- W empik go
Najpierw był grzech - ebook
Najpierw był grzech - ebook
26 grudnia na jednym z ekskluzywnych madryckich osiedli pewna kobieta znajduje ciało swojej sąsiadki Caroliny Martín. Jaime Reyes, śledczy z dużym doświadczeniem, wraz z podinspektorem Manuelem Serrą, początkującym funkcjonariuszem policji, wszczynają dochodzenie mające wyjaśnić przyczynę śmierci.
Z czasem przekonują się, że w zasadzie każdy z bliskich Caroliny miał powód, aby ją zabić, a do tego osobowości podejrzanych odpowiadają kolejnym grzechom głównym. Śledztwo inspektorów wciągnie ich w sieć ambicji, zdrad i wielkich pieniędzy, aż w końcu odkryją sekretne i mroczne interesy tych, którzy otaczali Carolinę. Ale… który z grzechów ją zabił?
Eugenia Dalmau to hiszpańska autorka kryminałów, która urodziła się i studiowała w Walencji. Jak mówi, najbardziej niespodziewane miejsce albo wiadomość może sprawić, że wymyśla historię, a najbardziej absurdalne sytuacje pozwalają jej stworzyć bohatera. W swoich powieściach łączy suspens z codziennymi sytuacjami, bo czy istnieje coś bardziej intrygującego od samego życia?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8034-960-4 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiosna 2017
Sześć miesięcy po odnalezieniu zwłok
Od chwili wybuchu skandalu medialnego moje życie stało się koszmarem. Nadal czuję napięcie, kiedy muszę skręcić za róg ulicy, boję się, że czai się tam jakiś przebiegły dziennikarz, gotów rzucić mi się do gardła. Najgorsze są jednak telefony. Mieszkam w Madrycie od roku i nigdy nie otrzymywałem tylu impertynenckich, a z czasem po prostu nużących telefonów, co w ostatnich miesiącach; na ekranie komórki wyświetlają się jeden po drugim nieznane numery. Kiedy ta nawałnica dopiero się zaczynała, a ja jak głupi naciskałem zieloną słuchawkę, natarczywe pytania waliły mi w uszy jak lawina kamieni: „Młodszy inspektorze Serra, to było samobójstwo czy morderstwo? Czego możemy się teraz spodziewać? Proszę się nie rozłączać, panie Manuelu!”. Przy pierwszych takich rozmowach, zanim się rozłączyłem, miałem na tyle taktu, by rzucić trzy słowa: „Nie jestem upoważniony”. Potem już nawet tego mi się nie chciało.
Cieszę się, że z każdym kolejnym dniem tych telefonów jest coraz mniej; wiedzą już, że nie odbiorę. Nie mogę jednak tracić czujności, bo dziennikarze zawsze krążą nad policjantami jak sępy, a sprawa Caroliny Martín, którą wraz z inspektorem, ze względu na osobliwe cechy podejrzanych, nazwaliśmy roboczo „Sprawą grzechów głównych”, to ostatnio jeden z najbardziej soczystych kęsków dla prasy. Uzyskanie wywiadu na wyłączność, relacji bogatej w najkrwawsze detale, i to z inspektorem odpowiedzialnym za dochodzenie – to byłby prawdziwy Święty Graal dla wybranego szczęśliwca. Nic takiego jednak nie nastąpi.
Przypuszczam, że uwzięli się właśnie na mnie, bo sprawiam wrażenie łatwej ofiary: adidasy i skórzana kurtka, średni wzrost, ciemne włosy, a przede wszystkim – młody wiek. Niektórzy błędnie uważają to za jednoznaczne z głupotą i naiwnością; mogą sobie jednak myśleć, co chcą, ja nigdy nie puszczę pary z ust. Po pierwsze z uwagi na moją lojalność wobec formacji, do której należę, a po drugie dlatego, że po tylu miesiącach bliskiego obcowania z Caroliną zacząłem czuć do niej coś szczególnego. Nigdy nie poznałem nikogo tak blisko, intymnie i intensywnie. Wiem o tej kobiecie wszystko, mimo że nigdy nie widziałem jej na oczy żywej. Czuję się tak z nią związany, że nie potrafiłbym jej zdradzić.
Ale żeby wiedzieć to, co wiemy tylko my nieliczni, a czego wiele osób chciałoby się dowiedzieć, trzeba zacząć od początku i cofnąć się do ubiegłych świąt, kiedy dopiero zaczynałem pracę na komisariacie i nawet przez myśl by mi nie przeszło, że mógłbym pracować pod zwierzchnictwem inspektora Jaimego Reyesa.26 grudnia 2016
1
Jaime
– Inspektorze, komisarz wzywa do siebie – powiedziała Reyesowi Angelines, główna sekretarka wydziału zabójstw. Musiała podnieść głos, żeby przekrzyczeć panujący zgiełk, i podejść bliżej do biurka inspektora.
Znajdowaliśmy się w obszernym prostokątnym pomieszczeniu, w którym bez trudu mieściło się dziesięć ustawionych w szeregu biurek. Oddzielały je panele, na tyle wysokie, żeby nie widzieć sąsiada, gdy się siedzi, ale wystarczyło wstać, by mieć na oku pracujących policjantów. Biurko inspektora Reyesa stało w pewnym oddaleniu od reszty, w jednym z kątów pod oknem. Jedyną osłonę stanowiły potężne sterty papierów na brzegu biurka.
Jaime Reyes podniósł głowę, a kiedy wstawał, z ruchu jego ust odczytałem wymamrotane: „A ten czego znowu chce? Nie ma jeszcze dziesiątej, a ciągle mi zawracają dupę”.
Śledziłem wzrokiem jego ruchy. Angelines uprzedziła mnie, że ze mną komisarz także chce się widzieć, więc starając się nie rzucać w oczy, podszedłem do drzwi gabinetu szefa i czekałem na swoją kolej. Nie mogłem nie usłyszeć toczącej się tam rozmowy:
– Dzień dobry, Jaime, zamknij drzwi i siadaj – przywitał się komisarz López. – Musisz jechać w okolice pola Federacji Golfa, to niedaleko stąd, na osiedle Los Cerezos. Znaleziono ciało kobiety w jej własnym domu… I niewiele więcej mogę ci powiedzieć.
– Morderstwo? Samobójstwo? – zapytał Reyes. – Jeszcze się okaże, że to jakaś staruszka, którą Pan wezwał do siebie, i nasza ekipa jest tam potrzebna jak koszula w dupie – narzekał. – Panie komisarzu, jest dwudziesty szósty grudnia, zimno jak w psiarni, a ja mam górę zaległej roboty. Mam nadzieję, że ta wycieczka nie okaże się stratą czasu. – Po chwili dodał jeszcze: – Los Cerezos? Osiedle Czereśniowe? W życiu nie widziałem w Madrycie drzewa czereśniowego, a chodzę po tym padole już pięćdziesiąt dziewięć lat.
– Nie marudź. Na razie nic nie wiadomo, a może to będzie ta duża sprawa, na którą czekałeś – odparł komisarz. – Funkcjonariusze, od których otrzymaliśmy zgłoszenie, mówią, że zaalarmowała ich wścibska sąsiadka. Kiedy zjawili się na miejscu, czekała już na ganku domu ofiary. Sąsiadka przedstawiła się jako Pilar. Twierdzi, że ofiara nazywała się Carolina Martín i miała czterdzieści jeden lat, chociaż wyglądała na znacznie mniej, cytując dosłownie tę Pilar, której wypowiedź powtórzyli nam funkcjonariusze – oznajmił. – Nasi nie dopatrzyli się żadnych oznak przemocy, jeśli nie liczyć strąconej na podłogę lampki. Na pierwszy rzut oka wszystko wskazuje na zawał, ale świadek upiera się, że babka była zdrowa jak ryba i jej śmierć wydaje się mocno podejrzana – dodał. – Poinformowaliśmy już sąd, zwłoki ma obejrzeć na miejscu lekarz sądowy. Podjedź tam, może zauważysz coś odbiegającego od normy, zadecyduj, czy trzeba tam wysłać chłopaków, żeby zbadali sytuację i zebrali ślady. Jesteś najlepszy w takich sprawach.
– Taa, najlepszy, a przy okazji jedyny, który jest tutaj w święta. Połowa komisariatu ma wolne – skwitował Jaime znużonym głosem. – W związku z tym muszę jechać sam. Fuentes i Gómez pojechali do innego wezwania.
– Nie, nie – poprawił go komisarz. – Weź Serrę. Ucieszy się, a poza tym musi się wdrażać do pracy w terenie.
– Ten żółtodziób?! – wrzasnął zdumiony Reyes. – Manolito? To już wolę jechać sam, panie komisarzu, naprawdę. Nie mam dziś nastroju, żeby odpowiadać na jego głupie pytania w samochodzie, a na pewno będzie miał ich całą masę. – Usłyszałem, jak wzdycha ciężko, ale w końcu umilkł. Reyes prawdopodobnie wiedział, że kiedy komisarz coś sobie umyśli, to nawet sam Pan Jezus nie wybiłby mu pomysłu z głowy, postanowił więc się już dłużej nie kłócić.
– Jaime, to rzeczywiście może być rutynowa inspekcja, za godzinę będziecie z powrotem… Chłopak musi się szkolić, potrzebuje praktyki, a nie znajdzie przecież lepszego nauczyciela niż ty – próbował go zmiękczyć López. – Pamiętaj, że z tobą też ktoś musiał się tak męczyć. Poza tym, jak sam zauważyłeś, nikogo innego nie ma. No już, bierz chłopaka i jedźcie. – Zabrzmiało to raczej jak rozkaz niż jak propozycja. – I informuj mnie, jeśli pojawi się coś nowego.
Domyśliłem się, że rozmowa dobiegła końca, odskoczyłem więc szybko od drzwi i żeby ukryć niecierpliwość i podniecenie, wdałem się w pogawędkę z kolegą. Dzięki temu mogłem ukradkiem obserwować inspektora, który wyszedł z gabinetu szefa z ponurym grymasem na twarzy, po czym zebrał swój płaszcz, szalik, notatnik i mnie. Nie musiałem już stawiać się u komisarza.
Droga na miejsce zdarzenia przebiegła wbrew przewidywaniom Reyesa. Chociaż rozsadzał mnie entuzjazm i wdzięczność, że to właśnie mnie wybrano na jego partnera, nie dałem tego po sobie poznać najdrobniejszym nawet gestem, nie powiedziałem też ani słowa ponad to, czego wymagają zasady dobrego wychowania.
Jaime Reyes milczał jak głaz, a mnie aż świerzbiło, żeby zagadać. Był prawdziwą instytucją organów ścigania; mawiano, że potrafi rozwiązać sprawę, za jedyny ślad mając niedopałek. W sumie nic dziwnego, że tak dobrze znał się na niedopałkach, bo nie przestał palić ani na chwilę, od kiedy wsiedliśmy do szarego peugeota 307, który wydział powierzył mu do wyłącznej dyspozycji.
Wiedziałem o nim tyle, ile zasłyszałem na komisariacie i ile powiedziała mi, oczywiście w najwyższym zaufaniu, plotkara Angelines – drobna, żywa sekretarka, zatrudniona w policji od tak dawna, że kiedy pytało się ją o staż pracy, niezmiennie odpowiadała, że się tam urodziła. Jaime Reyes miał być jednym z najlepszych w swoim fachu: inteligentny i bystry, drobiazgowy, niezmordowany, a przede wszystkim – ambitny. Na początku jego kariera wystrzeliła jak rakieta, ale po śmierci żony i syna przed piętnastu laty ambicja całkiem go opuściła i chociaż nadal pracował z równie dużym zaangażowaniem, wolał trzymać się w cieniu i ograniczać do minimum interakcje z ludźmi. Zrobił się z niego samotnik.
Angelines i inne weteranki z komisariatu zgadzały się, że z inspektora był kiedyś niezły przystojniak: wysoki, śniady, z szelmowskim uśmieszkiem, zawsze nienagannie ubrany, z wyraźnie zaznaczonym przedziałkiem i włosami ułożonymi na żel. Komplemenciarz, ale z klasą. Wszystkie do niego wzdychały.
Ja nadal nie zamieniłem z nim ani słowa i trudno było mi dostrzec tego donżuana, który figlarnie puszczał oczka do kobiet szalejących na jego punkcie. Owszem, widać było jeszcze ślady jego dawnej świetności: ani grama tłuszczu i gęsta czupryna, ale czerń włosów przetykały już siwe pasma, a od czasu do czasu jakiś niesforny kosmyk wymykał się spod kontroli. Barki zaczynały nieco opadać do przodu pod niedoprasowaną koszulą, a w płaszczu widniała jedna czy dwie dziury wypalone przez nieuwagę papierosem. Najwyraźniej stracił wszelkie zainteresowanie swoim wyglądem i pogrążył się w melancholii.
– Co się stało, szefie? Zabili kogoś? – spytałem, żeby powiedzieć cokolwiek, chociaż oczywiście znałem odpowiedź.
– Czyli ty jesteś Manolito, ten młody – odpowiedział powoli i z namysłem.
– Tak.
Mógłbym odpowiedzieć bardziej wylewnie, ale intuicja i opowieści Angelines poradziły mi, żeby się nie rozgadywać.
– Kobieta – odparł inspektor po dłuższej chwili. – Wygląda na zawał, ale sąsiadka się upiera, że ktoś ją zabił. Zaraz się przekonamy, czy to tylko strata czasu. – Po kolejnej minucie dodał jeszcze: – Chociaż skoro świadek twierdzi, że zawał wydaje się mało prawdopodobny, to musi mieć jakiś powód.
– Tak jest – odważyłem się wybąkać pod nosem.
Od tamtej chwili zapanowała grobowa cisza. Inspektor Reyes ewidentnie był człowiekiem wyjątkowo małomównym.
Na szczęście z dzielnicy Hortaleza, gdzie znajdował się komisariat, drogą M-40 dotarliśmy do Los Cerezos w zaledwie dwadzieścia minut. Nie wiem, czy wytrzymałbym dłużej w szarych kłębach wypełniających samochód; można by powiesić siekierę w powietrzu zadymionym przez co najmniej osiem papierosów (tyle naliczyłem), które zdążył wypalić mój zwierzchnik. Ogrzewanie było rozkręcone do maksimum, a że Reyes nie otwierał okna, ja z szacunku też nie odważyłem się opuścić szyby, więc prawie nie dało się oddychać. Modliłem się do wszystkich świętych, żebym nie udusił się na śmierć albo nie dostał raka płuc. Musieli mnie wysłuchać, bo w normalnych warunkach podróż zajęłaby nam ponad pół godziny; w Madrycie zawsze jest straszny ruch, ale w okresie świątecznym rozpętuje się prawdziwe piekło.
Osiedle okazało się bardzo eleganckie i zadbane. Wszystkie ulice obsadzono drzewami, a choć z powodu zimna niektóre nie miały liści, kontrastowały z idealnie przystrzyżonymi trawnikami w ogródkach i na polu golfowym, położonym w samym centrum osiedla. Mimo niskiej temperatury tu i tam widziało się chłopców na rowerach i dziewczynki ze skakankami.
Pomyślałem o mojej matce. Uznałaby, że to idealne miejsce dla mnie, w odróżnieniu od, jak mówiła, wynajętej klitki w dzielnicy spelun i szemranych typów, czyli okolicy Plaza de Santa Ana, gdzie ja czułem się jak ryba w wodzie. Przypuszczam jednak, że nawet przez trzy życia nie zdołałbym zarobić na dom w Los Cerezos.
Dzięki wskazówkom Google Maps od razu znaleźliśmy właściwy adres. Gdy tylko skręciliśmy w ulicę, zauważyliśmy radiowóz. To był jedyny widoczny pojazd, domyśliliśmy się więc, że nikt inny jeszcze nie przyjechał, a mieszkańcy mieli garaże.
Duży piętrowy bliźniak stał w prywatnym ogrodzie. Wokół całej działki rósł niski żywopłot, a żeby dostać się do drzwi, trzeba było przejść około dwudziestu metrów po ścieżce z drewnianych belek.
Czekało już na nas dwóch mundurowych i starsza pani, wyraźnie wzburzona, jakby nie mogła uwierzyć, co się dzieje. Jaime Reyes zgasił papierosa w kieszonkowej popielniczce i ruszył do działania.
– Dzień dobry – przywitał się. – Inspektor Hernández i inspektor Fernández. – Zerknął ukradkiem na funkcjonariuszy i mógłbym przysiąc, że puścił do nich oko. Zamurowało mnie, ale domyśliłem się, że nie chce podać prawdziwego nazwiska, na wypadek gdyby świadek okazała się przesadnie gadatliwa i natrętna; dzięki temu nie będzie mogła go namierzyć. – Chodźmy do środka trochę się rozejrzeć.
– Nazywają się panowie jak policjanci u Tintina! Co za zbieg okoliczności! – zawołała kobieta. – Mój syn uwielbiał te komiksy, kupowaliśmy wszystkie tomy. Czytał je pan, inspektorze? Ja najbardziej lubiłam oglądać obrazki. Tak, mam w domu całą kolekcję. Syn się ożenił i nie chciał zabrać tych książek, wie pan, a ja mu ciągle suszę głowę, bo zajmują mi mnóstwo miejsca…
Opowiedziałaby nam całą historię swojego życia, gdyby Reyes jej nie przerwał, choć zrobił to bardzo elegancko.
– Przepraszam, pani…
– Pilar, Pilar Torres – odparła nerwowo, nie przestając poprawiać sobie włosów, świeżo od fryzjera.
– Pani Pilar, bardzo proszę, żeby poszła pani do siebie, oczywiście w towarzystwie funkcjonariuszy, i napiła się czegoś… może herbatki z lipy? Potem do pani zajrzymy i będzie nam pani mogła wszystko opowiedzieć. Pani zeznania mogą mieć kluczowe znaczenie dla sprawy, zależy nam więc, żeby była pani jak najbardziej opanowana, tak by wyjaśnić nam wszelkie wątpliwości. Może być pani kluczowym elementem dochodzenia – tłumaczył inspektor spokojnie, patrząc jej w oczy, tak by czuła się ważna. Kobieta z przejęciem kiwała głową.
– Niech się pan nic nie boi, wszystko wam opowiem. Carolinę ktoś zabił, jestem tego pewna. Taka ładna, sympatyczna dziewczyna… Żaden zawał – wyszlochała.
– Dobrze, proszę spokojnie na nas poczekać, to może nam trochę zająć.
– Będę musiała jechać na komisariat? Długo to potrwa? Umówiłam się z koleżankami na poobiednią partyjkę kanasty i muszę dać im znać, jeśli mnie nie będzie, bo nie mogę zostawić partnerki bez pary.
– Proszę się nie obawiać, na pewno pani zdąży – orzekł uspokajająco Reyes, po czym obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, żeby wejść do domu, a ja stanąłem za nim.
– Świetnie sobie pan z nią poradził, szefie! Musielibyśmy tu z nią sterczeć do wieczora – podlizywałem się. Ale on zatrzymał się nagle i zwrócił w moją stronę.
– Nie daj się zwieść pozorom, Manolito. Powiedziałem samą prawdę. Ta kobieta znała ofiarę, a na kilometr widać, że jest bystra i spostrzegawcza. Jeśli ma rację, to bardzo nam się przyda – pouczył mnie.
– Oczywiście ma pan rację, ale przecież straszna z niej gaduła, no i nie wiem, nie wygląda na bardzo starą, ale skoro ma żonatego syna, który czytywał Tintina, to musi mieć… siedemdziesiąt, siedemdziesiąt pięć lat? – usprawiedliwiałem się.
– Słusznie. Wygląda na młodszą, ale widać, że o siebie dba i jest bardzo aktywna. Nie zapominaj też, że z wiekiem przychodzi mądrość i doświadczenie. Poza tym ta kobieta może opowiedzieć nam naprawdę wszystko. No dobrze, zobaczmy, co się tu wydarzyło. Włóż rękawiczki – przypomniał mi protokół – i ochraniacze na buty.2
Carolina
Dom urządzono z dużym smakiem, między nowoczesnymi meblami i sprzętami tu i tam stały antyki. Panowała tam ciepła, przytulna atmosfera. Wystrój wnętrz musiał kosztować fortunę. Biele, szarości i beże – przypomniała mi się koleżanka z kryminologii; ta sama, w której zakochałem się po uszy, a nawet po czubek głowy, a ona żaliła mi się na niepowodzenia sercowe z innymi typami. Ona właśnie twierdziła, że wystarczy ograniczyć się do tych trzech kolorów, żeby stać się geniuszem wystroju wnętrz.
Poszliśmy do salonu, gdzie na kanapie leżało na lewym boku ciało kobiety. Na palcu serdecznym prawej ręki, wyciągniętej prosto, błyszczał brylantowy pierścionek z motywem kamelii; lewa ręka, przygnieciona i zgięta, zakrywała dłonią gardło. Jasnobrązowe włosy zasłaniały twarz. Kobieta miała na sobie dopasowaną czarną sukienkę, ukazującą szczupłe ciało o idealnych proporcjach, i buty na obcasie w tym samym kolorze; na podeszwach widniał wybity złoconymi literami napis „Prada”. Na dywanie i kanapie walały się rozsypane perły z zerwanego naszyjnika.
– Wygląda na to, że mamy szczęście, dotarliśmy tu jako pierwsi, a jeśli Pilar niczego nie dotykała, to miejsce zdarzenia jest nienaruszone – powiedział Jaime, jakby do siebie, po czym, głośniej i zwracając się już bezpośrednio do mnie, zapytał: – Zauważyłeś coś dziwnego? – Przyglądał się uważnie zwłokom.
Nie miałem ochoty podchodzić zbyt blisko –– choć nigdy nie przyznałbym się do tego głośno, trupy stanowiły jedyny aspekt pracy w policji, za którym nie przepadałem – ale ukradkiem wziąłem głęboki wdech, schyliłem się i zacząłem oględziny, starając się niczego nie dotknąć przed przybyciem specjalistów od kryminalistyki.
– Paznokieć! Brakuje jej kawałka paznokcia, szefie! – zawołałem triumfalnie. – Ma idealny manikiur, ale paznokieć prawego palca wskazującego jest złamany, widać mięso. Lewą dłoń zasłaniają włosy, wolę nie dotykać. – Potem dodałem: – No i ten pierścionek, niezły kamień na środku! Ach! – wyrwało mi się. – A ta lampka na podłodze ma zepsuty kabel. Moim zdaniem ktoś tak mocno ciągnął, że w końcu się urwał.
– Dobre spostrzeżenia – pogratulował mi, jednocześnie dzwoniąc po posiłki, żeby przeprowadzić badanie miejsca zdarzenia. – Ale chodziło mi o to, czy zauważyłeś, że palą cię stopy, a jednocześnie jest zimno w chuj.
– No tak, ale okna są otwarte, a jest grudzień w Madrycie, to nie Karaiby. A ciepło w nogi jest od ogrzewania podłogowego – wyjaśniłem.
– Skoro ktoś siedzi sobie spokojnie w domu, z ogrzewaniem rozkręconym na maksa, to po co miałby otwierać okna? – pytał niby mnie, chociaż tak naprawdę rozmawiał sam ze sobą.
– Może sąsiadka otworzyła. Weszła i może poczuła zapach…
– Gdyby to Pilar otworzyła okna, już byśmy o tym wiedzieli. I na pewno nie chodziło o zapach zwłok. Nasza piękna nieboszczka jest jeszcze sztywna – tłumaczył, odgarniając nieco włosy ofiary – więc nie zaczął się proces rozkładu. Obstawiam, że nie żyje od dwóch dni, może trzech, bo niskie temperatury lepiej konserwują.
– W takim razie, skoro to nie sąsiadka, to może denatka poczuła się źle, zaczęła się dusić i pootwierała okna, żeby zaczerpnąć powietrza.
– Ha! Dusiła się! Czyli nie zawał, bo podczas zawału boli w klatce piersiowej. A więc twoim zdaniem, kiedy ktoś czuje się źle, bo brakuje mu powietrza, to biega po całym domu i otwiera okna, zamiast otworzyć jedno i zostać przy nim, próbując nabrać powietrza. Nie logiczniej byłoby zadzwonić na pogotowie?
– Może coś jadła i się zadławiła, a może coś wzięła… Zresztą wydaje mi się, że zamierzała zadzwonić, szefie, wyciąga tę rękę w stronę stolika, na którym stała lampka i nadal stoi telefon.
Jeszcze przez jakiś czas wysnuwałem kolejne hipotezy, ale przerwało nam przybycie zespołu kryminalistycznego. Zostawiliśmy zwłoki i poszliśmy obejrzeć fotografie, ulokowane strategicznie w różnych punktach mieszkania. Na niemal wszystkich pojawiała się kobieta o brązowych włosach ze złotymi refleksami i obaj zgodziliśmy się, że to Carolina. Na jednym grała w golfa, na innym była nad morzem, czy to z przyjaciółmi, czy to pewnie z rodzicami. Na wszystkich zdjęciach się uśmiechała; na policzkach robiły jej się urocze dołeczki i patrzyła na nas spomiędzy ramek wesołymi oczami o barwie miodu.
– Jaka ładna dziewczyna! – ośmieliłem się skomentować. – Rzeczywiście wygląda dużo młodziej. No chyba że to stare zdjęcia i dlatego…
– I taka pełna życia… – dodał Jaime. – Niektóre zdjęcia są aktualne. Zobacz, tutaj z koleżankami, a w tle plakaty kandydatów z ostatnich wyborów. A tutaj to chyba Albert Rivera. – W zamyśleniu potarł się po podbródku. – Myślę, że Pilar ma rację, to nie był zawał – stwierdził.
Kontynuując oględziny, weszliśmy po schodach na piętro. Znaleźliśmy się w dużej, przestronnej sypialni, w której na honorowym miejscu wisiała ogromna czarno-biała fotografia przedstawiająca dom w sosnowym lesie na klifie. Zdjęcie zrobiono od strony morza, na skałach było widać pianę z roztrzaskujących się fal.
Pod oknem stały dwie olbrzymie walizki; okazały się puste. Na łóżku leżała czarna prostokątna torebka z logo Hermèsa. Górna szuflada szafki nocnej była wysunięta. Głowa przy głowie zajrzeliśmy do środka. Nic szczególnego nie rzucało się w oczy: flakonik perfum Narcisa Rodrigueza, jakieś bransoletki, okulary przeciwsłoneczne i egzemplarz Sprzysiężenia głupców.
Pootwieraliśmy szafki, ale oprócz tony ubrań i butów, poukładanych idealnie jak w wojsku, wszystko wydawało się normalne. Podobnie było w łazience i reszcie pomieszczeń.
– Albo ta babka była nieuważna, ale nie wydaje mi się, sądząc po tym, jaki porządek tu wszędzie panuje, albo ktoś szukał czegoś w pośpiechu i znalazł – oznajmił Jaime. – Ta wysunięta szuflada zupełnie mi tu nie pasuje.
– A te walizki, szefie? Wróciła skądś czy właśnie się wybierała? Ma tu wszystko poukładane i jeszcze dużo miejsca w szafach, na pewno nie trzymała ich tak na wierzchu.
– Możliwe, że temu komuś, kto przyszedł po to coś, bardzo zależało, żeby zdążyć przed jej wyjazdem – mruknął inspektor.
– Powinniśmy zajrzeć do torebki, może znajdziemy komórkę i naprowadzi nas to na jakiś trop – zaproponowałem.
– Tak, ale później. Kiedy zdejmą odciski palców, zabiorą dowody na komisariat i będziemy mogli tam sobie wszystko spokojnie obejrzeć. Teraz powinniśmy porozmawiać z sąsiadką.
Zamknął powoli drzwi pokoju.
– Chce pan, żebym powiedział, co uważam? – spytałem, kiedy schodziliśmy na parter.
– Też pytanie! Mój drogi Manolito, powiedz mi to natychmiast, czekam od samego rana. – I wbił we mnie świdrujące spojrzenie. – Zamieniam się w słuch.
– Ché! No więc… – odparłem nieco zażenowany.
– Ché? – przerwał mi. – Jesteś z Walencji? – spytał i parsknął śmiechem.
– Owszem, i jestem z tego dumny. Pochodzę z miasteczka Paiporta, ale od kiedy przyjechałem do Madrytu, staram się jak najrzadziej zwracać do ludzi ché. – Też się roześmiałem.
– Spokojnie, dawno temu miałem dziewczynę z Walencji i też tak zawsze mówiła. Bardzo się w niej kochałem, ale koniec końców zostawiła mnie dla innego… ché. No ale – podjął wątek – powiedz, co miałeś powiedzieć.
– Myślę, że Carolina się z kimś pokłóciła, prawdopodobnie z mężczyzną, bo w takim stroju zapewne szykowała się do wyjścia. Jedno z nich, skłaniam się ku temu, że raczej ona, chwyciło lampkę, bo to było pierwsze, co miała pod ręką, żeby się obronić, i tak złamała sobie paznokieć. Ten drugi ktoś ją dusił, złapała się za szyję i zerwała perły. W ostatniej chwili wyciągnęła ramię, żeby sięgnąć do telefonu i wezwać pomoc. Potem on poszedł na górę do sypialni, wziął to, czego szukał, i wyszedł.
– Tak, coś w tym stylu… Ale jest wiele białych plam. Na szyi nie widać śladów duszenia, poza tym w takiej sytuacji nie ma się czasu położyć, wyciągnąć ręki i dzwonić po pomoc. Chociaż może to zabójca tak ułożył ciało. Nie znamy daty i godziny śmierci, ale w okresie świątecznym ludzie zwykle stroją się przed wyjściem z domu. Przede wszystkim zostają te okna. Po co otwierać okna, a jednocześnie rozkręcać ogrzewanie? Na razie wiemy tyle: martwa kobieta, bezdzietna, panna albo rozwódka.
– Może męża nie ma w domu.
– Manolito – powiedział zmęczonym głosem – są święta, ten czas spędza się z rodziną… A tu nie ma nikogo poza nią. Dopiero sąsiadka się zorientowała. Poza tym zauważyłeś jakieś zdjęcie, na którym mógłby być jej partner? No i dzieci, widziałeś jakieś na zdjęciach? – Zamyślił się. – Ale jedno zdecydowanie jest dziwne: najwyraźniej nikt z rodziny za nią nie tęskni… Musimy sprawdzić, czy zgłoszono zaginięcie, może mieszkają w innym mieście… Chodź – powiedział stanowczo, wkładając mi w rękę swój notatnik i długopis – zapiszesz wszystko dokładnie, z najmniejszymi szczegółami. Idziemy porozmawiać z sąsiadką, na pewno dowiemy się czegoś więcej.
I wyjął papierosa, którego wypalił w drodze z jednego domu do drugiego.3
Pilar
Pilar Torres zastaliśmy w jej kuchni, gdzie gawędziła sobie z mundurowymi. Z okna widać było bliźniak Caroliny. Domy były od siebie oddzielone oboma ogródkami oraz biegnącą przez środek uliczką. Oszacowałem odległość na około pięćdziesięciu metrów.
Staruszka ze zdumiewającą łatwością przechodziła od niepohamowanego szlochu do swobodnych żartów. Była wyraźnie wstrząśnięta. Zaproponowała nam kawę, z wdzięcznością przyjęliśmy ofertę, po czym Jaime Reyes wkroczył do akcji, a w zasadzie usiadł z sąsiadką denatki przy stole kuchennym.
– To bardzo przyjemne osiedle, chyba niedawno je zbudowali, prawda? Duże ogródki, wszędzie drzewa… Ale nie zauważyłem ani jednej czereśni. Stąd ta nazwa? – Detektyw zaczął przesłuchanie od niezobowiązującego pytania, żeby przejęta kobieta mogła się odprężyć.
– Tak, tak – przytaknęła skwapliwie, pociągając łyk kawy. – Będzie może kilkanaście lat. Osiedle zbudował Guillermo Grau, kojarzy pan? Tak, ten od budowlanki, od rafinerii, od banków. Milioner – podsumowała. – Mój mąż, niech spoczywa w pokoju, ale niech już spoczywa, bo miałam z nim ciężkie życie… Strasznie się z nim męczyłam, wie pan? Był wojskowym, podpułkownikiem, i nieźle nas wszystkich musztrował. – Wymieniliśmy z Jaimem zrozpaczone spojrzenia. – Teraz jest mi tu bardzo dobrze, ale za jego życia czułam się bardzo odizolowana. Chociaż tyle, że jest to pole golfowe, dzięki temu nauczyłam się grać i przynajmniej miałam coś do roboty. Dzieciaki dorastały i po kolei wyprowadzały się z domu.
Znowu napiła się kawy. Zauważyłem, że odeszliśmy bardzo daleko od tematu, inspektor chyba też, bo wykorzystał okazję, żeby się wtrącić:
– Ale wracając do osiedla…
– Ach, tak, tak! Nazywa się Los Cerezos, bo pan Grau odwiedził w dzieciństwie wioskę o takiej nazwie w prowincji Teruel i podobno miał stamtąd szczęśliwe wspomnienia. – Reyes już, już chciał jej przerwać, ale wtedy dodała: – A wiem to wszystko od Caroliny Martín, ona mi o tym opowiedziała, to nie jest powszechna wiedza.
Tym razem wymieniliśmy z Jaimem spojrzenia pełne ulgi.
– No dobrze, pani Pilar, zacznijmy może od początku. Po co poszła pani do domu Caroliny?
– No więc dwudziestego czwartego, znaczy w Wigilię, pojechałam na kolację do mojej córki, która mieszka w centrum, przy calle Hermanos Bécquer, kojarzy pan? Mamy taką tradycję, co roku robimy to samo. Zostaję u niej na noc, bo pierwszy dzień świąt spędzamy z kolei u syna, chociaż zawsze powtarzam, że wszyscy powinni przyjechać tutaj, ja bym wszystko pogotowała, wydaje mi się to najbardziej logiczne, ale oni się upierają, że nie, że to dla mnie za dużo pracy, ale co za problem, wzięłabym jakąś dziewczynę do pomocy i po sprawie.
Urwała, żeby sięgnąć po filiżankę, i detektyw znowu wykorzystał okazję.
– Niech pani mówi dalej – poprosił Jaime. – Proszę pamiętać, że jest pani umówiona na karty.
– Ach! To prawda! Ale możemy dokończyć jutro. Albo zadzwonię i uprzedzę, że mnie nie będzie – zaoferowała.
– Nie, spokojnie, nie zejdzie nam już długo. Mówiła pani coś o Carolinie i Wigilii.
– No tak, więc kiedy wychodziłam do córki, zauważyłam, że Carolina zostawiła wszystkie okna pootwierane na oścież. Pomyślałam sobie wtedy, że widocznie wychodziła w pośpiechu na kolację wigilijną. Wczoraj, kiedy byłam u syna, przypomniałam sobie o tym i zadzwoniłam sprawdzić, czy wszystko w porządku, bo taki z niej zmarzluch, a po powrocie musiała zastać strasznie wychłodzony dom. Ale nie odebrała. Wróciłam bardzo późno i byłam tak zmęczona, że prawdę mówiąc, nawet nie zwróciłam uwagi. Ale jak tylko wstałam dziś rano, to sobie przypomniałam, a kiedy zobaczyłam, że wszystko jest nadal pootwierane, postanowiłam zajrzeć i sprawdzić, co się dzieje – urwała i wybuchnęła płaczem.
– Spokojnie, świetnie pani idzie, bardzo nam pani pomaga – pocieszył ją Jaime, głaszcząc po ramieniu. – Proszę mówić dalej, jak dostała się pani do środka?
– Włożyłam szlafrok i już w jej ogródku zaczęłam ją wołać po imieniu. Zaczynałam się naprawdę martwić. Wzięłam więc zapasowy klucz, bo wiedziałam, że chowa go pod kamieniem koło tamtej sosny… – pokazała palcem – …i weszłam.
– Dotykała pani czegoś? Proszę się dobrze zastanowić. A jej pani dotykała?
– Nie, nie. Oglądam filmy, wiem, że nie wolno niczego dotykać.
– W takim razie skąd pani wiedziała, że sąsiadka nie żyje, a nie na przykład zemdlała? – indagował Jaime. – Ja na pani miejscu na pewno bym dotknął, żeby się upewnić…
– No tak, podeszłam do niej i powiedziałam do ucha jej imię. Nie odpowiedziała, więc schyliłam się, żeby posłuchać bicia serca, ale wtedy niechcący dotknęłam jej ramienia i poczułam, że jest kompletnie zimne i sztywne. Przeszedł mnie dreszcz od stóp do głów i skamieniałam. Wybiegłam stamtąd, zadzwoniłam na numer ratunkowy i zaczekałam na przyjazd tych miłych panów w mundurach – relacjonowała coraz szybciej.
– Świetna robota – pochwalił ją i dopytał: – Na pewno nie zmieniła pani pozycji zwłok, nie przesunęła na przykład dłoni? Może kiedy pani podeszła bliżej, coś się poruszyło?
– Ależ nie, panie inspektorze! Nic już nie dotykałam. Bóg mi świadkiem! Musiałam już ubierać mojego nieboszczyka męża, więc chcę mieć jak najmniej do czynienia ze zmarłymi.
Nabrała powietrza, żeby coś jeszcze powiedzieć, przypuszczalnie jakąś anegdotkę o nieboszczykach, ale Jaime ją uprzedził.
– Wierzę pani, spokojnie, proszę się nie martwić – uspokoił staruszkę. – O której godzinie wychodziła pani do córki dwudziestego czwartego?
Przygotowałem notatnik i długopis.
– Gdzieś tak koło ósmej wieczorem. Chętnie pojechałabym wcześniej, żeby trochę pomóc, ale wciągnęłam się w serial, który kończy się piętnaście po siódmej. Zanim się ogarnęłam do wyjścia, zrobiła się ósma.
– Kiedy po raz ostatni widziała pani Carolinę żywą?
– Przedwczoraj po południu, gdzieś koło wpół do trzeciej. Pomachała do mnie od siebie, ale nie rozmawiałyśmy. Podeszłabym, żeby złożyć jej życzenia świąteczne, ale zaraz odeszła od okna, więc pomyślałam, że pewnie poszła na obiad. Miałam do niej zajrzeć przed wyjściem, ale jak już mówiłam, długo mi zeszło i w końcu nie zdążyłam.
– A widziała pani, żeby ktoś wchodził do domu albo wychodził? Może jakiś samochód? – drążył Jaime.
– Przy drzwiach nikogo nie widziałam, a ode mnie z domu nie widać samochodów. Carolina ma garaż na tyłach domu.
– Czyli mógł ktoś wyjechać, a pani tego nie widziała?
– Zgadza się… Hmm.
– Co to za „hmm”?
– Z kuchni rzeczywiście nie widzę samochodów. Ale jest takie miejsce w salonie, z którego przez chwilę da się coś zobaczyć.
– I widziała coś pani? – spytał Reyes dość niecierpliwie.
– No więc kiedy skończył się serial, popatrzyłam tak trochę bezmyślnie w okno i wydawało mi się, że zauważyłam duży czarny samochód. Ale może był granatowy albo jeszcze inny. O tej porze jest już ciemno, więc nie mam pewności.
– Bardzo dziękuję, że poświęciła nam pani czas – powiedział detektyw, po czym dodał, żeby zamknąć już temat: – Czyli to było wszystko, co pani widziała, tak?
– Tak, ale nie wiem…
– Widziała pani coś jeszcze? – Reyes uśmiechnął się zrezygnowany.
– W tych dniach jest tu wszędzie większy ruch. Ludzie przyjeżdżają w odwiedziny do krewnych, znajomych i tak dalej. Przypuszczam, że to dlatego na chodniku stało sporo zaparkowanych samochodów. Ale kiedy już wychodziłam, zauważyłam motocykl, który stał przed wejściem do domu Caroliny. Założyłam, że to pewnie ktoś do niej przyjechał w gości. Bo miała wielu przyjaciół, wie pan? Nawet sam Guillermo Grau przyjeżdża do niej od czasu do czasu! – oznajmiła z podziwem w głosie.
– Guillermo Grau?! – krzyknął detektyw, ale zaraz się zreflektował. – Chwilkę, jak wyglądał ten motor?
– Motor… No nie wiem, duży był. W ogóle się nie znam na motocyklach. Moje dzieci chciały mieć motor, ale kategorycznie się nie zgodziłam, to są bardzo niebezpieczne pojazdy i…
Jaime przerwał jej stanowczo.
– Pani Pilar, proszę mi powiedzieć wszystko, co pani wie o Carolinie Martín. – Reyes postanowił zachować się pragmatycznie i pozwolić poczciwej staruszce wreszcie się wygadać.
– No dobrze – zaczęła swój długi monolog. – Byłyśmy z Caroliną sąsiadkami, ale od ponad dziesięciu lat miałyśmy bliższą relację. Odbywały się mistrzostwa golfowe i Álvaro przedstawił nas sobie, bo uczestniczyło się w parach, a my byłyśmy na podobnym poziomie. I wygrałyśmy. Od tamtej pory często umawiałyśmy się na golfa. – Pilar spojrzała na nas pytająco, jakby chciała sprawdzić, czy dobrze się spisuje. Kiedy zobaczyła nasze wyczekujące spojrzenia, postanowiła mówić dalej. – Jest… cóż, była przeuroczą osobą, prawdziwy skarb. Nikt nie mógł koło niej przejść obojętnie, zwłaszcza Álvaro, bo on to się ugania za każdą spódniczką. Carolina znała wiele języków obcych, miała dyplomy z ekonomii i prawa. Pracowała jako osobista sekretarka Guillerma Graua, dlatego ciągle podróżowała albo miała jakieś spotkania. Czasem pytałam ją, w co najlepiej zainwestować i tak dalej, a chociaż na początku zawsze mówiła, że obowiązuje ją tajemnica zawodowa, potem dodawała: „Ale ja kupiłabym…”. To była wspaniała dziewczyna. – Pilar zaniosła się szlochem.
– Spokojnie. – Inspektor objął ją ramieniem. – Rozumiem pani ból, ale musi pani odpowiedzieć na nasze pytania, żebyśmy mogli dorwać drania, który jej to zrobił. To jest, oczywiście, jeśli naprawdę została zamordowana.
– Niestety, jestem przekonana, że tak było – wyszlochała.
– Ostatnie pytanie na dziś: kim jest ten Álvaro?
– Álvaro Jímenez był kierownikiem pola golfowego, a w zasadzie też całego osiedla. Pracował dla Guillerma Graua, tak jak Carolina, stąd się znali. Nadal pracuje dla pana Graua, ale od jakichś trzech, czterech lat już jako doradca.
– No dobra, jeszcze jedno – powiedział Reyes, wstając już z krzesła. – A co z rodziną Caroliny?
– Rodzice żyją, ale ojciec jest już bardzo stary, biedaczek, a matka cierpi na alzheimera. Ma też siostrę Elenę, która mieszka z partnerem w domu w górach, chyba gdzieś w Sierra de Guadarrama.
– I Carolina nie ma z nimi kontaktu – skonstatował Jaime.
– Wręcz przeciwnie – zaprotestowała kobieta. – Są bardzo blisko. Często przyjeżdżają tu na niedzielny obiad, zresztą, uwierzy pan, nawet z tą matką, która nic już nie rozumie, a ona mówi do niej, jak gdyby nigdy nic. A z siostrą też świetnie się dogaduje! Nie mogą narzekać, Elena i ten jej chłopak mają z nią jak w raju! To wspaniała dziewczyna, jak Boga kocham.
Jaime wzruszył ramionami, nic nie rozumiejąc.
– Bardzo miło było nam z panią porozmawiać, udzieliła nam pani wielu przydatnych informacji. Na pewno będziemy pani jeszcze potrzebować. To moja komórka… – Podał jej jakąś karteczkę, przypominającą wizytówkę, na której widniało: „Inspektor Hernández” i numer telefonu, wszystko napisane flamastrem. – …na wypadek gdyby przypomniała sobie pani o czymś, co chwilowo wypadło pani z głowy. Tak czy inaczej – ciągnął – na razie jest za wcześnie, żeby z absolutną pewnością stwierdzić przyczynę zgonu, liczę więc na pani całkowitą dyskrecję. – Przez chwilę trzymał dłoń Pilar w obu rękach. – Dziękuję.
– Nie ma już wielu takich mężczyzn jak pan, detektywie! – Oczy staruszki błyszczały z ekscytacji.
Kiedy się z nią żegnałem, przyciągnęła mnie bliżej i wyszeptała do ucha:
– Teraz już nie ma takich mężczyzn, gdybym to ja była z dziesięć lat młodsza… Jakby mógł pan go poprosić, żeby dał panu swoje koszule, pan mi je przyniesie, to mu ładnie poprasuję.
Sądząc po tym, jak patrzyła na mojego starszego kolegę, domyśliłem się, że słowa Jaimego Reyesa wywarły na niej duże wrażenie i sprawiły, że poczuła się ważna. Owinął ją sobie wokół palca, a ja zacząłem rozumieć, jak magnetyczny potrafi mieć wpływ na ludzi, nie tylko na kobiety; sam odczuwałem to przyciąganie. Zaczynałam lubić tego faceta, a nawet odczuwać w stosunku do niego coś w rodzaju podziwu.
– Gratulacje, szefie, widzę, że jest pan niezły w te klocki.
Odważyłem się poklepać go lekko po ramieniu. Odsunął się. Pożałowałem swojego gestu, pośpieszyłem się; jeszcze na to za wcześnie. Spędziliśmy razem tyle godzin i tak bardzo chciałem się z nim zakumplować. Przez to zupełnie zapomniałem, że przed dzisiejszym porankiem nie zamieniłem z nim ani słowa. Postanowiłem trochę się pohamować. Ale wtedy on się obrócił i zrewanżował klepnięciem w ramię, silniejszym i głośniejszym niż moje. Zamurowało mnie. Inspektor lubił sobie żartować.
– Ché, Manolito! Jedziemy na obiad, bo późno się już zrobiło, a musimy jeszcze zaplanować pracę.
Puścił mi oczko, wyjmując z kieszeni telefon. Zadzwonił do komisarza i poinformował go, że choć nie można jeszcze wykluczyć samobójstwa, wiele wskazuje na morderstwo. Należy wszcząć dochodzenie, ale na razie bardzo ostrożnie, dopóki nie uzyskamy wyników sekcji zwłok.
Sięgnął po paczkę papierosów, zapalił, a ja się zamyśliłem, patrząc na furgonetkę odjeżdżającą właśnie z ciałem Caroliny Martín do zakładu anatomopatologii.