- W empik go
Narcyz - ebook
Narcyz - ebook
Tosia marzy o zdrowym, partnerskim związku, pełnym miłości, szacunku i zrozumienia. Trudne dzieciństwo na wsi i kompleksy związane z lekką nadwagą sprawiają jednak, że nie potrafi znaleźć odpowiedniego mężczyzny. Wprost nie może uwierzyć w swoje szczęście, gdy na jej drodze staje przystojny, szarmancki Adrian, który obsypuje ją prezentami, kwiatami, a w dodatku dba o jej zdrowie. Chociaż on pochodzi z bogatego domu, jej nie obchodzą ani jego rodzice, ani pieniądze. Wie, że spotkała mężczyznę swojego życia, któremu na niej zależy. Jest gotowa zrobić wszystko, żeby byli szczęśliwi. Dla niego pójdzie na każde ustępstwo.
Czy wymarzony książę jest w stanie dać Tosi to, czego ona najbardziej pragnie – miłość, bliskość i prawdziwe rodzinne ciepło?
Czy też zamknie ją w złotej klatce bez wyjścia?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67184-87-8 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozglądam się dookoła i zaczynam odczuwać stres, widząc, że do sali wchodzą kolejne osoby. Grupa rzadko bywa tak liczna, przez chwilę mam wrażenie, że wszyscy uczestnicy się zmówili, by przybyć na dzisiejsze spotkanie w tak dużym gronie. Kusi mnie, by zakomunikować prowadzącej, że się rozmyśliłam, gorzej poczułam, cokolwiek, co zdjęłoby ze mnie brzemię, które kilka dni temu dobrowolnie na siebie nałożyłam. Zgodziłam się opowiedzieć swoją historię. Zaproponowała mi to właśnie Klaudia, która prowadzi naszą grupę wsparcia. Pochwaliła, że zrobiłam ogromne postępy, że te kilka lat uczestnictwa w spotkaniach naprawdę wiele mi dało. Chciała, żebym podzieliła się z innymi swoimi przeżyciami, a jednocześnie pokazała, jak łatwo jest uwikłać się w toksyczny związek i stracić kontrolę nad własnym życiem. Moja opowieść ma być dla innych przestrogą, ostrzeżeniem, żeby nie dali się nabrać tak... jak ja.
Mimowolnie wracam myślami do przeszłości, a wraz z nią powraca znajomy lęk. Dziś potrafię już nad nim zapanować i go zwalczyć. Nie ma już także tamtej bezradnej Tosi, jej miejsce zajęła zupełnie inna kobieta. Pewna siebie i wierząca we własne możliwości.
Już wiem, że nie wycofam się ze swojej obietnicy. Opowiem innym uczestnikom o sobie, o Adrianie oraz o tym, jak zamienił moje życie w piekło. Jeśli ta historia pomoże choć jednej obecnej tu osobie, będę wiedziała, że było warto. Kto wie, może wśród tych wszystkich ludzi jest taka sama dziewczyna jak ja, zagubiona i beznadziejnie zakochana w tak toksycznym facecie, jakim okazał się Adrian. W narcyzie, który kocha tylko siebie, potrzebującym innych jedynie po to, by połechtać swoje ego, by ich poniżać i samemu poczuć się dzięki temu lepszym. W człowieku, który odebrał mi to, co najcenniejsze. Musiało minąć siedem długich lat, bym stanęła na nogi i odzyskała swoją utraconą godność oraz nauczyła się wierzyć w siebie. Gdybym wiedziała, jak skończy się dla mnie ta znajomość, nigdy nie spojrzałabym na niego ani nie podeszła do jego stolika. Niestety, nie możemy przewidzieć przyszłości, na tym polega paradoks ludzkiej egzystencji. Popełniamy błędy, a potem ponosimy konsekwencje. Dziś wiem, że powinnam wtedy posłuchać głosu rozsądku, uciekać, dopóki to było możliwe. Niech jednak pierwszy rzuci kamieniem ten, kto zawsze postępował właściwie, nie uległ emocjom, nie zrobił czegoś zwyczajnie głupiego, nie żałował swojego wyboru.
– Tosiu, jesteś gotowa? – Klaudia dotyka delikatnie mojego ramienia, a ja uśmiecham się do niej i kiwam głową.
– Tak, możemy zaczynać – mówię pewnym głosem, po czym poprawiam dyskretnie ubranie i włosy, choć wiem, że wyglądają nienagannie.
Klaudia prosi wszystkich o uwagę i w sali zapada cisza. Przesuwam wzrokiem po całkiem sporej grupie osób, które zdecydowały się przyjść i posłuchać mojej historii. Opowieści kobiety, która uwolniła się od narcyza, człowieka niezdolnego do pokochania nikogo innego prócz siebie samego. By to uczynić, musiała doznać ogromnej straty, a przede wszystkim zmienić zarówno siebie, jak i swoje myślenie.
– Dzień dobry – zaczynam i od razu odchrząkuję, bo w moim głosie słychać chrypkę. Dzieje się tak zawsze, gdy bardzo się stresuję. – Będzie to opowieść o nieśmiałej, zagubionej dziewczynie, która spotyka swojego wymarzonego księcia. Nie wie jeszcze, że ten zniszczy jej życie i odbierze jej coś bardzo wartościowego, a ona będzie latami zbierała się po tym związku. Pewnie gdyby posłuchała dobrej wróżki, ominęłoby ją całe to zło, którego doświadczyła. Jak to jednak zwykle bywa w bajkach, dziewczyna chciała otworzyć zakazane drzwi, poznać to, co niedostępne, tajemnicze, co zwodniczo ją do siebie przyciągało. Uległa więc księciu, a tym samym przypieczętowała swój los. Poniosła za to straszną karę, ale zyskała również siłę, by odmienić swoje życie. Posłuchajcie tej baśni, a jej morał weźcie sobie głęboko do serca. Niech to, co przydarzyło się mnie, nie spotka nikogo z was.
Nabieram bezgłośnie powietrza, po czym zaczynam mówić. Przestawiam im historię, która nigdy nie powinna się wydarzyć, a jednak pozwoliłam, by tak się stało.ROZDZIAŁ 1
2001 rok
– Tośka, długo jeszcze? – słyszę poirytowany głos starszej siostry.
Przewracam oczami i kilkoma kęsami rozprawiam się z resztą kanapki. Jest szósta rano, trwają wakacje, a mimo to musiałam wcześnie wstać. Powód jest ten sam co zawsze: praca w polu. Dziś czeka nas zbieranie siana, czego szczerze nie cierpię. Od machania grabiami zawsze bolą mnie plecy i ramiona, ale moje starsze rodzeństwo ma jeszcze gorzej. Im przypadło w udziale wrzucanie go na przyczepę ciągnika. Wszyscy musimy się spieszyć, bo po południu zapowiadają burzę. Jeśli siano zmoknie, ojciec nas zabije. Nie obchodzi go, że mamy wolne od szkoły, że wakacje to rzekomo czas odpoczynku oraz zabawy. Od rana do wieczora gania nas do jakichś zajęć, przez co wszyscy chodzimy źli i smutni. Rodzice zupełnie nie dbają o to, że mam dopiero dwanaście lat. Wprawdzie dają mi lżejsze prace do wykonania, co nie zmienia faktu, że spędzam w polu lub przy obrządzaniu zwierząt gospodarskich prawie cały dzień. Z zazdrością spoglądam na młodsze rodzeństwo, które jest zbyt małe, by pomagać tak jak ja, starsza siostra oraz brat. W sumie jest nas pięcioro, trzy córki i dwóch synów. Jarek, najstarszy z nas, ma osiemnaście lat, Zuzia szesnaście. Tomek, mój młodszy brat, ma siedem, a Kasia pięć lat. Gospodarstwo rodziców jest całkiem duże, przez co wciąż brakuje rąk do pracy, tata jednak ciągle wzbrania się przed zmodernizowaniem sprzętu rolniczego. Mimo że wszyscy namawiają go do zakupu kombajnu albo prasy kostkującej do siana, ten kategorycznie odmawia i powtarza, że dopóki wciąż ma siłę, poradzi sobie bez tych wszystkich „tałałajstw”. Niestety nie przyszło mu do głowy, że znacznie ułatwiłby i przyspieszył pracę zarówno sobie, jak i nam. Jak zawsze upiera się przy swoich racjach, które są, delikatnie mówiąc, mocno przestarzałe.
– Tośka, chodź, bo ojciec już się wkurzył! – Zuzia zagląda do kuchni i patrzy na mnie z dezaprobatą. Tak jak ja nie cierpi pracy przy sianie, ale żadna z nas nie odważyłaby się sprzeciwić tacie. Jest bardzo srogi i porywczy, o czym nieraz się boleśnie przekonałyśmy. Nosi czarne, gęste wąsy, co nadaje mu jeszcze groźniejszy wygląd, nigdy się z nami nie bawi ani nie okazuje nam czułości. Zazwyczaj wraca do domu dopiero wieczorem, gdy obrządzi już inwentarz i zabezpieczy stajnię oraz obory. Mama podaje mu kolację, rozmawiają, po czym tata się myje, ogląda telewizję i kładzie spać. Od momentu, gdy pojawia się w domu, wszyscy milkniemy, by go nie zdenerwować zbyt głośną zabawą czy śmiechem.
Mieszkamy w ośmioro w niewykończonym domu jednorodzinnym. Na dole mamy trzy pokoje, łazienkę, toaletę, kuchnię oraz kotłownię, piętro natomiast od lat stoi puste. Kiedy tata ma dobry humor, a zdarza się to bardzo rzadko, obiecuje, że każdemu z nas wyremontuje własny pokój. Czasem zmienia zdanie i wtedy się okazuje, że całe piętro ma należeć do Jarka albo do Zuzi, w zależności, które pierwsze weźmie ślub. Na razie gnieździmy się na dole, rodzice z Kasią w jednym, chłopaki w drugim, a ja z babcią i Zuźką w trzecim pokoju. Babcia to mama taty. Jest tak samo oschła jak on, dlatego nie spędzam z nią zbyt wiele czasu. Zajmuje się Tomkiem i Kasią, kiedy my wszyscy idziemy w pole, czasem gotuje i sprząta, głównie jednak narzeka, że nie jest niczyją niańką ani kucharką. Nie wiem, dlaczego zawsze mówi to w obecności mamy, a nie ojca. Mama nie komentuje jej słów, w ogóle rzadko się odzywa, we wszystkim słucha naszego taty. To on rządzi w domu, zaraz po nim decydujący głos ma babcia.
Posłusznie ruszam za Zuzią, a kiedy wychodzimy na zewnątrz, ojciec od razu zaczyna na mnie krzyczeć:
– Psiakrew, co za cholerno guzdrała! Żresz ciungle, nie ma co się dziwić, że się coraz grubszo robisz! Pakuj się na ciungnik i jedziemy!
Posłusznie spełniam jego polecenie, choć policzki palą mnie ze wstydu, a po twarzy spływają daremnie powstrzymywane łzy. Tak, lubię jeść i jestem nieco okrągła, ale na pewno nie gruba! Jedzenie mnie uspokaja, mniej się stresuję, gdy coś przekąszę, zresztą tata również nie należy do chudzielców. Ma duży brzuch, cały jest wielki i przerażający, przypomina mi Sinobrodego z baśni Perraulta. Kiedy coś przeskrobiemy, dostajemy od niego lanie. Zazwyczaj jest to kilka mocnych klapsów, zawsze jednak długo pamiętam każdy z nich.
Nie cierpię swojego życia, wstydzę się tego, że mamy gospodarstwo i pracujemy w polu. Moje koleżanki i koledzy też mieszkają na wsi, ale tylko kilkoro z nich jest w takiej samej beznadziejnej sytuacji jak ja. Rodzice pozostałych pracują w mieście, mają zadbane domy i czyste podwórka. Na naszym łatwo wdepnąć w kurzą kupę, słychać muczenie krów, rżenie koni, a przede wszystkim śmierdzi z chlewa, gdzie przebywają wielkie maciory z młodymi. Panicznie boję się świń i omijam to miejsce szerokim łukiem. Już wolę wchodzić zimą na stryszek w oborze, gdzie jest ciemno i łażą włochate pająki, by zrzucać krowom siano, niż zaglądać do tych ohydnych loch, gotowych pożreć człowieka, jeśli tylko ten podejdzie bliżej. Jarek powiedział mi kiedyś, że tak właśnie skończył jeden z gospodarzy z naszej wsi. Ponoć wszedł pijany do chlewa. Rano znaleziono tylko jego gumowce, a na słomie widać było krew i resztki wnętrzności. Wystraszyłam się tej historii tak bardzo, że w nocy śniły mi się wielkie, przeraźliwie kwiczące i broczące krwią świnie, które chciały mnie pożreć. Krzyczałam przez sen tak głośno, że obudziłam nie tylko Zuzię i babcię, lecz także pozostałych domowników. Od tamtej pory jeszcze bardziej boję się macior. Nie wzruszają mnie nawet małe różowiutkie prosiaczki, które chrumkają sobie wesoło, nieświadome, jaki los ich wkrótce czeka.
Kiedy docieramy na pole, każdy łapie za swoje narzędzie i bierzemy się do pracy. Na szczęście jest na tyle wcześnie, że nie dokucza nam jeszcze upał, ale wiem, że za kilka godzin będę mokra od potu.
Zawsze, gdy pracuję fizycznie, uciekam myślami do swoich marzeń. Wyobrażam sobie, że pewnego dnia okaże się, że jestem adoptowana albo ktoś przez pomyłkę podmienił mnie w szpitalu. W moich wyobrażeniach prawdziwi rodzice są zamożni i piękni, nie mają innych dzieci, za to posiadają wielki dom, gdzie od dawna czeka na mnie własny pokój. Szukali mnie przez wiele lat, aż wreszcie dowiedzieli się, że mieszkam na wsi i muszę pracować w polu. Mój nowy tata oświadcza, że już nigdy nie będę musiała harować w żadnym gospodarstwie, za to do dorosłości mogę bawić się i zajadać smakołykami. Te ostatnie przygotowuje mi nowa mama, piękna i pachnąca. Oboje wpatrują się we mnie jak w obrazek, a ja nie mogę uwierzyć, że uśmiechnęło się do mnie takie szczęście. Ubierają mnie w śliczne sukienki, zaplatają warkocze, wygłupiamy się i przytulamy, a wieczorem jedno z nich czyta mi bajkę na dobranoc.
– Skaranie boskie z tą dziewuchą! Tośka! – dociera do mnie nagle wściekły głos matki.
Spoglądam na nią nieco nieprzytomnie, co jeszcze bardziej ją rozsierdza.
– Co ty żeś się jeszcze nie obudziła? – warczy, patrząc na mnie ze złością. – Trzeci roz ci mówię, grab tam! – wskazuje w lewo, a ja posłusznie ruszam w tym kierunku.
Kiedyś mama była łagodniejsza, miała więcej cierpliwości i częściej się uśmiechała. Od kilku lat ciągle tylko zrzędzi i wzdycha, niczym babcia. W naszym domu rzadko ktoś się śmieje czy okazuje uczucia. Każdy dzień wypełniony jest od świtu do zmierzchu ciężką pracą. Dobrze, że przez dziesięć miesięcy w roku chodzimy do szkoły, w przeciwnym razie spędzałabym na polu i w gospodarstwie tyle samo czasu co rodzice. Wiem, że żyjemy z gospodarki, z tego, co zasadzimy i zbierzemy, tęsknię jednak za normalnym dzieciństwem. Dzieciństwem, w którym wracam ze szkoły, zjadam obiad i spokojnie zasiadam do lekcji, po odrobieniu których mogę pobawić się z rodzeństwem albo koleżankami. Nie mam nic przeciwko obowiązkom domowym, ale praca w gospodarstwie to coś zupełnie innego. Tu nigdy nie ma lżejszych dni, nawet zimą. Czuję się zmęczona i coraz częściej uciekam w świat wyobrażeń, gdzie ponownie spotykam swoich prawdziwych rodziców, a ci zabierają mnie do swojego wielkiego domu, w którym spędzam miło czas. Kiedy zasypiam w swoim pokoju, szepczą mi przed snem, że mnie bardzo kochają. Mama i tata nigdy tak do mnie nie mówią, nie wiem więc, czy jestem dla nich ważna. Starsze dzieci traktują tak samo, i tylko Tomek oraz Kasia dostają większe fory.
Moja wychowawczyni wezwała raz mamę do szkoły i powiedziała, że według jej obserwacji jestem bardzo poważna i zbyt dojrzała psychicznie jak na swój wiek. Zamiast bawić się beztrosko i wygłupiać na przerwach, siedzę samotnie w kącie i zjadam kolejną kanapkę. Martwi ją moje zachowanie i uznała, że mama powinna coś z tym zrobić. Ponoć dodała z zawstydzeniem, że z moją wagą również, bo lada dzień zacznę dojrzewać i zrobię się zwyczajnie otyła.
Mama wróciła do domu bardzo zagniewana. Najpierw klęła na moją panią, a potem zawołała mnie do kuchni i zapytała, dlaczego nie bawię się z dziećmi, tylko siedzę i żrę, przez co ona musi chodzić do szkoły, gdzie traci czas, słuchając jakichś bredni. Zagroziła, że będzie mi dawała mniej kanapek, po czym obejrzała mnie od góry do dołu i pokiwała głową z nieprzyjemnym wyrazem twarzy. Chciałam jej wszystko wyjaśnić, ale mama nie była już chyba zainteresowana moją odpowiedzią, bo kazała mi wyjść z kuchni i wziąć się za jakąś robotę.
Smuci mnie, że nie mam prawdziwej przyjaciółki. Mogłabym jej powierzać swoje sekrety, na przykład ten, że jem, kiedy mi źle, kiedy chce mi się płakać albo się boję. Wyznałabym, że nie lubię swojego domu, w którym zawsze jest cicho i ponuro, że wstydzę się tego, że mamy gospodarkę i brudne podwórko, a tata jeździ zdezelowanym polonezem i nosi wąsy. Rodzice z moich wyobrażeń są piękni oraz młodzi, ładnie pachną i elegancko się ubierają. Tata jest architektem, a mama fryzjerką. Mamy też pieska, który wabi się Bursztyn, jak czworonóg ze szkolnej lektury. W moim zmyślonym świecie nie ma smutku, chorób ani gniewu. Wszyscy są szczęśliwi i roześmiani. Ile bym dała, by właśnie tak wyglądało moje życie...ROZDZIAŁ 2
2003 rok
– Kto zna odpowiedź na to pytanie? – Pani od polskiego rozgląda się uważnie po klasie.
Koleżanka z ławki trąca mnie łokciem, żebym się zgłosiła, ale ja za bardzo się wstydzę. Monika wzdycha, po czym unosi rękę i udziela prawidłowej odpowiedzi. Pani nagradza ją plusikiem. Jeszcze dwa i dostanie piątkę za aktywność.
– Czemu ty nigdy się nie zgłaszasz, chociaż znasz odpowiedź? – pyta mnie, kiedy kończy się lekcja.
Wzruszam ramionami i uśmiecham się z zakłopotaniem. To prawda, jestem sumienną uczennicą, ale chorobliwa nieśmiałość i brak wiary w siebie powodują, że prędzej zapadłabym się pod ziemię, niż dobrowolnie zabrała głos w klasie. Dostaję dobre oceny, ale nauczyciele przyglądają mi się podejrzliwie, jakby myśleli, że ściągam na sprawdzianach i spisuję na przerwach prace domowe. Nie dziwię się ich reakcji, w końcu rzadko słyszą mój głos. Kiedy zostaję wywołana do odpowiedzi, język mi się plącze, jąkam się i gwałtownie czerwienię. Często nauczyciele litują się nade mną i przeskakują w dzienniku moje nazwisko, problem jednak nie przemija, wręcz przeciwnie, rok po roku się pogłębia.
Wiem, że klasa ma ze mnie ubaw, że naśmiewają się za moimi plecami i przedrzeźniają moje jąkanie. Robią się za to o wiele milsi, kiedy chcą odpisać ode mnie pracę domową. Wtedy jestem fajna i koleżeńska. Sympatia do mnie mija im zaraz po tym, jak przepiszą to, co było zadane. W takich chwilach tłumaczę sobie, że nie mogę być tak naiwna i dobra, że nie polubią mnie tylko dlatego, że pozwolę im ściągać swoje lekcje. Sama nigdy tego nie robię, uczciwie odrabiam prace domowe w domu, choć czasem zajmuje mi to wiele czasu i jest męczące. Nie reaguję, kiedy koleżanka albo kolega bezczelnie zgłaszają się na lekcji i odczytują słowo w słowo napisane przeze mnie zadanie albo wypracowanie. Dostają za to wysokie oceny, a ja się modlę, żeby pani nie wskazała do przeczytania również mnie. Musiałabym wtedy wyznać prawdę albo zgodzić się na jedynkę. Za pierwsze znienawidziliby mnie w klasie, za drugie dostałabym burę w domu. Tata wścieka się za każdym razem, gdy któreś z nas przyniesie do domu pałę w zeszycie do podpisania przez rodzica. Krzyczy, że jesteśmy tumanami i na cholerę chodzimy do tej szkoły, skoro i tak niczego nie umiemy. Mama jak zawsze próbuje załagodzić sytuację, a babcia wzdycha demonstracyjnie i zaczyna opowiadać o tym, jak to kiedyś nauczyciel bił ucznia drewnianą linijką po dłoni i jakoś wszyscy wyszli na ludzi.
Znacznie milszą wiadomością jest to, że w wieku czternastu lat odkryłam, co chcę robić w życiu. Okazało się, że mam smykałkę do... robienia makijażu. Zaczęło się od rysunków w zeszycie. W wolnych, aczkolwiek nielicznych chwilach rysuję na kartkach kobiety sprzed mojej metamorfozy i po niej. Po lewej kreślę sylwetkę nieciekawej, brzydkiej dziewczyny, a po prawej przemieniam ją w piękność. Pewnego razu Zuzia zobaczyła moje malunki i przyznała, że faktycznie mam talent do upiększania. Komplement od siostry dodał mi skrzydeł. Teraz rozumiem już, dlaczego z taką nabożną czcią czytam kolorowe gazety i wnikliwie przyglądam się znanym aktorkom oraz piosenkarkom. Godzinami mogłabym wpatrywać się w ich staranne makijaże, elegancko pomalowane paznokcie oraz piękne stroje. Marzę o tym, by pewnego dnia również zostać makijażystką albo kosmetyczką. Chcę również wypróbować swoje możliwości na jakiejś osobie. Okazja do tego nadarza się szybciej, niż mogłam się spodziewać. Moja osiemnastoletnia siostra wybłagała u rodziców zgodę na wyjście do koleżanki na imprezę urodzinową. Nieśmiało pytam, czy mogę ją umalować. Zuzia najpierw ze mnie szydzi, ale po chwili uznaje, że ostatecznie nie ma nic do stracenia, najwyżej zmyje makijaż, jeśli okaże się beznadziejny. Prosimy mamę, by ta użyczyła nam swoich nielicznych kosmetyków, po czym zabieram się do pracy. Zuźka zastrzega, że jeśli mi nie wyjdzie, ona zabije mnie za stratę czasu, a mama za zmarnowanie pudru, cieni i szminki.
Czuję presję i strach, gdy nakładam na twarz siostry fluid. Co innego rysować ołówkiem w zeszycie wyimaginowane postacie, a zupełnie czym innym jest malowanie żywego człowieka. Po kilku minutach uspokajam się jednak, a moje ruchy stają się pewniejsze. Nawet mama przystanęła obok nas zaciekawiona.
– No, no, kto by się spodziewoł, że Tośka umie tak pacykować – komentuje, a dla mnie brzmi to jak najpiękniejszy komplement.
Po czterdziestu minutach drżącymi dłońmi podaję Zuzi lusterko. Oczekuję na jej werdykt jak skazaniec na cios kata. Jestem pewna, że siostra wpadnie w złość albo zacznie się ze mnie naśmiewać. Jakież więc jest moje zdziwienie, gdy ta uśmiecha się najpierw do swojego odbicia, a potem do mnie.
– Tośka, ty naprawdę masz pojęcie o malowaniu!
Jestem w siódmym niebie. Dostałam dziś więcej pochwał niż przez całe dotychczasowe życie. Nawet mama wyraża swój podziw, choć z właściwą sobie powściągliwością. Zuzia prosi mnie jeszcze o umalowanie paznokci, co również wychodzi mi nieźle. Jestem taka szczęśliwa! Zupełnym przypadkiem dowiedziałam się, w czym jestem dobra i co sprawia mi prawdziwą frajdę.
Od tej pory myślę tylko o makijażu i szukam okazji, by móc kogoś pomalować. Szczęście wyraźnie mi dopisuje, bo w mojej szkole zorganizowana zostaje dyskoteka. Zwykle nie chodzę na takie imprezy, żal mi jednak zmarnować taką fantastyczną okazję. Zbieram się więc na odwagę i pytam koleżanki z klasy, czy mogłabym je umalować. Podobnie jak Zuzia, najpierw myślą, że to żart, ale kiedy zaprzeczam, zgadzają się z samej ciekawości. Umawiamy się w domu jednej z nich, a każda z nas przynosi ze sobą jakiś kosmetyk.
– No, Tośka, pokaż, co potrafisz! – Zosia, pewna siebie i bardzo ładna, sama zgłasza się na ochotniczkę.
Powraca znajoma obawa, że sobie nie poradzę, że tym razem mi nie wyjdzie, a dziewczyny będą się ze mnie naśmiewały nie tylko do zakończenia roku szkolnego, lecz także do końca szkoły w ogóle.
Nie czuję się komfortowo, gdy milkną i siadają dookoła mnie i Zosi, obserwując ruchy moich dłoni.
– Kurde, Tosia, czemu wcześniej nie mówiłaś, że umiesz tak malować? Już dawno byśmy się do ciebie zgłosiły! – Natalia nie kryje zdumienia.
Kiedy kończę robić makijaż Zosi, dziewczyny zaczynają niemal piszczeć z zachwytu. Moje poczucie wartości ponownie szybuje w górę. Wypełnia mnie duma z samej siebie oraz szczęście, jakiego rzadko doświadczam w swoim życiu.
– Teraz ja! – Ania siada na miejscu Zosi i uśmiecha się do mnie zachęcająco. – Poproszę to samo co tamta pani, ale zupełnie inaczej.
Od tej pory coraz więcej koleżanek prosi mnie o zrobienie makijażu albo umalowanie paznokci z wzorkami. Choć nigdy nie płacą mi za usługę, czasem tylko podarują czekoladę, nie narzekam. Dzięki nim mogę rozwijać swoje umiejętności, eksperymentować, a przede wszystkim... czuję się potrzebna, doceniona oraz lubiana. Komplementy, które na mnie spływają, działają motywująco i utrzymują mnie w przekonaniu, że malowanie innych jest tym, co chciałabym robić w dorosłym życiu.
Pierwsze pieniądze zarabiam u sąsiadki, która dowiedziała się od mamy o moich niezwykłych umiejętnościach. Kolejne dostaję od cioci, a nawet babci, która wprawdzie marudzi jak zwykle, ale ostatecznie docenia moją pracę. W wieku czternastu lat umiem już na siebie zarobić. Oczywiście tata patrzy krzywo na te moje „durne malowanki”, jak pogardliwie wyraża się o robionym przeze mnie makijażu oraz manicure. Nadal gania mnie do pracy w gospodarstwie, ale przynajmniej nie zatrzymuje, kiedy dostaję zlecenie. Myślę, że w głębi serca jest ze mnie dumny, choć, rzecz jasna, w życiu się do tego nie przyzna.
Za zarobione pieniądze kupuję kosmetyki, którymi potem maluję swoje klientki. Nie wszystkie są na początku przekonane do tego, by makijaż na wesele czy inną ważną uroczystość robiła im czternastolatka, widząc jednak efekty u innych kobiet, ostatecznie się zgadzają. Lista chętnych rośnie, a ja niemal skaczę pod sufit z radości.
Zuzia próbuje mnie przekonać, żebym nie malowała za darmo swoich koleżanek, bo to według niej zwykłe świństwo i jawne wykorzystywanie, ale ja pozostaję nieugięta. Nie chcę przyznawać się własnej siostrze, że dzięki temu mam przynajmniej dużo znajomych. Jeśli zaczęłabym pobierać od nich jakąkolwiek zapłatę za makijaż, znowu zostałabym sama jak palec, w dodatku dziewczyny obgadałyby mnie tak, że szybko straciłabym nie tylko renomę, lecz także klientki.
Cieszę się zatem i przyjemnym źródłem zarobku, i sympatią w szkole. Nie wiem, ile potrwa moje szczęście, dlatego rozważnie wydaję swoje pieniądze. Większość przeznaczam na kosmetyki i lakiery do paznokci, ale czasem, gdy jadę z mamą na targ, kupuję bluzkę czy spodnie, którymi potem dzielę się z Zuzią. Wszystko zmierza ku lepszemu. Mam wiele planów i marzeń, które wydają się coraz bardziej realne. Oby moja dobra passa trwała jak najdłużej!
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------