Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Największe skandale w świecie filmu. 18 historii dozwolonych od 18 lat - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 sierpnia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Największe skandale w świecie filmu. 18 historii dozwolonych od 18 lat - ebook

Historia kina pełna jest najrozmaitszych afer, namiętności, tragedii, przestępstw, skandali, uzależnienia od alkoholu, narkotyków bądź seksu, hetero– i homoseksualnych romansów.
Książka Słowińskiego przypomina głośne historie, które poruszały opinię publiczną na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Przywołuje legendarne postacie kina: Charliego Chaplina, Brigitte Bardot, Sofię Loren, Jane Fondę, Rocka Hudsona, Leni Riefenstahl, Romana Polańskiego. Opowieści te pokazują, że świat celebrytów nie jest wolny od dramatów, przestępstw kryminalnych, tajemniczych zgonów.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7835-029-3
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Mo­ral­ność X Muzy za­wsze po­zo­sta­wia­ła wie­le do ży­cze­nia. Od­le­głe lata dwu­dzie­ste były wy­zwo­lo­ne oby­cza­jo­wo nie mniej niż lata sie­dem­dzie­sią­te. Przed­sta­wi­cie­le fil­mo­we­go świa­ta nig­dy nie mie­li krysz­ta­ło­wej re­pu­ta­cji, cho­ciaż ich wy­czy­ny bar­dzo rzad­ko tra­fia­ły na pierw­sze stro­ny ga­zet. Od skan­da­lu chro­ni­ły ich śro­do­wi­sko­wa so­li­dar­ność i opła­ca­nie pra­sy oraz wy­mia­ru spra­wie­dli­wo­ści.

Ma­gia kina spra­wi­ła, że całe po­ko­le­nia ko­biet i męż­czyzn mdla­ły na ekra­nie i poza nim. W fil­mach ak­to­rzy czę­sto wcie­la­li się w role do­sko­na­łych dżen­tel­me­nów, lecz w ży­ciu nie­jed­no­krot­nie za­cho­wy­wa­li się in­a­czej. Po­dob­nie ak­tor­ki, od­gry­wa­ją­ce rolę bo­giń, cza­sem nie­wie­le róż­ni­ły się od za­pi­ja­czo­nych dzi­wek z ta­nie­go bur­de­lu. Hi­sto­ria kina peł­na jest naj­roz­ma­it­szych afer, na­mięt­no­ści, tra­ge­dii, prze­stępstw, skan­da­li, uga­nia­nia się za spód­nicz­ka­mi (bądź spodnia­mi), uza­leż­nie­nia od al­ko­ho­lu, nar­ko­ty­ków bądź sek­su, he­te­ro- i ho­mo­sek­su­al­nych ro­man­sów. Jako obiek­ty wes­tchnień mi­lio­nów wi­dzów na ca­łym świe­cie, przed­sta­wi­cie­le fil­mo­we­go świa­ta rzad­ko po­tra­fi­li oprzeć się na­po­ty­ka­nym po­ku­som.

Hi­sto­ria kina jest jed­no­cze­śnie hi­sto­rią prze­mian oby­cza­jo­wych i po­li­tycz­nych. Po­dzi­wia­ni ar­ty­ści, wy­wo­łu­jąc (pro­gra­mo­wo lub bez­wied­nie) skan­da­le, uka­zy­wa­li jed­no­cze­śnie względ­ność obo­wią­zu­ją­cych norm mo­ral­nych, przy­czy­nia­jąc się tym sa­mym do ich zmian.

Po­li­tycz­ne afe­ry ujaw­nia­ły na­to­miast do­głęb­nie ist­nie­ją­ce sprzecz­no­ści in­te­re­sów grup spo­łecz­nych, ca­łych na­ro­dów i ras.Wil­liam Ran­dolph He­arst (1906)

Rejs

(1924)

Pra­so­wy ma­gnat, twór­ca naj­więk­szej w Sta­nach Zjed­no­czo­nych sie­ci wy­daw­ni­czej, czę­sto przed­sta­wia­ny jest jako opę­ta­ny wła­dzą po­twór. W rze­czy­wi­sto­ści sta­no­wił jed­ną wiel­ką cho­dzą­cą sprzecz­ność. Był ogrom­nej po­stu­ry, lecz mó­wił cien­kim dy­sz­kan­tem. Miesz­kał z ko­chan­ką, ale ucho­dził za wzo­ro­we­go męża. Był au­to­kra­tycz­nym sze­fem i krzy­czał na pra­cow­ni­ków, ale z wiel­kim tru­dem przy­cho­dzi­ła mu de­cy­zja o zwol­nie­niu któ­re­goś z nich. Był twór­cą tak zwa­ne­go „bul­wa­ro­we­go dzien­ni­kar­stwa”, choć sam, wsty­dli­wy i nie­śmia­ły, naj­le­piej czuł się w ano­ni­mo­wym tłu­mie.

Wil­liam Ran­dolph He­arst uro­dził się 29 kwiet­nia 1863 roku w San Fran­ci­sco. Był je­dy­nym sy­nem Geo­r­ge’a He­ar­sta, wła­ści­cie­la ko­pal­ni zło­ta, a póź­niej (w la­tach 1886 – 1891) se­na­to­ra sta­nu Ka­li­for­nia, oraz jego żony Pho­ebe z domu Ap­per­son. Otrzy­mał naj­lep­sze wy­cho­wa­nie, na ja­kie stać było bo­ga­tych ro­dzi­ców. Pry­wat­ny na­uczy­ciel w domu, pry­wat­na szko­ła śred­nia, kształ­cą­ce po­dró­że po Eu­ro­pie. Przez dwa lata uczęsz­czał do Ha­rvard Col­le­ge, po czym zo­stał wy­da­lo­ny z uczel­ni. Ma­jąc 24 lata, prze­jął kon­tro­lę nad wal­czą­cą o prze­trwa­nie na ryn­ku ga­ze­tą „San Fran­ci­sco Exa­mi­ner”, któ­rą jego oj­ciec za­ku­pił sie­dem lat wcze­śniej. Na­tych­miast zmie­nił kon­cep­cję ga­ze­ty, łą­cząc re­for­mi­stycz­ny po­znaw­czy re­por­taż z sen­sa cyj­no­ścią, co spra­wi­ło, że już po dwóch la­tach sta­ła się ona do­cho­do­wym przed­się­wzię­ciem. Do­brze mu szło, ale wkrót­ce ta­tuś prze­grał ty­tuł w kar­ty i Wil­liam zo­stał na lo­dzie.

W 1891 roku pan Geo­r­ge He­arst zszedł z tego świa­ta, zo­sta­wia­jąc żo­nie i sy­no­wi ma­ją­tek w wy­so­ko­ści 7 500 000 do­la­rów. Wil­liam wszedł wte­dy na no­wo­jor­ski ry­nek pra­so­wy, ku­pu­jąc w 1895 roku sto­ją­cy na kra­wę­dzi ban­kruc­twa „New York Mor­ning Jo­ur­nal”. Z wła­ści­wym so­bie za­pa­łem i roz­ma­chem za­brał się za sta­wia­nie ga­ze­ty na nogi. Wy­na­jął zdol­nych pi­sa­rzy, Ste­phe­na Gra­neya i Ju­lia­na Haw­thor­ne’a, oraz prze­pro­wa­dził „ob­ła­wę” na jed­ne­go z naj­lep­szych lu­dzi pra­cu­ją­cych u Jo­se­pha Pu­lit­ze­ra w „New York World”, słyn­ne­go Ri­char­da F. Out­caul­ta, twór­cę ko­lo­ro­wych ko­mik­sów. „New York Mor­ning Jo­ur­nal”, prze­mia­no­wa­ny póź­niej na „New York Jo­ur­nal – Ame­ri­can” szyb­ko osią­gnął suk­ces i wy­so­ki na­kład dzię­ki ce­nie ob­ni­żo­nej do 1 cen­ta, du­żej licz­bie ilu­stra­cji, błysz­czą­cym na­głów­kom, sen­sa­cyj­nym ar­ty­ku­łom po­świę­co­nym zbrod­ni oraz pseu­do­nau­ko­wym te­ma­tom. Ro­bot­ni­ków i imi­gran­tów przy­cią­gać mia­ły ko­lo­ro­we ko­mik­sy.

Aby zwięk­szyć na­kład ga­ze­ty, He­arst go­tów był na wszyst­ko, na­wet na spro­wo­ko­wa­nie woj­ny. W 1896 roku wy­słał na Kubę ma­la­rza Fre­de­ric­ka Re­ming­to­na, aby ten przy­go­to­wał cykl ry­sun­ków przed­sta­wia­ją­cych okru­cień­stwa Hisz­pa­nów. Nie zna­la­zł­szy od­po­wied­nich te­ma­tów, Re­ming­ton wy­słał do He­ar­sta z Ha­wa­ny na­stę­pu­ją­cą wia­do­mość:

„W mie­ście pa­nu­je spo­kój. Na woj­nę się nie za­no­si. Roz­ru­chów żad­nych nie ma. Pro­szę o zgo­dę na po­wrót do domu”.

Od­po­wiedź wy­daw­cy prze­szła do hi­sto­rii:

„Pro­szę po­zo­stać na miej­scu – od­pi­sał He­arst. – Pan ma tyl­ko do­star­czyć ilu­stra­cje, ja do­star­czę woj­nę”.

Re­ming­ton po­stą­pił, jak mu ka­za­no, a He­arst od­niósł suk­ces. Nie­uczci­we szki­ce pu­bli­ko­wa­ne w ga­ze­tach tak pod­sy­ci­ły an­ty­hisz­pań­skie na­stro­je, że gdy w por­cie w Ha­wa­nie wy­sa­dzo­no okręt ma­ry­nar­ki wo­jen­nej Sta­nów Zjed­no­czo­nych, rząd USA bez wa­ha­nia wy­po­wie­dział woj­nę Hisz­pa­nii.

W przy­szło­ści wie­le in­nych wia­do­mo­ści pu­bli­ko­wa­nych w pra­sie He­ar­sta mia­ło po­dob­ny wy­dźwięk. W 1901 roku w jed­nej z jego ga­zet po­ja­wił się ko­men­tarz, któ­ry uza­sad­niał słusz­ność za­bój­stwa po­li­tycz­ne­go. Kil­ka mie­się­cy póź­niej pre­zy­dent Sta­nów Zjed­no­czo­nych, Wil­liam McKin­ley, zgi­nął z rąk anar­chi­sty. W roku 1913 ga­ze­ty He­ar­sta za­mie­ści­ły zdję­cie mek­sy­kań­skich dzie­ci sto­ją­cych po ko­la­na w wo­dzie z pod­nie­sio­ny­mi rę­ka­mi. Pod­pis gło­sił, że zo­sta­ły wpę­dzo­ne do mo­rza przez mek­sy­kań­skich fe­de­ra­les, któ­rzy mie­li je roz­strze­lać. W rze­czy­wi­sto­ści zdję­cie zro­bio­no w Hon­du­ra­sie Bry­tyj­skim, a dzie­ci po pro­stu się ką­pa­ły i nikt nie miał naj­mniej­sze­go za­mia­ru otwie­rać do nich ognia. Mek­sy­ka­nie w ogó­le sta­no­wi­li jed­ną z naj­więk­szych fo­bii pra­so­we­go ma­gna­ta. Jego pra­sa opi­sy­wa­ła ich jako „le­ni­wych i zde­ge­ne­ro­wa­nych pa­la­czy ma­ri­hu­any”.

Wkrót­ce szef za­czął do­ma­gać się od swo­ich współ­pra­cow­ni­ków nie tyle opa­no­wa­nia rze­mio­sła dzien­ni­kar­skie­go, ile zdol­no­ści do prze­dzierz­ga­nia się jak ak­tor w każ­dą po­stać i od­gry­wa­nia z ca­łym prze­ko­na­niem każ­dej roli. Od­po­wied­nio prze­bra­ni re­dak­to­rzy He­ar­sta po­da­wa­li się za­zwy­czaj za urzęd­ni­ków po­li­cji kry­mi­nal­nej i przed­sta­wi­cie­li wła­dzy. „Aresz­to­wa­li” cał­ko­wi­cie nie­win­ne oso­by, po któ­rych obie­cy­wa­li so­bie do­bry re­por­taż, za­cią­ga­li je do sfin­go­wa­nych po­ste­run­ków po­li­cji, spi­sy­wa­li pro­to­ko­ły roz­mów z za­stra­szo­ny­mi i wy­lęk­nio­ny­mi ludź­mi, albo pro­wa­dzi­li ich do „sę­dzie­go po­li­cyj­ne­go” – oczy­wi­ście tak­że czło­wie­ka He­ar­sta – któ­ry zmu­szał ich do zło­że­nia ze­znań. Po­tem ofia­ry wy­pusz­cza­no. Ich za­ża­le­nia w ofi­cjal­nych in­sty­tu­cjach speł­za­ły na ni­czym.

Taki spo­sób przed­sta­wia­nia praw­dy spo­wo­do­wał, że styl ga­zet He­ar­sta na­zwa­no „bul­wa­ro­wym”. Ame­ry­kań­ski pu­bli­cy­sta Er­nest L. May­er na­pi­sał: „Cała dłu­ga i nie­cna ka­rie­ra pana He­ar­sta była pod­że­ga­niem Ame­ry­ka­nów prze­ciw­ko Hisz­pa­nom, Mek­sy­ka­nom, Ro­sja­nom czy Ja­poń­czy­kom”. Gdy w 1933 roku He­arst opu­bli­ko­wał swo­je słyn­ne „za­sa­dy re­dak­tor­skie”, z któ­rych jed­na gło­si­ła na przy­kład: „uni­kaj rze­czy, któ­re mogą ob­ra­zić do­brych lu­dzi” – śro­do­wi­sko dzien­ni­kar­skie za­śmie­wa­ło się do roz­pu­ku.

Mimo tego (a może wła­śnie dzię­ki temu) Wil­liam Ran­dolph zbu­do­wał praw­dzi­we pra­so­we im­pe­rium. Do roku 1925 stwo­rzył lub na­był ga­ze­ty w każ­dym re­gio­nie USA. Dzie­sięć lat póź­niej, bę­dąc u szczy­tu swej po­tę­gi, po­sia­dał 28 zna­czą­cych ga­zet i 18 ma­ga­zy­nów, a po­nad­to kil­ka sta­cji ra­dio­wych, wy­twór­ni fil­mo­wych i agen­cji in­for­ma­cyj­nych. Czwar­ta część cza­so­pism na ame­ry­kań­skim ryn­ku i 60 pro­cent w Ka­li­for­nii było pod jego kon­tro­lą. Za­trud­niał naj­lep­sze pió­ra Ame­ry­ki, m.in. Mar­ka Twa­ina oraz Jac­ka Lon­do­na. Do jego ga­zet pi­sy­wa­li po­li­ty­cy: Adolf Hi­tler, Be­ni­to Mus­so­li­ni czy Win­ston Chur­chill. Jako pierw­szy ka­zał He­arst pi­sać dzien­ni­ka­rzom ar­ty­ku­ły tak, by moż­na je było bez prze­ró­bek prze­czy­tać na an­te­nie ra­dia i tym sa­mym ogra­ni­czyć kosz­ty two­rze­nia au­dy­cji. Re­dak­to­rzy ma­ga­zy­nów mo­gli za­ma­wiać tyl­ko ta­kie re­por­ta­że, któ­re moż­na by póź­niej ła­two wy­ko­rzy­stać jako sce­na­riu­sze fil­mo­we. He­arst był więc pre­kur­so­rem tech­nik, któ­re dziś fa­chow­cy na­zy­wa­ją z na­masz­cze­niem sy­ner­gią (współ­dzia­ła­niem) i kon­wer­gen­cją (prze­ni­ka­niem się) me­diów.

W ten spo­sób Wil­liam He­arst kie­ro­wał pierw­szym chy­ba środ­kiem ma­so­we­go prze­ka­zu, ma­ją­cym dzię­ki wy­myśl­nym me­to­dom psy­cho­lo­gicz­ne­go od­dzia­ły­wa­nia ol­brzy­mi wpływ na wszyst­kich i był w sta­nie ma­ni­pu­lo­wać do­wol­nie opi­nią „lu­dzi bez po­glą­dów”. Ry­chło stał się więc po­tę­gą, z któ­rą wład­cy po­li­tycz­ni mu­sie­li się li­czyć i któ­rej wro­go­wie po­win­ni się byli oba­wiać.

Po­mi­mo swe­go na­cjo­na­li­zmu i na­wo­ły­wa­nia do woj­ny, Wil­liam Ran­dolph He­arst był czło­wie­kiem o umiar­ko­wa­nych po­glą­dach i za­go­rza­łym de­mo­kra­tą. W la­tach 1903 – 1907 za­sia­dał w Izbie Re­pre­zen­tan­tów Kon­gre­su Sta­nów Zjed­no­czo­nych. W 1904 roku otrzy­mał znacz­ne po­par­cie ze stro­ny Par­tii De­mo­kra­tycz­nej pod­czas no­mi­na­cji na jej kan­dy­da­ta w wy­bo­rach pre­zy­denc­kich. Pre­zy­den­tem jed­nak nie zo­stał, po­dob­nie jak w 1905 roku bur­mi­strzem No­we­go Jor­ku. Rok póź­niej prze­grał wy­bo­ry na sta­no­wi­sko gu­ber­na­to­ra sta­nu Nowy Jork na ko­rzyść Char­le­sa Evan­sa Hu­ghe­sa. Jako po­li­tyk stał się w la­tach trzy­dzie­stych go­rą­cym zwo­len­ni­kiem fa­szy­zmu. W na­stęp­nej de­ka­dzie za­cie­kle zwal­czał ko­mu­nizm.

Jesz­cze w cza­sie stu­diów na Ha­rvar­dzie, Wil­liam miał ko­chan­kę, Tes­sie Po­wers, z za­wo­du kel­ner­kę. Rzu­cił ją jed­nak dla ak­tor­ki i mo­del­ki Mil­li­cent Wil­son, któ­rą po­ślu­bił w roku 1903, w przed­dzień swych czter­dzie­stych uro­dzin. Mie­li pię­ciu sy­nów i całą gro­ma­dę wnu­cząt, z któ­rych naj­więk­szy roz­głos zdo­by­ła Pa­tri­cia (Pat­ty), trze­cia z pię­ciu có­rek Ran­dol­pha He­ar­sta. W 1974 roku zo­sta­ła po­rwa­na przez człon­ków ra­dy­kal­ne­go ugru­po­wa­nia le­wi­co­we­go SLA (Sym­bio­ne­se Li­be­ra­tion Army), a po­tem już wspól­nie z po­ry­wa­cza­mi cał­ko­wi­cie do­bro­wol­nie na­pa­da­ła na ban­ki, za co w 1976 roku sąd fe­de­ral­ny ska­zał ją na sie­dem lat wię­zie­nia.

Od 1917 roku mi­lio­ny, któ­re za­ra­biał na dzia­łal­no­ści wy­daw­ni­czej, za­czął Wil­liam Ran­dolph trwo­nić na wy­trwa­łe choć bez­sen­sow­ne pró­by uczy­nie­nia sław­nym na­zwi­ska swej mło­dziut­kiej ko­chan­ki – ja­sno­wło­sej, nie­bie­sko­okiej Ma­rion Do­uras, zna­nej póź­niej jako Ma­rion Da­vies. Zo­ba­czył ją po raz pierw­szy na sce­nie no­wo­jor­skie­go „Glo­be The­atre”, gdy sta­ty­sto­wa­ła w spek­ta­klu Kró­lo­wa kina. Po przed­sta­wie­niu za­pro­sił cały ze­spół na ko­la­cję do spe­cjal­nych apar­ta­men­tów Har­mo­nia Gar­den, jed­ne­go z na­je­le­gant­szych lo­ka­li w No­wym Jor­ku. Ma­łej sta­ty­st­ce wy­zna­czył miej­sce koło sie­bie i ema­blo­wał ją przez cały wie­czór. On miał już wów­czas 56 lat, ona 17. Po pierw­szym kie­lisz­ku szam­pa­na za­czę­ła mó­wić do nie­go „ta­tuś­ku”, co wpro­wa­dzi­ło go w świet­ny hu­mor. Pod ko­niec przy­ję­cia, gdy już na­strój był bar­dzo swo­bod­ny, usia­dła mu na ko­la­nach i gła­ska­ła po twa­rzy.

Po śmier­ci mat­ki w roku 1919 Wil­liam odzie­dzi­czył po niej ran­czo San Si­me­on w po­łu­dnio­wej Ka­li­for­nii, o po­wierzch­ni 250 000 akrów. Wzniósł tam je­den z naj­bar­dziej kosz­tow­nych i eks­tra­wa­ganc­kich do­mów na świe­cie, zwa­ny „Zam­kiem He­ar­sta”. Pra­ce bu­dow­la­ne pod kie­run­kiem Ju­lii Mor­gan wła­ści­wie nig­dy nie zo­sta­ły ukoń­czo­ne. Nowo po­wsta­łe po­miesz­cze­nia były na­tych­miast bu­rzo­ne i prze­ra­bia­ne tak, aby po­mie­ścić co­raz to nowe ele­men­ty sta­rych bu­dyn­ków. Głów­na fa­sa­da z dwie­ma wie­ży­ca­mi, sta­no­wią­ca ko­pię ka­te­dry Mu­de­jar, była zwień­cze­niem scho­dów wio­dą­cych z ba­se­nu ką­pie­lo­we­go wy­peł­nio­ne­go źró­dla­ną wodą i oto­czo­ne­go grec­ką ko­lum­na­dą.

We wnę­trzach tej re­zy­den­cji znaj­do­wa­ły się stro­py, ścia­ny i po­sadz­ki „ukra­dzio­ne” z ko­ścio­łów i zam­ków eu­ro­pej­skich, go­tyc­kie ko­min­ki, ozdob­ne ka­fel­ki mau­re­tań­skie, a tak­że grec­kie wazy i śre­dnio­wiecz­ne go­be­li­ny. No i naj­więk­szy skarb Wil­lia­ma He­ar­sta – Ma­rion Da­vies, z któ­rą spę­dzał tam każ­dą wol­ną chwi­lę, za­nie­dbu­jąc żonę i dzie­ci. Urzą­dza­li przy­ję­cia ko­stiu­mo­we, na któ­rych ba­wi­ła się cała śmie­tan­ka Hol­ly­wo­od oraz ta­kie sła­wy jak Win­ston Chur­chill, Geo­r­ge Ber­nard Shaw czy Char­les Lind­bergh. 50 mi­lio­nów do­la­rów ulo­ko­wał ma­gnat pra­so­wy w no­wo­jor­skich nie­ru­cho­mo­ściach, taką samą sumę w swej ko­lek­cji dzieł sztu­ki.

He­arst za­ło­żył tak­że dla Ma­rion fir­mę pro­duk­cyj­ną „Co­smo­po­li­tan Pic­tu­res”. Za­ma­wiał sce­na­riu­sze u naj­zna­ko­mit­szych au­to­rów, an­ga­żo­wał naj­lep­szych re­ży­se­rów. I Ma­rion gra­ła, cho­ciaż ją­ka­ła się i se­ple­ni­ła, a na do­miar złe­go ner­wo­wo mru­ga­ła po­wie­ka­mi w chwi­lach za­ci­na­nia się albo ze­zo­wa­ła swy­mi wiel­ki­mi jak spodecz­ki błę­kit­ny­mi ocza­mi. Wszyst­kie ga­ze­ty He­ar­sta okrzy­ki­wa­ły ją przy oka­zji każ­de­go fil­mu naj­więk­szym cu­dem, jaki kie­dy­kol­wiek po­ja­wił się na ekra­nie. Part­ne­rzy Ma­rion Da­vies do­sta­wa­li szcze­gól­nie wy­so­kie ho­no­ra­ria, po­nie­waż mie­li do­dat­ko­we kło­po­ty. He­arst był o nią cho­ro­bli­wie wprost za­zdro­sny i każ­dy na­mięt­ny po­ca­łu­nek na ekra­nie, każ­de nie­co czul­sze spoj­rze­nie rzu­co­ne przez fil­mo­we­go aman­ta na jego pu­pil­kę, do­pro­wa­dza­ło go do bia­łej go­rącz­ki. Ak­to­rzy mu­sie­li więc bar­dzo uwa­żać: He­arst znisz­czył kil­ku, któ­rzy w sce­ny mi­ło­sne z Ma­rion wkła­da­li zbyt wie­le uczu­cia.

Jed­nym z tych, któ­rych pra­so­wy ma­gnat po­dej­rze­wał o przy­pra­wia­nie mu ro­gów, był Char­lie Cha­plin. He­arst do­wie­dział się od służ­by, że pod­czas któ­re­goś z jego roz­licz­nych wy­jaz­dów Ma­rion za­pro­si­ła sław­ne­go ak­to­ra na ko­la­cję. Służ­ba do­nio­sła mu rów­nież, że Cha­plin po­zo­stał u niej jesz­cze dłu­go po wyj­ściu in­nych go­ści…

An­giel­ski gwiaz­dor sły­nął ze swych ro­man­sów i wie­lu oby­cza­jo­wych skan­da­li. Naj­więk­szy z nich wy­wo­łał nie­wąt­pli­wie zwią­zek z 15-let­nią Lo­li­tą Mac­Mu­ray, cór­ką ir­landz­kie­go ślu­sa­rza i mek­sy­kań­skiej kel­ner­ki. W słyn­nym Brzdą­cu Lo­li­ta za­gra­ła anioł­ka, po­tem parę razy po­ja­wi­ła się w in­nych dzie­łach Char­lie­go. Przy­szła wraz z mat­ką do re­ży­se­ra, jako kan­dy­dat­ka do głów­nej roli w Go­rącz­ce zło­ta. Po­nie­waż jed­nak nie mia­ła za grosz ta­len­tu, więc za radą mat­ki za­czę­ła brać u Cha­pli­na lek­cje ak­tor­stwa.

Jak się wkrót­ce oka­za­ło, nie tyl­ko ak­tor­stwa, bo­wiem po kil­ku mie­sią­cach na­uki wy­szło na jaw, że jest w cią­ży. Wo­bec wy­wo­ła­ne­go przez ma­mu­się szu­mu Cha­plin – ma­jąc do wy­bo­ru wię­zie­nie za sto­sun­ki z nie­let­nią, bądź mał­żeń­stwo – wy­brał to dru­gie. Ci­chy ślub miał się od­być w Mek­sy­ku, nie­ste­ty, do­wie­dzie­li się o nim re­por­te­rzy i wo­kół spra­wy zro­bi­ło się jesz­cze gło­śniej.

A już cał­kiem gło­śno zro­bi­ło się po kil­ku mie­sią­cach, kie­dy wo­bec nie naj­le­piej – de­li­kat­nie mó­wiąc – ukła­da­ją­ce­go się współ­ży­cia mło­dej pary, ma­mu­sia Lo­li­ty opu­bli­ko­wa­ła frag­men­ty pro­wa­dzo­ne­go przez sie­bie dzien­ni­ka, w któ­rym skrzęt­nie za­pi­sy­wa­ła wszyst­kie prze­ka­za­ne jej przez cór­kę oby­cza­je sy­pial­nia­ne ak­to­ra, „sprzecz­ne z pra­wem bo­skim i ludz­ką na­tu­rą”.

Roz­wód kosz­to­wał Cha­pli­na mi­lion do­la­rów plus dwa razy po sto ty­się­cy na wy­cho­wa­nie sy­nów, po­zo­sta­ją­cych pod opie­ką mat­ki i te­ścio­wej.

Cha­plin szczy­cił się mię­dzy in­ny­mi tym, że – jak to eu­fe­mi­stycz­nie mó­wią – zo­stał hoj­nie ob­da­ro­wa­ny przez na­tu­rę. Swój czło­nek na­zy­wał „ósmym cu­dem świa­ta” i uwa­żał się za de­mo­na sek­su. Po­bu­dzał się przy lek­tu­rze Pa­mięt­ni­ków Fan­ny Hill i chwa­lił, że może upra­wiać seks pięć albo sześć razy z za­le­d­wie kil­ku­mi­nu­to­wy­mi prze­rwa­mi. Czy moż­na się dzi­wić, że ktoś taki wy­wo­ły­wał u „kró­la pra­sy” da­le­ko idą­cy nie­po­kój?

Tym bar­dziej kie­dy w „New York Da­il­ly News” uka­zał się ar­ty­kuł Gra­ce King­sley, w któ­rym na­pi­sa­ła m.in.: „Char­lie Cha­plin w dal­szym cią­gu asy­stu­je Ma­rion Da­vies. Przed­wczo­raj wie­czór jadł i tań­czył ze ślicz­ną Ma­rion w «Mont­mar­tre». Wy­stę­po­wa­ła cza­ru­ją­ca mło­da tan­cer­ka. Cha­plin kla­skał, ale nie pa­trzył w jej stro­nę. Ani na chwi­lę nie ode­rwał oczu od ja­sno­wło­sej, pięk­nej Ma­rion”.

Tego ro­dza­ju tekst w ga­ze­cie kon­ku­ren­cyj­nej gru­py pra­so­wej nie mógł się po­do­bać He­ar­sto­wi. Ma­rion krę­ci­ła film o cyr­ku Zan­der the Gre­at (Wiel­ki Zan­der) w tym sa­mym cza­sie, kie­dy Cha­plin ro­bił Go­rącz­kę zło­ta. Czę­sto wstę­po­wał po nią po skoń­czo­nej pra­cy. Bio­graf Ma­rion, Fred Lau­ren­ce Gu­iles uwa­ża wpraw­dzie, że: „Wszy­scy w eki­pie i ob­sa­dzie Zan­de­ra wie­dzie­li, że coś się dzie­je, ale Ma­rion i Cha­plin byli za­nad­to do sie­bie po­dob­ni, aby mo­gło to być coś po­waż­niej­sze­go. W obec­no­ści in­nych osób bła­zno­wa­li jak ko­cha­ją­ce się ro­dzeń­stwo i trud­no so­bie wy­obra­zić, by za­cho­wy­wa­li się in­a­czej, gdy byli tyl­ko we dwo­je”. Ale He­arst był jed­nak – by użyć słów Gu­ile­sa – „zra­nio­ny, zde­ner­wo­wa­ny i nie­pew­ny, co da­lej ro­bić”.

14 sierp­nia 1924 roku za­pro­sił Cha­pli­na na rejs swym luk­su­so­wym jach­tem „One­ida”. Czy tra­ge­dia, któ­ra ro­ze­gra­ła się tego dnia na po­kła­dzie, była re­ali­za­cją jego sza­tań­skie­go pla­nu po­zby­cia się ry­wa­la, czy też był to zwy­kły przy­pa­dek – tego do dzi­siaj nie wia­do­mo. „Może my­ślał, że tak bę­dzie le­piej, je­że­li – jak mnie­mał – roz­bi­je ten ro­mans; a może chciał wy­ja­śnić z Cha­pli­nem sy­tu­ację Ma­rion, bo Cha­plin miał co do niej pew­ne wąt­pli­wo­ści” – na­pi­sał póź­niej F.L. Gu­iles. To, co się tam zda­rzy­ło, jest jed­ną z wiel­kich i nie­wy­ja­śnio­nych ta­jem­nic Hol­ly­wo­od.

W każ­dym ra­zie za­pro­sze­nia otrzy­ma­li tak­że m.in.: 42-let­ni „cza­ro­dziej we­ster­nu” Tho­mas H. Ince, na­le­żą­cy do naj­wy­bit­niej­szych oso­bi­sto­ści w ame­ry­kań­skim prze­my­śle fil­mo­wym, re­ży­ser i pro­du­cent, któ­re­go He­arst chciał na­mó­wić do pra­cy w swo­ich „Co­smo­po­li­tan Pic­tu­res”, mod­na li­te­rat­ka Sho­bi­la Eli­nor Glyn – bry­tyj­ska au­tor­ka kil­ku tak zwa­nych „śmia­łych po­wie­ści oby­cza­jo­wych”, miesz­ka­ją­ca od kil­ku lat w Hol­ly­wo­od, gdzie z po­wo­dze­niem prze­ra­bia­ła swo­je książ­ki na sce­na­riu­sze, pięk­na ak­tor­ka Aile­en Prin­gle – bli­ska przy­ja­ciół­ka Ma­rion Da­vies, ko­lej­na ak­tor­ka – Se­ena Owen, tan­cerz The­odo­re Ko­sloff, zna­ny głów­nie z we­ster­nów ak­tor Wil­liam S. Hart, sław­ny ka­li­for­nij­ski le­karz dr Da­niel Car­son Go­od­man – twór­ca leku na po­ten­cję, pro­du­ko­wa­ne­go z gru­czo­łów pew­nych po­łu­dnio­wo­ame­ry­kań­skich małp cie­szą­cych się szcze­gól­nym po­cią­giem sek­su­al­nym, po­cząt­ku­ją­ca dzien­ni­kar­ka Lo­uel­la Par­sons oraz kil­ka mniej zna­nych osób, z któ­ry­mi przy­jaź­ni­ła się Ma­rion lub któ­re da­rzył ła­ska­mi He­arst.

Wspa­nia­ły jacht „One­ida” na­le­żał jesz­cze kil­ka mie­się­cy temu do ostat­nie­go ce­sa­rza Nie­miec, Wil­hel­ma II. Od­by­wa­ją­ce się na nim przy­ję­cia sły­nę­ły z nie­zwy­kłej wy­staw­no­ści, He­arst i Da­vies za­pra­sza­li na nie całą ów­cze­sną śmie­tan­kę to­wa­rzy­ską Ame­ry­ki. Do sta­łe­go wy­po­sa­że­nia jed­nost­ki za­li­cza­ło się kil­ka­dzie­siąt skrzy­nek szam­pa­na „Veu­ve Cli­cqu­ot” rocz­nik 1908, w któ­rym to roku spe­cjal­nym de­kre­tem za­strze­żo­no na­zwę „cham­pa­gne” dla win mu­su­ją­cych pro­du­ko­wa­nych za po­mo­cą me­tho­de cham­pe­no­ise clas­si­que w Szam­pa­nii.

„One­ida” od­bi­ła od ka­li­for­nij­skie­go brze­gu w samo po­łu­dnie. Rejs za­czął się od wy­staw­ne­go lun­chu, po któ­rym przy­stą­pio­no do de­gu­sta­cji zgro­ma­dzo­ne­go pod po­kła­dem jach­tu szam­pa­na. Za­ba­wa osią­gnę­ła szczyt w nocy z trze­cie­go na czwar­ty dzień rej­su. Wła­ści­ciel jach­tu, na ogół nie­na­du­ży­wa­ją­cy al­ko­ho­lu, tym ra­zem pił znacz­nie wię­cej niż zwy­kle, na­ma­wia­jąc do pi­cia rów­nież in­nych go­ści. W pew­nym mo­men­cie za­uwa­żył, że w świet­nie ba­wią­cym się to­wa­rzy­stwie nie ma Char­lie­go Cha­pli­na. Chwi­lę póź­niej znik­nę­ła mu z oczu rów­nież Ma­rion Da­vies. Są­dząc, że wy­szła na po­kład, ru­szył w ślad za nią. Tam jed­nak spo­tkał tyl­ko spa­ce­ru­ją­cą sa­mot­nie Lo­uel­lę Par­sons.

– Nie wi­dzia­łaś gdzieś Ma­rion? – za­py­tał bar­dzo zde­ner­wo­wa­ny.

– Ostat­nio wi­dzia­łam ją w ba­rze – od­par­ła dzien­ni­kar­ka.

He­arst skie­ro­wał się ku scho­dom pro­wa­dzą­cym do baru, gdy na­gle usły­szał ja­kieś szme­ry na ru­fie. Ru­szył więc w tam­tym kie­run­ku i po kil­ku kro­kach uj­rzał roz­ne­gli­żo­wa­ną Ma­rion Da­vies z in­nym męż­czy­zną w nie­dwu­znacz­nej sy­tu­acji. Wy­co­fał się po ci­chu i po­biegł do swej ka­bi­ny po pi­sto­let. Ak­tor­ka za­uwa­ży­ła go jed­nak i za­czę­ła krzy­czeć, a jej to­wa­rzysz uciekł. Sły­sząc krzy­ki Ma­rion, z po­mo­cą po­śpie­szył jej Tho­mas Ince. Ob­jął ak­tor­kę, chcąc ją uspo­ko­ić. Tym­cza­sem He­arst po­wró­cił z pi­sto­le­tem. Z po­wo­du ciem­no­ści i gę­stej mgły błęd­nie zin­ter­pre­to­wał sy­tu­ację. My­śląc za­pew­ne, że ob­ści­sku­ją­cym jego na­rze­czo­ną jest Char­lie Cha­plin, na­ci­snął spust. Pro­du­cent we­ster­nów osu­nął się na zie­mię. Póź­niej wie­lo­krot­nie za­da­wa­no so­bie py­ta­nie, czy strzał ten rze­czy­wi­ście był re­zul­ta­tem po­mył­ki. Ince był czło­wie­kiem ni­skie­go wzro­stu, o po­dob­nym kształ­cie gło­wy i ko­lo­rze wło­sów jak Cha­plin.

Upły­nę­ło spo­ro cza­su, za­nim po­zo­sta­li, pi­ja­ni w dym pa­sa­że­ro­wie „One­idy” do­wie­dzie­li się, że w jed­nej z ka­bin leży nie­przy­tom­ny Ince. Dr Go­od­man po­in­for­mo­wał wszyst­kich, że re­ży­ser cier­pi na ostrą nie­straw­ność, ale ni­ko­mu nie po­zwo­lił do nie­go zaj­rzeć. Po przy­bi­ciu do por­tu w San Die­go Ince’a wy­nie­sio­no na no­szach i prze­wie­zio­no do ho­te­lu, gdzie zmarł po kil­ku go­dzi­nach. We­dług ofi­cjal­nej wer­sji, przy­czy­ną śmier­ci był atak ser­ca na tle za­tru­cia pto­ma­iną albo gwał­tow­nej nie­straw­no­ści. Ta­kiej przy­najm­niej tre­ści akt zgo­nu wy­sta­wił usłuż­ny dr Go­od­man. Cia­ło spa­lo­no w wiel­kim po­śpie­chu w kre­ma­to­rium w Los An­ge­les.

„Król pra­sy” nie był ską­py. Dla swych go­ści z „One­idy” usta­lił bar­dzo wy­so­kie ceny za mil­cze­nie. Wszy­scy uczest­ni­cy wy­ciecz­ki do­zna­li na­gle zbio­ro­wej amne­zji. Nikt ni­cze­go nie wi­dział, nie sły­szał i nie pa­mię­tał. Lo­uel­la Par­sons, któ­ra była przy­pusz­czal­nie je­dy­nym świad­kiem zaj­ścia, do­sta­ła wspa­nia­ły na­szyj­nik ze szma­rag­dów, dwie zło­te bran­so­le­ty i wiel­ką brosz­kę w pla­ty­no­wej opra­wie – wszyst­ko ra­zem war­to­ści po­nad stu ty­się­cy do­la­rów. Przede wszyst­kim zaś He­arst za­an­ga­żo­wał ją w jed­nej ze swo­ich ga­zet jako sze­fa dzia­łu Plot­ki z Hol­ly­wo­od, z pen­sją, któ­ra rzu­ci­ła na ko­la­na całe dzien­ni­kar­skie śro­do­wi­sko. Od­wdzię­cza­ła mu się po­tem nie­zwy­kle lo­jal­ną po­sta­wą przez bli­sko ćwierć wie­ku.

Wszy­scy – za od­po­wied­nią opła­tą – zgo­dzi­li się, że nie ma sen­su pła­kać nad roz­la­nym mle­kiem. Usta­lo­no za­tem wspól­ną wer­sję wy­da­rzeń: Ince nig­dy nie zna­lazł się na po­kła­dzie. Za­cho­ro­wał w dro­dze na jacht, za­wró­cił i zmarł wsku­tek ostre­go ata­ku nie­straw­no­ści. Pra­sa He­ar­sta na­gło­śni­ła tę hi­sto­ryj­kę, a po­twier­dził ją uprzej­my ko­ro­ner. Nie­utu­lo­nej w żalu wdo­wie He­arst za­tkał usta sumą mi­lio­na do­la­rów. Wie­le lat póź­niej pani Ne­il­lie Ince na­wet na łożu śmier­ci nie za­bra­ła gło­su w spra­wie śmier­ci męża.

La­ko­nicz­ne wzmian­ki, że Tho­mas Ince nie­do­ma­ga na ser­ce lub cier­pi na za­pa­le­nie je­lit – bo róż­nie pi­sa­no – uka­za­ły się w ga­ze­tach do­pie­ro trzy mie­sią­ce po owym tra­gicz­nym zaj­ściu. Parę dni póź­niej po­da­no do pu­blicz­nej wia­do­mo­ści, że „cza­ro­dziej we­ster­nu” zmarł na atak ser­ca.

Wy­da­rze­nia, któ­re ro­ze­gra­ły się na jach­cie „One­ida”, sta­ły się, oczy­wi­ście, przed­mio­tem wie­lu naj­roz­ma­it­szych plo­tek. Mó­wio­no na przy­kład, że rana, któ­rą od­niósł re­ży­ser, wca­le nie była śmier­tel­na i że zmarł do­pie­ro w wy­ni­ku śmier­tel­ne­go za­strzy­ku wy­ko­na­ne­go przez dwóch we­zwa­nych przez He­ar­sta do po­mo­cy le­ka­rzy… Po­ja­wi­ła się rów­nież wer­sja, że He­arst wca­le nie za­strze­lił Ince’a, tyl­ko ten wy­pił za­wie­ra­ją­ce­go tru­ci­znę drin­ka, przy­go­to­wa­ne­go spe­cjal­nie dla Char­lie­go Cha­pli­na.

Plot­ki z cza­sem pew­nie by wy­ga­sły, gdy­by nie ra­żą­ce sprzecz­no­ści w ze­zna­niach za­in­te­re­so­wa­nych. Pra­sa He­ar­sta po­da­ła po­cząt­ko­wo jaw­nie kłam­li­wą in­for­ma­cję, że Ince za­cho­ro­wał na swo­im ran­czo. Ma­rion po­wie­dzia­ła, że na po­kła­dzie nie było żad­nej bro­ni. Bio­graf He­ar­sta, John Teb­bel, po­da­je, że He­arst miał pi­sto­let, żeby cza­sem ustrze­lić ja­kąś mewę.

Cha­plin do koń­ca utrzy­my­wał, że w ogó­le nie było go na jach­cie, a w swej au­to­bio­gra­fii – nie przej­mu­jąc się chro­no­lo­gią – na­pi­sał, że Ince żył jesz­cze przez trzy ty­go­dnie i że He­arst, Ma­rion i on sam zło­ży­li mu wi­zy­tę. (Ist­nie­je jed­nak fo­to­gra­fia Cha­pli­na pod­czas uro­czy­stej kre­ma­cji Ince’a, któ­ra od­by­ła się 48 go­dzin po jego śmier­ci). Jed­ni utrzy­my­wa­li, że wi­dzie­li, jak zno­szo­no ofia­rę z jach­tu z raną po­strza­ło­wą w gło­wie, inni zaś twier­dzi­li, że wi­dać było krew, po­nie­waż Ince wy­mio­to­wał krwią wsku­tek per­fo­ra­cji wrzo­du żo­łąd­ka.

Wszyst­kie plot­ki, od któ­rych aż hu­cza­ło w Hol­ly­wo­od, zmu­si­ły wresz­cie pro­ku­ra­to­ra okrę­gu San Die­go, Chri­sto­phe­ra C. Kem­pleya, do wsz­czę­cia śledz­twa, któ­re szyb­ko jed­nak zo­sta­ło umo­rzo­ne, po­nie­waż głów­ny do­wód w po­sta­ci zwłok ofia­ry zo­stał spa­lo­ny, pro­chy zaś nie nada­wa­ły się do prze­pro­wa­dze­nia sek­cji i stwier­dze­nia przy­czy­ny zgo­nu. W do­dat­ku śmierć na­stą­pi­ła prze­cież ofi­cjal­nie w Los An­ge­les, więc pro­ku­ra­tor z San Die­go nie miał tu nic do po­wie­dze­nia. Na­to­miast pro­ku­ra­tu­ra w Los An­ge­les cał­ko­wi­cie zi­gno­ro­wa­ła plot­ki i nie wsz­czę­ła żad­ne­go śledz­twa.

Ży­cie He­ar­sta za­in­spi­ro­wa­ło 24-let­nie­go wów­czas re­ży­se­ra Or­so­na Wel­le­sa do na­krę­ce­nia gło­śne­go fil­mu Oby­wa­tel Kane. Pra­sa za­chwy­ci­ła się ge­niu­szem fil­mow­ca, ale pi­sma He­ar­sta przed­sta­wia­ły film jako „bez­par­do­no­wy i nie­od­po­wie­dzial­ny atak na wspa­nia­łe­go czło­wie­ka”. Sam bo­ha­ter pró­bo­wał wszel­ki­mi spo­so­ba­mi za­blo­ko­wać dys­try­bu­cję fil­mu, wy­ku­pić ta­śmy, spa­lić ne­ga­tyw. Po­dob­no wście­kłość ma­gna­ta wy­wo­łał nie spo­sób przed­sta­wie­nia jego sa­me­go, lecz to, że film w złym świe­tle uka­zał uko­cha­ną Ma­rion.

Eks­tra­wa­ganc­ki tryb ży­cia i wiel­ki kry­zys osła­bi­ły znacz­nie po­zy­cję He­ar­sta na ryn­ku pra­so­wym i fi­nan­so­wym. W 1937 roku zo­stał zmu­szo­ny do sprze­da­ży czę­ści swo­jej ko­lek­cji dzieł sztu­ki, a w 1940 stra­cił oso­bi­stą kon­tro­lę nad im­pe­rium te­le­ko­mu­ni­ka­cyj­nym, któ­re zbu­do­wał. Ostat­nie lata ży­cia spę­dził w izo­la­cji. Zmarł w swej re­zy­den­cji w Be­ver­ly Hills 14 sierp­nia 1951 roku, w wie­ku 88 lat.

Nie­dłu­go po jego śmier­ci Ma­rion wy­szła za mąż, ale do koń­ca ży­cia wspo­mi­na­ła z czu­ło­ścią ko­chan­ka, któ­ry za­pi­sał jej w te­sta­men­cie pięć mi­lio­nów do­la­rów. Prze­ży­ła go tyl­ko o dzie­sięć lat, umie­ra­jąc w roku 1961.Igo Sym (1929/30)

W imie­niu Rze­czy­po­spo­li­tej

(1941)

Wcze­snym ran­kiem 7 mar­ca 1941 roku do war­szaw­skiej ka­mie­ni­cy po­ło­żo­nej przy uli­cy Ma­zo­wiec­kiej 10 we­szło trzech wy­spor­to­wa­nych mło­dych męż­czyzn. Ma­zo­wiec­ka była naj­bar­dziej ar­ty­stycz­ną uli­cą przed­wo­jen­nej War­sza­wy. Tu pod nu­me­rem dwu­na­stym mie­ści­ła się naj­słyn­niej­sza ka­wiar­nia sto­li­cy – „Mała Zie­miań­ska”, z pół­pię­ter­kiem oku­po­wa­nym przez po­etów, li­te­ra­tów, ar­ty­stów ma­la­rzy, a tak­że pro­fe­so­rów znaj­du­ją­ce­go się nie­opo­dal Uni­wer­sy­te­tu War­szaw­skie­go. Swo­ją na­zwę za­wdzię­cza­ła są­siedz­twu z To­wa­rzy­stwem Kre­dy­to­wym Ziem­skim, zaś okre­śle­nie „mała” wią­za­ło się z po­cząt­ko­wo nie­wiel­ki­mi roz­mia­ra­mi lo­ka­lu.

Obok znaj­do­wa­ły się – wiel­ce za­słu­żo­ne dla li­te­ra­tu­ry – księ­gar­nia oraz wy­daw­nic­two Ja­ku­ba Mort­ko­wi­cza. Pod ósem­ką, dzie­siąt­ką i szes­nast­ką dzia­ła­ły trzy ga­le­rie sztu­ki, a pod czter­nast­ką – zna­ny bar „U Wró­bla”, gdzie na obia­dy wpa­da­li go­ście „Zie­miań­skiej”. W cza­sie oku­pa­cji uli­ca zsza­rza­ła, ale nie stra­ci­ła cał­kiem daw­ne­go bla­sku.

Jed­nak­że to nie z po­wo­du li­te­ra­tu­ry ani ma­lar­stwa trzej mło­dzi lu­dzie zna­leź­li się w tym miej­scu. Je­den z nich, do któ­re­go po­zo­sta­li zwra­ca­li się „Sza­ry”, zo­stał na klat­ce scho­do­wej, na par­te­rze. Dwaj po­zo­sta­li – „Za­wa­da” i „Mały” – we­szli szyb­kim kro­kiem na czwar­te pię­tro. Może na­wet mi­nę­li się na scho­dach z Han­ką Or­do­nów­ną, któ­ra po zwol­nie­niu z Pa­wia­ka zaj­mo­wa­ła je­den z lo­ka­li na trze­cim pię­trze. Choć to ra­czej wąt­pli­we, była bo­wiem go­dzi­na 7.10 rano i o tej po­rze ar­ty­ści zwy­kle jesz­cze śpią.

Do­pie­ro po woj­nie usta­lo­no ich na­zwi­ska. „Sza­ry” na­zy­wał się Bog­dan Ro­go­liń­ski, „Za­wa­da” – Ro­man Roz­mi­łow­ski, a „Mały” – Wik­tor Kli­ma­szew­ski³. Wszy­scy trzej byli żoł­nie­rza­mi ZOM (Za­kła­du Oczysz­cza­nia Mia­sta), gru­py li­kwi­da­cyj­nej kontr­wy­wia­du Związ­ku Wal­ki Zbroj­nej. Roz­mi­łow­ski, przed­wo­jen­ny pod­po­rucz­nik ar­ty­le­rii, w kam­pa­nii wrze­śnio­wej wal­czył w sze­re­gach 6 Dy­wi­zjo­nu Ar­ty­le­rii Cięż­kiej. Po nie­uda­nej pró­bie prze­do­sta­nia się przez Sło­wa­cję do Fran­cji wró­cił do War­sza­wy i na­tych­miast włą­czył się do czyn­nej kon­spi­ra­cji.

Skrę­ci­li w dłu­gi ko­ry­tarz z sze­re­giem drzwi. „Mały” za­dzwo­nił do miesz­ka­nia ozna­czo­ne­go nu­me­rem 10. Po chwi­li otwo­rzy­ła im mło­da ko­bie­ta, ubra­na we wzo­rzy­sty szla­frok.

– Pa­no­wie do kogo? – za­py­ta­ła, nie kry­jąc zdu­mie­nia wi­zy­tą o tak nie­ludz­kiej po­rze.

– Chcie­li­by­śmy zo­ba­czyć się z pa­nem dy­rek­to­rem Sy­mem – wy­ja­śnił „Za­wa­da”.

– O tej po­rze? – Ko­bie­ta była wy­raź­nie zde­gu­sto­wa­na. – Czy to coś pil­ne­go?

– O, tak, pro­szę pani – uśmiech­nął się „Mały”. – Na­wet bar­dzo pil­ne­go. Może pani bę­dzie ła­ska­wa po­pro­sić pana dy­rek­to­ra. My tyl­ko na chwi­lecz­kę…

– No… do­brze – zgo­dzi­ła się nie­chęt­nie. – Pro­szę po­cze­kać. Niech pa­no­wie wej­dą do sa­lo­ni­ku. – Wska­za­ła im drzwi pro­wa­dzą­ce do jed­ne­go z po­koi.

Dwie mi­nu­ty póź­niej wszedł tam przy­stoj­ny, po­staw­ny męż­czy­zna po czter­dzie­st­ce. Był jesz­cze za­spa­ny, na pi­ża­mę na­rzu­cił po­spiesz­nie ciem­no­nie­bie­ską po­dom­kę.

– Czy pan Igo Sym? – za­py­tał „Mały”.

– Tak. O co cho­dzi? – W gło­sie męż­czy­zny, z po­zo­ru uprzej­mym, moż­na było wy­czuć nutę iry­ta­cji. – Mam na­dzie­ję, że to coś na­praw­dę waż­ne­go…

– W imie­niu Rze­czy­po­spo­li­tej… – roz­po­czął tra­dy­cyj­ną for­mu­łę wy­ro­ku „Mały”, wy­cią­ga­jąc z kie­sze­ni płasz­cza pi­sto­let.

– Masz ło­trze, za Pol­skę! – „Za­wa­da” nie za­mie­rzał ba­wić się w ta­kie ce­re­gie­le. Bły­ska­wicz­nie do­był „Visa” i z od­le­gło­ści pół­to­ra me­tra wpa­ko­wał męż­czyź­nie kulę pro­sto w ser­ce.

Tra­fio­ny Sym padł mar­twy na twarz, tuż pod nogi strze­la­ją­ce­go. Mło­da ko­bie­ta, któ­ra otwo­rzy­ła drzwi, na od­głos strza­łu po­ja­wi­ła się w pro­gu. Jak ska­mie­nia­ła pa­trzy­ła na śmierć swo­je­go szwa­gra.

Strzał obu­dził śpią­cą w są­sied­nim miesz­ka­niu Anie­lę La­wiń­ską. Star­sza ko­bie­ta in­stynk­tow­nie wy­czu­ła, że to za­mach na Syma. Na­tych­miast ze­rwa­ła z łóż­ka swe­go syna, Ta­de­usza Kar­czew­skie­go, przed­wo­jen­ne­go ofi­ce­ra, i jego ko­le­gę. Nie było chwi­li do stra­ce­nia – obaj nie byli u niej za­mel­do­wa­ni, a za chwi­lę zja­wi się tu ge­sta­po. Anie­la La-wiń­ska wy­bie­gła na ko­ry­tarz. Przez otwar­te drzwi miesz­ka­nia za­ję­te­go przez Sy­mów zo­ba­czy­ła zwło­ki Igo i po­chy­lo­ną nad nimi la­men­tu­ją­cą mat­kę. Sta­nę­ła w drzwiach, by za­sło­nić sobą prze­my­ka­ją­cych ko­ry­ta­rzem syna i jego ko­le­gę.

Za­nim do­mow­ni­cy zdą­ży­li wsz­cząć alarm, cała trój­ka za­ma­chow­ców była już na uli­cy. Za­raz za bra­mą wej­ścio­wą do ka­mie­ni­cy ro­ze­szli się w prze­ciw­ne stro­ny, by go­dzi­nę póź­niej spo­tkać się pod okna­mi miesz­ka­nia or­ga­ni­za­to­ra ak­cji, Ro­ma­na Nie­wia­ro­wi­cza, przy alei Na Skar­pie 67.

– Za­ła­twio­ne – za­mel­do­wał „Mały”.

– Żad­nych kło­po­tów?

– Żad­nych. Wszyst­ko po­szło jak po ma­śle.

Ro­man Nie­wia­ro­wicz, ps. „Łada”, był w oku­pa­cyj­nym świe­cie ak­tor­skim po­sta­cią wy­jąt­ko­wą. W kon­spi­ra­cji peł­nił funk­cję sze­fa bry­ga­dy spe­cjal­nej war­szaw­skie­go okrę­gu Związ­ku Wal­ki Zbroj­nej, po­przed­ni­ka Ar­mii Kra­jo­wej. Za zgo­dą władz Pol­ski Pod­ziem­nej za­trud­nio­ny był jako ak­tor i re­ży­ser w te­atrze „Ko­me­dia”. Zor­ga­ni­zo­wał tam skład­ni­cę mel­dun­ko­wą jed­nej z ko­mó­rek ZWZ i cen­tra­lę kon­spi­ra­cyj­nych kon­tak­tów, zna­ko­mi­cie ma­sko­wa­nych przez co­dzien­ny ruch i ży­cie te­atru.

„Ko­me­dia” cie­szy­ła się u Niem­ców zna­ko­mi­tą opi­nią, to­też wie­le taj­nych spraw moż­na tam było za­ła­twiać zu­peł­nie bez­piecz­nie, w ide­al­nych wprost wa­run­kach, nie­mal­że na oczach ge­sta­pow­ców. Funk­cjo­na­riu­sze Ge­he­ime Sta­at­spo­li­zei by­wa­li w tym te­atrze bar­dzo czę­sto, bo­wiem jego dy­rek­tor, Ar­tur Hor­wath, utrzy­my­wał z nimi bli­skie sto­sun­ki.

O go­dzi­nie dzie­wią­tej Nie­wia­ro­wicz udał się do Te­atru Pol­skie­go, gdzie jak gdy­by nig­dy nic do­py­ty­wał się o Syma, z któ­rym rze­ko­mo umó­wił się na tę go­dzi­nę w ja­kiejś bar­dzo pil­nej spra­wie. Po­wie­dzia­no mu, że dy­rek­tor Sym z pew­no­ścią przyj­dzie, ale nie wia­do­mo do­kład­nie, o któ­rej go­dzi­nie. Nie­wia­ro­wicz zo­sta­wił mu wia­do­mość, że idzie do „Ko­me­dii” i że bę­dzie tam na nie­go cze­kał.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: