ocią­gać, bo Ma­lus, któ­re­mu wi­dać pil­no było otrzy­mać przy­rze­czo­ne­go pół­zlot­ka, szedł szyb­ko na­przód i nie­kie­dy zni­kał poza drze­wa­mi, tak, że tyl­ko od­głos fu­jar­ki wska­zy­wał dro­gę za­błą­ka­ne­mu to­wa­rzy­stwu.

Z po­cząt­ku wszy­scy szli cier­pli­wie. Chło­piec im prze­cież przy­rzekł, że za­raz wy­do­sta­ną się z lasu i uj­rzą mia­sto.

Oka­za­ło się jed­nak, żc „za­raz”' ma zu­peł­nie od­mien­ne zna­cze­nie dla miesz­kań­ców mia­sta i wio­ski.

Szii i szli, koń­ca dro­gi wi­dać nie było. Nie za­uwa­żo­no na­wet prze­rze­dza­nia się drzew, coby wró­ży­ło pręd­kie wy­do­sta­nie się na nie­za­drze­wio­ną płasz­czy­znę.

Pan­ny za­czę­ły się mar­twić, i uskar­żać na to do to­wa­rzy­szów.

– Ma­tu­sMa­tus!… – wo­lał Wę­grzy­nek – a pręd­ko tam bę­dzie ko­niec lasu?…

– Ino pa­trzeć l…

„Ino pa­trzeć” nie zna­czy jesz­cze tyle, żeby moż­na było za jed­nym za­ma­chem dojść.

Po­śpiesz­ny chód zmę­czył pa­nien­ki, od­wy­kłe od ru­chu skut­kiem cią­głe­go za­mknię­cia.

Za­ru­mie­ni­ły im się twa­rzycz­ki, od­dech przy­śpie­szył.

– Chy­ba upad­nę ze znu­że­nia!… – za­wo­ła­ła Do­broch­na.

– A ja już upa­dam!… – rze­kła Hela, sia­da­jąc na ma­łym wzgór­ku, któ­ry na­po­tka­ła po dro­dze – re*ł im-po­mblc… sił mi brak­nie!…

– Ma­tu­si… stój!… – krzyk­nął Pa­we­łek – mu­si­my spo­cząć…

Fu­jar­ka za­mil­kła na chwi­lę, chło­piec wró­cił. Całe to­wa­rzy­stwo roz­sia­dło się do­ko­ła Heli, kto­rą bar­dzo ba­wi­ła ta przy­go­da.

– Je­że­li tak da­lej pój­dzie – mó­wi­ła – – to już wiem… jak się to skoń­czy… Nic do­sta­nie­my się do mia­sta, chy­ba wie­czór.

– Je­że­li przed wie­czo­rem nic po­mrze­my… z gło­du – do­da­ła lu­bią­ca czy­nić roz­pacz­li­we przy­pusz­cze­nia Do­bro­ci­na.

Wę­grzy­nek ude­rzył się ręką w czo­ło.

– Na mi­łość Bo­ską! – za­wo­łał – że też mi to prę­dzej na myśl nic – przy­szło!… Ba­nie mu­szą być strasz­nie głod­ne!…

Hela za­brzmia­ła srebr­nym śmie­chem.

– Cie­ka­wa rzecz – rze­kła – coby pan zro­bił, gdy­by tak było… i gdy­by to panu wprzód na myśl przy­szło!…

– Jak­to, co?… od­parł Ignaś – my prze­cież mamy buł­ki i ser­del­ki.

– Nie kró­lew­ska po­tra­wa – do­dał Adaś – ale za­wsze od.gło­do­wej śmier­ci oca­li…

1 z czte­rech kiu­sze­ni stu­denc­kich za­czę­ły się wy­do­by­wać pro­wian­ty. Oprócz bu­łek i ser­del­ków zna­la­zły się jesz­cze dwa ob­wa­rzan­ki z sola i parę jaj na twar­do.

Pan­ny bez ce­re­mo­nii przy­ję­ły po­czę­stu­nek i trze­ba było pa­trzeć, z ja­kim ape­ty­tem całe to mło­de gro­no spo­ży­wa­ło za­im­pro­wi­zo­wa­ne stu­denc­kie śnia­da­nie, śmie­jąc się i żar­tu­jąc z do­zna­nej przy­go­dy.

Do­sta­ła się i Matu sowi buł­ka z ser­del­kiem, więc na chwi­lę za­prze­stał swo­jej mu­zy­ki, ale, gdy zjadł, pod­niósł się za­raz i po­szedł da­lej, śpie­sząc się cią­gle do pól­złot­ka.

Trze­ba było iść za nim. Hela zno­wu, ze zwy­kłą so­bie w ta­kich ra­zach do­stoj­ną i dys­tyn­go­wa­ną min­ką.

po­dzię­ko­wa­ła mło­dym go­spo­da­rzom za po­czę­stu­nek i daią znak do ru­sze­nia w dro­gę.

Tym ra­zem, może dzię­ki wzmoc­nio­nym tro­che si­łom pa­nie­nek. Ma­tu­so­we „ino pa­trzeć' oka­za­ło się znacz­nie krót­szem.

Po pię­ciu może mi­nu­tach dro­gi z poza drzew le­śnych za­czę­ła się uka­zy­wać wol­na płasz­czy­zna.

– Na­resz­cie wy­cho­dzi­my z lasu! – rze­kła Do­bro­eh­na,

– I zo­ba­czy­my mia­sto – do­da­ła Hela – ale cóż nam z tego przyj­dzie?….Iak­że bę­dzie­my po­wra­ca­ły bez ma­da­me?…

Las się skoń­czył, wie­że ko­ścio­łów i da­chy do­mów try­bu­nal­skie­go gro­du za­ry­so­wa­ły się na ho­ry­zon­cie wy­raź­nie.

Nie­wiel­ka jed­nak z tego wszyst­kie­go była po­cie­cha.

Ma­tus wpraw­dzie do­trzy­mał sło­wa i su­mien­nie na pół­złot­ka za­ro­bił. Wy­pro­wa­dził to­wa­rzy­stwo zbłą­ka­ne z lasu, po­ka­zał mu mia­sto i dro­gę, ale dro­ga to była nie taka ła­twa do prze­by­cia i nie ta, któ­rą się uj­rzeć spo­dzie­wa­no.

Pen­sy­onat wy­je­chał do la­sku szo­są, pro­wa­dzą­ca 2 mia­sta na pół­noc, a zbłą­ka­ne pan­ny znaj­do­wa­ły się na dro­ży­nie, pro­wa­dzą­cej do lasu z ce­giel­ni, któ­ra le­ża­ła da­le­ko za mia­stem, przy dro­dze bi­tej, idą­cej na wschód.

Żeby się do­stać do try­bu­nal­skie­go gro­du, trze­ba było dojść przedew­szyst­kiem na­po­tka­ną dro­ży­ną do owej ce­giel­ni, a po­tem wró­cić ową dro­gą wschod­nią, czy­li zre­zy­gno­wać się na prze­by­cie pie­szo pra­wie pól mili.

Dla chłop­ców by­ło­by to jesz­cze nic, ale pa­nien­ki!…

Nie­po­dob­na było na­wet my­śleć, żeby się na taką piel­grzym­kę zre­zy­gno­wa­ły.

Mło­de to­wa­rzy­stwo, roz­pa­trzyw­szy się w sy­tu­acyi, sta­nę­ło prze­ra­żo­ne i po­za­ła­my­wa­ło ręce.

Na­gle Hela wy­buch­nę­la swym srebr­nym śmiesz­kiem.

– Wie­cie pań­stwo, że to za­baw­ne f – za­wo­ła­ła,– ale nie­ma co me­dy­to­wać dłu­go, i głów tra­cić nic trze­ba… Wie­my już te­raz, w któ­rej stro­nie je­ste­śmy… Ma­tus zna las, to nas do­pro­wa­dzi do tam­tej dro­gi… wra­caj­my!…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: