Nasi za granicą - ebook
Nasi za granicą - ebook
O rodakach za granicą – błyskotliwy i niebanalny zbiór obserwacji, anegdot i opowieści Krystyny Mazurówny
Ekscentryczna, barwna, intrygująca. Krystyna Mazurówna ma wiele wcieleń i ról. W swojej najnowszej książce słynna tancerka i choreografka dzieli się swoim doświadczeniem emigrantki – ale nie tylko swoim. Z przymrużeniem oka, czasem z lekką ironią obserwuje naszych za granicą – w Paryżu, Nowym Jorku, w Brukseli. Jakie są nasze wspólne cechy? Jakie śmiesznostki? Jak sobie radzimy poza granicami ojczyzny? O wszystkim tym pisze Mazurówna. Szczerze, dowcipnie i z wdziękiem.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8116-343-9 |
Rozmiar pliku: | 15 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mimo pięćdziesięciu lat spędzonych we Francji wciąż czuję się przede wszystkim Polką. Zresztą w oczach wszystkich moich francuskich znajomków, a nawet własnych dzieci jestem typową Słowianką, Polką z krwi i kości, ze wszystkimi naszymi narodowymi wadami i zaletami. Cokolwiek bym robiła, jakbym się nie przebierała, mizdrzyła i wygłupiała, moja przynależność narodowa — z dziada pradziada — zawsze wyjdzie. Nie tylko polski akcent, nie tylko nasze warczące „er”, nie tylko niewinny błękit chabrowych ocząt i pszenne blond owłosienie (na szczęście robią teraz świetne farby!), ale i sposób zachowania, odczuwania i reagowania na wszelkie sytuacje życiowe — od najpoważniejszych do zupełnie błahych — jest prawdopodobnie dokładnie taki, jaki miały moja matka, babka i kilka prababek. Chyba czuję do mego kraju rodzinnego to, co odczuwała Agnieszka Osiecka, mówiąc o Warszawie:
— Warszawa jest dla mnie jak taka stara, brzydka żona. Nie kocham jej, nie lubię, nie podoba mi się i nigdy mi się tak naprawdę nie podobała, ale przecież zawsze do niej wracam.
Ja mam dokładnie takie same odczucia w stosunku do ojczyzny. Widać jestem do niej przywiązana, dlatego ciągle do niej wracam… No a teraz, gdy już od dawna istnieje kilka poważnych firm konkurencyjnych wobec polskich linii LOT — chełpiących się tym, że są najdroższymi liniami na świecie — które proponują przelot Paryż–Warszawa za dwadzieścia czy trzydzieści euro — trudno nie korzystać z okazji!
Latam więc i latam, przeciętnie co dwa, trzy tygodnie (najdrożej wypada dojazd na lotnisko!) i tak się rozochociłam, że z rozpędu zafundowałam tygodniową wycieczkę do Warszawy również mojej córusi tudzież jej narzeczonemu. Żeby dziecko zrozumiało, gdzie jest, i miało jeszcze niewielki rys historyczny kraju przodków, kupiłam dla niej książeczkę Olgierda Budrewicza, którego pamiętam ze SPATiF-u z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku (już wtedy był nieustraszonym podróżnikiem i naszym najlepszym reporterem!), w języku francuskim — Polska dla debiutantów. Wprawdzie nie jestem ignorantką w tym temacie, jednakoż z dużym zaciekawieniem i ja połknęłam tę rozkoszną, pouczającą pozycję i dowiedziałam się wielu ciekawych i zabawnych faktów. Czy wiecie, że w USA żyje na stałe ponad dziesięć milionów Polaków, podczas gdy w kraju rodzinnym jest ich około czterdziestu milionów? Francja, z siedmiuset pięćdziesięcioma tysiącami, pozostaje daleko w tyle, a przecież ja wciąż w Paryżu słyszę tu i ówdzie nasz język, głównie zresztą pewne, nie zawsze najelegantsze kwiatki…
Po Warszawie największym skupiskiem Polaków jest Chicago, zwane zresztą przez rodaków Czikagówkiem. Ale jest nas wszędzie bardzo wielu, jesteśmy tam i siam, porozrzucani po całym świecie — od Rosji (mam jeszcze jakąś daleką kuzynkę w Moskwie i ciotkę na Ukrainie, we Lwowie…) po Nową Zelandię (zgadza się, mój siostrzeniec tam mieszka!). Czy to efekt zamętów historycznych, które tak nas rozsiały, czy powody polityczne, a może tylko ekonomia — że za chlebem? Dokładnie nie wiadomo, ale myślę, że jest w tym też pewien istotny wrodzony bodziec, jakaś cecha narodowa, nieustraszona chęć stawiania wszystkiego na jedną kartę, temperament wiecznego podróżnika i desperackie umiłowanie przygód.
Kim jesteśmy? Przeciętny Polak nazywa się Nowak, Kowalski albo Szymański. Wiele nazwisk zresztą kończy się na „ski” albo — w wypadku dam — na „ska”, czego żaden Francuz zrozumieć nie jest w stanie. Polacy w kraju żyją, niestety, najwyżej około osiemdziesięciu lat, co i tak jest osiągnięciem, bo jeszcze w latach pięćdziesiątych tylko 8 procent ludności przekraczało sześćdziesiątkę! Około trzech czwartych budżetu przeciętnego mieszkańca naszego pięknego, acz cokolwiek płaskiego kraju trzeba poświęcić na wyżywienie, no, ale na sam alkohol idzie wciąż niemało — każdy rodak wypija, licząc niemowlęta i pensjonariuszy domów starców, gdzie raczej poją klientów mlekiem — plus minus cztery litry rocznie. Tak, jest to jedno z naszych osiągnięć narodowych — wymyśliliśmy i produkujemy aż sto sześć najróżniejszych wersji tego wyskokowego napoju, i polska wódka ma renomę najlepszej na świecie!
Pociąg do alkoholu nie jest wcale jedyną naszą wadą narodową. Wprawdzie już Napoleon nakazał swoim żołnierzom „pić, ale tak, by być pijani, jak Polacy!”, lecz nie miało to podobno zabarwienia pejoratywnego — nie, Polacy w wojsku napoleońskim potrafili wlać w siebie całe litry, po czym otrząsnąwszy się lekko, stanąć do walki jakby nigdy nic. Tradycja ta utrzymuje się do dzisiaj, pijaniusieńki wieczorową porą Polak rano już na lekkim tylko kacu pracuje jak co dzień…
Jakie są jeszcze nasze wspólne cechy? Nie najgorsze! Swoiste poczucie humoru, żywy temperament i honor (czasem bez sensu, po kiego było pchać się z tą szabelką na czołgi, na co komu te pojedynki, w których ginęli pęczkami honorowi do przesady ziomkowie?), no i przysłowiowa polska gościnność. Rzeczywiście, i „gość w dom, Bóg w dom”, i „zastaw się, a postaw się” — te dwa porzekadła wciąż mają, ku oczarowanemu zdumieniu licznych gości z zagranicy, powszechną rację bytu.
A nasze śmiesznostki? Zwyczaje z epoki króla Ćwieczka wciąż dziarsko się utrzymujące? To uparte całowanie kobiet w rękę, które powoduje u mnie od dawna chęć natychmiastowego wyrwania dłoni, to bieganie dookoła samochodu, żeby otworzyć pani drzwiczki, to szarmanckie trzaskanie obcasami i słuchanie damskich wypowiedzi w półukłonie, rzekomo świadczącym o usłużnym szacunku, a rozśmieszającym mnie — z powodu swojej rzewnej naiwności i pełnego zakłamania — do łez? Co to my, baby, nie potrafimy sobie otworzyć drzwiczek do auta, na które od dawna potrafimy zarobić? Ale nie będę już się czepiać, bo większość naszych śmiesznostek narodowych naprawdę mnie rozrzewnia. Taki prima aprilis, takie obdarowywanie przy najmniejszej okazji naręczami kwiatów, a śmigus dyngus? Wiecie, że w Poniedziałek Wielkanocny zużycie wody w kraju wzrasta trzykrotnie?
Jadę. Jadę znowu do tej naszej Polski, biorę raz jednego, raz drugiego wnuka, namawiam dzieci, żeby odwiedzały kraj ojczysty ich matki — czasem mi się to udaje. Dlaczego aż tak się upieram? A bo my, Polacy, lubimy stawiać na swoim, wydaje nam się, że mamy najpiękniejszy kraj na ziemi, i usiłujemy przekonać o tym cały świat, a jak się nie uda, to przynajmniej własną rodzinę!
Niech podziwiają!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki