Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Najpiękniejsze opowiadania - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
56,00

Najpiękniejsze opowiadania - ebook

Drugi wybór opowiadań Hermanna Hessego zawiera najciekawsze wątki znane z twórczości. Noblisty. Trudne dorastanie, uroki i ból pierwszej miłości, blaski i cienie postępu, utopijne marzenia o naprawianiu świata, pacyfizm w obliczu wojny, konflikt między czcią a buntem przeciwko ojcu – to tylko niektóre z nich. Po raz kolejny możemy się zafascynować tym wspaniałym pisarstwem, w którym sprawy zarówno ważne, jak i drobne potraktowane zostały z niezwykłą głębią. Zbiór zawiera następujące opowiadania: Gimnazjalista, Lipiec, Terminowanie Hansa Dierlamma, Taedium vitae, Zaręczyny, Miasto, Koniec doktora Knölgego, Ojciec Matthias, Pawica gruszówka, Cyklon, Wieczór autorski – fragment, Gdyby wojna trwała jeszcze dwa lata, Dziecięca dusza, Obce miasto na Południu, Żebrak, Kominiarczyk.

Kategoria: Filozofia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8265-648-0
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

.

Po­środku sta­rego mia­steczka o zwar­tej za­bu­do­wie stoi fan­ta­stycz­nie duży dom o wielu ma­łych oknach oraz ża­ło­śnie wy­dep­ta­nych scho­dach i po­de­stach, na wpół do­stojny, na wpół śmieszny, i tak wła­śnie czuł się też młody Karl Bauer, który jako szes­na­sto­letni uczeń wcho­dził do niego z torbą z książ­kami co rano i co po­łu­dnie, by czer­pać ra­dość z ob­co­wa­nia z piękną, czy­stą i wolną od za­sa­dzek ła­ciną oraz ze sta­ro­nie­miec­kimi po­etami, lecz także bie­dzić się z trudną greką i al­ge­brą, które w trze­cim roku były mu rów­nie nie­miłe jak w pierw­szym, i po­dob­nie z ra­do­ścią ob­co­wać z si­wo­bro­dymi, sę­dzi­wymi na­uczy­cie­lami, ale też zma­gać się z kil­koma mło­dymi.

Nie­da­leko bu­dynku szkoły znaj­do­wał się wie­kowy sklep, gdzie po po­czer­nia­łych od wil­goci scho­dach lu­dzie nie­ustan­nie wcho­dzili i wy­cho­dzili przez za­wsze otwarte drzwi, a w ciem­nej jak smoła sieni uno­sił się za­pach spi­ry­tusu, nafty i sera. Karl bez trudu ra­dził so­bie w tej ciem­no­ści, na sa­mej gó­rze domu bo­wiem miał swoją iz­debkę, po­nie­waż miesz­kał i sto­ło­wał się u matki wła­ści­ciela sklepu. Cho­ciaż na dole pa­no­wała ciem­ność, wy­soko było ja­sno i prze­stron­nie; tam miał słońce, o ile świe­ciło, i wi­dok na pół mia­sta, któ­rego da­chy znał nie­mal wszyst­kie i po­tra­fił na­zwać każdy z osobna.

Z bez­liku do­brych rze­czy do­stęp­nych w ogrom­nej ob­fi­to­ści w skle­pie bar­dzo nie­wiele do­cie­rało po stro­mych scho­dach na górę, a przy­naj­mniej do Karla Bau­era, gdyż wikt u sta­rej pani Ku­ste­rer był skromny i ni­gdy nie za­spo­ka­jał jego ape­tytu. Ale poza tym ich by­to­wa­nie pod jed­nym da­chem ukła­dało się cał­kiem miło, a w swo­jej iz­debce Karl czuł się ni­czym książę na wła­snym zamku. Nikt mu w ni­czym nie prze­szka­dzał, mógł ro­bić, co chciał, a przy­cho­dziły mu do głowy różne po­my­sły. Dwie si­korki w klatce to jesz­cze nic, urzą­dził też so­bie coś w ro­dzaju warsz­tatu sto­lar­skiego, w piecu zaś to­pił i od­le­wał ołów i cynę, a la­tem trzy­mał w skrzynce pa­dalce i jasz­czurki, które po nie­dłu­gim cza­sie za­wsze nie wia­domo gdzie zni­kały przez co­raz to nowe dziury w dru­cia­nej siatce. Oprócz tego po­sia­dał także skrzypce i kiedy nie czy­tał ani nie maj­ster­ko­wał, na pewno grał, i to o każ­dej po­rze dnia i nocy.

Tak więc młody czło­wiek miał każ­dego dnia swoje ra­do­ści i ni­gdy nie po­zwa­lał, by czas mu się dłu­żył, zwłasz­cza że nie bra­ko­wało mu ksią­żek, które po­ży­czał so­bie, gdzie­kol­wiek wy­pa­trzył choćby jedną. Czy­tał cał­kiem sporo, ale nie każda lek­tura jed­na­kowo przy­pa­dała mu do gu­stu, naj­bar­dziej lu­bił ba­śnie i sagi, a także dra­maty wier­szem.

Wszystko to, jak­kol­wiek przy­jemne, nie mo­gło wszakże za­spo­koić jego nie­szczę­snego głodu. To­też gdy ten sta­wał się zbyt po­tężny, Karl ni­czym ła­sica scho­dził po czar­nych wy­słu­żo­nych stop­niach aż do ka­mien­nej sieni, do któ­rej je­dy­nie ze sklepu wpa­dał słaby snop świa­tła. Wcale nie­rzadko by­wało, że wła­śnie tam na wy­so­kiej pu­stej skrzyni le­żała resztka do­brego sera lub obok drzwi stała do po­łowy pełna be­czułka śle­dzi, a w jesz­cze lep­sze dni lub gdy Karl pod po­zo­rem go­to­wo­ści po­mocy od­waż­nie wkra­czał do sa­mego sklepu, do jego kie­szeni tra­fiało nie­kiedy parę gar­ści su­szo­nych śli­wek, pla­ster­ków su­szo­nych gru­szek i temu po­dob­nych spe­cja­łów.

Wy­prawy te po­dej­mo­wał bez wy­rzu­tów su­mie­nia i by­naj­mniej nie z chci­wo­ści, lecz z nie­win­no­ścią gło­du­ją­cego, po tro­sze czu­jąc się jak szla­chetny ra­buś, który nie wie, co to lęk przed ludźmi, i z chłodną dumą pa­trzy nie­bez­pie­czeń­stwu pro­sto w oczy. Zda­wało mu się cał­kiem zgodne z pra­wami mo­ral­nego po­rządku świata, że to, co stara matka chci­wie na nim oszczę­dzała, zo­staje od­jęte z wy­peł­nio­nego po brzegi skarbca jej syna.

Te róż­no­ra­kie na­wyki, za­ję­cia i upodo­ba­nia wraz z wszech­władną szkołą mo­głyby wła­ści­wie wy­star­czyć, by wy­peł­nić mu czas i my­śli. Karl Bauer nie czuł się jed­nak za­spo­ko­jony. Po czę­ści na­śla­du­jąc nie­któ­rych ko­le­gów z klasy, po czę­ści pod wpły­wem lek­tury wielu udu­cho­wio­nych ksią­żek, a po czę­ści też z po­trzeby wła­snego serca po raz pierw­szy wkro­czył w owym cza­sie do pięk­nej i zdra­dli­wej kra­iny mi­ło­ści. A po­nie­waż z góry wie­dział, że jego sta­ra­nia i za­biegi nie do­pro­wa­dzą go do żad­nego re­al­nego celu, nie wy­ka­zał się za­tem nad­mierną skrom­no­ścią i ofia­ro­wał swe uwiel­bie­nie naj­ład­niej­szej dziew­czy­nie w mie­ście, która po­cho­dziła z bo­ga­tego domu i już samą wspa­nia­ło­ścią swo­ich stro­jów da­lece przy­ćmie­wała wszyst­kie ró­wie­śniczki. Uczeń co­dzien­nie prze­cho­dził obok jej domu, a gdy ją spo­ty­kał, uchy­lał ka­pe­lu­sza tak ni­sko, jak nie czy­nił tego na­wet przed rek­to­rem.

Tak oto miał się stan rze­czy, gdy zrzą­dze­niem przy­padku w jego do­cze­sno­ści po­ja­wił się cał­kiem nowy ko­lor i otwo­rzyły się przed nim nowe bramy ży­cia.

Pew­nego wie­czoru u schyłku je­sieni, gdy Karl znów nie czuł się syty po cien­kiej ka­wie z mle­kiem, głód wy­pę­dził go na in­spek­cję. Bez­sze­lest­nie prze­mknął scho­dami na dół i zlu­stro­wał sień, gdzie po krót­kim po­szu­ki­wa­niu zo­ba­czył gli­niany ta­lerz, na któ­rym dwie zi­mowe gruszki cu­dow­nej wiel­ko­ści i barwy spo­czy­wały na pla­strze ho­len­der­skiego sera z czer­woną ob­wódką.

Mimo głodu mógłby z ła­two­ścią zgad­nąć, że owa prze­ką­ska prze­zna­czona jest na stół pana domu i tylko na chwilę zo­stała od­sta­wiona przez słu­żącą; lecz w za­chwy­cie nie­ocze­ki­wa­nym wi­do­kiem myśl o do­bro­tli­wym zrzą­dze­niu losu była mu znacz­nie bliż­sza, to­też pe­łen wdzięcz­nych uczuć po­czął upy­chać ów dar w kie­sze­niach.

Za­nim jed­nak się z tym upo­rał, z drzwi do piw­nicy po ci­chu wy­ło­niła się ze świeczką w dłoni słu­żąca Ba­bett i z prze­ra­że­niem od­kryła ów bez­bożny wy­stę­pek. Młody zło­dziej miał jesz­cze ser w ręce; znie­ru­cho­miał i utkwił wzrok w pod­ło­dze, pod­czas gdy wszystko w nim się roz­pa­dało i po­grą­żało w ot­chłani wstydu. Oboje stali na­prze­ciw sie­bie, oświe­tleni pło­mie­niem świecy, i cho­ciaż od tam­tego czasu ży­cie przy­nio­sło temu chwac­kiemu chłopcu bez wąt­pie­nia dużo bo­le­śniej­sze chwile, lecz z pew­no­ścią ni­gdy bar­dziej za­wsty­dza­jące.

– No nie, coś ta­kiego! – prze­mó­wiła w końcu Ba­bett i po­pa­trzyła na skru­szo­nego zło­czyńcę, jakby był zbrod­nia­rzem. Chło­piec nie miał nic do po­wie­dze­nia. – Kto to sły­szał! – cią­gnęła. – Nie wiesz, że to jest kra­dzież?

– Tak, wiem.

– Pa­nie naj­słod­szy, co ci też przy­szło do głowy?

– To tak po pro­stu tu stało, Ba­bett, i po­my­śla­łem...

– Co so­bie po­my­śla­łeś?

– By­łem tak strasz­li­wie głodny...

Na te słowa star­sza słu­żąca sze­roko otwo­rzyła oczy i wpa­trzyła się w bie­daka z nie­skoń­czo­nym zro­zu­mie­niem, osłu­pie­niem i li­to­ścią.

– By­łeś głodny? Nie do­sta­jesz nic do je­dze­nia na gó­rze?

– Nie za wiele, Ba­bett, nie za wiele.

– A to ci do­piero! No do­brze już, do­brze. Za­trzy­maj to, co masz w kie­szeni, ser też weź, po pro­stu za­bierz, w końcu to nie ostatni ka­wa­łek, znaj­dzie się go wię­cej w domu. Ale te­raz mu­szę już iść, bo jesz­cze ktoś na­dej­dzie.

W dziw­nym na­stroju Karl wró­cił do swo­jej iz­debki, usiadł i w za­du­mie zjadł naj­pierw ho­len­dra, a po nim gruszki. Od razu zro­biło mu się lżej na sercu, ode­tchnął, prze­cią­gnął się i po chwili za­in­to­no­wał coś w ro­dzaju psalmu dzięk­czyn­nego na skrzyp­cach. Le­d­wie go skoń­czył, usły­szał ci­che pu­ka­nie, a kiedy otwo­rzył, za drzwiami uj­rzał Ba­bett, która od razu po­de­tknęła mu wielką pajdę chleba by­naj­mniej nie skąpo po­sma­ro­waną ma­słem.

Choć bar­dzo go to ura­do­wało, chciał grzecz­nie od­mó­wić, ale słu­żąca nie ustę­po­wała i wresz­cie chęt­nie się pod­dał.

– Na tych skrzyp­cach to grasz na­prawdę pięk­nie – po­wie­działa z po­dzi­wem – nie­raz sły­sza­łam. A co do je­dze­nia, już ja się tym zajmę. Wie­czo­rem za­wsze mogę ci coś pod­rzu­cić, nikt nie musi wie­dzieć. Dla­czego ona le­piej cię nie karmi, osta­tecz­nie twój oj­ciec płaci za wikt nie­małe pie­nią­dze.

Po raz ko­lejny chło­pak pró­bo­wał nie­śmiało od­mó­wić, lecz ona w ogóle nie chciała go słu­chać i osta­tecz­nie Karl z ra­do­ścią przy­stał na pro­po­zy­cję. Na ko­niec uzgod­nili, że po po­wro­cie do domu w dni głodu za­wsze bę­dzie gwiz­dał na scho­dach pio­senkę Złote wie­czorne słońce, wtedy ona przy­nie­sie mu coś do je­dze­nia. Je­śli za­gwiż­dże coś in­nego albo wcale, nie po­jawi się. Skru­szony i wdzięczny po­ło­żył dłoń na jej sze­ro­kiej pra­wicy, która moc­nym uści­skiem przy­pie­czę­to­wała so­jusz.

Od tej chwili gim­na­zja­li­sta z ukon­ten­to­wa­niem i wzru­sze­niem ko­rzy­stał z wiel­ko­dusz­no­ści i tro­ski do­brej ko­bie­cej du­szy – po raz pierw­szy od dzie­ciń­stwa, wcze­śnie bo­wiem zo­stał od­dany na stan­cję, po­nie­waż jego ro­dzice miesz­kali na wsi. Nie­rzadko przy­po­mi­nały mu się lata spę­dzone w domu, gdyż Ba­bett czu­wała nad nim i roz­piesz­czała go zu­peł­nie jak matka, którą, bio­rąc pod uwagę jej wiek, chyba mo­głaby na­wet być. Miała około czter­dziestki i w grun­cie rze­czy dała się po­znać jako że­la­zna, nie­ugięta i ener­giczna istota; lecz oka­zja czyni zło­dzieja, gdy więc tak nie­spo­dzie­wa­nie zna­la­zła w chłopcu wdzięcz­nego przy­ja­ciela, pod­opiecz­nego i pi­sklę do wy­kar­mie­nia, z uśpio­nych głę­bin jej za­twar­dzia­łej na­tury co­raz moc­niej wy­ła­niała się nie­śmiała skłon­ność ku tkli­wo­ści i bez­in­te­re­sow­nej ła­god­no­ści.

Ten na­gły po­ryw serca po­czci­wej ko­biety przy­no­sił Kar­lowi Bau­erowi same po­żytki i szybko go roz­zu­chwa­lił, bo tacy mło­dzi chłopcy wszystko, co da­ro­wane, choćby naj­rzad­szy owoc, przyj­mują z ocho­czą skwa­pli­wo­ścią i nie­mal jak na­leżne im prawo. To­też stało się tak, że już po kilku dniach Karl cał­ko­wi­cie za­po­mniał za­wsty­dza­jące pierw­sze spo­tka­nie pod drzwiami piw­nicy i nie było wie­czoru, by na scho­dach nie roz­brzmie­wało jego Złote wie­czorne słońce, jakby ni­gdy wcze­śniej nie działo się ina­czej.

Po­mimo ca­łej wdzięcz­no­ści pa­mięć o Ba­bett nie po­zo­sta­łaby w nim tak nie­znisz­czal­nie żywa, gdyby jej do­bre uczynki ogra­ni­czyły się wy­łącz­nie do je­dze­nia. Mło­dość jest głodna, ale też nie mniej eg­zal­to­wana, a re­la­cji z mło­dzień­cami nie da się długo pod­trzy­my­wać za po­mocą sera i szynki, ba, na­wet za po­mocą owo­ców i wina z piw­nicy.

Ba­bett była osobą sza­no­waną i nie­za­stą­pioną w domu Ku­ste­rera, ale rów­nież w ca­łym są­siedz­twie cie­szyła się re­pu­ta­cją cho­dzą­cej nie­ska­zi­tel­nej uczci­wo­ści. Gdzie­kol­wiek się zna­la­zła, sta­no­wiła rę­koj­mię przy­zwo­itej za­bawy. Są­siadki wie­działy o tym i dla­tego pa­trzyły przy­chyl­nym okiem, je­śli ich słu­żące, zwłasz­cza te młode, spo­ty­kały się z nią poza do­mem. Ten, kogo po­le­ciła, znaj­do­wał życz­liwe przy­ję­cie, a kto mógł się cie­szyć bliż­szym z nią kon­tak­tem, był bez­piecz­niej­szy niż w klasz­to­rze dla dziew­cząt czy w sto­wa­rzy­sze­niu dzie­wic.

To­też po co­dzien­nej służ­bie i w nie­dzielne po­po­łu­dnia Ba­bett rzadko by­wała sama, za­zwy­czaj ota­czał ją wia­nu­szek młod­szych słu­żą­cych, któ­rym po­ma­gała spę­dzać czas i w ra­zie po­trzeby udzie­lała wsze­la­kich rad. Na ta­kich kon­wen­ty­klach grano w różne gry, śpie­wano pio­senki, roz­wią­zy­wano za­gadki i sza­rady, a je­śli która miała na­rze­czo­nego czy brata, mo­gła go ze sobą przy­pro­wa­dzić. Oczy­wi­ście zda­rzało się to bar­dzo rzadko, bo na­rze­czone zwy­kle do­syć szybko prze­sta­wały być wierne owemu kółku, a mło­dzi ka­wa­le­ro­wie i słu­żący nie byli tak za­przy­jaź­nieni z Ba­bett jak dziew­częta. Prze­lot­nych, nie­zo­bo­wią­zu­ją­cych hi­sto­rii mi­ło­snych nie to­le­ro­wała; je­śli któ­raś z jej pod­opiecz­nych wstą­piła na taką ścieżkę i mimo po­waż­nego upo­mnie­nia nie oka­zała po­prawy, zo­sta­wała wy­klu­czona.

Do tego we­so­łego pa­nień­skiego grona gim­na­zja­li­sta zo­stał przy­jęty jako gość i być może na­uczył się tam wię­cej niźli w szkole. Ni­gdy nie za­po­mniał swego in­au­gu­ra­cyj­nego wie­czoru. To było na po­dwó­rzu, dziew­częta sie­działy na schod­kach i pu­stych skrzyn­kach, za­pa­dła ciem­ność, a w gó­rze przy­cięte w kwa­drat wie­czorne niebo pły­nęło po­woli, ską­pane wciąż sła­bym nie­bie­ska­wym świa­tłem. Ba­bett przy­sia­dła na beczce przed pół­ko­li­stym wej­ściem do piw­nicy, a Karl stał nie­śmiało obok niej, oparty o fu­trynę, nic nie mó­wił i w mroku przy­glą­dał się twa­rzom dziew­cząt. Jed­no­cze­śnie my­ślał z lek­kim nie­po­ko­jem, jak za­re­ago­wa­liby ko­le­dzy na te jego wie­czorne ko­nek­sje, gdyby się o nich do­wie­dzieli.

Ach, twa­rze dziew­cząt! Nie­mal każdą znał już z wi­dze­nia, ale te­raz, sku­pione w pół­mroku jedna przy dru­giej, były zu­peł­nie inne i pa­trzyły na niego jak na nie­od­gad­nioną za­gadkę. Jesz­cze dziś pa­mięta wszyst­kie imiona, wszyst­kie spoj­rze­nia i wiele kry­ją­cych się za nimi hi­sto­rii. I to ja­kich hi­sto­rii! Ileż prze­zna­cze­nia, po­wagi, mocy, a także po­wabu było w nie­po­zor­nym ży­ciu kilku dziew­cząt!

Znaj­do­wała się wśród nich Anna z Grüner Baum, która jako cał­kiem młoda gą­ska do­pu­ściła się na swo­jej pierw­szej po­sa­dzie kra­dzieży, za co mie­siąc sie­działa. Te­raz od wielu lat była lo­jalna i uczciwa, ucho­dziła wręcz za klej­not. Miała duże brą­zowe oczy i cierp­kie usta, sie­działa w mil­cze­niu i pa­trzyła na mło­dzieńca z chłodną cie­ka­wo­ścią. Jej uko­chany, który zdra­dził ją w tam­tej po­li­cyj­nej spra­wie, przez ten czas zdą­żył się już oże­nić i owdo­wieć. Te­raz bie­gał za nią od nowa i pró­bo­wał ją od­zy­skać, ale ona zro­biła się twarda i za­cho­wy­wała się tak, jakby nie chciała o nim wię­cej sły­szeć, mimo że skry­cie ko­chała go nie mniej niż daw­niej.

Mar­gret z in­tro­li­ga­torni była z na­tury we­soła, roz­śpie­wana i roz­sz­cze­bio­tana, a w swo­ich krę­co­nych ru­do­blond wło­sach miała słońce. Za­wsze schlud­nie ubrana i za­wsze przy­stro­jona czymś cie­szą­cym oko i mi­łym, a to nie­bie­ską wstążką, a to bu­kie­ci­kiem kwiat­ków, ni­gdy nie wy­da­wała za­ro­bio­nych pie­nię­dzy, tylko nie­mal każdy grosz wy­sy­łała do oj­czyma, który wszystko prze­pi­jał i ni­gdy jej nie dzię­ko­wał. Po­tem spo­tkało ją cięż­kie ży­cie, nie­for­tun­nie wy­szła za mąż i prze­śla­do­wały ją pech oraz liczne nie­szczę­ścia, ale na­wet wtedy po­ru­szała się lekko i z gra­cją, dbała o nie­ska­zi­telny wy­gląd i nie stro­niła od ozdób, uśmie­chała się rza­dziej, za to tym pięk­niej.

I nie­mal wszyst­kie one, jedna w drugą, bez względu na to, jak mało miały ra­do­ści, pie­nię­dzy i życz­li­wo­ści od losu, a jak wiele pracy, trosk i zmar­twień, da­wały so­bie radę i utrzy­my­wały się na po­wierzchni, z nie­licz­nymi wy­jąt­kami same piękne i nie­znisz­czalne wo­jow­niczki! A jakże one w tych paru wol­nych go­dzi­nach się śmiały i we­se­liły byle czym, żar­tem, pio­senką, gar­ścią orze­chów albo skraw­kiem czer­wo­nej wstążki. Jak drżały z pod­nie­ce­nia, gdy opo­wia­dano prze­szy­wa­jącą dresz­czem hi­sto­rię ja­kie­goś mę­czen­nika, jak przy smut­nych pio­sen­kach śpie­wały i wzdy­chały, ma­jąc w swych do­brych oczach ogromne łzy.

Nie­które były co prawda nie­przy­jemne, swar­liwe i go­towe nie­ustan­nie zrzę­dzić i plot­ko­wać, w ra­zie czego jed­nak Ba­bett ostro wcho­dziła im w słowo. Ale prze­cież także one dźwi­gały swe brze­mię i nie miały ła­two. Szcze­gól­nie Gret z Bi­scho­fseck czuła się nie­szczę­śliwa. Cią­żyło jej ży­cie, a jej wielka cno­tli­wość spra­wiała, że na­wet to kółko pa­nień­skie nie było dla niej dość po­bożne i su­rowe, a przy każ­dym so­czyst­szym sło­wie, które do­cie­rało do jej uszu, wzdy­chała głę­boko, za­gry­zała wargi i mó­wiła ci­cho: „Spra­wie­dliwy musi wiele wy­cier­pieć”. Cier­piała tak rok za ro­kiem, aż w końcu zo­bo­jęt­niała i do­piero gdy prze­li­czyła skar­petę pełną za­osz­czę­dzo­nych ta­la­rów, wzru­szyła się i za­częła pła­kać. Dwu­krot­nie mo­gła wyjść za mąż za maj­strów, tym­cza­sem nie wy­szła za żad­nego, bo je­den był lek­ko­du­chem, a drugi sam oka­zał się tak nie­po­mier­nie uczciwy i szla­chetny, że bra­ko­wa­łoby jej przy nim cią­głego wzdy­cha­nia i po­czu­cia nie­zro­zu­mie­nia.

Wszyst­kie sie­działy sku­pione w ką­cie ciem­nego dzie­dzińca, opo­wia­da­jąc so­bie o wy­da­rze­niach dnia i cze­ka­jąc, co do­brego i we­so­łego przy­nie­sie wie­czór. Z po­czątku ich po­ga­duszki i ma­niery nie wy­da­wały się uczo­nemu mło­dzień­cowi naj­mą­drzej­sze ani na­je­le­gant­sze, ale wkrótce, gdy mi­nęło onie­śmie­le­nie, po­czuł się swo­bod­niej­szy i bar­dziej roz­luź­niony, i od tej chwili pa­trzył na przy­cup­nięte ra­zem w ciem­no­ści dziew­częta jak na nie­zwy­kły, szcze­gól­nie piękny ob­raz.

– No, a to jest wła­śnie nasz pan gim­na­zja­li­sta – oznaj­miła Ba­bett i już miała opo­wie­dzieć hi­sto­rię jego ża­ło­snego gło­do­wa­nia, gdy po­cią­gnął ją bła­gal­nie za rę­kaw, na co do­bro­tli­wie go oszczę­dziła.

– To musi się pan pew­nie strasz­nie dużo uczyć? – spy­tała ru­dawa Mar­gret z in­tro­li­ga­torni i od razu do­dała: – A na kogo chce się pan wy­edu­ko­wać?

– Na ra­zie jesz­cze nie je­stem pewny. Może na dok­tora. – To wzbu­dziło sza­cu­nek i oczy wszyst­kich wpa­trzyły się w niego uważ­nie.

– Tylko naj­pierw musi panu jesz­cze uro­snąć wą­sik – za­uwa­żyła Lene od ap­te­ka­rza, na co reszta się ro­ze­śmiała, ci­cho chi­cho­cząc lub po­pi­sku­jąc, i gdyby nie po­moc Ba­bett, Karl nie zdo­łałby się obro­nić przed dzie­siąt­kami do­cin­ków, w któ­rych prze­ści­gały się dziew­częta. W końcu za­żą­dały, żeby opo­wie­dział im ja­kąś hi­sto­rię. Cho­ciaż na­czy­tał się tyle, nie przy­cho­dziło mu do głowy nic poza bajką o jed­nym ta­kim, co wy­ru­szył w świat, by strach po­znać. Ale le­d­wie za­czął, wszyst­kie znów wy­bu­chły śmie­chem i za­wo­łały:

– Znamy to, znamy!

A Gret z Bi­scho­fseck do­dała z po­gardą:

– To prze­cież dla dzieci.

Dał więc spo­kój i wy­raź­nie się za­wsty­dził, a wtedy Ba­bett obie­cała w jego imie­niu:

– Na­stęp­nym ra­zem opo­wie wam coś in­nego, w końcu w domu nie bra­kuje mu ksią­żek!

Jemu też to od­po­wia­dało. Po­sta­no­wił, że zrobi wszystko, żeby je uszczę­śli­wić.

Tym­cza­sem niebo stra­ciło resztki błę­kit­nego bla­sku, a po ma­to­wej czerni pły­nęła te­raz jedna gwiazda.

– No, pora wra­cać do domu – upo­mniała dziew­częta Ba­bett. Te wstały, po­pra­wiły war­ko­cze i wy­gła­dziły far­tu­chy, ski­nęły gło­wami na po­że­gna­nie i wy­szły – część przez furtkę na ty­łach po­dwó­rza, część ko­ry­ta­rzem i przez drzwi fron­towe.

Także Karl Bauer po­wie­dział do­bra­noc i ru­szył na górę do swo­jej iz­debki, za­do­wo­lony i nie­za­do­wo­lony, pe­łen nie­ja­snych uczuć. Bo choć tkwił głę­boko w mło­dzień­czej py­sze i bła­hych głup­stwach wła­ści­wych gim­na­zja­li­ście, mimo to za­uwa­żył, że wśród jego no­wych zna­jo­mych to­czy się ży­cie inne niż jego oraz że nie­mal wszyst­kie te dziew­częta, przy­kute moc­nym łań­cu­chem do peł­nej krzą­ta­niny co­dzien­no­ści, no­szą w so­bie siły i wie­dzą rze­czy, które jemu są tak obce jak ja­kaś bajka. Nie bez odro­biny na­uko­wego za­ro­zu­mial­stwa po­sta­no­wił wnik­nąć jak naj­głę­biej we fra­pu­jącą po­ezję tego na­iw­nego ży­cia, w świat pier­wot­nej tra­dy­cji, mo­ra­li­te­tów i żoł­nier­skich pie­śni. Czuł jed­nak, że ów świat pod nie­któ­rymi wzglę­dami zło­wiesz­czo gó­ruje nad jego świa­tem i oba­wiał się wszel­kiej ty­ra­nii i pa­ra­liżu z jego strony.

Na ra­zie wszakże nie wi­dać było ta­kiego nie­bez­pie­czeń­stwa, zresztą wie­czorne spo­tka­nia słu­żą­cych trwały co­raz kró­cej, po­nie­waż szyb­kimi kro­kami zbli­żała się zima i mimo na ra­zie ła­god­nej po­gody każ­dego dnia spo­dzie­wano się pierw­szego śniegu. Tak czy ina­czej Karl zna­lazł jesz­cze oka­zję, by opo­wie­dzieć obie­caną hi­sto­rię. Była o bra­ciach Zün­del­he­ine­rze i Zün­del­frie­de­rze, którą prze­czy­tał w „Skarb­czyku” i która spo­tkała się z nie­ma­łym aplau­zem. Koń­cowy mo­rał po­mi­nął, ale Ba­bett do­dała go z wła­snej po­trzeby i we­dług wła­snych umie­jęt­no­ści. Dziew­częta, z wy­jąt­kiem Gret, chwa­liły nar­ra­tora za jego po­pis, na zmianę po­wta­rzały główne sceny i mocno pro­siły, aby nie­ba­wem znów się tak po­sta­rał. Obie­cał im to, ale na­za­jutrz zro­biło się tak zimno, że wy­sta­wa­nie pod go­łym nie­bem było już nie do po­my­śle­nia, po­tem zaś, im bar­dziej przy­bli­żały się święta, za­prząt­nęły go zgoła inne my­śli i ra­do­ści.

Co wie­czór pra­co­wał nad rzeź­bio­nym pu­deł­kiem na ty­toń dla swo­jego papy, a po­tem pró­bo­wał jesz­cze uło­żyć do tego dwu­wiersz po ła­ci­nie. Nie­stety, ni­jak nie chciał on na­brać kla­sycz­nej szla­chet­no­ści, bez któ­rej ła­ciń­ski dys­tych nie może na­wet ustać na no­gach, w końcu więc po pro­stu na­pi­sał na wieczku du­żymi, ozdob­nymi li­te­rami „Na zdro­wie!”, po­cią­gnął li­nie dłu­tem, po czym wy­po­le­ro­wał szka­tułkę pu­mek­sem i wo­skiem. Na­stęp­nie wy­je­chał na fe­rie w do­brym na­stroju.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: