Nasze polskie bajki - ebook
Nasze polskie bajki - ebook
W tomiku Nasze polskie bajki najmłodsi czytelnicy odkryją trzy utwory należące do kanonu polskich bajek, baśni i legend. Są nimi: Waligóra i Wyrwidąb, Szewczyk Dratewka i Z chłopa król. Należące do dziedzictwa narodowego bajki zostały pięknie opowiedziane dzieciom przez Tamarę Michałowską. Urocze ilustracje Jarosława Żukowskiego i Kasi Kołodziej nadają tej pięknej i ważnej książce magnetyzującego ciepła i czynią ją niezwykle bliską najmłodszym czytelnikom. Bajki należące do tomiku są lekturami dla uczniów klasy III szkoły podstawowej.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66620-63-6 |
Rozmiar pliku: | 26 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pewnego słonecznego poranka żona myśliwego wybrała się do lasu na jagody. Szła spacerowym krokiem, zatrzymując się raz po raz, a to, żeby powąchać kwiatki na łące, a to, żeby przyjrzeć się latającym w słonecznych prześwitach motylom, a to, żeby skosztować dzikich malin, a to, żeby zerwać kilka jagód. I tak mijały godziny. Minęły tak szybko, że koszyk nie zdążył się jeszcze wypełnić, a słońce zaczęło chylić się ku zachodowi.
– Ojej! – zlękła się kobieta. – Jestem hen z dala od domu, czuję, jak dzieciątko rusza się w moim brzuchu, a tu noc bliska!
Nie było rady, trzeba było biegiem ruszyć w drogę powrotną. Ciężko było kobiecie, trzymała się mocno za brzuch, gałęzie chłostały ją po twarzy. A kiedy tak biegła, niebo zaciągnęło się chmurami. Lunął deszcz, rozszalała się burza.
– Aj! – krzyknęła kobieta, stając nagle w pół kroku. – Co się ze mną dzieje! O rety! Tylko tego brakowało! Teraz, kiedy jestem tu sama jedna, nadeszło rozwiązanie!
Rozejrzała się biedna dookoła, wybrała miejsce osłonięte od deszczu i tam, z dala od ludzi, powiła w bólach dwóch synów.
– Jacy oni piękni... – szeptała wśród łez młoda matka, spoglądając resztkami sił na noworodki. – Jacy wielcy...
Były to jej ostatnie słowa.
– Łee, łee! Buu, buu! – wołały dzidziusie z głodu i chłodu.
Nie usłyszeli ich ludzie. Usłyszały zwierzęta. Nadbiegła niedźwiedzica. Obwąchała, obejrzała, wybrała jednego i uniosła do swojej jaskini. Nadbiegła wilczyca, obwąchała, polizała, chwyciła zębami drugiego i uniosła do swojej nory. Krzywdy im nie zrobiły, przeciwnie, przygarnęły jak własne dzieci. Wykarmiły, oczyściły, a kiedy maluchy podrosły, wskazały im, jak stawiać pierwsze kroki na czterech i dwóch łapach, przekazały wiedzę o lesie i jego mieszkańcach, nauczyły polować.
Wyrośli bracia na nie lada zuchy. Silni byli jak niedźwiedzie, mężni jak wilki, roztropni jak ludzie. A że niedźwiedzica mieszkała tuż obok wilczycy, trzymali się bracia razem, łącząc się we wspólnych zabawach, a kiedy dorośli – we wspólnych działaniach. I stało się to, co stać się musiało: zasłynęli bracia pośród wszystkich zwierząt jako ich królowie. Królowali nad całym borem, ale wciąż czegoś im brakowało.
– Znamy mowę zwierząt i zwierzęce znamy obyczaje – rzekł pewnego dnia jeden z braci. – Czas zobaczyć, jak żyją ludzie.
– Ach – westchnęła niedźwiedzica – wiedziałam, że ten dzień nadejdzie.
– Nie gniewaj się niedźwiedzico – powiedział drugi brat. – Ale jakaś siła wzywa nas do ludzkiej społeczności.
– Idźcie, tylko pamiętajcie, że mowa ludzi nie jest szczera, jak mowa zwierząt, a ludzkie obyczaje nie są proste, jak obyczaje zwierząt.
Bracia pożegnali swoje przybrane matki i ruszyli w stronę, o której wiedzieli, że wiedzie w kierunku ludzi.
Jak ruszyli, to już żadna przeszkoda zatrzymać ich nie mogła. Rzeka przecięła im drogę, a już jeden z braci chwytał oburącz najwyższe drzewo, wyrywał je z korzeniami i przerzucał przez rzekę niczym most. Skalista góra torowała im przejście, a już drugi brat zapierał się o nią plecami i odsuwał na bok niczym atrapę.
– Ty jesteś Waligóra, a ja Wyrwidąb – roześmiał się pierwszy z braci.
I te imiona przylgnęły do nich na stałe.
Pewnego dnia, kiedy Waligóra i Wyrwidąb przemierzali leśną polanę, dobiegło ich piskliwe wołanie:
– Ratunku! – krzyczał cieniutki głosik. – Pomocy, bo się uduszę!
Głosik należał do malutkiego skrzata w niebieskim kubraczku. Wisiał skrzat na cierniowym krzaku i wymachiwał rączkami. Poruszał także nóżkami, ale tylko troszeczkę, bo wielkie ciężkie buty nie pozwalały mu na więcej. Wyrwidąb ujął delikatnie skrzata w dwa palce, odhaczył z gałązki i postawił na ziemi.
– O dobrzy ludzie, wielkie dzięki! – zapiszczał skrzat, rozmasowując sobie szyję i kark. – Co za przygoda, co za straszna przygoda!
– Kto cię tak urządził, skrzacie? – zapytał Waligóra.
Skrzat podniósł oczy w górę, spojrzał na Waligórę, spojrzał na Wyrwidęba i rzekł:
– Ach, nie ma o czym mówić. Nikt taki, po prostu wypadek, szkoda gadać. Ale jak tak na was patrzę, to widzę, że tęgie z was chłopiska! Co robicie w środku lasu? Jesteście drwalami?
– Nie jesteśmy drwalami, wychowaliśmy się w tym lesie, a teraz szukamy, jak z niego wyjść.
– Szukamy ludzi – dodał Wyrwidąb.
– W takim razie pozwólcie, że się zrewanżuję. Usiądźcie na moim dywanie. Jest latający. Polecimy do grodu króla Popielnika.
Bracia spojrzeli w kierunku wskazanym przez skrzata. Nieopodal, pod wielkim dębem, leżał na ziemi dywan; był jak mała łąka i wyglądał na latający.
– Wolateum, lateum, dywaneum! – powiedział podniosłym głosikiem skrzat, kiedy cała trójka umościła się wygodnie na dywanie. Te słowa musiały być czarodziejskim zaklęciem, bo dywan drgnął, jakby przeszył go prąd elektryczny, uniósł się w powietrzu, wysoko, wyżej niż najwyższe drzewa, po czym bezszelestnie poszybował.