Najlepsze przed nami - ebook
Najlepsze przed nami - ebook
Miłość przychodzi niespodziewanie
Aniela ma 21 lat, cięty język i ukochaną czerwoną mazdę, którą może uciec, dokąd tylko zechce. I gdy kolejna oschła rozmowa w domu sprawia, że wreszcie coś w niej pęka, dziewczyna nie zastanawia się dwa razy. Wyjeżdża do babci do Warszawy i zaczyna życie na nowo, sama. Ale najpierw, by jak najszybciej stanąć na nogi, robi to, co zawsze wychodziło jej najlepiej. Bierze udział w wyścigach samochodowych. Nielegalnych. I pakuje się w niezłe tarapaty…
Łukaszowi wydaje się, że najgorsze ma już dawno za sobą. Udało mu się wyjść z nałogu i przestać myśleć o Karolinie. W ogóle o dziewczynach. Teraz stawia na siebie: rodzina, praca i wieczorne wyścigi z kumplami. I wtedy los sprawia, że na jego drodze staje… Aniela.
Poza pasją dzieli ich wszystko. Każde skrywa własny sekret.
Czy pozwolą sobie uwierzyć w to, że najlepsze dopiero się wydarzy?
Zuzanna Kordel – absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego i studentka Collegium Civitas. Od zawsze kocha książki, podróże i zwierzęta. Najważniejsi są dla niej rodzina i przyjaciele. Marzy, by pójść w ślady mamy i zawodowo zająć się pisaniem. Najlepsze przed nami jest jej debiutancką powieścią. Zapowiada, że na niej nie poprzestanie.
CHILLI BOOKS to rosnące napięcie i buzujące emocje. Pasjonująca rozrywka. Książki, które rozbudzają apetyt na więcej.
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6267-6 |
Rozmiar pliku: | 870 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Spokojny oddech, noga na pedale gazu. Nie bała się, robiła to przecież tyle razy. Poza tym święcie wierzyła, że człowiek nie powinien lękać się tego, co kocha.
A jednak gdzieś głęboko pojawiły się maleńkie igiełki niepokoju. Jedna po drugiej zdawały się przebijać przez misternie wykuty pancerz spokoju i pewności siebie. Jak gdyby coś nieuchwytnego, ale wyraźnie wyczuwalnego próbowało ją… ostrzec. Przeszył ją nieprzyjemny dreszcz i mocniej zacisnęła dłonie na kierownicy.
„Nie lekceważ przeczuć”, jak na zawołanie w głowie zaszumiały jej często powtarzane przez babcię słowa.
„Bzdura”, pomyślała, krzywiąc się z niesmakiem. Ostatnie, czego jej teraz było trzeba, to wyimaginowane niepokoje.
Jechała za więcej niż zwykle, szybciej niż zwykle, ale też potrzebowała tego bardziej niż kiedykolwiek. Z różnych względów. Nareszcie supeł ściskający jej żołądek zdawał się rozluźniać.
Odetchnęła z ulgą. Już dojeżdżała do mety, do pokonania została ostatnia prosta. Rywal pozostał w tyle, wygraną miała w kieszeni.
– Kocham cię, babciu, ale jednak to gadanie o przeczuciach…
I w tej samej chwili poczuła, że coś jest nie w porządku. Zdążyła pomyśleć tylko o tym, że nie padało od wielu dni.TERAZ
– To jedź. Twoje życie, twoje decyzje. Nie mam dla ciebie czasu.
Nie mam dla ciebie czasu.
Nie mam dla ciebie czasu.
Nie-mam-dla-ciebie-czasu.
Aniela nie usłyszała nic, czego by się nie spodziewała. Wręcz przeciwnie: była przekonana, że gdy opowie matce o swoich zamiarach, nie będzie zatrzymywana. Nie były jak inne mamy i córki. Nie piekły razem ciasta, nie chodziły na kawę ani na zakupy. Nawet się nie kłóciły, bo po prostu nie było ku temu okazji. Trudno się kłócić z kimś, z kim się nie widuje, nie rozmawia i kogo właściwie nawet się dobrze nie zna. A jednak mimo że niczego innego się nie spodziewała, słowa „nie mam dla ciebie czasu” mocno ją zabolały. Wolałaby dziką awanturę, protesty, wściekłość. Nawet siarczysty policzek byłby lepszy. Przynajmniej poczułaby, że w jakiś pokrętny sposób matka choć trochę się nią interesuje. Poczuła, jak łzy wzbierają jej pod powiekami. Z całej siły wbiła paznokcie w dłonie. Nie będzie płakać.
Twoje życie, twoje decyzje.
– Moją podstawową decyzją jest to, że nie chcę być taka jak wy – powiedziała Aniela do siebie, gdy matka dawno już wyszła z pokoju.W TYM SAMYM CZASIE
Pusta droga i pełen bak. Tyle wystarczało, by czuć się szczęśliwym, spełnionym, na swoim miejscu. Nigdy wcześniej nie myślał, że szybka jazda może być czymś więcej niż pasją. Że może być ratunkiem. Czymś, co przywróci go do życia.
Łukasz spojrzał w lewo i uśmiechnął się do przyjaciela jadącego swoim autem na sąsiednim pasie. To był ktoś więcej niż kumpel. Był jak rodzony brat.
Nadszedł odpowiedni moment i ruszyli. Uwielbiał prędkość rozwijaną w ekstremalnie krótkim czasie, wskazówkę obrotomierza momentalnie uciekającą na czerwone pole i głośny strzał przy zmianie biegów. Był o krok od powiedzenia, że czuje wiatr we włosach mimo karoserii oddzielającej go od reszty świata.
W każdy zakręt wchodził pewnie, bez zbędnego używania hamulców. O to tu chodziło. Mimo że robił to właściwie co noc, za każdym razem czuł przyspieszone bicie serca. Chciał być tu i teraz, nie rozpamiętywać przeszłości i nie planować tego, co dalej. To był ten moment, kiedy wszystko zależało od niego. Nigdy nie naraziłby na szwank czyjegoś zdrowia lub życia. Za dużo wiedział o stracie. Jednak poczucie chwilowego bycia na samej krawędzi i buzująca w żyłach adrenalina mocno wciągały. I bardzo go to kręciło.
Przejechał ustaloną linię mety. Właśnie po raz pierwszy wygrał wyścig ze swoim najlepszym przyjacielem, absolutnym mistrzem. Wyhamował z piskiem opon i zatrzymał samochód na środku pasa. Wyskoczył z auta i podbiegł do samochodu przeciwnika. Nadal nie dowierzał, że był pierwszy. Przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie głosu.
– Nie wierzę! Niemożliwe, że z tobą wygrałem! – krzyknął do wysiadającego z samochodu przyjaciela.
– Dla mnie to żadne zaskoczenie – uśmiechnął się Kuba. – Wiedziałem, draniu, że jak zechcesz, to potrafisz! – Mimo szerokiego uśmiechu na twarzy przyjaciela Łukasz dostrzegł smutek w jego oczach. Był pewien, że nie chodziło o przegrany wyścig, bo to nie było w stylu Kuby. Chodziło o coś innego i Łukasza przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
***
Obudził się dopiero koło południa. Przeciągnął się, zadowolony, że w końcu miał okazję się wyspać i naładować baterie. W tym jednym byli z Kubą podobni – obydwaj byli okropnymi śpiochami. Poza tym ich charaktery różniły się diametralnie.
Z kuchni dochodził go zapach jego ulubionego makaronu. Ostatnio wspomniał, że jadł go chyba ze sto lat temu. Kochana mama! Zawsze wiedziała, na co jej dzieci mają ochotę. Poczuł zalewającą go falę czułości. Rodzina i najbliżsi przyjaciele byli dla niego absolutnie najważniejsi. I dlatego postanowił, że nigdy więcej nie będzie ich ranić.
Wstał z łóżka i poszedł do łazienki. Skrzywił się lekko, gdy stanął na wadze. Od długiego czasu starał się przytyć, ale wskazówka nie chciała przeskoczyć kolejnych milimetrów. A dziś znów przespał śniadanie.
„Zjem podwójny obiad”, pomyślał. Wszystko zaczynało układać się po jego myśli. Na pewne rzeczy trzeba poczekać. Dać czasowi czas.
Wrócił do pokoju i wyjrzał przez okno. Widok nie mógł być piękniejszy – nissan sunny GTI prezentował się w jesiennym słońcu naprawdę wspaniale. Promienie odbijały się od czarnego lakieru, tworząc złudzenie poświaty. Anielski wóz! To ten samochód sprawił, że Łukasz się otrząsnął. Tyle dobrego zdążyli już razem przeżyć. To nie było byle auto, ale towarzysz na lepsze i gorsze czasy. Już to, że stało pod domem Łukasza, było czymś więcej niż szczęściem. To był prawdziwy ratunek.PRAWIE ROK WCZEŚNIEJ
Łukasz siedział w ciemnym przejściu pomiędzy sklepem spożywczym a budką z kebabem. Zapach mięsa go odrzucał, podobnie zresztą jak aromat każdego innego jedzenia. Nie brał od kilku dni. Starał się? Tak. Niech więc brat da mu spokój. Najlepiej niech cała rodzina o nim zapomni. On zapomniał o nich już dawno i było mu z tym dobrze. Zresztą nie miał ochoty stawiać czoła rzeczywistości. Nie czuł się na siłach. W ogóle nic nie czuł. Chociaż nie, czasem ogarniała go złość. Złość i nienawiść do całego świata. Nienawidził wszystkiego i wszystkich. Najchętniej by ze sobą skończył tu, na miejscu, ale był tchórzem i…
Ktoś nad nim stanął i wyrwał go spod lawiny myśli. Diler, nareszcie, i tak już za długo czekał.
Ale gdy podniósł głowę, zobaczył Kubę. „Znowu on. Niech sobie wsadzi swoje mądrości gdzieś”, Łukasz nie zamierzał po raz kolejny go słuchać.
– Wstawaj. No już. Jezu, Łukasz. Wyglądasz jak gó… No, wyglądasz źle. Cholernie źle.
Chłopak dalej siedział na ziemi. Podjął decyzję, że nie da się sprowokować Kubie. „Też mi przyjaciel – pomyślał zirytowany. – Nie zrobię nic tylko dlatego, że on coś sobie wymyślił”.
– Dobra, słuchaj… – Kuba przykucnął przy Łukaszu. – Nawet jeżeli ty masz w dupie siebie i swoje życie, to ja nie mam. Albo pójdziesz ze mną sam, albo cię stąd wyniosę. Ważysz tyle co kurczak, więc to nie będzie wyzwanie.
„Kiedy on da sobie spokój?”
– Spieprzaj – odburknął Łukasz, nadal uparcie unikając wzroku Kuby. – Jestem umówiony, a taki złoty chłopiec jak ty za grosz tu nie pasuje.
– O, ciekawostka! – Kuba uniósł brwi, udając szczerze zainteresowanego. – Co tym razem ci przyniesie? Mefedron czy amfetaminę? Chryste, Łukasz!
– Od kiedy się taki wierzący zrobiłeś, co? – Łukasz w końcu spojrzał na przyjaciela. Gdzieś głęboko w nim odezwał się cichy głos, który próbował przebić się przez falę wściekłości i narastającej agresji, ale Łukasz skutecznie go zagłuszał. To był głos kogoś innego, kogoś, kogo już nie ma i kto nigdy nie wróci. – Po prostu spierdalaj. Bo ja pierdolę to, co masz mi do powiedzenia.
Kuba spojrzał na siedzącego pod murem chłopaka. Z trudem rozpoznawał w tym śmierdzącym, brudnym i zarośniętym facecie swojego najlepszego przyjaciela. Poczuł wściekłość na Łukasza, na siebie i na tamtego pijanego gościa, od którego to wszystko się zaczęło. Ale wiedział, że to nie jest dobry moment na wylewanie żalów i frustracji. Nic dobrego by z tego nie wynikło. Wziął głęboki oddech i spojrzał w przekrwione oczy Łukasza. To wciąż był on, jego najlepszy kumpel, tyle tylko, że głęboko ukryty w tym zaplutym obleśnym typie. W tym samym momencie nie wiedzieć czemu przypomniała mu się bajka o królewiczu zaklętym w żabę. Gdy był małym chłopcem, czytała mu ją mama.
– No, stary, mogę dla ciebie zrobić dużo, ale całować to cię na pewno nie będę – mruknął i widząc minę Łukasza, poczuł nagłą ochotę do śmiechu. Takie czarne poczucie humoru, chyba trochę na przekór temu wszystkiemu. Z trudem powstrzymał podchodzący do gardła chichot. Obawiał się, że Łukasz nie zrozumiałby tego nagłego przypływu wesołości.
– Jesteś serio pierdolnięty.
Kuba nawet się nie przejął. Może kilka tygodni temu by go to ruszyło, ale ostatnio tak przywykł do różnego rodzaju obelg, że zaczął je nawet traktować jak komplementy. Furia tego nieznajomego intruza w ciele jego przyjaciela znaczyła tyle co: „Dzięki, Kuba, że to dla mnie robisz”, z ust Łukasza, którego znał od zawsze. Gdyby tak na to nie patrzył, już dawno by zwariował.
– Dobra, idziemy. – Nie czekając na odpowiedź, podniósł kumpla siłą. Gdy Łukaszowi minął pierwszy szok, zaczął się opierać, więc Kuba bez większego wysiłku przerzucił go sobie przez ramię i starając się ignorować kopniaki, które serwował mu bądź co bądź najlepszy przyjaciel, ruszył w stronę auta. – Spokojnie, nie ciągnę cię przed ołtarz, więc się tak nie rzucaj. – Kuba był tak zmęczony, że zapomniał o powadze sytuacji i zaczęła go opanowywać lekka głupawka, ale dzięki temu nie docierały do niego kolejne bluzgi Łukasza. Doszedł na parking i z ulgą postawił przyjaciela tuż obok białego sportowego auta. Później sam zastanawiał się, dlaczego założył, że to właśnie na tym skrawku nierównej kostki wszystko wróci do normy.
Zdał sobie sprawę, że się pomylił, gdy Łukasz popchnął go z całej siły. Na szczęście dla Kuby, w swoim obecnym stanie sił zbyt wielkich nie miał. Kuba tylko westchnął, wpakował przyjaciela do auta, z trudem zapiął mu pasy i naciśnięciem odpowiedniego przycisku uniemożliwił chłopakowi opuszczenie samochodu.
– Koniec tego – szepnął do siebie, siadając na fotelu kierowcy. – Teraz pogramy na moich zasadach.
– Nisko upadłeś, skoro zwinąłeś taką furę. – Łukasz uderzył pięścią w drzwi. – Myślałeś, że mnie tym zainteresujesz? Że się przejmę, że robisz dla mnie coś takiego? To masz gówno zamiast mózgu. Możesz sobie to wszystko w dupę wsadzić. Bo mnie to może kiedyś interesowało, ale w innym życiu. Bo teraz to ja mam wyjebane. Na samochody, na ciebie i na to, czy i co kradniesz.
– Łukasz, to mój samochód. – Kuba zerknął na przyjaciela, którego twarz zmieniła barwę z trupio bladej na lekko zielonkawą „Mogłem wziąć jakieś koce. Zaraz zacznie rzygać jak kot”, pomyślał. Czuł, jak powoli opuszcza go adrenalina. Ręce na kierownicy zrobiły się ciężkie jak ołów. Ale jeszcze chwila. To już naprawdę koniec tej najcięższej bitwy, choć wojna jeszcze się nie skończyła. Wiedział o tym dobrze.
– Jeszcze lepiej – syknął Łukasz. – Zawsze idealny chłopiec. Zawsze dwa kroki przede mną. Znudziło mi się, nie chciało mi się już ciebie gonić. To wszystko przez ciebie, bo jesteś taki picuś glancuś, niby taki idealny… – Kuba mocniej ścisnął kierownicę. Zabolało, ale może dobrze, że kumpel zajął się najeżdżaniem na niego. Nie miał czasu patrzeć na drogę i nie przeszkadzał mu w prowadzeniu. – Ale co ty robisz? – Łukasz przerwał tyradę, szczerze zaskoczony. Kuba dał sobie jeszcze trzy sekundy, zebrał się w sobie i wysiadł z auta. Po chwili siłą wyciągał z niego przyjaciela, który dla odmiany tym razem nie chciał wysiadać. Kuba wiedział, że nie są już sami, ale tę sprawę zamierzał doprowadzić do końca w pojedynkę. Po chwili przepchnął chłopaka przez furtkę i doprowadził pod same drzwi, w których już stała mama Łukasza, Wiktoria.
Łukasz stanął przed matką i obrzucił ją obojętnym spojrzeniem.
– No co? Myślałaś, że się mnie pozbyłaś? – Ledwo wypowiedział te słowa, poczuł coś dziwnego, jakby gorycz w ustach. Znowu w środku odezwał się ten nieznośny głos, który szeptał, że najłatwiej ranić najbliższych. Zaczęło w nim kiełkować uczucie wstydu, ale szybko zadeptał je ogromnym buciorem złości. Bez słowa minął matkę i wszedł do domu. Kuba głęboko odetchnął. W przedpokoju dostrzegł Marcina, starszego brata Łukasza. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Marcin tylko z powagą kiwnął głową. Kuba obawiał się, że chłopak zaserwuje niepotrzebną i zbędną w tej chwili pogadankę wychowawczą, ale brat bez słowa chwycił Łukasza za plecy i pociągnął go w kierunku schodów na piętro.
Kuba spojrzał na mamę przyjaciela. Kobieta z czułością pogłaskała go po policzku.
– Dziękuję, Kubusiu. – Jej oczy wypełniły się łzami. Zacisnęła usta w cienką linię. Wiedziała, że dopiero teraz zaczyna się decydująca bitwa. Ale wiedziała też, że stawka jest najwyższa z możliwych, bo gra toczy się przecież o życie jej dziecka. Czuła, że jest gotowa ją podjąć.DZISIAJ
– Chodźcie do kuchni! – Głos mamy wyrwał Łukasza ze wspomnień.
Cała rodzina zasiadła przy kuchennym stole. Wszyscy lubili te wspólne momenty, lecz szczególnie ważne były dla Wiktorii. Nie rozumiała koleżanek, które w każdej wolnej chwili izolowały się od dzieci czy męża. Uznawała takie zachowanie za ucieczkę. Oczywiście sama nieraz miała problemy z dzieciakami, czasem zdarzało się jej pokłócić z mężem, Rafałem, ale kluczem do szczęścia i spokoju zwykle była szczera rozmowa. Starała się przekazać to dzieciom. Teraz z przyjemnością patrzyła, jak Łukasz nakłada sobie kolejną – trzecią? czwartą? – porcję makaronu. „Całe szczęście, że zaczął jeść”, pomyślała. Najmłodszą Zosię i najstarszego Marcina kochała równie mocno jak średniego syna, ale to z Łukaszem czuła najsilniejszą więź. Widocznie niezbyt lubiana przez nią w dzieciństwie ciotka miała rację, powtarzając, że najbardziej kłopotliwe dzieci paradoksalnie zajmują szczególne miejsce w sercu matki. Kiedyś nie rozumiała tych słów i wydawały jej się głupie. Z perspektywy czasu pojęła je jednak aż za dobrze. Starała się nie dać tego odczuć pozostałej dwójce, choć miewała względem nich wyrzuty sumienia. Jej rodzice też byli najmocniej związani ze średnim wnukiem. Na myśl o nich głęboko westchnęła.
– Nad czym tak dumasz? – usłyszała głos męża.
– Nad niczym nowym. – Uśmiechnęła się szeroko. – Myślałam po prostu o tym, jak strasznie was wszystkich kocham.
Łukasz pomyślał, że nawet będąc już dorosłym, dobrze mieć taką rodzinę. Wiedział, że zawsze może na nich liczyć, poprosić o pomoc lub o radę. Brat nieraz wytykał mu błędy, a siostra zawracała czymś głowę, ale takie drobne niedogodności to nic w porównaniu z tym, że w przeciwieństwie do wielu osób na świecie nigdy tak naprawdę nie musiał mierzyć się z samotnością. Nie wiedział, skąd przyszły mu do głowy tak górnolotne myśli. Nie zdawał sobie sprawy również z tego, że w odległości zaledwie kilku kilometrów znajduje się osoba, która od zawsze mogła liczyć niemal tylko na siebie.W TYM SAMYM CZASIE
Aniela dzień wcześniej przyjechała do Warszawy. Przywiozła ze sobą wszystko – w mieszkaniu rodziców i tak nie zamierzała się już nigdy więcej pojawić. A co! W końcu jeżeli postanowiła zmienić swoje życie, to na całego. Bez dzielenia na raty, bez półśrodków. Była pewna, że matka i ojciec nie będą się kwapić do wpadnięcia choćby z towarzyską wizytą.
Była dumna ze swojej, jak by nie było, trudnej decyzji, ale jej przyczyny nie należały do szczęśliwych. Gdy dotarła na osiedlowy parking, po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Kap, kap, kap, jedna po drugiej wyznaczały kolejne sekundy, odwlekając moment, w którym będzie musiała opowiedzieć, co się wydarzyło, a tym samym przeżywać to znowu. Nikt jej nie widział, dlatego pozwoliła sobie na ten moment słabości. Po chwili spojrzała w górę i zaraz mocno zacisnęła powieki. Podziałało. Spojrzała w lusterko, wytarła twarz chusteczką i po nieznośnych łzach nie pozostał ślad.
Na dodatek, jakby nie było jej wystarczająco ciężko, musiał się napatoczyć ten chłopak. Aniela wystawiła walizkę na chodnik i zamierzała zabrać torebkę z siedzenia pasażera. Nie zdążyła zamknąć auta, kiedy usłyszała:
– Normalna jesteś?! Tędy się chodzi! – Z wściekłością trzasnęła drzwiami, choć była to już kolejna rzecz, która jej się zwykle nie zdarzała.
– Ślepy jesteś?! Patrz pod nogi! – Miała dość. Naprawdę musiał tędy przechodzić jakiś nieuważny gbur?
– Lecz się! – Z tymi słowami chłopak zniknął w samochodzie. Nie przyjrzała się nawet, w jakim. Przewiesiła torbę przez ramię, szarpnęła walizkę i z trudem ruszyła w stronę klatki.
Teraz, niezapowiedziana, stała przed drzwiami babci. Wiedziała, że gdyby wcześniej powiedziała jej o swoim planie, babcia próbowałaby ją od niego odwieść. Aniela i tak zrobiłaby to, co postanowiła, więc uznała, że nie będzie zawracała babci i sobie głowy niepotrzebną wymianą zdań. Drzwi klatki schodowej otworzyła kluczami, które dostała w dniu jedenastych urodzin. To było uczczenie wejścia w wiek nastoletni i najpiękniejszy prezent, jaki mogła sobie wtedy wymarzyć. „Pamiętaj, skarbie: ten dom jest tak samo twój jak i mój”, powiedziała babcia, wręczając jej mały pęk kluczy z pięknym breloczkiem w kształcie serca. Aniela do dziś, gdy było jej źle, wspominała te słowa. Zadzwoniła do drzwi mieszkania. Nie chciała wchodzić bez uprzedzenia, by babcia nie przestraszyła się niezapowiedzianego gościa.
– Anielciu, kochanie! – Babcia zareagowała dokładnie tak, jak Aniela się spodziewała. Zwyczajnie ucieszyła się na widok wnuczki. A Aniela nauczyła się cenić zwyczajność. Szczególnie taką troskliwą i pełną miłości. – Czemu nie zadzwoniłaś? Ugotowałabym coś pysznego!
– Cześć, babciu – zdołała powiedzieć między kolejnymi uściskami.
– Co tak stoisz w drzwiach? Wchodź szybciutko – poganiała starsza pani. – A ta walizka sprawia wrażenie większej od ciebie. Jak ty to, dzieciaku, sama przytachałaś? Po jej gigantycznych rozmiarach wnioskuję, że przyjechałaś na dłużej, mam rację? – Na twarzy babci Marysi pojawił się szeroki uśmiech. Zaraz jednak przyjrzała się wnuczce i zmartwiała. – Dziecko, czemu płakałaś?
„Oho, czyli nie wyglądam tak dobrze, jak mi się wydawało. Przed babcią nic się nie ukryje”.
– Prawdę mówiąc… – Aniela westchnęła ciężko. – Babciu, zróbmy herbatę.
– Herbatę – powtórzyła babcia, uważnie patrząc na wnuczkę.
– No tak. W końcu zawsze mi powtarzałaś, że przy herbacie lepiej się rozmawia. A mam o czym opowiadać, oj, mam.
***
Aniela mówiła długo. Babcia, jak to miała w zwyczaju, słuchała uważnie i nie przerwała jej ani razu. Jedynie dolewała wnuczce herbaty, której zapobiegliwie przygotowały cały dzbanek.
– Po prostu… Nie, tu nic nie jest proste. – Aniela upiła łyk herbaty. – To jest zwyczajnie niesmaczne. Matka wystawia cię na pokaz jak jakąś atrakcję. A to wszystko dlatego, że zawsze miałaś dobre serce.
– Anielciu, przecież wiesz, że tym wszystkim ludziom przy sprawach rozwodowych albo po stracie majątku niezbędny jest ktoś, kto ich wysłucha. I poda duży kawałek ciasta drożdżowego.
Aniela jak przez mgłę pamiętała czasy, gdy dziadek jeszcze żył. Czasem, jak mawiała babcia Marysia, „w nagłych wypadkach” chodziła z nią do kancelarii. Jednym z najbardziej żywych wspomnień był widok zapłakanej brunetki, która chwilę wcześniej wyszła z pokoju po rozmowie z dziadkiem Anieli. Wtedy wydawało jej się, że kobieta była dużo od niej starsza, ale dziś oceniała jej wiek na najwyżej dwadzieścia parę lat. Tamtego popołudnia babcia delikatnie poprosiła wnuczkę, żeby wyszła do drugiego pomieszczenia się pobawić. Przez uchylone drzwi dziewczynka słyszała jednak rozmowę i widziała, jak babcia podaje czarnowłosej kawałek ciasta drożdżowego. Ta odmówiła, jak dziś wydawało się Anieli, ze względu na dietę. Babcia Marysia położyła dłoń na ręce tamtej i cicho coś powiedziała. Kobieta nieco się uspokoiła i sięgnęła po talerzyk. A potem długo mówiła. Wychodząc z kancelarii, nie była co prawda radosna, ale już nie płakała.
I tak właśnie było zawsze. Dziadek był doskonałym adwokatem, a babcia Marysia dobrym duchem jego kancelarii. Kimś, kto wlewał spokój i opanowanie w ludzi skrzywdzonych przez najbliższych lub w tych, którzy przez jedną głupią decyzję mogli wszystko stracić. Marysia była znana również wśród stałych klientów. Mimo że matka i ojciec Anieli później przenieśli kancelarię z Warszawy do Krakowa, każdy znał legendę o ogromnym sercu tej kobiety. A rodzice dziewczyny dbali, by historia przekazywana w poczekalniach i na bankietach nie została przykryta kurzem mijającego czasu. Sami chętnie opowiadali klientom o starszej pani. Z udawaną czułością i rozrzewnieniem, rzecz jasna. Prawda była taka, że babcia Anieli, ze swoją dobrocią i ogromnym sercem, przyczyniła się do sukcesu kancelarii. Okazywane współczucie i uwaga sprawiały, że ludzie nawet po omówieniu trudnej sprawy nie wychodzili tak, jakby szli na ścięcie, i z prawdziwą przyjemnością polecali usługi dziadka znajomym. Stali klienci lubili zaś na chwilę zapomnieć o tym, że są poważnymi biznesmenami, i zwyczajnie sobie z kimś swobodnie pogawędzić. W ten sposób rodzice Anieli zatrzymali przy sobie nawet warszawskich klientów. W gruncie rzeczy byli też naprawdę świetnymi specjalistami. Aniela żałowała tylko, że nie są chociaż w połowie tak dobrymi ludźmi, jak doskonałymi byli prawnikami. Babcia nie mogła liczyć ani na ich pomoc, ani nawet na odrobinę bezinteresownej uwagi.
– Uznałam, że już i tak za długo jesteś tu sama – podjęła Aniela po chwili. – Powinnam była przyjechać od razu po osiemnastych urodzinach i ci pomagać. Przecież wiem, że tego potrzebujesz. Tylko cały czas po prostu łudziłam się, że może coś się zmieni. Ale nic na to nie wskazuje. Zrozumiałam, że tak już będzie zawsze. Ewentualnie może być gorzej. – Szybko przetarła oczy rękawem, ale babci nie umknęło, że Anieli spod powiek uciekło kilka łez. Znała jednak swoją wnuczkę, więc tym razem nie odezwała się ani słowem. Jeden zdemaskowany płacz to dla tego dziecka i tak nadto. – I oto tu jestem – dokończyła po chwili dziewczyna, tym razem próbując się uśmiechnąć.
– Chwileczkę, czegoś tu nie rozumiem… – Babcia Marysia z namysłem obracała w dłoniach filiżankę. – Co masz na myśli, mówiąc, że jesteś?
– Postanowiłam z tobą zamieszkać… Babciu, chyba nie masz nic przeciwko? – W głosie Anieli pojawiła się nuta niepewności. Nie wzięła pod uwagę, że babcia Marysia mogłaby mieć jakieś obiekcje. Teraz poczuła nagły lęk, że może i w tym domu będzie przeszkadzać. W końcu babcia miała swoje życie, utarte zwyczaje i nawyki. Mogła nie być gotowa na zmiany.
– Skarbie, oczywiście, że nie! Jak w ogóle mogłaś tak pomyśleć? – Aniela też zastanowiła się, jak mogła. Czuła się jak na diabelskim młynie. Jej emocje zmieniały się z sekundy na sekundę o sto osiemdziesiąt stopni. – Zastanawia mnie tylko jedno… Anielko, wiesz, że nie mam dużo pieniędzy. Biedy nie klepię, ale w Krakowie miałaś wszystko na najwyższym poziomie…
– I czułam się obca we własnym domu. Nie chcę tam wracać, babciu – powiedziała stanowczo. – Pieniędzmi się nie martw. Jutro mam rozmowę o pracę.
– Kochanie, a co ze studiami? – Na twarzy babci Marysi nagle pojawiło się więcej zmarszczek. Nie widziała możliwości, by wnuczka z jej powodu przerwała naukę.
– Przeniesienie z Krakowa do Warszawy mam dopięte na ostatni guzik, będę studiować tu, na miejscu. Jeśli chodzi o pogodzenie uczelni z pracą, wybierałam tylko oferty z elastycznym grafikiem. Damy sobie radę – dodała pewnym głosem. Babcia nigdy nie powiedziałaby, że nie ma dla niej czasu.
I tylko jedno zastanawiało Anielę. Dziadek jako prawnik na pewno zadbał, by żona, w razie gdyby została na świecie sama, otrzymała po nim rentę. I mimo że Aniela zaglądać do portfela nikomu nie chciała, to bardzo ją zaintrygowało, czemu babcia, w końcu wdowa po zamożnym adwokacie, musi co miesiąc liczyć pieniądze.
***
Myśl o wczorajszej rozmowie z babcią dała Anieli energię do działania. Nie może przecież zawieść osoby, która od zawsze zastępowała jej rodziców. Dziadek również bardzo kochał swoją jedyną wnuczkę, ale nie było im dane długo się sobą cieszyć, gdyż zawał serca zabrał go kilkanaście lat temu. Zdążył jednak nauczyć Anielę jazdy na rowerze. Jej ojciec nigdy nie znalazłby na to czasu, a tym bardziej chęci.
Po udanej rozmowie o pracę w jednej z sieciowych kawiarni Aniela była już umówiona na szkolenie. Nie miała złudzeń, że marne wynagrodzenie wystarczy jej na życie. Poza tym zdawała sobie sprawę, że ogrom zajęć na uczelni też nie będzie sprzyjał intensywnej pracy w charakterze baristki.
Ale Aniela miała pewne marzenie, które powoli zmieniało się w konkretny plan. Potrzebowała dużej gotówki i właśnie to stanowiło główny powód, dla którego postanowiła dorobić również w inny sposób. Pieniądze z pensji baristki również się przydadzą, a jednocześnie babcia nie będzie nic podejrzewać. Gdyby wiedziała, co planuje wnuczka, umierałaby z niepokoju.
Klamka zapadła. Gdyby Aniela dopasowała się do fałszywego świata swoich bogatych, ale zepsutych do szpiku kości rodziców, prawdopodobnie inaczej by ją traktowali. Ale dziewczyna nie chciała być taka jak oni. Jej życie od początku było wypełnione kłamstwem i obłudą. A ona, Aniela, kłamstwem się brzydziła. Chciała uciec od niego jak najdalej. Zaopiekuje się najdroższą jej sercu osobą, a przy okazji rozpocznie całkiem nowy rozdział. Wsiadła do swojej ukochanej mazdy MX-5 i z czułością pogładziła kierownicę. Kochała w tym samochodzie dosłownie wszystko, ale najbardziej kolor. Zawsze marzyła o czerwonym aucie. Uwielbiała polerować karoserię. Wtedy czerwień stawała się głębsza i chociaż Aniela wiedziała, że to niemożliwe, to i tak wydawało się jej, że po tych zabiegach mazda lepiej jeździ. Dziewczyna zapisała w pamięci, by znaleźć chwilę na pielęgnację autka, i ruszyła na spotkanie z jedyną, nie licząc babci, przyjaciółką.
***
Aniela znała Julię od dzieciństwa. Przyjaciółka do niedawna mieszkała na tym samym osiedlu co babcia Marysia. Pierwszy raz dziewczynki zobaczyły się w piaskownicy, ale nie była to filmowa przyjaźń od pierwszego wejrzenia. Aniela była spokojnym dzieckiem. Precyzyjnie stawiała kolejne babki, powoli wykopując w piaskownicy mokry piach, a dziadek pomagał je pięknie ozdabiać listkami i źdźbłami trawy. Julka nie miała tyle cierpliwości, a mama pilnowała jej, czytając na balkonie pobliskiego bloku, więc nie widziała, jak nierówny bój z piaskiem toczy jej córka. Za to babcia Marysia zorientowała się, że pojawił się problem, gdy tylko zobaczyła usta małej wygięte w podkówkę. Przykucnęła obok i spytała, czy może pomóc. I tak przez następną godzinę bawili się w piaskownicy we czwórkę. Mama Julii kojarzyła Marysię z wizyt w osiedlowym sklepie, nie miała więc nic przeciwko, by dziewczynka poszła do nowych znajomych na makaron z truskawkami. Później Julia z Anielą zostały same w pokoju. Dłuższą chwilę nie odzywały się do siebie, jedynie bacznie się sobie przyglądały.
– Lubię szpinak – rzuciła w końcu wyzywająco Julka. Jak na tamte czasy informacja była mocno kontrowersyjna.
– Ja też. Zwłaszcza naleśniki babci ze szpinakiem. – Mała Anielka przekrzywiła główkę, przyglądając się nowej koleżance.
– Ja też lubię! Moja mamusia robi najpyszniejsze na świecie! – Julka traciła dystans i delikatnie się uśmiechnęła.
– Moja mamusia nie gotuje. – Anielka bawiła się rąbkiem sukienki.
– Dlaczego? – Julci, ukochanej córeczce mamusi, nie mieściło się to w głowie.
– Nie wiem. Może mnie nie kocha?
Zapanowała chwila ciszy.
– Zrobimy tak. – Julka konspiracyjnie pochyliła się w kierunku Anieli. – Ja nie mam babci. Mamusia mówi, że ona, babcia, cały czas jest ze mną, tylko ja jej nie widzę. Ale chciałabym mieć taką, no wiesz, widzialną. To ty podzielisz się ze mną babcią, a ja z tobą mamusią. I każda wygrywa, tak? Możemy też być siostrami, bo ja zawsze chciałam mieć siostrę, a mam tylko brata, i to starszego.
Anieli na tę propozycję zaświeciły się oczy. Na dowód zawartej obietnicy wymieniły się plastikowymi pierścionkami.
Przysięga została dotrzymana, a odległość dzieląca dziewczyny na co dzień nie miała żadnego znaczenia. Julka była poza babcią jedyną osobą, której Aniela ufała. A pierścionek jak talizman zawsze nosiła w portfelu.
***
– I dlatego postanowiłam, że czas przestać żyć złudzeniami i wziąć sprawy w swoje ręce. Przeprowadziłam się do babci. – Aniela zostawiła największą rewelację na koniec opowieści. Julia najpierw uśmiechnęła się szeroko, ale zaraz spoważniała. To nie była jakaś tam przeprowadzka, to było rozpoczęcie całkiem nowego życia.
– Twoich rodziców stać przecież na wszystko. Naprawdę są aż tak… No wiesz. Nie chcą ci chociaż trochę pomóc? – Dziewczyna znała relację Anieli z rodzicami. Wiedziała jednak, że to dość drażliwa sprawa, i nie chciała sprawić przyjaciółce przykrości.
– Może gdybym zawracała im codziennie głowę, zleciliby mi nawet stały przelew choćby po to, żebym się odczepiła. Tylko że ja nic od nich nie chcę.
– Wiem, że to okropne i samolubne, ale tak bardzo się cieszę! Będziemy się częściej widywać! – Julia z właściwym sobie rozmachem odstawiła pustą już szklankę na blat. Celowo odbiegła od tematu. Aniela zawsze mówiła, że przywykła do tego, jacy są jej rodzice, ale Julia szczerze wątpiła, że do czegoś takiego można się w ogóle przyzwyczaić.
– To na pewno. Obawiam się jednak, że często będziesz musiała wpadać do mnie do pracy, żebyśmy zamieniły ze sobą kilka słów. Chyba będę spędzać tam każdą chwilę, w której akurat nie będę na uczelni.
– Właśnie… To trochę mi nie pasuje. Wiem, że zamierzasz oszczędnie gospodarować pieniędzmi, jak to pięknie ujęłaś, ale przecież studia prawnicze są czasochłonne. Dodatkowo mówisz, że jest coś jeszcze, co będzie kosztowne, tylko nie chcesz mi, małpo, powiedzieć, co to takiego, ale jeszcze cię o to przycisnę. Wracając do tematu, dasz radę zarobić wystarczająco dużo?
– To będzie wyłącznie dodatkowy zarobek. I taki, o którym spokojnie będę mogła opowiadać na prawo i lewo. Ale tak naprawdę… – Znacząco zawiesiła głos.
– Tak naprawdę? – Julka, zaintrygowana, pochyliła się w jej stronę.
– Mam całkiem inny plan i jeżeli wszystko się uda, nie będę musiała martwić się o kasę. No, nie rób takiej przerażonej miny. – Roześmiała się, widząc na twarzy przyjaciółki niepokój. – Wszystko będzie w porządku. Naprawdę. Przecież mnie znasz.
– I właśnie dlatego jestem przerażona. Aniela! Coś ty
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.