Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Najsłodszy. Autobiografia pisana kciukiem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 listopada 2023
Ebook
51,99 zł
Audiobook
56,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Najsłodszy. Autobiografia pisana kciukiem - ebook

Mów mi Michał. Michał Figurski.

Mam licencję na wszystko. Radio? Proszę bardzo. Gdy mam powiedzieć w porze największej słuchalności ogłaszając zabójcze wyniki wyborów: „Drodzy Państwo! KURWA MAĆ!” – nie ma problemu. Zorganizować koncert Perfectu w ścisłym centrum, zakorkować Warszawę o ósmej rano w poniedziałek i dogadać się z policją, żeby przed kamerami skuła Grzegorza Markowskiego? Przyjemność po mojej stronie. Poprowadzić program telewizyjny na żywo w trakcie udaru krwotocznego? Do usług.

To wszystko ja. Taki już jestem.

Tylko że to pozór. Mam osiemnaście lat, gdy słyszę wyrok: cukrzyca insulinozależna typu 1. Raz ważę 63 kilogramy, innym razem 136. Niemal tracę wzrok, a moje ciało się rozpada. Impreza trwa jednak w najlepsze, jutra przecież nie ma! Aż w końcu słyszę głos pielęgniarki: – Zamknij się wreszcie! Nie jesteś w telewizji!

Nie żyje się dwa razy, a tryb nieśmiertelności się skończył. W każdej chwili może pojawić się napis GAME OVER.

To moja historia.

 

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8360-005-5
Rozmiar pliku: 3,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dzie­ra­jący czaszkę od we­wnątrz ból po­łą­czony z prze­ra­że­niem, bo nie wiem, gdzie je­stem, co się ze mną dzieje i co się sta­nie za chwilę. Za­wie­szony w próżni, nie­świa­domy miej­sca, w któ­rym się znaj­duję. Jakby w sta­nie le­wi­ta­cji, po­zba­wiony ja­kie­go­kol­wiek punktu od­nie­sie­nia. Ciem­ność i głu­cha ci­sza, prze­ry­wane moim wrza­skiem, bę­dą­cym próbą na­bra­nia choćby odro­biny po­wie­trza.

Tak wy­glą­dały pierw­sze se­kundy mo­jego no­wego ży­cia, które roz­po­częło się około pół­nocy 15 wrze­śnia 2015 roku. Po­mimo tak wielu wcze­śniej­szych nocy spę­dzo­nych w szpi­ta­lach, tym ra­zem dar­łem się jak ni­gdy wcze­śniej. Ciem­ność i ci­sza, w któ­rych pró­bo­wały od­na­leźć się moje zmy­sły, wy­dały mi się zu­peł­nie obce. Te same łóżka, ten sam za­pach kroch­ma­lo­nej na sztywno po­ścieli, te same po­brzę­ki­wa­nia apa­ra­tury me­dycz­nej, te same do­cho­dzące z od­dali idio­tyczne roz­mowy o ni­czym, pro­wa­dzone przez znu­dzone pie­lę­gniarki. Na­wet ten sam fe­tor cho­ru­ją­cych są­sia­dów i ludz­kich ciał w róż­nym stop­niu roz­kładu. Te same – a jed­nak wszystko nie­po­ko­jąco nowe.

Czu­łem, jak­bym zo­stał wy­darty z ja­kie­goś cie­płego, bez­piecz­nie przy­tul­nego łona. Do dziś tak na­prawdę nie wiem, czy to nie śmierć tak tro­skli­wie tu­liła mnie w swo­ich ra­mio­nach, czy to przy­pad­kiem nie u jej boku czu­łem się tak bez­piecz­nie? Prze­cież od lat by­li­śmy za­przy­jaź­nieni i mia­łem świa­do­mość, że wkrótce los złą­czy nas ze sobą na za­wsze ni­czym ska­za­nych na sie­bie ko­chan­ków. Na szczę­ście da­łem dyla sprzed tego oł­ta­rza, za­cho­wu­jąc się zu­peł­nie jak bo­ha­terka ta­niej ko­me­dii ro­man­tycz­nej, ale oko­licz­no­ści, w któ­rych się ock­ną­łem, nie były ani śmieszne, ani ro­man­tyczne. Za­bra­kło miej­sca na ckliwy pa­tos czy wznio­słą pa­ra­lelę, albo przy­naj­mniej bły­sko­tliwy bon mot, że skoro z gówna po­wsta­łeś, to w gówno się ob­ró­cisz. Żad­nej po­ezji!

Wszystko było bru­talne i gwał­towne. Le­ża­łem ską­pany po samą brodę w mie­szance wła­snej krwi, mo­czu i wie­lo­elek­tro­li­to­wego płynu izo­to­nicz­nego, praw­do­po­dob­nie firmy Ba­xter. Dzie­siątki kar­to­nów tego płynu już od pra­wie dwóch lat za­le­gały w moim miesz­ka­niu – bez niego moje znisz­czone cho­robą nerki nie by­łyby w sta­nie dzia­łać sa­mo­dziel­nie. Tym wła­śnie pły­nem w noc udaru wy­peł­niona była moja otrzewna i te­raz wy­le­wał się on ze mnie stru­mie­niem przez dziurę po­wstałą w brzu­chu po wła­sno­ręcz­nie przeze mnie wy­rwa­nym przed chwilą cew­niku Tenc­khoffa. Tym igie­li­to­wym łącz­niku mię­dzy moim zruj­no­wa­nym cia­łem a cy­kle­rem, czyli sztuczną nerką, dzięki któ­rej w ogóle jesz­cze mo­głem my­śleć o zno­śnym funk­cjo­no­wa­niu w domu i w pracy na dwa etaty.

Cu­krzyca wy­wo­łuje prze­wle­kłe po­wi­kła­nia na­czy­niowe, czyli uszka­dza układ krą­że­nia i ob­wo­dowy układ ner­wowy. To do­ty­czy ca­łego or­ga­ni­zmu. Je­dy­nym na­rzą­dem, który kli­nicz­nie nie ma zna­cze­nia w cu­krzycy i nie jest uszka­dzany, są płuca. Nie wiemy dla­czego.

Mamy cztery ro­dzaje cu­krzycy: typu 1, typu 2, cu­krzycę w prze­biegu in­nych cho­rób, np. trzustki lub róż­nych za­bu­rzeń hor­mo­nal­nych. Czwarty typ to cu­krzyca u ko­biet w ciąży.

Na za­cho­ro­wa­nie na cu­krzycę na­ra­żone są rów­nież osoby przyj­mu­jące ste­rydy, te leki mogą bo­wiem pod­no­sić po­ziom cu­kru w or­ga­ni­zmie, a to sprzyja roz­wo­jowi cho­roby. W ta­kich sy­tu­acjach na­leży wy­le­czyć cho­robę wyj­ściową, wów­czas cu­kier ma szansę wró­cić do normy.

Naj­czę­ściej wy­stę­pu­jącą z cu­krzycą jest ta typu 2 – cierpi na nią 90 pro­cent pa­cjen­tów. Pra­wie cała reszta cho­ruje na cu­krzycę typu 1. Jej przy­czyną jest to, że or­ga­nizm nisz­czy ko­mórki pro­du­ku­jące in­su­linę, bo roz­po­znaje je jako ko­mórki obce, tak jakby to były bak­te­rie czy wi­rusy. Dla­czego układ od­por­no­ściowy pa­cjenta z cu­krzycą typu 1 głu­pieje i nisz­czy wła­sne ko­mórki? Nie wiem i nikt tego nie wie.

prof. dr hab. n. med. Le­szek Czu­pry­niak, dia­be­to­log, kie­row­nik Kli­niki Dia­be­to­lo­gii i Cho­rób We­wnętrz­nych WUM

To wła­śnie tę nową, okrut­nie bo­le­sną i nie­zno­śną rze­czy­wi­stość mu­sia­łem jak naj­sku­tecz­niej za­głu­szyć wrza­skiem.

– Za­mknij się wresz­cie! Nie je­steś w te­le­wi­zji! – usły­sza­łem ko­biecy głos.

Na­le­żał do pie­lę­gniarki w śred­nim wieku. Zro­zu­mia­łem to do­piero, gdy po­chy­liła się, wbi­ja­jąc we mnie wście­kły, zmę­czony noc­nym dy­żu­rem wzrok. Uj­rza­łem twarz po­marsz­czoną ni­ko­tyną i wie­lo­let­nią pracą za gro­sze w pań­stwo­wej służ­bie zdro­wia. Nie je­stem pe­wien, czy tak było, ale kiedy dziś wspo­mi­nam to zda­rze­nie, wy­daje mi się, że pie­lę­gniarka za­ci­skała dłoń na mo­jej szpi­tal­nej ko­szuli w ge­ście ulicz­nego ban­dziora, jakby chciała dać mi do zro­zu­mie­nia, że wszelki opór jest bez­ce­lowy i może tylko tra­gicz­nie po­gor­szyć i tak już fa­talną sy­tu­ację, w ja­kiej się zna­la­złem. Dzięki tej ko­bie­cie i temu zaj­ściu dziś do­sko­nale ro­zu­miem, że nie było wyj­ścia – to mu­siała być zu­peł­nie nowa rze­czy­wi­stość. W po­przed­nim ży­ciu, kiedy wie­lo­krot­nie w po­dob­nych oko­licz­no­ściach za pysk i fraki szar­pała mnie cu­krzyca, nie ro­biło to na mnie naj­mniej­szego wra­że­nia. Tym ra­zem stało się ina­czej. Za­pra­gną­łem, żeby to wspo­mnie­nie zo­stało w mo­jej pa­mięci na stałe. Było jak do­bry lub zły Bóg, jak Szczę­śliwa Opatrz­ność, jak Wieczny Ab­so­lut czy też jak kto­kol­wiek inny, kto tam­tej strasz­nej nocy ze­słał tę babę przed moje ob­li­cze, by wraz ze swoim ra­dy­kal­nym okru­cień­stwem przy­nio­sła to, co mo­głoby ura­to­wać mnie znacz­nie wcze­śniej – a czego bra­ko­wało w moim roz­piesz­czo­nym ży­ciu od za­wsze. Zwy­kły ludzki, być może bez­wstydny, ale sku­teczny i zba­wienny STRACH.

Cu­krzyca usy­pia czuj­ność. Lu­dzie my­ślą, że to nie­ważna cho­roba, a ona uszka­dza cały or­ga­nizm. W za­sa­dzie każdą ko­mórkę na­szego ciała, po­nie­waż wszyst­kie one są zbu­do­wane z bia­łek, które w cu­krzycy mogą ulec uszko­dze­niu i są za­opa­try­wane przez na­czy­nia i nerwy. Dla­tego też mó­wimy o cu­krzycy jako o cho­ro­bie ogól­no­ustro­jo­wej. Nie­stety, cu­krzyca przez bar­dzo długi okres, wła­ści­wie pra­wie ni­gdy, nie boli. Do­piero wtedy, gdy do­cho­dzi do nie­do­krwie­nia lub po­wstają nie­pra­wi­dłowe sy­gnały w ner­wach, po­ja­wia się ból.

dr n. med. Ar­ka­diusz Kra­ko­wiecki, dia­be­to­log, in­ter­ni­sta, zaj­muje się le­cze­niem stopy cu­krzy­co­wej

Z per­spek­tywy kilku lat, które mi­nęły od tam­tych wy­da­rzeń, wszystko przy­po­mina mi ra­czej te­le­dysk Pro­digy do utworu Smack My Bitch Up – nie­zno­śnie dy­na­miczny zle­pek po­wy­ry­wa­nych z kon­tek­stu dra­stycz­nych i czę­sto bar­dzo bru­tal­nych scen; prze­wi­ja­ją­cych się twa­rzy, miejsc i wy­da­rzeń. Jego sza­lone tempo i zna­cze­nie można zro­zu­mieć do­piero chwilę po za­koń­cze­niu. W tym kli­pie ele­men­tem łą­czą­cym wszyst­kie sceny jest wszech­obecna ma­ka­bra, ob­ser­wo­wana z per­spek­tywy głów­nej bo­ha­terki. Do­kład­nie tak samo było w moim przy­padku, z tą jed­nak róż­nicą, że tre­ścią mo­jego filmu były ból, strach, wstyd i roz­pacz nie­moż­liwe do uję­cia ob­ra­zem. Wście­kłość i fu­ria ni­gdy nie przy­szły, nie mia­łem na nie siły przez kilka ko­lej­nych lat. Go­dziny spę­dzone w łóżku prze­pla­tały się z wi­zy­tami za­ła­ma­nej ro­dziny oraz bez­sil­nie pró­bu­ją­cych mnie po­cie­szać i wy­rwać z to­tal­nej apa­tii przy­ja­ciół.

Ze szpi­tal­nej sali nu­mer 106 za­pa­mię­ta­łem tylko krzyż wi­szący na­prze­ciw mo­jego łóżka. To wła­śnie tu obu­dzi­łem się po prze­ży­tej cu­dem tre­pa­na­cji czaszki i usu­nię­ciu po­tęż­nego krwiaka pra­wej pół­kuli mó­zgu. I w tej sali po­ja­wiali się mniej lub bar­dziej prze­jęci moim sta­nem le­ka­rze, a także mo­bi­li­zu­jący do ja­kie­go­kol­wiek dzia­ła­nia re­ha­bi­li­tanci oraz pie­lę­gniarki, tro­skli­wie opo­rzą­dza­jące moje na wpół bez­władne ciało, które przy­po­mi­nało ra­czej opa­ko­wa­nie na, w więk­szo­ści nie­dzia­ła­jące, or­gany i eks­kre­menty. Wy­łem dniami i no­cami z po­wodu za­parć, wzdęć, ko­lek i ga­zów, które roz­ry­wały mnie od we­wnątrz, a w któ­rych po­zby­ciu się nie po­ma­gały żadne leki. Pie­lę­gniarki mu­siały pal­cem w wi­ny­lo­wej rę­ka­wiczce wy­grze­by­wać od­wod­nione gówna spo­mię­dzy mo­ich zwiot­cza­łych po­ślad­ków przy akom­pa­nia­men­cie mo­jego wy­cia i prze­kleństw. I tak co­dzien­nie. Nie było im ła­two, cza­sami po­trzeba było trzech osób, aby za­pa­no­wać nad moim cia­łem – pra­wie stu­ki­lo­wym, mio­ta­ją­cym się i de­mo­lu­ją­cym w kon­wul­sjach wszystko wo­kół.

Oprócz cier­pie­nia fi­zycz­nego po­pa­da­łem no­to­rycz­nie w stany de­pre­syjne, który na­si­lały się w go­dzi­nach po­ran­nych i wie­czor­nych, kiedy po­zo­sta­wa­łem zu­peł­nie sam w ciem­no­ści po­koju i pra­wie cał­ko­wi­tej ci­szy pa­nu­ją­cej na od­dziale. Nie po­tra­fi­łem stwier­dzić, kiedy pod wpły­wem sil­nych le­ków prze­ciw­bó­lo­wych za­pa­da­łem w sen, a kiedy mia­łem uro­je­nia prze­no­szące mnie w roz­ma­ite, świet­nie znane i wzbu­dza­jące pa­niczny strach miej­sca. Po­dob­nie to wy­glą­dało z ludźmi pra­cu­ją­cymi w nocy, któ­rych twa­rze były mi obce. Sta­łem się agre­sywny, czu­łem strach, pła­ka­łem i wy­dzwa­nia­łem w nocy do ro­dziny i przy­ja­ciół, bła­ga­jąc o na­tych­mia­stowy przy­jazd i ra­tu­nek z rąk wy­ima­gi­no­wa­nych opraw­ców, któ­rzy w mo­jej wy­obraźni po­da­wali tru­ci­znę za­miast le­ków i za­da­wali po­dej­rzane py­ta­nia, dzia­ła­jąc na moją uro­joną zgubę.

Pa­cjenci czę­sto – wła­ści­wie za­wsze – py­tają, czy kie­dyś od­zy­skają pełną spraw­ność. Mój men­tor ma­wia, że za­wsze może być le­piej niż dzi­siaj, ale ni­gdy nie bę­dzie tak, jak było przed uda­rem.

Pa­weł Ki­li­szek, fi­zjo­te­ra­peuta

Stan cał­ko­wi­tej utraty kon­troli nad roz­sąd­kiem i cia­łem po­wo­do­wał, że za­ta­pia­łem się w pra­gnie­niu ze­rwa­nia kon­taktu z re­al­nym świa­tem. Chcia­łem ucie­kać do miejsc, które ko­ja­rzyły mi się z bez­pie­czeń­stwem i spo­ko­jem, ta­kich jak gór­ski dom mo­jej ciotki. To o nim ma­ja­czy­łem każ­demu, kto chciał słu­chać – mia­łem non­sen­sowną po­trzebę od­twa­rza­nia jej prze­pi­sów ku­li­nar­nych, kar­mie­nia kur w po­bli­skim kur­niku czy wy­cie­czek do le­śnej ka­pliczki, którą za­pa­mię­ta­łem z dzie­cię­cych spa­ce­rów z ró­wie­śni­kami z po­bli­skiej wio­ski.

Zresztą w chwi­lach prze­bu­dze­nia chcia­łem jak naj­szyb­ciej wra­cać do świata swo­ich wspo­mnień, bo ten, który mnie ota­czał, był nie do znie­sie­nia. Prze­szłość stała się ucieczką, a jed­no­cze­śnie sta­ra­łem się roz­pacz­li­wie wy­cią­gnąć wnio­ski i od­po­wie­dzieć so­bie na py­ta­nie, gdzie po­peł­ni­łem błąd i ja­kim cu­dem z bajki, jaką było moje do­tych­cza­sowe ży­cie, prze­nio­słem się w ciągu jed­nej nocy w kosz­mar szpi­tala przy ulicy Ba­na­cha. Wie­dzia­łem, że mam już tylko dwa wyj­ścia – zmar­no­wać ten czas lub za­mie­nić go w lek­cję, która mo­gła mnie ura­to­wać. W tam­tym bo­le­snym okre­sie po gło­wie wciąż tłu­kła mi się pio­senka Johnny’ego Ca­sha, a wła­ści­wie Trenta Re­znora z Nine Inch Na­ils, któ­rego tekst stary co­un­tro­wiec przy­własz­czył so­bie pod ko­niec gorzko burz­li­wego ży­cia. Do­sko­nale pod­su­mo­wy­wała ona bez­tro­skę, non­sza­lan­cję i aro­gan­cję czło­wieka, który miał w ży­ciu wszystko i stra­cił jesz­cze wię­cej.

+--------------------------------------+--------------------------------------+
| I hurt my­self to­day | Zra­ni­łem się dziś by |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| To see if I still pain | Móc po­czuć sie­bie znów |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| I Fo­cus on the pain | Na bólu sku­piam myśl |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| The only thing that’s real | On tylko prawdą jest |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| The Ne­edle te­ars a hole | Gdy igła drąży w głąb |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| The old fa­mi­lar sting | Zna­jomy czuję rytm |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| Try to kil lit all away | Chcę (nią) za­bić wszystko znów |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| But i re­mem­ber eve­ry­ting | W pa­mięci wszystko mam |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| What have I be­come? | Kimże sta­łem się |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| My swe­etest friend | Naj­słod­szy mój |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| Eve­ry­one I know goes away | Od­szedł bli­skich tłum |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| In the end | Taki ko­niec jest |
+--------------------------------------+--------------------------------------+

Stan po blac­ko­ucie wraz z po­prze­dza­ją­cym go wy­le­wem były ni­czym in­nym jak plan­szą fi­na­łową, po któ­rej na­stę­pują już tylko na­pisy koń­cowe, na­zwi­ska twór­ców i głów­nych bo­ha­te­rów. W no­men­kla­tu­rze ga­min­go­wej można śmiało po­wie­dzieć, że do­tych­czas było tak, jak­bym w świe­cie GTA, w rytm gło­śnej mu­zyki ry­czą­cej z gło­śni­ków ab­sur­dal­nie dro­giego sa­mo­chodu, za­li­czał pa­nienki, do­pusz­cza­jąc się mniej lub bar­dziej kar­ko­łom­nych wy­stęp­ków. A te­raz – jak­bym prze­szedł jako żywy trup do uni­wer­sum Re­si­dent Evil i w ra­mach no­wej roz­grywki zbie­rał punkty, za­mknięty w escape ro­omie, który był moim spa­ra­li­żo­wa­nym ob­cym cia­łem i umy­słem.

Wszystko stało się za­gadką do roz­wi­kła­nia. Jak po­ru­szać lewą koń­czyną, nie­podatną na żadne ko­mendy, czym tak na­prawdę jest każdy przed­miot, jak się nim po­słu­gi­wać i do czego on służy. Na przy­kład ga­zeta, którą ktoś nie­opatrz­nie zo­sta­wił na bla­cie sto­lika przy moim szpi­tal­nym łóżku. Wi­dząc ją po raz pierw­szy, wie­dzia­łem, że to jest GA­ZETA. Wpierw jed­nak mu­sia­łem so­bie przy­po­mnieć, co to słowo ozna­cza, a po wzię­ciu jej do ręki sko­ja­rzyć, że li­tery na­leży uło­żyć w kom­plet wy­ra­zów i skła­dać z mo­zo­łem w ko­lejne zda­nia. W bo­le­snej kon­ster­na­cji za­czy­na­łem od pierw­szych li­ter, czy­ta­jąc w my­ślach słowa, po­tem zda­nia, aż wresz­cie uda­wało się nadać im sens. Nie pa­mię­tam już, ile czasu za­jął mi ten pro­ces. Po­dob­nie było z wi­szą­cym na ścia­nie ze­ga­rem, który na po­czątku był tylko zna­jo­mym okrą­głym przed­mio­tem z cy­frami za­pi­sa­nymi w kole, po któ­rym le­ni­wie po­ru­szały się strzałki. Na­prawdę sporo ob­ro­tów mi­nęło, za­nim zo­rien­to­wa­łem się, po co one się po­ru­szają. Albo te­le­fon – długo się na niego ga­pi­łem, za­nim zde­cy­do­wa­łem się go włą­czyć. Umie­jęt­ność dzwo­nie­nia przy­po­mniała mi się dość szybko, ale znacz­nie dłu­żej za­jęło mi na­pi­sa­nie wia­do­mo­ści tek­sto­wej. Ni­czym dziecko, mo­zol­nie wci­ska­łem na ekra­nie wszyst­kie ko­lo­rowe ikonki, spraw­dza­jąc ich funk­cje. Ba­wi­łem się in­tu­icyj­nie kciu­kiem i spraw­dza­łem za­war­tość pa­mięci, łap­czy­wie wy­do­by­wa­jąc wie­dzę zdła­wioną uda­rem. Im bar­dziej za­głę­bia­łem się w za­war­tość twar­dego dysku smart­fona, tym wię­cej pli­ków otwie­rało się w mo­jej gło­wie – zdję­cia, wy­da­rze­nia, osoby i sprawy, cza­sem bar­dzo mi bli­skie, a cza­sem ab­sur­dal­nie abs­trak­cyjne dla stanu świa­do­mo­ści, w któ­rym się znaj­do­wa­łem. Sur­fing po apli­ka­cjach za­mie­nił się w od­kry­wa­nie ar­chi­wum mo­jego do­tych­cza­so­wego ży­cia. Ta pa­mięć te­le­fo­niczna stała się spraw­niej­szą wer­sją tego, co kie­dyś było we mnie i co bo­le­śnie i mo­zol­nie wra­cało. Pa­trzy­łem na te pliki, wy­jąc w pu­stce po­koju, bo do­cie­rało do mnie, jak ogromne spu­sto­sze­nie spo­wo­do­wała krzep­nąca krew, która jesz­cze kil­ka­na­ście dni temu są­czyła się z pęk­nię­tego tęt­niaka. Ten mały ba­lo­nik na żyłce, który roz­go­ścił się w moim mó­zgu, był wiel­kim sym­bo­lem mo­jej bez­czel­nej non­sza­lan­cji i idio­tycz­nego braku wy­obraźni. To on przy­kuł mnie do łóżka, kom­plet­nie zda­nego na ła­skę oto­cze­nia, po­zba­wio­nego god­no­ści i tej pie­przo­nej pew­no­ści sie­bie, na któ­rej zbu­do­wa­łem ko­losa na (jak się oka­zało) gli­nia­nych no­gach. Ol­brzyma z mon­stru­al­nym ego upy­cha­nym w co­raz więk­szych sa­mo­cho­dach, miesz­ka­niach i na dział­kach, w ab­sur­dal­nie dro­gich ubra­niach i zbęd­nych ga­dże­tach, które za­mie­niły mój dom w skar­biec rze­czy tan­det­nych, smut­nych i nie­przy­dat­nych. Na te­le­fo­nie prze­glą­da­łem ob­razy z sank­tu­arium swo­jej próż­no­ści, z któ­rego stwo­rzy­łem szpi­tal dla kom­plek­sów. „Tak... le­piej, jak jest wię­cej”, ra­po­wał Joka z Ka­li­bra 44. A śpie­wał tę frazę w mo­jej gło­wie tak gło­śno, że w tym ha­ła­sie i cho­ler­nym ogro­mie wszyst­kiego nie chcia­łem sły­szeć ani wi­dzieć, że co­raz mniej miej­sca zo­staje dla nor­mal­no­ści.

Te ob­razy łą­czyły się w pro­jek­cje, które póź­niej od­twa­rza­łem w trak­cie far­ma­ko­lo­gicz­nych le­tar­gów. Zwie­dza­łem całe moje do­tych­cza­sowe ży­cie, naj­czę­ściej wra­ca­jąc do dzie­ciń­stwa. Był to okres tak bez­tro­ski, bez­pieczny i szczę­śliwy, że nie po­tra­fi­łem się z nim roz­stać. Na­wet w do­ro­słym od­po­wie­dzial­nym ży­ciu wciąż po­zo­sta­wa­łem dziec­kiem oto­czo­nym tro­skliwą opieką ro­dzi­ców w szczę­śli­wym domu, w któ­rym nie bra­ko­wało ni­czego. Tę­sk­ni­łem do mło­dzień­czych lat, gdy je­dy­nym moim zmar­twie­niem była oty­łość, która wraz z wej­ściem w okres doj­rze­wa­nia oka­zy­wała się co­raz więk­szym cię­ża­rem. Oglą­da­łem swoje od­bi­cie w lu­strze, na zdję­ciach i za każ­dym ra­zem czu­łem wstyd i fru­stra­cję. Dla­tego re­kom­pen­su­jąc de­fi­cyt fi­gury spor­towca, sta­łem się du­szą to­wa­rzy­stwa, przy­ją­łem rolę we­sołka, który mu­siał im­po­no­wać oto­cze­niu spraw­no­ścią dow­cipu. Nie by­łem piękny, więc ze wszyst­kich sił sta­ra­łem się być fajny. Spryt­nie opa­ko­wany w ten spo­sób kom­pleks oka­zał się dla mnie sku­tecz­nym sub­sty­tu­tem mą­dro­ści, ta­lent pla­styczny i mu­zyczny oraz dar do ję­zy­ków ob­cych wy­nie­siony z domu i z kil­ku­let­niego po­bytu za gra­nicą do­sko­nale wy­peł­niał luki w in­nych dzie­dzi­nach. Pew­nie dla­tego ni­gdy nie na­zy­wano mnie „gru­ba­sem” – moje śro­do­wi­sko na­zy­wało mnie piesz­czo­tli­wie Miś­kiem, ak­cep­tu­jąc mnie ta­kim, ja­kim by­łem.

Po­ję­cie in­no­ści w tym na­szym świe­cie jest co­raz bar­dziej styg­ma­ty­zu­jące i nie­bez­pieczne. Inny to zna­czy jaki? Przy­na­leży do jed­nego czy do dru­giego ple­mie­nia? Naj­czę­ściej ak­cep­tu­jemy lu­dzi pre­zen­tu­ją­cych ce­chy i war­to­ści, które sami wy­zna­jemy, a od­rzu­camy tych, któ­rzy my­ślą ina­czej. Po­dob­nie może być z oso­bami cho­rymi. Nie­które cho­roby, szcze­gól­nie te, które za­gra­żają ży­ciu, wzbu­dzają w lu­dziach silne emo­cje. I z jed­nej strony nie ma w tym nic dziw­nego, po­nie­waż w na­tu­ralny spo­sób pro­jek­tu­jemy na lu­dzi swoje wy­obra­że­nia tego, co czują, co dla nich jest do­bre lub złe, a z dru­giej zbyt rzadko py­tamy, jak na­prawdę czuje się osoba prze­ży­wa­jąca swoją cho­robę lub inny pro­blem ży­ciowy. Wszystko za­czyna się w domu, w szkole. To w tych miej­scach uczymy się sza­cunku i otwar­to­ści na in­ność.

Rolą te­ra­peuty jest po­moc oso­bie cho­rej, mię­dzy in­nymi w uświa­do­mie­niu so­bie swo­ich sil­nych stron, dzięki któ­rym ad­ap­ta­cja do cho­roby może być ła­twiej­sza. Przy­glą­damy się rów­nież wy­uczo­nym wzor­com, które szko­dzą i nie­rzadko pro­wa­dzą do po­waż­nych pro­ble­mów na­tury psy­chicz­nej. Dzi­siaj po­wstają już ośrodki opieki psy­cho­lo­gicz­nej prze­zna­czone dla osób cho­ru­ją­cych na cu­krzycę i to nie­sie na­dzieję, że już na po­czątku cho­roby cho­rzy będą mo­gli wpro­wa­dzić nie­odzowne zmiany w co­dzien­nym funk­cjo­no­wa­niu.

dr n. med. Ma­riola Ko­so­wicz, psy­cho­on­ko­log, psy­cho­te­ra­peuta, Kie­row­nik Za­kładu Psy­cho­on­ko­lo­gii

Na­to­miast Pani Grund­man ucząca mnie ję­zyka fran­cu­skiego w li­ceum imie­nia Ste­fana Ba­to­rego po­wta­rzała za­wsze: „Fi­gur­ski, z cie­bie to bę­dzie albo wiel­kie zero, albo wiel­kie coś”. Z ko­lei mój oj­ciec mó­wił, że je­stem na tyle cwany, by nie pla­so­wać się na końcu ogona kla­so­wego i to­wa­rzy­skiego, ale ja­kimś cu­dem jako ten ase­ku­rancko przed­ostatni. Te ucieczki od od­po­wie­dzial­no­ści były moim spo­so­bem na ży­cie. Jako kłamca do­sko­nały urzą­dza­łem swoje ży­cie to­wa­rzy­skie, oso­bi­ste i za­wo­dowe. Wkrótce sta­łem się kró­lem kom­pleksu i tan­dety i wła­śnie w ta­kim to­wa­rzy­stwie mia­łem prze­ko­nać się o war­to­ści swo­jego złud­nego po­czu­cia bez­pie­czeń­stwa, w któ­rym wy­ho­do­wa­łem sam sie­bie na sy­ba­rytę-sa­mo­bójcę.

W szpi­talu, w mo­men­tach prze­bły­sków świa­do­mo­ści, zda­wa­łem so­bie co­raz do­bit­niej sprawę z tego, że tryb nie­śmier­tel­no­ści, w któ­rym moja na­iw­ność ulo­ko­wała mnie na dłu­gie lata, wła­śnie się wy­czer­pał, a na ekra­nie w każ­dej chwili może cen­tral­nie wy­świe­tlić się na­pis GAME OVER.

*

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: