Nasz sposób na miłość - ebook
Nasz sposób na miłość - ebook
Zara i Adnan są TYLKO PRZYJACIÓŁMI. Zawsze byli i zawsze będą. Nie wyobrażają sobie innego scenariusza…
Zara jest romantyczką i desperacko pragnie przeżyć wielką historię miłosną. Kiedy jej najlepszy przyjaciel Adnan błaga ją, by udawała, że chodzi z nim na randki, żeby ukryć jego nowy związek, Zara się waha. Ale dzięki temu uszczęśliwiłaby swoich rodziców.
Jak bardzo udawanie związku z najlepszym przyjacielem może się różnić od zwykłego spędzania z nim czasu? Okazuje się, że bardzo. A kiedy w życiu Zary pojawia się nowy chłopak, sprawy stają się jeszcze bardziej zagmatwane.
„Nasz sposób na miłość” to zabawna, a zarazem bardzo emocjonalna powieść dla młodzieży o miłości – nie zawsze tej prawdziwej, pięknej i romantycznej…
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8299-473-5 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Ej, myślisz, że taki podryw jest dobry?
Adnan rzuca na moje łóżko smartfona i wyrywa mnie z błogiej lektury kolejnego soczystego romansu, w którym główna bohaterka i jej obiekt westchnień przyjechali właśnie do ustronnego hotelu, a na miejscu okazało się, że ostatni wolny pokój ma tylko jedno łóżko.
Wiem, że nie da za wygraną, odkładam więc książkę i patrzę na ekran telefonu. Gdy widzę, co napisał, natychmiast kręcę głową. _Czy często gonią cię pszczoły? Pytam, bo jesteś słodsza niż deser mishti_.
– Nie znoszę cię, wiesz?
– A ja cię kocham, Z – odpowiada gładko.
– Na pewno zdajesz sobie sprawę, że ona tego nie załapie.
– Czemu tak uważasz?
Klikam jej zdjęcie profilowe na Instagramie, żeby przypomnieć sobie, o którą dziewczynę chodzi.
– Bo jest biała jak cukier?
– Nie oceniaj, Z. Może coś wie o kulturze Desi.
Jakoś wątpię. Pozwolę jednak Adnanowi pomarzyć trochę dłużej, skoro sprawia mu to przyjemność. A nigdy nie jest szczęśliwszy niż wtedy, kiedy flirtuje.
Jako dobra przyjaciółka z całego serca mu życzę, żeby znalazł swoją księżniczkę z bajki. Nawet jeśli jest głupkiem, który poznaje dziewczyny tylko poprzez obczajanie profilówek na Insta i pisanie na priva – no bo w końcu ile można? Chłopie, chociaż raz wykaż odrobinę wyobraźni! Historie o zakazanej miłości czy wrogach, którzy zostali kochankami, są o niebo ciekawsze. Nie wspominając już o romansach drugiej szansy!
– W ogóle myślałam, że gadasz z tą nową z klasy maturalnej, Camillą. Co się z nią stało?
Wychodzę z jego czatów i sprawdzam profil Camilli. Przewijając od niechcenia ostatnie zdjęcia, zauważam, że Adnan nie polubił ani jednego posta.
– Zgrywasz trudnego do zdobycia, co?
– Niczego nie lajkuj, Z! – ostrzega Adnan.
Ze strachu jabłko Adama podskoczyło mu kilka razy i już szykował się do skoku, jeślibym choć zbliżyła kciuk do ikonki serduszka. Widząc, jak bardzo jest zdesperowany, postanawiam ukrócić jego cierpienia i rzucam mu komórkę z powrotem. Łapie ją w locie i natychmiast patrzy, czy przypadkiem czegoś nie polubiłam.
– Więc – naciskam delikatnie, ciekawa, czemu nie chce nic powiedzieć – co się stało?
– Nic się nie stało. – Wzrusza ramionami. – W tym problem.
– Jak to nic się nie stało? – Unoszę pytająco brew, bo zawsze coś się dzieje, gdy Adnan flirtuje z dziewczynami.
Nie wiem, jak on to robi, ale jest mocny w te sprawy, szczególnie w porównaniu ze mną. Znaczy mogłoby się wydawać, że powinnam mieć więcej szczęścia w miłości, skoro praktycznie żyję i oddycham romansami w każdej postaci, ale nic z tych rzeczy.
– Przecież ci mówię: nic się nie stało. – Wzdycha ciężko. – Cami jest bardzo skryta. Zauważyłem, jak tylko zaczęliśmy ze sobą gadać, ale myślałem... Sam już nie wiem, że może uda mi się przebić przez ten mur czy coś.
Chociaż mi go żal – w jego spojrzeniu wyraźnie widać rozczarowanie – nie mogę powstrzymać uśmiechu.
– No co? – mówi, wymownie przewracając oczami. – Nieważne. Nawet nie chcę wiedzieć...
– Nazwałeś ją Cami. – Ignoruję go i ciągnę dalej. – Nigdy nie zdrabniasz imion dziewczyn.
– Kto pytał?
– Luuubisz ją! – Szturcham go w ramię, jak jakieś irytujące dziecko.
– Zamknij się! – odwarkuje, ale uśmiecha się mimo woli, co potwierdza, że miałam rację.
Jeśli mam być szczera, od dawna wiedziałam, że ją lubi; że Camilla – oj, sorry, Cami – będzie inna od wszystkich dziewczyn, z którymi Adnan chodził, zanim przeniosła się do naszego liceum. Pierwszą wskazówką było to, że nigdy dotąd nie prosił mnie o pomoc w sprawach sercowych. Świetnie radzi sobie sam, mimo że wypisuje te swoje okropne teksty. Zawdzięcza to wychillowanej postawie, którą przez lata doprowadził do perfekcji, szczupłej, lecz muskularnej budowie ciała, a także dobremu gustowi – jego styl to połączenie markowych ciuchów i ulicznego luzu. Niemałe znaczenie mają też bajeczne włosy i rzęsy, których pozazdrościłaby mu niejedna dziewczyna.
Okej, przynajmniej ja mu zazdroszczę. To jest strasznie nie fair. Moje rzęsy nigdy nie są dość długie, żeby zatrzepotać do kogoś zalotnie, a włosy, chociaż proste i jedwabiste, w ogóle nie mają w sobie życia.
– Myślisz o moich pięknych włosach i ponętnych rzęsach, prawda? – pyta znienacka Adnan. – Już ja znam tę minę.
Naśladuje mnie, marszcząc brwi tak mocno, że aż musi rozmasować sobie skronie. Dokładnie to samo zrobiłam dziesięć sekund temu.
– Zamknij się! – jęczę i rzucam w niego podniszczoną książką ze sterty na stoliku przy łóżku.
Oczywiście Adnan z wprawą unika nadlatującego pocisku i niewiele brakuje, żebym strąciła z biurka oprawione zdjęcie, na którym stoję razem z moją mamą i moim babą. – Ups!
– Zara! – Nagle z dołu woła mnie mama.
– Tak?! – odkrzykuję.
– Obiad gotowy!
– Okej, już idę!
– Serio, potrzebujecie walkie-talkie czy coś – sugeruje Adnan, gdy wkładam szybko kapcie.
Kiedy wreszcie schodzimy, zamiast kameralnego posiłku dla sześciu osób czeka nas prawdziwa uczta. Ciocia Somaiya – mama Adnana – kończy przygotowywać z moją mamą sałatkę, podczas gdy my zajmujemy miejsca i z niecierpliwości niemal zaczynamy stukać sztućcami o stół. Wujek Sumon – tata Adnana – nalewa sobie ajranu, jednocześnie puszczając do mnie oko, na co mogę tylko potrząsnąć głową.
– Co tam porabialiście, dzieciaki? – pyta wesoło wujek, po czym upija łyk jogurtowego napoju.
– Adnan od godziny próbuje zagadać dziewczynę, ale wszystkie jego teksty są słabe – odpowiadam za nas dwoje. – Nic dziwnego, że nadal nikogo nie ma.
– Myślałem, że ten z mishti był całkiem dobry.
– W życiu.
Adnan pstryka mnie w skroń, więc w odwecie wykręcam mu sutek.
Wujek patrzy na nas z błyskiem w oku – błyskiem, który znam aż za dobrze po tylu latach wspólnych obiadów.
– Wątpię, żeby mój syn miał problem ze znalezieniem dziewczyny z powodu słabych tekstów, Zara. Wiesz, byłoby znacznie prościej, gdybyście już byli razem. Wszyscy widzą, że jesteście sobie pisani.
– Zgadzam się! – krzyczą równocześnie nasze mamy, wnosząc na stół dwa rodzaje sałatki: jedną z papryczkami naga morich, a drugą bez nich, dla Adnana, którego sam zapach chili przyprawia o gwałtowny kaszel.
Nawet teraz widzę, jak Adnan podejrzliwie zerka na miskę przeznaczoną dla wszystkich oprócz niego, którą mama postawiła na drugim końcu stołu. Zupełnie jakby sałatka z naga morich była jego największym wrogiem.
– Czy to taki problem, żebyście chociaż spróbowali pójść na randkę? – rzuca mama, siadając obok mnie.
Wymieniamy z Adnanem znaczące spojrzenia. Myślimy dokładnie to samo: czemu nie możemy mieć normalnych hinduskich rodziców? Ponieważ nasi są absolutnie nietypowi. Nie są jakoś strasznie surowi i nigdy nie zabraniali mi randkowania przed ślubem, jak to często bywa w innych rodzinach z Azji Południowej. Może wynika to z tego, że od własnych rodziców dzieli ich ogromny dystans, a także z tego, jak ciężko walczyli ze stereotypami, które im narzucono, gdy tylko po raz pierwszy stanęli na brytyjskiej ziemi.
Jasne, to wszystko jest niesamowicie godne podziwu, ale okropnie mnie wkurza, że zawsze wtrącają się w moje życie miłosne. Szczególnie jeśli chodzi o Adnana. Relacja na tym poziomie nigdy się nie wydarzyła i na pewno nigdy nie wydarzy.
– Sumon! – Na szczęście ciocia Somaiya wyrywa mnie z tych smętnych myśli i kieruje rozmowę na inne tory. Jedną ręką złapała się za głowę, a drugą próbuje zabrać wujkowi ajran. – Nie możesz tego pić!
Niedawno okazało się, że wujek nie toleruje laktozy. Przez ostatnie dwa tygodnie był tak przybity, jakby opłakiwał stratę bliskiej osoby, a nie rodzaju cukru.
– Ale ja muszę! – Nie daje sobie wyrwać szklanki i, ku przerażeniu cioci, wypija wszystko jednym haustem.
– Tylko nie jęcz mi później, że boli cię brzuch, rozumiesz? – Ciocia grozi mu palcem jak typowa hinduska mama, a my z Adnanem solidarnie robimy to samo.
– Farah? – Mój baba woła mamę, wchodząc do domu.
– Arman? – odkrzykuje mama. Jej głos odbija się echem od ścian, niemal potrząsając wiszącymi na nich drewnianymi ozdobami.
– Walkie-talkie – szepcze mi Adnan do ucha. – Poważnie. Boję się, że twoja rodzina niedługo straci głos.
– Przepraszam za spóźnienie. – Baba całuje mnie w głowę, a mamę w policzek, po czym siada obok niej. Przez sekundę marszczy brwi na widok całej masy jedzenia na stole, ale zaraz zaczyna opowiadać o młodej kobiecie, która przyszła z receptą do apteki, gdzie baba pracuje.
– ...i wtedy zauważyłem, co ma na nadgarstku. Krążek antykoncepcyjny! – mówi, kręcąc głową. – Myślała, że tak się go nosi! A wiecie, co jest najlepsze?
– Co? – pytamy jednogłośnie, nie mogąc uwierzyć, że może być jeszcze lepiej.
– Po paru minutach wróciła z testem ciążowym i powiedziała: „Chyba potrzebuję jeszcze tego”.
Głęboki, donośny śmiech wypełnia pokój. Gdy wreszcie przestaje mnie boleć brzuch, baba powtarza: „Test ciążowy!”, czym nakręca mnie znowu.
– Nie powinniśmy się z tego śmiać. – Mama próbuje zachować powagę, ale może nie powstrzymać kolejnego chichotu. – Biedna dziewczyna, rodzice pewnie nie rozmawiają z nią otwarcie, skoro nie wie, jak używać antykoncepcji. – Odchrząkuje w nadziei, że zdąży zmienić temat, zanim jeszcze raz wybuchniemy śmiechem. – Ktoś chce herbaty albo mishti?
Wszyscy kiwamy głowami, poza babą, który wygląda, jakby miał kij w tyłku.
– Arman? – dopytuje mama, napełniając czajnik i stawiając go na kuchence.
– Mishti nie, ale poproszę herbatę. – Uśmiecha się sztywno, co do niego niepodobne. Dopiero po chwili rozumiemy dlaczego. – Tylko nie doodh cha. I bez cukru, proszę. Wygląda na to, że mam cukrzycę – mówi najspokojniej w świecie, jakby nie rzucił właśnie bomby.
– Ki? – krzyczy mama równocześnie ze mną. – Żartujesz sobie?
– Nie żartuję.
– Co to znaczy, że masz cukrzycę? – Mama porzuca czajnik i zostawia parzenie herbaty w rękach cioci.
– Czuję się świetnie, naprawdę.
– Co powiedział doktor?
– Farah? – przerywa rozmowę ciocia Somaiya. – Chyba jest coś nie tak z waszą kuchenką. Gaz nie chce się zapalić.
Mama jednak ją ignoruje i uważnie patrzy na babę.
– Nie wiedziałam, że byłeś u lekarza.
– Nie chciałem cię niepotrzebnie martwić.
– Nie chciałeś mnie martwić? – Mama powtarza, jakby nie mogła uwierzyć, że te słowa wyszły z ust jej męża.
Adnan, wujek i ja wodzimy między nimi wzrokiem, jakbyśmy oglądali mecz tenisa, a ciocia dalej zmaga się z kuchenką.
– Palnik syczy, Farah, a nawet go nie włączyłam. – W głosie cioci coraz bardziej słychać panikę, a gdy się odwracam, zauważam na jej czole kropelki potu.
– Pomogę ci, ciociu – mówię i wstaję od stołu.
Kiedy tylko dotykam kurka, mama i baba zaczynają krzyczeć.
– Jak mogłeś trzymać to w tajemnicy?!
– Chciałem cię chronić!
– Chronić? Niby jak kłamstwo ma mnie ochronić?
– Przecież nie kłamałem!
– Ale nic nie powiedziałeś!
Patrzę przez ramię na rodziców. Nigdy wcześniej nie widziałam ich w takim stanie. Adnan łapie mój wzrok, ma napięty wyraz twarzy.
– Farah, proszę, musisz się...
– Co muszę? Słuchać więcej kłamstw?! – Mama potrząsa wściekle głową. – Nie, już dość się nasłu...
– Farah, ta kuchenka jest chyba zep... – wtrąca ciocia.
W tym samym momencie wujek wstaje i oznajmia:
– Lecę do łazienki. Ajran chce już wyjść na wolność.
Jednak ciocię i wujka zagłuszają krzyki rodziców, nic nie jest w stanie się przez nie przebić.
Wtedy wybucha kuchenka.2
Pożar w naszej kuchni nie był wcale taki straszny. Przyznaję, że troszkę z tym przesadziłam. Kuchenka nie eksplodowała w całości, ale płomień wystrzelił w górę i niemal podpalił zasłony, co wystarczyło, żebyśmy momentalnie wpadli w panikę.
Podczas gdy baba dzwonił po straż pożarną, ciocia Somaiya pobiegła do łazienki sprawdzić, czy z wujkiem Sumonem wszystko w porządku, a Adnan ugasił ogień i zakręcił dopływ gazu do kuchenki. W całym tym zamieszaniu mama została przy stole zupełnie sama. Siedziała bez ruchu, wpatrując się w przestrzeń pustym spojrzeniem. Próbowałam wyrwać ją z tego stuporu przed przyjazdem strażaków, ale nie dałam rady. Baba i ja musieliśmy więc zastąpić mamę, która zwykle witała gości w domu, i wytłumaczyć im sytuację. Strażacy znaleźli mały wyciek gazu i powiedzieli, że którejś nocy mogliśmy przez to wszyscy zginąć, a poza tym to mieliśmy mnóstwo szczęścia, bo nikt nie ucierpiał w wybuchu.
Przynajmniej nie fizycznie.
Emocjonalnie? Wygląda na to, że wypadek pozostawił blizny, które na razie nie były takie oczywiste.
Po wyjściu strażaków i rodziny Adnana siadam na szczycie schodów i podsłuchuję, jak baba mówi mamie, że od miesięcy podejrzewał, że z jego zdrowiem jest coś nie tak.
– Miesięcy?! – krzyczy mama przeszywająco, a mi aż dzwoni w uszach. – Nigdy nie umiałeś dochować tajemnicy. Jak mogłeś tak długo to ukrywać?
– Robiłem to dla twojego dobra, Farah. Wiem, jaka jesteś – odpowiada baba.
– To poważna sprawa. Nie tak jak wtedy, gdy miałeś stłuczkę i za naprawę samochodu zapłaciliśmy więcej, niż był wart! – Głos mamy wznosi się jeszcze wyżej. – To dotyczy nas wszystkich! Nie tylko ciebie, ale także mnie. I tak samo Zary.
Moje imię bierze mnie z zaskoczenia. Przez te krzyki i wybuch kuchenki nie miałam tak naprawdę okazji, żeby zastanowić się, w jaki sposób cukrzyca baby wpłynie na mnie. Teraz jednak, gdy ziarno zostało zasiane, nie mogę myśleć o niczym innym. Co to znaczy, że baba ma cukrzycę?
– Tylko byś się martwiła.
– Więc daj mi się martwić! Nie odbieraj mi tego wyboru.
Baba ostrożnie waży kolejne słowa, a ja opieram głowę o barierkę i próbuję zapanować nad niepokojem narastającym w mojej piersi.
Ostatecznie baba nic nie odpowiada. Z tego miejsca nie widzę reakcji mamy, ale po jej nerwowym sapaniu poznaję, że nie przyjęła zbyt dobrze jego milczenia.
– Wiem, że na pewno nic ci nie będzie – kontynuuje mama, lecz przy ostatnich słowach głos się jej załamuje – ale wcale nie o to chodzi...
– To czemu się wściekasz?
– Nie wściekam się! Jestem... zawiedziona. Przykro mi, że zataiłeś to przede mną. Że pozbawiłeś mnie wyboru, że... – Mama nie kończy i tylko ciężko wzdycha. – Idę spać.
– Farah! – woła za nią baba, jednak mama zostawia go samego i kieruje się w moją stronę.
Gdy widzi, jak siedzę na schodach, jej usta więdną niczym płatki kwiatu, ale nic nie mówi. Przełyka głośno, omija mnie i idzie do sypialni, po czym zatrzaskuje za sobą drzwi.
Nigdy dotąd nie widziałam, żeby moi rodzice tak się kłócili. Jasne, czasem się sprzeczają – jak wszyscy rodzice – i wiem, że nie są idealni, ale jeszcze nigdy nie czułam takiego napięcia pomiędzy nimi. Zawsze myślałam, że łączy ich nierozerwalna więź. Nic ani nikt nie zdoła ich poróżnić. Od lat zaczytuję się w romansach i oglądam setki komedii romantycznych, a mimo to nic tak nie chwyta mnie za serce jak te drobne czułostki, poprzez które mama i baba okazują sobie miłość: gdy baba masuje mamie stopy, po tym jak wróciła z długiej zmiany w domu opieki (nawet jeśli śmierdzą bardziej niż tilapia!), czy gdy kątem oka widzę, jak mama podłącza komórkę baby do ładowarki, zanim pójdą spać, bo wie, że on zawsze o tym zapomina.
Niektórzy wierzą w siły wyższe, ja wierzę w swoich rodziców i siłę ich związku.
Opuszczam posterunek na schodach i idę usiąść przy kuchennym stole, gdzie baba w zamyśleniu bawi się torebką herbaty. Raz za razem zanurza ją i wyjmuje, aż jasnoczerwony napój w kubku przyjmuje ciemną, skórzastą barwę. Musi być już tak gorzki, że na pewno go nie wypije. Baba bez słowa przesuwa kubek w moją stronę, a gdy obejmuję naczynie dłońmi, czuję ciepło. Rozgrzana ceramiczna powierzchnia nic sobie nie robi z lodowatej atmosfery panującej w kuchni.
– Czemu jej nie powiedziałeś? – pytam.
– Nie chciałem jej martwić bez powodu.
Z jednej strony go rozumiem. Gdyby jej powiedział, mama okropnie by się zestresowała, ponieważ zawsze stresuje się wszystkim. Jednak z drugiej strony wcale nie dziwi mnie jej reakcja. W końcu to jej mąż; jasne, że chciałaby wiedzieć, jeśli cokolwiek byłoby z nim nie tak.
– Baba?
– Tak, beta?
– Czy między wami będzie okej?
Spojrzenie baby łagodnieje.
– Wszystko będzie w porządku. Mama po prostu potrzebuje trochę czasu, żeby to przetrawić. Rano sprawy wrócą do normy.
Przytakuję, ale nie mogę nie zauważyć ciemnych worków pod jego oczami i siwizny pokrywającej mu wąsy.
– A czy z tobą będzie okej?
Baba pociera czoło i uśmiecha się słabo.
– Oczywiście, że tak, beta. Wiele osób żyje z cukrzycą bez żadnych problemów. Okej? No, idź już. Robi się późno, a rano musisz wstać do szkoły.
Baba całuje mnie na dobranoc, po czym wchodzi schodami na górę. W porównaniu z gniewnym tupaniem mamy jego kroki są słabe i ciche.
Jakiś czas siedzę przy stole sama, jeszcze nie jestem gotowa iść do łóżka. Podnoszę kubek do ust, ale już po pierwszym łyku wzdrygam się i niemal wypluwam herbatę. Gorzka. Zdecydowanie za gorzka. Normalnie by mi to nie przeszkadzało, lecz dzisiaj nie jestem w stanie jej wypić.
Wylewam tę czarną siekierę do zlewu.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------