Najdroższej Dianie - ebook
Najdroższej Dianie - ebook
Bł. Jordan z Saksonii był bezpośrednim następcą św. Dominika w kierowaniu zakonem. Adresatką jego listów była bł. Diana Andalò (1201-1236). Jordan poznał Dianę w 1222, będąc już prowincjałem Lombardii. W sierpniu 1223 Diana przyjęła z jego rąk habit dominikański i zamieszkała w klasztorze w Bolonii. Jordan napisał do Diany blisko 50 listów w latach 1222–1236. Łączyło ich wiele: dominikański habit, gorący temperament, silna wola, lecz przede wszystkim głęboka przyjaźń, której pasjonującą pamiątką jest niniejszy zbiór listów. Zbiór ten stawia autora w rzędzie mistrzów duchowości chrześcijańskiej.
Brat Jordan, sługa nieużyteczny Zakonu Kaznodziejów, śle pozdrowienie wieczne swojej umiłowanej córce Dianie, służebnicy klasztoru Świętej Agnieszki. Umacniaj się w Panu Jezusie Chrystusie i niech mieszka On zawsze w Twoim sercu. Albowiem serce, w którym brakuje Chrystusa, jest jak łupinka pozbawiona ziarna i każda pokusa, jak wiatr, może je porwać ze sobą. Łupina zawierająca ziarno, jeżeli nawet uderza w nią podmuch, pozostaje nieporuszona. To właśnie ciężar ziarna sprawia, ze wiatr nie może odrzucić jej zbyt daleko. Tak samo serce, gdzie mieszka Chrystus, niechaj tak się z nim zjednoczy, aby nie porwał go poryw pokusy. Mów zatem, a za ustami niech powtarza serce: Inni ufają, komu tylko zechcą, mnie zaś dobrze jest przebywać blisko Boga.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7906-107-5 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
------------------------------------------------------------------------
Mija dwadzieścia lat, od kiedy ukończyłem pracę nad tłumaczeniem listów i apoftegmatów bł. Jordana z Saksonii, których wydanie drukiem – dziś zupełnie wyczerpane – ukazało się w 1998 roku. Z wielką radością przyjąłem więc decyzję Wydawnictwa W drodze o wznowieniu książki. Przy tej okazji, jak to zwykle bywa, poproszono mnie o rewizję tekstu i wprowadzenie odpowiednich korekt bądź uzupełnień. Długo przeglądałem tłumaczenie, lecz za każdym razem, kiedy próbowałem je zmieniać, okazywało się, że pierwotna wersja jest jednak najlepsza. Uznałem zatem, że najkorzystniej będzie pozostawić tekst w takiej formie, w jakiej ukazał się przed dwoma dekadami, wprowadzając jedynie kilka koniecznych poprawek oraz uzupełnień bibliograficznych w przypisach.
Pierwsze polskie wydanie Listów nie wzbudziło wielkiego zainteresowania ani historyków, ani teologów, ani kaznodziejów. Nie sięgnęli po nie również – jak naiwnie liczyłem – scenarzyści filmowi czy teatralni. Wielka szkoda, bo korespondencja Jordana to kopalnia wiedzy o kulturze duchowej średniowiecza, a historia przyjaźni generała zakonu z bolońską mniszką jest fascynująca. Na szczęście rzecz docenili czytelnicy: ciągle docierały do mnie głosy osób urzeczonych postaciami tych dwojga dominikańskich błogosławionych, a ostatnio coraz częściej pytano, czy książkę można jeszcze gdzieś nabyć. Także rekolekcje „z Jordanem i Dianą”, jakie wygłosiłem w kościele Dominikanów na warszawskim Służewie przy okazji obchodów osiemsetlecia Zakonu Kaznodziejskiego, cieszyły się sporym zainteresowaniem – do niedawna dostępne w internetowej sieci, zostały tu dołączone w formie płyty.
Mój młodzieńczy zachwyt nad postacią i duchowym nauczaniem Jordana z Saksonii nie mija. Przeciwnie, jestem coraz bardziej przekonany, że piętno, jakie jego osobowość wycisnęła na pierwszym pokoleniu braci, jest tak silne, iż bez przesady można go nazywać współzałożycielem zakonu. Święty Dominik oraz jego najbliżsi współpracownicy: Reginald z Orleanu i właśnie Jordan z Saksonii zaszczepili dominikańskiej wspólnocie cechy, które nadal czynią ją żywotną i atrakcyjną: oddanie Chrystusowi i Kościołowi, kaznodziejski zapał, braterską solidarność, niezależność, a nadto poczucie humoru nierzadko zabarwionego ironią.
Błogosławiony Jordan – brat kaznodzieja, duchowy przewodnik, przyjaciel, ukochany – umiał pocieszać i wspierać zarówno swoich starych przyjaciół, jak i przygodnych słuchaczy. Oby stało się to udziałem każdego czytelnika tej książki.
Radonie, wrzesień 2016 rokuOD TŁUMACZA
------------------------------------------------------------------------
Mówienie, że tak zwane wieki średnie nie były okresem ciemnoty, zabobonu, lęku i śmierci, wydaje się dzisiaj przysłowiowym wyważaniem otwartych drzwi. A jednak wciąż jest wielu ludzi, których ogarnia zdumienie na widok barwnych miniatur w średniowiecznych rękopisach, którzy z podziwem kontemplują surowe piękno romańskich bazylik, z niedowierzaniem kiwają głowami nad niekończącym się sznurem opasłych tomów dzieł średniowiecznych filozofów i teologów czy też z niekłamanym zaskoczeniem odkrywają humor i muzykę tamtej epoki. Zbyt długo nasze spojrzenie na średniowiecze było kształtowane przez nieprzychylne opinie renesansu i oświecenia, a dla wielu intelektualistów biblią w tej dziedzinie, przez długi czas, był bestseller Huizingi1. Niestety, zapominając o tym, że autor koncentruje się przede wszystkim na zjawiskach kryzysu i dekadencji, rozciągnięto jego jesienny pejzaż na całe średniowiecze.
A przecież, jak każda inna, również i ta epoka miała swoje przedwiośnie, zapoczątkowane w klasztornych skryptoriach Benedykta i Kasjodora, gdzie mnisi, z pewnością nie do końca świadomi swej roli, ratowali kulturę śródziemnomorską, przepisując skrzętnie starożytnych autorów, szczęśliwie nie pytając ich o pogański czy chrześcijański rodowód. Wraz z rozwojem systemu feudalnego i monastycyzmu średniowiecze wkroczyło w bujną wiosnę XII wieku, który po latach barbarzyńskich wojen posadził mieszkańców Europy do szkolnej ławy i ponownie rozciągnął zainteresowania człowieka na całą rzeczywistość: począwszy od minerałów, przez chóry anielskie, a na samym Stwórcy skończywszy.
