Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Nasze zerwane więzi - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nasze zerwane więzi - ebook

Drugi tom bestselerowych "Naszych pustych przysięg"!     
Abriella myślała, że życie nie może być gorsze, po tym, jak jej siostra, w ramach spłaty długu, została sprzedana władcy Dworu Cieni. Ale kiedy Abriella zostaje uwikłana w sieć kłamstw, którą sama stworzyła, sprawy komplikują się jeszcze bardziej.
Na Dworze Cieni toczy się wojna, a Abriella nie jest w stanie postawić się po żadnej ze stron. Skąd może wiedzieć, jakich wartości bronić, skoro nie zna już nawet samej siebie? Im bardziej jest rozdarta od środka, tym wyraźniejsze staje się, że przepowiednie nie kłamią – Abriella ma ważną rolę do odegrania w losach królestwa. Czy się jej to podoba, czy też nie.

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788367891349
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

ZA BRAMAMI ZAMKU WSCHODZI SŁOŃCE i słychać śpiew ptaków, lecz Złoty Pałac stoi spowity zasłoną nocy. Mojej nocy. Mojej ciemności. Mojej mocy.

Ciskam magią na prawo i lewo, więżąc w mrocznej pułapce tych, którzy ośmielili się mnie ścigać. Ciemność sunie za mną niczym welon eleganckiej sukni ślubnej, choć nie jestem niczyją narzeczoną.

Nie dam się już dłużej zwodzić ich gładkim kłamstwom i manipulacjom. Sebastian mnie zdradził. Wszyscy mnie zdradzili, ale to jego dwulicowość dotknęła mnie szczególnie mocno. Ten, który miał mnie kochać i ochraniać, wykorzystał mnie, by wykraść dla siebie koronę Mrocznego Dworu.

Moja moc karmi się buzującą w żyłach wściekłością.

Biegnę bez wytchnienia, nawet gdy ścieżka staje się kamienista i nierówna. Koncentruję się na bólu; z wdzięcznością przyjmuję pieczenie żwiru wpijającego się w podeszwy stóp, bo tylko dzięki temu nie czuję czegoś innego: udręki i frustracji związanych z tym, którego kocham. Z tym, z którym na wieki łączy mnie teraz elfia więź. Z tym, który mnie zdradził i okłamał.

Nie chcę go czuć. Nie chcę wiedzieć, że moje odejście rozdarło mu serce, że utrata mnie powaliła go na kolana. Nie chcę rozumieć, że był więźniem własnych powinności, ani próbować pojąć głębi jego żalu. A jednak. Przez więź łączącą nasze dusze czuję to wszystko mimo woli.

Sebastian zdradził mnie dla korony. Dostał to, czego chciał, podczas gdy ja stałam się czymś, czym przez tak długi czas gardziłam. Fae. Istotą nieśmiertelną.

Rozsądek nareszcie zaczyna mi wracać. Biegnę.

Boso. W koszuli nocnej. W ten sposób nie zdołam umknąć zbyt daleko, lecz nie mam zamiaru dać się złapać.

Zawracam na padok, mocnym pchnięciem otwieram wrota stajni. Oczy stajennego rozszerzają się jak dwa spodki. Stoi ze wzrokiem utkwionym w wyłaniającej się spoza mnie fali ciemności gotowej, by uderzyć.

Młody, o piaskowoblond włosach, jasnoniebieskich oczach i spiczastych elfich uszach — widywałam go czasami, gdy przychodziłam po konia, żeby pojeździć sobie wokół zamku. W czasach, kiedy sądziłam, że jestem tu bezpieczna. Kiedy wierzyłam, że Sebastian darzy mnie miłością czystą i szczerą.

— Daj mi swoje buty — zwracam się do stajennego, ostro zadzierając podbródek.

— M-m-m… moje — jąka się, strzelając oczami w stronę zamku i mrocznej ścieżki zniszczenia, jaką za sobą zostawiłam.

— Buty! Już!

Stajenny patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, w których maluje się trwoga. Posłusznie rozwiązuje obuwie i rzuca mi je pod nogi.

— Teraz konia. — Wydaję kolejne polecenie, wkładając w międzyczasie sztyblety. Są na mnie trochę za duże, ale jakoś ujdą. Ściągam mocniej sznurówki i owijam parę razy wokół kostek.

Stajenny znów zerka w stronę pałacu. Wyrzucam z siebie kolejną wiązkę mocy, wprawiając rozpościerającą się za mną noc w złowrogie pulsowanie. Trzęsącymi się rękami chłopak wyprowadza ze stajni białą klacz.

— Co-co… co się dzieje, m-m-milady?

Ignoruję pytanie i skinieniem głowy wskazuję na ciemny pas z nożami na biodrach stajennego.

— Pas też.

Chłopak posłusznie go odpina i pozwala, by spadł na ziemię. Szybko podnoszę go za klamrę i przywiązuję sobie wokół talii. Sprawdzam zapięcie i wskakuję na grzbiet klaczy.

— Dziękuję — rzucam w stronę stajennego, lecz chłopak stoi skulony, jakby się spodziewał, że rzucę się na niego z nożem. Jego przerażenie pozostawia w moich ustach nieprzyjemny posmak. Oto, czym się stałam?

Oto, czym uczynił mnie Sebastian.

Nie mogę teraz o tym myśleć. Popędzam klacz do wyjścia i prostuję się w siodle, gdy naraz w samym środku klatki piersiowej czuję ostre szarpnięcie. Słodki ból błagający, bym wróciła do pałacu. Do Sebastiana.

Po dziedzińcu niosą się okrzyki. Dzięki nowym elfim uszom wyraźnie docierają do mnie odgłosy panującego w zamku chaosu — przepychanki, pokrzykiwania, dudnienie kroków pędzących w moją stronę.

Krzyki rozbrzmiewają coraz bliżej. Magia mi się wymyka; utkany przeze mnie mrok słabnie.

Spinam klacz piętami, ta zaś z miejsca puszcza się cwałem. Trzymam się w siodle tak mocno, jak tylko mogę.

Wróć. Nie tyle słyszę to wezwanie, ile je czuję; czuję je jako ból przeszywający mi klatkę piersiową, osiadający w kościach. Potrzebuję cię. Wróć.

Ale na samo wspomnienie tego, co łączy mnie z Sebastianem, przyspieszam jeszcze bardziej. Nie wiem, czy zdołam temu umknąć, czy samą tylko odległością dam radę skutecznie wyciszyć ten jego żal i ból, lecz zamierzam spróbować.

—•—

— Potrzebuję pokoju na noc — informuję barmankę stojącą za kontuarem w chylącym się ku upadkowi zajeździe. Mój głos brzmi niczym pogruchotane szkło, a wszystkie mięśnie aż palą z wyczerpania.

Nie mam pojęcia, gdzie jestem ani jaki dystans zdołałam przemierzyć. Jechałam tak szybko, jak tylko mogłam, byle dalej od pałacu. Cwałowałam bez wytchnienia, przemierzając pola i wioski, aż wreszcie nie dałam rady już dłużej utrzymać się w siodle.

Od czasów dzieciństwa rzadko jeździłam konno, a nigdy ani tak długo bez najmniejszej przerwy, ani po tak wyboistych terenach jak dzisiaj. Gdy podawałam lejce stajennemu w gospodzie, moje nogi protestowały już wściekłym krzykiem.

Stojąca za barem dziewczyna ma spiczaste uszy, usta zaciśnięte w cienką kreskę, a niebieskie oczy błyszczą lodowatym chłodem charakterystycznym dla ludzi, którym życie dało w kość. Lustruje mnie wzrokiem od stóp do głów i mogę sobie tylko wyobrazić obraz nędzy i rozpaczy, jaki ukazał się jej oczom. Biała koszula nocna zmieniła kolor na bliższy temu odpowiadającemu brudnej, zakurzonej drodze. Twarz, jak się obawiam, nie wygląda lepiej. Sięgające żuchwy rude włosy tworzą bezładną, skołtunioną plątaninę, a usta mam aż spierzchnięte z pragnienia.

— Tu nie dobroczynność — mamrocze pod nosem, odwracając się do bardziej obiecującego z wyglądu klienta.

Rzucam na ladę worek monet. Stare złodziejskie sposoby na coś się przydały. Znajdujące się w sakiewce złoto fae zdobyłam dzięki uprzejmości pijanego orka z tawerny o godzinę drogi na zachód stąd. W pierwotnej wersji to tam miałam zamiar zatrzymać się na noc. Ork przyuważył mnie w drodze do ustępu. Sądził, że tu mnie ma, i rzucił się z łapami. Może i byłam wyczerpana, ale nie na tyle, by nie spowić go ciemnością tak głęboką, że płakał jak dziecko, błagając, bym go uwolniła.

Barmanka otwiera sakiewkę. Kiedy zagląda do środka, w znużonych oczach na ułamek sekundy błyska ożywienie. Usta wykrzywiają jej się triumfalnie, lecz szybko się mityguje i przybiera obojętny wyraz twarzy.

— Starczy — oznajmia i rzuca klucz na ladę. — Pierwsze piętro, ostatnie drzwi po lewej. Pokojówka przyniesie wodę, żebyś mogła się umyć.

Wartość elfich pieniędzy pozostaje dla mnie zagadką — nie wiem, ile powinnam się spodziewać za jedną z tych ich błyszczących złotych monet — ale wyraźnie dałam jej pokaźną kwotę, a ona próbuje mnie okpić. Unoszę znacząco brew.

— Muszę też coś zjeść.

Dziewczyna potakuje.

— Oczywiście.

Coś za łatwo idzie.

— I potrzebuję jeszcze czegoś do ubrania. Spodnie i koszulę, żadnych sukienek.

— Nie handluję ciuchami, a krawiec już zamknął na dzisiaj swój interes — rzuca barmanka, lecz napotykając moje twarde spojrzenie, wzdycha i mierzy mnie wzrokiem od stóp do głów. Po chwili dodaje: — Ale niech będzie, może nada ci się coś z moich rzeczy. Popatrzę.

Dziękuję jej skinieniem głowy i osuwam się na wysoki stołek, niepewna, czy nogi zdołają utrzymać mnie w pionie choćby pół minuty dłużej.

— Zjem tutaj.

Kobieta chowa sakiewkę, po czym warknięciem przynagla małego chłopczyka, żeby przyniósł mi kolację. Ten czmycha pospiesznie ze spuszczoną głową. Barmanka znów patrzy na mnie tymi swoimi zimnymi oczami, jakby coś kalkulowała.

— Skąd jesteś? — pyta.

Chcę się roześmiać, ale jestem zbyt zmęczona i z gardła wydobywa mi się tylko stęknięcie.

— Nie miałabyś pojęcia gdzie to.

Barmanka unosi brew.

— Znana mi jest większość miejsc. W czasie wojny spędziłam nawet trochę czasu na Dworze Cieni.

Zbywam ją wzruszeniem ramion. Oczy tak jej się zaświeciły na widok złota, licząc na więcej, zapewne nie będzie nalegała na odpowiedź.

— Znikąd.

Tamta pociąga nosem i zastanawiam się, co też wywąchała. Czy mimo przemiany w fae nadal pachnę jak człowiek? Czy wyczuła ciągnącą się za mną woń pałacu? Fae cieszą się doskonałymi zmysłami. Mnie jednak już po kilku godzinach w tym nowym, przemienionym ciele wszystkie te wyostrzone doznania — każdy odgłos, każdy widok, zapach — tylko rozpraszają. To zbyt przytłaczające, by mógł być z tego jakikolwiek pożytek.

W międzyczasie poruszający się niemal bezszelestnie chłopczyk wraca z moją kolacją. Kobieta bierze od niego miskę gulaszu i talerz z chlebem. Stawia posiłek przede mną ze słowami:

— O ile nie sprowadzisz w moje progi żadnych kłopotów, nie muszę nic wiedzieć. Czasami tak jest lepiej. — Pochyla głowę i patrzy mi prosto w oczy. — Rozumiemy się?

Ręka z pierwszą łyżką gulaszu zatrzymuje mi się w połowie drogi do ust. Wydaje jej się, że coś o mnie wie? Ale co?

— Jasne.

Barmanka kiwa mi już tylko krótko głową i oddala się, by obsłużyć następnego klienta.

Jem swój gulasz, choć ledwie daję radę utrzymać się na stołku. Nawet pomimo całodziennej jazdy nie powinnam być aż tak zmęczona, ale moje ciało jest jak wrak. I chociaż kusi myśl, by zignorować pusty żołądek, pójść do pokoju, paść na łóżko i odpłynąć w objęcia Morfeusza, wiem, że muszę zjeść, by mieć siły na to, co czeka mnie później.

Tylko co tak w zasadzie czeka mnie później?

Odpycham od siebie to pytanie. Nie wiem, dokąd tak właściwie zmierzam ani co mam zamiar zrobić. Muszę się znaleźć jak najdalej od pałacu — jak najdalej od Sebastiana. Nie czas teraz na myśli o odpoczynku. O tym, jak totalnie nieprzygotowana jestem na przebywanie samej w tej dziwacznej krainie. A już na pewno nie o tym, że spiczaste uszy i nowo zyskana nieśmiertelność oznaczają, że już nigdy nie będę mogła wrócić do domu.

Nigdy nie wrócę do Elory. Nigdy więcej nie zobaczę siostry.

W stronę baru wolno sunie tęgi ork. Siada obok mnie. Ma dobrze ponad sześć stóp wzrostu, spłaszczony nos, świdrujące czarne oczy i dwa ogromne dolne zęby zaczepiające o górną wagę. Olbrzymi i umięśniony, jak wszyscy przedstawiciele jego gatunku, już samą swoją bliskością sprawia, że czuję się mała i bezbronna. Pochylam głowę z nadzieją, że da mi spokój. Po bliskim spotkaniu z jego pobratymcem godzinę wcześniej nie mam najmniejszej ochoty ściągnąć na siebie uwagi tego tutaj.

— Piwo? — pyta barmanka ustami zaciśniętymi w wąską kreskę.

— Taa. I coś do żarcia. Piekielny dzień.

— Tak? — zagaduje dziewczyna, napełniając kufel.

— Nieczyści odzyskali swoją magię.

Nieczyści?

Barmanka wybucha śmiechem.

— Akurat.

Ork kręci głową.

— No powaga.

Kobieta wzrusza ramionami.

— Jeżeli to oznacza, że znowu będziesz mógł ich krzywdzić, to chyba powinieneś się cieszyć.

Ton głosu jednak sugeruje, że wcale mu nie uwierzyła.

— No przecież nie łżę — zapiera się ork. — W nocy w obozie dla dzieci. Te małe skurwiele zabiły mi dziesięciu ludzi, zanim żeśmy się zorientowali, co się dzieje. Osiemnaście godzin totalnego chaosu, kiedyśmy czekali na dostawę trutki.

Barmanka się wzdryga.

— Nie wiem, jak wy możecie to pompować w ludzi.

— Ano normalnie — odpowiada ork, gestem naśladując wciskanie tłoka.

Kobieta kręci głową.

— Wstrzyknięto mi to kilka razy w czasie wojny. Jakby pocałunek samej śmierci.

Kiedy Jalek trafił do lochów Złotego Pałacu, dostał jakąś substancję, przez którą nie mógł korzystać z magii. Czy o tym właśnie rozmawiają? Czy dzieciom wstrzykują to samo?

Barmanka odwraca się w moją stronę i znacząco unosi brew, dając mi do zrozumienia, że się gapię. Szybko pochylam głowę.

— Wolałbym je zabić — przyznaje ork — ale mamy rozkazy. Tamta chce te małe czorty żywe.

Dzieci. Ork mówi o dzieciach mrocznej krwi przetrzymywanych w obozach złotej królowej.

Wściekłość buzuje mi w żyłach. Nienawidzę ich wszystkich. Fae — kłamcy i manipulanci. Gdyby nie ich okrucieństwo i intrygi polityczne, byłabym już z Jas, a nie tkwiła tu osamotniona i pozbawiona celu. Złamana, uwięziona w tym nowym, nieśmiertelnym ciele, o które nigdy nie prosiłam.

Ale te biedne dzieci? Może i w ich żyłach płynie magiczna krew, ale nie są przecież niczemu winne. Zabrane rodzicom, uwięzione przez niekończącą się walkę o władzę między dwoma dworami, których potęga już od początku była zbyt wielka. Odrażające.

Może sama nigdy nie tkwiłam w więzieniu, ale dzieciństwo zniszczył mi niesprawiedliwy, oparty na wyzysku kontrakt. Wiem, jak to jest być sierotą, i wiem, jak to jest, gdy możliwości dokonania jakichkolwiek wyborów traci się na rzecz osób cieszących się władzą tak wielką, że poza własną chciwością nie są w stanie dostrzec już nic innego.

— A więc klątwa naprawdę została złamana, co? — pyta barmanka, stawiając przed orkiem miskę strawy.

— Ano została.

Kobieta wzdycha.

— Przykro mi, że straciłeś swoich ludzi. Potrzebujesz pokoju na noc?

Ork wsuwa do ust kopiastą łychę i nie zawraca sobie głowy, by odpowiedzieć, dopóki nie przełknie.

— Taaa, muszę się zdrzemnąć parę godzin, zanim tam wrócę.

Na te słowa kobieta zdejmuje z kołka następny klucz i upuszcza na kontuar przed orkiem.

— Tylko dziś w nocy już bądźcie ostrożni, co?

Ork odpowiada jej stęknięciem i wraca do wlewania w siebie kolejnych porcji gulaszu.

Na myśl o dzieciach, którym wstrzykuje się antymagiczną truciznę — na myśl o dzieciach w ogóle przetrzymywanych w tych nieludzkich obozach — aż ściska mnie w żołądku. Nieczyści, jak ich nazywają tutejsi. Czy to określenie stosowane tylko wobec uwięzionych, czy też wszystkich fae mrocznej krwi? Wydaje mi się, że już znam odpowiedź, i przez to wściekłość buzuje mi w żyłach jeszcze mocniej.

Zmuszam się, by dokończyć kolację, bo za kilka godzin będę potrzebowała energii, ale chleb smakuje niczym popiół, a gulasz ciężko zalega na żołądku.

Kiedy barmanka odbiera ode mnie puste talerze, wolno piję wodę. Ork tymczasem kończy swoje danie i dostaje dokładkę. Dopiero gdy kończy posiłek na dobre i wydaje z siebie pomruk zadowolenia, opróżniam szklankę do dna.

— Mogę poprosić o dolewkę i wziąć ze sobą na górę? — zwracam się do barmanki, unosząc pustą szklankę.

Kobieta kiwa głową i nalewa mi z dzbanka trochę wody.

Rzucam ostatnie spojrzenie na strażnika i ruszam w stronę schodów. Spowijam się zasłoną cieni, aby żaden z pozostałych gości mnie nie zauważył. Czekam w ciszy. Powieki mam już jak z ołowiu. Cienie delikatnie głaszczą zszargane nerwy, obolałe ciało błaga o wytchnienie. Czekam i czekam, aż wreszcie ork pojawia się u dołu schodów i zaczyna wspinać się na piętro.

W słabym blasku świec trzymanie się w cieniu to pestka, a ciężkie sapanie olbrzyma skutecznie maskuje wszelkie odgłosy moich własnych kroków. Ork też zatrzymuje się na pierwszym piętrze i rusza w stronę drzwi o dwa pokoje dalej od mojego. Gdy wchodzi do środka, z zadowoleniem stwierdzam, że drzwi otwierają się na zewnątrz, nie do wewnątrz. Idealnie.

Gdy ork znika za drzwiami, idę do siebie. W małej, ciemnej izbie unosi się zapach stęchlizny. Ale jest łóżko oraz — zgodnie z obietnicą barmanki — czyste ubranie i wiadro ciepłej wody do mycia. Opróżniam szklankę do dna i napełniam ją wodą z mydłem, po czym wracam na korytarz. Stawiam naczynie tuż przed drzwiami pokoju orka. Gdy tylko je otworzy, szklanka się przewróci. Wolałabym urządzić jakąś bardziej wymyślną pułapkę przy pomocy magii, ale ponieważ brak mi wprawy, nie jestem pewna, czy działanie czaru utrzymałoby się też przez sen.

Wyczerpana i niecierpliwa, toczę ze sobą wewnętrzną walkę. Jedna część mnie pragnie natychmiast zasnąć wiecznym snem, druga zaś niezwłocznie wyruszyć na pomoc dzieciom mrocznych. Nie mam jednak bladego pojęcia, w którą stronę trzeba by pojechać ani co zastanie mnie na miejscu, za to rozpaczliwie potrzebuję snu.

Wracam zatem do pokoju, zrzucam z siebie brudną jak nieszczęście koszulę nocną i szoruję skórę niemalże do krwi.

W trakcie tych ablucji mój wzrok pada na szmaragd spoczywający między piersiami. Sebastian podarował mi go w czasie ceremonii więzi. Wydawało się, że to taki przemyślany prezent — klejnot pasujący do sukienki, którą zaprojektowała dla mnie siostra. Teraz jednak stanowi tylko lodowate przypomnienie jego zdrady. Korci mnie, by zerwać go z szyi i wyrzucić, lecz opanowuję tę pokusę.

Nie mam już pieniędzy, więc coś, co da się opylić, może mi się jeszcze przydać.

Wilgotnym ręczniczkiem przecieram mostek, starając się nie zwracać uwagi na runę wyrytą tuż nad sercem. Symbol więzi łączącej mnie już na zawsze z Sebastianem.

Kąpałam się zaledwie wczoraj, lecz mam wrażenie, jakby od czasu, gdy szykowałam się na ceremonię więzi, upłynęły całe wieki. Przepełniała mnie taka radość i oczekiwanie! Teraz czuję tylko palący ból zdrady i stały przepływ emocji Sebastiana sączący się przez więź niczym fale rozbijające się o wybrzeże, grożące, że mnie pochłoną.

Kocham cię. Potrzebuję cię. Wybacz mi.

Ale przebaczenie wydaje się czymś równie odległym i nieosiągalnym co mój powrót do życia w świecie ludzi. Zawierając ze mną więź, Sebastian zniszczył we mnie resztki zdolności do ufania innym. Uwierzyłam, że pragnie tej więzi, bo mnie kocha. Związałam z nim swoją duszę, by mógł mnie chronić przed tymi, którzy pragnęli mojej śmierci, by wykraść dla siebie Gwiezdną Koronę. A on mi na to wszystko pozwolił. Podstępem skłonił bym zawarła z nim tę więź, przez cały czas starannie karmiąc okruchami prawdy zmieszanymi ze zgrabnymi, pociągającymi kłamstwami. Uczynił to, choć znając klątwę, doskonale wiedział, że mroczna krew płynąca w jego żyłach mnie zabije. Wiedział, że będę musiała wypić Eliksir Życia i przemienić się w fae, by przetrwać.

I w jakim celu to wszystko zrobił? Dla władzy. Dla tej samej korony, której pragnęli także Finn i Mordeusz, za co Sebastian tak ich potępiał.

Sam okazał się nie lepszy od tamtych, a teraz jestem z nim złączona już na zawsze. Na całe to nowe nieśmiertelne życie. Czuję go teraz całą sobą, jakby był częścią mnie samej.

Próbuję odepchnąć to wszystko od siebie. I jego uczucia, i moje własne.

Tego jest po prostu zbyt wiele, za bardzo mnie to przytłacza. A jednocześnie przecież to tak mało istotne. Gdzieś tam są obozy pełne dzieci — otumanianych i więzionych dla niecnych celów złotej królowej. Niewinnych dzieci, które nie mają na swoją sytuację większego wpływu, niż miałam ja, podpisując kontrakt z Madame V, żebyśmy razem z Jas nie wylądowały na ulicy.

Kiedy dowiedziałam się o tych obozach, aż ogarnęły mnie mdłości. Finn powiedział mi, że gdy straż złotej królowej przyłapie fae cieni na terytorium Świetlistego Dworu, dzieci są oddzielane od rodziców i umieszczane w obozach, a następnie poddawane praniu mózgu: uczy się je, że fae złotej krwi są lepsi, więcej warci, dlatego mroczni powinni im służyć.

Serce instynktownie ostrzegało mnie, że te obozy stanowią znak, by nie ufać fae Świetlistego Dworu. A mimo to pozwoliłam się zwieść zapewnieniom Sebastiana, jakoby sam był im przeciwny. Już więcej nie dam się oszukać. Nie zniżę się do jego poziomu i nie będę się obsesyjnie zamartwiać własnymi problemami, gdy mam możliwość realnie pomóc. Nie będę taka jak on i nie przymknę oczu na zło, jakie wyrządza jego matka. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby pomóc tym biednym dzieciom — choćby dlatego, że w ten sposób pokrzyżuję im plany — cokolwiek Arya z synem trzymają w zanadrzu.

Utknęłam w tym miejscu. Jako fae. Ale nie jestem bezradna i nigdy nie stanę się taka jak oni.

Skrajne zmęczenie skutecznie wycisza spiralę myśli. Chcę położyć się spać tak, jak stoję, i poczuć na czystej skórze świeżą pościel, ale siłą woli wkładam najpierw przygotowane ciuchy. Gdy tylko usłyszę, że moja pułapka zadziałała, nie będzie na to czasu. Muszę być gotowa.

Wskakuję do łóżka. Sen morzy mnie niemal w tej samej chwili, w której przykładam głowę do poduszki.

—•—

Śnię o mroku. O tym, jak patrzę w niosącą ukojenie kołderkę utkaną z gwiazd. O głosie Finna, który dobiega mnie zza pleców.

Abriello, te wszystkie gwiazdy świecą dla ciebie.

Trzepotanie w klatce piersiowej zmienia się w łopotanie skrzydeł. Lecę, wzbijam się wyżej, ku nocnemu niebu. Maleńka rączka ściska mnie za dłoń. Nawet nie jestem zaskoczona, gdy odwróciwszy się, napotykam srebrne oczy i szeroki uśmiech Świergotki. Bratanica Finna już wcześniej odwiedzała mnie w snach, na ogół po to, aby przed czymś mnie ostrzec lub przekazać jakąś niejasną przepowiednię. Teraz jednak — po raz pierwszy, jak sobie uświadamiam — nie odbędzie się to kosztem skrócenia jej życia. Klątwa złotej królowej została złamana z chwilą przejęcia przez Sebastiana korony Mrocznego Dworu. Teraz fae cieni znów mogą korzystać z własnej magii, nie płacąc za to swą nieśmiertelnością.

Przynajmniej jeden pożytek ze zdrady Sebastiana.

Pajęczynka na czole Świergotki lśni srebrzyście, gdy fruniemy tak po rozgwieżdżonym niebie. Nagle z głośnym świstem dajemy nura i spokojna noc znika. Teraz znajdujemy się w pomieszczeniu przypominającym coś w rodzaju infirmerii. Wzdłuż ścian stoją rzędy łóżek śpiących dzieci.

— Wyglądają tak spokojnie — mówię szeptem.

Świergotka wykrzywia wargi, jakby się nad czymś zastanawiała.

— W śmierci jest coś ze spokoju, ale jeżeli na nią przyzwolisz, później nastanie niepokój.

Bezradnie kręcę głową.

— Nie rozumiem, co chcesz mi powiedzieć.

Świergotka ma dar patrzenia w przyszłość, lecz jeszcze nigdy nie pokazała mi obrazu tak wyraźnego jak ten tutaj.

— Czekają na ciebie — tłumaczy, a oczy jej jaśnieją. — Musisz wrócić do domu. Dla tych dzieci. Dla dworu.

Znowu kręcę głową.

— Świergotko, ja nie mam domu. — Jedyną osobą, której naprawdę na mnie zależy, jest moja siostra. Cierpnę na myśl, że jako elfka nie będę już nawet mogła odwiedzić jej w świecie ludzi. — Teraz to Sebastian ma koronę. Przepraszam.

Dziewczynka przyciska paluszek do moich ust i zerka ponad ramieniem w głębię nocy.

— Słuchaj. — Z oddali, jakby z innego świata, dobiega echo czyjegoś wołania. — Już czas.ROZDZIAŁ DRUGI

ZE SNU GWAŁTOWNIE WYRYWA MNIE KRZYK dobiegający z korytarza. Oczy kleją mi się z niewyspania, mięśnie wciąż znajdują się w stanie letargu. Wyciągam rękę, by dotknąć Sebastiana. Potrzebuję otuchy, chcę się nacieszyć jego ciepłem, póki tylko mogę, bo przecież zaraz będę musiała wygrzebać się z łóżka i…

Skaczę na równe nogi.

Na korytarzu ktoś wrzaskiem woła pokojówkę i piekli się o niekompetencję.

Przez maleńkie okno do pokoju wpada blask księżycowego światła, spowijając całe wnętrze srebrzystą poświatą. Księżyc, który mnie przyzywa. Jeśli tylko zamknę oczy, znów zaśpiewa mi do snu.

W głowie wiruje mi kłąb bezładnych myśli; rzeczywistość dociera do mnie dopiero po dłuższej chwili: nie jestem w Złotym Pałacu, tylko w podupadłej gospodzie o dzień jazdy na wschód. Nie śpię obok Sebastiana; próbuję od niego uciec.

Wyskakuję z łóżka, łapię torbę i przerzucam ją przez ramię, po czym cichutko otwieram drzwi.

Na środku korytarza ork, ze ślepiami utkwionymi w przewróconej szklance i kałuży na podłodze, piekli się o mokre spodnie. Prymitywna pułapka sprawdziła się bez zarzutu.

Ze spuszczoną głową, by ukryć uśmiech, odwracam się w stronę schodów i idę do stajni. Noc jest ciemna i bezgwiezdna. Chmury przesłoniły księżyc. Powietrze pachnie deszczem. Przespałam burzę czy front dopiero nadciąga?

Klacz rży cicho na mój widok. Głaszczę ją po pysku i grucham jej do ucha. Jednym okiem zerkając co i rusz na wejście do gospody, pospiesznie zabieram się za siodłanie.

Parę minut później wychodzi ork i chwiejnie rusza w stronę stajni. Stoję z pochyloną głową, starając się nie ściągać na siebie uwagi. Ork dosiada swego wierzchowca, bije go w boki piętami i cwałem puszcza się w przepastną czerń nocy.

Dyskretnie podpatrując, w którą stronę odjeżdża, zmuszam się, by policzyć do trzydziestu. Dopiero wtedy wskakuję na grzbiet klaczy i wyjeżdżam na drogę. Czekam, aż oddalimy się wystarczająco od zajazdu, po czym spowijam nas zasłoną cieni. Gęsta czerń idealnie chroni przed spojrzeniami postronnych oczu.

Mięśnie natychmiast wznawiają swój protest, przypominając mi, że poprzedniego dnia i tak już za długo siedziałam w siodle. Tych kilka godzin snu, które zdołałam wykraść w gospodzie, to zdecydowanie za mało. A jednak — muszą wystarczyć. Przecierając zaspane oczy, ignoruję ból zmęczonych wczorajszą jazdą ud i prostuję plecy.

Gdy szlak skręca w gęsty las, ork unosi wyżej latarenkę, by oświetlić sobie drogę. Trzymam się z tyłu, pozwalając nocnej czerni spowić mnie, utulić i zamaskować. Obmyślam plan.

Razem z Finnem zdołałam użyć magii do uwolnienia Jalka z pozbawionej drzwi i okien celi w lochach pałacu Świetlistego Dworu — a przecież to było jeszcze przed przyjęciem Eliksiru Życia. Teraz jako fae mam wrażenie, że dysponuję wprost bezgraniczną mocą — niczym nieustannie napełniana studnia. Wcześniej musiałam się skoncentrować, by ją w sobie znaleźć. Teraz tańczy mi na czubkach palców, równie naturalna, co oddychanie. Skoro potrafię wślizgnąć się do strzeżonego lochu, powinnam być w stanie wykorzystać swój dar także do wyprowadzenia z obozu dzieci. Zabiorę je w bezpieczne objęcia nocy. Nie zaryzykuję przeprowadzenia zbyt wielu naraz, ale wrócę tyle razy, ile będzie trzeba.

Dopiero po niemal półgodzinnej jeździe las się kończy i drogę znów oświetla nam blask księżyca. Z oddali dochodzą niezrozumiałe krzyki. W nozdrza uderza swąd ognia. Ze stromego zbocza widać rozpościerający się poniżej chaos. Przeklinając głośno, ork zeskakuje z konia, wyciąga miecz i rzuca się do walki. Polana gorzeje, fae najrozmaitszych gatunków biegają we wszystkie strony. Część z nich, w żółto-szarych mundurach gwardii królowej Aryi, ze sznurami i siatkami goni uciekające dzieci; inni wymachują nożami i mieczami, atakując strażników Świetlistego Dworu.

Klacz rży i próbuje zawrócić.

— Ćśśś — uspokajam ją łagodnie i skręcam w dróżkę niknącą w leśnej gęstwinie, z dala od pola bitwy. Zeskakuję na ziemię, łapię wodze i luźno przywiązuję klacz do pnia. — Niedługo wrócę.

W oddali za gorzejącym chaosem majaczy olbrzymia konstrukcja z metalowym dachem i prętami zamiast ścian. Żelazna klatka. Więziła te dzieci jak zwierzęta. Czuję to w kościach, w sercu. Przeżywam w środku samotność i przerażenie tych biednych maluchów tak intensywnie, jakby szlochały wtulone mi w ramię. Buzujący we mnie gniew staje się żywą, nieposkromioną siłą próbującą wyrwać się na zewnątrz.

Jakim pozbawionym serca monstrum trzeba być, żeby zgotować dzieciom taki los? I jakim potworem, by stać obok i na to pozwolić?

Z tego, że nie mogę ufać Aryi, zdawałam sobie sprawę. Więc dlaczego obdarzyłam zaufaniem Sebastiana?

Przemykając w mroku, zbliżam się na skraj polany, by ocenić sytuację. Długowłosy elf na oko w wieku Jas wrzeszczy i wije się jak piskorz — jeden z orków przytrzymuje go w miejscu, a drugi wbija mu w plecy igłę. Trucizna sączy się wolno ze strzykawki, a bezradny krzyk chłopaka przeszywa powietrze, niesie się po nocy, przenika mnie do szpiku kości. To odgłos agonii; życia i duszy rozłączanych z ciałem. Wiem, bo dokładnie taki sam okrzyk wydałam z siebie tuż po zawarciu więzi z Sebastianem. Wydałam z siebie ten okrzyk, gdy konałam.

Pozwalam, by gniew we mnie narastał. Podsycam go, karmiąc jak bestię, którą zamierzam wypuścić na swych wrogów: za te niewinne dzieci, za wszystkich fae cieni, których klątwa Aryi pozbawiła życia, za wszystkie istoty człowieczego rodu podstępnie okradzione z istnienia wskutek zawarcia więzi z fae Mrocznego Dworu. Wreszcie — za samą siebie i własne złamane serce.

Kłębiąca się we mnie moc wzbiera coraz bardziej, pęcznieje równolegle do wściekłości tak, że kiedy wreszcie wyrzucam z siebie magię, mrok spowijający polanę jest tak gęsty i tak głęboki, że nawet blask syczących płomieni ginie pod osłoną nocy.

W powietrzu unoszą się okrzyki zdziwienia i konsternacji — ja zaś wykorzystuję je, by skoncentrować na nich swoją moc i zamknąć strażników Świetlistego Dworu w utkanych z czerni pojedynczych klatkach.

Miotają się i walczą z moją ciemnością, próbując się przez nią przebić o własnych siłach. Ale moja potęga jest znacznie większa i im na to nie pozwalam.

— Niezły myk.

Odskakuję i na widok sylwetki przykucniętej nieopodal w zaroślach błyskawicznie sięgam po miecz. Skoncentrowana na strażnikach Aryi, nie usłyszałam, że ktoś się zbliża.

Rdzawe oczy błyszczą w ciemności niczym sowie ślepia. Nieznajomy fae unosi ręce w obronnym geście.

— Jestem po twojej stronie — zapewnia, wskazując na zbocze wzgórza, skąd przyszłam. Pulsująca mu na czole srebrna pajęczynka lśni w blasku księżyca niczym odłamki rozbitego szkła. Pretha ze Świergotką mają takie same, więc może i on należy do Dzikich Fae. — Królowa przyśle posiłki — tłumaczy pospiesznie. — Musimy przeprowadzić dzieci przez portal i zabrać się stąd, zanim dotrze wsparcie. Większość dzieci poddano kuracji odzierającej z magii i nie będą w stanie się obronić.

— Dokąd prowadzi ten portal?

Dociera do mnie, że nie mam żadnego planu na to, co w zasadzie miałabym zrobić z tymi dziećmi, gdy już je uwolnię. Przybyłam tu, by je ocalić i ukarać ich oprawców, ale przecież wprowadzenie dzieci mrocznej krwi na terytorium Świetlistego Dworu to proszenie się o katastrofę.

— Na terenach Dzikich Fae mamy obozy dla uchodźców — odpowiada nieznajomy.

Czy mogę mu zaufać? Skąd pewność, że tam dzieci będą bezpieczniejsze?

— Nie takie obozy, jak te tutaj — zapewnia szybko, jakby czytał mi w myślach. — U nas mieszkają w domach, a nie są przetrzymywane w klatkach. Stworzyliśmy osady, skąd będą mogły wrócić do rodziców. Bezpieczną przystań, w której zapewniamy im pożywienie i schronienie do czasu powrotu do domu.

I wtedy dostrzegam jeszcze więcej par oczu tak podobnych do jego; przezierają spomiędzy leśnej gęstwiny, spoglądając na obóz.

Wiem, że ludzie Finna pomagali przeprowadzać uchodźców z Mrocznego Dworu z ziem królowej Aryi na terytorium Dzikich Fae. Ponieważ to, co mówi rdzawooki, pasuje do wszystkiego, czego się dowiedziałam od nich, postanawiam zaryzykować i uwierzyć mu na słowo.

— W porządku. — Z namysłem kiwam głową. — Zajmę się strażnikami, a wy przeprowadźcie dzieci przez portal.

— Jak masz zamiar się nimi „zająć”? — pyta nieznajomy.

— Zaufaj mi — proszę i odwracam się w stronę obozu, koncentrując wszystkie siły.

Zawsze radziłam sobie w ciemnościach lepiej od innych, a teraz moja zdolność widzenia w nocy wyostrzyła się jeszcze bardziej.

Koncentrując się więc na strażnikach stojących przed klatką, wyrzucam z siebie moc — a ta mknie niczym tuzin dobrze zsynchronizowanych strzał wylatujących z łuków. Celuję w strażników o żółto-szarym umundurowaniu. Ciemność chwyta ich w swe macki, owija i więzi w swym uścisku. Jeden po drugim znikają w mroku tak przepastnym, jakby pożerał ich w całości.

Towarzyszący mi fae śmieje się cicho.

— Już cię lubię.

Po tych słowach znika i mknie w kierunku klatki.

W obozie jest jednak całe mnóstwo strażników Świetlistego Dworu — a im więcej z nich więżę w swej czerni, tym trudniej mi utrzymać koncentrację i pierwsi zaczynają się wymykać.

Jeden z nich skacze na mojego nowego znajomego, krzykiem ostrzegając przy tym kogoś jeszcze.

Rdzawooki robi unik, a ja natychmiast spowijam atakującego go strażnika grubą warstwą czerni, aż się w niej rozpływa. Nowy kumpel szczerzy się do mnie z wdzięcznością, po czym napiera na pręty klatki, tworząc wyłom. Na polanę wylewa się gromada roztrzęsionych dzieci. Krępujące je kajdany spadają i okowy lądują na ziemi.

Naraz za plecami słyszę trzask łamanych gałęzi. Odwracam się na pięcie — spomiędzy cieni wyłania się coś dużego. Błyszczące czerwone oczy i zakrzywione rogi przywodzą na myśl kumpla Finna, Kane’a, ale gdy przyglądam się uważniej, okazuje się, że to nie on. Ten jest nieco niższy, ma też ciemne włosy.

Po cichu spodziewam się, że dzieci skulą się w sobie na widok tak przerażającej istoty, lecz gdy rogaty fae kiwa na maluchy, gestem popędzając w stronę lasu, te posłusznie wbiegają w gęstwinę — zapewne to tam znajduje się portal. Biegną, jakby od tego zależało ich życie. I pewnie tak jest.

Zbolały okrzyk kieruje moją uwagę z powrotem na obóz. To rdzawooki — z ostrzem miecza tuż przy szyi. Trzymający broń strażnik warczy. Koncentruję na nim wszystkie siły i wrzucam go prosto w odmęty najgłębszych koszmarów. Miecz pada na ziemię, a nowy znajomy salutuje mi z oddali, po czym puszcza się biegiem wzdłuż olbrzymiej klatki, aby pomóc następnej grupie.

Drzemiące we mnie pokłady magii zdają się niewyczerpane. Ilekroć do nich sięgam, odnoszę wrażenie, że jest ich więcej. Mimo to ogarnia mnie już wyczerpanie grożące utratą przytomności. Ale nie ustaję. Jak długo mam możliwość pomagać, tak długo zamierzam walczyć i uwolnić tyle dzieci, ile się tylko da.

Z minuty na minutę pot coraz intensywniej zrasza mi brwi, coraz trudniej utrzymać koncentrację. Magią cieni zatrzymuję jednego strażnika po drugim, umożliwiając kolejnym dzieciom wydostanie się z obozu — lecz oto kolejni wartownicy zaczynają mi się wymykać niemal natychmiast po schwytaniu w macki gęstej czerni.

Nagle za kark chwyta mnie olbrzymia łapa.

— No, no, no, co my tutaj mamy? — Monstrum cmoka. Szarpie mnie i oto staję oko w oko z mętnymi brązowymi ślepiami orka z gospody.

Ostre ukłucie w ramię bierze mnie zupełnie z zaskoczenia i sekundę później żyły rozsadza mi palący ból. Próbuję odpowiedzieć na atak swoją magią, lecz zamiast czerpać z przepastnych głębin mocy, mam wrażenie, jakbym próbowała nalać wodę do szklanki z pustego dzbanka. Ani kropli.

W następnej chwili tracę przytomność.

—•—

— To ja ją znalazłem.

— Nie znalazłbyś jej, gdyby Crally ci nie powiedział, z której strony dochodzi magia.

— No dobra, to ją unieszkodliwiłem. I dlatego pierwszy strzał należy się mnie.

— Tobie? Mnie wysłała do otchłani piekieł. Chcę patrzeć, jak powoli się wykrwawia.

— Do otchłani piekieł? Naprawdę aż tak boisz się ciemności?

— Zamknij japę. Nie masz pojęcia, jakie to było uczucie. Złamana klątwa ma przynajmniej tę zaletę, że wspaniale będzie zanurzyć w jej sercu ostrze miecza. Mroczne ścierwo. Tfu. — Spluwa z odrazą.

— Jeśli którykolwiek z was waży się ją tknąć, zanim rano przesłucha ją kapitan, to będzie się tłumaczyć przed nim.

Leżę na twardej ziemi. Całe ciało na równi piecze, co boli. W nadgarstki wpijają mi się żelazne kajdany, ale trwam bez ruchu. Z zamkniętymi oczami przysłuchuję się rozmowie.

— A widział ty kiedy sukę mrocznej krwi z takimi włosami?

— Wygląda jak Hendishi z doliny cieni.

— W życiu żem nie widział Hendishi niższej ode mnie. Niemożliwe.

— Pewnie pod tymi kłakami ma ukryte rogi.

— Na moje to powinniśmy skończyć z nią od razu. Kapitan nie musi o niczym się dowiedzieć.

— A masz jakiś inny pomysł, jak wyjaśnić to, co tam się stało?

Ktoś burczy gniewnie pod nosem.

Sięgam po magię, lecz natrafiam tylko na pustkę. To tak, jakbym próbowała oddychać, a w pomieszczeniu nie było wystarczającej ilości powietrza, by napełnić płuca. Próbuję raz po raz. Nic.

Zalewa mnie fala paniki; instynktownie próbuję uwolnić ręce.

— O, patrzcie. Budzi się.

Coś mi zrobili. Coś, przez co straciłam magię.

Trucizna antymagiczna.

Na próbę poruszam nogami. Te nie są skrępowane. Żelazne kajdany ciążą mi tylko na nadgarstkach, a każdy cal skóry, który ma kontakt z metalem, pali do żywego.

Możliwie dyskretnie, nie podnosząc zanadto wzroku, staram się jak najdokładniej wybadać otoczenie. Na gałęziach ponad nami pohukuje sowa, a owady swoim bzyczeniem wyśpiewują kołysankę na dobranoc. Kilka stóp dalej trzaskają płomienie ogniska, przy którym krząta się dwóch orków. Wygląda na to, że rozbijają obóz na noc. Trzeci nachyla się nade mną.

— Obudziła się.

Kopniak w brzuch sprawia, że z moich ust wydobywa się okrzyk bólu.

— Chłopaki, przywitajcie się ze ścierwem.

— Siądź na dupie i zostaw ją w spokoju — karci go szorstko jeden z tamtych. — Po tym, jak kapitan z nią pogada, rób, co chcesz, ale do tego czasu wara.

Żwir chrzęści komuś pod stopami i po chwili w zasięgu mojego wzroku pojawia się para brudnych buciorów. Ork pochyla się tak nisko, że nasze twarze dzieli zaledwie parę cali. Z gęby mu śmierdzi, a dwa zakrzywione zęby błyszczą w blasku ognia.

— Gotowa na spotkanie z kapitanem? Dam ci radę. Powiedz mu, dla kogo pracujesz i kto ci pomagał, a wtedy będzie bolało tylko trochę.

— Nie obiecuj! — wścieka się na niego kompan. — Chcę, żeby krzyczała, jakby ją obdzierano ze skóry.

Kiedy ten kapitan się tu zjawi, to już po mnie. Do tego czasu muszę się stąd zmyć. Tylko jak? Walczę nawet o zachowanie przytomności. Zresztą nawet gdyby nie ten problem, co mogłabym zdziałać w kajdanach i bez magii?

Śpij, Abriello.

Nie. Nie mogę. Ale głos w mojej głowie brzmi jak… mama.

Śpij i pozwól działać cieniom.

To wezwanie jest zbyt ponętne, aby mu się oprzeć, a moje ciało zbyt słabe. Zamykam powieki i odpływam.

—•—

Czas uciekać.

Gwałtownie otwieram oczy. Przede mną dopala się ognisko, a między drzewami prześwitują już pierwsze promienie porannego słońca. W powietrzu unosi się jakiś dziwny zapach. Siadam, przecierając oczy skrępowanymi rękami — i zamieram.

Patrzę z niedowierzaniem na oprawców. Leżą wokół ogniska, ale już nie drwią ze mnie tak jak w nocy. Cała trójka… martwa. Ubabrani krwią, przedstawiają makabryczny widok z wnętrznościami wylewającymi się na poszycie leśne. Kątem oka dostrzegam sztylet: ten sam, który spowiłam cieniami i przywiązałam sobie do uda. Leży tuż obok mnie, powalany krwią.

Z trudem wstaję i cofam się o parę kroków. Krew jest wszędzie, tylko nie na mnie. Ale skoro ja wciąż jestem słaba i skrępowana kajdanami, kto wobec tego zabił strażników? I dlaczego mnie pozostawiono przy życiu?

Dobiegający z oddali odgłos końskich kopyt przybiera na sile. Zbliżają się. Kapitan nadjeżdża.

Gwałtownie nabieram powietrza w płuca, a wraz z nim wraca mi rozsądek. Z miejsca puszczam się dzikim pędem.

Ciepła krwawa maź na podeszwach stóp i twardy żwir boleśnie się w nie wpijający świadczą o tym, że oprawcy najwyraźniej zabrali mi buty. Z płucami podrażnionymi tak bardzo, jakby za chwilę miało je rozerwać, uciekam byle dalej od odgłosów końskich kopyt.

Brakuje mi już tchu, stopy mam obtarte i odrętwiałe, lecz twardo biegnę dalej.

Wreszcie wysypana żwirem droga przechodzi w rozległe pola. Kłosy pszenicy smagają mi twarz i nogi, ale nie ustaję. W oddali majaczy budynek stajni. Resztkami sił udaje mi się do niej dotrzeć. Pcham wrota skutymi rękami i na chwiejnych nogach wtaczam się do środka. Noc już na dobre ustąpiła miejsca światłu dnia, a ja nie mam siły walczyć o zachowanie przytomności ani chwili dłużej.

Osuwam się na ziemię w kącie i nie walczę z zamykającymi się samoistnie powiekami. Zasypiam, choć w snach biegnę dalej.

Przed oczami staje mi szereg obrazów. Morskie oczy Sebastiana obiecującego mi dom, runy wyryte w skórze tuż nad sercem jako symbol naszej więzi, żelazne kraty olbrzymiej klatki, w której królowa Świetlistego Dworu więziła dzieci mrocznych. W każdym śnie, w każdym wspomnieniu biegnę bez wytchnienia. Serce wali jak szalone, płuca palą, nogi bolą. Biegnę.

Oto moje nowe życie. Bieg. Ciągły, bez wytchnienia, z wrogami osaczającymi mnie zewsząd.

Z tą myślą odpływam w niespokojny sen. Chcę cofnąć czas. Wrócić do Elory sprzed czasów, nim Madame V sprzedała Jas, nim dowiedziałam się, że w żyłach Sebastiana płynie magiczna krew, że jest księciem fae. Chcę wrócić do tamtej samotnej, wycieńczającej rzeczywistości. Niewiele osób kiedykolwiek o mnie dbało, ale przynajmniej nikt takiej troski nie udawał. Mogłam chociaż wierzyć, że to, co mam — jakkolwiek mikre — jest prawdziwe.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: