- W empik go
Nasz azyl - ebook
Nasz azyl - ebook
Inspirowana książką Antoniny Żabińskiej „Zwierzęta i ludzie” opowieść o niezwykłej działalności Antoniny i Jana Żabińskich, którzy podczas II wojny światowej nieśli pomoc ukrywającym się Żydom, dając im schronienie w swojej willi i w opustoszałych pomieszczeniach warszawskiego zoo. W tę konspiracyjną działalność na równi z rodzicami zaangażowany był kilkuletni Ryś, który zanosił ukrywającym się ludziom jedzenie i niejednokrotnie musiał wykazać się pomysłowością oraz odwagą. Niebagatelną rolę w tej historii odgrywały też zwierzęta, które zawsze były w willi Żabińskich domownikami i najlepszymi przyjaciółmi Rysia. Napisana prostym językiem, pełna ciepłego humoru i wzruszająca książka o trudnych czasach i pięknych ludziach.
Dla dzieci 5-12 lat
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7551-669-2 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Warszawa, sierpień 1939
W tak upalny dzień jak dzisiaj najlepszym pomysłem będzie wizyta w zoo. Można tu się schronić w cieniu drzew, usiąść na jednej z ławek i obserwować szczęśliwych spacerowiczów. Oczywiście trzeba odwiedzić piękną słoniczkę Tuzinkę, figlarne małpy, dostojne lwy i tygrysy, a nawet niedźwiedzia polarnego. Jeśli będę mieć szczęście, spotkam pana Żabińskiego, dyrektora zoo, albo jego żonę Antoninę. Ich opowieści o zwierzętach można słuchać godzinami. Zoo, które stworzyli państwo Żabińscy, jest jednym z najpiękniejszych w Europie. Swój azyl znalazły tu zwierzęta różnych gatunków ze wszystkich kontynentów. Mają dogodne warunki i opiekę. Ale to nie będzie tylko opowieść o zwierzętach, choć one odegrały w niej znaczącą rolę.Poznajcie Rysia. To bystry chłopak. Jest pewnie w waszym wieku i mieszka w niezwykłym miejscu. Jego domem jest Ogród Zoologiczny w Warszawie. Tata Rysia, Jan, jest zoologiem i dyrektorem zoo, a mama, Antonina, jest pisarką. Pisze książki dla dzieci o zwierzętach. Tata Rysia często podkreśla, że jego żona ma wyjątkowy dar komunikowania się ze zwierzętami. Zresztą Ryś zawdzięcza swoje imię ulubionemu zwierzęciu mamy.
Do niedawna zoo państwa Żabińskich tętniło życiem. Można tu było spotkać zwierzęta wielu gatunków zamieszkujących całą kulę ziemską. Państwo Żabińscy i ich współpracownicy ciężko pracowali, aby zapewnić zwierzętom warunki zbliżone do tych, jakie miały w swoim naturalnym środowisku. Ryś chętnie pomagał opiekunom zwierząt w ich pracy. Sprzątał wybiegi, czyścił klatki, a nawet karmił lwy i tygrysa. Lubił patrzeć na galopujące po padokach zebry i antylopy, ale największą słabość miał do Tuzinki. Tuzinka była słoniątkiem. Wesoła i głośna często zaczepiała Rysia, gdy koło niej przechodził. Chłopiec czasem częstował ją jakimś smakołykiem, pysznym jabłkiem lub marchewką.
Wszystko zmieniło się pierwszego września 1939 roku. Ten dzień na zawsze utkwił w pamięci Rysia. Rozpoczęła się druga wojna światowa. Niemcy pod przywództwem Adolfa Hitlera zaatakowały Polskę. Na nasz kraj spadły bomby i pociski. W bombardowaniu Warszawy zginęło wielu ludzi, ale ucierpiało też zoo. Zwierzęta poginęły, wiele z nich uciekło. Wyobrażacie sobie niedźwiedzia idącego ulicą? Albo biegające po chodnikach antylopy? Zwierzęta, które udało się złapać, i te, które przeżyły naloty, zostały wywiezione do niemieckich ogrodów zoologicznych. Była wśród nich Tuzinka. Zoo państwa Żabińskich prawie doszczętnie opustoszało.
Rozpoczęła się niemiecka okupacja. Na szczęście Rysiowi i jego rodzicom pozwolono pozostać w domu, który dotychczas zajmowali na terenie zoo. Aby nie marnować terenu, Niemcy stworzyli w ogrodzie najpierw hodowlę świń, a potem fermę srebrnych lisów, którą zarządzał pan Lisiarz, Polak, dobry i zaufany człowiek. Został lokatorem willi Żabińskich. Część ziemi podzielono na ogródki działkowe. Pozwolono tam warszawiakom hodować warzywa. Na granicy terenu wojska niemieckie miały magazyny z amunicją. Niemcy często odwiedzali zoo. Spacerowali po alejkach, palili papierosy i głośno się śmiali. Polacy za to powodów do śmiechu mieli o wiele mniej.
Ryś tęsknił za zwierzętami. Jego mama robiła co mogła, aby go pocieszyć. Pewnego dnia zapytała chłopca:
– Rysiu, czy jesteś już duży?
– Oczywiście – odpowiedział zdecydowanie.
– W takim razie powierzę ci tajemnicę – powiedziała mama ściszonym głosem. – Posłuchaj, nie możesz o tym nikomu mówić. Czasami w naszym domu będą pojawiać się różni ludzie. Chcemy im z tatą pomóc. Ale nikt nie może się o tym dowiedzieć.
– Rozumiem, mamo. Skoro nie możemy już pomagać zwierzętom, to spróbujmy pomóc ludziom.
– Mój dzielny synek. – Mama przytuliła Rysia, a po jej policzku spłynęła ledwo widoczna łza.Wojna trwała już jakiś czas. W domu rodziców Rysia pojawiali się – by po jakimś czasie zniknąć – różni ludzie. Ryś spotykał ich jedynie przy kolacji. W ciągu dnia wyglądało to, jakby w domu byli tylko rodzice, gosposia, pan Lisiarz i on. Wieczorem gosposia, pani Pietrasia, szła do domu, a po ogrodzie nie kręcili się już działkowicze i spacerowicze. Było względnie bezpiecznie. Rodzice chcieli, żeby choć jeden posiłek jedzono w ciepłej, rodzinnej atmosferze, tak bardzo wszystkim potrzebnej. Wieczór to była pora, kiedy można było zobaczyć, ilu ludzi naprawdę znajduje się w willi.
– Mam dla ciebie dokumenty – powiedział Jan do wysokiego, młodego mężczyzny siedzącego przy stole.
– Janie, jestem ci taki wdzięczny. Uratowałeś mi życie. – Młody mężczyzna miał w oczach łzy.
– Jedzcie, kochani, bo stygnie – zachęcała Antonina.
– A dla ciebie, Rachelo, też mam dobrą wiadomość. W poniedziałek pojedziesz na wieś, do naszych przyjaciół. Będziesz tam bezpieczna. Oni mają małą córeczkę. Zostaniesz jej nianią. Oczywiście w nowych dokumentach zmieniono ci imię. Teraz będziesz Franciszką.
– Z serca dziękuję, Antonino – powiedziała Rachela. – A Franciszka to naprawdę piękne imię.
Ryś słuchał tych rozmów, głaszcząc zająca Wicka, i był naprawdę dumny ze swoich rodziców. Cieszył się, że może chodzić do szkoły, że może się opiekować Wickiem, ale też z tego, że wszyscy mają co jeść, gdzie spać i są bezpieczni. Oczywiście nikomu nie zdradził, co się dzieje w domu.
Któregoś dnia gosposia Pietrasia zdumiona ilością zupy, jaką ma ugotować, stwierdziła:
– Ryś chyba dojrzewa. Dwie dokładki zupy to nawet dla żołnierza spory wysiłek. A Ryś zostawia puste miski.
Rodzice nie chcieli wtajemniczać Pietrasi w swoją działalność. Nie chcieli narażać kobiety na niebezpieczeństwo. W końcu gosposia opuściła willę Żabińskich, a jej miejsce zajęła przyjaciółka Antoniny, Irenka. Nie mogła mieszkać w swoim starym domu, bo była Żydówką. Hitlerowcy prześladowali Żydów. Zamykali ich w gettach, by potem wywozić do obozów koncentracyjnych. To straszne. Dlatego rodzice Rysia tak bardzo pragnęli pomagać. W ich domu Irenka była bezpieczna. I wiedziała, dlaczego wszyscy domownicy mają taki apetyt. Nie przeszkadzał jej chodzący po kuchni kogut Kuba, którego ktoś podrzucił pod bramę ogrodu. Nie bała się jaszczurek i jeży, które znosił zatroskany o ich zdrowie Ryś. W willi pojawił się też chomik, a wiosną 1940 roku bocian ze złamanym skrzydłem. Poza tym po pokojach biegała kocica Balbina, goniąc myszy, a wiewiórki, które kryły się w koronach drzew, często siadały na parapecie kuchennego okna i czekały na orzeszki. Ryś chętnie opiekował się tym zwierzyńcem. Pragnął jednak pomagać rodzicom. Chciał czuć się potrzebny. I w końcu nadarzyła się ku temu okazja.
Pewnej majowej nocy, gdy gałęzie bzów uginały się od pachnących kwiatów, a słowiki zdzierały gardła w godowym śpiewie, w willi zjawili się nowi lokatorzy. Ale zanim się zjawili, Jan odchodził od zmysłów:
– Mieli być dwie godziny temu – niecierpliwił się. – A jeśli coś im się stało? Są tacy młodzi, zaledwie kilka lat starsi od Rysia.
Antonina grała na fortepianie Etiudę c-mol Fryderyka Chopina. W salonie były pogaszone światła, jedynie samotna świeca dawała ledwo widoczne światło. Lokatorzy domu chociaż przez chwilę czuli się, jakby wokół panował spokój. Antonia przestała grać, a za oknem coś zaszeleściło.
– Pójdę sprawdzić – powiedział Jan. Jego wzrok napotkał wzrok żony.
Gdy wrócił do salonu, poprosił Antoninę o klucze do woliery, nazwanej bażanciarnią, w niej bowiem przed wojną trzymano te majestatyczne ptaki. Obecnie mieszkały tam króliki, które były własnością Żabińskich.
– Przyszli – szepnął do ucha żony Jan.
– Co za ulga! Bałam się najgorszego – odpowiedziała Antonina, a ogromny kamień spadł jej z serca.
Całej scenie przypatrywał się Ryś. Domyślał się, że to kolejna ważna sprawa.
Ach, jak ja chciałbym pomóc! Przecież jestem już dostatecznie duży, myślał. Czy rodzice tego nie widzą?
A rodzice widzą wszystko, zwłaszcza gdy chodzi o ich dzieci. Dlatego państwo Żabińscy postanowili, że syn pomoże im w tej misji.
Następnego dnia rano mama tak poinstruowała Rysia:
– Synku, idź do bażanciarni. Masz tu jedzenie dla królików, a to bułka na mleku. Dasz ją chłopakom z grupy sabotażowej. Ukryliśmy ich w bażanciarni. I pamiętaj: cicho sza!
Uradowany Ryś co sił w nogach pobiegł do bażanciarni. Zastał tam śpiących wśród królików dwóch starszych chłopaków.
– Wstawajcie – powiedział cicho, nie chcąc ich wystraszyć.
Chłopcy ani drgnęli. Zmorzył ich bezpieczny, długi sen.
– Chłopaki, wstawajcie! – Ryś pociągnął ich za rękawy. – Śniadanie przyniosłem.
– Śniadanie? – Przecierali ze zdumienia oczy. – Doskonale, kolego! Od dwóch dni nie mieliśmy nic w ustach.
– Jestem Ryś – przedstawił się chłopak.
– A ja bażant – zażartował młodzieniec.
– To nie jest śmieszne. Ja naprawdę mam tak na imię. – Rysiowi zrobiło się smutno.
– Ryś to świetne imię, a skoro my ukrywamy się w bażanciarni, to będziemy bażantami – stwierdzili chłopcy. – Chociaż gdybyśmy spotkali się w naturze, pewnie byś nas zjadł.
– Co do jedzenia… Jedzcie, chłopaki. Mama mówi, że musicie być silni. A dlaczego się ukrywacie? – spytał zaciekawiony Ryś.
– Tylko nikomu nie mów. Zrobiliśmy Niemcom psikusa. Podpaliliśmy im zbiorniki z benzyną. Poza tym wszędzie malujemy kotwiczki Polska Walcząca. Tylko tak możemy z nimi walczyć. – Mówiący to bażant wyraźnie posmutniał.
– Ale jesteście odważni! – stwierdził Ryś.
– Odważni to są twoi rodzice. I ty też. Nie baliście się nas przyjąć.
Ryś się zaczerwienił, a duma rozpierała jego serce.
– Mama mówi, że trzeba pomagać ludziom. Słuchajcie, chłopaki. Mama powiedziała też, że możecie tu zostać, ale musicie być bardzo cicho. Żadnego palenia papierosów, hałasu, a przede wszystkim wychodzenia z bażanciarni. Prowiant będę wam przynosił – zakończył Ryś.
– Dziękujemy, morowy z ciebie chłopak.
Mijały tygodnie. Ryś codziennie chodził do chłopaków pod pretekstem karmienia królików. Długo z nimi rozmawiał. A były to rozmowy o wolnej Polsce, o zwierzętach mieszkających kiedyś w zoo, a nawet o planach i marzeniach na przyszłość.
– Jeszcze będzie pięknie, Rysiu. Zobaczysz, ludzie będą wolni i szczęśliwi, a wasze zoo znowu zacznie tętnić życiem.
– Mam nadzieję – odparł Ryś.
W końcu nadeszła chwila rozstania. Chłopcy otrzymali nowe dokumenty i opuścili schronienie u Żabińskich. Ryś bardzo to przeżył. Nawet nie zdążyli się pożegnać.
Ciekawe, czy ich jeszcze kiedyś spotkam, myślał. Szkoda, że nie zostali z nami dłużej.
– Mamo, dlaczego oni poszli? – pytał z goryczą w głosie.
– Synku, oni poszli, ale przyjdą następni – pocieszyła Rysia mama.