Raz rozbudzone pragnienie poznania i studiów rozsadziło w wieku XIII przyciasną granicę klasztornej klauzury, dając początek kulturze uniwersyteckiej i wprowadzając na scenę historii niesfornych i dociekliwych klerków – przodków dzisiejszej inteligencji. Wiek ten zaowocował również ważnymi zjawiskami w łonie chrześcijaństwa: coraz mocniej stawiano postulat reformy Kościoła, spór o rząd dusz między papieżem a cesarzem przybierał na sile, teologia walczyła o status prawdziwej nauki, nowe zakony, zwane żebrzącymi, umacniały nadwątloną pozycję religii chrześcijańskiej i przyczyniały się do reewangelizacji średniowiecznego świata. Uniwersytecka dysputa, wyprawy krzyżowe, architektura, która wzniosła sklepienia katedr na zawrotne wyżyny – wszystko to krzyczy wprost o niespożytej energii XIII wieku, o jego pasji oraz nieco naiwnym w naszych oczach przekonaniu, że oto zbliżamy się już do pełni ludzkiego poznania, do granic ludzkich możliwości.
W tym miejscu załamuje się moja sezonowa metafora, bo czy można mówić o jesieni średniowiecza? Nie jestem przekonany. Choć, spoglądając na wiek XIV, niektórzy odnieśli wrażenie, że coś się wtedy bezpowrotnie skończyło, a zaczęło coś zupełnie odmiennego, to dziś wiadomo jednak, iż między tymi epokami więcej jest wątków wspólnych niż znaczących różnic. Ta – związana z odnową tomizmu – swego rodzaju idealizacja XIII stulecia, dokonana piórem dziewiętnastowiecznych historyków, spowodowała, iż długi czas nie chciano lub nie umiano dostrzec w wieku XIV nic oprócz wojny stuletniej, dżumy, kryzysu scholastyki i wzrostu znaczenia inkwizycji. Szczęśliwie coraz częściej oddaje się sprawiedliwość tej epoce, odkrywając, że był to o wiele bardziej czas stopniowych przemian niż okres nagłego upadku czy katastrofy.
Wbrew powszechnemu przekonaniu o jego zamiłowaniu do pokornej anonimowości, średniowiecze kreowało i czciło indywidualności. Sprzyjał temu w tej samej mierze rozpowszechniony kult świętych i etos rycerstwa, co pęd do wiedzy. Ascetyczni mistycy, bohaterscy obrońcy uciśnionych oraz słynni mistrzowie nauk dzielili między sobą miejsca w panteonie średniowiecznego społeczeństwa. Bernard z Clairvaux, Hildegarda z Bingen, Ludwik IX – święty król Francji, Jadwiga z Trzebnicy, Anzelm, Tomasz z Akwinu… Imiona i historie można by mnożyć w nieskończoność. Wśród nich niepoślednie miejsce zajmuje dwoje dominikańskich błogosławionych, dziś pozostających nieco w cieniu ich wielkich współczesnych – Jordan z Saksonii, bezpośredni następca św. Dominika w kierowaniu zakonem oraz Diana Andalò2, założycielka klasztoru mniszek dominikańskich w Bolonii. Łączyło ich wiele: dominikański habit, gorący temperament, silna wola, lecz przede wszystkim głęboka przyjaźń, której pasjonującą pamiątką jest zbiór prezentowanych w tym tomiku listów. Dzieje tych dwojga mogłyby się stać kanwą niejednej barwnej opowieści. Pójdźmy zatem śladem ich dróg, które raz skrzyżowawszy swój bieg, nigdy już nie miały się rozejść.
Jordan
Nie wiemy dokładnie, kiedy się urodził3. Jak wielu bohaterów średniowiecza, wkroczył na scenę dziejów nieobciążony bagażem dzieciństwa, które my – współcześni badacze ludzkich życiorysów – tak lubimy oglądać pod lupą, usiłując za wszelką cenę odnaleźć tam zalążki przyszłego geniuszu lub zbrodni. Wszystko, co wiemy o pochodzeniu Jordana, ogranicza się do kilku szczegółów: był Niemcem, pochodził z drobnej szlachty saskiej, na świat przyszedł najprawdopodobniej w końcu XII wieku. Jednak właściwym początkiem jego historii jest spotkanie z Dominikiem Guzmanem w roku 1219.
Jordan od kilku już lat studiował na uniwersytecie w Paryżu, zdobył tam nawet tytuł magistra sztuk wyzwolonych oraz bakalaureat teologii4, gdy zafascynowany kazaniami hiszpańskiego kaznodziei, otworzył przed nim serce, wyspowiadał się i za jego radą postanowił przyjąć diakonat. W jakiś czas potem poznał innego przedstawiciela pierwszego pokolenia dominikanów – Reginalda z Orleanu. Pod jego wyraźnym wpływem przyjął habit zakonny w dniu 12 lutego 1220 roku. Wszystkie szczegóły przekazał nam sam Jordan w napisanej z pasją opowieści o początkach zakonu5. Wraz z nim (po długich namowach i prośbach!) wstąpił do zakonu także jego najserdeczniejszy przyjaciel, Henryk. Szczegół to ważny, nie tylko dlatego, że ich przyjaźń stała się nieomal typem braterskiej wspólnoty dominikanów. Ów epizod świadczy przede wszystkim o takim zaangażowaniu w życie zakonne, które nie znosi połowiczności: raz przekroczywszy próg, Jordan nie chciał zostawić „na zewnątrz” nic i nikogo z tych, których kochał. Formująca się wspólnota żebrzących kaznodziejów była dla niego nie tyle instytucją, co duchową rodziną. Dlatego też, od samego początku aż do końca zakonnego życia, Jordan z niesłabnącym zapałem pomnażał jej liczbę, swoimi kazaniami budząc entuzjazm wśród młodzieży uniwersyteckiej, a przestrach w gronie profesorów – odbierał im przecież często najzdolniejszych studentów6.
W dwa miesiące po wstąpieniu do zakonu, na Wielkanoc 1220 roku, Jordan udał się do Bolonii na kapitułę generalną, która pod przewodnictwem św. Dominika zredagowała tekst pierwszych dominikańskich konstytucji. W następnym roku kapituła generalna ustanowiła go prowincjałem nowej prowincji Lombardii. I znowu, nieomal dokładnie po upływie roku, to jest 22 maja 1222, głosami braci zgromadzonych na kapitule w Paryżu, został wybrany mistrzem generalnym Zakonu Braci Kaznodziejów.
Jego aktywność na tym stanowisku jest naprawdę imponująca. Każdego roku przewodził kapitułom generalnym: w latach nieparzystych w Bolonii, w parzystych zaś w Paryżu. Tylko dwa razy, w latach 1234 i 1235, opuścił obrady z powodu ciężkiej choroby. Odwiedzał często konwenty niemieckie, przebywał z długą wizytą w Oksfordzie, wzdłuż i wszerz przemierzał Francję i Italię, wszędzie głosząc serie kazań i przyjmując do nowicjatu dziesiątki nowych kandydatów. Zawsze pełen wigoru, stał się organizatorem dalekosiężnej działalności misyjnej dominikanów w Maroku, Ziemi Świętej, Bagdadzie. Spełnił także marzenie św. Dominika, posyłając braci na południowo-wschodnie krańce Europy – do legendarnych Kumanów. Nie wymawiał się również od udziału w życiu politycznym swojej epoki. Ojciec Mortier pisze w swojej Historii mistrzów generalnych: „Za Jordana z Saksonii kaznodziejstwo dominikańskie, oprócz zwykłej posługi apostolskiej, ma wyłącznie jeden cel: jest całkowicie za jednym człowiekiem lub przeciw niemu. Tym człowiekiem jest cesarz Fryderyk II. Kazania braci są dokładnym odbiciem aktualnych stosunków między cesarstwem a papiestwem”7. Nawet jeżeli opinia ta jest nieco przesadzona, to jednak publikowane poniżej listy i apoftegmaty ukazują wyraźnie, że problemy polityki nie były Jordanowi bynajmniej obojętne.
Dowcipny i towarzyski, potrafił jednak, kiedy było trzeba, okazać nieugiętą stanowczość. Legenda dominikańska przekazuje opinię, jaką miał o nim wydać właśnie Fryderyk II. Otóż po długiej rozmowie z mistrzem dominikanów, która z pewnością nie przypominała przyjacielskiej pogawędki – chodziło bowiem o ciągłe zatargi Fryderyka z papieżem – cesarz powiedział ponoć: „Miałem wrażenie, że rozmawiam z Janem Chrzcicielem”8.
Śmierć zastała Jordana w trakcie apostolskiej podróży. Wracając z wizytacji konwentów w Ziemi Świętej, zginął podczas burzy morskiej 12 lutego 1237 roku – dokładnie w siedemnastą rocznicę przyjęcia zakonnego stroju. Jego ciało, wyrzucone na brzeg, zostało pochowane w klasztorze dominikanów, w Saint-Jean d’Acre9.
Historia nie zawsze sprawiedliwie rozdziela swe laury, a błogosławiony Jordan zdecydowanie nie należy do grona jej faworytów. Ten radosny i zapalczywy dominikanin wciąż pozostaje w cieniu: niedoceniony i zapomniany tak samo przez swoich współbraci, jak przez badaczy dziejów. A przecież jego rola w początkach istnienia Zakonu Kaznodziejów da się łatwo porównać z tą, którą odgrywał sam św. Dominik. Byłoby z pewnością przesadą nadawać mu przydomek współzałożyciela zakonu, jednak z pewnością był jednym z głównych jego twórców. To on w krótkim czasie pomnożył kilkakrotnie liczbę zakonników, nadał dominikanom rozmach i zadbał o takie kwalifikacje braci, że niemal natychmiast stali się oni podporą intelektualną Kościoła. Tymczasem jego pisma, w tym również zupełnie wyjątkowy zbiór listów, który stawia go w rzędzie mistrzów chrześcijańskiej duchowości, tak samo jak jego pamięć, przysypuje bezszelestnie biblioteczny kurz. Nawet dzieje jego miłości do Diany Andalò, które w niczym nie ustępują romantyzmowi związku św. Franciszka z Asyżu i św. Klary, nigdy nie wzbudziły dostatecznego zainteresowania ze strony artystów czy pisarzy. Pomimo to, a może raczej właśnie dlatego, sądzę, iż warto zadośćuczynić tej jaskrawej niesprawiedliwości.
Diana
Urodzona w rodzinie wzbogaconych urzędników na służbie Bolonii, Diana od dzieciństwa uczestniczyła w życiu społecznym i politycznym swojego miasta10. Jej ojciec, pretore della montagna, sprawował policyjny nadzór nad terenami wokół rodzinnego miasta. Jej starszy brat – Brancaleo – był podestą11 w Genui, młodszy – Lodrengo – przewodniczył w Bolonii ugrupowaniu politycznemu pod nazwą „Frati Gaudenti” (Radośni Bracia). Wszyscy oni byli oczywiście zagorzałymi gwelfami12.
Tak samo jak dla Jordana, wydarzeniem, które zadecydowało o jej życiu, było spotkanie z Reginaldem z Orleanu. I w jej wypadku u początku zakonnego życia leży gorący entuzjazm – ten wywołany kazaniami, które Reginald głosił w Bolonii w 1218 roku, posłany tam, aby umocnić dopiero co powstałą wspólnotę braci. To od niego kilkunastoletnia dziewczynka usłyszała po raz pierwszy o mniszkach z Prouille i tych ze Świętego Sykstusa w Rzymie, które swoimi modlitwami i pokutą wspomagają apostolski wysiłek braci kaznodziejów. Gwałtowny temperament nie pozwalał jej długo zwlekać. Podczas wizyty św. Dominika w Bolonii w 1219 roku Diana złożyła na jego ręce śluby zakonne i podjęła starania o nową fundację. Tu jednak spotkała się zarówno ze stanowczym sprzeciwem rodziny, jak i z niechęcią ze strony miejscowego biskupa. Opór za opór… Dalsze losy córki Andalów przypominają sensacyjną powieść.
Bacznie strzeżona i obserwowana, Diana wykorzystała pretekst konnej przejażdżki, aby uciec z domu i schronić się w pobliskim klasztorze kanoniczek św. Augustyna w Ronzano. Był 22 lipca 1222 roku, święto Marii Magdaleny. Rozsierdzony ojciec nie kazał długo na siebie czekać. Na czele zbrojnej pogoni stanął pod klasztorem, żądając wydania Diany. Dwa charaktery ze stali – ojciec i córka – starły się w pojedynku. O tym, że nie był on wyłącznie duchowy, niech świadczy jej złamane żebro – dopiero ciężko kontuzjowana niedoszła mniszka pozwoliła się zabrać z powrotem.
Znów trzeba było czekać, jednak czas pracował na jej korzyść. Diana uzyskała pełnoletniość i umiejętnie manipulując swoją częścią majątku, zdobyła aprobatę rodziny. Na Wzgórzu Świętej Agnieszki, między Bramą San Mamolo a Bramą Saragosską, rozpoczęto przebudowę niewielkiego domu. Zanim jednak zamknie się w nim na zawsze, znów spędza kilka miesięcy w drogim Ronzano. Tym razem nikt jej nie ściga.
W tym czasie młoda aspirantka do mniszego życia poznaje nowego prowincjała Lombardii, Jordana z Saksonii. Diana ma lat dziewiętnaście, Jordan – ponad trzydzieści. Nic nie wiemy o ich pierwszym spotkaniu, możemy się tylko domyślać, że wspólne doświadczenie, łącząca ich miłość do św. Dominika i podobne charaktery zbliżyły ich do siebie od razu. Od tej chwili stali się nierozdzielną parą. Ojciec i córka, brat i siostra, ukochany i ukochana, każde z tych określeń mówi coś o ich związku, lecz żadne nie wyraża go w pełni. Oni sami będą odkrywać jego głębię do końca swych dni.
Wreszcie, w sierpniu 1223 roku, Diana wraz z czterema siostrami przyjęła z rąk mistrza Jordana dominikański habit i rozpoczęła regularne życie w klauzurze. Wiadomo było, że młode nowicjuszki muszą otrzymać pomoc doświadczonych mniszek. Jordan starał się od początku, aby siostry z któregoś z już istniejących klasztorów zgodziły się zamieszkać w domu Świętej Agnieszki. Po licznych zabiegach jego życzeniu stało się zadość: kilka dominikanek z Rzymu przybyło do Bolonii, a jedna z nich – Cecylia Cesarini – została przeoryszą. Życie zakonnic nie było łatwe i to nie tylko ze względu na ubóstwo, w jakim przyszło im żyć. Początkowo szczególnie dawał im się we znaki brak duchowego i ascetycznego doświadczenia. Nie licząc się ze swymi siłami, siostry podejmowały surowe umartwienia, pościły, modliły się nocami. Taka przesada owocowała zaraz okresem zmęczenia i jałowości. Niejeden raz Jordan będzie musiał przypomnieć gorliwym mniszkom o cnocie umiarkowania i roztropności.
Do problemów wewnętrznych dołączyły wkrótce trudności ze strony samych dominikanów. Bracia kaznodzieje, zaangażowani w pracę apostolską i studia, niechętnym okiem patrzyli na otwarcie nowego klasztoru, który będzie wymagał ich duchowej i materialnej opieki. To prawda – istniały klasztory w Rzymie i Prouille, ale te chroniła pamięć ich świętego założyciela – Dominika. Fundacja domu w Bolonii, postanowiona już po jego śmierci, wydawała się więc niektórym sprzeczna z duchem dominikańskich konstytucji. W tym konflikcie Jordan bez wahania stanął po stronie sióstr. Wykazując duży zmysł dyplomacji, a gdy było trzeba, rzucając na szalę cały swój autorytet, chronił bolońskie mniszki przed likwidacyjnymi zakusami. Tym samym, właśnie w imię wierności charyzmatowi założyciela, utwierdził on na zawsze zasadę jedności i różnorodności dominikańskiej rodziny.
Obowiązki nie pozwalały mu jednak spędzać dostatecznej ilości czasu u boku ukochanej przyjaciółki i jej towarzyszek. Swoją tęsknotę i wierność przelewał więc na papier, wysyłając do niej listy zewsząd, dokądkolwiek się udał. Tę wyjątkową korespondencję przerwała dopiero śmierć. Diana umarła w Bolonii w czerwcu lub lipcu 1236 roku. Miała niewiele ponad trzydzieści lat. Nigdy nie poznamy odpowiedzi na pytanie, czy przebywający w dalekiej podróży mistrz Jordan zdążył się o tym dowiedzieć.
Listy
Zbiór korespondencji bł. Jordana zachował się do naszych czasów dzięki pieczołowitości mniszek z Bolonii13. Wielokrotnie przepisywane i czytane w domu Świętej Agnieszki, stanowiły one dla zgromadzonych tam kobiet zarówno pamiątkę po wiernym i oddanym fundatorze, jak również źródło duchowych pouczeń. Bo też lektura to niezwykła!
1. Przede wszystkim uwagę zwraca niezwykła różnorodność listów: są wśród nich zarówno prawdziwe miniaturowe traktaty na temat życia zakonnego, modlitwy kontemplacyjnej, ubóstwa czy umiarkowania, jak i małe bileciki, zawiadamiające w kilku słowach o stanie zdrowia nadawcy lub o jego zamierzeniach na najbliższą przyszłość. Odnosi się wrażenie, że dla Jordana każda okazja jest dobra, by za pośrednictwem listu odwiedzić drogą przyjaciółkę, udzielić jej kilku rad, pocieszyć w strapieniu. Ta rozmaitość, jak również zgodność z biografią autora i adresatki, są także argumentem za autentycznością listów – nieomal na pierwszy rzut oka widać, iż nie mamy tu do czynienia z gatunkiem literackim, lecz z autentyczną i bardzo osobistą korespondencją. Nadaje to owemu zbiorowi wagę dokumentu i urok intymności.
Mimo jej „zwyczajnego” charakteru, można bez wahania włączyć tę korespondencję do zbioru dzieł o charakterze ascetyczno-mistycznym. Wskazuje na to już sama ich tematyka: duchowe zjednoczenie z Bogiem, próby ujęcia w słowa doświadczenia działania Jego miłości i mocy w duszy człowieka czy wreszcie praktyczne wskazówki, dotyczące rozwoju życia wewnętrznego. Również analiza formy literackiej listów wskazuje, że wiele z nich przekracza ramy zwyczajnej korespondencji, kierując się w stronę mistyki. Autor, chociaż jest filozofem i teologiem, rzadko sięga po argumenty czysto racjonalne czy sylogizm. Częściej odwołuje się do obrazów biblijnych – szczególnie do tych najbliższych mistyce chrześcijańskiej – to jest do Wcielenia14 i Ukrzyżowania15, gdyż to one najbardziej manifestują prawdę o zjednoczeniu Boga z ludzką naturą i stają się w ten sposób uprzywilejowanym miejscem spotkania transcendencji z doczesnością. Jordan radzi więc Dianie, aby w tych tajemnicach wiary szukała bliskości z Jezusem.
2. Oryginalny jest pogląd Jordana na istotę powołania zakonnego. Mniszka nie zamyka się za kratami klauzury ani ze względu na swoje grzechy, ani po to, by oddać się surowej pokucie za grzechy świata. Nie czyni również z modlitwy i dyscypliny zakonnej celu samego w sobie. Jedyną racją jej bytu jest miłość do Jezusa Chrystusa, nic więcej. Wszystko zostaje podporządkowane temu uczuciu i zorientowane w kierunku osoby Oblubieńca. Uczuciowy wymiar modlitwy i ascezy, proponowany przez Jordana, stawia go w jednej linii z programem duchowym takich mistyków, jak Bernard z Clairvaux. Zachęta do odnowienia lub pogłębienia miłosnego związku ze Zbawicielem powraca jak refren prawie w każdym z listów. Co prawda, mniszki dominikańskie uczestniczą w kaznodziejskiej misji całego zakonu16 i Jordan nigdy o tym nie zapomina. Jednak nawet dzieląc się strapieniami lub radościami apostoła, czyni to głównie po to, aby pobudzić jeszcze bardziej miłość sióstr do ich Wybranego17. Bardzo ciekawe jest również zagadnienie terminologii Jordana. Nie waha się on bowiem używać wyrażeń pełnych zmysłowości i namiętności. Człowiek jest jednością, a więc pojęcia zaczerpnięte z dziedziny ludzkiej miłości: pocałunki, objęcia, rozkosz, upojenie, z zachowaniem właściwych proporcji, mogą się także odnosić do duchowej relacji z Chrystusem18.
Słowem, które często powraca na kartach jego listów, jest pragnienie. Ono pobudza do większej miłości, a także do cierpliwego trwania wobec przeciwności19. Paradoksalnie, pragnienie może stać się również drogą ukojenia, wtedy mianowicie, kiedy w czasie duchowej suszy lub opuszczenia staje się jedyną pewną nicią, łączącą nas z Bogiem20. To pragnienie jest skierowane ku niebieskiemu Jeruzalem, ku „ojczyźnie”, jak – zgodnie ze średniowiecznym zwyczajem – Jordan nazywa niebo. Tęsknota za ostatecznym odejściem z ziemi wygnania to nie wyraz jakiejś pogardy dla doczesnego świata, gdyż zarówno listy, jak i apoftegmaty, ukazują nam Jordana jako człowieka ceniącego przyjaźń i radość życia. Jednak nigdy nie zapomina on o podstawowym celu stworzenia – powrocie do swego Stwórcy.
Ziemia wygnania jest także ziemią boleści i lęku. Jordan niejednokrotnie będzie mówił o nieuniknionym w tym życiu cierpieniu oraz o nadziei wiecznej radości. To pełne melancholii spojrzenie na ludzką egzystencję prowokuje u Jordana swoisty doloryzm, czyli upodobanie w cierpieniu. Będąc jak najdalszym od wszelkiej przesady w tym względzie, Jordan lubi jednak pocieszać swoją przyjaciółkę, mówiąc: „Skoro tylko nadejdzie dzień, który przemieni smutek w radość, to miarą pociechy dla naszych odnowionych dusz będzie właśnie ogrom obecnego cierpienia” (List 26 ). Chyba właśnie ów cień melancholii, który często spowija listy Jordana, sprawia, że najczęściej powracającym słowem w jego korespondencji jest consolatio – pociecha. To właśnie jej życzy najczęściej, rozpoczynając swe listy.
Mówi o niej tak często i przejmująco, że czasem czytelnik stawia sobie pytanie, czy autor danego listu jest na pewno tym samym, który kilka stron dalej tryska radością z powodu kaznodziejskich sukcesów. Wszystko jednak: sukcesy, porażki, trudy i radości, ma swój nieuchronny i wyczekiwany koniec – radosną ucztę niebian21.
3. Wśród tych, z którymi Jordan pragnąłby spędzić wieczność u boku Chrystusa, Diana zajmuje miejsce wyjątkowe. „Nasza rozłąka nie będzie trwać wiecznie. Szybko się skończy i już wkrótce będziemy się widzieć nieustannie w obliczu Bożego Syna, Jezusa Chrystusa” (List 21 ) – ten i inne fragmenty każą postawić pytanie o charakter uczucia, jakim Jordan i Diana darzyli się wzajemnie, gdyż to, że się kochali, nie ulega wątpliwości.
Nie wolno nam zapomnieć, że Jordan i Diana żyją w epoce, której prawdziwą pasją stała się miłość. Szczególnie ta dworska, gdzie namiętność i mistyka, zachwyt nad ludzkim ciałem i pragnienie czystości, tworzą splot wątków, często niezrozumiały dla dzisiejszego człowieka. Do legendarnych par w rodzaju Tristana i Izoldy dołączyli wkrótce realni bohaterowie miłosnych epopei, w tym również zakonnicy, jak św. Franciszek i jego towarzyszka, Klara. Nasi bohaterowie także znaleźli miejsce w tym niecodziennym orszaku.
Znamienne jest, że nadając im tytuł błogosławionych, Kościół uznał i przyjął za swoją miłość, która łączyła tych dwoje. Ich wzajemne uczucie, które początek i koniec znajdowało w płomiennej miłości do Chrystusa, zapisało jedną z najpiękniejszych kart w średniowiecznej hagiografii. Miłość ta, będąc w pełni ludzka, musiała dotknąć także to, co cielesne i podatne na zranienia. Z wielu fragmentów listów domyślamy się, że Diana bywała niezadowolona z nieustannych rozstań z ukochanym kierownikiem duchowym i robiła mu nieraz płaczliwe sceny22. On natomiast stanowczo musi jej czasem przypomnieć, że jej wybrankiem i ukochanym jest Chrystus, a nie mistrz generalny dominikanów23. Zresztą te przypomnienia odnoszą się również do niego samego, kiedy ogarnia go pokusa zajęcia pierwszego miejsca w życiu Diany24. Najczęściej jednak Jordan przemawia do niej łagodnie i tkliwie. Wszystko, co jej dotyczy, choćby chodziło o drobiazg, ma dla niego największe znaczenie. Potrafi na przykład w zaskakujący sposób połączyć w jednym i tym samym liście sprawę kanonizacji św. Dominika z wieścią o zwichniętej nodze swojej przyjaciółki, stawiając w pewien sposób znak równości między tymi dwoma, tak nieporównywalnymi, zdawałoby się, wydarzeniami25.
Przechodząc burzliwe koleje i doznając cierpień wszystkich kochanków świata, Jordan i Diana nie pójdą nigdy tragicznym śladem Piotra Abelarda i jego zakochanej uczennicy. Obie pary pozostawiły po sobie listy. Różni je jednak nie tylko czas napisania czy kontekst historyczny, lecz przede wszystkim sytuacja osobista obojga bohaterów. Historia Abelarda i Heloizy to historia miłości gwałtownej, dramatycznej, głęboko ludzkiej, ale nigdy nieprzemienionej, nieznającej łaski żadnego kojącego powiewu, a lektura ich korespondencji26 pozwala czasem wątpić, czy kiedykolwiek naprawdę się zrozumieli. Wstrząsający jest rozdźwięk pomiędzy zrównoważonym tonem Abelarda i odpowiedziami Heloizy, miotającej się pomiędzy miłością i pogardą, wiarą i zwątpieniem.
To prawda, iż nie dysponujemy listami Diany do Jordana, które musiały zaginąć wraz z jego archiwum w czasie tragicznej burzy na Morzu Śródziemnym. Jednak analiza tej części korespondencji, która dotarła do naszych czasów, pozwala przypuszczać, że ich historia wyglądała inaczej. To dzieje gorącego uczucia, które znajdowało swe ukojenie w mistyce i umiało przemieniać namiętność w płomienną modlitwę mniszki lub apostolski zapał dominikańskiego kaznodziei. Miłość Jordana i Diany, której nigdy nie wahali się sobie nawzajem wyznawać, była otwarta na Boga, na ludzi, na dzieło zbawienia dusz, jakiemu oboje poświęcili całe swe życie. Cechy te powodują, że zbliża się ona wyraźnie do ideału, opiewanego w rycerskich romansach – tam również wewnętrzne zmagania, przeciwności i rozłąka miały doprowadzić kochanków do duchowego zjednoczenia i ekstazy, w porównaniu z którą erotyka, chociaż dość istotna, stawała się tylko bladym odbiciem ideału.
Mówiąc o przyjaźni i miłości w listach Jordana z Saksonii, nie można zapomnieć o historii Henryka z Kolonii. Śmierć wiernego przyjaciela, który wstąpił do zakonu, by nie odłączyć się od Jordana, ukazała całą głębię ich duchowego związku27. Portret Henryka namalowany jest w listach łzami smutku i ogniem uczucia. Jest także wymownym świadectwem, że Jordan zrozumiał doskonale istotę miłości: rozdając ją hojnie swym bliskim, nie dzielił jej, lecz mnożył.
4. Listy Jordana zawierają wiele rad z dziedziny życia wewnętrznego. Są przez to dla nas prawdziwą kopalnią wiedzy o duchowości pierwszych dominikanów. Jej znamienną i główną cechą jest wyraźna niechęć do wszelkiej przesady28. Nadmierne umartwienia, zbyt częste posty, zbyt długie czuwanie w nocy – to wszystko może tylko zaszkodzić duchowemu rozwojowi29. Zamiast szukać doskonałości w wymyślnych praktykach pokutnych, Jordan radzi przyjąć raczej to, co niesie samo życie: ciężar wytrwania wśród duchowej oschłości czy zewnętrznych przeciwieństw oraz zachowywanie siostrzanej miłości i pokoju we wspólnocie30. Jordan zaleca również spokojne i systematyczne rozwijanie cnót, wśród których na pierwsze miejsce wysuwa się pokora. Cnoty nie są jednak celem samym w sobie, lecz mają, jak to zostało powiedziane wyżej, rozwijać i wzmacniać miłość do Jezusa Chrystusa31. Tylko w niej nie można przesadzić lub zejść na manowce.
Wydaje się, że podobne umiarkowanie proponowano nie tylko siostrom, ale także braciom kaznodziejom. Odnajdujemy bowiem w listach uwagi, dotyczące zarządzeń kapitulnych, mających na celu ukrócenie stosowania przesadnych praktyk pobożnych lub duszpasterskich „chwytów”32.
Model duchowości, jaki wyłania się z lektury korespondencji Jordana z Saksonii, bardzo przypomina ten, który sto lat później przyjęła cała Europa, a któremu historia nadała przydomek devotio moderna. Jeszcze jeden to dowód, iż ostre podziały w dziejach kultury, religii czy idei są wynikiem naszej tendencji do systematyzacji wiedzy. W rzeczywistości historia splata ze sobą różnorodne wątki, które pojawiając się i niknąc, łącząc się i dzieląc, wskazują na ciągłość ludzkiego doświadczenia. Zamiłowanie do umiarkowania, prostoty i pokory, nacisk na pobożność osobistą i uczuciową, nuta doloryzmu – oto cechy człowieka pobożnego w XIV wieku. Odnajdujemy je wszystkie w duchowym programie mistrza dominikanów. To, czego mu brak w porównaniu z późniejszymi „dewotami”, to jasno wyłożona i usystematyzowana metoda. Jordan nie pisze podręcznika, lecz raczej dzieli się osobistym doświadczeniem, przesyconym radosną spontanicznością początków.
5. Owe początki to także praca nad rozwojem zakonu. Entuzjazm Jordana zdaje się nie mieć granic. Jedne za drugimi przesuwają się w listach miasta, uczelnie, kościoły, w których mistrz głosi kazania i przyjmuje do zakonu nowo zwerbowanych kandydatów. Jednak nie zawsze jest to łatwe zadanie. „Spędziłem w Modenie aż dziesięć dni, a mimo iż – jak mi się zdaje – posiałem obficie, to jednak, z powodu moich grzechów, zebrałem niewiele” – napisał do Diany w 1231 roku33. O ile porażki kaznodziejskie Jordan przypisuje sobie, o tyle w sukcesach widzi wyraźny udział modlącej się za niego wspólnoty Świętej Agnieszki: „Modlitwy Twoje i Twoich sióstr muszą być bardzo miłe Bogu, skoro dał nam już trzydziestu nowicjuszy”34.
Uważny czytelnik z pewnością zauważy, że Jordan przywiązywał ogromną wagę do kandydatów do życia zakonnego. Przede wszystkim liczyły się studia35. Sam będąc absolwentem Uniwersytetu w Paryżu, następca św. Dominika doskonale rozumiał, jaką szansę daje Kościołowi patronat nad życiem intelektualnym chrześcijaństwa, w swoich podróżach nie omijał więc żadnego z ważnych ośrodków intelektualnych trzynastowiecznej Europy. Należy przypuszczać, że w ślad za św. Dominikiem także Jordan dostrzegł związek skuteczności kaznodziejstwa z wykształceniem: świadectwo apostolskiego życia musi zostać poparte solidną wiedzą, aby naprawdę mogło przekonać błądzących w wierze. Dlatego z dumą donosi Dianie i innym o każdym magistrze, bakałarzu lub profesorze, który przyjął dominikański habit36. Nierzadko zdarza mu się wyłowić jakiegoś dobrze zapowiadającego się kandydata i osobiście pokierować jego studiami37.
Inną cechą, niezwykle wartościową w ocenie mistrza dominikanów, było pochodzenie społeczne młodzieży, zgłaszającej się do zakonu. Nie jest to zresztą znakiem snobizmu z jego strony, choć być może drobnemu szlachcicowi imponowały nieco bogate beneficja lub doskonałe parantele młodych ludzi38. Ich status społeczny był przede wszystkim ogromnie ważny z punktu widzenia polityki zakonu – dawał mu pozycję w społeczeństwie, zapewniał przychylność ze strony możnych rodów, umożliwiał dotarcie do klas rządzących, a przez to osiągnięcie znacznych wpływów. Nie można też zapominać, że pieniądze oddawane przez bogatych nowicjuszy do wspólnej kasy znacznie wspomagały potrzeby wciąż rosnącej wspólnoty żebrzących kaznodziejów. Z czasem, kiedy zamożne rodziny braci poczęły mieszać się do wewnętrznych spraw zakonu lub wykorzystywać jego popularność, aby zapewnić swoim synom karierę kościelną, Jordan zrozumiał, że obecność szlachetnie urodzonych braci może stać się dla dominikanów bronią obosieczną39.
Apoftegmaty
Aby lepiej zapoznać polskiego czytelnika z postacią bł. Jordana z Saksonii, niniejszy tomik przedstawia w części trzeciej zbiór anegdot, spisanych przez Gerarda z Frachet (1205–1271) w jego znanej kompilacji, zatytułowanej Vitae fratrum. Dzieło powstało w latach 1259–1260 z inspiracji ówczesnego mistrza generalnego dominikanów, Humberta z Romans40. Młody zakon postanowił zebrać i zachować wspomnienia pierwszego pokolenia braci. Opowieści zebranych na kapitule braci Gerard skrzętnie zanotował, starając się pozostać jak najwierniejszym ustnemu oryginałowi. Na całość złożyło się kilka dużych cykli literackich: księga o początkach zakonu, żywot św. Dominika, żywot bł. Jordana oraz szereg krótkich powiastek, pochodzących z różnych prowincji i uszeregowanych wedle tematów. Apoftegmaty bł. Jordana stanowią ostatni, to jest XLII rozdział trzeciej części dzieła Gerarda41.
Kompilator Vitae fratrum określa je mianem odpowiedzi (responsi). Wydaje się jednak, że z powodzeniem można użyć w stosunku do nich miana „apoftegmaty”. Takie rozumienie narzuca już sam tytuł kompilacji, odwołujący się przecież do tradycji ojców pustyni42. Patrząc na egipskich mnichów, dominikanie uczyli się ascezy i podstaw życia wewnętrznego od swoich poprzedników.
Paralele między Odpowiedziami a Apoftegmatami Ojców są doskonale widoczne. Responsi stanowią jakby kompendium duchowej nauki mistrza Jordana oraz swoisty skrót jego życiorysu. Łatwo przyswajalne ze względu na gawędziarski charakter i często zabawną pointę, stały się cenną pomocą w przekazywaniu duchowej tradycji zakonu. Tak jak ich starożytny pierwowzór, apoftegmaty mistrza Jordana mają na celu ukazywać mądrość, przenikliwość, pokorę, a często i dobry humor duchowego ojca. Ponieważ powstały w środowisku doskonale znającym realia ówczesnego życia i były adresowane przede wszystkim do współbraci w zakonie, spisane więc zostały bez retuszów i hagiograficznych ozdób, ukazując w sposób najprawdziwszy z możliwych osobowość autora listów do Diany.
Lektura tych krótkich anegdot przypomina często oglądanie starego portretu, na którym nie tylko fizjonomia, ale także jakiś drobny rekwizyt lub – na pierwszy rzut oka przypadkowy – krajobraz w tle mogą nam wiele powiedzieć o samym modelu. Dlatego nie tylko same odpowiedzi, lecz także kontekst, w jakim Jordan udziela ich swoim rozmówcom, jest dla nas dzisiaj niezwykle ważny. Mistrz dominikanów przemawia krótko i zwięźle, często okraszając wypowiedź (przyznajmy – nieco ciężkawym, a czasem rubasznym) dowcipem. Lubi sięgać do przykładów z codziennego życia, a ponieważ nie jest mu obce ani życie księdza, ani mnicha, ani studenta – z łatwością dopasowuje je do danej sytuacji.
Jordan jest człowiekiem Pisma. Swobodnie porusza się w Biblii, a cytaty ze świętych ksiąg automatycznie wplatają się w jego wypowiedzi. Z cnót najbliższa mu jest pokora – tak bardzo kocha on umiarkowanie i stroni od skrajności. W jego naukach dominuje ton miłosierdzia i dużego zaufania do człowieka, lecz kiedy trzeba, potrafi być stanowczy lub ostry. Obracając się stale w środowisku uniwersyteckim, uniknął jednak zbytniej intelektualizacji życia wewnętrznego, a nawet traktuje młodych adeptów filozofii z kpiną i pobłażaniem. Nie zaprzecza jednak, że to właśnie oni, a nie teologowie, bardziej garną się do zakonu43. Tak samo jak w listach, znaleźć tu można zachętę do modlitwy prostej i uczuciowej44. Mistrz nie zaleca przesadnych umartwień, ale potrafi napiętnować każdy objaw rozprzężenia wśród braci. Mówiąc krótko, główny wysiłek adepta duchowej doskonałości powinien być skierowany na zachowanie wewnętrznej równowagi. Byłoby jednak błędem dopatrywać się w tej postawie jakiejś letniej małoduszności. Jordan nie zawsze potrafi zachować zimną krew – zwłaszcza gdy trzeba bronić sprawiedliwości społecznej lub kiedy w grę wchodzi zbawienie konkretnego człowieka. Gwałtowności jego odważnego wystąpienia przed cesarzem nie złagodził nawet dworny ton45. Z podobnym zapałem zareaguje w sprawie ponownego przyjęcia do zakonu jednego z byłych współbraci46.
Apoftegmaty sygnalizują także kilka sporów i polemik, istotnych dla tamtej epoki. Jednym z nich jest stosunek dominikanów do święceń biskupich. Dla Jordana nie jest to z pewnością godność, której dominikanin powinien pożądać. Dostrzega on bowiem z całą jaskrawością doczesny i polityczny wymiar władzy biskupiego urzędu. Posiadanie dóbr materialnych oraz związanie z jedyną diecezją, czasem obowiązek opowiedzenia się po stronie jakiegoś obozu politycznego – to wszystko nie sprzyja swobodnemu i odważnemu głoszeniu Ewangelii. Dlatego Jordan niechętnie widział braci, opuszczających regularne szeregi zakonu dla biskupstwa, a do złości doprowadzał go fakt, że w podobnych przypadkach nigdy się z nimi nie konsultowano i że cała sprawa działa się za jego plecami. Winą za to obarczał szczególnie wpływowe rodziny, które zdecydowanie bardziej wolały widzieć swych synów na katedrze niż na ambonie. Oczywiście papież, jako suweren zakonu, mógł dysponować braćmi wedle swego uznania47. Nie zmienia to jednak faktu, że Jordan raczej złym okiem patrzył na angażowanie braci w posługi inne niż studia lub kaznodziejstwo48.
Z problemem ubóstwa wiąże się kwestia stosunku Jordana, a wraz z nim całego pokolenia dominikanów do kleru diecezjalnego i innych zakonów. Niewątpliwie pierwsi bracia mieli świadomość, że zrywając z powszechnym systemem beneficjów, poświęcając się studiom, przedkładając życie wagabundy nad monastyczną stałość miejsca, w końcu zaś gwarantując sobie wolność w zachowywaniu reguły przez wprowadzenie instytucji dyspensy, dokonują czegoś niezwykłego. Takie przekonanie mogło prowadzić i prowadziło często do lekkiej zarozumiałości ze strony białych braci. Jak w wielu innych przypadkach, tak i tu, Jordan jest synem swojej epoki i swego zakonu. Ubogi kaznodzieja podkpiwa sobie z mnichów, zatroskanych o ich posiadłości, i potrafi zręcznie odparować uszczypliwą zaczepkę księdza49. Ten ostatni epizod tłumaczy nieco ową wyniosłość dominikanów. Traktowani przez kler jako rodzaj zbuntowanej i niesfornej młodzieży lub grupę nawiedzonych zapaleńców, bracia kaznodzieje bardzo często musieli bronić swych racji przed wyśmianiem lub niesprawiedliwymi oskarżeniami.
Pośród apoftegmatów odnaleźć można także wspomnienie o inkwizycji. Trudno jednak na tej podstawie ustalić, jaki był stosunek Jordana do tej instytucji, która uformowała się i została przekazana dominikanom właśnie za jego życia50. Jedna z anegdot”51 ukazuje go jako gorliwego obrońcę procedury inkwizycyjnej, to znaczy działania natychmiastowego, z wykorzystaniem nadzwyczajnych uprawnień; dopuszczał nawet, iż postępowanie inkwizytorów mogło omijać lub naruszać obowiązujące prawo. Z drugiej strony ojciec Mortier, we wspomnianym już wyżej dziele, ze zdziwieniem odnotowuje fakt, że w całym Bullarium Ordinis nie ma ani jednego dokumentu, skierowanego w tej sprawie do Jordana z Saksonii. Owszem, można znaleźć listy, skierowane do prowincjałów czy też wprost do poszczególnych braci, ale nigdy do mistrza zakonu52. Ten zastanawiający fakt francuski historyk tłumaczy łagodnością i dobrocią mistrza, które sprawiały, iż papież nie chciał się do niego zwracać w tego rodzaju sprawach. Jest to jednak interpretacja romantyczna i niemająca wiele wspólnego z kontekstem historycznym. Istotnie, Jordan broni we wspomnianej anegdocie nie tyle instytucji inkwizycji, co swoich braci, którzy w reformatorskim zapale nieco się zagalopowali.
Do „odpowiedzi”, zebranych przez Gerarda z Frachet, zostały dołączone te, które w swojej kolekcji przykładów kaznodziejskich zamieścił Stefan de Bourbon (1185–1261) – dominikański inkwizytor i kaznodzieja53. Czytelnik otrzymuje w ten sposób wyczerpujący zbiór anegdot o błogosławionym Jordanie. W odróżnieniu od apoftegmatów z Vitae fratrum, w opowieściach Stefana widać o wiele bardziej ślady jego własnej interwencji. Mimo jednak tych literacko-kaznodziejskich retuszy, dowcip i styl Jordana z Saksonii brzmi w nich bardzo wyraźnie.
Kilka uwag edytorskich
Przekład listów bł. Jordana z Saksonii ma w Polsce swoją krótką historię. Po raz pierwszy próbę tłumaczenia podjęły, w latach pięćdziesiątych, siostry dominikanki z krakowskiego klasztoru „Na Gródku”. Za podstawę posłużyło im wydanie francuskie listów, dokonane przez tercjarkę dominikańską – Marguerite Aron54. Niestety, praca siostry Diany – bo tak nazywała się autorka przekładu – pozostała na zawsze w maszynopisie i nigdy nie opuściła klasztornych murów.
W połowie lat osiemdziesiątych ja sam, zachęcony legendą bł. Jordana, sięgnąłem po łaciński tekst listów. Próby, które przedstawiłem moim braciom w zakonie, wzbudziły zainteresowanie. Później kilka listów ukazało się drukiem55. Przychylność czytelników skłoniła mnie do kontynuowania pracy. Jednak od samego początku, jak wielu tłumaczy, stanąłem przed pytaniem o wierność oryginałowi. Z jednej strony nie chciałem zbytnio się od niego oddalać, z drugiej zaś widziałem, że daje to efekt nieciekawy, martwy. Wersja, którą czytelnik znajdzie poniżej, stara się być jak najbliższa łacinie Jordana, nie stroni jednak od interpretacji tam, gdzie tłumaczenie dosłowne byłoby niezrozumiałe, brzydkie lub dalekie od ducha tekstu.
Pierwsze polskie wydanie korespondencji Jordana z Saksonii zostało, dla ułatwienia lektury, podzielone na dwie części. W pierwszej znalazły się listy pisane do bł. Diany Andalò i jej towarzyszek, w drugiej natomiast listy do innych osób. W obu częściach obowiązuje porządek chronologiczny, zaś teksty, których data nie została ustalona, umieszczono na końcu każdej z nich, w tym wypadku zachowując porządek przekazany przez rękopisy. Ponieważ ten ostatni nie zgadza się z porządkiem chronologicznym, dlatego czytelnik znajdzie w kwadratowym nawiasie numer, odsyłający go do wydania krytycznego listów56, na podstawie którego dokonane zostało poniższe tłumaczenie.
Listy Jordana z Saksonii utkane są wprost z cytatów biblijnych lub ich parafraz. Aby uniknąć przeciążenia tekstu aparatem technicznym, zasygnalizowałem tylko najważniejsze lub najbardziej ewidentne z nich, skrupulatnych badaczy odsyłając do edycji ojca Walza. Z jednym wprawdzie ostrzeżeniem. Otóż kilkakrotnie zdarzało mi się korygować błędy w odnośnikach do Pisma Świętego – zalecam więc ostrożność.
Także przypisy historyczne zostały ograniczone do niezbędnego minimum. Tam, gdzie nie zaznaczono, iż pochodzą od tłumacza, Czytelnik zawdzięcza je pracy ojca Walza.
Trzecia część niniejszego tomiku to apoftegmaty Jordana z Saksonii. Tak jak w dwóch pierwszych częściach, również i tam Czytelnik znajdzie w przypisach konieczne wyjaśnienia i odnośniki do wydań krytycznych.
Na początku wstępu wspomniałem o ludziach, dla których średniowiecze wciąż pozostaje symbolem zacofania. Lecz istnieje także odwrotna możliwość – oto New Age proponuje nam dzisiaj powrót do kultury tamtej epoki. Czyni to jednak w jakimś dziwnym, magiczno-romantycznym sosie, co sprawia, iż znów rozmijamy się ze zrozumieniem wieków średnich. Jedynym na to lekarstwem jest powrót do źródeł, do tekstów. Niech spotkanie z błogosławionymi Jordanem i Dianą pomoże czytelnikowi w odnalezieniu prawdy o tamtych czasach i ludziach. Prawdy, która nie potrzebuje upiększeń i dodatków, aby być piękną.
Paweł Krupa OP
Paryż, konwent św. Jakuba, 1995 roku
Radonie, wrzesień 2016 roku