Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Nasz nauczyciel łoś. Zwierzokształtni. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 lipca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nasz nauczyciel łoś. Zwierzokształtni. Tom 1 - ebook

Wciągające przygody czwartoklasistów, którzy potrafią się zmieniać w zwierzęta.

Początek czwartej klasy podstawówki to niezbyt ekscytujący moment w życiu Merle. Zupełnie nie wie, czym aż tak ekscytują się jej rówieśnicy. Nieoczekiwanie do szkoły przyjeżdża motocyklem tajemniczy pan Tove Olsson wraz ze swoją miniaturową świnką. Okazuje się, że to nowy wuefista. Jakby tego było mało, do klasy Merle dochodzi nowy kolega, który podczas ich pierwszego spotkania prawie przejechał ją rowerem. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy dziewczynka zostaje wybrana do grupy dzieci, które mają chodzić na zajęcia sportowe dla specjalnie uzdolnionych prowadzone przez pana Olssona. Okazuje się, że to... zajęcia dla zwierzokształtnych. Cóż, wygląda na to, że ten rok szkolny nie będzie aż taki nudny, jak jej się zdawało.

Poznaj przygody dzieciaków ze szkoły w Niedźwiedzim Polu i razem z bohaterami rozwiązuj szkolne tajemnice. Dlaczego został zatrudniony nowy nauczyciel wuefu i dlaczego mieszka w przyczepie za szkołą? Kto ciągle rozkopuje szkolny ogródek? Gdzie znikają puchary z auli? Dlaczego sala gimnastyczna nagle zmienia się basen? I kim właściwie są ci zwierzokształtni?

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-8090-9
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

U-HU! SOWA NA DRZEWIE

– U-hu!

Merle wyskoczyła z łóżka. Ptak znów tam był. Od dwóch tygodni sowa przychodziła do niej prawie każdej nocy. Merle otworzyła okno i spróbowała dostrzec coś w ciemności. Jej pokój znajdował się na poddaszu. Kiedyś znajdował się tu strych. Było tam jak w przytulnym gniazdku.

Merle usiadła na parapecie i wystawiła nogi na zewnątrz. Jedną ręką trzymała się okiennicy, a drugą chwyciła gałąź starego dębu. Drzewo było tak ogromne, że sięgało do samego okna. Wdrapała się na wąską kładkę, z jednej strony opartą o parapet, a z drugiej o gałęzie, przypominającą nieco schodki, którymi koty dostają się do okna. Następnie podczołgała się na czworakach do jednego z grubych konarów i wspięła się na swoje ulubione miejsce. Robiła to już tyle razy, że mogłaby to powtórzyć nawet przez sen.

Sowa musiała gdzieś tu być. Nad głową Merle przemknął w ciemności niewielki cień. Może nietoperz ruszył na poszukiwanie pożywienia?

Nieco poniżej „gniazda” Merle znajdowało się okno salonu. Widać było, jak ktoś tam wyłączył telewizor, a potem światło. Rodzice poszli spać. Z pewnością sądzili, że Merle też już dawno śpi.

Gdzie schowała się ta sowa? Nocnej ciszy nie zakłócał niemal żaden dźwięk, w oddali słychać było jedynie szczekanie psa i warkot motocykla jadącego przez opustoszałe ulice. Merle uwielbiała przebywać w nocy na dworze. Kiedy siedziała wysoko na drzewie, a wszyscy inni spali, świat należał tylko do niej. Szkoda, że wakacje skończą się już za kilka godzin.

– Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby mieć jeszcze trochę wolnego od szkoły – westchnęła.

– U-hu! – rozległo się tuż obok i wtedy Merle dostrzegła sowę. Schowała się wśród liści i wpatrywała się w dziewczynkę nieruchomym spojrzeniem wielkich, żółtych, błyszczących oczu.

– Jesteś – szepnęła Merle. Gdy była małym dzieckiem, wierzyła, że potrafi rozmawiać ze zwierzętami. Tak dla zabawy zapytała: – Podsłuchiwałaś mnie?

Sowa zamrugała, żółte oczy zniknęły na chwilę pod powiekami.

– Trudno było cię nie słyszeć – powiedziała.

Merle była tak zaskoczona, że prawie spadła z gałęzi. Widziała dokładnie, jak ptak poruszał dziobem. Czy on naprawdę mówił?

– Nie martw się – ciągnęła sowa, jakby wiedziała coś, czego Merle jeszcze się nie spodziewała. Z widoczną przyjemnością rozprostowała jedno skrzydło i jedną nogę. – Nowy rok szkolny będzie bardzo wyjątkowy.

Merle nabrała powietrza. To tylko wyobraźnia. Mówiące zwierzęta nie istnieją. Poza tym w poprzednie noce sowa nie powiedziała ani słowa. Nie chciała nawet przyjąć jedzenia.

– Dowiesz się wielu ważnych rzeczy – zahuczała sowa.

Merle się roześmiała.

– W szkole zawsze trzeba się dużo uczyć, ale nie ma tam nic szczególnie ciekawego – odpowiedziała.

Co za szalona historia. Siedziała na drzewie i rozmawiała sobie z sową. Całe szczęście, że nikt jej nie widział.

Sowa zahuczała z oburzeniem i niezrażona kontynuowała swoją wypowiedź.

– Zostaniesz przyjęta do grupy sportowej dla uczniów o szczególnych uzdolnieniach – zaakcentowała słowo „sportowej” w taki sposób, jakby coś było z nim nie tak.

– Na pewno nie – powiedziała Merle, która poczuła nagły ucisk w żołądku – bo tak się składa, że jestem dość kiepska z wuefu.

Pomyślała o Luzie i jej kumpelach, które zawsze się z niej nabijały. Sowa popatrzyła na nią uważnie.

– Od jutra to się zmieni – stwierdziła.

„To byłoby zbyt piękne!” – pomyślała Merle. Ale co sowa mogła o tym wiedzieć?

– Zwierzęta nie potrafią mówić! – oświadczyła.

Sowa pokręciła głową i nastroszyła swoje nakrapiane pióra.

– Tak myślisz? – zapytała. – Miej trochę cierpliwości, jutro wszystkiego dowiesz się.

Zamrugała raz jeszcze, rozpostarła swoje ogromne skrzydła, cicho odleciała i zniknęła w ciemności. Na dole w trawie rozległ się szelest. Jakieś małe zwierzątko pośpiesznie uciekało do swojej kryjówki.

– Czego się dowiem? – zawołała Merle za sową. – Co masz na myśli?

Ale sowy już nie było.

Kilka ulic dalej Finn i jego babcia siedzieli przed domem, gdzie urządzili sobie nocny piknik. Były parówki i makaron z keczupem. „Trochę późno na kolację” – pomyślał Finn. Jednak jego babcia była nocnym markiem i nie zwracała uwagi na to, że jej wnuk lubił wcześnie chodzić spać. Uważała, że dzieci, które chodzą spać wcześnie, tracą zbyt wiele czasu z życia.

– Słyszysz lisa? – zapytała babcia. Odchyliła głowę do tyłu i zaczęła naśladować odgłos szczekania. Brzmiało to tak, jakby rozmawiała z lisem na odległość.

Finn uśmiechnął się szeroko. Jego babcia była wyjątkową osobą. Nie obchodziło jej, co myślą o niej inni – robiła to, co sprawiało jej przyjemność. Przez chwilę Finn również miał ochotę zaszczekać. Ale potem przypomniał sobie o kartonach, które po przeprowadzce mieściły ich dobytek.

– Musimy w końcu rozpakować nasze rzeczy i naprawić w domu, co trzeba. – powiedział. – Poza tym potrzebuję rzeczy do gry w piłkę. Pewnie leżą jeszcze w którymś pudle.

Na ulicę Szczupakową 22 przeprowadzili się raptem kilka dni temu. Stary domek wraz z otaczającym go dzikim ogrodem od razu przypadł Finnowi do gustu, choć – prawdę mówiąc – i domek, i ogród przydałoby się nieco odświeżyć. Niestety odnawianie domów (i ogrodów) nie było takie proste. Najlepiej by było, gdyby dało się po prostu wcisnąć przycisk „OK”, żeby ściany oraz okna pokryły się nową farbą, a z ogrodu zniknęły chwasty. Tyle że w prawdziwym życiu za takie rzeczy trzeba zapłacić. A oni nie mieli pieniędzy. Nie było ich stać nawet na nowy rower dla Finna.

– Zajmę się pudłami jutro, kiedy będziesz w szkole – obiecała babcia. – I zacznę remont.

– Zostanę w domu i ci pomogę – zaproponował z entuzjazmem Finn. Tyle że gdy chodziło o szkołę, babcia już nie była taka wyluzowana.

– Jutro pójdziesz ładnie na lekcje. – Spojrzała na niego surowo w ciemności.

– Proszę cię, przecież ja już wszystko umiem – błagał Finn. – Kiedy będę sławny, to nie będę potrzebował lekcji matematyki, niemieckiego ani godziny wychowawczej.

Za kilka lat zamierzał zostać najlepszym piłkarzem na świecie. Wtedy będzie musiał co najwyżej umieć dodawać, żeby zsumować wszystkie miliony, które zarobi. Babcia objęła go ramieniem.

– W tym roku nauczysz się ważnych rzeczy. Nie możesz niczego przegapić.

– Ale babciu… – jęknął Finn, jednak jego protest był daremny. Akurat w tej kwestii babcia była taka sama jak wszyscy dorośli.NOWY NAUCZYCIEL

Następnego ranka Merle była bardzo niewyspana. Długo jeszcze siedziała na drzewie i myślała o spotkaniu z sową. Gdyby nie mama, która trzy razy przyszła, by ją obudzić, Merle zaspałaby na rozpoczęcie roku szkolnego.

Ruszyła ścieżką wzdłuż brzegu rzeki. Na tafli wody dryfowało spokojnie kilka kaczek oraz jeden łabędź. O tej porze dnia panowała tu leniwa atmosfera. Przed jedną z parkowych ławek fruwały brązowo-szare ptaki i wydziobywały okruszki ze żwiru. Jednemu z ptaków brakowało szpona, ale skakał tak samo jak pozostałe.

– Biedna sikoreczko – powiedziała Merle ze współczuciem – pewnie straciłaś szpon w walce.

Czekała z bijącym sercem. Czy sikorka jej odpowie? Ale ona nie zwracała na Merle najmniejszej uwagi i po prostu dziobała dalej.

– Nie chcesz mi nic powiedzieć? – zapytała Merle uparcie. – O czymś, co wydarzy się dzisiaj w szkole?

Serce zabiło jej jeszcze mocniej, ale ptak milczał. Najwyraźniej wszystko wróciło do normy. Szkoda, w sumie to chciałaby umieć rozmawiać ze zwierzętami.

– Nie jestem żadną sikorką, tylko wróblem – pouczył ją nagle ptak. – Chyba nie znasz się za bardzo na zwierzętach.

Merle zamarła. Ptak się do niej odezwał. Poczuła, że robi jej się gorąco.

– Prawdę mówiąc... nie za wiele – zająknęła się, rozemocjonowana. Ostrożnie uklękła na ziemi obok wróbla. Czy to działo się naprawdę? Czy faktycznie potrafiła rozmawiać ze zwierzętami?

Ale wtem, jakby na tajemniczy znak, wszystkie ptaki wzbiły się w powietrze. Merle patrzyła, jak stado ze świergotem odlatuje na pobliskie drzewa.

– Co się stało z twoim szponem? – zawołała za wróblem.

Za jej plecami rozległ się chichot.

Merle jęknęła. No jasne. Zafascynowana ptasim stadkiem nie zwracała uwagi na to, co się dzieje wokół niej. Kiedy się odwróciła, stała tam Luzie i jej fanklub. Wszystkie trzy dziewczyny zrywały boki ze śmiechu. Musiały słyszeć całą rozmowę.

– Co jest z nią nie tak? – parsknęła Elisa.

– Może to jej przyjaciele – szydziła Luzie, wzruszając ramionami, jakby chciała dać do zrozumienia, że dla Merle nie ma już nadziei.

– Biedna sikoreczka – przedrzeźniała ją Alina.

Merle była zła – przede wszystkim na siebie. Wyobraźnia płatała jej figle, aż sama zaczęła wierzyć w te majaki. Ludzie i zwierzęta nie mogą ze sobą rozmawiać. Wszyscy o tym wiedzą. Basta.

W tym momencie zza zakrętu z impetem wyjechał rozklekotany rower. Siedzący na nim chłopak przez chwilę łapał równowagę i zanim Merle zdążyła uskoczyć mu z drogi, żwir posypał się spod kół. Rower zahamował dosłownie w ostatniej sekundzie. Chłopak o zmierzwionych orzechowobrązowych włosach zatrzymał się dokładnie centymetr przed jej stopami.

– Nic ci nie jest? – zapytał Merle. Mimo że chłopak prawie ją przejechał, cała akcja była całkiem fajna.

– Wszystko w porządku? – Wskazał na Luzie i jej przyjaciółki. – Potrzebujesz pomocy?

Merle pokręciła głową.

– Nie – mruknęła. – Nie od kolesia, który nie potrafi jeździć na rowerze.

Co on sobie myślał? Sama potrafiła dać sobie radę z tymi trzema.

– Hej, umiem jeździć na rowerze – bronił się chłopak ze śmiechem. – Przewróciłem cię czy nie?

Merle parsknęła rozbawiona. Rany, co za irytujący typ.

– No dobrze, nie to nie. – Chłopak uniósł ręce do góry, jakby chciał powiedzieć „poddaję się”. – I tak muszę jechać dalej. – Ustawił rower w odpowiednim kierunku, nacisnął na pedały i popędził w górę rzeki.

– Do niezobaczenia – mruknęła Merle, choć chłopak był nawet miły.

Finn skręcił za kolejną ławeczką i przeszedł przez rzekę po wąskim mostku. Wiatr szumiał mu w uszach. Zdążył już całkiem dobrze poznać tę drogę. Za ratuszem w lewo koło fontanny, a potem od razu w prawo w ulicę Szczupakową

Nieco zdyszany, Finn otworzył krzywą bramę z numerem 22. Oparł rower o równie krzywy płot i poszedł do domu po popękanych płytach chodnikowych.

– Babciu, mam bułki! – zawołał, wchodząc do przedpokoju.

Nikt mu nie odpowiedział. Babcia pewnie jeszcze spała. Ale kiedy zajrzał do jej pokoju, łóżko było puste. Sprawdził w łazience i kuchni, ale tam również babci nie było. Wtedy z piwnicy dobiegł go łomot, a zaraz potem syk. „Włamywacz” – pomyślał Finn w pierwszej chwili. Ale odgłosy pasowały bardziej do niedźwiedzia szukającego jedzenia. Co tam się działo?

Drzwi do piwnicy były otwarte. Finn nacisnął włącznik światła, ale nic to nie dało i nadal panowała ciemność. Chłopak westchnął. A więc światło w piwnicy też jest do naprawy. Ostrożnie badając drogę przed sobą, krok po kroku ruszył w dół schodów. Dźwięki stały się głośniejsze.

Coś spadło z hukiem na podłogę. W następnej chwili rozległo się kolejne bojowe warknięcie, potem wysoki pisk, aż wreszcie zapadła cisza.

– Babciu? – wyszeptał Finn, próbując cokolwiek dostrzec w słabym świetle wpadającym przez otwarte tylne drzwi. Wydawało mu się, jakby w drzwiach pośpiesznie zniknął pokryty szczeciniastym futrem zad jakiegoś zwierzęcia, zwieńczony spiczastym ogonem.

– Finn! – zabrzmiał głos jego babci. Była zaskoczona. – Jak długo tu stoisz? – zapytała, wyłaniając się z cienia obok stołu warsztatowego.

– Co tu się dzieje? – zapytał Finn. – Wszystko w porządku?

– Och, po prostu szukałam czegoś – odparła wymijająco babcia. Podniosła z podłogi ciężki szpadel ogrodowy i oparła go o ścianę. – Chodź, zjemy śniadanie.

– Szukałaś czegoś? – zapytał z niedowierzaniem Finn. – To brzmiało jak walka na śmierć i życie.

– To... to była tylko mysz. – Babcia Finna zachichotała cicho i zaczęła wspinać się po schodach prowadzących do domu. Ukradkiem potarła ramię, po czym dodała: – Już nie wróci. Powiedziałam jej, żeby poszukała jedzenia gdzie indziej.

Finn pokręcił głową ze zdziwieniem i poszedł za nią do kuchni. Jego babcia kochała zwierzęta. Nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego. W poprzednim mieszkaniu ciągle mieli kłopoty z sąsiadami, którzy skarżyli się na hałas i dziwne zapachy. Wynikało to z tego, że babcia trzymała w domu wiele zwierząt, które dokarmiała, a potem wypuszczała na wolność. I ona miałaby przegonić mysz? Coś tu nie grało.

Finn nie miał teraz czasu, by o tym myśleć. Za trzy minuty było rozpoczęcie roku szkolnego, a on chciał pojawić się na miejscu przed dzwonkiem. Dobrze, że szkoła była oddalona od ich domu zaledwie o dwie ulice.

Kiedy Finn wsiadł na rower, jeszcze raz się odwrócił i pomachał babci. Gdyby nie śpieszył się tak bardzo, może by zauważył stojący przy tylnych drzwiach staromodny motocykl, który chwilę potem ruszył w drogę.

Merle weszła na dziedziniec szkoły w Niedźwiedzim Polu. Panował tam piekielny harmider. Wszędzie widać było uczniów, którzy głośno się witali i opowiadali sobie swoje wakacyjne przygody. Trudno było usłyszeć własne słowa w tym hałasie.

Po dziedzińcu kręcił się z poważną miną na twarzy dozorca o nazwisku Ploszke.

– W rzędach po dwie osoby, proszę! – pokrzykiwał bez przerwy. – Nie pchać się, nie pchać się!

Ale oczywiście nikt go nie słuchał. Może z wyjątkiem pierwszoklasistów ze zdecydowanie za dużymi plecakami i tornistrami na plecach, którzy onieśmieleni, trzymali się blisko rodziców.

Oskar i Josh pomachali do Merle. Gdy wreszcie utorowała sobie do nich drogę poprzez tłum, obaj zaczęli niemal równocześnie gadać.

– Odwiedziłem babcię i dziadka na farmie w Czarnym Lesie – opowiadał Josh. – Pozwolili mi potrzymać wielkiego byka za uzdę.

– A ja byłem na szczycie Wezuwiusza – chwalił się Oskar. – Patrzyłem prosto w ziejące ogniem usta wulkanu.

Merle się roześmiała. Oskar lubił zmyślać. Pewnie jak zwykle wybrał się do Austrii na wędrówki.

– Ja pojechałam z rodzicami do takiego ośrodka, gdzie ludzie wypoczywają, uprawiając sporty – powiedziała, przewracając oczami. – Strasznie męczące.

– Mamy w klasie nową osobę – rozbrzmiał na dziedzińcu głos Einsteina. Chłopiec gramolił się na schodki, nad którymi wywieszono listy z nazwiskami uczniów chodzących do danej klasy.

Tak naprawdę miał na imię Rufus. Przezwisko „Einstein” nadał sobie sam dla żartu, gdyż był całkowitym przeciwieństwem prawdziwego Einsteina. Zawsze obawiał się, czy zda do następnej klasy.

Merle rozejrzała się dookoła, by sprawdzić, czy może uda się gdzieś dostrzec nowego kolegę. Ale na dziedzińcu panował zbyt wielki tłok.

– Nowy rok szkolny będzie ekstra! – stwierdził Oskar. – W końcu jesteśmy już w czwartej klasie.

– Tak, teraz jesteśmy szefami – przytaknął Josh i zaprezentował swoje muskuły na wypadek, gdyby ktoś miał wątpliwości, że on tu jest szefem. – Od dzisiaj będziemy się uczyli w sali z balkonem.

W szkole w Niedźwiedzim Polu panowała tradycja, zgodnie z którą czwartym klasom przydzielano sale z balkonami na piętrze.

– I tak nie wolno nam wychodzić na balkon – wtrąciła Luzie znudzonym głosem. Minęła Merle, Josha i Oskara, ciągnąc za sobą Alinę i Elisę. Towarzyszki Luzie przytaknęły jej jak zwykle.

– Oj tam, wolno czy nie wolno… – prychnął Oskar z szyderczym uśmiechem. – Jesteśmy w czwartej klasie, sami sobie pozwolimy.

– Właśnie! – zgodziła się Merle i przez chwilę pomyślała o słowach sowy.

Może rzeczywiście w tym roku wszystko będzie inaczej. Przy kasztanowcu na środku dziedzińca natknęła się na Tiffy, szkolnego kota. Zwierzę było pokaźnych rozmiarów. Jego długie jedwabiste futro pokryte było biało-szarymi paskami, przypominającymi nieco umaszczenie tygrysa. Tiffy przez jakiś czas przyglądała się zamieszaniu na dziedzińcu, a potem zwinnie zeskoczyła na ziemię i udała się na schody prowadzące do drzwi wejściowych. Tam prześlizgnęła się do środka przez klapkę dla kotów. Klapka zakołysała się do przodu… do tyłu… do przodu… do tyłu… do przodu… i w następnej chwili w drzwiach ukazała się dyrektorka szkoły, pani Bockelmann. Merle się uśmiechnęła. Wyglądało to jak magiczna sztuczka: Tiffy weszła do środka, a potem – czary-mary! – ukazała się pani Bockelmann.

Siwe włosy dyrektorki powiewały na wietrze. Uśmiechnęła się i powitała uczniów.

– Witajcie, moi drodzy! – powiedziała donośnym głosem. – Mam nadzieję, że miło spędziliście wakacje i nie możecie się doczekać nowego roku szkolnego!

Tymczasem dozorca Ploszke nieustannie krzątał się po szkolnym dziedzińcu, próbując zaprowadzić porządek. Ale musiałby się chyba rozdwoić.

Przy ogrodzeniu sąsiedniej posesji stali państwo Knorcowie, którzy śledzili wydarzenia na dziedzińcu z surowymi minami. Wszyscy wiedzieli o tym, że pan i pani Knorcowie nie znoszą dzieci. Kochali tylko swoje króliki i mieli ich bardzo dużo.

– To skandal tak hałasować – syczała pani Knorc.

– Co za łobuzy! To powinno być zabronione – warknął pan Knorc.

Gdyby zależało to od nich, szkoły znajdowałyby się daleko poza miastem. Na przykład przy autostradzie, gdzie nikomu by nie przeszkadzały. W każdym razie gdzieś daleko od ich domu. „Wrzaski podczas przerw działają przygnębiająco na króliki” – tłumaczyli.

– W szczególności chciałabym powitać naszych pierwszoklasistów – powiedziała pani Bockelmann. – Aby uczcić ten dzień, za kilka minut w sali gimnastycznej wystąpią szkolny zespół i grupa teatralna...

Reszta wypowiedzi utonęła w głośnym ryku, który wypełnił powietrze. Merle wyciągnęła szyję. Źródło hałasu zbliżało się coraz bardziej. Brzmiało to tak, jakby zaraz miał tu wylądować helikopter. Ale zamiast helikoptera na podwórku pojawił się rozklekotany staromodny motocykl, minął tłum dzieci i zatrzymał się przed dyrektorką.

– Ciekawe – mruknął Oskar.

Faktycznie, była to ciekawa sytuacja. Po pierwsze dlatego, że motocykl miał boczną przyczepkę, która wyglądała jak miniaturowa rakieta. A po drugie dlatego, że szkolny dziedziniec był, rzecz jasna, zamknięty dla ruchu pojazdów. Ale potem zrobiło się jeszcze ciekawiej. Gdy motocyklista wyjął z przyczepki swojego pasażera i ściągnął mu z głowy skórzaną czapkę pilotkę, wszyscy zobaczyli, że to była szaro-różowa świnka!

– Będzie awantura – szepnął ktoś za plecami Merle.

Ale żadnej awantury nie było. Rozpromieniona dyrektorka uścisnęła dłoń mężczyzny. Był od niej wyższy o co najmniej dwie głowy i miał na sobie długi czarny płaszcz, wygnieciony sweter w paski, dżinsy oraz ciężkie buty.

– Panie Tove Olsson, cieszę się, że pana widzę – powiedziała. – Witam w szkole w Niedźwiedzim Polu.

Mężczyzna również uścisnął jej dłoń. Przedtem jednak musiał postawić małą świnkę na ziemi i włożyć swój kask pod pachę. Na jego twarzy, pokrytej rozczochranym zarostem, pojawił się uśmiech.

– Jak minęła panu podróż? Najlepiej będzie, jeśli od razu wszystko panu pokażę – powiedziała pani Bockelmann i gestem zaprosiła pana Olssona do szkoły.

Mała świnka obrzuciła spojrzeniem krąg zdumionych uczniów. Kiedy jej wzrok spoczął na dozorcy Ploszkem, zachrumkała. Następnie zostawiła na środku schodów intensywnie pachnącą kupę i pobiegła w ślad za swoim opiekunem oraz dyrektorką.

– Zobaczcie, jaka słodka! – zawołała drugoklasistka ubrana w koszulkę i spodnie w różowe chmurki.

– Czy można wchodzić ze świniami do szkoły? – zapytała Suri, dziewczynka z równoległej klasy Merle. – Przecież świnie nie zawsze są czyste.

– Może ten facet to nowy nauczyciel – powiedział ktoś. – I będziemy się uczyć o świniach.

– Albo będzie pomocnikiem pana Ploszkego – rzucił Josh i spojrzał na dozorcę. Ten błyskawicznie pojawił się ze szczotką i szufelką, by usunąć brzydko pachnącą kupę.

– Może pani Bockelmann znalazła sobie męża w czasie wakacji? – podsunął Oskar.

– Wtedy nie mówiłaby do niego „pan” – odpowiedziała Luzie, kręcąc głową.

– I nie nazywałaby się już Bockelmann, tylko „pani Olssonowa z Motocyklem i Świnką” – podsumował Josh, na co wszyscy zaczęli chichotać.

Merle pomyślała, że byłoby bardzo dziwnie, gdyby nagle mieli przestać zwracać się do dyrektorki „pani Bockelmann”.

– Mężczyźni też mogliby zmieniać nazwisko po ślubie – powiedziała.

Tylko Einstein, jak zwykle, załapał wszystko z opóźnieniem.

– Kim był ten facet z motocyklem? – zapytał zamyślony. – I dlaczego ma świnię?

Wszyscy westchnęli. Wówczas nikt jeszcze nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo Tove Olsson i jego świnka wywrócą nadchodzący rok szkolny do góry nogami.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: