- W empik go
Nasz wina - ebook
Nasz wina - ebook
Ich związek nie będzie łatwy. Są przeciwieństwami: wodą i ogniem, cukrem i solą... A kiedy zbliżają się do siebie, lecą iskry...
Wydaje się, że nic już nie uratuje związku Nicka i Noah. Jak wiele będą musieli przejść, by się przekonać, czy rzeczywiście są dla siebie stworzeni? A może wręcz przeciwnie - życie osobno jest tym, co naprawdę im odpowiada? Jak zapomnieć o gorącym uczuciu i wymazać wspomnienia wytatuowane na sercu? Noah i Nick nie są już razem. Ale przewrotny los ciągle przecina ich ścieżki. Czy uwolnią się od przeszłości i zaczną od nowa?
Trylogię Mercedes Ron przeczytało 75 milionów czytelników Wattpada. Moja wina już na ekranach!
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67217-73-6 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Nie mogłam zrozumieć, dlaczego płaczę teraz, jakby wszystko zakończyło się przed chwilą, skoro Nick i ja zerwaliśmy ponad rok wcześniej. Żeby wypłakać się na kierownicy bez ryzyka wypadku, musiałam zjechać na pobocze i zgasić silnik.
Opłakiwałam to wszystko, co przeżyliśmy razem, i to, czego nie mieliśmy już razem przeżyć… Płakałam nad nim i nad faktem, że tak strasznie go zawiodłam, że złamałam mu serce; nad tym, że pozwoliłam mu otworzyć się na miłość, by zaraz potem udowodnić, że miłość nie istnieje, a raczej nie istnieje miłość bez bólu – i to bólu, który naznacza człowieka na resztę życia.
Płakałam nad tamtą Noah, którą byłam przy nim: nad pełną życia Noah, która – pomimo prześladujących ją demonów – potrafiła kochać z całego serca; bo kochałam go bardziej, niż mogłabym pokochać kogokolwiek innego… i to był mój kolejny powód do rozpaczy. Kiedy spotykasz osobę, z którą chcesz spędzić resztę życia, nie ma już odwrotu. Wielu ludziom nigdy nie będzie dane poznać, jakie to uczucie; inni myślą, że je znaleźli, by potem przekonać się, że się pomylili. Jednak ja wiedziałam, i wciąż to wiem, że Nick był miłością mojego życia, mężczyzną, w którym widziałam ojca swoich dzieci, którego chciałam mieć przy sobie na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie, dopóki śmierć nas nie rozłączy.
Nick był tym jedynym, moją drugą połówką. A teraz nadszedł czas, by wreszcie nauczyć się żyć bez niego.1. NOAH
1
Noah
Dziesięć miesięcy później…
Na lotnisku panował ogłuszający zgiełk: ludzie biegali rozgorączkowani w tę i we w tę, ciągnąc za sobą walizki, dzieciaki i wózki bagażowe. Wlepiłam wzrok w tablicę nad głową, wypatrując nazwy celu mojej najbliższej podróży i dokładnej godziny otwarcia bramki. Nie uśmiechało mi się lecieć tam w pojedynkę, zwłaszcza że nigdy nie przepadałam za podróżowaniem samolotami. Nie bardzo miałam inną możliwość, w końcu byłam teraz sama: tylko ja i nikt więcej.
Zerknęłam na zegarek i znów przeniosłam wzrok na tablicę. Dobra, jestem przed czasem, po przejściu na terminal zdążę jeszcze napić się kawy i chwilę poczytać, a to na pewno pomoże mi się uspokoić. Ruszyłam do kontroli bezpieczeństwa. Nienawidziłam tego macania, które musiałam znosić, ilekroć przechodziłam przez wykrywacz metali. Najwyraźniej zawsze musiałam mieć przy sobie coś, co uruchamia alarm. Ktoś zażartował sobie kiedyś, że pewnie mam serce z metalu; no nie wiem, w każdym razie byłoby to jakieś wyjaśnienie moich odwiecznych problemów z wykrywaczami.
Położyłam plecak na taśmociągu, po czym zdjęłam zegarek, bransoletki i wisiorek, który zawsze nosiłam na szyi, choć dawno już powinnam była przestać. Zgromadziłam to wszystko na tacy razem z komórką i paroma wyłowionymi z kieszeni monetami.
– Jeszcze buty, proszę pani – znużonym głosem upomniał mnie młody ochroniarz. Rozumiałam, skąd ten ton: jego praca była definicją słów „nudny” i „monotonny”. Wyobraziłam sobie, że jego umysł musi pogrążać się w letargu w wyniku powtarzania wciąż tych samych czynności i tych samych zdań. Postawiłam na tacy moje białe conversy i pogratulowałam sobie w duchu, że nie założyłam skarpetek z jakimś głupkowatym motywem, którego musiałabym się teraz wstydzić. Podczas gdy moje rzeczy jechały na taśmie, ja przeszłam przez wykrywacz, który – a jakże… – od razu zaczął piszczeć.
– Proszę tutaj stanąć, ramiona i nogi szeroko – poinstruował mnie chłopak, a ja tylko westchnęłam. – Ma pani przy sobie jakieś metalowe lub ostre przedmioty albo…?
– Nie mam niczego takiego. Zawsze na mnie trafia, nie mam pojęcia dlaczego – odparłam, pozwalając, by ochroniarz przeszukał mnie od stóp do głów. – To pewnie jakaś plomba.
Chłopaka rozbawiła moja odpowiedź, a ja zapragnęłam jedynie, by jak najszybciej zabrał ode mnie ręce.
Gdy tylko się odsunął, zgarnęłam swoje rzeczy i pognałam do duty free. „Dzień dobry, są te wielkie toblerone? To ja poproszę”. No, choć jeden plus przebywania na lotnisku. Kupiłam dwie czekolady, włożyłam je do podręcznej walizki i ruszyłam na poszukiwanie bramki. Lotnisko w Los Angeles jest ogromne, ale na szczęście moja bramka znajdowała się względnie niedaleko. Przeszłam przez halę, częściowo wyłożoną wykładziną, depcząc namalowane na podłodze strzałki i drogowskazy, i mijając napisy, żegnające mnie w kilkudziesięciu językach. Na razie przybyło jeszcze niewielu pasażerów, więc weszłam do sali bez problemu, pokazując swój paszport i bilet. Minęłam bramkę, usiadłam, wyciągnęłam książkę i napoczęłam toblerone.
Sprawy szły więc całkiem nieźle, dopóki nagle spomiędzy kartek nie wypadł mi na kolana liścik, uruchamiający lawinę wspomnień, które jakiś czas temu przysięgłam sobie pogrzebać raz na zawsze. Poczułam ucisk w żołądku, a w głowie znów zaczęły wyświetlać mi się tamte obrazy; mój plan na spokojny dzień odszedł w zapomnienie.
Dziewięć miesięcy wcześniej…
Wiadomość o tym, że Nicholas wyjeżdża, dotarła do mnie okrężną drogą. Nikt nie wspominał przy mnie o nim choćby słowem i byłam przekonana, że to on sam musiał wydać tak kategoryczne instrukcje wspólnym znajomym. Nawet Jenna nie mówiła o Nicku, a przecież wiedziałam, że nieraz się z nim widywała. Jej zatroskany wyraz twarzy wyraźnie sugerował, czego była świadkiem, ilekroć odwiedzała go z Lionem. Moja przyjaciółka znalazła się między młotem a kowadłem i była to kolejna rzecz, którą musiałam dodać do listy swoich przewinień.
Nie udało mi się spotkać z Nicholasem, ale nie musiałam długo czekać na mało przyjazne działania z jego strony. Ledwie dwa tygodnie po zerwaniu przysłał mi parę pudeł moich rzeczy. Na widok transportera dla zwierząt, w którym siedział N, przeżyłam tak druzgocący atak paniki, że kiedy nie miałam już siły płakać, wylądowałam nieprzytomna w łóżku. Nasz biedny koteczek… Teraz już tylko mój… Co gorsza, musiałam zostawić go u matki, bo moja nowa współlokatorka miała koszmarną alergię na sierść kotów. Trudno było mi się z nim rozstać.
W myślach nazywałam tamten okres „moim czasem mroku”, bo tym dokładnie był: utknęłam w czarnym, pozbawionym światła tunelu, zanurzona w totalnej ciemności, której nie rozjaśniało ani światło kolejno następujących po sobie dni, ani nocnej lampki przy moim łóżku. Prawie codziennie miałam ataki paniki, aż w końcu jakaś lekarka wysłała mnie prosto do psychiatry.
Na początku nie chciałam nawet słyszeć o żadnych psychologach czy psychiatrach. Ostatecznie chyba mi pomogli, bo zaczęłam wreszcie wstawać rano z łóżka i wykonywać podstawowe czynności… Funkcjonowałam poprawnie. Aż do tamtego wieczoru: kiedy zrozumiałam, że jeżeli Nick wyjedzie, to wszystko okaże się skończone, raz na zawsze.
O jego planowanym wyjeździe dowiedziałam się z jakiejś wymiany zdań podsłuchanej w uniwersyteckiej kafeterii. Boże, nawet przypadkowe studentki wiedziały teraz o nim więcej niż ja.
Jakaś dziewczyna plotkująca o moim chłopaku, _pardon_, o moim byłym chłopaku, zupełnie nieświadomie poinformowała mnie, że on za parę dni wyprowadza się do Nowego Jorku.
To właśnie wtedy coś przejęło kontrolę nad moim ciałem, każąc mi wstać i iść wprost do jego mieszkania. Do tej pory starałam się unikać myślenia o tym miejscu i o wszystkim, co się wydarzyło. Ale przecież nie mogłam pozwolić mu wyjechać, zwłaszcza zanim porozmawiamy. Po raz ostatni widziałam go w noc zerwania.
Ręce mi się trzęsły, a nogi miałam tak miękkie, że groziły mi upadkiem na asfalt, gdy wchodziłam do apartamentowca Nicka. Wsiadłam do windy, wjechałam na jego piętro i stanęłam przed drzwiami.
Co zamierzałam mu powiedzieć? Co mogłam zrobić, żeby mi wybaczył, żeby nie wyjeżdżał, żeby znowu mnie kochał?
Nacisnęłam dzwonek, czując, że zaraz zemdleję. Gdy otworzył drzwi, przepełniały mnie lęk, tęsknota i smutek.
W pierwszej chwili oboje milczeliśmy, jedynie się w siebie wpatrując. Nie spodziewał się mnie zobaczyć. Co więcej, dałabym sobie rękę uciąć, że planował wyjechać, nie oglądając się za siebie, i po prostu o mnie zapomnieć. Nie miałam zamiaru mu tego ułatwiać.
Powietrze zgęstniało od napięcia. Wyglądał powalająco: ciemne dżinsy, biały T-shirt, lekko zmierzwione włosy… Powiedzieć, że wyglądał seksownie, to właściwie nic nie powiedzieć – przecież tak właśnie prezentował się zawsze. Z jedną różnicą: tamto spojrzenie, tamten blask, który rozświetlał go od środka, ilekroć mnie widział, teraz już wygasł.
Widząc go znowu, tak przystojnego, wysokiego, mojego… poczułam, jakby ktoś drażnił się ze mną, machając mi przed nosem marchewką, by potem mi ją zabrać. Czułam się ukarana i pognębiona.
– Po co przyszłaś? – jego twardy i zimny ton wyrwał mnie z otępienia.
– Ja… – wyjąkałam łamiącym się głosem. Co miałam mu powiedzieć? Co mogłam zrobić, żeby znów spojrzał na mnie tak, jakbym wciąż była jego światłem, jego nadzieją, jego życiem?
Wyglądało na to, że nie zamierza nawet mnie wysłuchać. Już szykował się, by zamknąć mi drzwi przed nosem, lecz w tym momencie podjęłam decyzję: jeśli mam o niego walczyć, to będę walczyć. Nie mogłam pozwolić, by wyjechał, nie mogłam go stracić, bo byłam pewna, że bez niego nie przetrwam. To było zbyt bolesne: mieć go przed sobą i nie móc poprosić, by mnie przytulił i zakończył to cierpienie, zżerające mnie od środka dzień po dniu. Zrobiłam krok naprzód i, nieproszona, wślizgnęłam się do środka przez szparę w drzwiach.
– Co ty sobie wyobrażasz? – zapytał, idąc za mną, bo ruszyłam wprost do salonu. Mieszkanie było nie do poznania: wszędzie pełno pozaklejanych pudeł, a na sofie i stoliku kawowym – białe prześcieradła. Mimo to odżyły we mnie wspomnienia naszych wspólnych śniadań, pocałunków skradzionych na sofie, przytulasów przy oglądaniu filmów… Nick przygotowujący dla mnie śniadanie, ja wśród poduszek, wzdychająca z rozkoszy w odpowiedzi na jego czułości…
To wszystko obróciło się w nicość.
Właśnie wtedy łzy trysnęły mi z oczy i nie mogąc ich powstrzymać, zwróciłam się do niego.
– Nie możesz wyjechać – oświadczyłam łamiącym się głosem, jednocześnie próbując nad sobą zapanować.
– Wynoś się, Noah, nie wciągniesz mnie w to – odparł, stojąc nieruchomo i zaciskając usta.
Ton jego głosu sprawił, że się wzdrygnęłam, a mój płacz przybrał na sile. Nie… do cholery, nie zamierzałam się stamtąd wynosić, na pewno nie bez niego.
– Nick, proszę, ja nie mogę cię stracić – załkałam żałośnie. Moje słowa nie były szczególnie oryginalne, ale były szczere, całkowicie szczere: nie mogłam bez niego żyć.
Wydawało mi się, że Nicholas oddycha coraz szybciej; bałam się wywierać na niego zbyt wielką presję, ale skoro weszłam do jaskini lwa, to nie po to, by się teraz wycofać.
– Wyjdź stąd.
Komunikat był jasny i zwięzły, ale w końcu miał do czynienia z ekspertką w buntowaniu się… A ja nie zamierzałam nagle o tym zapomnieć.
– Chcesz powiedzieć, że za mną nie tęsknisz? – spytałam, a głos mi się załamał. Rozejrzałam się dookoła, po czym znów skoncentrowałam na nim. – Bo ja ledwo mogę oddychać… Ledwo zwlekam się co rano z łóżka; kładę się z myślą o tobie, budzę się z tą myślą i nie przestaję za tobą płakać…
Otarłam łzy niecierpliwym gestem, a Nicholas ruszył w moją stronę, choć wcale nie po to, by mnie uspokoić, a wręcz przeciwnie: jego dłonie mocno chwyciły mnie za ramiona. Zbyt mocno.
– A wydaje ci się, że co ja niby robię?! – rzucił z wściekłością. – Rozjebałaś mnie, niech to szlag!
Jego dotyk na mojej skórze, niezależnie od złej intencji tego gestu, wystarczył, by tchnąć we mnie nowe siły. Tak strasznie tęskniłam za jego bliskością, że teraz poczułam, jakbym dostała zastrzyk adrenaliny prosto w serce.
– Przepraszam – powiedziałam, spuszczając głowę, bo czuć jego dotyk to było jedno, ale widzieć nienawiść w jego pięknych jasnych oczach, to już zupełnie co innego. – Popełniłam błąd, ogromny i nieodwracalny błąd, ale nie możemy pozwolić, żeby to nas zniszczyło – podniosłam wzrok, bo musiałam sprawić, by uwierzył w moje słowa, by zobaczył w moich oczach, że naprawdę mówię prosto z serca. – Ja nigdy nikogo nie pokocham tak, jak kocham ciebie.
Te słowa zdawały się go parzyć, bo oderwał dłonie od mojego ciała i odwracając się, rozpaczliwym gestem złapał się za włosy, rozwichrzył je, po czym znów na mnie popatrzył. Był w kompletnej rozsypce, wyglądał, jakby toczył najcięższą w życiu bitwę z sobą samym.
Zapadła przedłużająca się cisza.
– Jak mogłaś to zrobić? – zapytał w końcu, a mnie po raz kolejny pękło serce, gdy usłyszałam jego głos, łamiący się na ostatniej sylabie.
Zrobiłam chwiejny krok naprzód. Mimo że to ja zraniłam jego, teraz pragnęłam tylko, żeby znów mnie objął, ścisnął mocno w ramionach i uspokoił.
– Ja nawet tego nie pamiętam… – wyznałam drżącym z nerwów głosem. To była prawda: nic nie pamiętałam, mój umysł zablokował te wspomnienia. Tamtej nieszczęsnej nocy byłam tak zdruzgotana myślą, że on zrobił wcześniej to samo, że nie umiałam zatrzymać biegu wypadków i po prostu pozwoliłam, by to się stało. W tamtej chwili moje życie wydawało mi się do tego stopnia zrujnowane, że w jakiś sposób po prostu odcięłam się od swojego ciała i umysłu. – Nie pamiętam niczego, co nie ma związku z tobą. Nick, musisz mi wybaczyć; chcę, żebyś znowu na mnie patrzył tak jak wcześniej – mój głos zaczął się żałośnie dławić i pękało mi serce, bo choć miałam go tuż przed sobą, to wiedziałam, że jest jednocześnie bardzo daleko ode mnie… – Powiedz mi, co mam zrobić, żebyś mi wybaczył…
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jakbym poprosiła o coś absurdalnego, jakby z moich ust wydobywały się tylko nieskładne bzdury.
I rzeczywiście poczułam, że gadam bzdury, bo czy ja sama byłabym zdolna przebaczyć zdradę? Zdradę ze strony Nicka?
Poczułam w piersi koszmarny ból, który wystarczył mi za odpowiedź… Nie, oczywiście, że nie, na samą myśl o tym miałam ochotę rwać sobie włosy z głowy, byleby tylko wymazać obraz Nicka w ramionach innej kobiety.
Otarłam łzy ramieniem, nagle dotarło do mojej świadomości, że wszystko stracone. Przez chwilę staliśmy w milczeniu, a ja wiedziałam już, że muszę stamtąd wyjść, bo nie mogłam znieść poczucia straty.
Łzy spływały mi cicho po policzkach… Wiedziałam, że pożegnamy się w ciszy. Pożegnamy się… Matko Boska, pożegnać się z Nickiem?! Jak to? Jak można pożegnać na zawsze kogoś, kogo kochasz najmocniej na świecie i kogo tak bardzo potrzebujesz w swoim życiu?
Skierowałam się do wyjścia, ale zanim się przy nim znalazłam, Nick zastąpił mi drogę i ku mojemu zdumieniu przylgnął ustami do moich ust. Chwycił mnie za ramiona i przycisnął do siebie. Stałam nieruchomo, przyjmując ten pocałunek, który był ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewałam.
– Dlaczego, do cholery? – zapytał po chwili, mocno ściskając moje ramiona.
Ujęłam jego twarz w dłonie, lecz zanim zrozumiałam, co się dzieje, moje plecy uderzyły o ścianę salonu. On trzymał mnie mocno, podczas gdy jego usta zdawały się poszukiwać w moich powietrza, którego obojgu nam brakowało. Desperacko przycisnęłam go do siebie i poczułam jego język, a na ciele dłonie wędrujące ku dołowi. Jednak nagle coś się stało i ruchy jego ciała, jego pocałunki stały się bardziej napastliwe, jakby twardsze. Odsunął się, choć wciąż dociskał mnie dłońmi do ściany, tak że prawie nie mogłam się ruszyć.
– Nie powinno cię tu być – ryknął z wściekłością, a kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że po policzkach spływają mu łzy. Nie widziałam, żeby tak płakał. Nigdy.
Poczułam, że brakuje mi tchu, że muszę się od niego odsunąć, że sytuacja nas przerosła i robimy wszystko źle, zupełnie źle. Chciałam pogłaskać go po policzku i otrzeć te łzy, chciałam mocno go przytulić i tysiąc razy prosić o przebaczenie. Nie wiem, co wyrażały w tamtej chwili moje oczy, ale kiedy spojrzałam w oczy Nicka, zobaczyłam, że płonie w nich wściekłość, wściekłość i ból, głęboki ból, który znałam aż za dobrze.
– Kochałem cię… – wyznał, ukrywając twarz w mojej szyi.
Poczułam, że drży i objęłam go tak, jakbym zamierzała już nigdy nie wypuścić z ramion. – Niech to szlag, kochałem cię! – tym razem krzyknął, jednocześnie mi się wyrywając.
Nicholas zrobił krok w tył, popatrzył na mnie, jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu, wbił spojrzenie w podłogę, po czym znów podniósł wzrok na moją twarz.
– Wyjdź z tego mieszkania i nie waż się wracać.
Zajrzałam mu prosto w oczy i dotarło do mnie, że to koniec. Wciąż lśniły w nich łzy, ale po miłości nie było śladu, jedynie ten ból, ból i nienawiść. Wchodząc tam, wierzyłam, że mogę go odzyskać, że dzięki mojej miłość jego miłość również powróci… Jak bardzo się myliłam. Od miłości do nienawiści tylko krok… Właśnie się o tym przekonałam.
Wtedy widzieliśmy się po raz ostatni.
– Proszę pani – powiedział obok mnie czyjś głos, przywracając mnie do rzeczywistości.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam stewardesę, wpatrującą się we mnie z lekkim zniecierpliwieniem.
– Tak? – zapytałam, wstając, a książka i toblerone zsunęły się z moich kolan i spadły na podłogę.
– Prawie wszyscy pasażerowie są już na swoich miejscach. Czy mogę zobaczyć pani kartę pokładową?
Rozejrzałam się dookoła. Cholera, w sali zostałam już tylko ja. Rzuciłam okiem na dwie stewardesy przyglądające mi się od wyjścia do rękawa, którym miałam przejść do samolotu. Szlag!
– Przepraszam – złapałam swój plecak, grzebiąc w nim w poszukiwaniu paszportu oraz karty pokładowej. Dziewczyna wzięła je ode mnie i skierowała się do bramki, a ja ruszyłam za nią. Jeszcze tylko szybkie spojrzenie za siebie, czy niczego nie zapomniałam.
– Pani miejsce jest na końcu samolotu, po prawej stronie… Życzę miłego lotu.
Skinęłam głową, ale czułam niepokój w żołądku.
Miałam przed sobą sześciogodzinny lot do Nowego Jorku.
Podróż dłużyła się niemiłosiernie. Poza tym robiło mi się słabo na samą myśl o upałach, które z pewnością panowały już w Nowym Jorku, bo był przecież sam środek lata. Naprawdę cieszyłam się, że planowałam raczej niedługi pobyt, bo cała ta podróż miała tylko jeden konkretny cel.
Po wyjściu z samolotu poszłam od razu do pociągu. Pokonałam odcinek z lotniska do stacji Jamaica, gdzie miałam przesiąść się w kolejny pociąg: do East Hampton. Nie przestawał mnie bawić fakt, że jadę do takiego zagłębia snobów, które nigdy wcześniej nie budziło mojego zainteresowania. Ale co mogłam zrobić, skoro Jenna – ach ta Jenna! – postanowiła wydać się na bogato. Tak, proszę państwa, organizowała swój ślub od miesięcy i to właśnie w Hamptons, jak przystało na dzianą Amerykankę. Jej matka od niepamiętnych czasów miała rezydencję w tej ekskluzywnej części kraju i spędzali tu rodzinnie prawie każde lato, więc Jenna kochała to miejsce, było scenerią większości jej najpiękniejszych wspomnień z dzieciństwa. Surfując trochę po internecie, zorientowałam się, jaką fortunę warte są tamtejsze domy – przyznaję, że zbierałam szczękę z podłogi.
Jenna poprosiła, żebym dołączyła do niej tydzień przed ślubem. Był wtorek, a w niedzielę moja przyjaciółka miała na zawsze porzucić panieński stan. Wiele osób powtarzało jej, że ślub w wieku dziewiętnastu lat to czyste szaleństwo, ale czy ktoś właściwie upoważnił nas do wydawania sądów w kwestii miłości między dwojgiem ludzi? Jeśli oni sami tego pragnęli i byli pewni swoich uczuć, to do diabła z przyjętymi konwencjami.
Tym to sposobem wysiadałam teraz na stacji Jamajka. Miałam przed sobą jeszcze ponaddwugodzinną podróż, w czasie której powinnam przyzwyczajać się do myśli, że nie tylko wezmę udział w ślubie mojej najlepszej przyjaciółki, ale przy tej okazji spotkam się też z Nicholasem Leisterem. I to po dziesięciu miesiącach, bez żadnej wiadomości o nim, jeśli nie liczyć tych paru rzeczy, które udało mi się wyśledzić w internecie.
Nick miał być świadkiem, a ja jedną z druhen… Piękna kombinacja, nie ma co. Może okaże się, że czas zaleczył rany, może przyszedł już moment wybaczenia… Tego nie wiedziałam, ale jedno było dla mnie jasne: będziemy zmuszeni stanąć ze sobą twarzą w twarz, z czego wyniknie najpewniej trzecia wojna światowa.2. NOAH
2
Noah
Wysiadłam z pociągu chwilę po szóstej wieczorem. Słońce świeciło jeszcze wysoko nad horyzontem, bo w połowie lipca zachodziło dopiero po dziewiątej. Przyjemnie było wyjść ze stacji, rozprostować nogi i poczuć ciepły podmuch nadmorskiej bryzy. Od dawna nie byłam nad morzem i stęskniłam się za nim. Z mojego kampusu były dwie godziny drogi nad ocean, ale ja za wszelką cenę starałam się unikać wizyt u matki. Nasze relacje znacznie się pogorszyły i, chociaż minęło już wiele miesięcy, zupełnie niczego nie udało nam się przez ten czas rozwiązać. Rozmawiałyśmy sporadycznie, a kiedy zbaczałyśmy na tematy, o których nie chciałam rozmawiać, natychmiast się rozłączałam.
Jenna czekała na mnie w samochodzie przed dworcem. Na mój widok wysiadła ze swojego białego kabrioletu i wybiegła mi na spotkanie. Ja też rzuciłam się do biegu i spotkałyśmy się w połowie drogi. Po dziewczyńsku padłyśmy sobie w objęcia, skacząc przy tym jak wariatki.
– Przyjechałaś!
– Przyjechałam!
– Biorę ślub!
– Bierzesz ślub!
Obie wybuchnęłyśmy śmiechem, ale w końcu natarczywe klaksony, dochodzące z zablokowanej przez nas jezdni, kazały nam się rozdzielić.
Wsiadłyśmy do kabrioletu i przyjrzałam się przyjaciółce, która zaczęła właśnie rozwodzić się nad tym, jak bardzo jest zarobiona i ile jeszcze mamy do załatwienia, zanim nadejdzie ten wielki dzień. Właściwie miałyśmy tylko kilka dni dla siebie, bo później zaczynali się zjeżdżać goście. Najbliżsi przyjaciele mieli zatrzymać się u niej, a pozostali albo posiadali w Hamptons własne domy – oczywiście przez „domy” rozumiem tu „nadmorskie rezydencje” – albo zamierzali się zainstalować u mieszkających w okolicy znajomych.
To był jeden z powodów, dla których Jenna wybrała te daty: chciała wziąć ślub w wakacje, bo połowa jej przyjaciół i znajomych i tak miała być w tym czasie jeśli nie Hamptons, to przynajmniej gdzieś w pobliżu, więc oszczędzała im tym samym dodatkowych podróży.
– Przygotowałam dla nas mistrzowski plan, Noah: przez najbliższe dni będziemy tylko smażyć się na plaży, przesiadywać w spa, objadać się smakołykami i popijać margarity. Zamiast klasycznego wieczoru panieńskiego marzy mi się taki właśnie chillout.
Skinęłam głową, błądząc wzrokiem po okolicy. Mój Boże, to miejsce było przecudne! Zupełnie jakbym przeniosła się nagle do siedemnastowiecznych kolonii. Domki w miasteczku były całe białe, z uroczymi podłużnymi dachówkami, werandami od frontu i bujanymi fotelami przed wejściem. Tak bardzo zdążyłam już przywyknąć do nowoczesnego, praktycznego stylu Los Angeles, że niemal zapomniałam, jak malowniczo potrafi być gdzie indziej. Gdy wyjeżdżałyśmy z miasteczka, zaczęłam dostrzegać kolejne okazałe rezydencje, pyszniące się na rozległych posesjach. Jenna zjechała w jakąś boczną drogę prowadzącą w kierunku morza i ujrzałam w oddali wspaniałe domiszcze, utrzymane w barwach bieli i jasnego brązu.
– Tylko nie mów, że to jest twój dom…
Jenna roześmiała się i wyjęła ze schowka małego pilota. Dotknęła przycisku i skrzydła ogromnej bramy wjazdowej otworzyły się bezgłośnie. Rezydencja była rozłożysta i przepiękna.
Cała tutejsza architektura wzniesiona została w stylu kolonialnym, bez rzucających się w oczy nowoczesnych elementów, a do tego w idealnej lokalizacji: na terenie przylegającym do morza, którego szum dobiegał teraz do naszych uszu. Rząd dyskretnych latarni oświetlał drogę prowadzącą na parking z miejscami dla co najmniej dziesięciu samochodów.
Od frontu białej willi znajdowała się imponująca, wsparta na masywnych kolumnach, weranda. Ogród cieszył oko soczystą zielenią, jakiej nie widziałam od dawna, a pośrodku stały dwa ponadstuletnie dęby, które zdawały się witać nas swoim majestatem.
– Ślub odbędzie się tutaj? O rany, Jenna, tu jest naprawdę cudownie! – zawołałam, wysiadając z kabrioletu i nie mogąc oderwać wzroku od wzniosłego piękna tej budowli, choć przecież powinnam już być przyzwyczajona… No dobrze, mieszkałam wprawdzie przez pewien czas w domu Leisterów, jednak tutaj było zupełnie inaczej… było magicznie.
– Nie, nie tutaj. Na początku był taki plan, ale tacie bardzo zależy, by uroczystość odbyła się w miejscu, o którym myśleliśmy już kiedyś: mniej więcej godzinę drogi stąd leży winnica, do której ojciec zabierał mnie, kiedy byłam mała. Jeździliśmy tam konno i pamiętam, jak pewnego razu powiedział mi, że chciałby, abym wzięła tam ślub, bo to miejsce ma w sobie magię. Miałam wtedy dopiero dziesięć lat, ale marzyłam o ślubie godnym księżniczki. Mój tata o tym nie zapomniał.
– Nie wątpię, że to niesamowite miejsce, skoro przyćmiewa nawet to.
– Tak właśnie jest, będziesz zachwycona. Wiele par się tam pobiera.
Po tej wymianie zdań ruszyłyśmy razem w stronę schodków i pokonałyśmy dziesięć stopni prowadzących na werandę. Usłyszałam ciche skrzypienie drewna pod stopami i był to wspaniały, kojący dźwięk.
Wnętrze domu też zaparło mi dech: była to ogromna, prawie pozbawiona ścian, wypełniona światłem przestrzeń, z dębowym parkietem. Pośrodku stał komplet kanap, rozmieszczonych wokół nowoczesnego okrągłego kominka. Dalej znajdowała się biblioteka z niedużymi fotelami uszakami, a na piętro prowadziły z niej schody, otoczone balustradą, przez którą można było wyjrzeć na dół.
– Ile osób będzie tu mieszkać, Jenn?
Jenna niedbale rzuciła swój żakiet na kanapę i przeszłyśmy do kuchni. Ona też była olbrzymia: część zajmowała jadalnia z żółtymi fotelami i niedużym stołem śniadaniowym. Przez wysokie okna widziałam, że pomieszczenie wychodzi na wielki ogród na tyłach domu, a jeszcze dalej rozciąga się plaża o idealnie białym piasku, dla której konkurencję stanowił duży kwadratowy basen.
– Zaraz, niech policzę… w sumie jakieś dziesięć osób, w tym my, Lion i Nick; reszta gości zatrzyma się w innych domach w pobliżu albo w hotelu w porcie.
Uciekłam wzrokiem za okno, gdy tylko usłyszałam o Nicku, i spokojnie skinęłam głową, żeby nie dać po sobie poznać, jak bardzo porusza mnie sam dźwięk jego imienia.
Jednak Jenna i tak zdała sobie z tego sprawę i wyjąwszy z lodówki dwie butelki piwa imbirowego, zmusiła mnie, bym spojrzała jej w oczy.
– Minęło już dziesięć miesięcy, Noah… Wiem, że to nadal cię boli, i to również ze względu na was zwlekałam tyle czasu, bo nie mogłabym wyjść za mąż bez dwojga moich najlepszych przyjaciół u boku, ale… Myślisz, że dasz radę? To znaczy… Chyba nie jest tak, że…
– Wiem, Jenna… Jasne, nie będę udawać, że mi to zwisa i że mam to już za sobą, bo to nieprawda. Ale przecież obie wiedziałyśmy, że prędzej czy później będzie musiało do tego dojść. Przecież w sumie jesteśmy rodziną… Od początku było tylko kwestią czasu, kiedy będziemy musieli ponownie spojrzeć sobie w twarz.
Jenna przytaknęła, a ja znów uciekłam wzrokiem przed jej spojrzeniem. Ludzie musieli widzieć w moich oczach coś, co sprawiało, że rozmawiając ze mną o Nicku, zachowywali się, jakby chodzili po grząskim gruncie. Wkurzało mnie to. Umiałam sobie radzić ze swoim bólem, robiłam to od dawna, to była moja codzienność i nie potrzebowałam, żeby się nade mną litowano. To ja zrujnowałam nasz związek i dlatego zostałam sama ze złamanym sercem – to była kara.
Chwilę później Jenna zaprowadziła mnie do mojego pokoju i byłam jej za to wdzięczna, bo czułam się wykończona. Wyjaśniła mi, jak działa prysznic, po czym uścisnęła mnie radośnie i wyszła, wołając jeszcze z oddali, żebym lepiej porządnie odpoczęła, bo następnego dnia zaszalejemy na całego. Uśmiechnęłam się i gdy tylko zniknęła, odkręciłam kran, żeby wziąć gorącą, relaksującą kąpiel.
Wiedziałam, że najbliższe dni będą trudne i że będę musiała się trzymać ze względu na Jennę, by nie dać jej po sobie poznać, w jak wielkiej jestem rozsypce.
W nadchodzącym tygodniu miałam odegrać najbardziej wymagającą rolę w całym moim dotychczasowym życiu… I to nie tylko przed Jenną, ale również przed Nicholasem. Jeśli on zda sobie sprawę z mojej słabości, to podepcze mi i serce, i duszę… Z całą pewnością taki właśnie miał zamiar.
Obudziłam się dość wcześnie, chyba dlatego, że wieczorem nie zasunęłam zasłon. Wyjrzałam przez okno; przywitały mnie morskie fale. Byłam tak blisko oceanu, że niemal czułam piasek pod stopami.
Pospiesznie włożyłam bikini i wchodząc do kuchni, zobaczyłam, że Jenna rozmawia z jakąś kobietą, która siedzi naprzeciwko niej, popijając kawę.
Obie uśmiechnęły się na mój widok.
– Noah, wejdź, chcę cię przedstawić – powiedziała Jenna. Wstała i wzięła mnie pod ramię. Jej towarzyszka była bardzo ładna: miała azjatyckie rysy i elegancko uczesane kasztanowe włosy. Była… czysta – tak, to słowo najlepiej ją opisuje. – To jest Amy, nasza wedding plannerka.
Z uśmiechem uścisnęłam jej dłoń.
– Bardzo mi miło.
Amy przyjrzała mi się z aprobatą, po czym wyjęła z torebki jakąś książkę i zaczęła w niej czegoś szukać, kartkując ją szybko i z wprawą.
– Jenna mówiła mi, że jesteś ładna, ale teraz, gdy cię widzę… Jestem pewna, że będziesz wyglądać zjawiskowo w sukience druhny.
Uśmiechnęłam się, czując, że policzki oblewa mi rumieniec.
Jenna usiadła obok mnie i wpakowała sobie do ust kawałek tosta.
– Ej, przecież to ja mam być najlepszą laską na tej imprezie – pełnymi ustami mówiła tak niewyraźnie, że ledwo można ją było zrozumieć. Wiedziałam, że żartuje. Jenna była tak piękna, że niezależnie, ile ładnych dziewczyn miała wokół siebie, i tak to zawsze ona wyróżniała się urodą.
– Spójrz, Noah, to twoja sukienka – powiedziała Amy i pokazała mi zdjęcie projektu Very Wang. To była przepiękna czerwona kreacja z dekoltem w kształcie litery V, na dwóch cienkich ramiączkach, krzyżujących się na plecach. Dekolt na plecach też robił wrażenie. – Podoba ci się?
Jak mogłaby mi się nie podobać?! Kiedy Jenna spytała, czy będę jej druhną, prawie rozpłakałam się ze wzruszenia, ale zawarłyśmy umowę: jeśli miałam zostać jej druhną, to ona musiała wybrać sukienkę, w której nie będę wyglądać jak wielki bezowy tort. I – o rany! – naprawdę wywiązała się z obietnicy: suknia była nieziemska.
– Kto jeszcze będzie druhną razem ze mną? – zapytałam, wciąż wpatrując się zafascynowana w sukienkę.
Jenna spojrzała na mnie z uśmiechem.
– Ostatecznie zdecydowałam, że potrzebuję tylko jednej druhny – wyznała, a ja skamieniałam.
– Czekaj… co?! – wykrzyknęłam z niedowierzaniem. – A twoja kuzynka Janina, Janora czy jak jej tam…?
Jenna wstała z krzesła i podeszła wprost do lodówki, odwracając się do mnie plecami. Amy ignorowała nas niewzruszona, a po chwili wstała, żeby odebrać telefon i przeszła w róg kuchni, żeby lepiej słyszeć.
Jenna wyjęła truskawki oraz mleko i położyła je na blacie – najwyraźniej zamierzała zrobić sobie koktajl. Wzięła do ręki blender i wzruszyła ramionami.
– Nie znoszę Janiny. Matka próbowała mnie zmusić, żebym wzięła ją na druhnę, ale kiedy do niej dotarło, że nie ma takiej możliwości, przyznała, że jeśli już mam wybierać między dwiema druhnami a jedną, to ona woli zostać przy jednej… Bo wiesz, tak jest bardziej harmonijnie – to jej dokładne słowa.
Przewróciłam oczami; cudownie, teraz będę musiała sama stawić czoła setkom gości, zaproszonych na ceremonię, nie mając u boku nikogo, kto dzieliłby moje nieszczęsne położenie.
– Poza tym, wiesz… Przy Lionie będzie przed ołtarzem tylko jeden przyjaciel, więc nie chcę, żeby to dziwnie wyglądało, a tak zachowamy idealne proporcje.
Zanim dotarł do mnie sens słów przyjaciółki, ciszę przeszył dźwięk blendera, zagłuszając moje myśli.
Chwila moment… jeden przyjaciel i jedna przyjaciółka przy ołtarzu…
– Jenna! – wykrzyknęłam, zrywając się z miejsca. Przyjaciółka wpatrywała się uparcie w kubek blendera. Bez skrupułów wyłączyłam jej tego grata i zmusiłam, by na mnie spojrzała. – Jestem świadkową, prawda?
Jenna miała poczucie winy wypisane na twarzy.
– Przepraszam, Noah, ale skoro Lion nie ma ojca, to musiałaś się spodziewać, że Nick będzie jego świadkiem. Chyba rozumiesz, że nie chciałam, by moja matka była moją świadkową, skoro nie może jej towarzyszyć ojciec Liona. Uznałam, że to byłoby nie w porządku, dlatego właśnie postanowiliśmy, że naszymi świadkami powinni być nasi najlepsi przyjaciele.
Zacisnęłam powieki.
– Czy ty wiesz, o co mnie prosisz?
Będę musiała nie tylko wejść do kościoła razem z Nicholasem, ale na dodatek wspólnie z nim czuwać nad tym, by wszystko poszło zgodnie z planem; będę musiała go oglądać nie tylko w kościele, ale też na próbach przed ślubem.
Nie miałam o tym wszystkim pojęcia, bo myślałam, że Jenna wybrała świadkową już wcześniej i byłam pogodzona jedynie z myślą, że zobaczę Nicka na odległość. OK, mieliśmy być w jednym pomieszczeniu, ale bez konieczności wchodzenia w interakcje; a teraz okazuje się, że mamy działać ramię w ramię w czasie całej ceremonii i przyjęcia weselnego.
Jenna wzięła mnie za ręce i popatrzyła mi w oczy.
– To tylko parę dni, Noah – powiedziała, starając się tchnąć we mnie spokój, jakby były na to jakieś szanse…. – Co było, to było, minęło wiele miesięcy… Wszystko wróci na swoje miejsce, zobaczysz.
Co było, to było…
Wiedziałam tylko o jednym z nas, dla którego co było, to było. Tymczasem ja trzymałam się przy życiu jedynie dzięki krótkim haustom powietrza, które udawało mi się złapać, kiedy – od czasu do czasu – wypływałam na powierzchnię.3. NICK
3
Nick
Spojrzałem na zegar, stał na biurku w moim gabinecie. Była czwarta rano, a mnie nie udało się zmrużyć oka. Mój umysł przez cały czas zajmował się tym, co ma się wydarzyć za kilka dni. Szlag… wiedziałem, że ją zobaczę.
Trzymałem w ręku przeklęte zaproszenie na ślub. W tej chwili nie było na świecie niczego, co nienawidziłbym bardziej niż tę głupią ceremonię, podczas której dwie osoby przysięgają sobie miłość aż po grób. Co za idiotyzm!?
Zgodziłem się być świadkiem, bo nie chciałem wyjść na palanta, który odmawia przyjacielowi, wiedząc, że ten nie ma ojca, a jego brata, Luca – recydywisty, mogą w ogóle nie wpuścić do kościoła. Ale w miarę jak zbliżał się ten dzień, mój humor stawał się coraz gorszy, a ja coraz bardziej nerwowy.
Nie chciałem jej widzieć… Rozmawiałem z Jenną, kazałem jej wybierać: albo ona, albo ja. A chwilę potem Lion prawie mi skopał tyłek za to, że postawiłem takie ultimatum jego narzeczonej.
Miałem tysiąc i jeden wymówek, dlaczego nie mogę być obecny, ale żadna z nich nie mogła usprawiedliwić zawodu, jaki sprawiłbym dwójce moich najlepszych przyjaciół.
Wstałem z fotela i podszedłem do olbrzymiego okna, ukazującego niesamowitą panoramę Nowego Jorku. Tutaj, stojąc na sześćdziesiątym drugim piętrze, czułem się tak daleko od wszystkich… Tak daleko od kogokolwiek, że moje ciało ogarnęło lodowate zimno. Oto kim byłem: górą lodową.
Te dziesięć miesięcy było koszmarem, zstąpiłem do piekieł, sam to zrobiłem, spaliłem się i odrodziłem z popiołów jako ktoś zupełnie inny.
Skończyły się uśmiechy, skończyły marzenia, skończyły się wszelkie uczucia, poza fizycznym pożądaniem. Stojąc tu, daleko od świata, czułem, że jestem swoim własnym więzieniem, tylko swoim własnym.
Usłyszałem zbliżające się kroki, coraz bliżej za moimi plecami. Po chwili od tyłu objęło mnie czyjeś ramię. Nawet się nie wzdrygnąłem, nie czułem już nic, po prostu trwałem.
– Dlaczego nie wrócisz do łóżka? – to był głos tej dziewczyny, którą poznałem zaledwie parę godzin temu w jednej z najlepszych restauracji w mieście.
Moje życie sprowadzało się do jednej tylko rzeczy: pracy. Pracowałem jak wół, zarabiałem coraz więcej i pracowałem jeszcze ciężej.
Minęły tylko dwa miesiące od rocznicy powstania Leister Enterprises, gdy nagle mój dziadek Andrew stwierdził, że zmęczył go już ten świat, więc chce go opuścić. Muszę przyznać, że w tamtej chwili, kiedy dostałem telefon z wiadomością o jego śmierci, pozwoliłem sobie w końcu na rozpacz. Kiedy odebrano mi człowieka, którego kochałem, zrozumiałem, że życie jest strasznym gównem: oddajesz komuś swoje serce, zostawiasz mu je, żeby się o nie troszczył, a potem widzisz, że nie tylko się nim nie zajmował, ale wręcz rozgniótł je na krwawą miazgę. Ludzie, którzy od twoich narodzin mieli cię chronić, pewnego dnia decydują się opuścić ten świat, nawet cię o tym nie informując. Znikają, a ty zostajesz sam, nie rozumiejąc, co się stało, i zadając sobie pytanie, dlaczego do tego doszło?
Dziadek jednak nie odszedł bez śladu, zostawił bardzo ważny dokument, który całkiem odmienił moje życie.
Zapisał wszystko mnie, dosłownie wszystko, co zgromadził. Nie tylko swój dom w Montanie i pozostałe posiadłości, ale także całość Leister Enterprises. Ojciec nie dostał nawet kawałka ze spadku. Chociaż nie potrzebował, był już przecież szefem jednej z najlepszych kancelarii adwokackich w kraju. W każdym razie to mnie dziadek zostawił całe swoje imperium, łącznie z Leister Corporation, firmą, która – wraz z przedsiębiorstwem ojca – dominowała na narodowym rynku finansów. Od zawsze pragnąłem być częścią świata finansów wraz z dziadkiem, ale nigdy nie chciałem, żeby wszystko mi spadło jak gwiazdka z nieba.
Nagle musiałem zająć miejsce, o którym tak marzyłem. Stałem się oficjalnie panem tego imperium, a to wszystko w wieku dwudziestu czterech lat.
Tak bardzo pogrążyłem się w pracy, tak starałem się udowodnić, że podołam, że dam radę pokonać wszelkie przeszkody, że jestem najlepszy, aż w końcu nikt już nie wątpił w moje zdolności. Byłem na szczycie… a jednak nie mogłem udawać, że nie wiem, iż znajduję się na dnie.
Odwróciłem się i spojrzałem na ciemnowłosą dziewczynę, która zechciała spędzić ze mną kilka godzin. Szczupła, wysoka, o niebieskich oczach i idealnych piersiach, ale dla mnie była tylko ładnym ciałem. Nawet nie pamiętałem jej imienia. Szczerze mówiąc, powinna już sobie pójść, jasno jej powiedziałem, że chcę tylko seksu, a jak skończymy, po dżentelmeńsku zamówię jej taksówkę. Jednak teraz, gdy patrzyłem na nią, już po tym, jak poczułem się smutny i wściekły na myśl, że muszę zmierzyć się z sytuacją, która wyprowadzała mnie z równowagi, poczułem nieodpartą chęć, aby przynajmniej uwolnić napięcie, które nagromadziło się w moim ciele.
Jej dłonie wspinały się po mojej piersi, podczas gdy oczy szukały moich.
– Muszę przyznać, że plotki o tobie nie są przesadzone – powiedziała, ocierając się o mnie uwodzicielsko.
Chwyciłem ją za nadgarstki i powstrzymałem jej pieszczoty.
– Nie obchodzi mnie, co o mnie mówią – uciąłem. – Jest czwarta rano i za pół godziny zamówię ci taksówkę, więc wykorzystaj czas, jaki ci został.
Mimo moich ostrych słów dziewczyna się uśmiechnęła.
– Oczywiście, panie Leister.
Zacisnąłem szczęki i po prostu pozwoliłem jej kontynuować. Zamknąłem oczy i dałem się ponieść chwilowej przyjemności, prostemu zaspokojeniu fizycznemu, starając się nie czuć pustki, jaką miałem w środku. Seks nie był już taki jak kiedyś, ale w sumie… to nawet lepiej.5. NICK
5
Nick
Była szósta po południu, a ja nadal tkwiłem w Nowym Jorku. Sekretarka, która zarządzała moim kalendarzem, przez pomyłkę umówiła mnie z dwoma nadętymi dupkami, którzy tylko zmarnowali mój czas.
Musiałem przez dwie godziny odpowiadać na ich debilne pytania, a kiedy wreszcie zakończyłem to spotkanie, zamknąłem się w gabinecie. Zerknąłem na zegarek i zdałem sobie sprawę, że dotrę tam później, niż zamierzałem. Wyruszać w kierunku Hamptons tuż przed godzinami szczytu zakrawało na szaleństwo, ale nie mogłem już dłużej tego odkładać.
Steve czekał na mnie przy wyjściu.
– Nicholas – powiedział, przechylając głowę i biorąc ode mnie niewielką walizkę.
– Jak sytuacja na drodze, Steve? – zapytałem, czując, że wibruje mi telefon.
Zignorowałem to i wsiadłem do samochodu, zająłem przednie miejsce pasażera. Potrzebowałem paru minut, żeby zamknąć oczy i uspokoić mętlik, który miałem w głowie.
– Jak zawsze – odparł Steve, sadowiąc się za kierownicą i ruszając w stronę wschodniej części miasta. Mieliśmy przed sobą ponad dwie godziny drogi, zakładając, że nie będzie aż takiego ruchu.
Steve stał się ostatnio moją prawą ręką: dbał o to, żebym dojechał na czas w umówione miejsce, odpowiadał za moje bezpieczeństwo i pomagał mi we wszystkim, czego akurat potrzebowałem. Pracował dla naszej rodziny, odkąd miałem siedem lat. Jako jedna z niewielu osób naprawdę dobrze mnie znał i wiedział, kiedy można ze mną rozmawiać, a kiedy należy zachować milczenie. Lepiej niż ktokolwiek inny rozumiał, z czym przyjdzie mi się zmierzyć w najbliższych dniach. Poczułem wdzięczność, kiedy włączył muzykę relaksacyjną, nie za wolną, ale też niezbyt żwawą, akurat w rytmie sprzyjającym temu, bym ugruntowywał w sobie przekonanie, że nie stracę głowy na tym ślubie. Tak, zachowam kontrolę nie tylko nad swoim charakterem, ale też nad wszystkim, co mogłoby zagrozić zburzeniem wieży z kości słoniowej. Tej wieży, tak wysokiej i niedostępnej… niedostępnej dla wszystkich, a tym bardziej – dla niej, w której zdążyłem się zamknąć.
Po półtorej godziny zatrzymaliśmy się na tankowanie na jakiejś samotnej stacji benzynowej przy drodze. Po tym, jak pozwoliłem sobie chwilę się zdrzemnąć, zaczynałem teraz odczuwać narastający niepokój, więc zdecydowałem, że zamienimy się miejscami i ja dalej poprowadzę. Steve wydawał się nie mieć nic przeciwko. Poza tym poczułem nagłą potrzebę rozmowy o czymkolwiek.
Jechałem trochę szybciej, niż dopuszczały ograniczenia prędkości, gawędziliśmy o ostatnim meczu Knicksów z Lakersami i tym sposobem, zanim się zorientowaliśmy, już byliśmy w Hamptons.
Wjeżdżając do tej części stanu Nowy Jork, z którą wiązałem tyle wspomnień, poczułem mieszaninę emocji. Moi rodzice kupili tu dom przy plaży, a właściwie dostali go w prezencie ślubnym. Nie był duży, nie umywał się do tutejszych rezydencji, ale pamiętałem te letnie miesiące, które spędzaliśmy w nim wszyscy troje razem.
Trzeba od razu powiedzieć, że nie było ich wiele, ale – o ile mnie pamięć nie myli – ten dom był jednym z niewielu miejsc, w których byliśmy rodziną. Ojciec uczył mnie surfować na plażach w Montauk, a ja starałem się robić to jak najlepiej, żeby dać mu powód do dumy.
Z głową pełną tych i jeszcze innych bolesnych wspomnień wjechałem na drogę prowadzącą do domu rodziców Jenny. Po tym, jak odeszła matka, ojciec co roku przywoził mnie do Hamptons na tydzień, który spędzaliśmy z Tavishami. To tam całowałem się po raz pierwszy… Boże, byłem taki zdenerwowany, a Jenna zupełnie spokojna. Dla niej to był tylko zwykły eksperyment, a ja miałem ochotę uciec, gdzie pieprz rośnie.
To było pod jednym z tych wielkich drzew rosnących w ogrodzie na tyłach domu. Bawiliśmy się w berka i kiedy ją złapałem, przytrzymała mnie za koszulę i zmusiła, bym ukrył się z nią za grubym pniem.
– Musisz to zrobić teraz, Nick; inaczej będzie już za późno.
W tamtym momencie nie miałem zielonego pojęcia, co ją nagle napadło, i dopiero po latach dowiedziałem się, że w cieniu dokładnie tego samego drzewa ojciec Jenny oświadczył się jej matce. Jenna usłyszała o tym właśnie tamtego dnia i dlatego postanowiła wypuścić na światło dzienne tę małą romantyczną marzycielkę, którą zwykle tak uparcie starała się w sobie tłumić. Jej zdaniem ten pocałunek był obrzydliwy…
Pogrążony w tych wspomnieniach docisnąłem pedał gazu. Byłem tak nieobecny, że spóźniłem się z wdepnięciem hamulca na widok jakiejś pary, która najwyraźniej wybrała się na przechadzkę środkiem drogi. Byli ubrani w stroje sportowe i kiedy samochód przemknął tuż koło nich, pokrywając ich chmurą kurzu tuż za moją szybą, poczułem w żołądku nieprzyjemny ucisk. Spojrzałem w lusterko wsteczne i ucisk przeszedł w dreszcz.