- W empik go
Największe skandale w świecie filmu. 18 historii dozwolonych od 18 lat - ebook
Największe skandale w świecie filmu. 18 historii dozwolonych od 18 lat - ebook
Historia kina pełna jest najrozmaitszych afer, namiętności, tragedii, przestępstw, skandali, uzależnienia od alkoholu, narkotyków bądź seksu, hetero– i homoseksualnych romansów.
Książka Słowińskiego przypomina głośne historie, które poruszały opinię publiczną na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Przywołuje legendarne postacie kina: Charliego Chaplina, Brigitte Bardot, Sofię Loren, Jane Fondę, Rocka Hudsona, Leni Riefenstahl, Romana Polańskiego. Opowieści te pokazują, że świat celebrytów nie jest wolny od dramatów, przestępstw kryminalnych, tajemniczych zgonów.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-029-3 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Moralność X Muzy zawsze pozostawiała wiele do życzenia. Odległe lata dwudzieste były wyzwolone obyczajowo nie mniej niż lata siedemdziesiąte. Przedstawiciele filmowego świata nigdy nie mieli kryształowej reputacji, chociaż ich wyczyny bardzo rzadko trafiały na pierwsze strony gazet. Od skandalu chroniły ich środowiskowa solidarność i opłacanie prasy oraz wymiaru sprawiedliwości.
Magia kina sprawiła, że całe pokolenia kobiet i mężczyzn mdlały na ekranie i poza nim. W filmach aktorzy często wcielali się w role doskonałych dżentelmenów, lecz w życiu niejednokrotnie zachowywali się inaczej. Podobnie aktorki, odgrywające rolę bogiń, czasem niewiele różniły się od zapijaczonych dziwek z taniego burdelu. Historia kina pełna jest najrozmaitszych afer, namiętności, tragedii, przestępstw, skandali, uganiania się za spódniczkami (bądź spodniami), uzależnienia od alkoholu, narkotyków bądź seksu, hetero- i homoseksualnych romansów. Jako obiekty westchnień milionów widzów na całym świecie, przedstawiciele filmowego świata rzadko potrafili oprzeć się napotykanym pokusom.
Historia kina jest jednocześnie historią przemian obyczajowych i politycznych. Podziwiani artyści, wywołując (programowo lub bezwiednie) skandale, ukazywali jednocześnie względność obowiązujących norm moralnych, przyczyniając się tym samym do ich zmian.
Polityczne afery ujawniały natomiast dogłębnie istniejące sprzeczności interesów grup społecznych, całych narodów i ras.William Randolph Hearst (1906)
Rejs
(1924)
Prasowy magnat, twórca największej w Stanach Zjednoczonych sieci wydawniczej, często przedstawiany jest jako opętany władzą potwór. W rzeczywistości stanowił jedną wielką chodzącą sprzeczność. Był ogromnej postury, lecz mówił cienkim dyszkantem. Mieszkał z kochanką, ale uchodził za wzorowego męża. Był autokratycznym szefem i krzyczał na pracowników, ale z wielkim trudem przychodziła mu decyzja o zwolnieniu któregoś z nich. Był twórcą tak zwanego „bulwarowego dziennikarstwa”, choć sam, wstydliwy i nieśmiały, najlepiej czuł się w anonimowym tłumie.
William Randolph Hearst urodził się 29 kwietnia 1863 roku w San Francisco. Był jedynym synem George’a Hearsta, właściciela kopalni złota, a później (w latach 1886 – 1891) senatora stanu Kalifornia, oraz jego żony Phoebe z domu Apperson. Otrzymał najlepsze wychowanie, na jakie stać było bogatych rodziców. Prywatny nauczyciel w domu, prywatna szkoła średnia, kształcące podróże po Europie. Przez dwa lata uczęszczał do Harvard College, po czym został wydalony z uczelni. Mając 24 lata, przejął kontrolę nad walczącą o przetrwanie na rynku gazetą „San Francisco Examiner”, którą jego ojciec zakupił siedem lat wcześniej. Natychmiast zmienił koncepcję gazety, łącząc reformistyczny poznawczy reportaż z sensa cyjnością, co sprawiło, że już po dwóch latach stała się ona dochodowym przedsięwzięciem. Dobrze mu szło, ale wkrótce tatuś przegrał tytuł w karty i William został na lodzie.
W 1891 roku pan George Hearst zszedł z tego świata, zostawiając żonie i synowi majątek w wysokości 7 500 000 dolarów. William wszedł wtedy na nowojorski rynek prasowy, kupując w 1895 roku stojący na krawędzi bankructwa „New York Morning Journal”. Z właściwym sobie zapałem i rozmachem zabrał się za stawianie gazety na nogi. Wynajął zdolnych pisarzy, Stephena Graneya i Juliana Hawthorne’a, oraz przeprowadził „obławę” na jednego z najlepszych ludzi pracujących u Josepha Pulitzera w „New York World”, słynnego Richarda F. Outcaulta, twórcę kolorowych komiksów. „New York Morning Journal”, przemianowany później na „New York Journal – American” szybko osiągnął sukces i wysoki nakład dzięki cenie obniżonej do 1 centa, dużej liczbie ilustracji, błyszczącym nagłówkom, sensacyjnym artykułom poświęconym zbrodni oraz pseudonaukowym tematom. Robotników i imigrantów przyciągać miały kolorowe komiksy.
Aby zwiększyć nakład gazety, Hearst gotów był na wszystko, nawet na sprowokowanie wojny. W 1896 roku wysłał na Kubę malarza Fredericka Remingtona, aby ten przygotował cykl rysunków przedstawiających okrucieństwa Hiszpanów. Nie znalazłszy odpowiednich tematów, Remington wysłał do Hearsta z Hawany następującą wiadomość:
„W mieście panuje spokój. Na wojnę się nie zanosi. Rozruchów żadnych nie ma. Proszę o zgodę na powrót do domu”.
Odpowiedź wydawcy przeszła do historii:
„Proszę pozostać na miejscu – odpisał Hearst. – Pan ma tylko dostarczyć ilustracje, ja dostarczę wojnę”.
Remington postąpił, jak mu kazano, a Hearst odniósł sukces. Nieuczciwe szkice publikowane w gazetach tak podsyciły antyhiszpańskie nastroje, że gdy w porcie w Hawanie wysadzono okręt marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych, rząd USA bez wahania wypowiedział wojnę Hiszpanii.
W przyszłości wiele innych wiadomości publikowanych w prasie Hearsta miało podobny wydźwięk. W 1901 roku w jednej z jego gazet pojawił się komentarz, który uzasadniał słuszność zabójstwa politycznego. Kilka miesięcy później prezydent Stanów Zjednoczonych, William McKinley, zginął z rąk anarchisty. W roku 1913 gazety Hearsta zamieściły zdjęcie meksykańskich dzieci stojących po kolana w wodzie z podniesionymi rękami. Podpis głosił, że zostały wpędzone do morza przez meksykańskich federales, którzy mieli je rozstrzelać. W rzeczywistości zdjęcie zrobiono w Hondurasie Brytyjskim, a dzieci po prostu się kąpały i nikt nie miał najmniejszego zamiaru otwierać do nich ognia. Meksykanie w ogóle stanowili jedną z największych fobii prasowego magnata. Jego prasa opisywała ich jako „leniwych i zdegenerowanych palaczy marihuany”.
Wkrótce szef zaczął domagać się od swoich współpracowników nie tyle opanowania rzemiosła dziennikarskiego, ile zdolności do przedzierzgania się jak aktor w każdą postać i odgrywania z całym przekonaniem każdej roli. Odpowiednio przebrani redaktorzy Hearsta podawali się zazwyczaj za urzędników policji kryminalnej i przedstawicieli władzy. „Aresztowali” całkowicie niewinne osoby, po których obiecywali sobie dobry reportaż, zaciągali je do sfingowanych posterunków policji, spisywali protokoły rozmów z zastraszonymi i wylęknionymi ludźmi, albo prowadzili ich do „sędziego policyjnego” – oczywiście także człowieka Hearsta – który zmuszał ich do złożenia zeznań. Potem ofiary wypuszczano. Ich zażalenia w oficjalnych instytucjach spełzały na niczym.
Taki sposób przedstawiania prawdy spowodował, że styl gazet Hearsta nazwano „bulwarowym”. Amerykański publicysta Ernest L. Mayer napisał: „Cała długa i niecna kariera pana Hearsta była podżeganiem Amerykanów przeciwko Hiszpanom, Meksykanom, Rosjanom czy Japończykom”. Gdy w 1933 roku Hearst opublikował swoje słynne „zasady redaktorskie”, z których jedna głosiła na przykład: „unikaj rzeczy, które mogą obrazić dobrych ludzi” – środowisko dziennikarskie zaśmiewało się do rozpuku.
Mimo tego (a może właśnie dzięki temu) William Randolph zbudował prawdziwe prasowe imperium. Do roku 1925 stworzył lub nabył gazety w każdym regionie USA. Dziesięć lat później, będąc u szczytu swej potęgi, posiadał 28 znaczących gazet i 18 magazynów, a ponadto kilka stacji radiowych, wytwórni filmowych i agencji informacyjnych. Czwarta część czasopism na amerykańskim rynku i 60 procent w Kalifornii było pod jego kontrolą. Zatrudniał najlepsze pióra Ameryki, m.in. Marka Twaina oraz Jacka Londona. Do jego gazet pisywali politycy: Adolf Hitler, Benito Mussolini czy Winston Churchill. Jako pierwszy kazał Hearst pisać dziennikarzom artykuły tak, by można je było bez przeróbek przeczytać na antenie radia i tym samym ograniczyć koszty tworzenia audycji. Redaktorzy magazynów mogli zamawiać tylko takie reportaże, które można by później łatwo wykorzystać jako scenariusze filmowe. Hearst był więc prekursorem technik, które dziś fachowcy nazywają z namaszczeniem synergią (współdziałaniem) i konwergencją (przenikaniem się) mediów.
W ten sposób William Hearst kierował pierwszym chyba środkiem masowego przekazu, mającym dzięki wymyślnym metodom psychologicznego oddziaływania olbrzymi wpływ na wszystkich i był w stanie manipulować dowolnie opinią „ludzi bez poglądów”. Rychło stał się więc potęgą, z którą władcy polityczni musieli się liczyć i której wrogowie powinni się byli obawiać.
Pomimo swego nacjonalizmu i nawoływania do wojny, William Randolph Hearst był człowiekiem o umiarkowanych poglądach i zagorzałym demokratą. W latach 1903 – 1907 zasiadał w Izbie Reprezentantów Kongresu Stanów Zjednoczonych. W 1904 roku otrzymał znaczne poparcie ze strony Partii Demokratycznej podczas nominacji na jej kandydata w wyborach prezydenckich. Prezydentem jednak nie został, podobnie jak w 1905 roku burmistrzem Nowego Jorku. Rok później przegrał wybory na stanowisko gubernatora stanu Nowy Jork na korzyść Charlesa Evansa Hughesa. Jako polityk stał się w latach trzydziestych gorącym zwolennikiem faszyzmu. W następnej dekadzie zaciekle zwalczał komunizm.
Jeszcze w czasie studiów na Harvardzie, William miał kochankę, Tessie Powers, z zawodu kelnerkę. Rzucił ją jednak dla aktorki i modelki Millicent Wilson, którą poślubił w roku 1903, w przeddzień swych czterdziestych urodzin. Mieli pięciu synów i całą gromadę wnucząt, z których największy rozgłos zdobyła Patricia (Patty), trzecia z pięciu córek Randolpha Hearsta. W 1974 roku została porwana przez członków radykalnego ugrupowania lewicowego SLA (Symbionese Liberation Army), a potem już wspólnie z porywaczami całkowicie dobrowolnie napadała na banki, za co w 1976 roku sąd federalny skazał ją na siedem lat więzienia.
Od 1917 roku miliony, które zarabiał na działalności wydawniczej, zaczął William Randolph trwonić na wytrwałe choć bezsensowne próby uczynienia sławnym nazwiska swej młodziutkiej kochanki – jasnowłosej, niebieskookiej Marion Douras, znanej później jako Marion Davies. Zobaczył ją po raz pierwszy na scenie nowojorskiego „Globe Theatre”, gdy statystowała w spektaklu Królowa kina. Po przedstawieniu zaprosił cały zespół na kolację do specjalnych apartamentów Harmonia Garden, jednego z najelegantszych lokali w Nowym Jorku. Małej statystce wyznaczył miejsce koło siebie i emablował ją przez cały wieczór. On miał już wówczas 56 lat, ona 17. Po pierwszym kieliszku szampana zaczęła mówić do niego „tatuśku”, co wprowadziło go w świetny humor. Pod koniec przyjęcia, gdy już nastrój był bardzo swobodny, usiadła mu na kolanach i głaskała po twarzy.
Po śmierci matki w roku 1919 William odziedziczył po niej ranczo San Simeon w południowej Kalifornii, o powierzchni 250 000 akrów. Wzniósł tam jeden z najbardziej kosztownych i ekstrawaganckich domów na świecie, zwany „Zamkiem Hearsta”. Prace budowlane pod kierunkiem Julii Morgan właściwie nigdy nie zostały ukończone. Nowo powstałe pomieszczenia były natychmiast burzone i przerabiane tak, aby pomieścić coraz to nowe elementy starych budynków. Główna fasada z dwiema wieżycami, stanowiąca kopię katedry Mudejar, była zwieńczeniem schodów wiodących z basenu kąpielowego wypełnionego źródlaną wodą i otoczonego grecką kolumnadą.
We wnętrzach tej rezydencji znajdowały się stropy, ściany i posadzki „ukradzione” z kościołów i zamków europejskich, gotyckie kominki, ozdobne kafelki mauretańskie, a także greckie wazy i średniowieczne gobeliny. No i największy skarb Williama Hearsta – Marion Davies, z którą spędzał tam każdą wolną chwilę, zaniedbując żonę i dzieci. Urządzali przyjęcia kostiumowe, na których bawiła się cała śmietanka Hollywood oraz takie sławy jak Winston Churchill, George Bernard Shaw czy Charles Lindbergh. 50 milionów dolarów ulokował magnat prasowy w nowojorskich nieruchomościach, taką samą sumę w swej kolekcji dzieł sztuki.
Hearst założył także dla Marion firmę produkcyjną „Cosmopolitan Pictures”. Zamawiał scenariusze u najznakomitszych autorów, angażował najlepszych reżyserów. I Marion grała, chociaż jąkała się i sepleniła, a na domiar złego nerwowo mrugała powiekami w chwilach zacinania się albo zezowała swymi wielkimi jak spodeczki błękitnymi oczami. Wszystkie gazety Hearsta okrzykiwały ją przy okazji każdego filmu największym cudem, jaki kiedykolwiek pojawił się na ekranie. Partnerzy Marion Davies dostawali szczególnie wysokie honoraria, ponieważ mieli dodatkowe kłopoty. Hearst był o nią chorobliwie wprost zazdrosny i każdy namiętny pocałunek na ekranie, każde nieco czulsze spojrzenie rzucone przez filmowego amanta na jego pupilkę, doprowadzało go do białej gorączki. Aktorzy musieli więc bardzo uważać: Hearst zniszczył kilku, którzy w sceny miłosne z Marion wkładali zbyt wiele uczucia.
Jednym z tych, których prasowy magnat podejrzewał o przyprawianie mu rogów, był Charlie Chaplin. Hearst dowiedział się od służby, że podczas któregoś z jego rozlicznych wyjazdów Marion zaprosiła sławnego aktora na kolację. Służba doniosła mu również, że Chaplin pozostał u niej jeszcze długo po wyjściu innych gości…
Angielski gwiazdor słynął ze swych romansów i wielu obyczajowych skandali. Największy z nich wywołał niewątpliwie związek z 15-letnią Lolitą MacMuray, córką irlandzkiego ślusarza i meksykańskiej kelnerki. W słynnym Brzdącu Lolita zagrała aniołka, potem parę razy pojawiła się w innych dziełach Charliego. Przyszła wraz z matką do reżysera, jako kandydatka do głównej roli w Gorączce złota. Ponieważ jednak nie miała za grosz talentu, więc za radą matki zaczęła brać u Chaplina lekcje aktorstwa.
Jak się wkrótce okazało, nie tylko aktorstwa, bowiem po kilku miesiącach nauki wyszło na jaw, że jest w ciąży. Wobec wywołanego przez mamusię szumu Chaplin – mając do wyboru więzienie za stosunki z nieletnią, bądź małżeństwo – wybrał to drugie. Cichy ślub miał się odbyć w Meksyku, niestety, dowiedzieli się o nim reporterzy i wokół sprawy zrobiło się jeszcze głośniej.
A już całkiem głośno zrobiło się po kilku miesiącach, kiedy wobec nie najlepiej – delikatnie mówiąc – układającego się współżycia młodej pary, mamusia Lolity opublikowała fragmenty prowadzonego przez siebie dziennika, w którym skrzętnie zapisywała wszystkie przekazane jej przez córkę obyczaje sypialniane aktora, „sprzeczne z prawem boskim i ludzką naturą”.
Rozwód kosztował Chaplina milion dolarów plus dwa razy po sto tysięcy na wychowanie synów, pozostających pod opieką matki i teściowej.
Chaplin szczycił się między innymi tym, że – jak to eufemistycznie mówią – został hojnie obdarowany przez naturę. Swój członek nazywał „ósmym cudem świata” i uważał się za demona seksu. Pobudzał się przy lekturze Pamiętników Fanny Hill i chwalił, że może uprawiać seks pięć albo sześć razy z zaledwie kilkuminutowymi przerwami. Czy można się dziwić, że ktoś taki wywoływał u „króla prasy” daleko idący niepokój?
Tym bardziej kiedy w „New York Dailly News” ukazał się artykuł Grace Kingsley, w którym napisała m.in.: „Charlie Chaplin w dalszym ciągu asystuje Marion Davies. Przedwczoraj wieczór jadł i tańczył ze śliczną Marion w «Montmartre». Występowała czarująca młoda tancerka. Chaplin klaskał, ale nie patrzył w jej stronę. Ani na chwilę nie oderwał oczu od jasnowłosej, pięknej Marion”.
Tego rodzaju tekst w gazecie konkurencyjnej grupy prasowej nie mógł się podobać Hearstowi. Marion kręciła film o cyrku Zander the Great (Wielki Zander) w tym samym czasie, kiedy Chaplin robił Gorączkę złota. Często wstępował po nią po skończonej pracy. Biograf Marion, Fred Laurence Guiles uważa wprawdzie, że: „Wszyscy w ekipie i obsadzie Zandera wiedzieli, że coś się dzieje, ale Marion i Chaplin byli zanadto do siebie podobni, aby mogło to być coś poważniejszego. W obecności innych osób błaznowali jak kochające się rodzeństwo i trudno sobie wyobrazić, by zachowywali się inaczej, gdy byli tylko we dwoje”. Ale Hearst był jednak – by użyć słów Guilesa – „zraniony, zdenerwowany i niepewny, co dalej robić”.
14 sierpnia 1924 roku zaprosił Chaplina na rejs swym luksusowym jachtem „Oneida”. Czy tragedia, która rozegrała się tego dnia na pokładzie, była realizacją jego szatańskiego planu pozbycia się rywala, czy też był to zwykły przypadek – tego do dzisiaj nie wiadomo. „Może myślał, że tak będzie lepiej, jeżeli – jak mniemał – rozbije ten romans; a może chciał wyjaśnić z Chaplinem sytuację Marion, bo Chaplin miał co do niej pewne wątpliwości” – napisał później F.L. Guiles. To, co się tam zdarzyło, jest jedną z wielkich i niewyjaśnionych tajemnic Hollywood.
W każdym razie zaproszenia otrzymali także m.in.: 42-letni „czarodziej westernu” Thomas H. Ince, należący do najwybitniejszych osobistości w amerykańskim przemyśle filmowym, reżyser i producent, którego Hearst chciał namówić do pracy w swoich „Cosmopolitan Pictures”, modna literatka Shobila Elinor Glyn – brytyjska autorka kilku tak zwanych „śmiałych powieści obyczajowych”, mieszkająca od kilku lat w Hollywood, gdzie z powodzeniem przerabiała swoje książki na scenariusze, piękna aktorka Aileen Pringle – bliska przyjaciółka Marion Davies, kolejna aktorka – Seena Owen, tancerz Theodore Kosloff, znany głównie z westernów aktor William S. Hart, sławny kalifornijski lekarz dr Daniel Carson Goodman – twórca leku na potencję, produkowanego z gruczołów pewnych południowoamerykańskich małp cieszących się szczególnym pociągiem seksualnym, początkująca dziennikarka Louella Parsons oraz kilka mniej znanych osób, z którymi przyjaźniła się Marion lub które darzył łaskami Hearst.
Wspaniały jacht „Oneida” należał jeszcze kilka miesięcy temu do ostatniego cesarza Niemiec, Wilhelma II. Odbywające się na nim przyjęcia słynęły z niezwykłej wystawności, Hearst i Davies zapraszali na nie całą ówczesną śmietankę towarzyską Ameryki. Do stałego wyposażenia jednostki zaliczało się kilkadziesiąt skrzynek szampana „Veuve Clicquot” rocznik 1908, w którym to roku specjalnym dekretem zastrzeżono nazwę „champagne” dla win musujących produkowanych za pomocą methode champenoise classique w Szampanii.
„Oneida” odbiła od kalifornijskiego brzegu w samo południe. Rejs zaczął się od wystawnego lunchu, po którym przystąpiono do degustacji zgromadzonego pod pokładem jachtu szampana. Zabawa osiągnęła szczyt w nocy z trzeciego na czwarty dzień rejsu. Właściciel jachtu, na ogół nienadużywający alkoholu, tym razem pił znacznie więcej niż zwykle, namawiając do picia również innych gości. W pewnym momencie zauważył, że w świetnie bawiącym się towarzystwie nie ma Charliego Chaplina. Chwilę później zniknęła mu z oczu również Marion Davies. Sądząc, że wyszła na pokład, ruszył w ślad za nią. Tam jednak spotkał tylko spacerującą samotnie Louellę Parsons.
– Nie widziałaś gdzieś Marion? – zapytał bardzo zdenerwowany.
– Ostatnio widziałam ją w barze – odparła dziennikarka.
Hearst skierował się ku schodom prowadzącym do baru, gdy nagle usłyszał jakieś szmery na rufie. Ruszył więc w tamtym kierunku i po kilku krokach ujrzał roznegliżowaną Marion Davies z innym mężczyzną w niedwuznacznej sytuacji. Wycofał się po cichu i pobiegł do swej kabiny po pistolet. Aktorka zauważyła go jednak i zaczęła krzyczeć, a jej towarzysz uciekł. Słysząc krzyki Marion, z pomocą pośpieszył jej Thomas Ince. Objął aktorkę, chcąc ją uspokoić. Tymczasem Hearst powrócił z pistoletem. Z powodu ciemności i gęstej mgły błędnie zinterpretował sytuację. Myśląc zapewne, że obściskującym jego narzeczoną jest Charlie Chaplin, nacisnął spust. Producent westernów osunął się na ziemię. Później wielokrotnie zadawano sobie pytanie, czy strzał ten rzeczywiście był rezultatem pomyłki. Ince był człowiekiem niskiego wzrostu, o podobnym kształcie głowy i kolorze włosów jak Chaplin.
Upłynęło sporo czasu, zanim pozostali, pijani w dym pasażerowie „Oneidy” dowiedzieli się, że w jednej z kabin leży nieprzytomny Ince. Dr Goodman poinformował wszystkich, że reżyser cierpi na ostrą niestrawność, ale nikomu nie pozwolił do niego zajrzeć. Po przybiciu do portu w San Diego Ince’a wyniesiono na noszach i przewieziono do hotelu, gdzie zmarł po kilku godzinach. Według oficjalnej wersji, przyczyną śmierci był atak serca na tle zatrucia ptomainą albo gwałtownej niestrawności. Takiej przynajmniej treści akt zgonu wystawił usłużny dr Goodman. Ciało spalono w wielkim pośpiechu w krematorium w Los Angeles.
„Król prasy” nie był skąpy. Dla swych gości z „Oneidy” ustalił bardzo wysokie ceny za milczenie. Wszyscy uczestnicy wycieczki doznali nagle zbiorowej amnezji. Nikt niczego nie widział, nie słyszał i nie pamiętał. Louella Parsons, która była przypuszczalnie jedynym świadkiem zajścia, dostała wspaniały naszyjnik ze szmaragdów, dwie złote bransolety i wielką broszkę w platynowej oprawie – wszystko razem wartości ponad stu tysięcy dolarów. Przede wszystkim zaś Hearst zaangażował ją w jednej ze swoich gazet jako szefa działu Plotki z Hollywood, z pensją, która rzuciła na kolana całe dziennikarskie środowisko. Odwdzięczała mu się potem niezwykle lojalną postawą przez blisko ćwierć wieku.
Wszyscy – za odpowiednią opłatą – zgodzili się, że nie ma sensu płakać nad rozlanym mlekiem. Ustalono zatem wspólną wersję wydarzeń: Ince nigdy nie znalazł się na pokładzie. Zachorował w drodze na jacht, zawrócił i zmarł wskutek ostrego ataku niestrawności. Prasa Hearsta nagłośniła tę historyjkę, a potwierdził ją uprzejmy koroner. Nieutulonej w żalu wdowie Hearst zatkał usta sumą miliona dolarów. Wiele lat później pani Neillie Ince nawet na łożu śmierci nie zabrała głosu w sprawie śmierci męża.
Lakoniczne wzmianki, że Thomas Ince niedomaga na serce lub cierpi na zapalenie jelit – bo różnie pisano – ukazały się w gazetach dopiero trzy miesiące po owym tragicznym zajściu. Parę dni później podano do publicznej wiadomości, że „czarodziej westernu” zmarł na atak serca.
Wydarzenia, które rozegrały się na jachcie „Oneida”, stały się, oczywiście, przedmiotem wielu najrozmaitszych plotek. Mówiono na przykład, że rana, którą odniósł reżyser, wcale nie była śmiertelna i że zmarł dopiero w wyniku śmiertelnego zastrzyku wykonanego przez dwóch wezwanych przez Hearsta do pomocy lekarzy… Pojawiła się również wersja, że Hearst wcale nie zastrzelił Ince’a, tylko ten wypił zawierającego truciznę drinka, przygotowanego specjalnie dla Charliego Chaplina.
Plotki z czasem pewnie by wygasły, gdyby nie rażące sprzeczności w zeznaniach zainteresowanych. Prasa Hearsta podała początkowo jawnie kłamliwą informację, że Ince zachorował na swoim ranczo. Marion powiedziała, że na pokładzie nie było żadnej broni. Biograf Hearsta, John Tebbel, podaje, że Hearst miał pistolet, żeby czasem ustrzelić jakąś mewę.
Chaplin do końca utrzymywał, że w ogóle nie było go na jachcie, a w swej autobiografii – nie przejmując się chronologią – napisał, że Ince żył jeszcze przez trzy tygodnie i że Hearst, Marion i on sam złożyli mu wizytę. (Istnieje jednak fotografia Chaplina podczas uroczystej kremacji Ince’a, która odbyła się 48 godzin po jego śmierci). Jedni utrzymywali, że widzieli, jak znoszono ofiarę z jachtu z raną postrzałową w głowie, inni zaś twierdzili, że widać było krew, ponieważ Ince wymiotował krwią wskutek perforacji wrzodu żołądka.
Wszystkie plotki, od których aż huczało w Hollywood, zmusiły wreszcie prokuratora okręgu San Diego, Christophera C. Kempleya, do wszczęcia śledztwa, które szybko jednak zostało umorzone, ponieważ główny dowód w postaci zwłok ofiary został spalony, prochy zaś nie nadawały się do przeprowadzenia sekcji i stwierdzenia przyczyny zgonu. W dodatku śmierć nastąpiła przecież oficjalnie w Los Angeles, więc prokurator z San Diego nie miał tu nic do powiedzenia. Natomiast prokuratura w Los Angeles całkowicie zignorowała plotki i nie wszczęła żadnego śledztwa.
Życie Hearsta zainspirowało 24-letniego wówczas reżysera Orsona Wellesa do nakręcenia głośnego filmu Obywatel Kane. Prasa zachwyciła się geniuszem filmowca, ale pisma Hearsta przedstawiały film jako „bezpardonowy i nieodpowiedzialny atak na wspaniałego człowieka”. Sam bohater próbował wszelkimi sposobami zablokować dystrybucję filmu, wykupić taśmy, spalić negatyw. Podobno wściekłość magnata wywołał nie sposób przedstawienia jego samego, lecz to, że film w złym świetle ukazał ukochaną Marion.
Ekstrawagancki tryb życia i wielki kryzys osłabiły znacznie pozycję Hearsta na rynku prasowym i finansowym. W 1937 roku został zmuszony do sprzedaży części swojej kolekcji dzieł sztuki, a w 1940 stracił osobistą kontrolę nad imperium telekomunikacyjnym, które zbudował. Ostatnie lata życia spędził w izolacji. Zmarł w swej rezydencji w Beverly Hills 14 sierpnia 1951 roku, w wieku 88 lat.
Niedługo po jego śmierci Marion wyszła za mąż, ale do końca życia wspominała z czułością kochanka, który zapisał jej w testamencie pięć milionów dolarów. Przeżyła go tylko o dziesięć lat, umierając w roku 1961.Igo Sym (1929/30)
W imieniu Rzeczypospolitej
(1941)
Wczesnym rankiem 7 marca 1941 roku do warszawskiej kamienicy położonej przy ulicy Mazowieckiej 10 weszło trzech wysportowanych młodych mężczyzn. Mazowiecka była najbardziej artystyczną ulicą przedwojennej Warszawy. Tu pod numerem dwunastym mieściła się najsłynniejsza kawiarnia stolicy – „Mała Ziemiańska”, z półpięterkiem okupowanym przez poetów, literatów, artystów malarzy, a także profesorów znajdującego się nieopodal Uniwersytetu Warszawskiego. Swoją nazwę zawdzięczała sąsiedztwu z Towarzystwem Kredytowym Ziemskim, zaś określenie „mała” wiązało się z początkowo niewielkimi rozmiarami lokalu.
Obok znajdowały się – wielce zasłużone dla literatury – księgarnia oraz wydawnictwo Jakuba Mortkowicza. Pod ósemką, dziesiątką i szesnastką działały trzy galerie sztuki, a pod czternastką – znany bar „U Wróbla”, gdzie na obiady wpadali goście „Ziemiańskiej”. W czasie okupacji ulica zszarzała, ale nie straciła całkiem dawnego blasku.
Jednakże to nie z powodu literatury ani malarstwa trzej młodzi ludzie znaleźli się w tym miejscu. Jeden z nich, do którego pozostali zwracali się „Szary”, został na klatce schodowej, na parterze. Dwaj pozostali – „Zawada” i „Mały” – weszli szybkim krokiem na czwarte piętro. Może nawet minęli się na schodach z Hanką Ordonówną, która po zwolnieniu z Pawiaka zajmowała jeden z lokali na trzecim piętrze. Choć to raczej wątpliwe, była bowiem godzina 7.10 rano i o tej porze artyści zwykle jeszcze śpią.
Dopiero po wojnie ustalono ich nazwiska. „Szary” nazywał się Bogdan Rogoliński, „Zawada” – Roman Rozmiłowski, a „Mały” – Wiktor Klimaszewski³. Wszyscy trzej byli żołnierzami ZOM (Zakładu Oczyszczania Miasta), grupy likwidacyjnej kontrwywiadu Związku Walki Zbrojnej. Rozmiłowski, przedwojenny podporucznik artylerii, w kampanii wrześniowej walczył w szeregach 6 Dywizjonu Artylerii Ciężkiej. Po nieudanej próbie przedostania się przez Słowację do Francji wrócił do Warszawy i natychmiast włączył się do czynnej konspiracji.
Skręcili w długi korytarz z szeregiem drzwi. „Mały” zadzwonił do mieszkania oznaczonego numerem 10. Po chwili otworzyła im młoda kobieta, ubrana we wzorzysty szlafrok.
– Panowie do kogo? – zapytała, nie kryjąc zdumienia wizytą o tak nieludzkiej porze.
– Chcielibyśmy zobaczyć się z panem dyrektorem Symem – wyjaśnił „Zawada”.
– O tej porze? – Kobieta była wyraźnie zdegustowana. – Czy to coś pilnego?
– O, tak, proszę pani – uśmiechnął się „Mały”. – Nawet bardzo pilnego. Może pani będzie łaskawa poprosić pana dyrektora. My tylko na chwileczkę…
– No… dobrze – zgodziła się niechętnie. – Proszę poczekać. Niech panowie wejdą do saloniku. – Wskazała im drzwi prowadzące do jednego z pokoi.
Dwie minuty później wszedł tam przystojny, postawny mężczyzna po czterdziestce. Był jeszcze zaspany, na piżamę narzucił pospiesznie ciemnoniebieską podomkę.
– Czy pan Igo Sym? – zapytał „Mały”.
– Tak. O co chodzi? – W głosie mężczyzny, z pozoru uprzejmym, można było wyczuć nutę irytacji. – Mam nadzieję, że to coś naprawdę ważnego…
– W imieniu Rzeczypospolitej… – rozpoczął tradycyjną formułę wyroku „Mały”, wyciągając z kieszeni płaszcza pistolet.
– Masz łotrze, za Polskę! – „Zawada” nie zamierzał bawić się w takie ceregiele. Błyskawicznie dobył „Visa” i z odległości półtora metra wpakował mężczyźnie kulę prosto w serce.
Trafiony Sym padł martwy na twarz, tuż pod nogi strzelającego. Młoda kobieta, która otworzyła drzwi, na odgłos strzału pojawiła się w progu. Jak skamieniała patrzyła na śmierć swojego szwagra.
Strzał obudził śpiącą w sąsiednim mieszkaniu Anielę Lawińską. Starsza kobieta instynktownie wyczuła, że to zamach na Syma. Natychmiast zerwała z łóżka swego syna, Tadeusza Karczewskiego, przedwojennego oficera, i jego kolegę. Nie było chwili do stracenia – obaj nie byli u niej zameldowani, a za chwilę zjawi się tu gestapo. Aniela La-wińska wybiegła na korytarz. Przez otwarte drzwi mieszkania zajętego przez Symów zobaczyła zwłoki Igo i pochyloną nad nimi lamentującą matkę. Stanęła w drzwiach, by zasłonić sobą przemykających korytarzem syna i jego kolegę.
Zanim domownicy zdążyli wszcząć alarm, cała trójka zamachowców była już na ulicy. Zaraz za bramą wejściową do kamienicy rozeszli się w przeciwne strony, by godzinę później spotkać się pod oknami mieszkania organizatora akcji, Romana Niewiarowicza, przy alei Na Skarpie 67.
– Załatwione – zameldował „Mały”.
– Żadnych kłopotów?
– Żadnych. Wszystko poszło jak po maśle.
Roman Niewiarowicz, ps. „Łada”, był w okupacyjnym świecie aktorskim postacią wyjątkową. W konspiracji pełnił funkcję szefa brygady specjalnej warszawskiego okręgu Związku Walki Zbrojnej, poprzednika Armii Krajowej. Za zgodą władz Polski Podziemnej zatrudniony był jako aktor i reżyser w teatrze „Komedia”. Zorganizował tam składnicę meldunkową jednej z komórek ZWZ i centralę konspiracyjnych kontaktów, znakomicie maskowanych przez codzienny ruch i życie teatru.
„Komedia” cieszyła się u Niemców znakomitą opinią, toteż wiele tajnych spraw można tam było załatwiać zupełnie bezpiecznie, w idealnych wprost warunkach, niemalże na oczach gestapowców. Funkcjonariusze Geheime Staatspolizei bywali w tym teatrze bardzo często, bowiem jego dyrektor, Artur Horwath, utrzymywał z nimi bliskie stosunki.
O godzinie dziewiątej Niewiarowicz udał się do Teatru Polskiego, gdzie jak gdyby nigdy nic dopytywał się o Syma, z którym rzekomo umówił się na tę godzinę w jakiejś bardzo pilnej sprawie. Powiedziano mu, że dyrektor Sym z pewnością przyjdzie, ale nie wiadomo dokładnie, o której godzinie. Niewiarowicz zostawił mu wiadomość, że idzie do „Komedii” i że będzie tam na niego czekał.